O dwunastu z Zapiecka - ebook
O dwunastu z Zapiecka - ebook
W małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Zapiecek mieszka dwanaście dziewczynek. Każda z nich jest inna i każdą na swój sposób da się lubić. Poznaj historię każdej z nich! Wśród jarzębin, łąk i lasów bohaterki przeżywają ciekawe przygody. Czasem wpakują się w jakieś kłopoty, ale częściej zdarzają się niewinne psoty. Nie brakuje też zaskakujących spotkań ze zwierzętami.
Janina Porazińska zabiera czytelników w podróż do świata, w którym człowiek żył w pełnej zgodzie z naturą. Starsi mogą przypomnieć sobie lata beztroskiego dzieciństwa na wsi, a młodsi poznać rodzimy folklor.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-266-2347-5 |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
iść ci do tej wioski Bożej.
Jak ta równia mazowiecka
wiedzie droga do Zapiecka:
ni się wzniesie, ni się skłoni —
już Zapiecek jak na dłoni.
W pierwszej chacie na wschód słonka
z ojcem, z matką mieszka Bronka.
A Małgosia znów w zagrodzie,
gdzie się krząta rój przy miodzie,
w sadku wisien i jabłoni.
Miło jest tam zajrzeć do niej.
Gdzie chałupka w jarzębinach,
urodziła się Balbina.
I nie myśli o tym wcale,
jak jest pięknie pod koralem
ich zagrodzie, gdy jesienią
drzewiny się rozrumienią.
Zuzia mieszka na rozstaju.
Tam to słowik śpiewa w maju.
Śpiewa, ciurka, fiuka, klęsce
w gąszczu bzów, przy Bożej Męce.
Zaś Barbarka i Weronka
siedzą w chatach tuż przy łąkach:
gdzie to żaby grają nocą,
gdzie się w stawie gwiazdy złocą,
a rzeczułka się wygina
i ciurlika w gęstych trzcinach.
A Justyna i Agatka
w dwóch sąsiednich białych chatkach.
Na śliwinach śliwek krocie
i przełazek mają w płocie.
Miła Zochna i Joasia —
tam gdzie jest czereda ptasia.
Dom ich stoi pod jaworem.
Na jaworze w każdej porze
ptaków, ptaszków całe krocie
Aż drży jawor w ich szczebiocie.
Katarzynka sobie mieszka,
gdzie jesienią gąszcz w orzeszkach,
gdzie jeżyny, chłód borowy,
bo jej tato jest gajowym.
No i wspomnę wam o Hance,
o tej Hance sołtysiance,
której chata modrzewiowa
w cień się starej lipy chowa,
przytulona do pnia drzewa,
i świerszczowym chórem śpiewa.
Cała będzie ta książeczka
o dziewczynkach tych z Zapiecka.
–––U BARBARKI PIES MYJE GARNKI
Na stole stał garnek po mleku. Mama, gdy wychodziła, powiedziała: — Barbarka, umyj ten garnek.
Mama wyszła z izby. Barbarka postawiła garnek na ziemi i woła:
— Burek, umyj ten garnek!
I sama łaps! za chustkę i już jej w domu nie ma, wybiegła na drogę.
A tu Burek ucieszony raz — dwa! zabiera się do wylizywania garnka.
Najpierw przy brzegu dookoła. Pyszne! bo są tu resztki śmietany. Potem głębiej, głębiej... Ładnie, pięknie umył boki garnka. A teraz trzeba jeszcze sięgnąć do dna, bo tam pachnie serwatką.
No... no... jeszcze trochę łeb trzeba wsunąć, jeszcze... chłep, chłep, chłep...
Już i dno wylizane do czysta.
Uff! — odsapnął sobie Burek i łeb do góry podnosi, ale i garnek w górę jedzie
Cofa się Burek — i garnek się cofa.
A ciemno pieskowi jak podczas najczarniejszej nocy.
— Co za diabeł wlazł mi na łeb! — myśli Burek i bierze się wartko do oswobodzenia głowy.
Usiadł. Ściąga garnek.
Najpierw przednią prawą łapą — nic.
Potem przednią lewą łapą — nic.
Więc drapie garnek.
Najpierw tylną prawą nogą — nic.
Potem tylną lewą nogą — nic.
Więc jak nie zacznie łbem trząść, a zataczać nim, a na boki rzucać! Łups!! — palnął garnkiem o piec i garnek rozpadł się na dwadzieścia skorup.
Burek wyskoczył z izby i dyr-duś! dyr-duś! na pole w ziemniaki. Schował się przed tym strachem, co mu tyle czasu łeb ściskał.
A dwadzieścia skorup na podłodze pod piecem leży.
Patrzą na to inne garnki z policy i nuż biadolić:
— Oj, szkoda go, szkoda! Taki był godny, z odpustu na święty Roch przyniesiony.
— Taki był ładny: pękaty, brzuszkowaty...
— I kwiatki miał na brzuszku.
— A polewę jak lusterko. Mogłeś się w nim do syta na siebie napatrzeć.
— Dwadzieścia pięć groszy kosztował!
— A jak mu w boczek puknąłeś, to odpowiedział jak dzwon: czysto, dźwiękliwie.
— A teraz aby te skorupki...
— Barbarka winna! Barbarka ladaco! Czemu kazała Burkowi garnek zmywać!
I stary sagan zawołał:
— Już ja za to Barbarce odpłacę!
A szczerbaty żeleźniak za nim:
— I ja! I ja!
A znów rynka od słoniny za nimi:
— I ja! I ja!
Od tej okrutnej zawziętości aż huczało tam w górze na policy.
Przybiegła Barbarka, zobaczyła skorupy, przeraziła się. Przyszła matka, zobaczyła skorupy.
— A któż to zrobił?
— Burek.
Zgarnęła matka skorupki, wzięła miotłę i do Burka.
A Burka przy budzie nie ma. Wciąż w tych ziemniakach na polu siedzi, bo owego licha, co za łeb chwyta, okrutnie się wciąż boi.
Gospodyni miotłę rzuciła. I tak to upiekło się tym razem Burkowi.
Na drugi dzień postawiła matka na ogniu mleko w starym saganie i mówi:
— Barbarka, popatrz tu na mleko, coby nie skipiało.
Stanęła Barbarka przy piecu. Patrzy... patrzy... Zrobił się na mleku kożuszek, ale w miejscu stoi, a po brzeżku bąbelki wyskakują.
— Eee... jeszcze się nieprędko zagotuje!
I Barbarka myk do kąta, do swej gałgankowej lali.
A sagan tylko na to czekał.
Raz — dwa — trzy! — pospieszył się, wielki czepiec wyburzył w górę i chlust! chlust! chlust! na kuchnię!
— Mleko kipi!
Wbiegła matka, łaps! za sagan! Ale połowa mleka już po gorącej płycie w bąbelkach skacze. A tyle przy tym robi szumu, tyle syku, tyle dymu, jakby lokomotywa do izby wjechała.
— Barbarko, Barbarko, nie wartaś to ty kary?
Innego znów dnia nastawiła matka w szczerbatym żeleźniaku kaszę na obiad i mówi:
— Barbarka, spojrzyj no czasami na kaszę. Jak wody w niej ubędzie, to dolej.
I matka poszła ziemniaki okopywać.
A Barbarka przystawiła do pieca stołek i coraz na niego hop! i do żeleźniaka zagląda.
A no, gotuje sie kasza wartko: bul-bul, bul-bul...
A potem zaczęła inaczej śpiewać.
Klap! Klap! Klap!
Bardzo to Barbarce się podoba.
A potem jeszcze inaczej: wydyma się wielki bąbel i puff! bąbel pęka. A zaraz robi się drugi i znowu: puff!
— Olaboga, jakie to ucieszne! — śmieje się Barbarka, w żeleźniak patrzy i ani jej nie przemknie przez głowę, żeby wody dolać.
Kasza wciąż swoje: puff! puff!
Wchodzi matka i już z sionki woła:
— Rety! co tu tak czuć! Kasza się przypaliła!
Zagląda mama do żeleźniaka: a tam kasza aż brązowa! Odgarnia łyżką: wszystka prawie do dna przywarła!
Próbuje jej: gorzka jak chrzan!
— Barbarko, Barbarko, nie wartaś to ty kary?!
Wieczorem siadła mama przy stole i mówi:
— Barbarka, pokrój kawałek słoniny i przysmaż w rynience, to nią ziemniaki omaścimy.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.