Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nigdy, trochę, do szaleństwa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nigdy, trochę, do szaleństwa - ebook

1# Nigdy nie umawiaj się z najlepszym przyjacielem.

2# Nigdy nie bądź taki jak inni.

3# Nigdy nie farbuj włosów na tęczowo.

Dave i Julia są najlepszymi przyjaciółmi. Zdecydowali, że za nic nie chcą być tacy jak większość nastolatków i codziennie na przerwie gadać o dramatach rodzinnych, obmyślając jednocześnie strategie na wybory króla i królowej balu. Słowem, chcą uciec od licealnych klisz. I to jak najdalej. Tworzą więc wyjątkową listę rzeczy, których NIGDY nie zrobią w liceum.

Wkrótce jednak dla żartu decydują się zaliczyć wszystkie punkty ze swojej listy. I wtedy okazuje się, że trudno jest oprzeć się schematom, a nawet można dzięki nim coś ważnego zyskać. Na przykład miłość…

Wspaniała historia o przyjaźni i złamanych sercach oraz o tym wszystkim, co czeka na ciebie tuż za rogiem, kiedy masz naście lat. Koniecznie ją przeczytaj, jeśli chodzisz, chodziłaś albo właśnie idziesz do liceum – a nigdy jej nie zapomnisz!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-866-9
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG: LISTA

Dave rzucił plecak na ziemię i usiadł na ławce, z której miał widok na port w Morro Bay. Niesamowicie lubił tę panoramę: ocean, rozciągający się przed nim niczym przyszłość, zasłaniany jedynie przez czubki masztów zacumowanych żaglówek i pordzewiałe balustrady, o które opierali się ludzie podziwiający zachód słońca. Podobało mu się to, że choć od San Louis Obispo dzieliło go zaledwie piętnaście minut jazdy, można było odnieść wrażenie, że miasto znajduje się o wiele, wiele dalej. Ale najfajniej czuł się wtedy, kiedy kątem oka dostrzegał Julię. Próbował się nie uśmiechać, kiedy podchodziła, a następnie zajmowała obok niego miejsce tak, jakby było zarezerwowane właśnie dla niej.

– Hej, matole. Sorki za spóźnienie.

Dave podniósł wzrok. Dziewczyna właśnie siadała obok niego na ławce. Ubrana była tak, jak zawsze: szorty, niebieska koszula w kratkę narzucona na bokserkę, do tego japonki, które uwielbiała tak bardzo, że więcej w nich było taśmy izolacyjnej niż gumy. Jasnobrązowe włosy związała w luźny kucyk, zostawiając przy uszach dwa równe puszczone luźno pasma. Dave był przekonany, że gdyby w obecności Julii zgasło kiedyś światło, blask bijący z jej oczu okazałby się bardziej przydatny niż latarka.

– Spoko. Jak tam weekend z mamą?

– Ekstra. Żebyś mnie źle nie zrozumiał, ojcowie są świetni. Ale nikt nie jest fajniejszy od mojej mamy.

– Paskudna przesada – stwierdził Dave.

Julia skrzyżowała nogi w kostkach i rozejrzała się po porcie.

– Ominęło mnie coś ciekawego?

– Jakaś para zerwała ze sobą pod lodziarnią. Nie słyszałem, co mówią, ale dziewczyna strasznie płakała. Miałem ochotę iść tam i ją przytulić, ale mogłaby uznać, że to ciut dziwne.

Julia uśmiechnęła się i skradła łyk jego bubble tea.

– Opowiedz mi więcej o swojej mamie. Co sprawia, że jest taka fajna?

– Wszystko – odparła. – Nigdy nie sądziłam, że takie życie, jakie wiedzie, jest w ogóle możliwe. Kiedyś przejechała na rowerze z Kanady do Chile. Na rowerze. Trwało to kilka miesięcy. Inni dorośli pracują od dziewiątej do piątej, a potem wracają do domu i oglądają telewizję. Ona przejeżdża rowerem cały kontynent.

Na Davie zrobiło to wrażenie.

– Nieźle. Jak to możliwe, że wcześniej się tu nie zjawiła?

– Zbyt jest zajęta byciem cool – wyjaśniła Julia. Rozglądała się przez chwilę, a gdy Dave podążył za jej spojrzeniem, zobaczył małego chłopca, który jechał przez port na trójkołowym rowerku. Za nim szli jego rodzice, promieniejąc z dumy. – No więc jutro pierwszy dzień liceum. Ważny dzień.

– Aha. – Wzruszył ramionami i wziął od niej swój napój.

Wyobrażał sobie, co inni uczniowie mogą robić w oczekiwaniu na rozpoczęcie nauki w szkole średniej. Wybierają stroje, siedzą u fryzjera, kłócą się z rodzicami i rodzeństwem, wysyłają sobie nawzajem wiadomości, w których więcej jest emotikonek niż znaków interpunkcyjnych.

– Jakieś pomysły? Obawy? Plany?

– Oj tam, no wiesz. Nic związanego konkretnie z liceum. Przejęcie władzy nad światem.

Julia skrzywiła się, po czym spojrzała mu w oczy. W takich przypadkach Dave albo uznawał się za szczęściarza, albo miał wrażenie, że zaraz się rozpłynie i zostanie z niego kałuża. Szczęśliwa kałuża, oto jak się czuł od czasu, kiedy poznał Julię.

– Nadal będziemy sobą?

– Co masz na myśli?

– No bo… w sumie to jesteśmy inni niż większość ludzi, nie? Nie robimy tego, co wszyscy. Prędzej przejechalibyśmy na rowerze kontynent, niż całe popołudnie oglądali telewizję.

– Pewnie tak.

Julia po raz kolejny napiła się bubble tea, celując grubą słomką w przycupnięte na dnie kubka czarne kółeczka tapioki. Wciągnęła kilka i żuła je z namysłem ze wzrokiem wbitym w ziemię.

– Dopóki nie zamienimy się w typowych licealistów i nie staniemy się podobni do innych, to będzie dobrze.

Zerknęła na niego, po czym przeniosła wzrok na port i zatokę, gdzie wodę zaczynało barwić zachodzące słońce.

– Więc nie wolno mi zostać rozgrywającym ze szkolnej drużyny, który umawia się z najpopularniejszą cheerleaderką?

– Zaraz rzygnę ci tą herbatą w twarz.

Szturchnął ją lekko ramieniem, jak zawsze ciesząc się jej bliskością i ciepłem skóry pod kraciastą koszulą.

– Nie sądzę, abyś miała się czym przejmować. Nie dałabyś rady być banalna, choćbyś nie wiem jak próbowała.

Julia uśmiechnęła się i założyła pasmo włosów za ucho. Zacisnęła dłonie na krawędzi ławki, nachyliła się, a kosmyk ponownie opadł jej na twarz. Kopnęła leżący obok plecak.

– Masz coś do pisania? Wpadłam na pewien pomysł.

NIGDY, czyli poradnik Dave’a i Julii, jak zachować oryginalność w liceum

1. Nigdy nie jedz lunchu w tym samym miejscu. Zmieniaj lokalizację.
2. Nigdy nie startuj w wyborach na króla/królową szkolnego balu, przewodniczącego rady uczniów ani na inne stanowisko, którym mógłbyś sobie zapewnić miejsce w kronice szkolnej.
3. Nigdy nie bierz udziału w imprezie w domu braci Kapoor. (Ani żadnej imprezie, na którą jedynym zaproszeniem jest słowo „PIWO”).
4. Nigdy, ale to nigdy nie urządzaj u siebie „PIWNEJ” imprezy w czasie, kiedy rodzica/rodziców nie ma w mieście.
5. Nigdy nie farbuj włosów na żaden kolor, jaki można znaleźć w tęczy.
6. Nigdy nie kąp się / nie biegaj w miejscu publicznym na golasa ani nie rób niczego, czego skutkiem mógłby być viral z nagą fotką.
7. Nigdy nie kręć z nauczycielem/nauczycielką. (Ci na zastępstwie mogą być).
8. Nigdy, przez całe liceum, nie wzdychaj do nikogo w tajemnicy.
9. Nigdy nie wybieraj się w „zmieniającą życie” podróż samochodem.
10. Nigdy nie umawiaj się z najlepszym przyjacielem/przyjaciółką.PRAWIE CZTERY LATA PÓŹNIEJ

Mijający Dave’a uczniowie zdawali się istnieć w jakimś innym wymiarze. Zbyt szybko się poruszali, byli zbyt ożywieni, zbyt głośno mówili. Zbyt mocno zaciskali dłonie na paskach plecaków, zbyt często przeglądali się w małych, wiszących w ich szafkach lusterkach, zachowywali się tak, jakby wszystko miało zbyt duże znaczenie. Dave znał prawdę: nic się nie liczyło. Nic oprócz faktu, że popołudnie po szkole on i Julia spędzą w Morro Bay.

Przed laty nikt mu nie powiedział, że marzec w ostatniej klasie będzie przypominał galaretę. Po tym, jak otrzymał z UCLA¹ pismo informujące o przyjęciu go na uczelnię, liceum stało się praktycznie przezroczyste. Kiedy dwa dni później do Julii przyszły gratulacje z UCSB², jedynie godzinę jazdy od LA, cały świat nabrał żywszych barw. Chichotali jak szaleni.

Obok niego pojawiła się Julia, opierając się o sąsiednią szafkę. Widywał tę dziewczynę codziennie, a i tak za każdym razem zaskakiwało go, jakie uczucia wyzwala w nim jej bliskość. Lekko stuknęła głową w drzwiczki szafki i założyła włosy za uszy.

– Mam wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Przysięgam, że zajęcia z Marroneyem trwały całą dekadę. Nie mogę uwierzyć, że to dopiero przerwa na lunch.

– Nic mnie już tutaj nie obchodzi – oświadczył Dave. Z nieużywanego od tygodni podręcznika od historii wyciągnął jakąś kartkę. – Wygląda na to, że w zeszłym roku dostałem tróję z plastyki. – Pokazał Julii rysunek: palmę wyrastającą z maleńkiego półksiężyca wyspy pośrodku turkusowego oceanu.

– Nie pokazuj tego w UCLA. Jeszcze ci cofną stypendium.

Dave zgniótł papier w kulkę, którą cisnął do pobliskiego kosza. Odbiła się od krawędzi i wylądowała u jego stóp. Podniósł ją i schował z powrotem do szafki.

– Marroney zrobił dziś albo powiedział coś godnego uwagi?

– Nawet nie pamiętam – odparła Julia i przesunęła się, robiąc miejsce szafkowemu sąsiadowi Dave’a. – Przez cały dzień mam uczucie, jakby otaczała mnie gęsta mgła. – Położyła głowę na ramieniu przyjaciela i westchnęła. – Chyba zjadł kredę.

Jej dotyk był dla niego słodką torturą. Dave grzebał w przepastnych czeluściach szafki. Między różnymi kartkami, które przeglądał z umiarkowaną ciekawością, natrafił na spleśniałego, niedojedzonego bajgla. Starał się jak najmniej ruszać, żeby Julia się przypadkiem nie odsunęła. Ułożył papierzyska w dwie kupki: jedną do wyrzucenia, a drugą, znacznie mniejszą, do zatrzymania. Jak na razie na tej mniejszej leżały dwa liściki od Julii i krótkie opowiadanie przeczytane na dodatkowych zajęciach z angielskiego.

– Nadal chętna na wycieczkę do portu?

– To jedyne, co trzyma mnie przy zdrowych zmysłach – oświadczyła Julia i się odsunęła. – Ej, czemu tu jeszcze stoimy? Umieram z głodu! Marroney nie podzielił się kredą.

– Nic mnie tutaj już nie obchodzi – powtórzył Dave. Podszedł do kosza na śmieci i przyciągnął go do szafki, po czym zgarnął do niego wszystko oprócz podręczników. W papierku po cukierku leżał ubrudzony czekoladą pendrive – jego także wyrzucił. Na dnie szafki zostało kilka kartek, coś też wystawało spod ciężkiego podręcznika do historii.

Ale jedna rzecz zwróciła na siebie jego uwagę. Papier złożony tak starannie, że przez krótką chwilę sądził, iż może to jeden z listów od mamy. Umarła, kiedy miał dziewięć lat, i choć nauczył się z tym żyć, rzeczy pozostawione przez nią traktował jak relikwie. Kiedy jednak rozłożył kartkę i dotarło do niego, co trzyma w ręce, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jego spojrzenie zatrzymało się na punkcie ósmym: Nigdy, przez całe liceum, nie wzdychaj do nikogo w tajemnicy.

Spojrzał na Julię, wspominając dzień, w którym sporządzili tę listę, i nagle zalała go fala ciepła na myśl, że przez te cztery lata do niczego między nimi nie doszło. Dziewczyna trzymała teraz paski swojego plecaka i zaczynała się niecierpliwić. Według niego w Julii było piękne wszystko, ale najbardziej podobał mu się jej profil. Smukła szyja, zdecydowany zarys podbródka, niebieskie oczy. Jej uszy, które były najśliczniejszymi uszami na tej planecie.

– Davidzie Nathanielu O’Flannery, co my tu jeszcze robimy?

– Jak to możliwe, że tak długo się przyjaźnimy, a ty nadal nie wiesz, jak się nazywam?

– Znam większość twoich inicjałów. Możemy już iść?

– Zobacz, co znalazłem.

– Jakieś wypociny z drugiej klasy?

– Nasza lista „Nigdy”.

Julia odwróciła się w jego stronę. Między nimi przeszło dwóch chłopaków z drużyny futbolowej, rozmawiających o piątkowej imprezie. W milczeniu unosząc brew, bacznie przyglądała się przyjacielowi.

– Nie okłamałbyś mnie, prawda, O’Flannery? Nigdy bym ci nie wybaczyła.

– Gutierrez. Mam na nazwisko Gutierrez.

– Nie zmieniaj tematu. Naprawdę ją znalazłeś? – Gestem wskazała, aby podał jej kartkę, co od razu uczynił, dopilnowując, aby ich palce się musnęły. Wyłożony linoleum korytarz zdążył się wyludnić, wszyscy poszli na lunch. – Wiesz, nie tak dawno o tym myślałam. Napisałam nawet mamie o tej liście – powiedziała Julia, przebiegając wzrokiem tekst na kartce. Uśmiechnęła się. Miała raczej wąskie usta, aczkolwiek Dave nie wyobrażał sobie, aby mogły wyglądać inaczej. – W sumie to nawet nam się udało ze wszystkim.

– Z wyjątkiem tego razu, kiedy próbowałaś się umówić z Marroneyem. – Dave stanął obok Julii i czytał listę razem z nią.

– Chciałabym. Prawdziwy z niego słodziak.

Chłopak zamknął szafkę i ruszyli korytarzem, zaglądając do mijanych klas. Obserwowali, jak nauczyciele robią to, co zawsze w trakcie przerwy na lunch: sprawdzają prace, przegryzając coś, co stało przed nimi w plastikowych pojemnikach. Bez słowa zatrzymali się przed drzwiami do klasy pana Marroneya i patrzyli, jak nauczyciel balansuje ołówkiem na blacie biurka.

– To jedyne, czego żałujesz z czasów liceum?

– Jest w nim coś żartobliwie uroczego – odparła głośno Julia, mimo że drzwi były otwarte. – Dziwię się, że tego nie widzisz.

Przez chwilę przyglądali się nauczycielowi, po czym ruszyli w stronę stołówki. Kolejka była długa i kręta, sięgająca niemal drzwi, a wszystkie stoliki dawno pozajmowano.

– W sumie to fajnie, że nie dorobiliśmy się stałego miejsca – stwierdził Dave, wskazując na trzymaną w ręce kartkę. – Nawet nie pamiętałem, że umieściliśmy to na liście. A ty?

– Nie – odparła Julia. – Podświadomość to przedziwny twór. – Z plecaka wyjęła jabłko odmiany Granny Smith i bez entuzjazmu wytarła je w skraj koszuli. – Co powiesz na salę do kosza?

Wzruszył ramionami i udali się w stronę budynku mieszczącego się za boiskiem do piłki nożnej. Mieli parę miejsc, gdzie czasem chodzili, najczęściej rozumiejąc się bez słów, jakby ciągnęła ich tam jakaś niewidzialna siła. Weszli do starego budynku, w którym do czasu zamontowania nowej podłogi czuć było pleśnią, a teraz czuć było pleśnią i świeżym drewnem. Ściany pomalowano na rdzawoczerwono i złoto – barwy szkoły. Obok powieszonych pod sufitem transparentów widać było przytwierdzoną do belek piłkę nożną, z której zdążyło już ujść powietrze.

Poszedł za Julią na trybuny z plastikowymi krzesełkami. Grupa uczniów grała w kosza. Jeden z nich spojrzał na Dave’a i zawołał:

– Hej, stary, potrzebny nam jeszcze jeden! Chcesz pograć?

– Nie, dzięki! – odkrzyknął Dave. – Miałem kiedyś paskudny sen z koszykówką w roli głównej i od tamtej pory nie jestem w stanie grać w kosza.

Chłopak ściągnął brwi, następnie obejrzał się na kolegów, którzy pokręcili głowami i wybuchnęli śmiechem. Kiedy wrócili do gry, Dave usiadł obok Julii.

– Chyba już raz wykorzystałeś tę wymówkę – powiedziała, wgryzając się w jabłko.

– W sumie to czuję się urażony w twoim imieniu, że nie zaprosili cię do gry.

– Raz to zrobili.

– Serio? – Wyjął z plecaka naszykowany rano plastikowy pojemnik z jedzeniem. – Czemu tego nie pamiętam?

– Byłam naprawdę dobra. Co i rusz wykonywałam wsad. Zdobyłam więcej punktów niż na teście kwalifikacyjnym na studia. Wszyscy chłopcy natychmiast puścili to w niepamięć, żeby tylko ich ego nie rozsypało się na kawałki.

Dave zaśmiał się i zabrał się za jedzenie kurczaka z ryżem przy pomocy plastikowego widelca. Przyrządzał go według przepisu znalezionego w starych książkach kucharskich mamy. Jego tata i starszy brat, Brett, nigdy tego nie komentowali, ale danie nigdy nie stało w lodówce dłużej niż dwa dni.

– Więc mówisz, że niedawno kontaktowałaś się z mamą? – zapytał.

Julię wychowali przybrani ojcowie, ale biologiczna mama zawsze gdzieś tam się czaiła na peryferiach, raz na jakiś czas odzywając się do córki. Dziewczyna ją ubóstwiała, a Dave, którego od lat zżerała tęsknota za własną mamą, wcale się temu nie dziwił.

– Aha – odparła Julia, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. – Sama nawet zadzwoniła. Słyszałam, jak tatowie jej mówili, że zawsze jest mile widziana, więc kto wie, czy nas niedługo nie odwiedzi.

Dave chwycił głowę Julii i pokręcił nią z boku na bok. Wymyślił ten gest dawno temu, w pełnych skrępowania czasach gimnazjum, kiedy nie wiedział, jak inaczej może ją dotknąć i okazać jej uczucie.

– Julio! To super.

– Ty matole, zaraz się udławię jabłkiem. – Uchyliła się przed nim. – Nie chcę robić sobie nadziei.

– To ona powinna robić sobie nadzieję. Ma niesamowitą córkę.

– Mieszkała na ośmiu kontynentach i współpracowała ze znanymi malarzami i rzeźbiarzami. Bez urazy, przyjacielu, ale wydaje mi się, że jej standardy niesamowitości są ciut wyższe niż twoje.

Dave włożył do ust kolejny kęs potrawki i powoli przeżuwał, obserwując jednocześnie grę.

– Mam gdzieś to, jak wspaniałe jest jej życie. Jeśli cię nie odwiedzi, będzie to oznaczało, że jest kiepska w ocenie fajności i wspaniałości.

Zerknął kątem oka na Julię, która wyjęła właśnie z plecaka owiniętą w serwetkę kanapkę. Czekał na jej uśmiech, tym cenniejszy, że to on byłby jego sprawcą. Zamiast tego dostrzegł, że spojrzenie dziewczyny biegnie ku leżącej na jego kolanie liście „Nigdy”. Skupili się na grze, niespiesznie jedząc lunch.

Podczas dwóch ostatnich lekcji tego dnia Dave miał wrażenie, że mijające sekundy pełzną po jego skórze niczym robaki. Raz jeszcze przeczytał listę „Nigdy”, uśmiechając się do siebie na wspomnienie tego, jak on i Julia wyrywali sobie nawzajem długopis, żeby zapisywać kolejne punkty. Spoglądał przez okno na błękitne, kalifornijskie niebo, wysłał pod ławką esemesa do Julii, zgromił wzrokiem dwoje uczniów na końcu klasy, którym się wydawało, że to, co robią, można nazwać szeptaniem. Siedząca obok niego Anika Watson pilnie notowała, a on rozmyślał, skąd ta dziewczyna czerpie energię. Zastanawiał się, ile zaliczyła punktów z listy jego i Julii i nad tym, czy wybiera się w piątek na imprezę do Kapoorów. Rozglądając się po klasie, wyobrażał sobie liczbę unoszącą się nad głową każdego z uczniów, oznaczającą ilość zdobytych punktów.

Po dzwonku obwieszczającym koniec lekcji Dave i Julia spotkali się na korytarzu, następnie bez słowa poszli na parking, gdzie należąca do dziewczyny rzekomo biała mazda miata powinna lśnić w kalifornijskim słońcu, tyle że uniemożliwiała jej to roczna warstwa kurzu.

Choć Julia nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć, Dave znał ją na tyle dobrze, że wiedział, o czym myśli. Odkąd znalazł tę listę, w głowie miała tylko jedno. Uśmiechnął się, kiedy się w końcu odezwała.

– A może zrobimy to wszystko z listy?

Wzruszył ramionami i wrzucił plecak do bagażnika.

– Niby czemu?

– Bo dwa kolejne miesiące doprowadzą mnie do szaleństwa – odparła Julia. Rozpięła jasnoniebieską bluzę z kapturem i położyła ją na plecaku Dave’a, następnie zdjęła sandały i je także wrzuciła do bagażnika. – Niczego nie musimy już sobie udowadniać. Liceum nas nie zmieniło. Może pora spróbować tego, co robią inni. Tak dla zabawy. Zdecydowanie przydałoby nam się trochę rozrywki.

To był jeden z tych pięknych, ciepłych dni, pasujących bardziej do LA niż San Francisco, aczkolwiek San Luis Obispo leżało dokładnie w połowie drogi między tymi miastami. Wiał lekki wietrzyk. Teraz, kiedy Julia miała na sobie jedynie bokserkę, Dave’a niemal bolała myśl, jak bardzo jego przyjaciółka jest piękna. Już od dawna ukrywał swoją miłość do niej. Od dawna podczas wieczorów filmowych pozwalał jej kłaść głowę na swoim ramieniu albo niemal zawsze bose stopy na kolanach, a wtedy jego dłonie nonszalancko zaciskały się na jej kostkach. Przez całe cztery lata liceum zachowywał się iście banalnie, kochając się w najlepszej przyjaciółce i wzdychając do niej ukradkiem.

Otworzył drzwi od strony pasażera i spojrzał na Julię ponad dachem samochodu, który był bardziej brązowy niż biały.

– Słyszałem, że w piątek jest impreza u Kapoorów.

Julia obdarzyła go promiennym uśmiechem.

– Proszę, proszę. Ty wszystko wiesz.

– Jestem człowiekiem wpływowym, panno Stokes. Muszę trzymać rękę na pulsie.

Prychnęła i usiadła za kierownicą.

– Czyli nie będzie w piątek wieczoru filmowego? Idziemy na imprezę? Z piwem w czerwonych, plastikowych kubkach, dudniącą muzyką z Top 40 i ludźmi w naszym wieku? Obściskującymi się w pokojach na piętrze i haftującymi w krzakach, no i z przynajmniej jedną dziewczyną, która wybiegnie stamtąd we łzach?

– Przypuszczalnie – odparł Dave. – W sumie to nigdy nie byłem na imprezie, więc nie wiem, czy rzeczywiście tak się dzieje.

Julia opuściła dach, następnie wyjechała z parkingu i skręciła w prawo, kierując się w stronę drogi numer jeden i portu w Morro Bay.

– No więc robimy to? – zapytał Dave. – Dołączamy do całej reszty?

– Czemu nie? – zapytała Julia, a on nie mógł się nie uśmiechnąć na widok jej profilu. – Przyjadę wcześniej, żebyśmy mogli zdecydować, w co się ubierzemy.

– I uzgodnimy, jak bardzo się możemy upić – dodał.

– I z kim się będziemy obściskiwać.

– Aha.

Dave odwrócił głowę i rozsiadł się wygodnie na fotelu. Opuścił osłonę przeciwsłoneczną i oparł rękę na drzwiach auta, ciesząc się dotykiem słońca na skórze. Nie przestawał się uśmiechać, zbyt wprawiony w ukrywaniu swoich uczuć, aby pokazać, jak bardzo zabolały go jej słowa.

------------------------------------------------------------------------

1. Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles.

2. Uniwersytet Kalifornijski w Santa Barbara.PIĄTEK U BRACI KAPOOR

Do piątku Dave prawie zapomniał o planie wybrania się na imprezę. Dopiero podczas godziny wychowawczej, kiedy zapytał Julię, na jaki film ma ochotę wieczorem, ta przypomniała mu o imprezie w domu braci Kapoor. Z niechęcią myślał o zbliżającym się wieczorze pełnym naprutych idiotów i badziewnej muzyki. O ileż bardziej wolałby dzielić się z Julią przekąskami w ciemnej sali kinowej, a potem wybrać się do kafejki albo jakiegoś bistro.

Julia zjawiła się u niego o szóstej, żeby się wyszykować. Miała na sobie te same ciuchy, co w szkole: krótkie spodenki i T-shirt z logo księgarni w San Francisco. Była boso, w ręce jednak trzymała reklamówkę, w której Dave wypatrzył szpilki i jakieś pudełka.

– Chyba jaja sobie robisz z tymi butami, co?

– Hej, skoro mam wziąć udział w czymś sztampowym, no to idę na całość. – Szturchnęła go lekko w żebra. – Nie mogę się doczekać chwili, kiedy wszystkie dziewczyny zrzucą szpilki i w końcu się przekonają, że moje nienoszenie butów to oznaka geniuszu.

– Ale wysokie obcasy to chyba nie domena liceum – stwierdził Dave, idąc za nią do kuchni. – Według mnie to raczej banał dorosłości.

Julia położyła torbę na blacie i zmierzyła go niechętnym spojrzeniem.

– Nie odbieraj mi tego, Dave. Dzisiaj wieczorem wszechświat potwierdzi słuszność mojej pogardy względem obuwia. – Wyjęła z torby gotową mieszankę do muffinek, jajka i opakowanie tęczowej posypki.

– Po co to?

– Tata powiedział, że niegrzecznie jest przyjść do kogoś z pustymi rękami – oświadczyła z powagą.

– Więc upieczemy dla Kapoorów muffinki?

– Jeśli mam być szczera, to spodziewam się, że większość zjemy my dwoje. Ale tak.

Dave wziął do ręki pudełko z mieszanką, nie mając pewności, co pomyślą koledzy z klasy, ostatecznie jednak uznał, że jeśli będą sobie robić jaja z jego uprzejmości, jakoś to przeżyje.

– Skoro wybieramy się na tę imprezę, to równie dobrze możemy zabrać ze sobą coś słodkiego.

– Otóż to – odparła Julia i schyliła się, aby włączyć piekarnik.

– Jesteście jedynymi uczniami ostatniej klasy liceum, którzy w piątkowy wieczór pieką ciastka.

Brett zatrzymał się na chwilę w progu kuchni, pokręcił głową, po czym podszedł do lodówki i wyjął z niej piwo. Dave ze wzrostem metr osiemdziesiąt i mocną budową ciała nie był niski, ale przy bracie mógł się czuć filigranowy. On stanowił niemal idealną kopię taty, natomiast Brett odziedziczył cechy mamy.

– Jeśli chcesz wiedzieć, mądralo, wybieramy się dzisiaj na imprezę do braci Kapoor. – Otworzywszy kilka szafek, Julia w końcu znalazła miskę.

– Wy? – Brett spojrzał na Dave’a, który jedynie wzruszył ramionami. – Chciałbym to zobaczyć.

– Jasne, zrobiłbyś wszystko, byle znowu mieć okazję poprzebywać w gronie licealistek.

– Przy was to w sumie nie mam wyboru, no nie? – Brett pociągnął łyk piwa. Niedawno skończył dwadzieścia jeden lat, co ich tacie sprawiło ogromną ulgę, bo już od jakiegoś czasu pozwalał mu pić. Po śmierci mamy Brett pomagał w opiece nad Dave’em i w oczach ojca zasłużył tym sobie na prawo robienia tego, na co miał ochotę. – No dobra, o co więc chodzi z tym pieczeniem?

– Niegrzecznie jest się zjawić z pustymi rękami – oświadczył Dave.

Brett zaśmiał się.

– W porządku. Powodzenia. – Stał przy lodówce, dopijając piwo. – Jak to możliwe, że bracia Kapoor dalej uczą się w tej szkole? Sądziłem, że najmłodszy skończył ją w tym samym roku, co ja.

– Do przedostatniej klasy chodzą trojaczki – wyjaśnił Dave, wsypując do miski cukier i wlewając śmietanę na lukier. – I chyba była jeszcze wpadka, która chodzi teraz do gimnazjum.

– Słyszałem plotki, że rodzice Kapoorów rozmnażają się, aby utworzyć własną armię – odezwała się Julia. Cała była obsypana mieszkanką do muffinek. Dave zwalczył w sobie pokusę zrobienia jej zdjęcia albo nazwania uroczą. – Od pokoleń planują przejęcie San Luis Obispo.

– W sumie to tak podejrzewałem – stwierdził Brett. Wrzucił puszkę do kosza na śmieci segregowane i wyjął z lodówki kolejną. Towarzyszyło temu beknięcie, które brzmiało jak partia basowa. – Tato, chcesz piwo? – zawołał w stronę salonu, gdzie ich ojciec najpewniej oglądał uczelniane rozgrywki koszykówki. Ten coś mruknął w odpowiedzi, więc Brett wyjął jeszcze jedną puszkę i postawił ją na blacie.

– Nie otwieraj tego – rzucił do brata Dave. – Potrzebujemy podwózki na imprezę.

Brett wyzywającym gestem otworzył piwo i wessał pianę.

– Musisz w końcu zrobić prawko. Masz osiemnaście lat.

– To tego rodzaju sytuacja, kiedy zamierzamy, jakbyś określił to ty i twoi bezmózdzy przyjaciele, „nawalić się”, a nie kwestia tego, czy Dave ma prawko czy nie – oświadczyła Julia. – Sama mogłam przyjechać autem, gdybym chciała.

Brett pokręcił głową.

– Ależ wy jesteście od siebie uzależnieni.

Dave oblał się rumieńcem, Julia jednak spokojnie mieszała masę na muffinki.

– To nie uzależnienie, lecz przywiązanie – powiedziała.

– Już bardziej zrośnięcie ciał. – Brett wypił kolejny łyk. – Powinniście uważać z alkoholem, bo pewnie macie wspólną wątrobę. Na tej imprezie nie wytrzymasz nawet godziny.

Julia spojrzała na niego krzywo, następnie strzepnęła tuż przed jego nosem mąkę z rąk.

– A niby czemu?

Brett zakaszlał.

– Jesteś zbyt… sam nie wiem. Artystyczna.

Zaśmiała się.

– Nie maluję, nie piszę, nie rzeźbię ani nie gram na żadnym instrumencie. Chyba nie wiesz, co znaczy określenie „artystyczna”.

– On chyba próbuje równocześnie powiedzieć ci, że jesteś „inteligentna”, i cię obrazić – wtrącił Dave.

– No bo idziesz na imprezę z ironicznym nastawieniem, boso i zabierasz ze sobą muffinki. – Kolejny łyk. – Masz rację, „artystyczna” to złe słowo. Powinienem był powiedzieć „ciemna”. Imprezy u Kapoorów słyną z szaleństwa. Myślę, że nie wiesz, w co się pakujesz.

– Jestem pewna, że zawody w piwnym ping-pongu okażą się rzeczywiście przerażające – rzuciła Julia i wróciła do mieszania ciasta. – Wiesz, zanim się zjawiłeś, dręczyły mnie jeszcze wątpliwości. Teraz jednak mam pewność, że będzie ekstra. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę ten błysk w czyichś oczach, kiedy ten ktoś zacznie myśleć, że licealne czasy są najlepszym okresem jego życia. Taki sam błysk jak w twoich oczach, Brett.

Brett zaśmiał się drwiąco i rozejrzał po kuchni. Dave wyczuł, że próbuje wymyślić jakąś ripostę. Po długiej chwili jego brat skrzywił się, burknął coś o muffinkach, a potem udał się do salonu. Oglądanie telewizji należało do ulubionych zajęć jego i taty. Robili to w milczeniu, nie przyznając się, że ich to łączy. Czasem Dave miał ochotę usiąść z nimi, ale odnosił wrażenie, że ta rozrywka jest zarezerwowana tylko dla nich. W sumie nie przeszkadzało mu to. Miał swój własny milczący sposób na bliski kontakt z tatą: gotowali dla siebie nawzajem posiłki, które dawniej przyrządzała dla wszystkich mama.

– Musisz mnie tego nauczyć. Mnie się nigdy nie udaje mieć ostatniego słowa – powiedział teraz. Włożył palec do lukru, aby go posmakować. Było coś zachwycającego w obserwowaniu, jak Julia przemieszcza się po kuchni, pozostawiając po sobie skorupki jajek i ślady ciasta. Kiedy skończyła, płytki na podłodze były brudne i upstrzone kroplami ekstraktu waniliowego. Na czarnych frontach szafek i kuchence widniały ślady jej palców. W zlewie piętrzyła się sterta naczyń, z których większości wcale nie potrzebowali. Dave miał lekkiego hopla na punkcie porządku, kiedy jednak Julia była w pobliżu, bałagan okazywał się piękny. – A więc w taki sposób upada tradycja – orzekł, siadając na taborecie przy blacie śniadaniowym. – Dzięki muffinkom i armii Kapoorów.

– Lepiej zrobić to z przytupem – oświadczyła dziewczyna i usiadła na sąsiednim taborecie. Uniosła rękę i strzepnęła mu coś z ramienia. – Poza tym skończ z tym dramatyzmem. Nie pasuje ci. Film obejrzymy w przyszły piątek, kiedy się nimi znudzimy.

Dave przytaknął, rozumiejąc, o co jej chodzi. W szkole Julia raczej się nie bratała z pozostałymi uczniami, a co za tym idzie, on też nie. Aczkolwiek wobec kolegów i koleżanek z klasy zachowywał się dość przyjacielsko, zwłaszcza kiedy nie było przy nim odciągającej jego uwagę Julii. W przypadku dwóch chłopaków mógł się nawet posunąć do określenia ich mianem kumpli, choć w sumie rozmawiali ze sobą tylko w szkole. Jedynie raz czy dwa razy wybrał się z nimi na lunch, a potem grali u jednego z nich w gry wideo w pokoju z zasuniętymi zasłonami. Pełno tam było psiej sierści, a w powietrzu unosiła się zwietrzała woń chipsów. Ich rozmowy go nudziły, a po jakiejś godzinie przyłapał się na tym, że tęskni za Julią. Skoro już miał przebywać w towarzystwie innych ludzi, chciał, aby to była ona.

– Masz rację – powiedział teraz. Nie martwił się już tak bardzo zbliżającą się imprezą. – Może skorzystam z okazji i złamię dodatkowo obietnicę niebiegania na golasa.

– Dopilnuję, aby to zdjęcie stało się viralem, a tobie już zawsze towarzyszyć będą wstyd i żal.

– Wspaniała z ciebie przyjaciółka. – Dave położył dłoń na czubku jej głowy i lekko nią pokiwał. – Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie.

– Na pewno chodziłbyś na imprezy z pustymi rękami.

Zachichotał i znowu włożył palec do lukru.

– Musisz jednak przyznać, że to trochę dziwaczne. Przecież tak długo unikaliśmy robienia takich rzeczy.

Julia wzruszyła ramionami i małym palcem podebrała mu lukier, nim zdążył go zlizać.

– Nie sądzę, aby było aż tak źle. Potraktujmy to jako krótki społeczny eksperyment. – Zeskoczyła ze stołka i podeszła do piekarnika. Zerknęła przez szybę na muffinki. – Moja mama raz to zrobiła.

– Poszła na imprezę do Kapoorów?

Przewróciła oczami.

– Nie, matole. Wróciła do Stanów i znalazła sobie normalną pracę. Miałam wtedy jakieś dziewięć lat. Pracowała w banku, próbowała wrócić na studia. Określa to mianem „społecznego eksperymentu z owcami”. Sześć miesięcy później znowu dała drapaka, z jeszcze większą ochotą wracając do swojego niezwyczajnego życia.

Julia oparła się plecami o blat i skrzyżowała ręce na piersi, unikając wzroku Dave’a. Nigdy nie była dobra w ukrywaniu uczuć związanych z matką.

– Wiem, co robisz. Stwierdzasz podobieństwo między nami a twoją mamą, żebym poczuł się równie cool jak ona.

Uśmiechnęła się i trzepnęła go ścierką.

– Jeśli rzeczywiście będzie beznadziejnie, to wyjdziemy i już. Możemy mieć nawet sekretny sygnał.

Dave jęknął.

– Dlaczego sekretny sygnał? Nie możemy po prostu powiedzieć: „Jest do bani”, a potem wyjść?

– Wczuj się w nastrój, dobrze? Naszym sekretnym sygnałem będzie popis taneczny.

– To niedorzeczne.

– I uwielbiasz mnie za to – rzuciła z uśmiechem.

Kapoorowie mieszkali jakieś piętnaście minut na piechotę od szkoły. Dave’owi i Julii ta trasa była doskonale znana, bo niezliczoną liczbę razy jeździli nią samochodem, chodzili lub pokonywali ją na rowerze. Dzisiejszego wieczoru ulice wydawały się jakieś dziwne, sprawiające wrażenie, jakby weszło się do swojego domu i zobaczyło, że ktoś poprzestawiał meble. Drzewa wyglądały na wyższe niż zazwyczaj i sprawiały złowieszcze wrażenie. No dobra, wyglądały raczej normalnie, ale Dave dziwnie się czuł, widząc je w drodze na imprezę u Kapoorów. W tym kontekście nawet towarzystwo żartującej Julii wydawało się ciut dziwne.

Kiedy dotarli na miejsce, chłopak nacisnął dzwonek, skonsternowany panującą w domu względną ciszą. Spodziewał się rytmicznego dudnienia muzyki pop. Kiedy czekali, aż ktoś otworzy, poprawił folię zakrywającą tacę z muffinkami. Julia oparła się o niego i założyła szpilki; podeszwy stóp miała szare od chodnika. Skrzywiła się.

– Dlaczego… – mruknęła. Wiedział, że to nie pytanie, lecz skarga.

Drzwi otworzył jeden z trojaczków Kapoor. Miał postawiony kołnierzyk koszulki polo, co zawsze wywoływało w klatce piersiowej Dave’a tępy ból. Na widok czerwonego plastikowego kubka w jego dłoni Julia wyrzuciła z siebie krótkie:

– Ha!

– Piwo jest w lodówce, umywalce i wannie. Właśnie gramy w piwnego ping-ponga. Chcecie dołączyć? Shoty tequili będą, jak ktoś przyniesie tequilę. – Zamknął za nimi drzwi, po czym zajrzał pod folię. – Upiekliście muffinki?

– Mhm – mruknął Dave, spoglądając na zamknięte drzwi z rosnącym poczuciem żalu.

– Super – rzucił Kapoor i zdjął folię. Następnie przeszedł przez pusty salon, kierując się w stronę kuchni.

– Myślę, że popełniliśmy koszmarny błąd – szepnął Dave.

– No pewnie, że tak. O to przecież chodziło.

Julia ostrożnie zaczęła iść po puszystym dywanie, z miną, jakby kroczyła między trującymi krzakami. Rozłożyła ręce, żeby utrzymać równowagę. Dave od razu znalazł się u jej boku, więc miała się o kogo oprzeć.

– Musisz wiedzieć, że zaraz zacznę tańczyć.

– Och, ćśśś. To była dopiero jedna interakcja. I nie okazała się wcale zabawna.

Dave zatrzymał się w pół kroku, a Julia mało się nie potknęła.

– Julio. Czerwony plastikowy kubek z piwem i uniesiony kołnierzyk. Od koszulki polo. Brakowało jedynie głośnego okrzyku powitalnego.

– Masz zbyt niskie standardy. To może być jedyna impreza w liceum, w której wezmę udział. Chcę się w niej dosłownie nurzać.

– Żeby myśleć potem czule o swoich najlepszych latach?

Dźgnęła go palcem w brzuch, co Dave traktował jako odpowiednik kiwania głową Julii.

– Matoł.

Stali przez chwilę w pustym salonie, po prostu uśmiechając się do siebie. Dave podejrzewał, że gdyby ktoś wszedł tu w tym momencie, mogłoby to wyglądać, jakby oboje pałali do siebie gorącym uczuciem.

– Chodź – odezwała się Julia. – Wieczór dopiero się zaczyna. Z tylu ludzi musimy się ponabijać.

W kuchni na końcu plastikowego, rozkładanego stołu stała pozostała dwójka trojaczków Kapoor. Ustawiali w trójkącie plastikowe kubki i nalewali do każdego po trochę piwa. Oni także ubrani byli w polówki, aczkolwiek w innym kolorze. Kołnierzyki mieli na szczęście opuszczone. Przy stole kręciło się trzech innych chłopaków, kłócących się o to, kto będzie następny. Jakaś dziewczyna kucała przy głośnikach i wybierała piosenki. Była w adidasach, nie szpilkach, ale Dave postanowił nie poruszać tej kwestii.

– Niezupełnie tak to sobie wyobrażałem – szepnął do Julii.

– Dość rozczarowująco – zgodziła się.

Przywitali się machnięciem ręki z sześciorgiem obecnych na imprezie osób, a po spałaszowaniu paru muffinek wzięli po piwie i stanęli niedaleko stołu z piwnym ping-pongiem i przysłuchiwali się, jak Kapoorowie plotą trzy po trzy do dwóch chłopaków, którzy przystąpili do kolejnej rundy. Co jakiś czas Dave podnosił z podłogi piłeczkę i ją podawał, a następnie wycierał rękę o dżinsy.

– Z czym według Bretta mielibyśmy nie dać sobie rady? – zapytał Julię.

– Na pewno z buzującymi tu emocjami. – Dziewczyna napiła się piwa i rozejrzała z rozczarowaniem.

No i dobrze, pomyślał Dave. W przyszłym tygodniu wrócą do oglądania filmów.

Nie minęło dużo czasu, a zaczęli się schodzić kolejni ludzie, z głośników zaś rozbrzmiały hity z Top 40. Osoby grające w ping-ponga zachowywały się coraz głośniej, plecenie trzy po trzy zrobiło się nieco bardziej niedorzeczne, ale, co musiał przyznać Dave, znacznie zabawniejsze („Moja mama trafiłaby do tego kubka w trakcie poczynania mnie!”). Przyszedł Grant Stephens w bluzie z odznakami sportowymi.

– Nie wiedziałam, że coś takiego rzeczywiście jest możliwe – stwierdziła Julia.

Pozostali członkowie drużyny futbolowej także się zjawili, niektórzy w pasiastych koszulkach polo. Koszykówkowa para, Juan i Abby, nie odrywali od siebie rąk. Dave zawsze uważał, że w szkole nieco przeginają, ale musiał przyznać, że w porównaniu z ich dzisiejszym zachowaniem na co dzień mocno się hamowali w okazywaniu sobie uczuć.

Zjawiły się wszystkie rozpoznawalne paczki, a także sporo par lub trójek, które łączyły tak jak Dave’a i Julię przyjaźnie. Znali ich imiona, ale wiedzieli o nich niewiele więcej. Nowo przybyli ruszali najpierw w stronę piwa, a następnie przemieszczali się ku swoim małym planetom społecznego komfortu, powoli orbitując wokół pokoju i wchodząc w przelotne interakcje z innymi planetami, by po jakimś czasie ponownie wrócić do piwa. Z każdą kolejną rundą ich głosy stawały się głośniejsze, a gesty coraz bardziej zamaszyste. Generalnie ci ludzie zebrali się po to, aby pić bez umiaru, pisać markerem po twarzy Melvina Olnycka, który odpłynął na sofie, i obściskiwać się jak Alexandra i Louise – z którymi Dave chodził na ekonomię – pod ścian, tuż pod rodzinnymi zdjęciami niezliczonych dzieci Kapoorów. Chłopak w życiu by nie powiedział, że się przyjaźnią, a już na pewno nie że są parą.

– Trochę to w sumie dziwaczne, no nie?

Julia przytaknęła.

– Nie mogę uwierzyć, że to wszystko działo się przez cały czas, kiedy chodziliśmy do liceum.

– Pomyślałem to samo. – Dave dopił piwo i postawił puszkę na jednej z piramid, które zaczęły się pojawiać w całym domu. – Pójdę poszukać łazienki. Nie daj się połknąć temu całemu szaleństwu.

– Zaczekaj, Dave.

– Tak?

Boże, była taka śliczna. Policzki miała lekko zarumienione od alkoholu i panującego w domu ciepła. Zdjęła szpilki i nagle wróciła do swojego normalnego wzrostu. Widać, że jej ulżyło. Zamknęła na chwilę oczy i poruszała palcami stóp na lepkiej podłodze.

– To takie przyjemne, że chyba zacznę nosić szpilki tylko dla przyjemności łączącej się z ich zdjęciem. – Uśmiechnęła się. – No dobrze, chciałam jedynie, byś to zobaczył. Możesz już iść siku.

Uśmiechnął się do niej, po czym zaczął się przeciskać przez grupki coraz bardziej pijanych imprezowiczów.PUSTE KOLOROWANKI

Dave spuścił wodę, umył ręce, po czym wytarł je w spodnie, bo jedyny dostępny ręcznik był już przemoczony. Przejrzał się w lustrze, zastanawiając się, jak by wyglądał w polówce, ale szybko odsunął od siebie tę myśl, a raczej odepchnął, tak jak to robił z nocnymi koszmarami. Eksperyment okazał się interesujący, ale pora odszukać Julię i wracać do ich małego świata.

Tyle że w czasie, kiedy Dave przebywał w toalecie, impreza zdążyła się przeorganizować. Liczba ludzi w kuchni uległa podwojeniu. Piwny ping-pong poszedł w odstawkę, bawiono się teraz w coś innego. Dave widział nieraz, jak grają w to Brett i jego koledzy, ale nie zainteresował się nigdy na tyle, aby spróbować pojąć zasady. Z kolei Julii nie zastał tam, gdzie znajdowała się przez większość wieczoru.

Rozejrzał się, ale nie mógł jej zlokalizować, co go zaskoczyło, bo był przyzwyczajony do natychmiastowego wyłapywania w tłumie jej twarzy. Dziewczyna przywoływała go zawsze do siebie niczym latarnia morska.

– Dave! – zawołał do niego nieźle wstawiony Vince Staffert. – Yo!

– Hej, Vince.

– Chodź, zagraj z nami w czerwone kubki. Potrzeba nam jeszcze jednego gracza. – Objął Dave’a i zaczął go ciągnąć za sobą.

– Eee, w sumie to nie wiem, jak się w to gra. – Dave próbował się wymigiwać.

– Dave, przyjęto cię do UCLA. Na pewno ogarniesz pijacką grę.

Zaskoczony tym, że Vince o tym wie, Dave wyjąkał:

– N-nie powinienem. Julia i ja właśnie mieliśmy się zbierać.

Chłopak prosił go czasem o pomoc na matematyce i po tych kilku spotkaniach Dave uważał go za fajnego gościa. Wiedział, że Vince ma też drugie oblicze – futbolisty, ale on miał do czynienia jedynie ze spokojnym olbrzymem, nie do końca ogarniającym matmę.

– Ten dom nie jest nie wiadomo jak duży. Znajdzie cię.

Vince zaciągnął go do kuchennego stołu. Stały na nim kubki, widać też było porozlewane piwo. Drużyna przeciwna składała się z dwóch chłopaków i dwóch dziewczyn. Dave nie znał ich imion, ale kojarzył wszystkich ze szkoły.

– Hej, nie jestem pewny, czy rzeczywiście chcecie mnie w swojej drużynie.

– On ma rację – rzucił do Vince’a jeden z pozostałych futbolistów.

– AJ, nie bądź kutasem. Proszę – powiedział Vince i nalał trochę piwa do kubka, który, sądząc po wyglądzie, został użyty już sporo razy. – Ta gra to łatwizna – zapewnił Dave’a i w kilka sekund wyjaśnił zasady. – Łapiesz?

Kiedyś Dave i Julia błędnie odczytali ulotkę i sądząc, że spotkają jednego ze swoich ulubionych pisarzy, przypadkiem wzięli udział w bibliotecznym wykładzie dotyczącym menopauzy. Więc w sumie chłopak nie mógł teraz powiedzieć, że nigdy w życiu nie czuł się bardziej wyobcowany. Ale był blisko tamtego uczucia.

Westchnął. On i Julia unikali tego wszystkiego, bo chcieli, aby ich licealne lata były nieco bardziej wyjątkowe niż ich rówieśników. I owszem, przyszli tu, aby się przekonać, czego udało im się unikać, tyle że Dave zamierzał być jedynie obserwatorem.

Po raz ostatni rozejrzał się w poszukiwaniu Julii. Błękitu jej oczu, trzech piegów na szyi. Na próżno, więc wyjął z kieszeni telefon. Czekała na niego wiadomość: Poszłam sama eksplorować to szaleństwo. Wygrywa najlepsza historia. Z Bogiem.

Uśmiechnął się. Doskonały pomysł. Julia każdą sytuację potrafiła uczynić bardziej interesującą. Wchodzę w to – odpisał, nie mogąc się doczekać ich ponownego spotkania. Aczkolwiek nie miał wątpliwości co do tego, że to ona się podzieli lepszą historią.

A potem kiwnął głową do Vince’a i skupił się na grze.

Siedemnaście zwycięstw z rzędu później w żyłach Dave’a bulgotał alkohol. Czuł się tak, jakby robił pod wodą koziołka, a potem szybko się wynurzał. Okazało się, że jest nadzwyczaj uzdolniony, jeśli chodzi o grę w czerwone kubki. Za każdym razem udawało mu się obrócić naczynie. Kiedy nadchodziła jego kolej, ekspresowo wypijał piwo, a chwilę później kubek stał dnem do góry.

Vince wpadł niemal w histerię. Obejmując umięśnionym ramieniem szyję Dave’a, przybijał piątkę z każdym, kto mu się nawinął pod drugą rękę, wrzeszcząc, że są mistrzami świata. Aż w końcu nikt już nie chciał z nimi grać.

Bez słowa ruszyli razem w stronę drzwi, jakby świeże powietrze przyciągało ich niczym magnes. Dave rozejrzał się w poszukiwaniu Julii, tęskniąc za ich zwyczajową wymianą niemądrych żartów. Zamierzał odłączyć się od Vince’a i jej poszukać, ale w tym momencie zwrócił uwagę, jak rześkie jest powietrze i jak się wszyscy uśmiechają, więc usiadł obok kolegi na ławce.

– Jak to możliwe, że wcześniej się nie kumplowaliśmy, Dave?

– Nie mam pojęcia – odparł. Beknął i zachichotał na myśl o dwóch kolesiach pijących razem piwo i bekających. – Pewnie z powodu Julii – dodał. – To z nią staram się spędzać wolny czas.

– Zawsze się zastanawiałem, czy ze sobą chodzicie.

– Nie. Tylko się przyjaźnimy – odparł Dave. Była to kwestia, którą zawsze wypowiadał z jak najmniejszą dawką emocji, jakby był szpiegiem starającym się, aby go nie zdemaskowano.

Vince zgniótł w ręce puszkę i rzucił ją na ziemię. Dłonie położył na kolanach – okazały się mniejsze, niż można się spodziewać po kimś jego rozmiarów.

– Jako że w moich żyłach krąży serum prawdy znane pod nazwą Keystone Light, zamierzam się teraz otworzyć. Jesteś na to gotowy?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: