Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niewypowiedziane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niewypowiedziane - ebook

Podejmując walkę z chorobą, bohaterka decyduje się wyruszyć w najtrudniejszą i jednocześnie najpiękniejszą podróż – podróż w głąb siebie.

Jak zrozumieć wewnętrzny świat człowieka z depresją? Czy lęk da się pokonać? Jak bardzo wydarzenia z przeszłości mogą wpływać na funkcjonowanie dorosłego człowieka? Czy można uleczyć swoje wewnętrzne dziecko?

Wyrazista powieść zapraszająca czytelnika na wędrówkę po zakamarkach ludzkiej psychiki. Pozwala zrozumieć nie tylko osoby przeżywające depresję, ale również doświadczające innych problemów psychicznych. A może otworzy drogę do lepszego poznania siebie i podjęcia próby konfrontacji z własną przeszłością?

Aleksandra Chmielewska

(ur. 1989) - z wykształcenia pedagog, od swoich podopiecznych uczy się odnajdowania dziecięcej radości w codziennych sytuacjach. Interesuje się psychologią, biblioterapią i fotografią. Współpracowała ze Stowarzyszeniem Rodziców Dzieci Niepełnosprawnych „Światełko”, uczestnicząc w realizacji projektu „Bajki bez barier”, gdzie napisała czternaście opowiadań psychoedukacyjnych na temat różnych chorób i niepełnosprawności, skierowanych do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-455-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LUTY, ROK I

W gło­wie krąży tylko jedna myśl – tonę.

3 LU­TEGO

Cie­pła woda otula ciało. Na­pięte aż do bólu mię­śnie po­winny się roz­luź­nić, a jed­nak na­pię­cie nie pusz­cza. Boli. Wszystko. W środku i na ze­wnątrz. Nie mam już siły. Dłu­żej nie dam rady. Mu­szę coś zmie­nić. Na­tych­miast. Mu­szę wresz­cie się uwol­nić. Nie wy­trzy­mam. Już ani chwili. Mu­szę pod­jąć de­cy­zję. Dzi­siaj. Te­raz. Ta­kie trwa­nie w za­wie­sze­niu jest bar­dzo mę­czące. Wy­sysa całą ener­gię, któ­rej i tak mam już de­fi­cyt.

Kap. Kap. Kap.

Go­rąca woda i uwal­niane my­śli pa­rują szybko. Ja też pa­ruję. Jest mnie co­raz mniej. Każ­dego dnia. Z każdą chwilą. Z każdą kro­plą ka­piącą z kranu zbli­żam się do końca. Je­stem uwię­ziona w ja­kiejś głę­bo­kiej studni, z któ­rej nie po­tra­fię się wy­do­stać. Kiedy spo­glą­dam w górę, gdzieś setki me­trów nade mną ma­ja­czy niebo. Ciemne i za­chmu­rzone. Cięż­kie kro­ple raz za ra­zem wpa­dają w moją prze­strzeń. Po­ziom wody w studni pod­nosi się w nie­po­ko­ją­cym tem­pie.

Co mnie czeka?

Utonę. Nie­wąt­pli­wie utonę.

Tonę. Po­woli.

Ból, strach i wstręt oplą­tują ciało, cią­gnąc na dno.

Nie wal­czę. Chcę się wresz­cie roz­pły­nąć. Stać się prze­zro­czy­sta. Chcę znik­nąć. Nic nie wi­dzieć. Nie sły­szeć. Nie my­śleć. Nie czuć. Nie być.

Znik­nąć. Mu­szę znik­nąć.

Kap. Kap. Kap.

Nie po­win­nam ką­pać się w go­rą­cej wo­dzie. Moje serce bun­tuje się, kiedy jest zbyt cie­pło. A jed­nak nie mogę od­mó­wić so­bie pa­ru­ją­cej ką­pieli. Ostat­niej ką­pieli. To do­bry spo­sób. Spo­kojny. I nikt nie bę­dzie ni­czego po­dej­rze­wał. Po pro­stu nie­szczę­śliwy wy­pa­dek. Za­słab­nię­cie – uto­nię­cie. Przy­czyna i sku­tek. Nikt nie bę­dzie do­szu­ki­wał się ni­czego wię­cej. Zwy­czajny nie­szczę­śliwy wy­pa­dek. Je­den z wielu, ja­kie każ­dego dnia przy­da­rzają się lu­dziom.

Od ja­kie­goś czasu za­sta­na­wia­łam się nad tym ak­tem. Już sama myśl o śmierci przy­nosi ulgę. Co­dzien­ność jest nie do wy­trzy­ma­nia. Nie mam już siły. Chcę tylko spo­koju. Spo­koju, który znaj­duje się tak bli­sko. Na wy­cią­gnię­cie ręki. I który za­leży tylko ode mnie.

Każdy dzień jest trudny. Nie mam wpływu na wła­sne ży­cie. Na­wet nie po­tra­fię zmu­sić swo­jego ciała do po­słu­szeń­stwa, nie mó­wiąc już o emo­cjach. A jed­nak nad czymś mam kon­trolę. Mogę prze­rwać to cier­pie­nie. Te­raz.

Pierw­szy raz od dawna czuję coś na kształt ra­do­snego ocze­ki­wa­nia. Spo­kój jest już tak bli­sko. Ota­cza mnie jak bańka, nie po­zwa­la­jąc trud­nym emo­cjom prze­do­stać się do środka. Kusi. Przy­ciąga. Obie­cuje, że już ni­gdy mnie nie opu­ści. Roz­pły­wam się w nim, sły­sząc dud­nie­nie w uszach i wi­ta­jąc po­ja­wia­jące się przed oczami czarne plamy, które zwia­stują, że za chwilę świat roz­pro­szy się w ciem­no­ści. Osu­wam się co­raz ni­żej.

Na­gle bańka pęka. Przed oczami staje mi ob­raz mo­jego ciała w wan­nie peł­nej wody. Znie­na­wi­dzo­nego ciała. Po­zba­wio­nego ko­loru. Bez­wład­nego. Na­giego. Pu­stej sko­rupy, z którą każdy może zro­bić, co­kol­wiek ze­chce. Nie mam kon­troli. Znowu nie mam kon­troli. Nie mogę do tego do­pu­ścić.

Chcę się ru­szyć, jed­nak ręce ciążą mi jakby od­lane z oło­wiu. W gło­wie hu­czy. Woda za­lewa twarz. Już tylko se­kundy dzielą mnie od tak upra­gnio­nego spo­koju, a jed­nak wcale go nie czuję. Jest tylko lęk. I wszech­ogar­nia­jąca nie­moc.

Zimno. Bar­dzo zimno. Wanna jest pu­sta. Cia­łem wstrzą­sają dresz­cze. Stra­ci­łam po­czu­cie czasu. Nie wiem, jak długo już sie­dzę w bez­ru­chu, prze­ra­żona tym, co się stało. Albo co się nie stało. Nie pa­mię­tam, jak udało mi się wy­cią­gnąć ko­rek, ale mu­sia­łam to zro­bić, bo czarny krą­żek leży obok od­pływu. Włosy ocie­kają. My­śli ko­tłują się w gło­wie. Czuję się brudna. Zwąt­pie­nie i złość na sie­bie ob­le­piają mnie całą.

Choć od­zy­ska­łam już tro­chę siły, świat wciąż wi­ruje do­okoła. Wstaję z wy­sił­kiem, spo­glą­dam w lu­stro i na­tych­miast od­wra­cam wzrok. To obrzy­dliwe. Nie mogę na to pa­trzeć. Nie­do­brze mi. Moje ciało. Żywe, a jed­nak wciąż bę­dące je­dy­nie pu­stą sko­rupą.

Ból. Żal. Pustka. Tę­sk­nota. Nie­pew­ność. Prze­ra­że­nie. Nie­moc. Złość. Zmę­cze­nie. Wstyd. Obrzy­dze­nie. Poza tym same sprzecz­no­ści. Chęć ży­cia i ma­rze­nie o śmierci. Po­czu­cie obo­wiązku i pra­gnie­nie uwol­nie­nia się. Na­dzieja i roz­pacz.

Co mam zro­bić? Nie dam rady dłu­żej żyć. Nie dam rady dłu­żej tak żyć.

4 LU­TEGO

Dźwięk wi­bra­cji te­le­fonu bru­tal­nie wdziera się w sen. O czym wła­ści­wie śni­łam? Nie umiem po­wie­dzieć. Jed­nak mam pew­ność, że nie było to nic przy­jem­nego. Nie lu­bię znaj­do­wać się gdzieś na po­gra­ni­czu snu i jawy. By­cia w so­bie i prze­by­wa­nia poza sobą. Tkwie­nia w pu­łapce, z któ­rej sama nie po­tra­fię się wy­do­stać. Do­brze, że ktoś po­sta­no­wił wy­rwać mnie z tego stanu.

Jesz­cze z przy­mknię­tymi oczami po omacku szu­kam te­le­fonu na sto­liku. Po­woli uno­szę po­wieki, spo­glą­da­jąc na wy­świe­tlacz. Mama.

– Słu­cham. – Sły­szę swój za­chryp­nięty głos.

– Śpisz? Jest wpół do dru­giej. Nie można tyle spać. – W jej gło­sie brzmi wy­rzut.

Fak­tycz­nie. Trzy­na­sta dwa­dzie­ścia sie­dem. Nie można tyle spać. Tylko czy ja spa­łam, czy dry­fo­wa­łam je­dy­nie na gra­nicy snu? Bo co to za sen, który nie przy­nosi wy­tchnie­nia? Nie do­daje sił, tylko je od­biera?

– Wszystko u cie­bie w po­rządku? – W gło­sie mamy sły­chać... tro­skę. A może tylko to so­bie wy­obra­zi­łam.

– Tak – od­po­wia­dam po chwili wa­ha­nia. – A dla­czego py­tasz? Coś się stało?

Ci­sza w słu­chawce. Mimo że dzieli nas czte­ry­sta ki­lo­me­trów, a ja sły­szę je­dy­nie jej głos, wy­czu­wam na­pię­cie. Chyba nie chcę usły­szeć tego, co ma mi do po­wie­dze­nia.

– Mia­łam sen – mówi wresz­cie. – Taki bar­dzo in­ten­sywny. Szły­śmy gdzieś ra­zem. W od­dali był ja­kiś za­mek. I fosa. Prze­cho­dzi­ły­śmy po pniu na drugą stronę rowu z wodą, kiedy na­gle wsko­czy­łaś do tej fosy. Albo wpa­dłaś. Sama wła­ści­wie nie wiem. To­nę­łaś. A ja pró­bo­wa­łam cię ra­to­wać, ale nie zro­bi­łaś nic, żeby so­bie po­móc. Ja też więc nie mo­głam nic zro­bić. Mo­głam tylko pa­trzeć, jak po­woli opa­dasz na dno.

Za­mie­ram. Znów sie­dzę w wan­nie wy­peł­nio­nej pa­ru­jącą wodą. Serce ło­mo­cze. W gło­wie krąży tylko jedna myśl – tonę. Opa­dam co­raz ni­żej. Chęć wstrzy­my­wa­nia od­de­chu i za­czerp­nię­cia po­wie­trza wal­czą ze sobą. Wy­kań­cza mnie ta walka. Je­stem zmę­czona. Tak bar­dzo zmę­czona.

Żal ści­ska mi gar­dło. Za­my­kam oczy. Staję się dziec­kiem. Ma­leń­kim. Nie­mow­lę­ciem, które pra­gnie tylko bli­sko­ści dru­giego czło­wieka. Ukry­cia w bez­piecz­nych dło­niach. Utu­le­nia. Uko­ły­sa­nia.

Może jed­nak je­stem zwią­zana z mamą bar­dziej, niż mi się wy­daje. Dla­czego do mnie za­dzwo­niła? Skąd ten sen? A może to wła­śnie ten czas, żeby wresz­cie pu­ścić to wszystko, co no­szę w so­bie każ­dego dnia? Może po­wie­dzieć ma­mie, jak się czuję? Może wy­cią­gnąć dłoń i zła­pać koło ra­tun­kowe? Może jesz­cze nie jest za późno? Może wcale nie mu­szę uto­nąć? Może wy­star­czy dać się uko­ły­sać?

Znowu staję się nie­mow­la­kiem. Cał­ko­wi­cie bez­bron­nym. Uza­leż­nio­nym od in­nych. Nie­ma­ją­cym wpływu na sy­tu­ację. W gło­wie sły­szę roz­dzie­ra­jący płacz dziecka. Wo­ła­nie o po­moc. Krzyk, któ­rego nikt nie sły­szy.

Kulę się pod koł­drą. Nie­moc wy­peł­nia każdą ko­mórkę ciała. Już nie mogę się po­ru­szyć. Nie mogę nic po­wie­dzieć. Nie mogę od­dy­chać. Nic nie mogę. Nie po­winno mnie być. Chcę znik­nąć. Mu­szę znik­nąć.

– Halo, je­steś tam? – Głos mamy wy­rywa mnie z odrę­twie­nia.

Mó­wiła coś wcze­śniej? Nie mam po­ję­cia. Ści­skam te­le­fon w dłoni, ale nie po­tra­fię się ode­zwać.

Tak bar­dzo chcia­ła­bym to wszystko z sie­bie wy­rzu­cić. Choć na chwilę po­zbyć się tego cięż­kiego ple­caka emo­cji, który no­szę ze sobą każ­dego dnia. Po­zwo­lić so­bie na mo­ment wy­tchnie­nia. Po­zwo­lić się utu­lić. Zrzu­cić ma­skę. Prze­stać uda­wać, że wszystko w po­rządku. Ale nie mogę. Nie mogę jej po­wie­dzieć. Nie mogę po­zwo­lić, żeby do­wie­działa się, w ja­kim sta­nie się znaj­duję. Nie chcę, żeby czuła mój ból. Nie chcę, żeby cier­piała. Przeze mnie. Nie chcę, żeby wie­działa, jaka je­stem na­prawdę. Nie chcę być pro­ble­mem. Po­win­nam po­ra­dzić so­bie sama. Po­win­nam ją chro­nić.

Tonę.

15 LU­TEGO

Ci­sza. Głu­cha ci­sza, za­kłó­cana tylko ci­chym szu­mem wen­ty­la­tora lap­topa.

Za­ci­skam dło­nie. Nie­na­wi­dzę sie­bie.

Nie chcę tak się czuć. To okropne. Wszystko mnie mę­czy. Wszystko mnie drażni. Nic nie spra­wia przy­jem­no­ści. Na nic nie mam ochoty. Na­wet obej­rze­nie filmu prze­kra­cza moje moż­li­wo­ści. Kie­dyś, żeby za­bić czas, oglą­da­łam se­riale. Te­raz ża­den nie wy­daje mi się in­te­re­su­jący. Nie po­tra­fię już za­to­pić się w czy­ichś wy­my­ślo­nych pro­ble­mach, żeby za­po­mnieć o swo­ich. Praw­dzi­wych.

Sterta ksią­żek, któ­rych jesz­cze nie tak dawno tyle czy­ta­łam, leży na szafce przy łóżku, po­kry­wa­jąc się co­raz grub­szą war­stwą ku­rzu. Ja­kiś czas temu nie mo­głam za­snąć, do­póki nie prze­czy­ta­łam cho­ciaż kil­ku­na­stu stron. Oczy mi się za­my­kały, ale obie­cy­wa­łam so­bie, że do­czy­tam tylko do końca roz­działu, a po­tem do końca ko­lej­nego i na­stęp­nego. A te­raz? Książki na półce zer­kają na mnie z wy­rzu­tem. Leżą za­częte, ale żadna z nich nie­skoń­czona. Od czasu do czasu bo­ha­te­ro­wie do­ma­gają się ode mnie do­czy­ta­nia do końca ich hi­sto­rii, ale ja nie mogę. Za­wo­dzę ich. I sie­bie. Już po kilku stro­nach li­tery ska­czą mi przed oczami, hi­sto­rie się roz­my­wają, a wątki plą­czą. My­śli, jak nie­spo­kojne mo­rze, przy­pły­wają i od­pły­wają, nie da­jąc mi szansy na na­bra­nie po­wie­trza. To za trudne.

Tak jak film, który chcia­łam dzi­siaj obej­rzeć. Na­prawdę chcia­łam. Pierw­szy raz od dawna mia­łam ochotę na coś, co nie by­łoby snem, spo­ko­jem czy pra­gnie­niem znik­nię­cia. Bo sen nie przy­cho­dził, spo­kój ule­ciał dawno temu, a na pod­ję­cie de­cy­zji o znik­nię­ciu za­bra­kło mi od­wagi. Mu­sia­łam ja­koś za­głu­szyć my­śli. Jak naj­szyb­ciej.

Nie­mal z nie­cier­pli­wo­ścią włą­cza­łam kom­pu­ter, wy­stu­ku­jąc na kla­wia­tu­rze ty­tuł filmu. Le­niwy ro­mans z Pro­wan­sją w tle wy­daje się być ide­alny na chłodny, zi­mowy wie­czór. Jed­nak pół­to­rej go­dziny to dużo czasu. Mój mózg nie umie się tak długo wy­tę­żać. Dwa­dzie­ścia dwie mi­nuty i trzy­dzie­ści osiem se­kund. Mi­nus pół­to­rej mi­nuty czo­łówki. Tyle wy­trzy­ma­łam. A po­tem znów my­śli za­częły gdzieś błą­dzić i mimo że pró­bo­wa­łam je sku­pić, roz­bie­gały się jak stado nie­zdy­scy­pli­no­wa­nych cho­chli­ków, ba­wią­cych się prze­łącz­ni­kiem z na­pi­sem „kon­cen­tra­cja”.

To bez sensu. Je­stem bez­na­dziejna.

Dłu­gie mi­nuty cią­gną się w nie­skoń­czo­ność. Co mam ro­bić? Nie mogę czy­tać. Nie mogę oglą­dać. Nie mam siły wyjść z domu. Zresztą po­goda nie za­chęca do spa­ce­rów. Na­wet le­że­nie w łóżku wy­maga ode mnie zbyt dużo wy­siłku. Prze­wra­cam się z boku na bok, nie mo­gąc zna­leźć so­bie wy­god­nej po­zy­cji. Koc, który do­tych­czas wy­da­wał mi się miękki, dra­pie mnie w szyję. Ubra­nie do­ty­ka­jące mo­jej skóry wy­wo­łuje ból. Nie wy­trzy­mam.

Nie wy­trzy­mam.

Wy­łą­czam kom­pu­ter, zrzu­cam z sie­bie koc i po raz ko­lejny daję się po­chło­nąć ci­szy i znie­chę­ce­niu.

.

ISIA

Mu­siała być grzeczną dziew­czynką. Mu­siała, choć cza­sami nie było ła­two. Cza­sami miała dość. Nie krzy­czała. Ni­gdy. Nie wolno krzy­czeć. Nie pła­kała. Nie wolno pła­kać. Uśmie­chała się, bo tak trzeba. Nie mo­gła być smutna. Nikt nie mógł wi­dzieć, że jest smutna. Za­ci­skała więc oczy, za­ci­skała pię­ści i tylko cza­sem, w nocy, kilka łez, któ­rych nie mo­gła już po­wstrzy­mać, spły­wało po twa­rzy.

A każda łza była jej po­rażką.LUTY, ROK I

Nie je­stem go­towa na ko­lejny dzień.

2 MARCA

Ty­ka­nie ze­gara pró­buje uko­ły­sać mnie do snu. War­kot sil­ni­ków za oknem sły­chać co­raz rza­dziej. Świa­tła w oknach ga­sną. U są­sia­dów z góry za­milkł te­le­wi­zor. Ciem­ność, jak miękka koł­dra, otula mia­sto. Lu­dzie kładą się do łó­żek. Zbie­rają ener­gię, żeby prze­trwać ko­lejny dzień.

A ja nie mogę spać. Mi­jają mi­nuty. Go­dziny. Prze­wra­cam się z boku na bok, to za­pa­da­jąc w pół­sen, to znów gwał­tow­nie się wy­bu­dza­jąc. Wy­da­rze­nia sprzed mie­siąca wciąż są dla mnie ta­kie żywe. Wanna pełna go­rą­cej wody. Spo­kój. Nie­moc. Prze­ra­że­nie. Te­le­fon od mamy. I to bez­bronne nie­mowlę. Nie mogę o nim za­po­mnieć. Bo ono wciąż mi o so­bie przy­po­mina.

Na ze­wnątrz pa­nuje ide­alna ci­sza. Ale dla mnie jest za gło­śno. Zde­cy­do­wa­nie za gło­śno. Nie mogę nic z tym zro­bić. Cią­gle go w so­bie sły­szę. Ten krzyk. Od lat pró­buję go za­głu­szyć, ale on za­miast cich­nąć, wciąż na­ra­sta. Im bar­dziej sta­ram się go stłu­mić, tym bar­dziej roz­rywa mnie od środka, od­pę­dza­jąc sen.

Nie­wy­po­wie­dziane słowa, które gro­ma­dziły się przez wiele lat.

Emo­cje, które kłę­bią się, nie mo­gąc zna­leźć uj­ścia.

Po­wstrzy­my­wane długo łzy.

Na­wo­ły­wa­nie za­gu­bio­nej na­dziei.

Płacz za­bi­tych ma­rzeń.

Roz­pacz­liwe wo­ła­nie o po­moc, które nie może wy­do­stać się na ze­wnątrz.

Zda­nia, któ­rych nikt nie usły­szy: „Tu je­stem. Bądź przy mnie. Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej”.

Jest wszę­dzie. Jest ze mną. Jest mną.

Naj­gor­szy z moż­li­wych – krzyk ci­szy.

20 MARCA

Ti-ti, ti-ti, ti-ti. Bu­dzik. Jest szó­sta trzy­dzie­ści. Nie. Jesz­cze nie. Jesz­cze chwilę. Bła­gam jesz­cze cho­ciaż o chwilę trwa­nia w tym słod­kim nie­by­cie.

Nie mam siły. Nie je­stem go­towa na ko­lejny dzień. Na ko­lejną walkę. Owi­jam się szczel­nie koł­drą i pró­buję znów za­snąć. Usil­nie sta­ram się wró­cić do ni­co­ści, ale bęb­niący o pa­ra­pet deszcz mi na to nie po­zwala. Gdyby cho­ciaż na chwilę wy­szło słońce, może ła­twiej by­łoby zmo­bi­li­zo­wać się do wsta­nia, lecz za oknem wciąż kłę­bią się je­dy­nie cięż­kie, ciemne chmury. Leje trzeci dzień. Kiedy by­łam mała, bab­cia mó­wiła mi, że gdy pada deszcz, to zna­czy, że niebo pła­cze. Te­raz niebo pła­cze za mnie. Bo ja już nie po­tra­fię. Ja­kiś czas temu stra­ci­łam tę zdol­ność. Czuję łzy gro­ma­dzące się pod po­wie­kami, jed­nak coś w sa­mej głębi mnie nie po­zwala im po­pły­nąć. To tro­chę tak, jak­bym nie po­zwa­lała so­bie na ulgę. Jak­bym ja­kąś czę­ścią sie­bie blo­ko­wała w so­bie ten smu­tek, za­bra­nia­jąc mu wy­do­stać się na ze­wnątrz. Jak­bym trzy­mała w so­bie cały ten ból z prze­ko­na­niem, że za­słu­ży­łam, żeby go od­czu­wać. Jak­bym nie da­wała mu po­zwo­le­nia, żeby prze­to­czył się przeze mnie i od­szedł na za­wsze. Jak­bym uwa­żała, że je­dy­nym miej­scem, w któ­rym po­wi­nien się znaj­do­wać, jest sam śro­dek mnie. To tro­chę tak, jak do­ty­ka­nie ję­zy­kiem bo­lą­cego zęba. Wiesz, że wy­wo­łasz ból, a jed­nak nie mo­żesz się po­wstrzy­mać, żeby tego nie ro­bić.

Szó­sta pięć­dzie­siąt sie­dem. Po­win­nam wstać. Po­win­nam się ubrać. Po­win­nam zjeść śnia­da­nie. Po­win­nam iść na za­ję­cia. A ja leżę. I słu­cham ty­ka­ją­cego w przed­po­koju ze­gara. Każda se­kunda jakby zrzu­cała na moją klatkę pier­siową ja­kiś ka­my­czek. Je­den, drugi, trzeci, dwu­dzie­sty... Aż w końcu jest ich tyle, że nie mogę zła­pać tchu. Po­czu­cie winy mnie dusi. Nie po­tra­fię na­brać po­wie­trza. Utknę­łam. Nie­na­wi­dzę tego uczu­cia. Nie­na­wi­dzę czuć się przy­gnie­ciona, bez moż­li­wo­ści ru­chu. To jedno z naj­gor­szych od­czuć, któ­rych do­świad­czam.

Dziś to­wa­rzy­szy mi jesz­cze jedno uczu­cie, które jest nie­mal nie do wy­trzy­ma­nia. Świa­do­mość, że po­win­nam coś zro­bić, a tego nie ro­bię. Po­win­nam wstać. Po­win­nam się ubrać. Po­win­nam... Nie mam siły. Nie mogę. Chcę spać. Tylko wtedy jest mi do­brze. Nie mu­szę my­śleć, wy­bie­rać, mó­wić, pa­trzeć, słu­chać. Nie mu­szę czuć. Mu­szę tylko od­dy­chać. Tylko być. Nic wię­cej. A kiedy się bu­dzę, mu­szę je­dy­nie za­cząć cze­kać, aż sen znowu po­zwoli mi się w so­bie roz­pły­nąć.

Pięt­na­sta dwa­dzie­ścia cztery. Gdy­bym po­szła na uczel­nię, pra­wie koń­czy­ła­bym już za­ję­cia. Nie po­szłam. Ko­lejny raz sie­bie za­wio­dłam. Skąd we­zmę tyle siły, żeby nad­ro­bić za­le­gło­ści? Czy chcę je nad­ro­bić? Po­win­nam rzu­cić te stu­dia. Wiem to już od roku. Mar­nuję tylko czas. I pie­nią­dze ro­dzi­ców. Bez sensu. Nie uczę się ni­czego no­wego. Nie wi­dzę sie­bie w przy­szło­ści w za­wo­dzie pe­da­goga. W ogóle nie wi­dzę sie­bie w przy­szło­ści. Nie ma drogi, którą mo­gła­bym pójść i która da­wa­łaby mi sa­tys­fak­cję. Ale nie mam żad­nej al­ter­na­tywy. Nie wiem, co in­nego mo­gła­bym ro­bić. Szkoła, stu­dia, praca – tą ścieżką po­win­nam po­dą­żać. Nie po­tra­fię. Szkoła skoń­czona z wy­róż­nie­niem. Pierw­szy sto­pień stu­diów też. A te­raz utknę­łam. Nie chcę koń­czyć tych stu­diów. Cza­sem tylko cze­kam, aż któ­ryś z wy­kła­dow­ców wresz­cie wy­kre­śli mnie z li­sty stu­den­tów. Gdzieś w za­ka­mar­kach umy­słu po­ja­wia się myśl, że może chcę opóź­nić ukoń­cze­nie stu­diów, że­bym nie mu­siała po­dej­mo­wać pracy i w pełni wcho­dzić w do­ro­słe ży­cie. Chyba nie je­stem na to jesz­cze go­towa. Boję się.

Sie­dem­na­sta czter­dzie­ści osiem. Mi­nął czas śnia­da­nia i czas obiadu. Czas pracy i czas od­po­czynku. A ja cią­gle leżę w łóżku, słu­cham ty­ka­nia ze­gara i cze­kam, aż Mor­fe­usz ła­ska­wie za­prosi mnie do swo­jego świata.

28 MARCA

Le­dwo zdążę otwo­rzyć oczy, la­wina nie­spo­koj­nych my­śli za­sy­puje mnie całą. Po­kój ską­pany jest w mroku. Sia­dam na łóżku i się­gam po te­le­fon. Czwarta trzy­dzie­ści sie­dem. To jesz­cze noc. Ma­rzę tylko o tym, żeby znów za­snąć. Nie mogę. Prze­wra­cam się nie­spo­koj­nie, wie­dząc, że ba­ła­gan w mo­jej gło­wie i tak nie po­zwoli mi od­pły­nąć. Zdaję so­bie sprawę z tego, że je­śli będę le­żeć bez­czyn­nie, my­śli mnie wy­koń­czą. Cho­ciaż dzień tak na­prawdę się jesz­cze nie za­czął, już wiem, że to nie bę­dzie przy­jemny czwar­tek.

Świa­tło lampki noc­nej prze­pę­dza mrok. Się­gam po le­żącą na sto­liku książkę, aby się w niej za­gu­bić. Aby za­po­mnieć. Ale li­tery nie chcą ukła­dać się w słowa, a słowa w zda­nia. Spo­kój nie przy­cho­dzi.

Włą­czam kom­pu­ter i znaj­duję ostatni od­ci­nek oglą­da­nego ja­kiś czas temu se­rialu. Nie pa­mię­tam, co wy­da­rzyło się w po­przed­nim od­cinku. Nie mogę na­dą­żyć za mi­ga­ją­cymi na ekra­nie sce­nami. Za­my­kam lap­topa. Zwi­ja­jąc się w kłę­bek, znów pró­buję za­snąć. Ale sen nie przy­cho­dzi.

Za dużo. Za dużo my­śli. Ko­tłują się. Prze­ni­kają. Roz­bie­gają się jak grupa nie­sfor­nych przed­szko­la­ków na placu za­baw. Tylko ja nie je­stem pla­cem za­baw. Ra­czej pla­cem bez­na­dziei. Ale my­śli się tym nie przej­mują. Nie dają się zła­pać. Uspo­koić. Upo­rząd­ko­wać. Nie­cier­pli­wią się, bo nie mogą zna­leźć wyj­ścia.

Nie wie­dzą jesz­cze, że go nie ma.

.

ISIA

Wiel­ka­noc. Uro­czy­ste śnia­da­nie zje­dzone już ja­kiś czas temu. Mimo że był ma­rzec, słońce chyba wie­działo, że są święta, bo grzało nie­mal jak la­tem. W po­wie­trzu czuło się wio­snę. Pierw­sze zie­lone listki dziel­nie wy­chy­liły się z bez­piecz­nych pącz­ków i oglą­dały od­święt­nie ubra­nych lu­dzi, spa­ce­ru­ją­cych do­stoj­nie wo­kół je­ziorka. Ptaki, za­chwy­cone ilo­ścią pu­blicz­no­ści, da­wały pro­fe­sjo­nalny kon­cert mu­zyki wio­sen­nej. Isia, ubrana w ja­sno­zie­loną bluzkę i gra­na­tową spód­niczkę na szel­kach, szła dum­nie po­mię­dzy ro­dzi­cami.

Bar­dzo rzadko wy­bie­rali się ra­zem na spa­cery. Wła­ści­wie nie zda­rzało się, żeby szli gdzieś tak po pro­stu, bez kon­kret­nego celu. I pra­wie ni­gdy nie wy­cho­dzili we troje. Cza­sem, kiedy mama mu­siała coś za­ła­twić, cią­gnęła Isię za sobą. Mama prze­miesz­czała się tak szybko, że małe nóżki Isi nie na­dą­żały.

Te­raz prze­cha­dzali się po­woli. Ra­zem. Młod­szy brat zo­stał w domu pod opieką babci. Tylko Isia i ro­dzice. Była taka dumna, że ją ze sobą za­brali. Czy to zna­czy, że może jed­nak ją ko­chają?

Któ­re­goś dnia usły­szała, jak ja­kaś pani na placu za­baw mó­wiła do ro­ze­śmia­nej dziew­czynki z bu­rzą lo­ków na gło­wie: „Ko­cham cię, có­reczko”. Jak bar­dzo Isia chciała wtedy zna­leźć się na miej­scu tam­tej dziew­czynki. Sie­dzieć na tam­tej huś­tawce. Wie­dzieć, że cie­pły uśmiech i te słowa są skie­ro­wane do niej. Czy ktoś kie­dyś po­wie­dział jej, że ją ko­cha? Co to zna­czy ko­goś ko­chać? Gdyby ktoś ją o to za­py­tał, nie po­tra­fi­łaby chyba od­po­wie­dzieć. A jed­nak spo­sób, w jaki tamta pani pa­trzyła na swoją có­reczkę, wy­po­wia­da­jąc te słowa, i blask w oczach dziew­czynki, który po­ja­wił się, kiedy je usły­szała, oraz ogromne pra­gnie­nie, żeby to do niej ktoś tak po­wie­dział, wy­wo­łały tę­sk­notę. Wie­czo­rem, kiedy tata przy­szedł zga­sić świa­tło, od­wa­żyła się za­py­tać:

– Dla­czego nie mó­wi­cie mi, że mnie ko­cha­cie?

– Bo to zbyt ważne słowa, żeby je czę­sto po­wta­rzać.

Od­po­wiedź pa­dła na­tych­miast. Tata nie mu­siał już wy­łą­czać świa­tła. Mimo że wo­kół było ja­sno, Isię za­lała ciem­ność. Zro­zu­miała. Wszystko zro­zu­miała. Nie jest wy­star­cza­jąco ważna, żeby ją ko­chać.

Te­raz, idąc po­mię­dzy mamą a tatą, czuła się tro­chę tak, jak wy­obra­żała so­bie, że mo­gła się czuć tamta dziew­czynka z placu za­baw. Była spo­kojna. Była szczę­śliwa. Chcia­łaby, żeby ro­dzice zła­pali ją za ręce. Ale lęk nie po­zwa­lał jej o to po­pro­sić. Trudno, bez tego też jest do­brze. Spa­ce­ruje z ro­dzi­cami. Roz­glą­dała się do­okoła, żeby spraw­dzić, czy inni to wi­dzą. Może ja­kieś dziecko choć przez chwilę po­my­śli, że chcia­łoby być na jej miej­scu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: