Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obudzę się na Shibui - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obudzę się na Shibui - ebook

Dziewczyna o imieniu Jana – najpierw nastolatka, a potem studentka – kocha się platonicznie w aktorach Kurosawy, czyta Murakamiego i powoli uzależnia się od Japonii. Niestety, podróż szesnastolatki do Tokio i wypowiedziane lekkomyślnie życzenie („Chcę tu zostać, nie chcę wracać do Czech”) stają się początkiem jej uwięzienia w tokijskiej dzielnicy – Shibuya. Wydaje się, że z labiryntu zdarzeń, kultury i języka nie ma wyjścia.

Obudzę się na Shibui to także historia nieco już starszej Jany, studentki japonistyki, która natrafia w uczelnianej bibliotece na tekst Kawashity, zapomnianego pisarza epoki Taishō, i krok po kroku odkrywa tragiczne losy autora, a my poznajemy jego dzieło sprzed stu lat.

Powieść Anny Cimy skomponowana jest jako splot trzech linii narracyjnych: opowieści o uwięzionej licealistce, przypadku literackiego śledztwa oraz tekstów Kawashity tłumaczonych przez Janę i jej przyjaciela. Wszystkie trzy wątki łączą się ze sobą i uzupełniają w intrygujący sposób, każdy z nich musi zostać dopowiedziany, aby pozostałe nabrały sensu.

Obudzę się na Shibui to świetnie opowiedziana fabuła, rozgrywająca się równolegle w Japonii i w Pradze, napisana kilkoma językami: rozpoczyna się od nieporadnych zapisków nastolatki, a kończy stylizowaną na japońską powieścią sprzed wieku.

To debiut Anny Cimy, za który otrzymała w 2019 roku trzy najważniejsze czeskie nagrody literackie: Magnesia Litera w kategorii Odkrycie roku, Nagrodę Jiříego Ortena przyznawaną autorom do trzydziestego roku życia oraz Nagrodę Česká kniha.

 

Tłumaczenie dofinansowane ze środków Ministerstwa Kultury Republiki Czeskiej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65970-99-2
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część pierwsza
Praga

1.

Rozmowy z dziewczynami mnie nie kręcą. Słuchanie ich to nuda. Co mnie obchodzi, że jakiś pies robi to czy tamto? Albo że czyjś chłopak ma łagodne, głębokie spojrzenie? Mam gdzieś, że w drogeriach pojawiła się już maść z jelenia, amerykańska, w okrągłym słoiczku.

Dziewczyny gadają w kółko o tym samym. Tak było w liceum i tak jest na studiach. Chcą imponować jedna drugiej, wiecznie udowadniać, że są lepsze od innych, bardziej interesujące. Jakby życie było niekończącym się konkursem, wyborami miss, zawodami o tytuł najmądrzejszej, o to, która ma dziś ładniejszy sweter, za którą oglądają się faceci, która potrafi ich lepiej rozbawić i z którą chętniej spędzają czas.

Kristýna pod wieloma względami nie różni się od reszty. Ale znamy się jeszcze z liceum i jest jedną z nielicznych dziewczyn, których towarzystwo mi nie przeszkadza. Farbuje włosy na różowo, a w wolnym czasie udziela się społecznie, to jest działa w ruchu na rzecz uznania tańca na rurze za szlachetną dyscyplinę sportu. Poza tym stara się wynaleźć lek na raka. Większość dnia spędza przy probówkach, prowadzi tajne badania, a szczegółów nie może nikomu zdradzić. Wcale się nie dziwię, że wieczorem najchętniej zawisa na rurze głową w dół.

Kristýna to ekscentryczka. Podoba się chłopakom, ale że jest stanowcza i inteligentna, prędzej czy później każdy od niej ucieka. Cóż, nikt się nie spodziewa po dziewczynie z różową farbą na głowie, że wieczorem będzie wolała ślęczeć nad równaniami z chemii, zamiast obejrzeć film. Czasem zastanawia mnie, dlaczego Kristýna nie może sobie znaleźć sensownego faceta. Pewnie nawet nie wie, jak taki idealny partner powinien wyglądać. Wszystkiemu winien jest jej tata – zwiał na Sri Lankę, gdy miała piętnaście lat. Nastoletniej Kristýnie po prostu brakowało męskich wzorców.

Tata Kristýny został buddyjskim mnichem, co niezbyt odpowiada ideałowi męskości. Czasem przychodzi do niej we śnie, prosząc, by załatwiła mu to czy tamto, albo by złożyć jej życzenia urodzinowe. Komórki nie odbiera. Moja przyjaciółka jest rzecz jasna potwornie wkurzona. Przyznaje wprawdzie, że byłoby gorzej, gdyby popełnił samobójstwo, ale i tak jest na ojca zła. Trudno przecież do rubryki „zawód rodzica” we wniosku o stypendium czy w urzędowym formularzu wpisać „mnich buddyjski”.

2.

Gdy po Pradze paradują tak zwani krysznowcy, Kristýna przechodzi na ich widok na drugą stronę ulicy. Najbardziej ją irytuje, gdy któryś z tych samozwańczych mnichów w żółtym habicie próbuje wcisnąć jej na placu Republiki albo Pawłowa natchnioną książkę o cyklu karmicznym czy innych bzdurach.

– Pani wygląda na osobę z otwartym umysłem... – zagaja.

To pewnie z powodu tych różowych włosów. Kristýna przystaje i robi nienawistny grymas. Krysznowiec nie daje za wygraną. Wierzy w siłę perswazji, więc namawia dalej.

– Wie pani, co to jest karma? – pyta.

– Owszem, mam jedną w łazience – prycha Kristýna i próbuje uciec. Gość jest jednak szybszy.

– Chciałbym opowiedzieć pani coś o życiu. Nie tylko o tym obecnym, ale także przeszłym i przyszłym. Na pewno to panią zaciekawi. Mam tu pewną książkę...

– Nie jestem zainteresowana, wiem o tych sprawach wystarczająco dużo.

– Ale to dotyczy życia...

Kristýna mrozi faceta spojrzeniem.

– Niech pan zrozumie, naprawdę nie jestem zainteresowana!

– A powinna pani! – Mężczyzna się nie poddaje. I to jest ten moment, w którym Kristýna wpada w furię.

– Posłuchaj, ty... atrapo! Mój ojciec jest prawdziwym mnichem buddyjskim w klasztorze Weduwa koło Koggali na południu Sri Lanki, jeśli to panu coś mówi! Jeżeli będę chciała się czegoś dowiedzieć o karmie, zapytam jego!

Facet stoi jak wryty. Tego się nie spodziewał.

– Ale w tej książce...

– Mnie nie interesują pana książki! Jeśli chce je pan komuś dać, proszę je wysłać ojcu na Sri Lankę, on je skontroluje!

Krysznowiec milczy.

– Chociaż wątpię, czy zechce na nie tracić czas. On ciągle medytuje! Panu też radzę, skoro jest pan mnichem. I niech pan wyrzuci te słuchawki od iPhone’a, dyndają panu na szyi!

Koleś wbija wzrok w ziemię. Nic nie mówi. Książkę chowa wstydliwie za plecami.

– Pochwalony Budda, do widzenia! – cedzi przez zęby Kristýna i odchodzi.

Gość stoi przed wejściem do KFC. Zaczyna nagle myśleć o sobie jak o namolnym owadzie, którym być może był w poprzednim wcieleniu.

3.

Nigdy nie pojmę, dlaczego ojciec Kristýny spakował manatki i porzucił rodzinę. On sam twierdzi naturalnie, że wyruszył w podróż w poszukiwaniu własnego ja. Sądzę jednak, że tak naprawdę uciekł przed odpowiedzialnością, kiedy jego firma zbankrutowała w czasie kryzysu.

Gdy Kristýna była mała, rodzinne interesy szły dobrze. Wyremontowali dom na przedmieściach Pragi, w ogrodzie mieli basen z podgrzewaną wodą. Ojciec kupił dzieciom wielkiego psa, plazmowy telewizor i opłacił im setkę dodatkowych zajęć. Potem przyszedł kryzys, interesy podupadły. Trudną sytuację pogorszyły jeszcze kłótnie z żoną, rosnące długi i młodzieńczy bunt Kristýny (wyjątkowo ciężki przypadek). I właśnie wtedy facet postanowił uciec od problemów, spakował się więc któregoś ranka i wyjechał na Sri Lankę. Długi zostawił żonie, a sam, wolny od zmartwień doczesnego życia, medytuje sobie beztrosko za murami klasztoru.

Po rozwodzie mama Kristýny zajęła się ezoteryką. W odróżnieniu od ojca nie mogła porzucić dwójki dorastających dzieci i zostać mniszką. Wyrzuciła z gabinetu męża wszystko, co go przypominało, i zamieniła pokój w kącik wiedzy tajemnej, który Kristýna nazywa wyrocznią. Na półkach kobieta ustawiła świeczki i lecznicze kamienie naładowane energią, nad drzwiami zawiesiła łapacz snów, a w mieszkaniu bez przerwy pali kadzidełka. Założyła też grupę ezoteryczną „Wenus”, do której wciągnęła sąsiadki, i teraz radzi im z kart, co powinny zrobić ze swoim życiem. W wolnym czasie przepowiada ludziom przyszłość. Układa jeden horoskop za drugim i uczy się korzystać z energii. Kristýna podejrzewa, że matka próbuje na odległość zakłócić aurę medytacyjną męża na Sri Lance.

– Ja bym wszystkie te sklepy i herbaciarnie ezoteryczne po prostu zamknęła, a książki religijne usunęłabym z księgarni, zakazała ich druku albo paliła – wścieka się Kristýna za każdym razem, gdy zaczynamy o tym rozmawiać. – To jest ogłupianie ludzi. Oferuje się im łatwe rozwiązania, mówi, że jeśli obejmą drzewo, to poczują się lepiej, a kiedy przeczytają historię Buddy, to znajdą właściwą drogę w życiu. Ale to niczemu nie służy. To jak podpieranie budynku, który i tak się zawali. Ja też kiedyś uległam matce, miałam wtedy siedemnaście lat, i poszłam z nią na kurs reiki. Słyszałaś o tym?

– To jakaś lecznicza energia z Japonii czy coś w tym rodzaju, nie?

– Tak. Legenda mówi, że wędrowiec doświadczył trzech cudów w drodze na świętą górę, bla, bla, bla i w końcu odkrył uzdrawiającą energię reiki. Kurs prowadziła pani Nováková, odbywał się w jej mieszkaniu w bloku na Pankrácu. To dopiero mistyka. Gdybyś tylko widziała tych biednych ludzi, co tam chodzili. Bankrut, matka z czwórką dzieci, kioskarka i ja z mamą. Wszyscy wierzyli, że po odbyciu rytuału inicjacyjnego ich życie zmieni się jak za dotknięciem różdżki. I że objawi im się prawda, że ujrzą ją wyraźniej niż inni. Na rytuał był przeznaczony osobny pokój, przypominał trochę wyrocznię mamy. Na jednej ścianie wisiał obraz Jezusa, na drugiej Budda, a na trzeciej jakiś afrykański bożek. Mieliśmy usiąść pod wizerunkiem, który był nam duchowo najbliższy. Zamknęliśmy oczy, a Nováková przez jakieś trzy kwadranse sapała w rogu, że niby przesyła nam w ten sposób energię.

– I co? Widzisz od tamtego czasu wyraźniej prawdę?

– Zrozumiałam, jaka to głupota i że to robienie ludziom wody z mózgu.

– Czyli jednak na coś ci się to przydało, nie?

4.

Moi rodzice ciągle są razem. Wśród znajomych jestem chyba jedyną osobą, której starzy się nie rozeszli. Pierwsza fala rozwodów dotknęła nasze pokolenie w okolicach drugiej klasy podstawówki. W któryś weekend moja siostra, wtedy jeszcze smarkula z przedszkola, rysowała sobie przy stole i nagle jakby od niechcenia zapytała:

– Tato, a wy kiedy się rozwiedziecie?

Ojciec, który akurat szykował kolację, zastygł pośrodku kuchni z łopatką w ręce.

– Skąd ci to przyszło do głowy, żabko? Dlaczego mielibyśmy się rozwodzić?

– No, wszyscy rodzice są już rozwiedzeni, a wy ciągle nie. Chciałabym wiedzieć, kiedy to zrobicie – wyjaśniła i wróciła do rysowania. Myślała, że rozwód to nieodłączny element życia rodzinnego, i czuła się gorsza od pozostałych dzieci, bo jej mama i tata ciągle byli razem. W dodatku nie krzyczeli na siebie, nie urządzali scen i mieszkali spokojnie pod jednym dachem. Nie mogła zrozumieć, jak to jest, że rodzice Anetki, Majdy i Karlíka robią wszystkie te rzeczy, a nasi jakby zostali w tyle.

Największe zasługi w podtrzymywaniu małżeństwa ma mama, bo do perfekcji opanowała zasadę japońskich żon z ubiegłego stulecia – „najważniejsze to wytrwać”. Nie zgadzam się z tym, że kobieta ma wszystko znosić z pokorą, ale cierpliwość mojej mamy z pewnością pomogła w relacji z ojcem i dlatego się nie rozwiedli.

Tata nie jest wprawdzie mnichem buddyjskim na Sri Lance, ale ostatnimi czasy żyje niemal jak asceta, na całe dnie zamyka się w pokoju i wychodzi z niego tylko w porze kolacji. Mam wrażenie, że mało się interesuje ludźmi wokół siebie. Na przykład moje pisanie kompletnie go nie obchodzi. Jeszcze parę lat temu zagadywał mnie czasem o to, co czytam i jak mi się podoba, albo prosił, żebym mu przeczytała kawałek czegoś, co akurat piszę. Ostatnio o nic nie pyta. Nawet o to, co mama robi w pracy czy jak siostrze idzie w szkole. Ciągle tylko pracuje i czyta, a na nas nie starcza mu energii. Smutno mi na to patrzeć. Pocieszam się, że to jednak lepiej, niż gdyby wyjechał na Sri Lankę.

Mama wspiera mnie w pisaniu. Rzecz w tym, że powtarza mi w kółko: „Najbardziej lubiłam to, co pisałaś o babci. Może napiszesz o niej znowu?”. A ja sądzę, że autor powinien się rozwijać. O babciach napisano już wystarczająco dużo, literatura czeska naprawdę nie potrzebuje kolejnej Babuni.

5.

Moja druga koleżanka nazywa się Machiko Kawakami i pochodzi z Jokohamy.

– Mam na imię Machiko. Lubię jeszcz krawatki.

– Co takiego? – próbuję ją zrozumieć.

– Moskie krawatki. Krawatki, co żyjom w moszu – wyjaśnia.

Mrużę oczy i głowię się nad jej słowami.

– Masz na myśli krewetki?

– Tak, kurewetki, pomyliłam. Spadam z nóg. – Machiko daje do zrozumienia, że jest wykończona.

W odróżnieniu od Kristýny na pierwszy rzut oka nie ma w niej nic wyjątkowego, jest cicha i drobna, wydaje się, że mógłby ją unieść najmniejszy podmuch wiatru. Dopiero kiedy człowiek pójdzie z nią do knajpy, zdaje sobie sprawę, jak bardzo odstaje od stereotypowych Japonek, które piją gorącą czekoladę, mówią po cichu i zakrywają usta, gdy się śmieją.

Machiko przez całą szkołę średnią siedziała w piwnicy i ćwiczyła ze swoją kapelą rockową. Choć w Japonii wagary są nie do pomyślenia, jej za każdym razem jakoś uchodziły na sucho. To dlatego, że uczyła się w chrześcijańskim liceum, gdzie każdemu w końcu odpuszcza się przewinienia. Jedna z uczennic podpaliła kiedyś bibliotekę. Jej także wybaczono. Ja nie puściłabym płazem palenia książek.

Machiko jest tak śliczna, że wszystkie Koreanki po zabiegach chirurgii plastycznej zielenieją na jej widok z zazdrości i pytają, gdzie robiła oczy i za ile. To paradoks, że większość Azjatek marzy o europejskich oczach, a ja kiedyś dałabym się pokroić, byle tylko moje choć trochę zeskośniały.

Machiko gra na kontrabasie, studiuje na Akademii Muzycznej i uczy się czeskiego, bo chce tutaj żyć. Jestem pewna, że usłyszała jakiś fragment Dvořáka i postanowiła przerzucić się z rocka na klasykę. W końcu zdecydowała się założyć w Czechach orkiestrę symfoniczną. Do Pragi przyjechała dwa lata temu. Przywiozła ze sobą wielgachny kontrabas i swojego filigranowego chłopaka. Po miesiącu nie byli już razem, on wrócił do Japonii, a Machiko została tu sama jak palec, z instrumentem. Poznałyśmy się przypadkiem, gdy błądziła po naszym wydziale, starając się znaleźć chętnego japonistę, który pomógłby jej z czeskim. Niedługo później zostałyśmy przyjaciółkami.

– Napusaram esej Co Czesi myślą o moim kraju?. Możesz poczytać i popuprawić błędy? – pyta Machiko i wyciąga z torby zeszyt.

Podoba mi się jej styl. W podobny sposób pisałam, kiedy byłam mała. Stawia koślawe literki. Japończycy wprawdzie uczą się angielskiego w szkole, ale zbytnio się nie przykładają. Z tego, co wiem, na ogół wypełniają testy z gramatyki, zaznaczając poprawną odpowiedź. Pisaniem nie zawracają sobie głowy. Może dlatego łacinka sprawia Machiko taki problem.

Zaglądam do zeszytu.

Mój esej, jak Czesi widzą Japończyków.

Ktoś z Europe ma dziwny obraz o Japonia.

Czy chcesz obejrzeć cztery z nich?

1) Pierwszi.

Dużo ludzi robi mi ta potawa, kiedy oni

mówią „dziękuję” i „dzień dobry”. Ale to nie jest

prawda! Nigdy nie widziałam Japończycy, kto

robią ta potawa. Japończycy nie jest Dalajlama!

2) Drugi.

Niektóry ludzi zapytali mnie: Jesz sushi codziennie?

Odpowiedź: Nie.

Nie możemy jeść sushi codziennie, bo sushi

jest drogi. Ale czeski sushi nie jest dobry i nie

ma jakość. Nie musisz jeść czeski sushi!

3) Trzeci.

Niektóry ludzi zapytali mnie: Gdzie są nindża?

Odpowiedź: Nigdzie.

Oni byli w przeszłości, ale już nie istnieją.

Ale domy o nindża istnieją. Czyli możesz

widzieć to, jak byli w Japonii.

4) Czwarti.

Niektóry ludzi zapytali mnie: Lubisz macki ośmiornicy?

Odpowiedź: Nie wiem.

Czasem w adult video używają macki,

czyli może niektóry ludzi lubią.

Wszystko. Dziękuję.

Próbuję nie wybuchnąć śmiechem. Mój japoński w końcu też nie jest doskonały.

– Machiko – odrywam się od czytania – co oznacza „ta potawa”?

Dziewczyna składa dłonie jak do modlitwy i kłania się przede mną.

– A! Chciałaś napisać „ta postawa”!

– Tak, ta posatawa! – przytakuje. – Pomyliłam.

6.

Rodzice od zawsze próbowali zarazić mnie sztuką. Literaturą, filmem, malarstwem. Starali się też zainteresować tym moją siostrę, ale z nią szło im gorzej. Od dziecka była nadpobudliwa i nakłonienie jej choćby do obejrzenia obrazka w książce wymagało nadludzkiej siły. Wykręcała się, jak mogła, zakładała nogę za głowę albo stawała na rękach. Kiedy byłam mała, potrafiłam z wypiekami na twarzy wpatrywać się w ojca i słuchać jego opowieści, podczas gdy ona ewidentnie próbowała się zabić, przełażąc przez barierki łóżeczka na spotkanie z innym, prawdziwym światem, który wydawał jej się ciekawszy niż bajki.

Tata miał wielką bibliotekę. Gdy skończyłam dziewięć lat, wręczył mi Olivera Twista i oświadczył, że to najlepsza książka na świecie, a kto jej nie czytał, jest głąbem i nie wie, co to prawdziwa sztuka. Odłożyłam więc Foglara i zaczęłam się przedzierać przez Dickensa. Nie wciągnął mnie. Musiałam jednak udowodnić ojcu, że nie jestem głąbem, więc czytałam, aż dotarłam do końca. Tata był zachwycony i przyniósł mi Imię róży. W wieku trzynastu lat przeczytałam Zbrodnię i karę, rok później Żart. Nic z nich nie zrozumiałam. Za każdym razem ojciec musiał mi tłumaczyć, kim był Trocki czy Arystoteles, żebym mogła się połapać, a potem popisywać w szkole („Nie czytaliście Żartu? Jaja sobie robicie?”).

Koledzy mnie nie znosili. Dawałam im do zrozumienia, że są niedouczonymi idiotami. Na początku robiłam to nieświadomie. Tata próbował mnie zmotywować przed egzaminem do liceum, mówiąc, że poznam tam inteligentną młodzież, masę dziewczyn, które namiętnie czytają, i w ogóle znajdę sobie świetne towarzystwo. Okazało się, że wszyscy w mojej klasie słuchali hip-hopu albo Rihanny, z pisarzy znali w najlepszym wypadku Pratchetta, a kiedy wspomniałam im parę razy o Puszkinie, doszli do wniosku, że jestem nadętą zołzą, i przestali ze mną rozmawiać. Udawałam, że nic mnie to nie obchodzi, a wieczorami płakałam w poduszkę i wyrzucałam ojcu, że wychował mnie na intelektualistkę, która nie może się dogadać z rówieśnikami. Później jednak obróciłam to na swoją korzyść. Doszłam do wniosku, że skoro uważają mnie za przemądrzałą, to właśnie taka będę. A żeby znaleźć uzasadnienie dla zarozumialstwa, zaczęłam pochłaniać książki jak szalona.

Także Kristýna nie mogła znaleźć znajomych. Przechodziła akurat przez okres fascynacji heavy metalem, chodziła ze starszym chłopakiem i spotykała się wyłącznie z ludźmi spoza szkoły. Na lekcjach albo spała, albo bazgrała w zeszycie depresyjne obrazki. Ponieważ nikt nie chciał się zadawać z żadną z nas, jakoś tak naturalnie wyszło, że usiadłyśmy w jednej ławce. Przez długi czas nie zwracałyśmy na siebie uwagi. A potem przypadkiem zgadałyśmy się na temat Pearl Jam czy czegoś podobnego i zaczęłyśmy się wymieniać płytami. Kristýna stała się dla mnie znośną alternatywą w oceanie beznadziei.

7.

W tym samym czasie odkryłam Murakamiego. Wpadła mi w oko okładka Po zmierzchu, postanowiłam więc kupić tę książkę. To było jak olśnienie. Wcześniej pisywałam wiersze, ale od tamtej pory zaczęłam masową produkcję opowiadań. Zmuszałam ojca, żeby je czytał i oceniał. Moi bohaterowie, podobnie jak postacie Murakamiego, rozmawiali z kotami, znikali w tajemniczych okolicznościach, to znów zjawiali się w czyimś śnie, krążyli bez celu po mieście i wypowiadali zdania w stylu: „Była całkiem zwyczajna, sam nie wiem, dlaczego się w niej zakochałem, a tym bardziej, dlaczego wam o tym opowiadam, bo w istocie nie ma to większego znaczenia”.

Pragnęłam jak najprędzej wydać książkę, stać się sławna i udowodnić idiotom z mojej klasy, że jednak jestem najlepsza z nich wszystkich. Większość tekstów publikowałam w szkolnym czasopiśmie, które sama założyłam i do którego nikt poza mną nie pisał. Uszczęśliwiałam ludzi radosną twórczością, a w przekonaniu, że jestem wyjątkowa, utwierdziła mnie dziewczyna z młodszej klasy. Któregoś razu w toalecie oświadczyła mi, nieśmiało spuszczając wzrok, że moje opowiadanie o bosym chłopcu z niebieskimi włosami, który rozbił w domu lustro i przez siedem lat nie zebrał odłamków z podłogi, odmieniło jej życie.

8.

Ambicje literackie towarzyszą mi od dzieciństwa. Gdy miałam dziesięć lat, dostałam od mamy książkę, na której okładce napisano: Bestseller autorstwa genialnej dziewięciolatki. Jak to możliwe, że jakaś dziewczynka zdążyła wydać powieść, a ja nie napisałam nawet strony? Przypłaciłam to czternastodniową depresją. Pocieszało mnie tylko to, że książka nie była nadzwyczajna (w gruncie rzeczy była beznadziejna). A jednak nie dawała mi spokoju myśl, że niczego w życiu nie osiągnęłam. Wyobrażałam sobie swoją powieść z podobnym tekstem na okładce, ale kiedy usiadłam do komputera, za każdym razem udawało mi się wyklepać tylko wielki, niezbyt oryginalny tytuł, nic więcej. Gdy głowiłam się, jak zacząć, wciskałam czasem gwiazdki na klawiaturze, ozdabiając nimi tytuł, ale na tym mój zapał się kończył.

Ponieważ nie mogłam się pogodzić z faktem, że jakaś dziewczynka publikuje książki, ja zaś od początku zmagam się z blokadami twórczymi, ojciec wziął mnie na kolana i pocieszał, mówiąc, że powieści z pewnością nie napisała dziewięciolatka, bo dziecko nie jest w stanie stworzyć czegoś tak długiego, i że na bank ktoś jej w tym pomógł, może tata albo dziadek. Zapewnił mnie też, że tekst na okładce to tylko reklama, w którą nie powinnam wierzyć. Ojciec w tym czasie uczył już twórczego pisania, uznałam więc, że się na tym zna, i odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam, że będę pierwszą jedenastolatką, która napisze powieść bez pomocy taty czy dziadka, i zaczęłam tworzyć niezwykle skomplikowane dzieło pod tytułem Zagadki zapomnianego zamku (potrójne zet wydało mi się interesujące). Główna bohaterka nazywała się Delionela Štráfová (nie wiem, skąd wytrzasnęłam to imię, ale ojcu się spodobało i powiedział, że je wykorzysta, jeśli będzie pisać coś dla dzieci). Udało mi się jakoś wyskrobać pierwszy akapit, a potem, kiedy nie miałam pomysłu na kolejny, wystukałam na środku strony wielkimi literami:

Dziesięć lat później.

I pisałam dalej. Ojciec stwierdził, że tak nie można, bo czytelnik chciałby wiedzieć, co się wydarzyło w ciągu dziesięciu lat, które przeskoczyłam. Byłam załamana.

Gdy miałam trzynaście lat, w tajemnicy przed tatą przeczytałam Klub siodła, na podstawie którego spłodziłam pięćdziesięciostronicowe dziełko o koniach. Ojciec w całym tekście znalazł jedno dobre zdanie i stwierdził, że „mogłoby ono wyjść spod pióra pisarza”. Rozpierała mnie duma. Byłam przekonana, że piszę już jak prawdziwa twórczyni. Nikt nigdy nie wymaże mi z pamięci tych paru słów, których nie powstydziłby się rasowy autor. Brzmiały następująco:

Dziewczęta weszły do siodłowni, gdzie owionęła je woń skórzanych siodeł i przepoconych końskich derek.

Zapytałam ojca, dlaczego w całej historii spodobało mu się akurat to konkretne zdanie. Wyjaśnił mi, że opisuję w nim zapach miejsca, którego czytelnik nie zna, i właśnie dzięki temu potrafi je sobie dokładnie wyobrazić. Od tamtej pory niczego lepszego już nie napisałam. Tworzone w pocie czoła opowiadania do szkolnej gazetki ojciec kwitował uniesieniem brwi i słowami: „Hm, ciekawe...”, co nie napawało mnie zbytnim optymizmem.

9.

Po pierwszym zetknięciu z Murakamim zaczęłam bardziej interesować się Japonią. Odkryłam anime (i zaraz zaczęłam pisać o niebieskowłosych chłopcach), potem mangę (przerzuciłam się na rysowanie komiksów), aż w końcu zrozumiałam, że japoński to potwornie trudny język, którego muszę się nauczyć, bo nikt z moich znajomych go nie zna, i w ten sposób ostatecznie rzucę wszystkich na kolana.

Oznajmiłam rodzicom, że zaczynam naukę japońskiego (ojciec z ostrożności nie protestował), kupiłam podręcznik i chodziłam po szkole, trenując alfabety sylabiczne z tak wielką ostentacją, że nikt nie mógł tego nie zauważyć. (Wyobrażałam sobie rozmowy w pokoju nauczycielskim: „Wiedzieliście, że Kupková uczy się japońskiego? Ach, jaka to mądra dziewczyna, coś niebywałego...”). Kristýnie, z którą zdążyłam się wtedy zaprzyjaźnić, bez przerwy trułam, jak fantastyczna jest Japonia, jak wspaniali są Japończycy i jaka to szkoda, że do naszego liceum chodzi tylko jeden Wietnamczyk, który na domiar złego ma dziewczynę. Kristýnę w tym czasie pochłonęła już chemia, odpłacała mi więc pięknym za nadobne, rozprawiając bez końca o tlenie, potasie i rozwiązywaniu równań. Gdyby nie syczała mi do ucha na testach semestralnych z matematyki: „To musisz dodać!” albo: „Tego nie sumuj, kretynko!”, nigdy nie dopuściliby mnie do matury.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: