Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oby wszyscy tak milczeli o Bogu! Z ks. Józefem Tischnerem rozmawia Anna Karoń-Ostrowska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Oby wszyscy tak milczeli o Bogu! Z ks. Józefem Tischnerem rozmawia Anna Karoń-Ostrowska - ebook

ANNA KAROŃ-OSTROWSKA: Mam poczucie, że mówi Ksiądz o Kościele jako filozof, nie jako duszpasterz. Mówi Ksiądz o myśleniu, nadziei, prawdzie...

KS. JÓZEF TISCHNER: Cóż jeszcze?

Nawet w filozofii nie zajmuje się Ksiądz problemem Boga. Czy jest to programowe Tischnera milczenie o Bogu?

Oby wszyscy tak milczeli o Bogu jak ja! Mówię o tym, co widzę, a nie o tym, co sobie wymyślę, że zobaczę. Kiedy robię filozofię człowieka i staram się, żeby tego człowieka pokazać w maksymalnym otwarciu na Boga, to ja milczę o Bogu?!

(fragment książki)

Rozmowy ks. Józefa Tischnera z jego uczennicą Anna Karoń-Ostrowską ukazały się już po śmierci wybitnego filozofa. Opublikowane pierwotnie w tomie Spotkanie (2003), obecnie trafiają do czytelników w poszerzonej wersji. Stąd nowy tytuł: akcent w książce pada bowiem na to, jak Tischner w swojej działalności potrafił połączyć erudycję filozoficzną z doświadczeniem drugiego człowieka i horyzontem wiary.

Anna Karoń-Ostrowska – filozofka, redaktorka kwartalnika „Więź” i jedna z inicjatorek powstania Instytutu Myśli Józefa Tischnera – bardzo wnikliwie przepytuje swego nauczyciela, prosząc go zarówno o rozjaśnienie różnych kwestii filozoficznych, jak i wydobywając zeń ważne informacje biograficzne. Dowiadujemy się .: dlaczego Tischner nie chciał robić kariery na zachodzie Europy, lecz wolał pozostać „filozofem Sarmatów”, które języki obce sprawiały mu największy kłopot oraz jak wyglądały jego relacje z kard. Karolem Wojtyłą i czemu nie cieszył się z jego wyboru na Stolicę Piotrową.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4057-5
Rozmiar pliku: 6,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP DO PIERWSZEGO WYDANIA*

Wypada mi wytłumaczyć, dlaczego rozmowy z księdzem Józefem Tischnerem trafiają do rąk czytelników z opóźnieniem. Ich historia była długa i burzliwa.

Na pomysł przeprowadzenia przeze mnie wywiadu rzeki z autorem _Etyki solidarności_ wpadła redaktor Ewa Bluszcz z PWN-u. Była jesień 1992 roku. Obroniłam właśnie na Wydziale Filozofii PAT-u doktorat na temat: „Dramat spotkania człowieka z Bogiem i z drugim w myśli Karola Wojtyły – Jana Pawła II”. Moim promotorem był ksiądz Tischner.

Idea książki była prosta: chodziło o to, by ktoś, kto znał dobrze Tischnera jako filozofa i jako człowieka, w bezpośredniej rozmowie pokazał jego myśl i osobę. Był to okres, kiedy Tischner stawał się coraz bardziej popularny, występował we wszystkich rodzajach mediów, a jego wystąpienia wzbudzały coraz silniejsze emocje. Dla jednych stał się przewodnikiem duchowym i intelektualnym, dla innych – przykładem tego, jak nie powinien zachowywać się ksiądz i filozof. Jedni cytowali go bezkrytycznie, drudzy polemizowali ze wszystkim, co powiedział. Byli wreszcie tacy, którzy po prostu starali się kierować jego wskazówkami, uważając go za autorytet w sprawach publicznych i prywatnych.

Była to ogromnie interesująca propozycja: dawała mi szansę na przygodę intelektualną nowego, zupełnie innego spotkania z moim Profesorem, który był moim pierwszym – i najważniejszym – nauczycielem filozofii (pod jego kierunkiem zdobywałam kolejne filozoficzne „szlify”: od magisterium, przez licencjat, aż do doktoratu). Ksiądz Tischner szybko się zgodził, choć do dziś pamiętam jego komentarz w czasie naszej telefonicznej rozmowy na ten temat: „Miłe złego początki...”. Brzmiało to nieco złowróżbnie, ale wtedy wydało mi się, że jest to jeden z charakterystycznych dowcipów Księdza Profesora, które zwykliśmy kwitować śmiechem. Później – nie po raz pierwszy i nie ostatni – zdałam sobie sprawę z „prorockich” intuicji Tischnera.

Chciał, żeby nasze rozmowy były prowadzone na wzór wywiadów, jakie z Emmanuelem Lévinasem przeprowadził Philippe Nemo (_Etyka i Nieskończony_). Była to książka popularyzująca i ułatwiająca zrozumienie filozofii Lévinasa, porządkująca idee i intuicje, doprecyzowująca trudny język i tok wywodów twórcy filozofii spotkania. Mnie zależało również na tym, żeby obok filozofii pokazać człowieka. Zawsze uważałam, że badanie czyjejś myśli bez horyzontu czasu i przestrzeni, w jakiej się rodziła, jest jak analizowanie tekstu bez kontekstu i nie pozwala na ogarnięcie całości możliwych znaczeń.

Przedstawiłam Księdzu Profesorowi propozycję planu naszych rozmów. Zasadniczym tematem miały być „dzieje myśli”: miała to być intelektualna biografia Tischnera. Mieliśmy rozmawiać o góralskim dziedzictwie i idei góralszczyzny, jaką nosił w sobie, o jego mistrzach i o inspiracjach jego filozoficznych wyborów, o rozumieniu Kościoła i jego sposobie bycia w nim, o jego myśli religijnej, a także o współczesnym doświadczeniu Polaków, które tak dobrze rozumiał i celnie opisywał. I wreszcie o tym, co najważniejsze: o jego własnej filozofii spotkania, a później filozofii dramatu tworzonej na podstawie metody fenomenologicznej, w sporze z klasykami tego nurtu. Chodziło o to, żeby ją opisać, skomentować, ukazać moment zwrotny, w jakim – jak sądziłam – znalazła się jego myśl. No i przybliżyć ją szerszym kręgom odbiorców – bo choć powszechnie znana i śledzona na bieżąco była myśl społeczna Tischnera, to jego własna filozofia człowieka pozostawała wciąż do odkrycia. Moja propozycja spodobała się Księdzu Profesorowi. Późną jesienią 1992 roku doprecyzowaliśmy projekt pracy. Na pierwsze nagranie umówiliśmy się w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w Łopusznej.

W trakcie prowadzenia rozmów trzymałam się dość konsekwentnie ustalonego planu; stanowi on, bez zasadniczych zmian, szkielet książki, która powstała. Umawialiśmy się na rozmowy codziennie rano i pracowaliśmy do obiadu; potem był czas na pstrąga w pobliskiej restauracji, na narty, no i na moje przygotowania do następnego dnia. Pracowaliśmy ciężko przez całe dwa tygodnie świątecznych ferii, nie odpuszczając sobie nawet w niedziele. Właściwie byłam zaskoczona tą precyzją w odmierzaniu czasu na pracę i wielką dyscypliną, jaką narzucił Profesor. Było to miłe zaskoczenie; przez lata studiów, seminariów, na które nie zawsze przychodził przygotowany, przyzwyczajona do jego tłumaczeń dotyczących nieprzeczytania i niepoprawienia w terminie prac, zapominania o obiecanych książkach czy terminach spotkań, miałam Tischnera za dość nieuporządkowanego myśliciela, który pisze teksty „na kolanie”, a do większości wykładów przygotowuje się w drodze na nie, rozrywany przez tysiące zobowiązań – odczytów, kazań, rekolekcji, wywiadów – którym czasami nie był w stanie sprostać.

W ciągu tych kilku tygodni spotkań uświadomiłam sobie, jak ciężko i systematycznie pracuje. Poświęcił na nagrania całe swoje zimowe wakacje – najpierw ferie świąteczne, a potem, w lutym 1993 roku, dwa tygodnie przerwy semestralnej. Przedpołudnia spędzaliśmy na rozmowach, wieczorami lub wcześnie rano pisał zaległe teksty. Nie jest prawdą, że pisało mu się łatwo, że lekkość i prostota, tak charakterystyczne dla jego pisarstwa, spływały mu bez wysiłku z pióra. Pisał od jednej do trzech stron dziennie – taka była „norma” – a ostateczny produkt był na ogół trzecią wersją tekstu podstawowego. Przez resztę czasu odwiedzał przyjaciół i rodzinę na Podhalu, przyjmował wizyty i zajmował się wykańczaniem domu. Była to pierwsza zima w nowo wybudowanym domu braci Tischnerów w Łopusznej. Ten dom był dla niego ważny, to było jego miejsce – azyl, który dawał poczucie bezpieczeństwa, może nawet w pewnym sensie kryjówka... Rozmawialiśmy o tym, ale to się też czuło, było to widać.

W domu było zimno, trzeba było dogrzewać piecykiem, siedzieć w zamkniętych pokojach, żeby chronić ciepło. Kiedy już udało się dogrzać – robiło się bardzo gorąco. Któregoś dnia z tego ciepła obudził się śpiący między szybami... motyl. Za oknem góry w śniegu, a po pokoju fruwał motyl, uderzał skrzydełkami o okno, chciał się wydostać na zewnątrz. „Co z nim zrobić? – martwił się Tischner. – Przecież go nie wypuszczę, bo zamarznie”.

Nad drugą turą naszych rozmów zaważyło dramatyczne wydarzenie: nagła, śmiertelna choroba młodego proboszcza Łopusznej księdza Tadeusza Kozaka. Kiedy przyjechałam z Warszawy, w drzwiach domu Księdza Profesora zastałam jego kartkę z wiadomością, że przeprasza, że się spóźni. Byłam dość zaskoczona, bo spóźnianie się nie należało do jego grzechów głównych. Potem okazało się, że dostał właśnie wiadomość o chorobie księdza Kozaka i natychmiast pojechał do szpitala. Kilka dni trwała rozpaczliwa walka o życie proboszcza, którego kochała cała wieś. Tischner robił wszystko, co było w ludzkiej mocy: umawiał lekarzy, załatwiał przewożenie chorego helikopterem do najlepszego szpitala, spędzał przy jego łóżku wiele godzin, towarzyszył mu duchowo jako kapłan aż do końca. Nie udało się go uratować. Tischner bardzo przeżył tę śmierć.

Same rozmowy nie były proste. Ksiądz Profesor nie był łatwym rozmówcą. Zdarzały się chwile olśnienień, kiedy mówił rzeczy niezwykle ważne, takie, których nie powiedział nigdy wcześniej, kiedy udawało się nam dotrzeć do jakichś głębokich pokładów refleksji czy doświadczenia. Fascynujące były przede wszystkim rozmowy o jego własnej filozofii, mające w sobie aurę i temperaturę seminaryjnych dyskusji, do których nas prowokował lub też my prowokowaliśmy jego. Jednak „sprowokować” Tischnera było trudno i na ogół się to nie udawało. Był bardzo świadomy siebie – wiedział dobrze, co chce powiedzieć, co chce przekazać, jaki kawałek siebie odsłonić. Głębiej był monolit, do którego trudno było dotrzeć – zdarzało się to rzadko i w bardzo szczególnych momentach. Takie osobiste odsłonięcia Tischner odczuwał chyba jako uleganie pewnego rodzaju słabości i im bardziej miał świadomość, że się odsłania, tym szczelniej zasłaniał się w chwilę później. Jego dostępność, otwartość, bezpośredniość – tak powszechnie podziwiane i przyciągające do niego ludzi – zatrzymywały się na pewnym, jemu tylko znanym poziomie i dalej wstęp postronnym był wzbroniony. Czy można to nazwać swoistym kreowaniem własnej osoby? Pewnie tak. Głębiej kryły się wymiary, których można się było – patrząc wnikliwie i z bliska – tylko domyślać, a które odkryła dopiero choroba.

W połowie lutego skończyliśmy drugą sesję rozmów. Nagraliśmy kilkanaście kaset, wstępny plan został zrealizowany. Trzeba było się przyjrzeć, co nam z tego wyszło. Oddałam kasety do przepisywania. Zamierzałam pracować nad maszynopisem wczesną wiosną, umówiliśmy się na maj ’93 na „dogrywki”.

Na początku maja w kiosku z gazetami zobaczyłem wielkie zdjęcie Tischnera na okładce kolorowego dodatku do „Gazety Wyborczej”. W środku była autobiograficzna opowieść o dzieciństwie i młodości Księdza spisana przez Jacka Żakowskiego (_Kuszenie kleryka Tischnera_). Część tej opowieści była bardzo podobna do fragmentów naszych rozmów. Mimo intensywnych wysiłków ze strony PWN-u i prób tłumaczenia ze strony księdza Tischnera, że to są zupełnie inne pomysły i mają z tego powstać zupełnie różne książki, nie zdecydowałam się na dokończenie naszej pracy. Zostały kasety i spisany z taśm maszynopis rozmów. Kiedy w 1995 roku ukazał się tom _Między Panem a Plebanem –_ moderowana przez Żakowskiego obszerna rozmowa Tischnera z Adamem Michnikiem – była to rzeczywiście zupełnie inna rzecz niż ta, którą wspólnie planowaliśmy dla PWN-u.

Z księdzem Tischnerem spotkaliśmy się dopiero w marcu 1997 roku na krakowskim dworcu. Wystarczyły dwa słowa i jeden gest, żeby przejść ponad tym długim nieporozumieniem. Ksiądz Profesor kilka dni później napisał mi w liście: „Różne bywają w życiu przypadki, ale najlepsze są te dworcowe...”.

No a później były już tylko spotkania w czasie choroby, o których pisać nie potrafię.

Przez wszystkie te lata kasety i maszynopis rozmów spoczywały w pudle po butach w archiwum Zbyszka Nosowskiego, obecnie redaktora naczelnego „Więzi”. Po śmierci księdza Tischnera w gronie jego przyjaciół i uczniów zrodziło się pragnienie odnalezienia, odkrycia na nowo pozostawionych przez niego śladów obecności, dotarcia do czegoś, co pozwoli go głębiej, lepiej, na nowo zrozumieć.

Praca nad tekstem stała się dla mnie niezwykłym doświadczeniem metafizycznej przygody z czasem i z tym, co znaczy „obecność”. Przygotowywanie rozmów do druku w Znaku było ożywieniem tamtych rozmów z przeszłości i przeniesieniem ich w teraźniejszość. Był to jakby na nowo prowadzony dialog z kimś, kto jest i nie jest – jednocześnie.

Kiedy teraz, z perspektywy lat, patrzę na moje rozmowy z Tischnerem i porównuję je z tomami rozmów z nim, które ukazały się za jego życia, dostrzegam, że inność naszego wywiadu rzeki polega na tym, iż główny akcent pada tu na horyzont myślenia filozoficznego Księdza Profesora. Biografia jest tłem dla pokazania kształtowania się myśli i duchowości filozofa: źródeł, z których czerpał, inspiracji i idei, którym był wierny i które w następnych latach rozwinął w książkach i artykułach.

Nasze rozmowy były prowadzone na przełomie 1992 i 1993 roku. Na tym etapie zamyka się ówczesna refleksja Tischnera. Szczególną wagę przywiązuję do rozmów na temat filozofii spotkania i dramatu, które odsłaniają w autorskim komentarzu zamierzenia i intuicje dotąd nigdy nie wypowiedziane wprost przez Tischnera (później zresztą też nie!). Proponują inne rozłożenie akcentów i nowe kierunki poszukiwań, których konsekwentne przyjęcie wymaga pewnej reinterpretacji jego myśli dialogicznej. Intuicje, które Profesor odsłania w trakcie rozmów, znajdą swoje dopełnienie w najdojrzalszym dziele filozoficznym Tischnera, w _Sporze o istnienie człowieka_, będącym oryginalną koncepcją filozofii dramatu objawienia i zbawienia.

Kolejne etapy przeszła też refleksja na tematy społeczne. Analizy polskiego katolicyzmu w obliczu kształtującej się demokracji, cienie integryzmu i lefebryzmu, wszystko to, co – jak mawiał ksiądz Tischner – składa się na „dzieje Ewangelii między nami”, zawarł w tekstach, które złożyły się na dwa tomy: _W krainie schorowanej wyobraźni_ i _Ksiądz na manowcach_.

Ostatnie lata życia księdza Tischnera, trwający trzy lata okres choroby zaowocował rozwojem myśli religijnej (_Drogi i bezdroża miłosierdzia_), której głębie i sensy są ciągle do odkrywania. Stanowi ona też niewątpliwie wielki wkład w polską, a także – jak sądzę – europejską historię myśli kształtowanej na fundamencie chrześcijaństwa. Odkrywanie jej i merytoryczne komentowanie dopiero się rozpoczęło i jest przed nami. Rozumieć ją i badać musimy już jednak sami – bez autorskiego komentarza Józefa Tischnera.

Ta świadomość towarzyszyła mi przez cały czas pracy nad książką, wzmagając potrzebę kontynuowania tych rozmów, dopytania, dowiedzenia się czegoś więcej i głębiej, i była przerywana nagłym, ostrym uprzytomnieniem sobie, że jest to już niemożliwe... Jednak równolegle przez cały okres pracy towarzyszyła mi radość z tego niezwykłego daru rozmowy – poza czasem.

Właśnie z tą radością pozwalam sobie teraz, po tylu latach spóźnienia, przekazać ją w ręce czytelników, ufając, że to doświadczenie stanie się również Państwa udziałem.

_Anna Karoń-Ostrowska_

Bruksela, marzec 2003

------------------------------------------------------------------------

* Pierwsze wydanie niniejszych rozmów – pt. _Spotkanie_ – ukazało się w 2003 r. Obecna edycja jest wydaniem rozszerzonym.A JEDNAK WCIĄŻ ŻYWE

Wstęp do nowego wydania

Po piętnastu latach od śmierci księdza Józefa Tischnera wróciłam do rozmów, które prowadziliśmy zimą 1993 roku, a które zostały wydane w Znaku w 2003. Wróciłam – z tęsknoty, z bolesnego doświadczenia braku jego myśli i jego osoby wśród nas. Po pięciu latach pobytu w Rzymie musiałam na nowo uporządkować moje archiwum. Trafiłam na stare kasety magnetofonowe z zapisem naszych rozmów sprzed lat. Zaczęłam je na nowo przesłuchiwać i ku mojemu zaskoczeniu odnalazłam ważne fragmenty, które nie zostały opublikowane w pierwszych wydaniach książki.

Bywają spotkania i bywają rozmowy, które przekraczają granicę czasu. Paul Ricoeur powiedział, że książki dojrzewają wraz z czytelnikami. Są też rozmowy, które dojrzewają wraz z rozmówcami. Nasza książka z 2003 roku nosiła tytuł _Spotkanie_. Zajmując się przez lata filozofią spotkania, zawsze twierdziłam, że są spotkania, w których nie ma rozstania. Wydarzają się one i trwają poza realnym czasem, poza granicą życia i śmierci. Rosną i dojrzewają wraz z nami. Rzucają coraz to nowe światło na to, co się wydarzyło, odkrywają nowe znaczenia i ustalają nowe, inne sensy wypowiedzianych słów, pozwalają na nowo odczytać ton rozmów i atmosferę spotkań.

Bywa, że po latach czytamy raz jeszcze ważne dla nas, ulubione książki, oglądamy stare filmy. Robimy to, zadając sobie pytanie: dlaczego to kiedyś było dla mnie takie ważne? Co poprzez tę książkę, ten film odkryłam, co zrozumiałam i czy to trwa i nadal ma znaczenie? Jest to rodzaj sprawdzania, czy jest we mnie jakieś _continuum_, jakaś wartość, która trwa w moich poszukiwaniach, w moich intuicjach.

Tak mają się sprawy z moimi rozmowami z księdzem Tischnerem. To nie było tak, że opracowałam je, wydałam i zamknęłam ten rozdział mojego życia i twórczości. Było to tak ważne doświadczenie w mojej biografii intelektualnej, że myślami i wspomnieniem wciąż do niego wracałam.

Dlaczego? Czy coś zostało niedopowiedziane, niewyjaśnione, czegoś w nich zabrakło, że nie można powiedzieć sobie: tak, to jest to, wyrażone, dopełnione, to tyle, ile udało się w danym momencie powiedzieć, więcej się nie da, udało się nam dotrzeć do nieprzekraczalnej granicy naszych rozumień, naszych możliwości? Takie doświadczenie towarzyszy na ogół pracom, które na danym etapie rozwoju twórczej drogi zamykają, wieńczą jakiś etap poszukiwań.

Taki wymiar był bez wątpienia obecny w naszych spotkaniach, zwłaszcza tych dotyczących filozofii spotkania i dramatu. Dziś widzę, że szczególnie ważny był wątek wierności, nad którym długo debatowaliśmy i który został zanalizowany w rozdziale _Błądzenie i ocalenie_. W komentarzach do myśli księdza Tischnera rzadko nawiązuje się do tematu wierności, a jest to jeden z kluczy do zrozumienia istoty dramatu międzyludzkiego i aksjologii podmiotu spotkania. Wtedy, w trakcie naszych rozmów, nie udało się pójść jeszcze głębiej w drążeniu tego fenomenu, czego bardzo żałuję. Tischnera rozumienie wartości wierności w dialogu odsłonił pełniej dopiero _Spór o istnienie człowieka_, a potem jego własne świadectwo bycia ku śmierci i poza śmierć.

Kiedy kończyliśmy pierwszą turę naszych spotkań, oboje byliśmy pewni, że będziemy je niedługo kontynuować. Tak się nie stało. Te rozmowy zostały przerwane, niedokończone, niewypełnione. Tak widać miało być, żeby teraz otworzyć się mógł przed nimi nowy horyzont.

O wiele więcej czasu niż spisywanie z taśm odkrytych, nie opublikowanych dotąd fragmentów naszych spotkań zajęła mi próba zrozumienia i opisania doświadczenia, które dane mi było przy tej pracy poznać. Było to doświadczenie szczególne.

Ksiądz Tischner nauczył nas, swoich uczniów, myślenia, które głęboko jest oparte na przepracowanym własnym doświadczeniu. Sam tak myślał i tak pisał, badając wewnętrzne doświadczenie. Bez tych teoriopoznawczych założeń nie byłoby jego filozofii spotkania i dramatu, wielu wspaniałych fenomenologicznych opisów doświadczenia twarzy drugiego człowieka, bycia dla siebie i przeciw sobie, zdrady, wierności, wstydu, błądzeń w horyzoncie piękna i brzydoty, prawdy i kłamstwa, dobra i zła oraz wielu, wielu innych.

Jeżeli przyjmiemy za aksjomat to, co powiedział mi Profesor w trakcie rozmów o filozofii spotkania – że od lat dziewięćdziesiątych jego uwaga skupia się już nie na samym wydarzeniu dramatu, ale na podmiocie, który doświadczył udziału w spotkaniu – trzeba nam zmienić kierunek naszego dotychczasowego myślenia. Pracując nad obecną, poszerzoną wersją naszych rozmów, nie mogłam nie wejść w takie doświadczenie. Oto spotkanie się wydarzyło i otworzyło horyzont dramatu. Dramat trwa w możliwej perspektywie zbawienia lub potępienia. Do kiedy dramat trwa? Czy ktoś z żyjących jest w stanie takie zakończenie opisać? Nie, bo ono wciąż jest przed nami, jako nadzieja lub jako obawa. Jego wymiar religijny, o który chodzi przecież Tischnerowi, dotyka śmierci podmiotu i tego, co poza nią jest bądź nie jest.

Podmiot niesie w sobie wydarzenie spotkania. W jakiś sposób je ma, posiada je i ono jest w nim. Wydarzenie to mogło się dopełnić i zamknąć – jak rozmowa, w której dwie osoby są pewne tego, że nic już nie zostało do dodania, pozostaje tylko wstać, wyjść i zamknąć za sobą drzwi, żeby niczego nie zepsuć albo żeby coś ocalić. Wtedy rozstanie jest owocem spotkania i przeżytego dramatu. Bywa jednak inaczej. Spotkanie się wydarzyło, dramat trwa i mimo kolejnych wiraży i błądzeń nie kończy się. Każda możliwość zagrożenia rozstaniem otwiera nowe wymiary i nowe wyzwania, którym podmiot – jako zdolny do wierności – stara się sprostać. Owa zdolność, możliwość bycia wiernym daje szansę na to, że dramat może trwać tak długo, jak długo odradza się w podmiocie wola bycia wiernym i potwierdzania drugiego.

Pojawia się tu problem czasu. Czas historyczny ma swój początek i koniec. Czas życia biologicznego człowieka – również. Jednak dramat międzyludzki zanurzony jest w czasie dramatycznym. Co to znaczy? Czym jest czas dramatyczny w doświadczeniu podmiotu? Wciąż tego nie wiemy albo wiemy na tyle, na ile czujnie badamy własne doświadczenie. Sama teoria nie wystarczy. Ani Hegel, ani Kierkegaard, ani Husserl nie odpowiedzą na to pytanie. A jednak ono w nas trwa i żąda odpowiedzi. Zatem przyjrzyjmy się doświadczeniu.

Wydarzyło się spotkanie, które głęboko utkwiło w przeżyciu podmiotu. Otworzyło horyzont dramatu. W czasie historycznym ma ono swój koniec, jednak trwa nadal w pamięci i we wspomnieniu podmiotu, jest przetwarzane przez jego czas, rośnie i dojrzewa w nim, odsłaniając wciąż nowe znaczenia. Czy ma to coś wspólnego z proustowską tęsknotą za czasem utraconym? Nie, bo czas dramatyczny nie jest czasem utraconym. Wiemy, czym nie jest, ale nie wiemy, czym jest. Czy jest w nas, czy między nami? Na ile uwarunkowany jest przez naszą pamięć? Jaką rolę odgrywa w nim subiektywne wspomnienie podmiotu?

No i wreszcie to szczególne – nie opisane dotąd ani przez filozofów dialogu, ani przez fenomenologów – doświadczenie odzyskania spotkania na nowo, poprzez jego zapis, utrwalenie.

Co wydarza się poprzez takie doświadczenie dla podmiotu dramatu? To nie jest już wspomnienie, nie jest to też odzyskiwanie utraconej pamięci, powrót do minionego czasu. To już nie jest możliwe. W czasie dramatycznym podmiot zmienia się, dojrzewa, jest już kimś innym niż w momencie spotkania. Podmiot jest kimś innym, ale zafiksowane wspomnienie trwa wciąż w miejscu. Wszyscy znamy doświadczenie spotkania z kolegą z liceum czy z pierwszą nastoletnią miłością, gdy zanurzamy się na chwilę w dawno miniony czas, jakby się nic nie zmieniło i jakbyśmy znów mieli osiemnaście lat. Jest to zabawa z czasem, wkładamy na moment stare maski, żeby sprawdzić, czy nam w nich jeszcze do twarzy. Na ogół okazuje się, że nie – zostajemy trochę zawstydzeni i świadomi tego, że ten ktoś z przeszłości nie pasuje już do naszej teraźniejszości ani my do niego. Jednak to doświadczenie nie jest opisem doświadczenia czasu dramatycznego. Ono bowiem pozostaje jakąś wieczną teraźniejszością.

Co to znaczy? Jak poprzez odzyskiwanie spotkania i nowe odczytanie zapisu można wejść w czas dramatyczny? Czy jest to jedynie powrót do wspomnień i czasowe zanurzenie się w przeszłości, która na chwilę staje się jakby teraźniejszością? Współczesna kultura i technika umożliwiają nam już bez trudu, dzięki rzeczywistości świata wirtualnego, utrwalanie spotkań, epizodów dramatu i w dowolnym momencie wracanie do nich. O takich zabiegach nie marzyli twórcy filozofii dialogu, jak Rosenzweig, Buber czy Ebner, w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, nie marzył o nich nawet Lévinas. Czy jednak to, co istotne w doświadczeniu dramatu, da się uchwycić na płycie? Czy ktoś trzeci, jakiś bezstronny obserwator jest w stanie wejść w to doświadczenie ja i ty?

Opisy spotkań, którymi posiłkuje się Tischner w _Filozofii dramatu_, tworzone są przez wielkich pisarzy, jak Tołstoj, Flaubert, Dostojewski, i pozostają opowieściami o dramacie bohaterów, które analizuje ktoś trzeci, narrator. Czytelnicy również wglądają w te doświadczenia z zewnątrz. Co się w takich sytuacjach dzieje z czasem dramatycznym? Czy nie jest on usunięty z takich analiz? Wydaje się, że tak.

Czy zatem autentyczny i jedynie możliwy wgląd w odzyskany zapis spotkania ma podmiot dramatu, jeden z dwojga jego uczestników? I czym różni się wgląd w minione spotkanie od „odzyskania” spotkania? Jakie warunki możliwości musi spełnić podmiot dramatu, żeby móc odzyskać spotkanie, wejść w czas dramatyczny?

Można odzyskać wgląd i przyjrzeć się takiemu doświadczeniu, tak jak ogląda się stary film, przegląda fotografie z minionego czasu, wraca do ulubionych książek. Poprzez ten wgląd podmiot zanurzony w czasie teraźniejszym cofa się do przeszłości, w której na ogół odnajduje coś nowego, zaskakującego, czego dawniej nie widział czy nie był tego świadom, coś na nowo rozumie. Dzieje się tak, bo podmiot staje wobec skrzyżowania się dwóch rzeczywistości – przeszłego czasu spotkania i swojego teraźniejszego czasu obecności w świecie. Dotyka przeszłości już inny, ukształtowany przez doświadczenia i czas, który dzieli go od momentu spotkania.

Co się stało? Zmieniło się jego widzenie i rozumienie; jeśli z całą swą teraźniejszością zanurzył się na nowo w spotkanie, wtedy ma szansę je odzyskać. Jeżeli nie dokona się w nim „pojednanie” siebie obecnego z sobą z przeszłości, nie istnieje chyba możliwość wejścia w czas dramatyczny. Podmiot pozostanie obserwatorem swojej przeszłości, która jedynie wzbudzi w nim dobre bądź złe wspomnienia, ale go nie dotyczy, nie dotyka, bo spotkanie zakończyło się rozstaniem i należy już do czasu przeszłego dokonanego. Czas dramatyczny wygasł.

Czy doświadczenie „pojednania” siebie z sobą daje nadzieję na odzyskanie czasu dramatycznego? Czy na nowe otwarcie go? A może takie pojednanie jest możliwe jedynie wtedy, kiedy podmiot trwa w czasie dramatycznym i czasie historycznym jednocześnie? Na czym to może polegać?...

Karol Wojtyła w _Promieniowaniu ojcostwa_ tak próbuje opisać podobne doświadczenie: „Cała przeszłość zbiegła się w to miejsce – nagle, nagle powracają lata... / Ty nie możesz w nie wrócić, lecz one mogą wezbrać na nowo i przyjść (...). /

Cała przeszłość ruszyła ku nam i przelała się przez teraźniejszość (...). Jakże ogarnąć to wszystko?”.

Te wszystkie pytania są przed nami. Nie tu miejsce i czas na ich prawdziwe pogłębienie. Wymaga to dalszych badań i rozwijania dalej filozofii dramatu. Praca nad tym pozwala odkryć nowe ślady myślenia o dramacie i jego czasie. Podążanie za tym doświadczeniem otwiera też nowe horyzonty wierności.

***

Powrót do tych rozmów sprzed lat obudził też na nowo wspomnienia z ostatnich lat życia Księdza Profesora. Przygotowując wstęp do pierwszego wydania, nie byłam w stanie wtedy jeszcze o tym pisać. Ta książka ukazuje się w roku piętnastej rocznicy śmierci księdza Józefa. To niby dawno, ale dla tych, którzy mu towarzyszyli w tych trudnych latach choroby i wcześniej – to jakby wczoraj.

Nie da się zapomnieć kolejnych spotkań w szpitalach, a potem w domu na ulicy Kanoniczej i zwierzeń z etapów zmagań z chorobą i cierpieniem. Przez bardzo długi czas siłę dawała mu nadzieja. Po pierwszej operacji krtani głosem zmienionym w szept długo snuł plany o przyszłości, o tym, co będziemy robić już niedługo, jak mu się trochę polepszy. Planowaliśmy wakacje w Łopusznej, gdzie miałam przyjechać z moim dwuletnim synkiem, i seminarium, które miało się rozpocząć jesienią. Miało to być seminarium dla nas, młodych wówczas doktorów, na którym mieliśmy pracować nad tym, jak uczyć filozofii naszych studentów. To miała być taka sztafeta pokoleń, namawiałam go, żeby przekazał nam tajemnicę swojego nauczycielskiego warsztatu, którym tak nas kiedyś porwał. Podobał mu się ten pomysł. Liczył się z możliwością przerzutów, „ale cóż”, mówił, „jak się okaże, że to coś złośliwego, to mi wytną i już”. Kroplówki, twierdził, dają mu natchnienie, opowiadał o fascynacji _Dzienniczkiem_ siostry Faustyny i o tym, że chce przyjrzeć się wizji miłosierdzia u niej i u Nietzschego.

Do końca życia nie zapomnę, jak na koniec jednej z takich rozmów powiedział: „Widzisz, tyle wokół mnie dobrych ludzi, tak bardzo chcą pomóc. Głupio byłoby, żeby im nie wyszło, prawda?...”. To było rozdzierające, ale wtedy zrozumiałam, na czym polega „powiernictwo nadziei”, o którym tak dużo pisał.

Potem już tylko na karteczkach pisał to, co najważniejsze, ale i nie tylko; bywało, że te szczególne rozmowy przeradzały się w próby żartów. Kiedy już nie mógł mówić, napisał mi: „nie jest trudno nie gadać... Chyba że dla baby...”, i za chwilę: „gadać też się nauczę!”, i spróbował powiedzieć coś przeponą.

W tym coraz boleśniejszym czasie zadzwonił do mnie Tadzio Gadacz i powiedział, że przecież Tischner umiera, a nikomu tak jak jemu nie należy się Order Orła Białego i że trzeba się spieszyć. Zadzwoniłam od razu do pana Tadeusza Mazowieckiego i poprosiłam o pomoc. Bardzo się przejął i jeszcze tego samego dnia rozmawiał z prezydentem Kwaśniewskim, który natychmiast podjął działania. To chyba był rekord w procedurach przyznawania tego najwyższego odznaczenia państwowego. W niedługim czasie Ksiądz Profesor ubrany w sutannę, w szpitalu, w towarzystwie najbliższej rodziny stał się Kawalerem Orła Białego jako jeden z najbardziej zasłużonych dla ojczyzny Polaków. Cenił to odznaczenie, państwo Marianowie Tischnerowie opowiadali mi, że kiedy 3 maja w domu Ksiądz odprawiał Mszę świętą, kazał order położyć na ołtarzu.

Potem było już coraz gorzej i gorzej, nadzieja gasła i wtedy tak nieskory do okazywania uczuć Profesor nauczył się gestów czułości. Mówił w ten sposób mocniej i bardziej wyraziście niż słowami.

Te chwile umiem opisać jedynie fragmentem wiersza Leśmiana, który na zawsze będzie mi się z tym kojarzył: „... złożyć głowę w Twe ręce wycieńczone mgłami i nie płakać, nie płakać wspólnymi siłami”.

W tej książce dużą wagę przywiązuję do rozmowy o relacji księdza Tischnera z Janem Pawłem II. Nigdy wcześniej i nigdy później Profesor tak osobiście nie mówił o łączących ich wspólnych wizjach i ideach. Papież ze swej strony bardzo przeżywał chorobę i długie umieranie swego wieloletniego współpracownika. To do niego, po diagnozie raka i przed pierwszą operacją, pisał Tischner z prośbą o modlitwę. Najważniejsze listy Ojca Świętego do księdza Józefa są w łopuszniańskiej „Tischnerówce”.

Jan Paweł II towarzyszył mu przez te dramatyczne trzy lata modlitwą i znakami pamięci. Jak bardzo intensywnie, świadczą o tym też listy, jakie w tym czasie dostawaliśmy z moim mężem i synem od Ojca Świętego. Pozwalam sobie zacytować tu fragmenty z nich, żeby pokazać, jak bliscy byli sobie. Im bardziej postępowała choroba, tym częściej w listach wspominał księdza Tischnera.

W roku 1999 tych wzmianek jest aż dziesięć Opowiadałam w listach o moich kolejnych wizytach w szpitalu. 2 stycznia 1999 roku Jan Paweł II pisał: „dziękuję Ani za list po odwiedzinach Ks. Tischnera. Ja też za niego modlę się serdecznie”. A już 13 stycznia, po wiadomości o kolejnej operacji: „Modlimy się za Ks. Prof. Tischnera, aby ta operacja przyniosła poprawę jego zdrowia”. Był na bieżąco informowany o tym, co się działo. Wiosną w czasie spotkania w Rzymie powstał projekt, żeby w trakcie papieskiej wizyty w Polsce doprowadzić do spotkania ich obu. Ojciec Święty tak to komentował: „Dziękuję Ani za odwiedziny krakowskich przyjaciół i wieści o nich. Pamiętam w modlitwach o Ks. Tischnerze, może Pan Bóg pozwoli mi go spotkać w Krakowie. Dobrze, że on też o tym myśli”.

Do spotkania na Wawelu doszło, zostały po nim zdjęcia. Tischner został przywieziony na nie na wózku, który żartobliwie nazwał „Tischnermobile”. Jednak temu ostatniemu spotkaniu zabrakło intymności i czasu na spokojne, dłuższe zatrzymanie się. Papież miał tego świadomość. Zaraz po powrocie do Rzymu, 19 czerwca 1999 roku napisał: „Widziałem się z Ks. Tischnerem na Wawelu w Krakowie. Było to krótkie spotkanie, ale bardzo wymowne i przejmujące. Gestem poprosił o błogosławieństwo. Modlę się o potrzebne dla niego łaski w tych trudnych chwilach cierpienia”. Miesiąc później, w liście z wakacji datowanym 21 lipca, dodaje: „Do Ks. Tischnera napisałem jeszcze list, aby mu wynagrodzić to krótkie z konieczności spotkanie”. Jest to długi, piękny list, jakby pożegnalny, w którym Ojciec Święty dziękuje księdzu Józefowi za jego obecność, za jego duchowość i mądrość i wyraża swoje przyjacielskie uczucia wobec niego, zapewniając o stałym towarzyszeniu mu. „Było to spotkanie na Wawelu, ale zbyt pośpieszne”, pisał Jan Paweł II. „Bo w ogóle cały ten przejazd przez Polskę to była wielka gonitwa. A z Księdzem Profesorem trzeba było mi dłużej się spotkać. Czy potrafi przyjechać do Rzymu – trudno to sobie teraz wyobrazić. Więc stale się z Nim spotykam, choć bez słów”.

We wrześniu docierają do Watykanu złe wieści. 4 września Ojciec Święty donosi mi: „Słyszałem, że Ks. Tischnerowi się pogorszyło, ale teraz jest prawdopodobnie znowu w Łopusznej u rodziny, gdzie niesie ten ciężki krzyż swojej choroby”. Po zasłyszanej, nie ode mnie, opowieści o tym, jak udało się w przyśpieszonym tempie uhonorować Księdza Profesora Orderem Orła Białego, 20 września pisze: „Dobrze Aniu, że pomyślałaś o sprawieniu radości ks. Tischnerowi, co z pewnością podniosło go na duchu w tych trudnych chwilach zmagania się z cierpieniem. Wspierajmy go modlitwą”.

Mój wyjazd do Brukseli jesienią 1999 roku przerywa te comiesięczne relacje. Zresztą nie ma już wiele do pisania. Najważniejsza była codzienna modlitwa, o której Jan Paweł zapewniał. Dopiero po śmierci księdza Tischnera 1 lipca 2000 roku pisze w liście z Castel Gandolfo: „Śledziłem i ja różne wypowiedzi i wspomnienia o śp. Ks. Tischnerze. Wyłania się z nich wielkość jego ducha, którą teraz dopiero wszyscy doceniają, zwłaszcza ostatnie lata jego życia są sprawdzianem jego słów, gdy »mówił milczeniem«, jak niektórzy to określają”.

Niestety dopiero po śmierci Tischnera dociera do Papieża informacja, że na kilka lat przed chorobą został on po kilkudziesięciu latach odprawiania swych słynnych „trzynastek” u św. Anny w Krakowie wyrzucony z tego kościoła. Ojciec Święty był tym bardzo poruszony i osobiście zraniony...

Jan Paweł II towarzyszył też serdecznie powstawaniu naszej książki _Spotkanie_, interesował się wszystkimi inicjatywami związanymi z troską o dziedzictwo Księdza Profesora. 17 maja 2002 roku pisał: „Ani dziękuję nie tylko za list, ale i załączony program »Dni Tischnerowskich 2002«, w których brała czynny udział, i za urodzinowy prezent »Logos i Ethos« z fragmentem Jej rozmów z Ks. Tischnerem. Opublikowany odcinek w »Tygodniku Powszechnym« już dostałem i przeczytałem, więc i z tym się zapoznam”. Czytał też wydaną w 2003 roku książkę _Spotkanie_. Myślę, że z odnalezionej rozmowy o nim i nowego wydania _Oby wszyscy tak milczeli o Bogu!_ też by się ucieszył.

***

Na zakończenie chciałabym podziękować Wszystkim, dzięki którym mogła zostać wydana ta książka.

Państwu Barbarze i Marianowi oraz Kazimierzowi Tischnerom dziękuję za przychylność wobec mojego projektu, życzliwą akceptację tekstu i przyjaźń, którą się szczycę od wielu lat. Profesorowi Marianowi nasza książka zawdzięcza też swój tytuł – dzięki!

Panu Prezesowi Wydawnictwa Znak Henrykowi Woźniakowskiemu wyrażam serdeczną wdzięczność za natychmiastową, pełną zrozumienia i otwartości reakcję na wiadomość o moim odkryciu nie opracowanych dotąd materiałów z naszych dawnych rozmów z księdzem Tischnerem i za wielkie wsparcie, jakie okazał mojej pracy.

Wojtkowi Bonowiczowi – dzięki za towarzyszenie i za to, że współpraca z nim jest zawsze przyjemnością.

Wyrażam też wdzięczność redaktorom Znaku za wszystkie działania, dzięki którym rozmowy _Oby wszyscy tak milczeli o Bogu!_ mogły ujrzeć światło dzienne.

Moim przyjaciołom z Instytutu Myśli Józefa Tischnera dziękuję za bliskość i głębokie porozumienie łączące nas od czasów wspólnej młodości, tak szczęśliwie spędzonej u boku naszego Mistrza. Wiem, że dla nich to nowe wydanie rozmów jest równie ważne jak dla mnie, bo dzięki niemu możemy na nowo odczytać tamten czas i czerpać z niego – skupieni nad dziedzictwem, jakie nam zostawił.

Mojemu mężowi Wojtkowi i synowi Adamowi dziękuję za wielkie codzienne wsparcie, jakie dawali mi podczas intensywnej pracy nad książką, i za to, że byli jej pierwszymi czytelnikami.

_Anna Karoń-Ostrowska_ZAKORZENIENIE

ANNA KAROŃ-OSTROWSKA: _Jaki był Księdza pierwszy widok z okna? Czy zawsze były to góry?_

KS. JÓZEF TISCHNER: Pierwszym widokiem z okna był widok Dunajca. Jedną z nielicznych atrakcji domu nad brzegiem Dunajca były częste powodzie. Na rzece był most, czterdzieści, pięćdziesiąt metrów od domu. Kiedy przychodziła powódź, most zrywało i wtedy nasza część wsi na jakiś czas była odcięta od reszty świata.

Dunajec zawsze był pełen pstrągów i łososi. Przez tamę w Rożnowie znikły łososie, pstrągi czasem jeszcze można złowić. Charakterystyczne, że Dunajec, będący jedną z największych polskich rzek, nie pojawia się w ogóle ani w twórczości Tetmajera, ani Orkana¹. Tetmajer widzi przede wszystkim potoki tatrzańskie, Orkan gorczańskie.

_Jednak na horyzoncie zawsze było widać Tatry._

Tak, Tatry były zawsze. I razem z nimi była legenda Tatr – w osobie Tetmajera, który też był od zawsze poprzez dworek w Łopusznej, będący (obok kościoła) znaczącym miejscem na mapie mojego dziecinnego świata. W młodości mój stosunek do gór był typowo góralski: Tatry są po to, żeby je podziwiać, ale nie po to, żeby się w nie pchać. Moje łażenie po Tatrach zaczęło się stosunkowo późno, chyba dopiero w czasie studiów. Wcześniej, po wojnie, byłem w Dolinie Kościeliskiej, na Kasprowym, na Giewoncie, ale były to wycieczki grupowe i nie wynikające z wewnętrznej potrzeby.

Dopiero po wielu latach chodzenia po górach i bycia w nich zrodziła się we mnie pewna filozofia przestrzeni. Dostrzegłem, że poprzez przestrzeń wyraża się idea wolności człowieka. Myśl tę można wyrazić prosto: jaka jest twoja przestrzeń, taka jest twoja wolność.

_Księdza pragnienie wolności, sądząc z przestrzeni, musi być duże..._

Zawsze było duże. Jednak jest też w tej przestrzeni coś, co ogranicza i zawsze mnie jakoś ograniczało. Widoki gór były tak piękne, że nie miałem ochoty porównywać ich piękna rzeczywistego z pięknem malowanym, chodząc po muzeach. Zawsze się śmiałem z moich młodych kolegów artystów, którzy zachwycali się malarstwem, że na pewno nie widzieli Kiczory w zimie. Podczas moich wypadów w Alpy austriackie czy włoskie porównywa-nie między przestrzenią podhalańską a alpejską zawsze wypadało na niekorzyść tej drugiej. Czegoś mi tam brakowało. Brakowało mi człowieka w Alpach, podobnie doświadczał tego wcześniej Gombrowicz.

_To w Alpach nie ma ludzi?_

Gombrowicz, będąc na Zachodzie, dopiero kiedy spotkał krowę i spojrzał jej głęboko w oczy – odkrył na nowo swoje człowieczeństwo². Człowieczeństwo odkrywa się poprzez zapośredniczenie w spojrzeniu innego. Dla Gombrowicza była to w wielkim świecie właśnie krowa.

_Co jest takiego tutaj, na Podhalu, czego nie ma gdzie indziej?_

Nie robiłem nigdy analiz porównawczych. To dotyczy jakichś klimatów wewnętrznych małych ojczyzn, nie tylko Podhala. Spójrzmy na przykład na Śląsk. Ludzie, którzy stamtąd wyszli, doskonale czują kulturę, specyfikę myślenia i potrafią to uogólnić. Myślę przede wszystkim o Kazimierzu Kutzu, który jest reżyserem ogromnie śląskim, a można powiedzieć, że kontynuuje ideę Norwida, aby to, co ludowe, podnieść do poziomu ludzkości. Kutz, opowiadając historie przyjaźni, dylematów moralnych, pracy zwykłych śląskich robotników, odkrywa coś, co ma znaczenie ogólne.

Jeśli chodzi o Podhale, głównym zarzutem, jaki można tu postawić, jest problem ze zorganizowaniem się wokół jakieś ważnej wspólnej sprawy. Jest to plemię indywidualistów, którzy są razem tylko w wyjątkowych okolicznościach. Ten indywidualizm ma tu charakter, powiedziałbym, artystyczny. Abstrahując od ludzkich wad, jest to jakiś artystyczny smak, jakiś wymiar piękna, komizmu. Na przykład charakterystyczne przezwiska, którymi się wzajemnie obdarzają i które potem traktowane są jako nazwiska i znakomicie ich określają.

Może poprzez to, że tak postrzegam przestrzeń – jako nierozłącznie związaną z ludźmi – przykleił się do mnie pogląd, że miarą rzeczywistości jest człowiek.

To wszystko, o czym mówię, są to momenty ograniczające, jakie wynikają z zakorzenienia. Heidegger³ lamentuje nad światem, który stał się światem bez korzeni, a w moim przypadku trzeba by lamentować nad światem przesadnie zakorzenionym.

_A może za późno zaczął Ksiądz poznawać inne światy i inne góry?_

Coś w tym jest. Jest taki czas w życiu człowieka, kiedy trzeba się uczyć języków i dużo podróżować. Dla mojego pokolenia był to czas stracony. Na te lata przypadł okres stalinowski, który skazał nas na to, żebyśmy siedzieli zamknięci w naszym ograniczonym świecie. W tamtych czasach były nawet problemy, żeby wyjść w Tatry, ponieważ była to strefa nadgraniczna. Robiłem, co mogłem – tak mi się dziś zdaje – żeby Podhale nie było dla mnie więzieniem, ale jak to w końcu wyszło, trudno powiedzieć. Kilka tekstów na temat przestrzeni w każdym razie zostało.

_Zatem góry dla Księdza to przestrzeń wolności, więzienie czy może kryjówka – jak by wynikało z Księdza tekstów o przestrzeni?_

Z etosu partyzanckiego niewątpliwie wynikałoby, że góry mogą też być kryjówką. Ale to nieprawda, to nie było tak. Góry były miejscem pobytu naprawdę wolnych ludzi. Ci, którzy tu walczyli – poznałem ich bliżej nieco później – byli ludźmi wolnymi. Racja, że byli czujni, ta czujność pozostała w nich na długie lata. Jeden z nich, kiedy przychodził do mnie do bacówki, nigdy nie siadał tyłem do drzwi, żeby zawsze mieć je na oku. Ukrywał się w górach prawie pięć lat i ten nawyk mu pozostał. Inny, który walczył w Gorcach, nigdy się nie dał namówić na wycieczkę w góry. Przemierzył je wzdłuż i wszerz w ciągu trzech lat partyzantki i nie sądził, żeby coś ciekawego można w nich było jeszcze odkryć. Myślę, że to nie były kryjówki. Z kryjówkami mamy do czynienia raczej w miastach, w zamkniętych przestrzeniach mieszkań.

_Więc nie ucieka Ksiądz w góry z Krakowa? Wszyscy tak twierdzą, a co poniektórzy mają o to do Księdza pretensje._

Owszem, zdarzyło się kilka razy, że „uciekałem” – z poczuciem humoru, traktując to raczej jako „wybieg na majdan”. Ale to nigdy nie były prawdziwe ucieczki.

_A gdzie jest dom – tu, w górach, czy w Krakowie?_

Dom jest niewątpliwie tutaj. W Krakowie jest to hotel, bardzo kiepski, z dość przypadkowymi ludźmi. W końcu przestrzeń tworzą ludzie, materia jest tu wtórna. Przestrzeń podhalańska jest tworzona przez górali. Chociaż właściwie nie bardzo wiadomo, kto kogo tworzy – czy góry górali, czy górale góry. Ta twórczość jest wzajemna. W każdym razie przesycenie gór poezją jest sprawą górali. Góry bez tej poezji byłyby nieme. Byłyby co najwyżej parkiem narodowym.

_Swój związek z górami opisuje Ksiądz poprzez dwie idee – zakorzenienia i przestrzeni wolności. Z pozoru one się wykluczają, stanowią paradoks. Gdzie zatem przebiega granica między zakorzenieniem, które ogranicza, więzi w miejscu, a zakorzenieniem, które otwiera przestrzeń wolności i pozwala bezpiecznie iść dalej?_

Jest to niewątpliwie paradoks. Żeby spróbować go wyjaśnić, postaram się go jeszcze pogłębić. Choć nie uda się go ostatecznie rozwiązać.

Człowiek jest w trakcie nieustannego poszukiwania własnego miejsca. Każda rzecz, każdy przedmiot ma swoje miejsce, człowiek także pragnie je mieć. W języku greckim nazywa się ono _topos –_ to miejsce będące celem dążenia, miejsce „bycia sobą u siebie”. Tak tłumaczono zjawisko spadania ciał – na sobie właściwe miejsce. Hegel tak właśnie określa wolność: jako bycie sobą u siebie. Z tego określenia w języku potocznym znikło pojęcie wyboru, jakby nie było istotne to, co człowiek może wybrać, a z czego zrezygnować, a ważne było jedynie, g d z i e człowiek jest sobą u siebie.

Na tym poziomie rzeczywiście trudno jest znaleźć różnicę między domem a kryjówką. Jeżeli ktoś w kryjówce – a tak się zdarza – czuje się sobą u siebie, to właśnie tam ma on swój „topos”. Błąd kryjówki nie polega na tym, że człowiek ma w niej swoje miejsce, ale na tym, że nie dopuszcza do niego innych, obawiając się, że zechcą go tego miejsca pozbawić. Nie chce się tym miejscem dzielić.

W chrześcijaństwie „toposu” – jako ostatecznego i prawdziwego miejsca bycia sobą u siebie – na ziemi nie ma. Można więc mówić o zakorzenieniu tylko jako o miejscu, które w sposób najpełniejszy symbolizuje to inne, właściwe miejsce człowieka. Nasuwają się tu pojęcia „ojczyzna”, „ojcowizna”. Są to miejsca symbole, które wskazują i odsyłają ku miejscom właściwym. Lévinas⁴ mówi: „prawdziwe życie jest nieobecne”. Niemniej możemy w tym nieprawdziwym życiu próbować się zbliżać do życia prawdziwego – lub też możemy się od niego oddalać.

_Jaki jest zatem podstawowy sens zakorzenienia, posiadania własnego miejsca?_

Problem miejsca jest związany z doświadczeniem wolności. Wolność sama się broni przed zagrożeniem bezsensem. W samym pojęciu wolności nie można znaleźć tego, że wolność jest sensowna, ale wolność nie chce być wolnością bez sensu, to znaczy nie chce wybierać według zasady absurdu. „Topos” jest właśnie podstawowym elementem usensowienia wolności. Miejsce człowieka jest tam, gdzie wolność nabiera pełnego sensu: staje się wolnością po coś, ze względu na coś, a przede wszystkim – wolnością dla kogoś, z kimś.

Zakorzenienie człowieka nie musi być zakorzenieniem statycznym. Nie chodzi tu przecież – powtórzę – tylko o materię. Chodzi o miejsce wśród ludzi, w społeczeństwie, w narodzie, w rodzinie, wśród swoich. Takie jest na przykład zakorzenienie Miłosza w okolicach Kowna czy Wilna, podobne jak zakorzenienie Mickiewicza w tamtych okolicach. Miejscem zakorzeniania człowieka może być droga.

_Można być zakorzenionym w drodze?_

Tak. Droga łączy takie miejsca jak dom, świątynia, cmentarz. W ten sposób droga nabiera sensu – poprzez miejsca, do których prowadzi. Zakorzenienie nie jest statyczne, zakorzenieniem jest także możliwość zakorzeniania.

_Odwołując się do wspomnianych miejsc – i dodając do nich jeszcze warsztat pracy – stworzył Ksiądz własną filozofię domu. Jak duże znaczenie miało tu doświadczenie dzieciństwa przeżytego na wsi? Doświadczenia człowieka „miastowego” są o wiele bardziej rozmyte – albo w ogóle nie ma on takich punktów odniesienia, albo ich istotny sens został zniszczony._

Nie przekreślając znaczenia własnych doświadczeń, muszę podkreślić, że w tej sprawie decydująca okazała się inspiracja płynąca od Heideggera. Heidegger pisał, że losem świata stała się bezdomność. To dodało mi odwagi do myślenia na ten temat i pozwoliło na nowo odczytać doświadczenia, które miałem. Po przeczytaniu Heideggera mogłem inaczej spojrzeć na moich kolegów i przyjaciół stąd, dla których podstawowym problemem było ożenić się i wybudować dom.

Miejsce, w którym pisał Heidegger, jest, nawiasem mówiąc, bardzo podobne do Gorców. Kiedy go czytałem, myślałem sobie, że przecież mam te doświadczenia, o których on pisze, na wyciągnięcie ręki. Nie muszę się ich właściwie uczyć od Heideggera, bo noszę je w sobie w stanie o wiele czystszym.

_Czyli dzięki Heideggerowi zrozumiał Ksiądz swoje własne doświadczenie i stworzył własny nurt refleksji o dramacie?_

Nie wiem dokładnie, jak to jest, ale w kształtowaniu się filozofii, o której mówimy, dużą rolę odgrywają przypadki. Wcale nie jest tak, że filozofia tworzy się jak rzeka – z wielu dopływów tworzy się jakiś strumień. W moim przypadku jest tak, że od czasu do czasu deszcz poleje i strumień jest, ale ja nie mam zielonego pojęcia, jak to się dzieje, że deszcz leje.

Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym wpaść na pomysł filozofii dramatu, gdybym nie wykładał w szkole teatralnej. A jednocześnie to odkrycie było tak blisko, tak było podręczne, tak się prosiło o to, żeby je odkryć. Tak samo czytanie Heideggera – mogło w ogóle nie nastąpić, mogłem go w ogóle nie znaleźć. To samo dotyczy Ingardena⁵ i Husserla⁶. To, o czym mówię, kojarzy mi się z takim obrazem: biegną konie i tylko od człowieka zależy, na którego wskoczy.

Pod Turbaczem, lata 90. Fot. Tadeusz Pudzisz.

------------------------------------------------------------------------

¹ Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1865–1940), Władysław Orkan (1875–1930) – pisarze tworzący w okresie Młodej Polski, poruszający w swej twórczości tematykę gór i górali. (Wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

² Chodzi o zapis w pierwszym tomie _Dziennika_ Witolda Gombrowicza, opowiadający o zdarzeniu, które miało miejsce w Argentynie; zob. W. Gombrowicz, _Dziennik 1957–1961_, wyd. drugie (krajowe), Kraków 1989, s. 34 i nn.

³ Martin Heidegger (1889–1976) – filozof niemiecki, jedna z najważniejszych postaci w filozofii XX wieku. Tischner poświęcił mu kilka artykułów (głównie w tomie _Myślenie według wartości_), inspirował się też jego przemyśleniami. „Krajobraz jego myśli to krajobraz przygód współczesnego człowieka ze samym sobą, przygód zaiste tragicznych”, napisał.

⁴ Emmanuel Lévinas (1906–1995) – filozof francuski żydowskiego pochodzenia, jeden z najważniejszych przedstawicieli filozofii dialogu. Tischner zetknął się z jego twórczością pod koniec lat 60., a w latach 80. miał okazję poznać go osobiście. Wpływ myśli Lévinasa widać m.in. w _Filozofii dramatu_ Tischnera.

⁵ Roman Ingarden (1893–1970) – wybitny polski filozof, przedstawiciel fenomenologii, uczeń Edmunda Husserla. Autor prac w języku polskim i niemieckim, m.in. _O dziele literackim_, _Książeczka o człowieku_, _Spór o istnienie świata_. Pod jego opieką naukową Tischner studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, przygotował doktorat i habilitację.

⁶ Edmund Husserl (1859–1938) – filozof niemiecki, twórca fenomenologii, jedna z najbardziej wpływowych postaci filozofii XX wieku. Tischner poświęcił mu swój doktorat oraz (częściowo) habilitację, napisał też szereg artykułów na temat jego filozofii (w tomach _Świat ludzkiej nadziei_ oraz _Myślenie według wartości_).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: