Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nietypowa Matka Polka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 sierpnia 2018
Ebook
23,81 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nietypowa Matka Polka - ebook

 

Debiutancka książka Nietypowej matki Polki, której cięty język, zmysł obserwacji i charyzmatyczna osobowość, a przede wszystkim absurdalny humor doprawiony szczyptą zdrowego rozsądku zgromadził tysiące fanów w sieci.

W książce przeczytacie m.in.: o synu, który został superlesbijką, o tym, jak to nie należy wpuszczać niemetroseksualnego mężczyzny samego do łazienki celem natłuszczenia twarzy.  Jakie zadanie ma angielska dwumetrowa pielęgniarka tuż przed cesarką, kto poza pensjonariuszami domu starości „Pogodna Jesień” ogląda zawody w darta, co robią  Brytyjczycy zimą, oprócz owijania się stringami, gdy temperatura spadnie do krytycznych -3 stopni. I że każdy choć raz w życiu miał sąsiada mendę.  Generalnie pozycja jest jednak głównie o tym, że życie jest zbyt krótkie żeby się nie śmiać, popijając wino i głaszcząc koty.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-208-5
Rozmiar pliku: 808 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Książka ta jest zbiorem anegdot i przemyśleń z różnych momentów mojego życia, którego najważniejszą i nieodłączną częścią jest moja rodzina. Pomyślałam sobie zatem, że dobrze byłoby Państwu ich przedstawić, żebyście wiedzieli, kto jest kim.

Siara – mój mąż, ojciec moich dzieci, miłość mojego życia. Facet, który po ciężkiej chorobie i wielogodzinnej operacji, nikomu się na nic nie skarżąc i nikomu nic nie mówiąc, na drugi dzień po prostu wstał i poszedł do sklepu po wafelki. Innym razem zszedł niemal po tym, jak poszarpała go mucha. Miłośnik piwa, motoryzacji i dłubania w drewnie. Jedyna osoba w naszym domu, która wie, gdzie w samochodzie jest szpera, ale za cholerę nie wie, gdzie trzymamy kakao. Typowy niemetroseksualny samiec alfa, który z kosmetyków to posiada perfum i wzdryga się na widok męskich rurek. Człowiek nie do złamania, o ogromnym potencjale. Choć chrapie i pali absolutnie wszystkie żarty.

Don Juan – mój pierworodny. Przezwisko zostało mu nadane, gdy z premedytacją zaczął wykorzystywać swój urok osobisty do czerpania korzyści materialnych. Ofiarami jego padały głównie babcie, sąsiadki i ciotki, które oczarowane niegdysiejszym bezzębnym uśmiechem i długimi rzęsami okalającymi jego wielkie błękitne oczy, tańczyły, jak im zagrał, stając się z biegiem czasu dilerkami czekolady i innych słodkości. Obecnie Don Juan ma około 185 cm wzrostu i za nic nie pozwala do siebie już mówić „Króliczku” albo nosić się w kocyku. Choć, jako że jest to nastolatek, człowiek czasem wybrałby celowo do noszenia ten śliski. Codziennie sprawia, że czuję się jak starsza siostra Beaty Tyszkiewicz. Jego pasją są książki, muzyka i programy do obróbki graficznej, a powołaniem – zostać gwiazdą. Jest niezwykle uroczym chłopakiem. Często żartuje, np. „Mamo, mogę obejrzeć Grę o tron?” albo „Mogę sobie zrobić maraton grania na x-boxie i nie spać do rana?”, tudzież mój ulubiony żart: „Mamo, potrzebuję kasy…”. No, boki zrywać! Przezabawny dzieciak mi się trafił.

Szara Eminencja – jest o dwa lata młodszy od Don Juana i jak sama ksywa wskazuje, to tak naprawdę on rządzi w naszym domu. Przez babcię zwany pieszczotliwie „Geniuszem”, przez swoją wychowawczynię: „Gentle Giant”. Ma ogromny zasób wiedzy, która sprawia, że w szkole wymiata z łatwością. Odziedziczył w stu procentach moje poczucie humoru. Za każdym razem gdy zatapia się w absurdzie albo ironizuje z łatwością, łezka kręci mi się ze wzruszenia w oku. Pięknie rysuje, lubi grać w nogę, musieliśmy postawić zasieki, żeby go oderwać od „World of tanks”. Jest dzieckiem niezwykle dojrzałym, ze stalowym kręgosłupem moralnym i ogromnymi pokładami empatii. Gdybym miała opisać jego charakter jedną anegdotką, wybrałabym tę: pojechaliśmy na wakacje i Siara przechodził kryzys nerwowy, bo uprawiał na swojej profesjonalnej wędce rybną pedofilię, czyli wyławiał tak małe sztuki, że zaraz wpuszczał je na powrót do jeziora. Tymczasem Szara Eminencja, aby ojciec popadł w kompleksy chyba, złapał przy nim, na kijek, całkiem sporego okonia. No i zaczęły się propozycje, co zrobić z rybą:

– Zjemy ją z grilla – krzyknął Don Juan. – Pokropimy cytrynką, posypiemy ziołami, położymy masełko, zawiniemy w folię i sruuu.

– Tak, ale najpierw musimy ją oczyścić i wypatroszyć – powiedział ich mały kuzyn, Wojtuś. – No wiecie, trzeba jej wyjąć flaki... dużo flaków... i oczy... i flaki.

Na co Szaremu, który miał wtedy około czterech lat, puściły nerwy.

– To moja ryba! – krzyknął. – Wypuścimy ją! Ona też chce żyć! Czy ktoś pomyślał w ogóle o tym, że ona też ma gdzieś dom! Matkę! Rodzinę! Dzieci!

Stifler – niemal osiem lat młodszy od Szarej Eminencji. Najbardziej pogodny i wyluzowany gość, jakiego znam, któremu 80% czasu wydaje się, że jest prawdziwym Superbohaterem. Codziennie rano mam średnio 30 sekund na kapnięcie się, kim jest danego dnia. Ściągam go z mebli pod sufitem – Spider Man. Obracam go tak, żeby nie zwisał z łóżka do góry nogami, bo robi się purpurowy – Batman. Lata z pokrywką od garnka – Kapitan Ameryka. Lata z tłuczkiem do mięsa – Thor itd. Wulkan pozytywnej energii. Wiecznie w ruchu. Oddany fan Jurka Owsiaka i książek. Śmiertelny wróg Venoma, Bizarra, Jokera i brukselki. Kwintesencja dziecięcej pomysłowości. Uwielbia rysować i budować z Lego.

Szeregowy – prawie cztery lata młodszy od Stiflera, zatem najmłodszy z Pingwinów (if you know what I mean). Najbardziej pogodny bobas ze wszystkich bobasów. Szalenie przystojny, choć obiektywnie rzecz biorąc, póki co: mały, gruby, prawie łysy, z kilkoma zębami na krzyż i płaskostopiem. Niedawno nauczył się chodzić. Nie wiem, kiedy nauczył się uciekać. Ma niesamowite zdolności wokalne. Jest hybrydą Jamesa Hetfielda i Zenka Martyniuka, co szczególnie boleśnie odczuwamy między drugą a trzecią w nocy, gdy przebudza się na mleko. Kocha wszystko, co robi „brum brum”, „pip pip” oraz „miau miau”. Umie też już głaskać koty bez próby oskalpowania ich, za co każdorazowo domaga się oklasków. Obecnie jesteśmy na etapie, gdzie wyklaskaliśmy pewnemu artyście ze trzy kolejne płyty.Wstęp

Nietypowa, czyli jaka?

Ano taka, co to rano, przy Bobie Marleyu, smaży naleśniki i śpiewając, nie wkurza się, że piosenkarz raz po raz myli tekst ani że sąsiedzi co chwilę pukają do drzwi i zaniepokojeni pytają, czy aby na pewno pogotowia nie trzeba wzywać, bo ktoś tu chyba jakby w agonii.

Taka, co to nie aspiruje do tytułu „perfekcyjnej pani domu”, bo chce, by ją pośmiertnie wspominano jako zajebistą babę, a nie tą z najczystszymi oknami.

Taka, która uwielbia się śmiać i robi to często. Też gdy dochodzi do ściany. Głównie po to, żeby nie zwariować.

Taka, co mimo ponad trzydziestu kilku lat na karku i posiadania czwórki dzieci nadal ma ciało młodej laski (i trzyma je w szafie).

Taka, co ma dwa koty i nie zawaha się ich użyć.

Taka, która nie wierzy w żadnego boga, ale wierzy w siebie, w swoją rodzinę, w przyjaźń, miłość i dobrych ludzi. I wierzy, że warto być uczciwym. Nie opłaca się, ale warto.

Taka, która powtarza sobie, że „pokorne ciele dwie matki ssie”, a potem jak ruska czołgistka po bimbrze szczerze gada, co jej leży na wątrobie.

Taka, która widzi mnóstwo szarości tam, gdzie inni widzą na ogół czerń lub biel.

Taka, co ma anielską cierpliwość, ale jak ktoś przegnie pałę, to wkurwiona zmienia się w krzyżówkę tej dziewczynki z Ringa i smoka z Komodo, a potem pali wioski, pożera dziewice i robi sobie futro z dalmatyńczyków.

Taka, która nie je bezy widelcem.

Taka, która sporo przeklina. Nie musi, ale w chuj to lubi.

Taka, która zdaje sobie sprawę, że wyżej dupy nie podskoczy, toteż od lat nie przejmuje się rzeczami, na które nie ma wpływu.

Taka, co przedkłada ludzi ponad rzeczy.

I chce być.

Całą piersią codziennie być, a nie mieć.Dlaczego nie zostałam modelką Victoria’s Secret

Była bardzo wczesna wiosna, kilka lat temu. Postanowiliśmy wybrać się na spacer całą, wtedy jeszcze czteroosobową rodziną. Musiałam też zajść na pocztę, zamienić awizo na, jak to mówią, „życie w przeciągu”, gdyż ci, którzy do mnie piszą, tego właśnie oczekiwali. No wiecie…

„W przeciągu 7 dni należy to i tamto, bo jeśli nie, to nic fajnego”.

„W przeciągu 14 dni należy coś tam, bo jak nie, to jeszcze gorzej”.

I właśnie niedaleko poczty zaczepiła nas ona.

Była młoda, sympatyczna, wzbudzała zaufanie i naprawdę nie wyglądała jak zło wcielone, którym się później okazała. Przedstawiła się jako dziennikarka. Dziennikarka „zziębnięta”, gdyż nieco piździło, jak to w marcu. I dziennikarka „smutna”, której to na szczęście jesteśmy w stanie pomóc, gdyż ona szuka do swojego artykułu zdjęcia rodziny, a my tacy ładni i tacy idealni.

W sumie nic nowego nie powiedziała.

Ale coś mi zaczęło i tak śmierdzieć.

Skąd w niej taki altruizm?

Dlaczego chce mi zrobić zdjęcie, aby później ludzie z Victoria’s Secret nie chcieli mi dać spokoju? Jak ja udźwignę sławę i pieniądze? Przecież to na pewno ciężkie.

Postanowiłam podzielić się swoimi obawami z mężem, ale jego już przy mnie nie było.

Pozował 100 metrów dalej, trzymając ręce skrzyżowane na piersi, zastanawiając się, jak mi później powiedział, jak wpłyną te zdjęcia na jego życie, gdy już zostaną opublikowane w „Cosmopolitanie”, w artykule o najseksowniejszych mężczyznach świata. Czy on aby na pewno da radę odeprzeć te tłumy fanek, które będą rzucały w niego stringami i specjalnie wpadały pod jego nowiuteńkiego bentleya, którym niedługo będziemy musieli jeździć na pocztę, bo chodzić „z buta”, już nie będzie bezpiecznie, przez te rzesze fanów.

Głupi.

Nie wie, że ci z Victoria’s Secret, jak mnie tylko zobaczą, to od razu będą wiedzieli, jaki diament im się trafił, i przydzielą mi ochronę. A ja zażądam wtedy na ochroniarza Vina Diesela. Nareszcie!

27 lat musiałam czekać, aby dostrzeżono we mnie gwiazdę światowych wybiegów. Ciekawe, czy to dlatego, że w końcu zadział trik z chodem i lepszym profilem?

Musicie wiedzieć, że od kiedy wyczytałam, że nasze ciało jest niesymetryczne i przez to każdy ma swój lepszy i gorszy profil oraz że seksownym chodem można zwrócić na siebie więcej uwagi – chodzę z głową zwróconą na prawo i kuleję na obie nogi.

No muszę, prawy to mój lepszy profil i inaczej jakoś swobodne kręcenie tyłkiem mi nie szło.

Nieważne.

Czas powiedzieć mężowi, żeby nie robił z siebie pajaca, bo to o mnie tu chodzi.

Trza się zorientować, z której strony wieje, i ustawić się tak, żeby wiatr nawiewał seksownie kudły na gębę. Wypiąć piersi i pośladki, czyli trochę wygiąć się tak, jakby się miało lordozę lędźwiową. I strzelić swój uśmiech #418, ten od fotoreporterów na mieście.

Więc się ustawiłam i strzeliłam.

A oczy pani dziennikarki zrobiły się okrągłe.

Ton niepewny.

– Czy może pani zawołać dzieci do siebie? – wydukała.

– Mogę, oczywiście, że mogę je zawołać – odpowiedziałam czarująco i walnęłam się ręką w czoło.

Kurwa mać!

Dzieci!

Że też na to nie wpadłam!

Przecież to najładniejsi chłopcy, jakich w ogóle widziałam. I dziennikarka pewnie też. Jest dopiero początek wiosny, H&M szykuje pewnie letnią kolekcję i potrzebują dziecięcych modeli.

Co ja pieprzę, H&M to zwykła sieciówka, a pani dziennikarka taka elegancka, pewnie pracuje co najmniej dla Anne Geddes.

No trudno, będę tłem. Za to ładnym i profesjonalnym. Przecież ludzie od Victoria’s Secret pewnie też mają dzieci, to tak czy siak mnie wypatrzą.

Zawołałam dzieci, stanęliśmy przy Siarze, który tym razem stał lewym bokiem, lewą rękę miał wzniesioną ponad głowę, prawą wzdłuż ciała, a nogi lekko ugięte. Moim zdaniem była to głupia pozycja. Jakby się pytał: „Czy tam, daleko, daleko w kosmosie mają wychodek, bo ja muszę pilnie skorzystać?”. Ale postanowiłam się nie odzywać, tylko skoncentrować na sobie. Ponownie się wygięłam i tym razem zrobiłam minę, jakbym sama miała zatwardzenie, mrużąc przy tym oczy jak przy zapaleniu spojówek, gdy się patrzy na ostre światło. To taka mina intelektualno-marzycielska. Niech wiedzą, że mają z urodzoną modelką do czynienia.

Oczy pani dziennikarki już nie były okrągłe, ale dosłownie wyszły z orbit.

Wiedziałam, że zrobię na niej wrażenie.

Poprosiła, czy ja z Siarą możemy przez chwilę nie pozować i czy jedno dziecko może przestać kopać drugie, a to drugie czy może wyjąć palec z nosa. A że, jak już wspominałam, była miła, wszyscy zrobiliśmy to, o co nas poprosiła, a ona cyknęła fotkę.

Jedną.

Trochę się zawiodłam, bo myślałam, że będzie cała sesja.

Choć w sumie po co? Profesjonalizm widać przecież po profesjonaliście od razu.

Podziękowała nam, my jej, spisała nasze imiona i wiek, wszyscy się do siebie uśmiechnęliśmy i rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

Na drugi dzień zadzwoniła do mnie koleżanka, z pytaniem, czy chcę jej się czymś pochwalić. Od razu wiedziałam, o co chodzi, więc odpowiedziałam jej, że tak i że siedzimy w domu, bo na dworze samochody szumią i nie będziemy mogli swobodnie gadać, jak zadzwonią ci z Victoria’s Secret, „Cosmopolitana” i sama Anne Geddes w sprawie kontraktów. Po czym w słuchawce zapanowała cisza. Bardzo mi to było nie na rękę, bo koleżanka jednak linię blokowała i ci wyżej wymienieni mogli się w tym czasie nie móc dodzwonić, więc poprosiłam, by nam szybko pogratulowała i zadzwoniła kiedy indziej, a wtedy już moja osobista sekretarka umówi ją na krótką rozmowę ze mną, jednak nie wcześniej niż za pięć lat, bo przypuszczam, że w najbliższym czasie będę miała bardzo napięty grafik.

Na co moja koleżanka powiedziała mi coś, co mną wstrząsnęło.

Pomijam to, że zdjęcie ukazało się w popularnym tabloidzie.

Pomijam również, że wyszłam tak, że sama siebie nie poznałam.

Pomijam, że pani dziennikarka wsadziła nam w usta słowa, których żeśmy w życiu nie wypowiedzieli.

Pomijam, że byliśmy w jednym numerze z artykułem: „O fuuu. Kamel ulizał sobie włosy” oraz „Szok! Rachel Wood nosiła perukę na łonie”.

Pomijam, że jak się wygoogluje nasze imiona i nazwisko, pojawiają się nasze twarze z wielkim napisem „Oszuści żerują na Papieżu”.

Pomijam, że jeden syn miał wówczas ledwo co skończone 7 lat (a nie 9), a drugi miał 5 (a nie 7).

Ale jak, no kurwa jak, ta pseudodziennikarka miała sumienie mnie postarzyć o dwa lata, a Siarę o rok odmłodzić?!

Czy ona zdaje sobie sprawę, że złamała mi karierę?!

I że przez nią ci z Victoria’s Secret nigdy nie zadzwonili…Ćma

W moim domu czwarty dzień nie ma ciepłej wody z powodu „prac remontowych. Za niedogodności przepraszamy”.

I niby człowiek wie, że to nie wina piszącego komunikat, a jednak nieodmiennie wymyśla nowe miejsca, gdzie owe „przepraszamy” może sobie wsadzić.

Mam jedynie nadzieję, że dobrym aspektem tej całej sytuacji będzie poprawa jakości wody. Bo tu, gdzie obecnie mieszkam, jak się człowiek zagapi i umyje czasem tym, co leci z kranu, to nie trzeba później jechać na egzotyczne wakacje, aby uzyskać efekt ładnej opalenizny.

W każdym razie rzecz się dzieje koło 1 w nocy.

Akurat brałam prysznic.

W misce.

Gdy nagle usłyszałam coś, jakby kormoran wleciał mi do chaty. Nie wiem dlaczego akurat z kormoranem mi się skojarzyło. Według sennika możliwe, że odwiedzi mnie ktoś dawno niewidziany. Ale nie spałam wtedy, więc nie wiem też, czy skojarzenie się liczy. Możliwe, że po prostu miałam lekkie dzieciństwo, ale ciężkie zabawki, dlatego niezbadane są ścieżki mojego umysłu i jego skojarzeń.

Tak czy inaczej, łopot skrzydeł obijających się o ściany usłyszałam.

Wyszłam więc z trudem z miski. Z trudem ze względu na niedopasowanie naszych średnic. I zaczęłam nasłuchiwać.

Dźwięk dobiegał z kuchni, która graniczy z łazienką, był wyraźny i byłam już pewna, że to nie kwestia tego, że w Lidlu kupiłam likier zmieszany z whisky.

Jak każda racjonalnie myśląca osoba... oraz ta, która w dzieciństwie została obciążona przez matkę dostępem do prenumeraty „Detektywa” i namiętnym oglądaniem „997”, wzięłam w jedną rękę spray do kurzu, w drugą to, co ma najdłuższy zasięg i czym w razie czego napastnika można uderzyć – tak, szczotkę do WC wzięłam, no i powoli i cicho uchyliłam drzwi. Zrobiłam to dokładnie w tym samym momencie, gdy moje dwa prywatne tygrysy, koty moje ukochane, przyszły mi widać z odsieczą i mimo że wybudzone w środku nocy (zgadza się, one w nocy też śpią, aby miały siłę spać w dzień) rzuciły się sprężyście i giętko, zaiwaniając tymi swoimi krótkimi łapkami, by migiem rozszarpać przeciwnika i obronić swe domostwo.

Wychyliłam głowę bardziej, wiedziona ciekawością, kogo rozszarpią, i wtedy ją zauważyłam.

To była ćma.

Miała, bez kitu, z metr rozpiętości skrzydeł.

I faktycznie wyglądała prawie jak kormoran.

Choć była większa. Znacznie większa. I bardziej włochata. I takie małe, świdrujące oczka miała. I sadystyczny uśmieszek.

I w ogóle wyglądała na niezrównoważoną psychicznie.

Być może ja z tym lakierem i szczotką do WC także, ale nie będziemy o tym rozmawiać.

Myślę też, że aby wyjść z honorem, w tym miejscu należy wyjaśnić, że ja się motylowatych tak w ogóle to nie boję. Ja się nawet z nimi trochę utożsamiam. Na przykład uwielbiam w jesienny wieczór otulić się w koc, zrobić sobie z niego taki kokon i leżeć z książką (czytać, a nie tylko z nią leżeć, dla jasności). Albo oglądać sobie jakiś dobry film. Jeszcze miło, jak za oknem deszcz rytmicznie stuka o szybę. Lub jest burza. Lub wieje. Lub wystarczy świadomość, że inni, których nie lubię, w tym czasie pracują. Wtedy to normalnie mogłabym tak leżeć do wiosny.

A na wiosnę – fruuu, rozwinąć skrzydła na dworze już jako piękny motyl.

Nieee, żartuję.

Na wiosnę, po tym braku ruchu, wypełzam zazwyczaj nadal jako larwa. Ale nie w tym rzecz.

Wracając do tamtej felernej nocy – po tym jak zobaczyłam moje koty pędzące do kuchni, ją, moje koty spierdalające z kuchni i ją lecącą za kotami, postanowiłam zamknąć się w łazience, która stała się moją bazą. Postanowiłam również przemyśleć sprawę i ocenić swoje szanse na przeżycie, zakładając od razu, że nie jestem tą głupią blond laską z horrorów, która zamiast uciekać przed mordercą w tłum, zawsze biegnie w jakiś zaułek.

Ale przede wszystkim postanowiłam przez drzwi wyzwać te moje zasrane sierściuchy, bo naprawdę kto to widział, żeby z ćmą sobie nie poradzić?! Byłam tak wściekła, że zaplanowałam dać im nauczkę, ale później sobie pomyślałam, że nie warto. W końcu każdy zna stare porzekadło, że jaki kot, takie schabowe.

Po około trzydziestu minutach zrozumiałam, że czas działać, bo ileż można szczękać zębami, siedząc w misce. Szkliwo se obłupię. A teraz jak idzie jesień, a za nią sezon grypowy, w którym boimy się z dentystą siebie nawzajem.

Założyłam więc ręcznik na głowę, nie to żebym mokre włosy miała. Miałam jedynie wizję jak „toto” wplątuje mi się w kudły, ja wrzeszczę, puszczając finalnie pawia i padam na ziemię zemdlona. Tak więc pro forma nałożyłam ten ręcznik. Wyszłam ostrożnie (acz dzielnie, oczywiście) z łazienki i wtedy padł na mnie blady strach. Choć nie. Wolę: i wtedy strach mnie przeleciał.

Wiecie, jakie jest gorsze uczucie od zobaczenia we własnym domu wstrętnej, gigantycznej, owłosionej ćmy?

Stracenie jej z pola widzenia.

Zaczęłam więc, nerwowo się rozglądając, poruszać się tuż przy ścianie, otwierając po drodze na oścież wszystkie okna i wymachując ponad głową rzeczoną szczotką.

Dalej proszę, aby wrażliwi przeszli do ostatniego akapitu, bo...

...w końcu namierzyłam ćmę. Siedziała tuż przy Psocie. Czujny kot oczywiście spał. Zamachnęłam się szczotką, aby poderwać ją do lotu, cały czas mając nadzieję, że dobrowolnie wyleci, jak wleciała. Wtedy ta menda postanowiła się o mnie otrzeć. Ja postanowiłam, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, puścić pawia. A jak wyszłam z łazienki, zobaczyłam, jak Rychu trzyma ją w pysku, a biedaczka się szamoce.

Dwie rundy po mieszkaniu później obojgu nam siadła kondycja i poszliśmy się napić. Ja z gwinta, Rychu z miski. Siłą rzeczy wypuścił ćmę z pyska i wtedy jednym niemal zwinnym ruchem postanowiłam wziąć ją na gazetę i puścić wolno.

Błąd.

Duży błąd.

Czegoś, co ma ze dwa metry (nie metr, dwa metry co najmniej – z bliska się przyjrzałam lepiej) nie bierze się ot tak, na gazetę. Zwłaszcza jak to żyje i się rusza. I finalnie wlatuje ci na rękę. Wtedy, jak wiadomo, każda spanikowana kobieta zaczyna głośno krzyczeć, machać ową ręką, a gdy bydlę sfruwa, bierze kota i po prostu nim w ćmę rzuca, mając ostatnią nadzieję, że kot pożre pieprzoną ćmę w locie.

Swoją drogą dobrze, że się Rychu zatrzymał z metr od okna, bo nie wiem, czy moje dzieci by później zrozumiały, co to jest działanie w afekcie.

Ostatecznie po krwawych scenach walki około 3.30 leżałam w łóżku, a ćmy nie było.

Był natomiast zaduch. I prawdopodobnie jestem chyba jedyną osobą, która jest szczęśliwa, że w lipcu się ochłodziło, bo w końcu można spać normalnie przy zamkniętych oknach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: