Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieszczęsny dar wolności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Nieszczęsny dar wolności - ebook

Tematy wzajemnego stosunku Kościoła i państwa, poszanowania wartości chrześcijańskich czy dopuszczalności aborcji przez lata nie straciły na aktualności i wciąż są podejmowane w mediach i publicznej dyskusji. W piętnastą rocznicę śmierci ks. Józefa Tischnera Wydawnictwo Znak wznawia jedną z jego najgłośniejszych książek. Po dwudziestu dwóch latach od pierwszego wydania, polskie zmagania z tytułowym nieszczęsnym darem wolności wciąż nie dobiegły końca.

"Gdy mówimy o niebezpieczeństwach konsumpcjonizmu, obwiniamy wolność. Gdy wskazujemy na aborcję, obwiniamy wolność. Gdy szukamy źródeł pornografii, podejrzewamy wolność. (…) Może się mylę, ale często – bardzo często – widzę, jak nasz lęk przed wolnością staje się większy niż lęk przed przemocą."

(fragment książki)

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4034-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIESZCZĘSNY DAR WOLNOŚCI

Czy nie stajemy się dziś ofiarami nowego, nie znanego nam dotąd lęku – lęku przed wolnością? Jeszcze nie tak dawno potwierdzaliśmy dzielnie naszą tożsamość w oporze przeciw gwałtowi, a dziś – odnoszę wrażenie – nie potrafimy spojrzeć w głąb odzyskanej wolności. Czyżby to, o co tak długo walczyliśmy, było dla nas zapowiedzią samego tylko piekła?

Gdy mówimy o niebezpieczeństwach konsumpcjonizmu, obwiniamy wolność. Gdy wskazujemy na aborcję, obwiniamy wolność. Gdy szukamy źródeł pornografii, podejrzewamy wolność. To wolność sprawia, że „wszędzie panoszą się komuniści”, że „są obrażane uczucia ludzi wierzących”, że niektórzy posuwają się nawet do podważania autorytetu Ojca Świętego. Powoli, niespostrzeżenie wina wolności staje się większa niż wina komunizmu. Czas zamazuje wspomnienia, a wyobraźnia ekscytuje się wizją apokalipsy. Może się mylę, ale często – bardzo często – widzę, jak nasz lęk przed wolnością staje się większy niż lęk przed przemocą.

Rozważmy drobny epizod. Ostatnio jeden z młodych dziennikarzy wyraził się krytycznie o intelektualistach, którzy gną się wpół wobec autorytetu Papieża. Wypowiedź ta wywołała zgorszenie. Ton krytyki, jaka ukazała się w prasie i jaką można było spotkać gdzie indziej, był jednoznaczny: znów ktoś zuchwały przekroczył granice wolności; za wiele tej wolności w Polsce!

Nie wiem, nie znam autora, który myśli skrótami, ale może ma on trochę racji. Czyż wielu intelektualistów rzeczywiście nie gnie się przed Ojcem Świętym, nie mając przy tym zielonego pojęcia, co Ojciec Święty myśli i czego uczy?

Czy to tak trudno spotkać kogoś, zwłaszcza w stolicy, kto ma usta pełne „katolickiej nauki społecznej”, ponieważ jest mu ona potrzebna do kariery politycznej? Trzeba pamiętać o jeszcze jednej okoliczności: oto rosną wśród nas młodzi ludzie, którzy z Papieżem nie łączą żadnej przygody intelektualnej, jaką my łączymy, żadnej przygody wiary. Oni nie czytali z księdzem Karolem Wojtyłą tekstów Maxa Schelera, nie słuchali Jego wykładów o świętym Janie od Krzyża, nie drążyli tajemnicy osoby i jej czynów. Oni wiedzą o Papieżu bardzo mało. Znają go z pokłonów, które biją przed nim ich ojcowie. Jest to niewątpliwie jakieś źródło, ale nie przesadzajmy... Ci młodzi ludzie spotykają się jednak z krytyką Ojca Świętego, jakiej mu nie szczędzi Zachód. I co? Może mają pod ręką repliki? Może znajdą gdzieś odpowiedzi? Jest przecież trochę teologów, w dodatku tak pracowitych... Niestety, odpowiedzi nie znajdą. Dokonała się u nas i nadal dokonuje niezwykle spłycona recepcja dorobku Jana Pawła II, która w tej chwili zagradza drogę recepcji pogłębionej.

Stawiam jeszcze jedno pytanie w związku z lękiem przed wolnością: czy nie doszło u nas do załamania dialogu między naszą wiarą a myślą współczesną? Czy duch syntezy – ten sam, który przed wiekami stanął u źródeł tomizmu – nie został dziś wyparty przez ducha przeciwieństwa, sporu i odtrącenia? Przed kilku laty toczyła się u nas żywa dyskusja na temat stosunku filozofii i w ogóle myśli współczesnej do naszej wiary. Broniłem tej filozofii, broniłem tej myśli. Dowodziłem, że jeszcze nigdy myśl filozoficzna nie była tak pozytywnie otwarta na duchowe wartości wiary, religii, metafizyki jak dziś, w dwudziestym wieku. Czasy wojującego ateizmu mamy za sobą. Nadeszły czasy troskliwego pochylania się nad wartościami _sacrum._ Nie wszystkich przekonałem. Dziś widzę to wyraźnie. Padają groźne oskarżenia pod adresem myśli współczesnej. Skąd się biorą? Nie z wiary! Przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że ich źródłem jest szczególny styl myślenia – czasami przedstawiany jako tomistyczny – którego ideą wiodącą jest... wyrzucanie za drzwi. Wyrzuca się za drzwi pytanie, potem wyrzuca się pytającego, w końcu wyrzuca się za drzwi całą współczesność z jej przeklętą wolnością.

Czy trzeba mnożyć przykłady? Rozpasanie to wolność... Korupcja to wolność... Spory wśród polityków to wolność... Straszna jest ta wolność. Pamiętamy, jak pisał Erich Fromm: ludzie uciekają od wolności i sami, bez przymusu, wybierają sobie Hitlera. Kiedy przed laty czytaliśmy tę książkę, mówiliśmy sobie: nie my; my, Polacy, umieraliśmy za wolność. No tak, ale czy wiedzieliśmy wtedy, czym jest wolność? Jeszcze dosadniej niż Fromm pisał o tym Dostojewski w legendzie o Wielkim Inkwizytorze: „Ale skończy się na tym, że przyniosą nam swoją wolność do naszych nóg i powiedzą: »weźcie nas raczej w niewolę i dajcie nam jeść...«”. I dalej: „Powiadam Ci, zaiste najbardziej męczącą troską człowieka jest to: znaleźć kogoś, komu można by oddać dar wolności, z którym ta nieszczęsna istota się rodzi...”.WOLNOŚĆ – ŁASKA WSZYSTKICH ŁASK

O LIBERALIZMIE CHRZEŚCIJAŃSKIM

W myśli religijnej ostatnich dziesiątków lat szczególnego znaczenia nabrało pojęcie „wyzwolenia”: Bóg jest Tym, który wyzwala. Odczytane zostały raz jeszcze biblijne teksty o odzyskiwaniu wolności, zarówno te ze Starego, jak z Nowego Testamentu. Uwagę myślicieli przyciągnęły słowa świętego Pawła o Chrystusie, który nas „wolnością obdarował”. Okazało się, że wolność jest jakby bramą, przez którą wchodzi się do wnętrza chrześcijańskiego domostwa. Człowiek, który otrzymuje łaskę wiary, odkrywa, że teraz dopiero jest „naprawdę wolny”. Kajdany leżą na ziemi, a przed nim otworem stoi świat. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.

Być może niejeden czuje się zaskoczony. Przyzwyczajony do kojarzenia wiary z zakazami i nakazami, człowiek niepokoi się, że wyzwolenie oznaczać będzie porzucenie wszelkiego obowiązku. Czy niepokojów tych nie potwierdza historia? Czy oświeceniowa wolność nie stała się w dobie rewolucji krwawym terrorem? Czy my dziś, żyjąc w tak niebezpiecznych czasach, nie powinniśmy troszczyć się raczej o to, by zakorzenić wolność człowieka w prawie i etyce?

Można powiedzieć bez przesady, że współczesny renesans idei wolności w chrześcijaństwie nie jest niczym innym, jak pojawieniem się nowej wersji liberalizmu – liberalizmu chrześcijańskiego. Liberalizm nie miał dotychczas zbyt dobrej opinii u teologów. Ale i teologowie nie cieszyli się wielką estymą u liberałów. Czyżby to miało ulec zmianie?

1

Gdy mówimy o liberalizmie, mamy na oku epokę Oświecenia. Wtedy to właśnie Europa zachłysnęła się odkryciem: „wszyscy ludzie rodzą się wolni”. Cóż się tedy dzieje, że tracą wolność? Winni są ci, którzy ich biorą w niewolę: tyrani, książęta, okrutni pracodawcy. I tak wolny człowiek popada w stan sprzeczny z jego ludzką naturą. Jaki jest stosunek tradycji chrześcijańskiej do takiej wizji losu ludzkiego?

Muszę przyznać, że najwięksi myśliciele chrześcijaństwa mieli na ten temat nieco inne zdanie. Uczyli, że ludzie rodzą się jako niewolnicy i dopiero potem z mozołem muszą zdobywać wolność. Są rozmaite odmiany zniewolenia. Chodzi nie tylko o to, że człowiek jest wszechstronnie zależny – dziecko od rodziców, dorosły od pogody, zdrowia, przełożonego – ale o to, że wszyscy jako ludzie są zniewoleni przez grzech. Grzech to podstawowe zło, przyklejone do natury ludzkiej. Grzech zniewala bardziej niż wszystko inne. Zniewala zarówno władców, jak poddanych, panów i ich niewolników. Panujący również są niewolnikami. Może właśnie dlatego, że są niewolnikami, tak łatwo zniewalają innych. W końcu, kto ma w pogardzie wolność drugiego, ma również w pogardzie własną wolność i oddaje się w służbę siłom wyższym, a niekiedy również gorszym niż on.

Kto jest niewolnikiem, nie ma pojęcia o wolności. Człowiek, który przychodzi na ten świat, nie wie, co to jest wolność. Ale może się dowiedzieć, gdy odkryje obok siebie wolność wcieloną w bliźniego. Dla chrześcijan obrazem wolności jest Chrystus. Przykład Chrystusa wyzwala, bo Chrystus sam jest żywą wolnością.

2

Istnieje jeszcze jeden punkt, w którym liberalizm chrześcijański różni się od oświeceniowego: wolność chrześcijańska jest żywym konkretem, podczas gdy wolność oświeceniowa najczęściej pustą ogólnością. W czasach Oświecenia mówiło się: wolność! Ani słowa mniej, ani słowa więcej. Przedmiotem pragnień była „czysta wolność”, a każdy dodatek do niej lub każde ujęcie czegoś znaczyły zagrożenie dla wolności. Dlatego mówiono również: wolność absolutna.

Chrześcijańskie myślenie o wolności szło innymi ścieżkami. Żywe doświadczenie wolności obecne w duszach ludzi, którzy są niewolnikami grzechu, nie jest doświadczeniem wolności czystej lub wolności absolutnej, lecz doświadczeniem stopniowego wyzwolenia. Oto chory odnajduje zdrowie; jego wolność polega na wyzwoleniu spod ciężaru choroby – wolność to druga strona odzyskanego zdrowia. Oto święty Piotr, który stchórzył na pałacowym dziedzińcu, i ten sam Piotr, który w dzień zesłania Ducha Świętego mężnie stawia czoło tłumom; jego wolność to wyzwolenie z tchórzostwa w stronę męstwa. Oto człowiek, który popadł w rozpacz po nieszczęściu, jakie go spotkało, ale po zrozumieniu, czym jest Krzyż, odzyskał nadzieję; jego wolność jest blaskiem i podłożem jego nadziei. I tak jest zawsze, ile razy mamy do czynienia z wolnością żywą, a nie książkową abstrakcją. Wolność jest łaską zdrowia, męstwa, nadziei. Ilekroć człowiek otrzymuje od Boga dar łaski, zawsze otrzymuje jakąś cząstkę wolności. Wolność to jakby łaska wszystkich łask.

Tak więc chrześcijańskie ujęcie wolności w dwóch przynajmniej punktach różni się od ujęcia liberalizmu oświeceniowego: początkiem pracy nad wolnością jest niewola grzechu i autentycznym przeżyciem wolności jest przeżycie wyzwolenia, a nie wolności czystej, wolności absolutnej.

Jest jednak punkt, w którym różnice te okazują się drugorzędne, a nawet zanikają, a pojawia się fundamentalna tożsamość: wolność jest istotą człowieczeństwa. Wolność nie tylko na tym polega, że człowiek może wybierać – wybierać zdrowie, odwagę, nadzieję. Wolność polega również na tym, że człowiek może przyswajać: czynić siebie zdrowym, odważnym, pełnym nadziei. Wolność to władza przyswajania dóbr, którymi żyje duch ludzki i którymi duch ten się staje. Wolni ludzie są tacy, jacy są. Czynią to, co czynią. Nie udają. Nie są jak „groby pobielane”. Nie są istnieniem nieprawdy, chodzącym zakłamaniem, iluzją udającą kogoś innego. Tylko wolny człowiek naprawdę jest.

Ten wewnętrzny aspekt wolności okazał się szczególnie ważny w dobie totalitaryzmu. Bo najbardziej powszechną winą ludzi w tym czasie było to, że po prostu udawali: zachowywali się jak komuniści, choć komunistami nie byli.

Nie wiem, czy nie ulegam złudzeniu, ale odnoszę czasem takie wrażenie, że we współczesnym polskim katolicyzmie wciąż nie rozumie się jeszcze znaczenia i wartości chrześcijańskiego liberalizmu. Podejrzewa się w nim obecność liberalizmu oświeceniowego z jego kultem „absolutnej wolności”. Stąd ostrzeżenia: uważajcie, bo liberalizm ma w pogardzie prawo, etykę, obowiązek. Ostrzeżenia te zdradzają nierzadko obecność w katolicyzmie tego samego lęku, który cechował komunistów. Czyżby katolicy mieli być w tym punkcie kontynuatorami tamtej przeszłości? Ale liberalizm chrześcijański nie ma w pogardzie prawa, etyki, obowiązku. Wręcz przeciwnie, zmierza on do tego, by prawo naprawdę stało się dla człowieka prawem, etyka etyką, a obowiązek obowiązkiem – by rzeczywiście zostały przyswojone. Cel ten pragnie osiągnąć w ten sposób, że pokazuje, iż wyzwolenie jest łaską wszelkich łask.

Nie opanowany w porę lęk przed wolnością działa dziś w łonie polskiego katolicyzmu jak pasożyt, niszcząc jego duchową substancję. Prowadzi bowiem do tego, że Dobra Nowina, która od wieków była dobrą nowiną o wyzwoleniu, jest przedstawiana i pokazywana, i zalecana jako nowina o zniewoleniu, czyli zła nowina. Mówi się: kochajcie Ewangelię, bo ona zniewala po mistrzowsku. W ten sposób zadaje się cios wierze. Nie ma dla chrześcijaństwa większej klęski niż taka przemiana. Łaska staje się odwrotnością łaski. Ale właśnie coś takiego wtargnęło między nas.POMIĘDZY DOBRĄ A ZŁĄ NOWINĄ

Czasy komunizmu były dla chrześcijan czasami ciężkiej próby. Komunizm był nie tylko zaprzeczeniem chrześcijaństwa, jak nihilizm czy ateizm, lecz również, a nawet przede wszystkim, jego naśladowaniem. Obiecywał on, że stosując środki przemocy zgodnie z „dziejową koniecznością”, rozwiąże bolesne problemy ludzkości, których chrześcijaństwo nie było w stanie rozwiązać. Tworząc niebo na ziemi, komunizm doprowadzi do obumarcia wiary w inne niż ziemskie niebo. Walka komunizmu z religią polegała nie tylko na jej racjonalistycznej krytyce, nie tylko na prześladowaniu Kościoła, ale wprost na budowaniu nowego ładu społecznego. Każdy sukces w walce z biedą miał być klęską chrześcijaństwa.

Komunizm doprowadził do zbrodni przeciwko ludzkości. Naśladowanie chrześcijaństwa okazało się parodią chrześcijaństwa, a próba budowania nieba na ziemi dała początek „archipelagowi Gułag”. Wiara nie zniknęła; została potwierdzona. Autorytet Kościoła zdecydowanie wzrósł, wzrosły też nadzieje związane ze społeczną nauką Kościoła. Graniczna sytuacja próby, w jakiej znalazła się wiara, odsłoniła i ożywiła jakieś istotne źródło religijności, które w innej sytuacji było zasypane. Wobec fundamentalnego zagrożenia człowiek sięgał do tekstu Ewangelii po „dobrą nowinę” na drodze ocalenia.

Dziś czasy komunizmu odchodzą powoli w przeszłość. Wraz z tym uchodzą z pamięci fundamentalne doświadczenia, których przyczyną był komunizm. Dawne źródła wiary powoli wysychają. Coraz częściej dają się słyszeć głosy mówiące o kryzysie wiary, o spadku jej autorytetu, o odejściach młodego pokolenia. Co się właściwie dzieje? Czyżby chrześcijaństwo i Kościół zawiodły pokładane w nich nadzieje?

Spróbujmy rozważyć dwa pytania: co było źródłem odnowy wiary w komunizmie i co ewentualnie jest źródłem rysującego się dziś kryzysu? Oczywiście, nie może być mowy o wyczerpaniu tematu. Niech nam jednak wystarczy samo zarysowanie kierunku poszukiwań.

KSZTAŁT CUDU

W czasach komunizmu człowiek – mimo ogromnych przeszkód – otwierał się na świat wiary, odkrywając, że Ewangelia jest dla niego prawdziwie „dobrą nowiną”. Skąd się to brało? Wskazówką odpowiedzi mogą być między innymi słynne _Opowiadania kołymskie_ Warłama Szałamowa. Szałamow, sam więzień Kołymy, spotyka w obozie ludzi, którzy „dają do myślenia”. Wśród nich jest lekarka, uwięziona podobnie jak autor. Jakimś cudem w jej rękach znajdują się poezje Błoka i Ewangelie. Szałamow, wówczas jeszcze niewierzący, czyta zachłannie poezje. Po latach notuje skrupulatnie rozmowę z lekarką:

„– Pan myślał, że daję mu Ewangelię. Ja też ją mam. Proszę... – Podobny do Błoka, ale nie brudnoniebieski, lecz ciemnobrązowy tomik został wyciągnięty z biurka.

– Proszę przeczytać Pawła Apostoła. Do Koryntian... O, to.

– Brak mi religijnych uczuć, Nino Siemionowna. Ale oczywiście odnoszę się z wielkim szacunkiem...

– Jak to? Pan, który przeżył tysiąc odmian życia? Pan, który powstał z martwych? I brak panu uczuć religijnych? Czyż mało pan widział tutaj tragedii?”¹.

I dalej, już po przeczytaniu Błoka:

„Zdania kręciły mi się w mózgu, sprawiając ból jego komórkom. Myślałem, że już dawno zapomniałem o takich słowach. I oto znowu się pojawiły, i co najważniejsze – podporządkowane mojej własnej woli. To było coś na kształt cudu. Powtórzyłem je jeszcze raz, jakbym czytał napisane czy wydrukowane w książce.

– Czy wyjście z ludzkich tragedii ma tylko charakter religijny?

– Tak, tylko. Niech pan idzie.

Wyszedłem, włożywszy Ewangelię do kieszeni i myśląc nie o Koryntianach, ani nie o Pawle Apostole, i nie o ludzkiej pamięci, niepojętym cudzie, który dopiero co się zdarzył, ale zupełnie o czymś innym. (...) Włożywszy Ewangelię do kieszeni, myślałem tylko o jednym: czy dostanę dzisiaj kolację”².

Co było początkiem drogi ku Bogu? Początkiem było spotkanie z dobrem na dnie piekła. Obóz był koncentracją zła, które jednak rozpływało się również poza obozem. Zło polegało na systemie stosunków międzyludzkich, w którym człowiek musiał stawać się wrogiem człowieka, by przeżyć. System wydobywał z człowieka to, co było w nim najgorsze: podstęp, zdradę, okrucieństwo. Ale właśnie w tym piekle na ziemi pojawiali się ludzie, którym udawało się wymknąć presji systemu. Trzeba było powiedzieć o nich krótko i prosto: dobrzy ludzie. Ludzie ci byli „znakami pełnymi znaczenia”. Pokazywali – najczęściej bez specjalnego zamiaru – drogę do innego świata. Spotkanie z nimi było początkiem wiary. Prowadziło wprost w samo jądro religii. Pozwalało dotknąć dobra jako tego, co absolutne. Jak to możliwe, by w samym środku świata zła Bóg objawiał się jako absolutne i najwyższe Dobro? Jak to możliwe, by nienawiść stwarzała heroiczną miłość? A jednak to właśnie było faktem.

Była tragedia. Rozmiary tragedii przerosły wszelkie moce wyobraźni. Nagle odsłaniało się wyjście z tragedii. Klucz znajdował się w rękach zwykłej ludzkiej dobroci. Ale samo wyjście miało charakter religijny.

DLACZEGO ODCHODZĄ

Dziś, gdy czasy komunizmu zasnuwa powoli mrok niepamięci, obserwujemy narastającą falę krytyki religii, a nawet odejść od wiary. Odchodzą ci, którzy doznali zawodu. Gdzie tkwią przyczyny zawodu? Odpowiedzi są rozmaite.

Czasami słyszymy: odchodzą przede wszystkim ci, którzy znaleźli się w Kościele z powodów oportunistycznych, których przywiodła tutaj nadzieja jakiejś kariery lub zysków materialnych. Ale czy tak jest naprawdę? Gdyby motyw oportunistyczny odgrywał istotną rolę, powinniśmy raczej mieć do czynienia z powrotami do Kościoła niż z odejściami, boć przecież łatwiej dziś chyba robić karierę z poparciem Kościoła niż wbrew Kościołowi. Inni mówią więc: winę ponosi propaganda antyreligijna obecna w środkach masowego przekazu. Ale i to nie bardzo przekonuje. Propaganda ta, jeśli nawet istnieje, nie umywa się do propagandy z czasów komunizmu; gdyby jednak rzeczywiście tak było, znaczyłoby to tylko, że propaganda trafia na podatny, przygotowany uprzednio grunt, artykułując istniejące już wcześniej potrzeby i odczucia. Słyszymy również: ludzie odchodzą, bo Kościół stawia zbyt wysokie wymagania. Może to i prawda, ale nie stawia ich od dziś, wczoraj wymagania były podobne, a jednak ludzie nie odchodzili. Można mnożyć tłumaczenia. Nie jest wykluczone, że w jakimś zakresie będą one słuszne. Czy jednak dotkną istoty rzeczy? Czy wyjaśnią nie tylko odejścia, ale również rosnący niepokój u tych, którzy pozostają, a którzy są przekonani, że „coś niedobrego” dzieje się z „naszą religią”?

Trzeba szukać przyczyny u źródła. Należy przyjąć: jakiejś przemianie podległo samo źródło wiary. Zniknęły motywy wczorajszego otwarcia na Ewangelię. Pojawiły się nowe. Obok nich pojawiły się również motywy zamknięcia. Dla tych, którzy odchodzą, a także w jakiejś mierze dla tych, którzy pozostali pełni niepokoju, dobra nowina – Ewangelia – stała się lub się staje... niedobrą nowiną. Jak to możliwe?

Spróbujmy wyostrzyć nasze widzenie tej niewątpliwie dramatycznej sprawy.

WŁADZA NAD ŻYCIEM

Jest niewątpliwie faktem, że nasze wczorajsze doświadczenie zła – zła obecnego w systemie, ale zakorzenionego również w ludziach, w tym, co w człowieku najgorsze – zanika i człowiek znów ukazuje się nam w poświacie swoistej „niewinności”, jako istota niedoskonała, będąca raczej ofiarą niż sprawcą nieszczęść. Mamy dziś nadzieję, że z tym złem, które dziś nas osacza, sami sobie jakoś poradzimy. Znów główne nasze nieszczęścia dadzą się sprowadzić do błędów gospodarczych lub politycznych. Nasz dzisiejszy świat stracił metafizyczne wymiary. Ich miejsce zajęły kategorie techniczne – polityczne, ekonomiczne. Nawet etyka staje się powoli zwykłą „techniką życia”, a religia rodzajem „ekonomii” zajmującej się „zbawianiem człowieka”. Przyglądając się dziś sporom, jakie prowokuje religia, widzimy, że obracają się one wokół „władzy nad życiem”. Co robić z wolnym rynkiem? Jak „ochrzcić” kapitał? Jak „umoralnić” państwo i na ile? Nauka religii – czy ma być w szkole, czy poza szkołą? Aborcja – karać czy nie karać? Partie polityczne – czy chrześcijańskie, czy nie? Obserwujemy zarazem dążność do pewnych skrajności. „Prawdziwym katolikiem” jest ten, kto opowiada się za „ograniczeniem” wolnego rynku, za „państwem etycznym”, za religią w szkole, stopniem na świadectwie, karą za aborcję, chrześcijańską partią i katolicką polityką; im mniej liberalizmu, tym więcej katolicyzmu, im więcej katolicyzmu, tym więcej polskości. Co to wszystko znaczy? Znaczy to przede wszystkim, że inny jest sam poziom wyboru religii. Nie chodzi już o ocalenie w obliczu totalnego zła i nie chodzi o zwykłą ludzką dobroć. Te doświadczenia nie wchodzą w grę. O co chodzi? Dla rzeczników dokonanego przesunięcia chodzi o etykę. Mówi się wiele o etyce. Etyka ukazuje ideał. Etyka staje się techniką życia wedle założonego ideału.

FAŁSZYWE ŚWIADECTWO

Są rozmaite odejścia od religii. Są odejścia w ateizm, nihilizm, agnostycyzm. Oznaczają one porzucenie religii. Ale są również takie odejścia, które pozornie potwierdzają religię, ale naprawdę są jej porzuceniem. Potwierdzając chrześcijaństwo wyłącznie jako etykę, a etykę wyłącznie jako określoną technikę życia, _de facto_ odchodzimy od chrześcijaństwa. Pomijamy w nim to, że jest religią. Zapominamy, że jego zadaniem jest zbawienie. Wprawdzie potwierdzamy ideał, ale porzucamy łaskę. Grozi nam prezentacja chrześcijaństwa bez łaski.

Czy jednak przy okazji również etyka chrześcijaństwa nie ulega zniekształceniu? Przyjrzyjmy się bliżej sporom, jakie prowadzą chrześcijanie. Jaki ton w nich przeważa, jaki jest ich język?

Zajmowałem się kiedyś bliżej językiem polityki w czasach komunizmu, z czego wyniknął potem artykuł pt. _Kłamstwo polityczne_³_._ Dziś nie mogę się opędzić od kojarzenia podobieństw. Ten sam podział świata wedle ideologii wrogów i sojuszników, ta sama perfekcja w oskarżaniu, pomawianiu, podejrzewaniu i wyrokowaniu. W komunizmie było to zrozumiałe, ponieważ wynikało z określonej koncepcji prawdy. W chrześcijaństwie jednak koncepcja prawdy jest inna i inny styl jej osiągania. Uderzające podobieństwa stylów mogą być wynikiem jedynie samej tylko bezmyślności. Bezmyślność polega nie tylko na tym, że nie dąży się do pokazania sprawy od wielu stron, ale również na tym, że nie stawia się pytania, co z takiego sposobu „myślenia” wynika. Czy przeciwnik, którego dziś poniżymy, oskarżymy, osaczymy podejrzeniami i publicznie sponiewieramy, przyjdzie jutro do nas, by z naszych rąk przyjąć chrzest? Styl polemik wskazuje wyraźnie, że nie chodzi w nich o ewangelizację, lecz o władzę. Znamienny okazuje się tutaj niepokój, jaki powstał w związku z proponowanym wpisem „wartości chrześcijańskich” do konstytucji. Protesty przeciwko tej propozycji nie wynikają z lęku przed tymi wartościami, lecz z lęku przed ludźmi – często całkiem konkretnymi – którzy mogą z nich uczynić instrument politycznego rządzenia. Ogólne wrażenie jest takie: etyka chrześcijańska także nie jest do końca respektowana. Często z krzyżem na piersi daje się „fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu”, a myśl o przebaczeniu nieprzyjaciołom traktuje jako zdradę „jedynie słusznej” sprawy.

„LEPSZY OD SWEGO BOGA”

Tak więc znaleźliśmy się w samym środku duchowej sprzeczności. Zmiana poziomu wiary, która oznacza spłycenie wiary, drastyczna bezmyślność, wybiórcze traktowanie etosu chrześcijańskiego, skojarzenia z „rewolucyjną etyką” komunizmu – to wszystko sprawia, że wiara, która wczoraj dla mieszkańców „archipelagu Gułag” i jego okolic była dobrą nowiną, dziś dla uwikłanych w technikę życia staje się źródłem jakichś „złych nowin”. Cierpi na tym również obraz Kościoła: zamiast być źródłem łaski, staje się przede wszystkim źródłem oskarżeń człowieka. Cios idzie bardzo głęboko. Powiedziano: „człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od swego Boga”. Jest w dzisiejszej „produkcji katolickiej” jakiś taki obraz Boga, z którym może iść w zawody dobroć człowieka z Kołymy i Oświęcimia. Tak, obraz Boga, bo chrześcijanie – czy tego chcą czy nie, czy o tym wiedzą czy nie – są tworzeni na obraz i podobieństwo tego, w co wierzą.

Skąd się taki obraz do nas przyplątał? Kto nam go zaszczepił? Jak się to stało, że się upowszechnił? Tego nie wiemy. Faktem jest jednak, że właśnie to – przede wszystkim to – staje się początkiem wielu pożegnań z Kościołem. Faktem jest również, że ci, którzy mimo wszystko pozostają, muszą wieść wewnętrzny spór z taką, wciskającą się im w dusze, wizją Boga i religii. I tak raz po raz staje dziś przed nami radykalne pytanie: jak to właściwie jest z tym chrześcijaństwem – czy jest ono dla człowieka dobrą czy złą nowiną?

1 W. Szałamow, _Nie nawrócony_, w tegoż: _Opowiadania kołymskie_, przeł. J. Baczyński, Wrocław 1999, s. 744 (przyp. red.).

2 Tamże, s. 744–745 (przyp. red.).

3 Pierwodruk: „Krytyka” 1987, nr 25. Przedruk w: J. Tischner, _Polski młyn_, Kraków 1991, s. 119–131 (przyp. red.).JACY JESTEŚMY?

Jak bumerang wraca do nas pytanie: Jaki jest ten nasz polski katolicyzm w dobie postkomunizmu? Proponuję, abyśmy skupili naszą uwagę na trzech zjawiskach.

1

Przede wszystkim rzucają się w oczy podziały: katolicy dzielą się, różnicują i przeciwstawiają sobie nawzajem. Punktem wyjścia narastających podziałów stało się pytanie: Kto z nas jest lepszy? Kto jest „prawdziwym katolikiem”, „prawdziwym chrześcijaninem”, „prawdziwym Polakiem”? Podobne pytanie istniało również w czasach komunizmu, ale wtedy jego celem było pogłębienie wiary: ludzie chcieli być „dobrymi” chrześcijanami, aby dać „dobre” świadectwo Ewangelii. Dziś pytanie to służy celom odwrotnym: wykluczaniu, poniżaniu, oskarżaniu. Niewątpliwie jakąś winę ponosi za to polityka – polityczny wyścig do władzy, ponieważ podziały, których dokonała, przeniknęły również do wnętrza wspólnot religijnych. Ale czy tylko polityka? Czy bolesna potrzeba podziałów nie jest skutkiem przyczyn działających głębiej? A może mamy tu do czynienia z dalszym ciągiem ucieczki w indywidualizm, tej ucieczki, która kiedyś była reakcją na powszechną kolektywizację? Bo potrzeba podziałów jest niewątpliwie ucieczką. Każdy ucieka sam. Gdzie ucieka? Po co ucieka? Na to właśnie nie ma odpowiedzi.

I jest w tym jakiś paradoks: w czasach, gdy Kościół podejmuje wysiłek pojednania zwaśnionych, gdy rośnie znaczenie ruchów ekumenicznych, katolicy polscy mozolnie wykopują miedzy sobą trudne do przezwyciężenia przepaście. Wygląda to tak, jakby czasy, które kiedyś zrodziły w Europie reformację, u nas dopiero się zaczęły. Tak, tak, dziś się wyrzuca z Kościoła, aby jutro błagać o udział w nabożeństwie ekumenicznym...

2

A oto drugi rys naszego postkomunistycznego katolicyzmu: resentyment.

Zacznijmy od przypomnienia. Polski katolicyzm przeszedł w okresie komunizmu przez trudną próbę wiary. Wiara oparła się prześladowaniom. Ale polski katolicyzm nigdy nie musiał walczyć bezpośrednio z wielką, racjonalistyczną krytyką religii ani też z protestancką krytyką Kościoła. Próba odwagi nie oznaczała zarazem próby rozumu. Następstwa tego braku są dziś widoczne: kłopoty z dialogiem. Bardzo nam dziś trudno przekonywać inaczej myślących. Zamiast argumentów padają... wyroki. Skąd ta łatwość wyrokowania? I tu daje o sobie znać siła resentymentu.

O naturze resentymentu najlepiej opowiada bajeczka o lisie. Był sobie lis, który miał ochotę na smaczne winogrona. Ale lis był małego wzrostu, a winogrona wisiały wysoko. Aby się jakoś pocieszyć, lis wmówił sobie, że wysoko wiszące winogrona są... kwaśne. Wszyscy natomiast, którzy po nie sięgają, zwłaszcza ptaki, są głupi i bez smaku. I tak jest niekiedy z człowiekiem: gdy napotka wartości, do których nie dorósł, wmawia sobie, że są to wartości pozorne, natomiast ci wszyscy, którzy ich dosięgnęli, mieli więcej szczęścia niż rozumu.

Działanie „katolickiego” resentymentu można dziś obserwować na rozmaitych polach. Jednym z takich pól jest nasz stosunek do Europy. Mówi się: Europa, do której mamy „wracać”, jest konsumpcjonistyczna, relatywistyczna, laicka. Jednym słowem: Europa jest „kwaśna”. Można by te głosy brać bardziej poważnie, gdyby nie usta, z których pochodzą. Konsumpcjonizm? Może i tak, sama Europa o tym mówi, tylko że oni konsumują to, co sobie zdołają wypracować, a my – wciąż nie mogąc zarobić na własne życie – konsumujemy od nich brane pożyczki. Relatywizm moralny? Może i tak, tylko że krytyka relatywizmu to także na wskroś europejska sprawa. Jeśli jednak jakieś szczątki tamtego relatywizmu i do nas dochodzą, to trzeba przyznać, że tak na co dzień to raczej oni są zagrożeni naszym relatywizmem, który dochodzi do nich za pośrednictwem rozmaitych „turystów”. Laickość? Kiedy przed wiekami chrześcijanie ścinali w Europie bogom poświęcone dęby, zwolennicy starego porządku także wołali o końcu religii. A może nie wszystko musi być na tym świecie „święte”: święte gaje, święte gwiazdy, święte państwa i święte dzielnice miast? Może dążenie do „uniwersalnej sakralizacji” świata to bardziej pogańska niż chrześcijańska sprawa?

Może. Z pewnością jednak resentymentem jest „katolicki” atak na autorytety moralne z tego tylko powodu, że są to autorytety „laickie”. Mali ludzie wzięli w dzierżawę moralność i za jej pomocą pryskają błotkiem na tych, którzy udowodnili, że winogrona nie były kwaśne. Stara to prawda: nawet najmniejszy gest wolności jest wielką obrazą tych, którzy grzali ciała w ciepłej niewoli. Dziś oglądamy owoce wczorajszej obrazy.

3

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: