Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obłęd Europy. Historie alternatywne XX wieku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Obłęd Europy. Historie alternatywne XX wieku - ebook

TO, CO BIERZEMY ZA PEWNIK, WCALE NIE MUSI NIM BYĆ…

Czy w latach 70. XX wieku na Warszawę mogła spaść bomba atomowa?

Jak wyglądałby świat, gdyby w Chinach kwitła demokracja, a w Europie panował komunizm?

Czy Rosja jest skazana na tyranię?

Jak zmieniłby się bieg historii, gdyby finałowa sekwencja Bękartów wojny Quentina Tarantino wydarzyła się naprawdę i Żydzi zabiliby Hitlera?

A gdyby Adolf nie został Hitlerem?

Kuba Benedyczak – dziennikarz i analityk polityczny – wraz ze swoimi rozmówcami zastanawia się, jak wyglądałby świat, gdyby historia potoczyła się inaczej. Okazuje się, że okrutne dzieje XX wieku wcale nie są najgorszym z możliwych wariantów. Wyłaniające się z rozmów alternatywne scenariusze stają się pretekstem do dyskusji o aktualnych problemach oraz o obecnej wojnie w Ukrainie. Pomagają zrozumieć powtarzalne mechanizmy historii, przez które Europa znów znalazła się na skraju obłędu.

Czy można było uniknąć najbardziej tragicznych wydarzeń i co zrobić, aby nie powtarzać błędów przeszłości?

Na te pytania odpowiadają eksperci z różnych dziedzin: historycy, pisarze, a także polityk i doradca służb specjalnych.

Kuba Benedyczak jest publicystą i dziennikarzem radiowym specjalizującym się w tematyce rosyjskiej i międzynarodowej. Jego teksty ukazywały się w „Polityce”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Nowej Europie Wschodniej” i Magazynie TVN24. Prowadzi w Radiu 357 audycje Agenci ze Wschodu oraz Politkultura. Obronił doktorat na temat polityki w kinie rosyjskim ery putinowskiej. Pracował w Rosji jako członek organizacji praw człowieka i jako ekspert ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9258-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO CO PYTAĆ, „CO BY BYŁO GDYBY”?

Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że większość z nas, oglądając finałową scenę _Bękartów wojny_ Quentina Tarantina, w której amerykańscy partyzanci dziurawią kulami Adolfa Hitlera i Josepha Goebbelsa, przeżywa dziką rozkosz. I myśli sobie, ilu nieszczęść moglibyśmy uniknąć, gdyby tak się stało naprawdę, jeszcze w latach 30., przed wybuchem II wojny światowej. W porządku, ale gdyby tak się stało, gdyby nie było Hitlera, do władzy mógłby dojść mniej szalony dyktator, który nie wyrzuciłby z kraju żydowskich fizyków jądrowych, i to Niemcy jako pierwsi mieliby bombę atomową. Nie trzeba chyba mówić, jaki zrobiliby z niej użytek i jaki los czekałby Polskę. Jakkolwiek koszmarnie to zabrzmi, zatęsknilibyśmy za „zwyczajną” hitlerowską okupacją.

Chodzi mi o to, że okrutna historia XX wieku wcale nie jest najgorszym z możliwych wariantów, ponieważ często próba odkręcenia zła w imię dobra przynosi odwrotny rezultat, czyli jeszcze większe zło. Oczywiście nie znaczy to, że alternatywna historia XX wieku nie mogłaby być lepsza, ale też nie należy się spodziewać po _homo sapiens_ szczególnych rewelacji. Dlatego postanowiłem zapytać jedenastu mądrzejszych ode mnie ludzi, co by się stało, gdyby nie było ani Hitlera, ani Lenina, gdyby USA nie przystąpiły do dwóch wojen światowych albo gdyby podczas zimnej wojny między Moskwą a Waszyngtonem wybuchła trzecia. Czy Polska odzyskałaby suwerenność, gdyby nie upadł Związek Radziecki, czy doszłoby do zamachów 11 września bez bin Ladena i jak wyglądałby świat, gdyby stał się jedną wielką demokratyczną rodziną?

Wśród moich rozmówców znaleźli się pisarze, historycy, polityk, podróżnik, doradca służb specjalnych i dziennikarz. Trzech Amerykanów, trzech Rosjan, Anglik, Irlandczyk, Holender, Węgier i Bułgar. Słowem: ciekawi ludzie, choć i to zbyt mało powiedziane. Rozmawiałem z synem osobistego tłumacza Stalina i Mołotowa, ze znawcą państw muzułmańskich, który palił haszysz w Afganistanie w latach 90., z laureatem amerykańskiej nagrody za najlepszą powieść opisującą historię alternatywną, kolegą Zbigniewa Brzezińskiego, doradcą Banku Światowego, a także jednym ze stu najbardziej wpływowych globalnych intelektualistów według „Foreign Affairs”. Wielu z nich współpracuje z telewizją BBC oraz pisze dla „The Washington Post” i „The New York Times”.

Szukałem osób, które myślą odważnie i nieszablonowo, które nie wyskakują z najpopularniejszych portali internetowych jak z lodówki jako znawcy wszystkiego i które na poważnie pomyślą nad tym, jakie mogły być realne możliwości XX wieku, zamiast pisać tanią powieść sensacyjną, w której sporo jest krwi, wystrzałów i zwyczajnych opowieści z krypty. Byłbym zapomniał – każdy z moich rozmówców lubi seriale, od których często mogliśmy się odbić w rozmowach. Bez tego nawet nie zaczynałem wywiadu.

Powinienem pewnie odpowiedzieć na pytanie, po co pytać, co by było gdyby, skoro co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, a gdybanie w polityce i w życiu, jak sądzi wielu, to strata czasu. Rozmowa o alternatywnej historii jest na Zachodzie bardzo popularna, za to polscy historycy poddają ją miażdżącej krytyce jako policzek wymierzony ich profesji. Dlatego moim zdaniem warto gdybać o historii już choćby po to, aby wkurzyć polskich historyków. Proszę koniecznie spróbować, przynosi to sporo satysfakcji! Tym bardziej że ci nudziarze wcale nie mają racji. Z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze, pytanie „co by było gdyby?” jest dla człowieka pytaniem podstawowym i pociąga go na każdym etapie życia. Moim rozmówcom zadaję te same pytania, które często zadajemy sobie sami i w rozmowach z innymi. Co by było, gdyby mój tato nie zginął w wypadku samochodowym, co bym zrobił, gdybym wygrał w totka albo poleciał w kosmos? Jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie wyszła za mąż za tego dupka z puszką piwa, gdybym dostała się na studia albo gdybym nie rzuciła tej okropnej pracy? Ci bardziej refleksyjni zastanawiają się, jak żyłoby się w Polsce, która jest częścią Rosji, jak straszny byłby świat rządzony przez nazistów albo jak byłby dobry, równy i sprawiedliwy, gdyby oszuści finansowi trafili do więzienia, zamiast czerpać miliardowe zyski.

Tak szczerze – kto z nas nie wyobrażał sobie siebie samego podczas wojny lub w obozie koncentracyjnym, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Po drugie, zabawa w alternatywne historie uświadamia nam, że to, co bierzemy za pewnik, wcale nim nie jest. Skoro komunizm przetrwał w Chinach, mógł przetrwać także w naszej części Europy. Jakie byłyby komunistyczne Rosja, Polska i Czechosłowacja 2020 roku? Skoro nie byłoby nazistów i nie doszłoby do Holocaustu, to czy ludzkość zrozumiałaby, że Żydzi muszą mieć własne państwo? A może jesteśmy na tyle głupi, że do zrozumienia tego potrzebny byłby inny rodzaj apokalipsy – jeśli tak, to jaki? Czy to naprawdę scenariusz science fiction, że w latach 70. na Warszawę spada bomba atomowa, czy raczej cud, że tak się nie stało, skoro zakładały to i sowieckie, i natowskie plany wojenne?

Po trzecie, alternatywna historia to dziedzina uprawiana od starożytności przez najwybitniejsze umysły. Jeden z moich rozmówców powiedział: „Właśnie piszę książkę zatytułowaną _Korzenie historii alternatywnej_ (…). Przede wszystkim walczę w niej z (…) oburzeniem wielu naukowców, jakie to głupie i «niegodne poważnego historyka» dyskutować o tym, co by było gdyby, albo obalam twierdzenie, że historia alternatywna nie jest «prawdziwą historią». O tym, czy wydarzenia mogły potoczyć się inaczej, dyskutowali już starożytni Grecy i Rzymianie, a potem ludzie średniowiecza, renesansu i tak aż do naszych czasów. Nie robili tego podrzędni naukowcy i wykluczeni wariaci ukryci w piwnicach, piszący do szuflady. Pytanie «co by było gdyby?» stawiali Herodot, św. Augustyn i Machiavelli, dzięki temu historia alternatywna stała się częścią europejskiej tradycji intelektualnej”.

Kiedy pojawił się pomysł przeprowadzenia rozmów o historiach alternatywnych XX wieku, nie sądziłem, że staną się one tak aktualne i jak bumerang w każdym wywiadzie będzie powracać agresja putinowskiej Rosji na Ukrainę. Analogie, zbieżności, identyczności i skojarzenia stawały się raz za razem oczywiste – nawet w rozmowie o dekolonizacji Afryki… Zarówno ja, jak i moi rozmówcy mimowolnie odwoływaliśmy się do wojny w Ukrainie, ponieważ wszyscy znajdowaliśmy się pod ogromnym wrażeniem wydarzeń, które nastąpiły 24 lutego 2022 roku. Tym bardziej że wiek XX był wiekiem Rosji i Stanów Zjednoczonych – rewolucji bolszewickiej, wojny ojczyźnianej, Stalina, zimnej wojny, widma konfliktu jądrowego, rozpadu ZSRR, aż wreszcie oligarchów, którzy stworzyli projekt Putin. Niemal przez całą książkę nad rozmowami wisiało pytanie, czy naprawdę historia Rosji musiała za każdym razem wpadać w koleiny tyranii, straconych szans i tak fatalnych decyzji.

Wydaje mi się, że rosyjskie delirium, które znalazło krwawy finał w Ukrainie, to ostatni akord XX wieku. Oznacza on umieranie archaicznego, niedostosowanego do realiów XXI wieku mocarstwa, które nie potrafi pogodzić się z przeszłością i sieje śmierć dookoła. Czy można było tego uniknąć? Bardzo dobre pytanie. Odpowiedzi znajdują się na kolejnych stronach.WOJNA JAKO NAJMNIEJ PRAWDOPODOBNA KONIECZNOŚĆ

Każda z dwudziestowiecznych wojen poprzedzona była spiralą szaleństwa. W I wojnie światowej zawsze uderzał mnie rozentuzjazmowany tłum w każdym z narodów, który wiwatował na cześć żołnierzy idących na front, bo wierzył w szybkie zwycięstwo. Europę ogarnęło zbiorowe szaleństwo. Gdy parcie na wojnę mają nie tylko liderzy, ale miliony ludzi, czuję się jak idiota, pytając: „Czy musiało dość do wybuchu tej wojny?”.

Niepotrzebnie, ponieważ z wielu powodów ta wojna była mało prawdopodobna. Powtarzam swoim studentom, że w historii nie istnieją wydarzenia nieuniknione, i cytuję im Benjamina Franklina, który w liście do Jeana-Baptiste’a Le Roya napisał, że „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki”. Przed I wojną państwa Europy potrafiły przezwyciężać znacznie poważniejsze kryzysy niż zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę w Sarajewie, co stało się przecież bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny.

Na przykład?

Na przykład podczas pierwszej niemieckiej próby odebrania Francji wpływów w Maroku w latach 1905–1906 dochodziło do bardzo groźnych incydentów. Niemcy i Francja dyslokowały wojska w kierunku swoich granic, a kajzer Wilhelm II ostentacyjnie poparł marokańskiego sułtana, przejeżdżając na białym koniu przez centrum Tangeru.

To tak, jakby na tydzień przed inwazją Rosji na Ukrainę prezydent Stanów Zjednoczonych przejechał czołgiem przez środek Kijowa.

Mniej więcej. I proszę zobaczyć, mimo tak groźnej eskalacji, mimo oporu Paryża przed organizowaniem międzynarodowej konferencji ostatecznie przywódcy usiedli przy okrągłym stole i zażegnali spór, na korzyść Francji zresztą. Pięć lat później wybuchł drugi kryzys marokański, nazwany kryzysem agadirskim, który nie tylko sprawił, że wojska francuskie zbliżyły się do granicy niemieckiej, a niemieckie do francuskiej, a więc stanęły twarzą w twarz, ale także wymusił militarne zaangażowanie Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. I znowu w wyniku tajnych rokowań między politykami z Berlina i Paryża oraz zaangażowania Londynu Francja i Niemcy osiągnęły konsensus, podzieliły między siebie Maroko i Kongo. Kryzys na powrót został zażegnany.

Z dzisiejszej perspektywy to dość obrzydliwe dzielić państwa i narody na kawałki jak pizzę, jednak pan mówi o ustaleniach dotyczących kolonii. Z punktu widzenia europejskich stolic to były peryferie i takich ustaleń przed I wojną światową dokonywano dziesiątki. A mimo to wojna wybuchła. Czyli „mechanizmy sterujące” zawiodły.

Dlatego że w pewnym momencie nastąpiła seria błędnych, złych i głupich decyzji pojedynczych ludzi, które spowodowały, że lokalne konflikty przekształciły się w konflikt globalny. Jestem pewien, że nie musiało dojść do wybuchu wojny, choćby dlatego, że w politycznych procesach decyzyjnych jest ona tylko jedną z opcji, a co ważniejsze – opcją ostateczną i najmniej prawdopodobną. A skoro tak, to jak można zakładać, że „musiało dojść do wojny” albo że ówcześni politycy „musieli podjąć decyzję o wojnie”? Co to znaczy „musieli”? O wyborze tej opcji nie zadecydowały, jak pan powiedział, rozentuzjazmowane tłumy, lecz kilku przywódców mocarstw, którzy wybrali taką, a nie inną drogę rozładowania napięć. Nie, zdecydowanie I wojna światowa nie była historyczną koniecznością.

Bez wojny i tak byłoby smutno

OK, skoro nie była to historyczna konieczność, to wyobraźmy sobie ówczesny świat bez wojny.

Jeśli nie wybuchłaby wojna, a wszystko toczyłoby się zgodnie z utrzymującym się wówczas trendem, to Niemcy, które były na fali wznoszącej, odnotowując wzrost gospodarczy i demograficzny, prześcignęłyby państwa ententy, zwłaszcza Wielką Brytanię i Francję.

Stephen Broadberry i Mark Harrison w swoich _THE ECONOMICS OF WORLD WAR I_ (Gospodarkach I wojny światowej) wyliczyli, że w listopadzie 2014 roku populacja państw ententy – Francji, Wielkiej Brytanii i Rosji – prawie pięciokrotnie przewyższała liczbę mieszkańców Niemiec i Austro-Węgier, a PKB państw trójporozumienia było ponad trzykrotnie większe niż PKB państw centralnych.

To dlatego, że gospodarka i demografia Rosji przed wojną bardzo mocno poszybowały w górę, z czego zresztą wynikało parcie na zmianę systemu w postaci rewolucji 1905 roku i rewolucji lutowej 1917 roku. Tylko że carski system nie potrafił odpowiedzieć na wzrost gospodarczy, który pociągnął za sobą żądania większych swobód obywatelskich. Wracając do pańskiego pytania – bez wojny zobaczylibyśmy, jak Francja i Wielka Brytania dość szybko tracą dominację w Europie na rzecz Niemiec. Aczkolwiek pojawiłby się pewien problem. Europejskie państwa musiałyby ewolucyjnie i pokojowo poradzić sobie ze zmianami, które wynikały z wynalezienia nowych technologii, emancypacji społeczeństw oraz wyłonienia się nowych struktur politycznych. Czyli z używaniem telefonu i telegrafu, które przyspieszyły przekazywanie informacji, codziennym drukowaniem gazet czytanych przez coraz większą liczbę osób, żądaniem praw wyborczych dla coraz większej części społeczeństwa, szybszym przemieszczaniem się dzięki ulepszonym środkom transportu i tak dalej. Nie wolno też zapominać o trzech kruszejących wielonarodowościowych imperiach – Rosji, Turcji i Austro-Węgrzech. Trudno przewidzieć, które z nich załamałoby się pierwsze, gdyby nie wybuchła wojna, albo jak długo jeszcze trwałyby w agonii. Może przez dziesiątki lat? Ale tak czy inaczej to byłoby powolne umieranie! Bo Turcja i Austro-Węgry znajdowały się w fatalnej kondycji gospodarczej i były superpodatne na wojnę domową. Zatem wydaje mi się, że alternatywa dla Europy bez wielkiej wojny była raczej smutna. Oznaczałaby bardzo burzliwy, rewolucyjny okres przemian i małe wojny domowe, konsekwentnie doprowadzające do dezintegracji imperiów, które rozpadałyby się na wspomniane przez pana kawałki pizzy. Skorzystaliby na tym Niemcy, biorąc pod uwagę ich tendencję wzrostową i to, że nie wisiały nad nimi konflikty religijne i narodowe.

Ale po wojnie niemiecki reżim polityczny także uległ erozji i na ponad dziesięć lat przekształcił się w demokrację parlamentarną. Sądzi pan, że nie było ratunku dla trzech europejskich cesarzy – rosyjskiego, niemieckiego i austro-węgierskiego?

Nie było. Zmiany społeczne i gospodarcze zaszły zbyt daleko, aby ktokolwiek w Europie mógł zlekceważyć konieczność przekształcenia systemów politycznych. Tradycyjne, anachroniczne cesarstwa, takie jak Austro-Węgry Habsburgów czy Rosja Romanowów, były nie do utrzymania, musiałyby się rozlecieć prędzej czy później, nawet bez wojny światowej, ponieważ nie potrafiły odpowiedzieć na wolną prasę i radio, na to, że coraz więcej ludzi potrafiło czytać i pisać, na emancypację kobiet, przedsiębiorców otwierających swoje małe firmy oraz inteligencji żądającej coraz więcej demokracji, a przede wszystkim na ogromny głód mniejszych narodów, by ustanowić swoje własne państwa. Aczkolwiek zamiast spektakularnego upadku miałyby szansę ewoluować w sposób pokojowy, tak jak stało się to w Wielkiej Brytanii.

Wielka Brytania była całkowicie odporna na rewolucję?

Tak na pewno nie można powiedzieć. W 1910 roku doszło do poważnego kryzysu konstytucyjnego, w wyniku którego Izba Gmin uzyskała prawo przedstawiania królowi ustaw bez zgody Izby Lordów, czyli ciała złożonego wyłącznie z arystokratów w perukach. Był to w istocie ewolucyjny i pokojowy krok na rzecz rozmontowania rządów monarchii i arystokracji. Ale to wcale nie musiało się udać, ponieważ rozwijał się irlandzki ruch niepodległościowy. Gdyby irlandzka wojna domowa wybuchła w tamtym okresie, a nie dwanaście lat później, rozbrajanie monarchii mogłoby zostać odłożone w czasie, a to mogłoby z kolei doprowadzić do wzmocnienia ruchu rewolucyjnego. Z kolei w 1917 roku doszło do ogromnej fali strajków, które tak przestraszyły ówczesny rząd, że powstały plany ewakuacji monarchii na wypadek wybuchu rewolucji. Oznacza to, że w pałacu Buckingham mieli wizję wywlekania króla Jerzego V z pałacu przez tłumy robotników i wieszania go na ulicy.

Dlaczego dynastia Windsorów uniknęła losu Hohenzollernów, Habsburgów, a tym bardziej rozstrzelanych Romanowów?

Na szczęście w Wielkiej Brytanii istniała Partia Pracy, która wnosiła do systemu politycznego rewolucyjne – jak na tamte czasy – postulaty, a jednocześnie Brytyjczycy mogli na nią głosować. We Francji rewolucyjne wrzenie skanalizowały zmieniające się jak w kalejdoskopie rządy. Mówię to wszystko po to, aby zdemitologizować historię Francji, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii. Oba te kraje były jak najbardziej zagrożone rewolucją, stanowiła dla nich realną alternatywę. Ale dzięki rozwiniętemu parlamentaryzmowi posiadały większą zdolność przejścia od monarchii do demokracji czy półdemokracji. Z wojną czy bez w europejskich mocarstwach oraz nowo powstałych państwach, takich jak Polska, nie było bowiem szans na utrzymanie tradycyjnych monarchii absolutnych.

Niemcy, dziecko Rosemary

Jak na ironię największym przegranym I wojny światowej były Niemcy, potencjalny europejski lider, gdyby nie wybuchł konflikt zbrojny. Jednak według niektórych historyków armia niemiecka nie była skazana na porażkę, tylko jej generałowie popełnili błędy strategiczne. Na przykład główną ofensywę podjęli przeciwko Francji, zamiast najpierw zaatakować Rosję i zabezpieczyć sobie surowce, przede wszystkim ropę, do dalszej walki.

Jestem historykiem wojskowości i bardzo dobrze znam ten pogląd. On na papierze jest bardzo kuszący. Sam kajzer Wilhelm II prosił, by niemieckie wojska poszły na wschód i podbiły Rosję w jedenaście godzin. Ale na dłuższą metę taki ruch byłby zgubny. W 1915 roku zajęli bardzo duże połacie Imperium Rosyjskiego, czyli Polskę, część krajów nadbałtyckich, część Białorusi oraz prawie całą współczesną Ukrainę. To są przecież ogromne tereny! Ale nawet gdyby rzucili całe swoje siły i przełamali rosyjską obronę, nie mogliby przecież dać się wciągać w głąb tego ogromnego państwa, tak jak sto lat wcześniej wojska Napoleona. Pamięta pan, jak to wyglądało? Rosjanie palili miasto, z którego się wycofywali, wojska Napoleona zastawały tam zasypane studnie, brak ludzi i jedzenia. Niemcy nie chcieli powtórzyć tego błędu. To beznadziejne zadanie bawić się w berka z rosyjskimi żołnierzami, którym nie można zadać ostatecznego ciosu w otwartej bitwie. Ale przypuśćmy, że – tak jak hitlerowcy ćwierć wieku później – zajęliby całą Ukrainę, Białoruś, państwa nadbałtyckie, a co najważniejsze, zachodnią część dzisiejszej Rosji. Nawet w tym wariancie nie byliby w stanie zniszczyć wroga do tego stopnia, żeby Rosja zgodziła się podpisać traktat pokojowy.

Mogliby dojść do Kaukazu Północnego, tak jak hitlerowcy, i tam zabezpieczyć zapasy ropy naftowej.

Na Kaukazie nie ma wystarczających zasobów ropy, trzeba zająć złoża syberyjskie. Ale, co ważniejsze, Francja była znacznie groźniejszym przeciwnikiem od Rosji. Jeśli decydujące siły niemieckie goniłyby w nieskończoność Rosjan na ich własnej ziemi, próbując jednocześnie opanować surowcowe złoża Syberii, Niemcy pozostawiliby na swoich zachodnich granicach otwarte drzwi, do których prędzej czy później zastukaliby taranem Francuzi, a być może nawet Brytyjczycy. Wie pan, co by się wówczas stało?

Coś tam sobie wyobrażam…

Front zachodni, zamiast przechodzić przez środek Francji, tak jak to było w rzeczywistości, prawdopodobnie przebiegałby gdzieś w zachodnich Niemczech, co oznaczałoby zniszczone fabryki i miasta oraz ogromne straty wśród ludności cywilnej.

Historycy sprzeczają się o jeszcze jeden niemiecki wariant ofensywy, czyli plan feldmarszałka Alfreda von Schlieffena z 1905 roku, który zakładał skoncentrowanie sił na zachodzie i pokonanie Francji w sześć tygodni. Ostatecznie dowództwo wybrało bardziej zachowawczy wariant i otworzyło wojnę na dwa fronty. Gdyby wdrożyło plan Schlieffena – radykalny, brawurowy i ryzykowny – i gdyby zakończył się on sukcesem, a Niemcy weszliby do Paryża po sześciu tygodniach, ostateczny rezultat wojny byłby inny?

Jeśli zadziałałby plan Schlieffena, oczywiście wywołałoby to ogromny szok nie tylko we Francji, ale w całej Europie i w Stanach Zjednoczonych, które jeszcze wtedy nie przystąpiły do wojny. Jest tylko jedno „ale”. Czy szybkie zdobycie Paryża rozłożyłoby Francję na łopatki?

W zbiorowej pamięci funkcjonuje obraz ekspresowej, upokarzającej kapitulacji Francji przed wojskami hitlerowskimi, a także obraz okupowanego Paryża, gdzie rządzili panowie w mundurach III Rzeszy. Filmowy hit Quentina Tarantina _BĘKARTY WOJNY_ eksploatuje między innymi hańbiący wizerunek Francji z tamtego okresu.

Na wiele sposobów nieprawdziwy. Pomijam, że na przykład popularny serial _’Allo ’Allo!_, chociaż utrzymany w formie głupawej komedii, przekonywał nas, że tak naprawdę Francuzi nigdy się nie poddali. Już w latach 1870–1871, kiedy w czasie wojny z Prusami Francuzi ponosili druzgocące klęski na swoim terenie, a ich stolica została zajęta przez Niemców, wcale nie skapitulowali. Po prostu przeorganizowali obronę, powstała Gwardia Narodowa Zmobilizowana, do której wstępowali cywile, tak jak do polskiej Armii Krajowej, a władze przenosiły się do innych miast. W czasie II wojny światowej wszystkich zdziwiły tak szybki upadek Francji, kolaboracja rządu Vichy oraz jego współudział w polityce antyżydowskiej. Ale jednocześnie we Francji istniał silny ruch oporu, za granicą funkcjonował rząd na uchodźstwie, a francuskie wojska walczyły po stronie aliantów.

Chce pan powiedzieć, że błyskawiczne zdobycie Paryża nie gwarantowałoby Niemcom zwycięstwa w I wojnie światowej?

Udzielenie odpowiedzi na pańskie pytanie przypomina rzucanie kostką, w którego przypadku ma pan co najmniej sześć wariantów. Czy szybkie zdobycie Paryża doprowadza do upadku rządu? Czy Francuzi walczą dalej? Czy kapitulują i podpisują traktat pokojowy? Czy wybucha antyniemieckie powstanie? Czy rząd przenosi się do Bordeaux? I tak dalej. Instynktownie i na podstawie faktów odpowiem: nawet zdobyty Paryż nie spowodowałby kapitulacji Francuzów. Ale mówiąc uczciwie, uważam, że w przypadku tego pytania jest pół na pół.

To teraz postawię pytanie z tezą. Niemcy przystępowali do wojny pod parasolem ideowym Mitteleuropy, a więc koncepcji zakładającej kolonizację, eksploatację i germanizację Europy Środkowo-Wschodniej, czemu na dalszym etapie miały służyć między innymi wypędzenia i czystki etniczne. To koncepcja szowinistyczna, imperialna, zbrodnicza i rasistowska. Zwycięstwo Niemców w 1918 roku oznaczałoby dla Europy katastrofę, prawda?

Mój Boże, to byłby horror! Apokalipsa! Zwycięstwo rasistowskiego imperium oraz katastrofa gospodarcza, polityczna i społeczna. Tłumaczę moim studentom, że jednoczące się Niemcy w drugiej połowie XIX wieku to dziecko zła, dziecko Rosemary, które wyrasta na dorosłego hitlerowskiego nazistę. Jeśli przeanalizujemy niemiecką myśl polityczną i wojskową pięćdziesięciu lat poprzedzających I wojnę światową, zobaczymy, że już wtedy zostały zasiane nazistowskie nasiona. Zwycięstwo w 1918 roku byłoby szalenie brutalne. Ogromne połacie Europy – Polska, Belgia i europejska część Rosji – zniknęłyby z mapy świata. Francja zostałaby zredukowana do czegoś w rodzaju kolaboranckiego Vichy z 1940 roku i całkowicie pozbawiona dostępu do morza. Zamiast na Lazurowe Wybrzeże, jeździlibyśmy na nazistowskie wybrzeże, gdzie elitą byliby Niemcy. Z pewnością niemieckie państwo zorganizowałoby też czystki etniczne i wypędzenia, zwłaszcza w Europie Wschodniej – wy, Polacy, i wasza elita zostalibyście poddani częściowej eksterminacji już wtedy. Niall Ferguson, sławny szkocki historyk piszący o historii alternatywnej, mówi: zwycięstwo Niemców byłoby dla Europy dobre, oznaczałoby kajzerską Unię Europejską. Uważam to za kompletną bzdurę. Zwycięstwo Niemców sprowadziłoby na Europę wieki ciemne. Przechodzą mnie dreszcze, gdy próbuję wyobrazić sobie brutalność „Unii Europejskiej kajzera”.

Rosja odzyskuje wigor, ale jej nie wychodzi

Niemcy mają się stać państwem totalitarnym czternaście lat po wojnie. Ale już w jej trakcie państwem totalitarnym zaczyna być Rosja. Czy wymazanie rewolucji bolszewickiej z 1917 roku mogłoby jakkolwiek wpłynąć na losy I wojny światowej?

Raczej nie. Tymczasowy rząd Kiereńskiego i tak był skończony. Armia znajdowała się w rozsypce, nie chciała dalej walczyć. Żołnierze masowo dezerterowali. Rosja tak czy inaczej chciała jak najszybciej wycofać się z wojny, ponieważ nie była w stanie unieść jej ciężaru.

Czyli posunięcie niemieckiego wywiadu, który wsadził Lenina do pociągu w Zurychu i wysłał go w sam środek rewolucji, do Piotrogrodu, wcale nie było takie genialne.

Nie było ani trochę, ponieważ bolszewizm okazał się zjawiskiem zdolnym sparaliżować Niemcy. Możemy sobie spokojnie wyobrazić, że dezerterujący niemieccy żołnierze z frontu wschodniego wracają do domu z czerwonymi komunistycznymi sztandarami i obalają kajzera Wilhelma II.

Była realna możliwość, że zakończy on żywot podobnie jak Mikołaj II Romanow – przedwcześnie, w bólu i upokorzeniu.

Nie można tego wykluczyć, bo zmiany w tamtym okresie były bardzo gwałtowne, a dotychczasowe reżimy pękały w szwach. Myślę, że właśnie tego rodzaju „genialne posunięcia” jak przywiezienie Lenina do Piotrogrodu jeszcze bardziej wznieciły ogień rosyjskiej rewolucji, co fantastycznie ukazało, jak ogromną rolę w dziejach mogą odegrać głupota i krótkowzroczność. Niemcy byli przerażeni widmem komunizmu, uważali go za najbardziej śmiertelną truciznę, jaka może zatruć poukładane, biurokratyczne państwo. Postanowili więc wstrzyknąć tę truciznę Rosji. Tylko że bolszewicy Lenina bardzo szybko zbudowali armię zdolną do pochodu na Berlin. Ale już sam fakt powstania silnego, ogromnego państwa komunistycznego stanowił wsparcie dla niemieckich komunistów, którzy mogli na drodze rewolucji obalić Wilhelma II lub też zdobyć władzę, gdyby armia Tuchaczewskiego przełamała polski opór w sierpniu 1920 roku i doszła do Berlina. Innymi słowy, po ustanowieniu rządów Lenina szanse niemieckich komunistów na przejęcie władzy znacząco wzrosły.

Na kilka lat przed wybuchem wojny rosyjski premier Piotr Stołypin zwykł powtarzać Mikołajowi II: „Rosja potrzebuje kilkudziesięciu lat bez wojny”1. Wierzył bowiem, że dzięki skoncentrowaniu się na rozwoju wewnętrznym w konkurencji dwóch wschodzących mocarstw – Rosji i Stanów Zjednoczonych – to jego kraj stanie się tym pierwszym. Czy Rosja mogła pozostać z boku i nie przystępować do wielkiej wojny?

Raczej nie. Rząd carski odczuwał kompleks po porażce w 1905 roku z Japonią, którą Rosja jakoby miała nakryć czapkami, a dostała tęgie lanie, zwłaszcza w bitwach morskich. Tak więc Rosjanie za wszelką cenę chcieli pokazać, że ich kraj jest zdolny do udziału w konflikcie światowym na równi z pozostałymi mocarstwami. W przeciwnym wypadku rządzący Rosją mieliby poczucie, że odpadli z gry, utracili zdolność konkurowania i wygrywania. Wiemy też z dokumentów o bardzo silnych naciskach na Mikołaja II generałów, którzy mówili mu: to nasza chwila, szansa na przywrócenie międzynarodowego prestiżu państwa. Chociaż zdawali sobie sprawę z nieprzygotowania kraju do wielkiego konfliktu – przystąpili do wojny nie w pełnej mobilizacji. Musimy też pamiętać o galopującym biegu wydarzeń po zabójstwie Franciszka Ferdynanda. Wspomniany przeze mnie kryzys marokański ciągnął się miesiącami, a tutaj efekt globalnego domina skompresował się w ciągu lipca 1914 roku. Przywódcy podejmowali decyzje w szalonym tempie, zdawali się na swoje zszargane nerwy, intuicję i doradców, będących w takim samym stanie umysłu jak oni. Trudno oczekiwać od rosyjskich władz, żeby zachowały stoicki spokój i przyglądały się wydarzeniom z dystansu, mówiąc: niech cała Europa się bije, a my pozostaniemy na z góry upatrzonych pozycjach obserwatora. Nie, to było niemożliwe.

Traktat wersalski jako dramat antyczny

Czy Stany Zjednoczone także musiały przystąpić do wojny? Mogły przecież pozwolić wykrwawić się europejskim mocarstwom, które jeszcze wtedy stanowiły dla nich konkurencję, a w niektórych aspektach wyprzedzały USA.

To pytanie otwiera puszkę Pandory, ponieważ w Stanach Zjednoczonych rozważano różne opcje i przystąpienie do wojny wcale nie było takie oczywiste. Po pierwsze, Waszyngton zdecydował się włączyć do wojny przede wszystkim ze względów finansowych. System Rezerwy Federalnej, czyli odpowiednik europejskich banków centralnych, zalecił amerykańskim instytucjom finansowym, aby przestały kredytować państwa ententy, ponieważ te mogą przegrać wojnę i nie będą w stanie spłacić swoich zobowiązań, co z kolei spowoduje poważne szkody w amerykańskim systemie bankowym i wywoła kryzys gospodarczy. A zatem historia mogła potoczyć się w ten sposób, że USA przestałyby kredytować Francję i Wielką Brytanię, a te byłyby wówczas znacznie bardziej skłonne do zawarcia pokoju z Niemcami, do pewnego stopnia na niemieckich warunkach.

Nie wiadomo tylko, czy Berlin byłby chętny do rozmów, skoro wyeliminował z wojny Rosję Lenina, a za Paryżem i Londynem nie stałby potężny sojusznik zza oceanu.

To jest właśnie słabość przedstawionej przeze mnie wersji, ponieważ wymagałoby to od Niemców powiedzenia: „OK, uzyskaliśmy swoje koncesje na Wschodzie, teraz wycofujemy się z terytorium Belgii i Francji”. Wydaje się to co najmniej wątpliwe. Prezydent Woodrow Wilson miał także pomysł, żeby zamiast zaangażować się militarnie, odegrać rolę mediatora. Na drodze stanąć mogli jednak Niemcy, którzy po prostu gardzili Amerykanami. Wyobraża pan sobie sytuację, w której Amerykanie i Niemcy siadają do stołu, a ci ostatni przedstawiają zbyt wygórowane żądania, stosują siłową i arogancką dyplomację oraz odnoszą się do polityków amerykańskich jak do gówniarzy z państwa pozbawionego wielkiej kultury i długiej historii? Próbowaliby pewnie kopać ich ciężkimi buciorami, przez co rozmowy by się załamały, a Biały Dom podjąłby decyzję o przystąpieniu do wojny.

Moim konikiem w gąszczu zdarzeń I wojny światowej jest traktat wersalski. Z jednej strony, powiedzieliśmy, że rasistowskie, imperialne tendencje wisiały nad zjednoczonymi Niemcami już w XIX wieku. Historyk Alan Bullock w głośnej książce _HITLER I STALIN. ŻYWOTY RÓWNOLEGŁE_ zwrócił uwagę, że III Rzesza nie spadła na Niemców z nieba, stanowiła jedynie tragiczne uwieńczenie narastającego militaryzmu i poczucia wyższości wobec innych narodów. Z drugiej jednak strony, zawsze sądziłem, że gdyby tak dotkliwie nie upokorzyć Niemców traktatem wersalskim, być może nie pozwoliliby się zahipnotyzować Hitlerowi, w celu leczenia swoich ran nie udaliby się do szarlatana.

Oczywiście! Traktat wersalski nazywany jest często pokojem kartagińskim. Do czasu wybuchu wojen punickich Rzym narzucał Kartaginie warunki pokoju, które musiały ją rozwścieczyć, lecz nie mogły jej zniszczyć. Nie były nawet w stanie jej okaleczyć. Traktat z 1919 roku miał w założeniu powstrzymać militaryzm i nacjonalizm niemiecki na kolejne pięćdziesiąt czy nawet sto lat. Jednak nie wpisano w niego protokołu wykonawczego, co oznaczało, że jeśli Niemcy naruszą jego zapisy, nie spotka ich za to żadna poważna sankcja. To tak, jakby skazać kogoś na karę bezwzględnego więzienia, ale dać mu klucze, aby mógł sobie otworzyć drzwi i wyjść na spacer, kiedy tylko zechce. Jeśli chcesz narzucić jakiemuś państwu wyjątkowo twardy traktat pokojowy, musisz jeszcze mieć sposób jego egzekwowania. A jeśli go nie masz, traktat staje się siłą destrukcyjną. Niemcy zdawali sobie sprawę, że mogą łamać traktat wersalski bez żadnych konsekwencji. I to robili.

Ale poza wszystkim on był po prostu zbyt surowy!

Tak. Narzucone w traktacie warunki pokoju były zbyt surowe, stały się gorącym kartoflem w niemieckiej debacie i położyły podwaliny pod niemiecki terroryzm i nazizm. Ludziom często wydaje się, że hitlerowcy od zawsze byli ludźmi w nazistowskich mundurach, którzy rozpętują II wojnę światową. Nieprawda. Hitler w latach 20. nieustannie powtarzał tezę o konieczności odrzucenia traktatu wersalskiego, co pod koniec dekady pozwoliło NSDAP ewoluować w kierunku jednej z partii głównego nurtu. W Republice Weimarskiej spór toczył się bowiem jedynie o to, czy traktat odrzucić metodami pokojowymi, czy na drodze wojny. Dawało to nazistom pewną wiarygodność polityczną i pozwalało niektórym postaciom establishmentu patrzeć na nich życzliwie. Być może jako na nieco skrajne i marginalne ugrupowanie, ale stojące po jasnej stronie mocy, zgodne z opinią większości oraz interesem niemieckim. Niestety, traktat wersalski zakotwiczył nazistów w politycznym mainstreamie.

Można było go skonstruować lepiej?

Wydaje mi się, że ówcześni przywódcy zrobili to najlepiej, jak wtedy potrafili, aby wreszcie zakończyć wyniszczającą wojnę. Ale „najlepiej, jak potrafili” okazało się niewystarczająco dobre, a co gorsza, stało się jedną z przyczyn narodzin nazizmu i II wojny światowej. Konstruowanie traktatu z Wersalu przypomina antyczny dramat – cokolwiek zrobisz, i tak runiesz w przepaść. Niemcy nie zgodzili się na wpisanie mechanizmów egzekwowania odpowiedzialności za łamanie traktatu, a więc wszystkie strony złożyły podpis pod jego upośledzoną wersją. Zrobiły to nie tylko dla zakończenia wojny, ale również dla odrodzenia mniejszych państw, takich jak Polska czy Czechosłowacja, a więc dla uregulowania narastających aspiracji państwotwórczych i narodowotwórczych, które były nie do powstrzymania. Polska odzyskała niepodległość właśnie dzięki temu mocno niedoskonałemu dokumentowi. Nie jestem zwolennikiem wydarzeń nieuchronnych i determinizmu historycznego, ale tutaj próżno szukać pozytywnych rozwiązań. Każda możliwość rodzi określone niebezpieczeństwa.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

1 Wykaz źródeł, z których pochodzą cytaty przytoczone przez autora, znajduje się na końcu książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: