Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieznana miłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nieznana miłość - ebook

Ona nie zaznała prawdziwej miłości…
On uznawał miłość za mit…
Lady Delilah Derring przez całe swoje małżeństwo była wierną, choć zdradzaną żoną. Śmierć hrabiego zderzyła ją z ponurą rzeczywistością: z powodu długów męża zostaje bez środków do życia i musi przeprowadzić się z rezydencji w centrum Londynu do zrujnowanego domu w okolicy portu. Niespodziewanie ta sytuacja daje Delilah szansę na inne życie: prawdziwą wolność, w której nie ma miejsca na łaskę i niełaskę mężczyzny.

Razem z dawną kochanką męża zmieniają opustoszały budynek w pensjonat o dumnej nazwie Wielki Pałac nad Tamizą. Wszystko byłoby na dobrej drodze, gdyby nie kłopotliwy gość –kapitan marynarki Tristan Hardy, tropiący przemytników. Dla mężczyzny tak poświęconemu swojej pracy uwiedzenie pięknej arystokratki, żeby dopaść przestępców, wydaje się nic nieznaczącą błahostką.

Ale los zadrwi tym razem z kapitana i postawi go przed dramatyczną decyzją: czy zdradzi swój kodeks honorowy… czy wybierze prawdziwą miłość, jakiej dotąd nie znał?!

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7133-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Lady Derring została wychowana w przekonaniu, że pochodzenie i dobre maniery chronią przed całym złem tego świata. Tak więc, kiedy przez czarny welon zerkała na radcę prawnego męża, plecy miała proste, brodę wysoko uniesioną, a czoło tak gładkie jak porcelanowa chińska waza, którą wyjęła z rąk człowiekowi, który tego ranka usiłował ją zabrać z jej domu.

– Ale ja mam listę! – wykrzyknął, podając jej papier gwałtownym ruchem. – I wielu ludzi, którym przyrzekłem wypłacić dniówkę!

Miał w istocie listę.

Można by ją kartkować jak książkę.

Niczym w pamiętniku dałoby się w niej znaleźć wzmiankę o każdym pięknym przedmiocie, który jej mąż zakupił w tym czy innym momencie.

Poza nią samą rzecz jasna.

Pod koniec lektury pierwszej strony (kończyła się na: „rzeźba, naga, Leda z łabędziem”) zaczęła odczuwać śmiertelny chłód. Miała wrażenie, że jej serce to jakiś przedmiot, który niechcący połknęła. Lodowata bryłka o ostrych krawędziach.

Wciągnęła powietrze.

Potem jeszcze raz.

Dopiero wtedy zdołała spojrzeć na mężczyznę przez rzęsy.

– Przyjrzę się temu uważniej, dobrze? – odezwała się stanowczym, hrabiowskim tonem.

A potem, używając jedynej broni, jaką dysponowała – poczuciem winy, żałobnym strojem, spojrzeniem jasnych, brązowych oczu – zdołała jakoś wyprosić go za drzwi.

Skierowała gniewny wzrok na perfidnego kamerdynera, który wpuścił tamtego, przyjmując łapówkę.

Miał na tyle przyzwoitości, żeby spojrzeć w bok.

Potem wezwała powóz i złożyła pierwszą, niezapowiedzianą wizytę radcy prawnemu męża – cztery dni po pogrzebie męża i jeden dzień przed terminem, jaki wyznaczył jej Tavistock cichym, współczującym tonem.

Pan Tavistock, okrąglutki, łysiejący, zdumiał się na jej widok, ale zniósł to dzielnie. Bez wątpienia doliczał sobie dodatkową opłatę z tytułu takich nieprzewidzianych, trudnych sytuacji.

– Och, tak. Bardzo trudno się w tym połapać w tak krótkim czasie po pogrzebie – oznajmił zamyślonym tonem. – Ale wygląda na to, że nasz Derring nie miał grosza przy duszy, kiedy wybrał się na tamten świat. Siedział w długach po uszy. Jego posiadłość trzymała się jako tako tylko dzięki pożyczkom.

Serce tłukło jej się w piersi, jak schwytane w potrzask zwierzątko. Nie czuła nic innego poza tym. Ciasno splecione dłonie w czarnych, skórkowych rękawiczkach spoczywały na jej kolanach, dziwnie oddzielone od ciała, niczym jakieś obce stworzenie, które zakradło się tam, szukając schronienia.

Ta zdumiewająca otępiałość miała wkrótce stać się rodzajem luksusu; z tego jasno zdawała sobie sprawę. Musiała jednak skupić myśli i wysilić umysł.

Nikt, a już zwłaszcza jej zmarły mąż, nie cenił jej dotąd za bystrość umysłu.

Och, ale to nie znaczy, że nie był bystry.

– To wszystko, co zostało z majątku, jeśli zechce pani spojrzeć. – Otworzył szufladę i wyciągnął garść papierów. – Z pewnością zgadza się z listą, która znajduje się w pani posiadaniu.

Wzięła papiery skwapliwie.

Podczas gdy Tavistock przyglądał jej się w milczeniu, przeczytała trzy rachunki.

Pierwszy wystawiono za: „rzeźbę, nagą, z kamienia, przedstawiającą Ledę z łabędziem”. Z podpisem kamieniarza z Sussex.

Trzeci przysłała Madame Le Fleur.

„Rękawiczki z czarnej koźlej skórki”.

Te, które nosiła.

Przestała czytać. Odłożyła rachunki na nienagannie czyste, uporządkowane biurko Tavistocka, a jej dłonie wróciły w bezpieczne miejsce na kolanach.

Tavistock nie powiedział ani słowa. Bawił się piórem. Wydawało się, że toczy heroiczną walkę z potrzebą spojrzenia na zegar.

Odchrząknęła.

– Ale Derring był zamożny…

– Był – powtórzył lakonicznie Tavistock.

– Może jest jakiś bardziej aktualny testament, panie Tavistock, który wzmiankuje o najnowszych nabytkach. – Własny głos dobiegał do niej jak przez poduszkę. – Może zechciałby pan poprosić młodego, miłego urzędnika za drzwiami, żeby jeszcze raz przejrzał…

– Był tylko jeden testament i jeden hrabia Derring, ten, którego oboje znaliśmy i kochaliśmy; pokój jego duszy.

Pan Tavistock skłonił głowę.

Delilah patrzyła na niego zafascynowana i pełna obrzydzenia. Smród świętoszkowatości przylgnął do niego jak dym z paskudnych cygar Derringa – tych, które przywodziły na myśl zgniły zapach z pyska mięsożercy, zmieszany z zapachem szczątków, które ogrodnik palił po całym dniu przycinania róż, z silną nutą palonej skóry.

Jedyną rzeczą, którą Tavistock „kochał” były koneksje Derringa i te obrzydliwe cygara.

Najgorętszym z uczuć, jakimi ona darzyła Derringa, była wdzięczność.

Próbowała go kochać. Niczego więcej nie pragnęła. Marzyła o domu pełnym dzieci i śmiechu, przyjaciół, muzyki, domu, gdzie wszyscy czuli się dobrze i gdzie panowała radość. Usiłowała znaleźć jakiś punkt zaczepienia – jakiś ujmujący nawyk, jak nucenie podczas czytania gazety – jej ojciec to robił – jakąś iskierkę wdzięku czy wrażliwości, którą dałoby się rozdmuchać w płomień miłości. Derring był od niej piętnaście lat starszy. Kiedy się poznali, miał już w pełni ukształtowaną osobowość i nienaruszalne, niezmienne przyzwyczajenia – jak te rzeźby, które lubił kolekcjonować.

Noc poślubna – którą zapamiętała jako szamotaninę spoconych ciał, szeptane polecenia (Czy zechciałabyś się przesunąć w lewo, Delilah?) oraz jękliwe: przepraszam, przepraszam i dziękuję – została odarta z wszelkiego romantyzmu. Romantyczna miłość była widocznie mitem, jak jednorożce i krasnoludki, do którego odwoływano się, żeby zwabić młode kobiety w małżeństwo, tak by przedłużyć gatunek i zapewnić dziedziców; dzięki temu przyszłe pokolenia mogły się cieszyć życiem arystokratów.

Otoczyła Derringa ciepłem i serdecznością. Miała nadzieję, że nie odczuje chłodu, jaki się pod tym krył. Może wina, w istocie, leżała po jej stronie.

Tavistock odchrząknął.

– Jest pani nadal młoda, proszę wybaczyć śmiałość, i może pani wyjść… – urwał. – Cóż, może mogłaby pani poślubić wdowca z dziećmi, które potrzebują matki, jeśli znajdzie pani takiego…

Cieszyła się, że ma welon. Wstyd i wściekłość przeplatały się ze sobą, mdlące i palące na przemian. Skoro nie była w stanie dać Derringowi dziedzica w ciągu sześciu lat małżeństwa, to doprawdy, komu była potrzebna?

Będzie teraz krążyła między krewnymi, jak mały rzeźbiony stołeczek z Indii, który Derring kupił nie wiadomo po co, który przenoszono z pokoju do pokoju, z domu do domu; nigdzie właściwie nie pasował, zawsze trochę przeszkadzał. Ostatnio widziała go w bibliotece, gdzie otarła sobie o niego skórę na łydce.

– Dzięki Bogu, że mam w panu doradcę, panie Tavistock.

– Żaden kłopot, lady Derring – odparł, ulegając pokusie spojrzenia na zegar.

– Czy opóźniam pańskie kolejne spotkanie?

Zdziwił się wyraźnie.

– Mam właśnie wyruszyć na wakacje z żoną i rodziną. Należały nam się od dawna. Od dawna. Nigdzie tak dobrze jak nad morzem, nieprawdaż? – zauważył radosnym tonem.

Tylko popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

Jednocześnie odwrócili głowy, kiedy w przedpokoju, gdzie siedział młody asystent Tavistocka, rozległy się głosy – kobiecy, melodyjny i przymilny, ale zdecydowany oraz urzędnika – uprzejmy, lecz równie stanowczy.

Delilah odchrząknęła.

– Może coś przeoczono w księgach. Gdyby zechciał pan je przejrzeć jeszcze jeden, ostatni raz…

– Zapewniam panią, lady Derring, że nie popełniamy błędów w firmie Tavistock, Urqhardt, Ramsey i Donne.

Fałszywa ropucha nie sądziła najwyraźniej, że warto posłuchać jej zdania w całości.

– Czyż to nie dziwne, że zapewnienia o niezawodności tak mało dają mi pewności co do pomyślnego załatwienia spraw powierzonych państwa firmie?

Zamrugał gwałtownie, jakby prysnęła mu wodą w oczy.

Jakby słyszała pełen przygnębienia głos matki: Ironią nie zdobędziesz męża, Delilah.

To miało być jej podstawowe zadanie, od kiedy okazało się, że zapowiada się na ładną kobietę: złapać męża. Wszystkim ulżyło, włącznie z Delilah. Dzięki temu mogła być zbawieniem, a nie ciężarem dla rodziny. Jej ojciec był pomniejszym lordem, ale gilotyna biedy wisiała nad całym jej dzieciństwem; rodzina wydawała się żyć na wciągniętym oddechu, w stałym napięciu, jakby jeden fałszywy ruch mógł ich wtrącić w przepaść.

To, że hrabia Derring zadurzył się w Delilah, uznano za znak opatrzności oraz triumf starannego wychowania, jakie zapewniła jej matka. Bądź słodka, posłuszna, wniebowzięta. Dostosuj się do jego potrzeb i humorów. Schlebiaj jego próżności. Mów łagodnym, melodyjnym głosem.

Gdyby tylko matka uprzedziła ją, jaką pułapką może się okazać całkowite zaufanie mężczyźnie.

Zabawne. W myślach Delilah nigdy nie mówiła „łagodnym, melodyjnym” głosem.

A w swoich fantazjach nigdy nie dostosowywała się do niczego i nikogo.

– Nie powinna się pani martwić, lady Derring. Kobiety z pani wyglądem nigdy nie głodują, jeśli nie chcą.

Jeszcze parę dni wcześniej Tavistock nie pozwoliłby sobie na podobną insynuację. Wewnątrz nieopłaconych rękawiczek jej dłonie nagle zwilgotniały.

Teraz zrozumiała, że jedynie mąż może dać ochronę przed złem tego świata.

Wyobraziła sobie, jak Tavistock gramoli się na swoją biedną, nieszczęsną żonę, a potem z niej złazi. Coś z jej myśli widocznie promieniowało przez welon, bo Tavistock nagle przestał się uśmiechać.

Odchrząknął.

– Zdaje sobie pani sprawę, że posiadłości w Devonshire i Sussex przejdą teraz na następnego dziedzica w linii męskiej, bratanka, jako że pani małżeństwo nie rozwiązało kwestii męskiej…

„Kwestia” brzmiała groteskowo.

– Ale… – Zamarł, coś sobie przypomniawszy. Tavistock nagle otworzył szufladę i rzucił coś z brzękiem na biurko między nimi. Zestaw kluczy na obręczy.

– Niemal zapomniałem. Derring miał jeden budynek nieobjęty dziedziczeniem. Sądzę, że wygrał go w karty czy w podobny sposób. Lovell Street 11, koło portu. Teraz należy do pani.

Zerknęła na klucze.

– Lovell Street koło portu – powtórzyła powoli.

Derring nigdy o nim nie wspominał. Stłumiła niemal histeryczny śmiech. Tylko dranie i łajdacy kręcili się w okolicy portu. Hrabiny trzymały się od portu z daleka.

– To ruina, jak przypuszczam – ciągnął beztrosko Tavistock. Zerknął znowu na zegar. Zajęci mężczyźni mogli poświęcić jedynie odrobinę swojego czasu, żeby uświadomić katastrofę, w jaką zamieniło się jej życie.

Delilah pociągnęła klucze w swoją stronę.

– Co to za budynek?

– Prawdę mówiąc, nie wiem. Wiem tyle, że musi pani opuścić londyńską rezydencję w ciągu tygodnia, bo Derring zalegał z opłatami.

Rozmowa za drzwiami zamieniła się w kłótnię.

Zaskrzypiała klamka.

Drzwi uchyliły się na parę cali.

Wydawało się, że ktoś je znowu bezceremonialnie zamknął.

A potem otworzyły się nieco szerzej niż poprzednio. Delilah ujrzała kobietę i młodego urzędnika, który zajmował biurko za drzwiami – szamoczących się przy klamce.

Otwarły się szerzej o kolejnych parę cali.

– Na Boga, panie Mackintosh – mówiła przymilnie kobieta – on się ze mną zobaczy, nie ma co się tak szarpać. A tak poza tym, sprawił pan sobie nowy kubrak? Wygląda pan olśniewająco. Przystojnieje pan z każdą chwilą.

Sparaliżowany śmiałym komplementem, młody mężczyzna zaczerwienił się i rozluźnił uchwyt na klamce.

Zapach perfum kobiety – zmysłowy, uwodzicielski – roztoczył się w pokoju, zanim weszła; sama osoba wkroczyła do środka z szumem najwspanialszych, najpyszniejszych wdowich szat z czarnego jedwabiu, jakie Delilah widziała w życiu.

Pan Tavistock zerwał się na równe nogi tak żwawo, że jego krzesło zatoczyło się jak pijane.

– Angelique… eee… pani Breedlove…

Jego głowa obracała się między Delilah a nowo przybyłą jak wahadło w zegarze.

– Tavvie, mój drogi – zawołała kobieta wesoło. – Powiem krótko. Wierzyciele pukają do moich drzwi. I to nie w przenośni. – Zastukała palcami w jego biurko. – W ten sposób. Nie odpowiedziałeś na wiadomości, które posyłałam, wolałam więc przyjąć, że jesteś zajęty, a niekoniecznie niedbały.

Przechyliła leciutko, kokieteryjnie głowę i pióro przy jej kapeluszu – ta wdowa nie nosiła welonu – zafalowało. Delilah dostrzegła zadarty nosek i szeroko rozstawione, jasne oczy. Trudno było ocenić jej wiek; wobec jej pewności siebie Delilah poczuła się jak dziecko.

Kobieta była także przerażona.

Kobiety, które idą przez życie w maskach na twarzy, rozpoznają, jakie noszą inne kobiety, żeby przetrwać. Jej głos był żywy i energiczny, ale odrobinę za wysoki, szczęki zaciśnięte, skóra wokół oczu napięta, palcami ściskała krawędź pelisy.

Pomimo własnych kłopotów serce Delilah ścisnęło się ze współczucia.

– Pani Breed… – zaczął Tavistock. Nieco zrozpaczony.

Nie zwróciła na niego uwagi.

– Wiem, że drogi Derring, pokój jego duszy, nie wybrałby się na tamten świat, nie zapewniwszy mi przedtem jakiejś renty. Wiele razy przysięgał, że to zrobi. Sprawa stała się paląca. Może byłbyś tak dobry i coś dla mnie zrobił?

Tavistock łypnął w stronę Delilah.

Potem wbił wzrok w biurko i westchnął z rezygnacją.

Cisza, jaka nastąpiła, była jak chwila po wystrzale.

Powoli docierał do niej sens tego, co usłyszała, tak powoli, jak krew sączy się z rany.

Delilah zaśmiała się cicho.

To pierwszy, pełen goryczy, dźwięk, jaki z siebie jak dotąd wydała.

Cóż, dobrze zatem. Wydawało się, że koszmar ostatnich dni krył w sobie rozmaite warstwy i odmiany.

I pomyśleć, że raz czy dwa pozwoliła sobie na luksus, żeby poczuć się – znudzona.

Pani Breedlove – o ile tak się w istocie nazywała – drgnęła i z ręką na sercu obróciła się w stronę krzesła Delilah.

– Proszę wybaczyć… Nie zauważyłam… Tak mi przykro, że przeszkodziłam.

Delilah bardzo powoli uniosła welon. I wstała.

Panowała cisza, a ona czuła się tak straszliwie bezradna i bezbronna; wydawało się, że rani ją samo powietrze, jakby ocierało jej skórę.

Chciała wyraźnie zobaczyć tę kobietę.

Chciała także, żeby tamta zobaczyła ją.

Twarz pana Tavistocka poszarzała. Zamarł niczym posąg. Pewnie za chwilę zacząłby wykręcać sobie ręce.

To wszystko potwierdziło podejrzenie, które wzbierało w niej jak lodowata woda w żołądku.

– Na twoim miejscu nigdy nie bawiłabym się w hazard, mój drogi Tavvie – odezwała się Delilah. Najwyraźniej miała w sobie niewyczerpane pokłady ironii, z których mogła czerpać. Nie odrywała oczu od twarzy kobiety. – Nie masz twarzy hazardzisty. Może powinieneś nas przedstawić.

Pan Tavistock westchnął ponownie.

A potem, jak człowiek, któremu w sądzie powierzono odczytanie wyroku, odchrząknął.

– Angelique – zwrócił się do kobiety obojętnym, spokojnym tonem. Kobieta spojrzała na niego, potem na Delilah. Czuła, że coś jest nie w porządku i na jej twarzy odbijały się to niepokój, to szelmowska ciekawość. Wydawała się gotowa ulec każdemu z tych uczuć. – Porozmawiam z tobą, kiedy skończę sprawę z hrabiną Derring.

Ostatnie słowa padły wyraźnie, równo odmierzone, jakby układał cegły.

Tavvie nie miał twarzy pokerzysty.

Ale Angelique raczej tak.

Nie drgnęła. Nie mrugnęła okiem. Jednak Delilah sądziła, że dostrzegła moment, kiedy serce tamtej przestało bić – na krótką chwilę. Znieruchomiała, zastygła, jak jedna z rzeźb z kolekcji Derringa, w połowie zwrócona w stronę Tavistocka, w połowie do Delilah.

Napotkała wzrok Delilah.

Na jej twarzy pojawił się przelotnie wyraz litości, a także chyba wstydu.

Lekko uniosła brodę.

– Proszę wybaczyć wtargnięcie, lady Derring, a także przyjąć kondolencje z powodu pani straty – powiedziała cicho. – Porozmawiamy kiedy indziej, panie Tavistock.

Bardzo delikatnie zamknęła drzwi za sobą.2

Zapach perfum pani Breedlove nadal utrzymywał się w powietrzu, ale cała reszta zniknęła, zanim Delilah, pięć minut później, weszła do poczekalni.

Młody pan Mackintosh siedział za biurkiem, rumieniec na jego policzkach jeszcze całkiem nie zbladł. Nieszczęśnik nie był jeszcze na tyle dorosły, żeby świadomie skrzywdzić i rozczarować jakąś kobietę.

Ile wiedział, czy zrozumiał z tego, czego był przed chwilą świadkiem, pozostawało tajemnicą i jak sądziła Delilah, pewnie w ostatecznym rozrachunku nie miało znaczenia.

Na jego korzyść należało policzyć, że wydawał się zrozpaczony.

– Dziękuję i miłego dnia, panie Mackintosh – powiedziała.

– Lady Derring, pani Breedlove chciała, żebym to pani przekazał.

Zerwał się z krzesła i podał jej złożoną kartkę pergaminu.

Ręce jej drżały lekko ze zdenerwowania, z trudem rozłożyła liścik i przeczytała:

Radzę zaszyć biżuterię w rąbek sukni, zanim wybiegniesz w noc.

Liścik nie był podpisany. Charakter pisma porządny i elegancki, nawet nieco przesadnie. Tak mogłoby wyglądać zaproszenie na podwieczorek od księżnej Brexford, której Delilah serdecznie nie znosiła, a której aprobaty pragnęła, ponieważ tego życzył sobie jej mąż, a czyż każda kobieta nie stara się spełnić życzeń swego małżonka?

Delilah jęknęła cicho i zmięła kartkę w dłoni.

Coś takiego… co za bezczelna… co za buta!

Szybki, urywany oddech rozrywał jej płuca.

Żeby pisać do niej tak, jakby były sobie równe!

A nie jesteście? – odezwał się niechciany, gorzko rozsądny głos w jej głowie.

Dwie kobiety wtrącone w nędzę za sprawą jednego mężczyzny?

A Delilah była nikim bez mężczyzny, czyż nie? Jej tytuł nic nie znaczył, skoro go nie odziedziczyła i nie miała żadnego majątku.

Zakręciło jej się w głowie. Mąż, ziemia, maniery, stroje, wazony i dywany, przyjaciele, konie, powóz, klejnoty, ulubiony fotel w pokoju słonecznym. Jakie dziwne, że tworzyły tkankę jej życia, w ogóle do niej nie należąc. Jej osobowość do niej nie należała. Nosiła ją jak żałobę albo kostium w pantomimie, żeby grać swoją rolę. Kim jest? Czy w ogóle istnieje? Może to wszystko było tylko snem. Czy tak byłoby lepiej?

Trzymała zmiętą kartkę, podczas gdy Mackintosh łypał na nią podejrzliwie, przygarbiony, jakby gotów w każdej chwili zanurkować pod biurko. Może z wyrazu jej twarzy wnosił, że zaraz w niego rzuci papierową bryłką.

Włożyła ją jednak do torebki, obok pobrzękujących kluczy.

Jej życie, jak dotąd, wyglądało następująco: blisko dwie dekady strachu i ciągłego napięcia wobec groźby biedy, a potem sześć lat ulgi i luksusu, nudy i tolerancji.

A teraz, jak się wydawało, strach znowu podnosił wstrętny łeb.

Takie myśli kłębiły jej się w głowie, kiedy wracała do domu, który do niej nie należał, w powozie, który do niej nie należał, ciągniętym przez konie, które nie były jej, z woźnicą, którego wyraz twarzy, kiedy pomagał jej wsiąść, był nieufny i chytry – podczas gdy parę dni wcześniej wyrażał najgłębszy szacunek. Wiedziała, że londyńska służba należy do systemu, który napędza przepływ informacji i że natychmiast po całym mieście rozejdzie się wiadomość, że życie lady Derring ulega rozsypce, bo do jej męża nic, w gruncie rzeczy, nie należało.

Szok. Wstyd.

Oparła zbolałą głowę o chłodne okno powozu.

Pewnie w domu czekają ją wygasłe kominki, wyziębione piece, kandelabry bez zapalonych świec.

Służba, ze względów praktycznych, pewnie ucieknie, o ile już tego nie zrobili – z torbami pełnymi dobytku (pozostawało mieć nadzieję, że nie wyniosą sreber), ufni, że znajdą miejsce w innym świetnym domu, jako że Delilah miała szczególny dar najmowania najlepszej służby.

Z wyjątkiem Dorothy. Delilah przyjęła Dorothy jako swoją osobistą pokojówkę – takie słodkie dziewczę, o nieśmiałym uśmiechu, pełną zapału, żeby się przypodobać nowej pani – w odruchu oburzenia i litości, kiedy lady Brexford zwolniła ją bez referencji. Jednak parę lat z Dorothy sprawiło, że Delilah bliższe się stało pojęcie męczeństwa. Dot paliła, rozlewała, upuszczała i tłukła wszystko, co jej wpadło w ręce. Codziennie. Tak bardzo się starała i miała jak najlepsze intencje, ale jedyny talent, jaki przejawiała, wyrażał się w radosnym przywiązaniu. Delilah nie miała serca się jej pozbyć.

Co się stanie z Dorothy?

Albo z panią Helgą, kucharką o magicznym talencie, o dobrym sercu, skorą do hałaśliwego śmiechu, która była prawdziwą duszą kuchni? Jej tarta jabłkowa, ciasteczka cytrynowe i gęste, smakowite sosy pochodziły wprost z nieba. Hrabiny i księżniczki biłyby się w dziurze pełnej błota pośrodku Almacku, byle zdobyć dla siebie taką kucharkę.

A co ze mną?

Dzięki Bogu, że jej rodzice nie żyli, pomyślała z udręką. Nie muszą widzieć lub doświadczać ponownie biedy.

Czy powinna zdać się na łaskę bratanka Derringa, który dziedziczył majątek rodziny? Czy powinna napisać do krewnych w Ameryce z pytaniem, czy nie przydałaby im się dodatkowa krewna do wykarmienia? Wzdrygała się przed każdym z tych wyborów.

Może dlatego krąg jej znajomych, a nawet kobiet, które uważała za przyjaciółki – jak lady Ragland i lady Corvalle, kobiety, z którymi jadała, robiła zakupy i plotkowała – wydawał się dyskretnie od niej oddalać po pogrzebie Derringa, niczym pchły, które opuszczają ciało zdechłego psa. Wszyscy wiedzieli. Drobny dług to jedno. Nędza to już całkiem co innego.

Palił ją wstyd.

Poruszyła torebką na kolanach i klucze zabrzęczały.

Wyrzuciła je na dłoń; kartka wypadła razem z nimi.

Zapomniała, że ją tam włożyła.

Po chwili wahania rozwinęła ją i przeczytała ponownie w słabym świetle w powozie.

Teraz zrozumiała, dlaczego ją zachowała.

Bo było w tym coś, co świadczyło o woli niepoddawania się bez względu na wszystko. Jakiś rodzaj surowej, życiowej mądrości niepozbawionej współczucia. Zakładającej, że Delilah też jest taką kobietą: silną; niedającą sobie w kaszę dmuchać; odporną.

Była taka?

Gdyby kochała męża, ten dowód – zdrady? Upokorzenia? Żadne z tych słów nie całkiem pasowało, jeśli miała być ze sobą szczera, a przez resztę życia chciała być tylko uczciwa i szczera, być tą osobą, którą naprawdę była – ta zdrada, czy jak to nazwać, mogłaby ją zniszczyć.

Jakie to dziwne – żałować, że nie złamała jej wiedza o tym, że jej mąż miał kochankę.

Jej duma została zraniona. Wydawało się jednak, że urażona duma to najmniejszy z jej problemów.

Wydawało się także, że nie znała swojego męża, ponieważ ówże nie uznał za stosowne pozwolić, żeby go poznała.

Z kolei on także nie znał jej naprawdę.

I to mógł być jedyny powód, dla którego się z nią ożenił.

Kiedy podjechali na Gosvenor Square, przez otwarte drzwi rezydencji dwaj mężczyźni z rozbawionymi minami wynosili posąg prawie nagiej kobiety. Dafne, która zamieniała się w drzewo laurowe, żeby uciec przed Apollinem.

Szczęściara z tej Dafne, pomyślała Delilah, że miała taką pociągającą możliwość. Wiedziała przynajmniej, jak spędzi wieczność.

– Jamesy, dlaczego baba z kamienia jest lepsza niż prawdziwa? – Jeden z mężczyzn wrzasnął przez ramię do drugiego.

– Dlaczego, Jonesy?

– Bo jej cycki są już…

Zobaczyli ją i natychmiast zamknęli usta.

Posłała im lodowate, pogardliwe spojrzenie, na jakie zasługiwali.

Derring zapełnił galerię tymi figurami, w większości nagimi – z piersiami, penisami, krągłymi pośladkami na widoku. Kosztowna, zdumiewająco zmysłowa kolekcja jak na kogoś tak chłodnego jak Derring. Wykonane ze zwykłego kamienia, nie z marmuru czy alabastru – zawsze myślała, że powinny stać gdzieś w ogrodzie.

I oto były tutaj, ustawione w szeregu, czekające na załadowanie na wóz, niczym zawstydzeni uczestnicy jakiejś orgii.

W pełnym świetle dnia.

Niemal czuła powiew wiatru, kiedy ciekawscy sąsiedzi rozsuwali zasłony, żeby popatrzeć, co się u niej dzieje.

Delilah uniosła spódnice i ruszyła po schodach i przez szerokie, podwójne drzwi do środka. A potem je zamknęła i zatrzasnęła zasuwy. W połowie holu zatrzymała się gwałtownie; odgłos jej kroków odbijał się przedziwnym echem.

Uświadomiła sobie szybko, że to dlatego, że to wszystko, co wyściełało wygodnie jej życie – akry pluszu, wzorzyste dywany z Axminster, aksamitne zasłony związane złotymi sznurami, miękkie kanapy na krótkich krzywych nóżkach – wszystko to zniknęło.

Znowu poczuła w żołądku bryłę lodu.

Spojrzała z namysłem na podłogę, jakby to było morze, w odmęty którego zamierzała się rzucić.

A potem puściła się biegiem; jej kroki wywoływały głośny stukot, jakby całe stado ją goniło; pognała na górę do swoich pokoi. Po drodze zgubiła pantofelek (czarna satyna z maleńkim obcasikiem, nieopłacony).

Zatrzymała się, dysząc ciężko, na progu jednego z nich.

Zdumiewające, ale wszystko – lustro, szafa, biurko z krzesłem, łóżko z miękkimi poduszkami, różowo-kremowy dywan – pozostało na swoim miejscu, dokładnie tak, jak je zostawiła.

Na łóżku siedziała Dorothy, dzierżąc szpilkę od kapelusza w jednej dłoni, w drugiej drut do robótek z włóczki – niczym Turek z dwoma bułatami. Jej wielkie niebieskie oczy płonęły gniewem.

– Nie dałabym im tu wejść, lady Derring. Tylko się śmiali i powiedzieli, że będą jutro.

– Och, Dorothy. Jaka jesteś dzielna. Odłóż tę broń, żebym mogła cię uściskać.

Dot posłuchała.

Delilah uściskała ją mocno, serdecznie.

– Co się dzieje, lady Derring?

– Cóż, wierzyciele zabierają nasze rzeczy. Wydaje się, że Derring miał trudności finansowe. Dopiero co się tego dowiedziałam od radcy prawnego. Nie chciał tego, ale nic nie możemy na to poradzić. Nic o tym nie wiedziałam, więc sama jestem oszołomiona. – Ze względu na Dorothy starała się mówić raźnym głosem. – Musimy się stąd wyprowadzić w ciągu tygodnia, bo czynsz nie został opłacony. Napiszę ci list polecający, żebyś mogła znaleźć inną…

– Och, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby panią opuścić, lady Derring. – Patrzyła na nią szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami.

Dokładnie tego Delilah się obawiała.

– Kto inny by mnie wziął? – zauważyła trzeźwo Dorothy, wykazując się niezwykłym zmysłem samooceny, bez użalania się nad sobą. Czy też nad ewentualnym chlebodawcą.

I to była święta prawda.

– Och, mój Boże – powiedziała tylko Delilah.

Nagle ucieszyła się samolubnie, że nie jest sama. Wierność Dorothy wzruszyła ją.

Teraz też, skoro odpowiadała jeszcze za kogoś innego poza sobą, zaczęła myśleć przytomniej.

– A co z panią Blenkenship? – powiedziała, myśląc gorączkowo. To była dawna gospodyni, która miała pęk kluczy bardzo podobny do tego, który Delilah nosiła w torebce.

– Poszła prosto do księżnej Brexford. Księżna zwolniła własną gospodynię, żeby ją nająć – odparła Dot z pewnym podziwem.

Delilah poczuła przewrotną dumę. Jej służba była najlepsza.

– A pani Vogel? Helga?

– Księżna Brexford – potwierdziła Dorothy.

– Znowu ta księżna Brexford? Ta… – Zastanowiła się nad odpowiednim słowem, w końcu wybrała to, które pasowało najbardziej. – Suka.

– Lady Derring! – szepnęła Dot zgorszona i zachwycona.

Dziwne, jak to słowo dodało jej energii. Nigdy przedtem nie powiedziała czegoś takiego głośno. A więc to dlatego ludzie to robili.

Nie to, żeby miało jej to wejść w zwyczaj.

Choć z drugiej strony była, zdaje się, właścicielką domu w okolicy portu, więc takie słownictwo mogło okazać się stosowne.

– Och, lady Derring, co my zrobimy?

Delilah nie odpowiedziała. Podniosła się powoli i ruszyła w stronę pokoju Derringa, który przylegał do jej pokoi.

Był niemal doszczętnie ogołocony.

Na podłodze leżał kubrak. Zawahała się.

Potem podniosła go i powąchała.

I natychmiast upuściła. Śmierdział tymi paskudnymi cygarami.

Powinna poddać się rozpaczy. Ale odczuła tylko wściekłość.

Wściekłość rozjaśniła jej w głowie.

– Chodź ze mną, Dot. – Chwyciła dziewczynę za ramię i poprowadziła w dół po schodach, podnosząc pantofel z czwartego stopnia. Wyszły przez kuchnię.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: