- W empik go
Oddychaj - ebook
Oddychaj - ebook
Przewracając stronę za stroną pogrążycie się w głębinach niepewności, strachu, pożądania, miłości, intryg i kłamstw.
„On nie żyje... To moja wina… Moje serce nie bije. Umarłam razem z nim…”
Takie myśli codziennie towarzyszą Leili, która nie potrafi odnaleźć się po stracie najbliższej osoby.
Nate jest równie zagubiony jak ona, ale ukrywa swoje rany pod wizerunkiem nieustraszonego wojownika.
Oboje spotykają się w przedziwny sposób, w najmniej odpowiednich momentach swojego życia.
On nie wierzy w miłość. Ona nie potrafi jej przyjąć i ofiarować. Oszukują się przyjaźnią, która bardzo szybko przeradza się w głębsze uczucia.
Czy tak silna więź przetrwa na niepewnym gruncie?
I nagle dzwoni telefon… Wszystko się zmienia. Przeszłość zaczyna się upominać o swoje.
„Nazwijmy rzeczy po imieniu. To dramat, romans, kryminał, sensacja. Zabieram Was na głębokie wody, gdzie aby przetrwać trzeba oddychać” Nika Kardasz, autorka
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66826-72-4 |
Rozmiar pliku: | 9,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wsłuchuję się w szum śródziemnomorskich fal, a mokry piasek chłodzi moje stopy. W tym miejscu przyszedł czas na refleksję. Czas, aby odpowiedzieć na pytanie, z którym musi zmierzyć się każdy pisarz i każda pisarka: dla kogo napisałam tę książkę?
Zanim odpowiem, zapytam najpierw Ciebie – kto jest najważniejszą osobą w Twoim życiu?
Oczywiście, że Ty!
Trzymasz ster w dłoniach i tylko od Ciebie zależy, w którą stronę popłyniesz.
Dlatego książkę w dużej mierze napisałam dla siebie. Możesz pomyśleć, że to samolubne, chociaż nazwałabym to raczej zdrowym egoizmem, ale nie martw się, bo Ty – drogi czytelniku – jesteś na drugim miejscu!
Uwielbiam znikać w świecie romantycznych uniesień, przerażających wzlotów i upadków głównych bohaterów, z którymi łączy mnie emocjonalna więź. Stronię od płytkich historii i mam nadzieję, że moja opowieść pochłonie Cię całkowicie. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli się wzruszysz i być może uronisz przy tym jedną łzę.
Warto, abyś wiedział, skąd czerpałam natchnienie.
W pisaniu pomagała mi muzyka. Każdy rozdział jest poprzedzony fragmentem nieprzypadkowej piosenki. Na końcu książki znajduje się playlista. Zapisz ją w swoim smartfonie i słuchaj, gdy złapie Cię romantyczna chandra lub tęsknota.
Tunezja jest pięknym krajem i cieszę się, że to właśnie tu kończę swoją podróż z Nate’em i Leilą, ale, czy to naprawdę koniec? Mam nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa na złapanie głębszego oddechu…
Pamiętaj, czytelniku – oddychaj!– Część pierwsza –
Prolog
Obiekt wygląda na opuszczony. Większość okien jest powybijana. Zdezelowany dach, brakuje niektórych drzwi, a trawa dookoła sięga mi do pasa. Miejsce przypomina dom strachu jaki znajduje się w niemal każdym wesołym miasteczku. Dostanie się do środka będzie bardzo proste.
Budynek jest duży, ale cel namierzam bez problemu. Tylko w jednym oknie odbija się nikłe światło świec. To tam odbywają się obrady na temat następnego zrzutu. Po paru minutach, kiedy mam pewność, że teren jest czysty, zakradam się pod upatrzone wcześniej okno. Słyszę rozmowy. Bingo!
– Najpierw hera, potem koka. Zrozumiałeś?
Nerwowość jaką słyszę w głosie świadczy o tym, że sprawy wymknęły im się spod kontroli, ale z korzyścią dla mnie.
– Jasne. Jak przyjedzie John pakuję resztę towaru i się zawijamy. O tej porze ruch będzie niewielki – odpowiada młody gówniarz. Chrypka w jego głosie świadczy o nocy pełnej wrażeń.
– A co z amfą? Spóźniony zrzut? Ludzie będą niezadowoleni – do rozmowy wtrąca się trzeci głos.
– Gówno mnie to obchodzi. Towar jest? Jest! Cena nie ulega zmianie.
– Kiedy przyjedzie boss?
– Lada moment, więc wciągać póki nie widzi.
Lada moment. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Bezszelestnie przemieszczam się w stronę drzwi, gdzie czeka już na mnie Caroline z pistoletem w dłoni. Na palcach pokazuje liczbę osób przebywających w środku. Kiwam głową na potwierdzenie.
Na umówiony znak wchodzimy do środka. Przechodzimy przez prowizoryczną kuchnię i docieramy do drzwi, za którymi chowają się nasze ptaszyny. Nagle opanowuje mnie to dziwne uczucie – coś jest nie tak. Moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi. Wszystko poszło za prosto i za szybko. Statystyka jest wprawdzie po naszej stronie. Osiemdziesiąt procent osób z kartelu to bezdomne, niewyuczone dzieciaki, u których spryt i logiczne myślenie są na bardzo niskim poziomie. Dlatego tak łatwo ich rozpracowujemy. Po nitce do kłębka, siatka po siatce.
Caroline również to czuje. Widzę niepewność w jej dużych zielonych oczach. Nasza praca w wielu sytuacjach wymaga rozszyfrowania intencji i myśli ludzi oraz interpretacji mowy ich ciał. Doskonale nauczyłem się czytać zarówno z ruchu warg, jak również z oczu. Tam odbijają się wszystkie ludzkie emocje.
Gdybym mógł cofnąć czas, to dłużej przysłuchiwałbym się rozmowom przy oknie, ale jest już za późno. Odliczam do trzech. Mocnym ruchem wykopuję spróchniałe drzwi, które błyskawicznie wypadają z zawiasów. Intuicja mnie nie zawiodła…
Na razie zabijają nas wzrokiem, zamiast użyć broni, którą każdy z nich trzyma w dłoni. „Zjebałeś to, Collin!” – krzyczy moja podświadomość.
Więc pora na plan B. Spoglądam na Caroline, która właśnie zaczyna wcielać go w życie.
Moja podświadomość już nie krzyczy, a nawet jeśli, to zostaje zagłuszona przez wystrzały z broni…Leila
We all got scars
We all get hurt sometimes
We all got scars
Yours are the same as mine1
Lukas Graham, Scars
– Postanowiłam dać sobie drugą szansę. Na drugi dzień, zanim wszyscy pracownicy pojawili się w biurze, porozmawiałam z szefem na temat mojej… dysfunkcji. Poprosiłam go, żeby zamiast dłoni, używał słów pochwały. Wyjaśniłam, dlaczego nie toleruję dotyku, nawet poklepania po ramieniu… I przeprosiłam za atak paniki.
– Jaka była reakcja szefa?
– On… zrozumiał. Przeprosił i zaczął mnie namawiać, żebym wróciła do pracy. Powiedział, że widzi we mnie potencjał. Pierwszy raz od czasu… gwałtu, poczułam się potrzebna.
Jej spuszczony wzrok i drżące dłonie są dowodem na to, jak wiele kosztowało ją to wyznanie i przypomnienie sobie całej tej sytuacji. W oczach uczestników terapeutycznego kręgu widzę uznanie, które również bije z moich błękitnych tęczówek. Jednak u mnie podziw dla Lary miesza się z solidną dawką wstydu za Leilę.
Każda z tych dziesięciu osób, pomimo traumatycznych przeżyć, utraty bliskich osób i strachu przed otworzeniem się na nowe życie, zrobiła krok naprzódle. Każde z nich pokonało swoje lęki, uwierzyło w siebie, pokonało mur i wyszło do ludzi.
Wygrana dziesiątka. Tylko tej jedenastej się nie udało.
– Leila? – Głos terapeuty odpędza moje wstydliwe łzy. – Czy chciałabyś się z nami czymś podzielić?
Momentalnie czuję na sobie spojrzenia wszystkich osób, które w każdą środę i piątek chcą usłyszeć ode mnie coś nowego. Po cichu liczą na mój przełomowy krok. Za każdym razem ich zawodzę. Nie zależy mi na niczyim uznaniu. No, może z wyjątkiem tych brązowych tęczówek, które dumnie zdobią twarz mojej przyjaciółki, siedzącej naprzeciwko z notatnikiem w dłoni.
Emma nie należy do wygranej dziesiątki. Nie jest dwunasta, a tym bardziej trzynasta. Nie jest popsuta, zła ani skrzywdzona. Wręcz przeciwnie, jej głowa ma się całkiem dobrze. Jako studentka psychologii otrzymała szansę jedną na milion – praktyki u znakomitego specjalisty z dziedziny uzależnień i zdrowia psychicznego, doktora Marshalla. To również moja szansa jedna na milion – terapia u najskuteczniejszego psychoterapeuty w Stanach. Emma, notując każde słowo doktora i wysłuchując naszych zwierzeń, w stu procentach wykorzystuje swoją życiową szansę. Uczy się od najlepszych, by mogła stać się jeszcze lepsza. Ja natomiast nadal stoję w miejscu. Świadczą o tym słowa, które zaraz wypowiem. Nie chcę po raz kolejny opowiadać o koszmarach, które choć sporadycznie, nadal się pojawiają; moich dylematach (jaki bukiet kwiatów kupić na grób Collina?), czy o rozmowie z właścicielką sklepu na temat rosnących cen warzyw… W moim życiu nie dzieje się nic istotnego, więc odpowiadam krótko:
– Nie mam nic do powiedzenia.
Leżąc na trawie, w samym sercu ogrodu, razem z moim czworonożnym przyjacielem, wpatruję się w czarne chmury, które przesłoniły nocne gwiezdne widowisko. Zazwyczaj w takiej sytuacji bardzo nad tym ubolewam. Oglądanie gwiazd przed snem to mój stały rytuał, który towarzyszy mi już od dziecka, ale dziś jest inaczej. Myślami nadal jestem w terapeutycznym kręgu i wspominam słowa uczestników.
Jak to możliwe, że Lara po zbiorowym gwałcie znalazła pracę i bez problemu przebywa wśród ludzi? Nie boi się, że sytuacja znowu się powtórzy? A Dave? Po śmierci swojej dziewczyny i nieudanej próbie samobójczej znowu chodzi na randki? Nie boi się kolejnej straty? Jest jeszcze Matt, który w wypadku stracił nogę, a teraz z protezą nadal bierze udział w wyścigach samochodowych. Anastasia, dostała kontrakt estradowej tancerki, choć po wielkim pożarze została jej pamiątka w postaci poparzonej twarzy. Bill, który stracił mamę. Olivia, Jasper, Derek… i ja, która po śmierci brata w wypadku samochodowym zrezygnowałam z życia.
Mam wspaniałą przyjaciółkę, dwóch starszych braci, kochanego psa, piękny dom i mimo tak wielkiego wsparcia nadal stoję w miejscu. Dosłownie.
Od czasu wypadku, który wydarzył się niemal dwa lata temu, moje życie zamknęło się w tym pięknym domu, z tymi osobami. Z nikim się nie spotykam i nigdzie nie wychodzę. Wyjątkiem jest cmentarz i pobliski sklep. Gdyby nie moi bracia, nie uczęszczałabym nawet na terapię.
To jest bez sensu, skoro w środku i tak jestem martwa.
Robię to dla nich, aby w spokoju mogli wieść normalne życie. Nie chcę być dla nikogo ciężarem. Niestety, nie odgrywam innej roli w ich życiu. Ponieważ po śmierci brata całkowicie się wyłączyłam z życia. Pozostali bracia, zachowywali się tak, jakby i mnie pogrzebali razem z nim.
Mimo wielkiej niechęci do terapii, dziś po raz pierwszy coś poczułam. Uznanie dla postępów moich kolegów, wstyd z powodu mojej bierności i… zazdrość. Przeniknęło mnie ogromne pragnienie ruszenia do przodu. Chociaż o krok dalej.
Zrywam się z miejsca i pomimo deszczu, z dalmatyńczykiem u boku, biegiem pokonuję kładkę i mały zagajnik na tyłach domu, który prowadzi mnie wprost pod jej drzwi. Pukam z całych sił i z lekką zadyszką czekam, aż otworzy. Błagam w myślach, żeby była w domu. Jest piątek, więc to mało prawdopodobne, żeby ta imprezowa dziewczyna grzecznie leżała w łóżeczku. Pukam jeszcze raz, z całych sił.
– Emma! – mój roztrzęsiony krzyk ginie w odgłosach burzy, która rozpętała się na niebie, jak i w moim wnętrzu. – Potrzebuję twojej pomocy… teraz… – mówię już ciszej, kiedy moje zrezygnowane ciało kapituluje i upadam na kolana. Po upływie chwili, jestem przemoczona i zmarznięta. Karmen szczeka bez opamiętania. Boi się burzy i mojego kolejnego załamania.
Kiedy zbieram w sobie siły, by wstać i odejść, drzwi się otwierają i ukazuje się zielona twarz mojej przyjaciółki, która w szlafroku, z turbanem na głowie i maseczką upiększającą, musiała przed chwilą brać kąpiel. Zapewne szykuje się na imprezę.
– Leila? Kochanie, co się stało? – Jej zmartwiona mina mówi mi, że oprócz planów, zepsułam jej również humor. – Wstań z tego zimna, bo się przeziębisz. Chodźcie do środka, zrobię gorącą kąpiel.
„Tak, muszę iść dalej”. Wstaję, ale nadal stoję w miejscu.
– Leila, wejdź proszę, nie każ mi używać siły, dopiero co skończyłam trening.
Jej żartobliwa uwaga spływa po mnie razem z kroplami deszczu.
– Nie rozumiesz, ja… muszę iść naprzód. Musisz mi pomóc.
– Dla ciebie wszystko, siostrzyczko. W czym mam ci pomóc?
Obie dobrze wiemy, czego dotyczy moja prośba, ale ona chce usłyszeć to na głos.
– Żyć na nowo.
Jej zielona twarz rozpromienia się pomimo burzliwej aury. Zmartwienie w jej oczach szybko znika, zastąpione dziarskim błyskiem.
– Trafiłaś pod dobry adres, jestem w tym najlepsza.
Padamy sobie w ramiona. Ciepło bijące z jej ciała ogrzewa moją przemoczoną skórę i kości. Czuję, jak ciepła fala przenika wprost do wnętrza i stapia lód wokół serca.
– Bałam się, że nigdy o to nie poprosisz – szepcze mi do ucha i ściska mnie jeszcze mocniej.
------------------------------------------------------------------------
1 Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie tłumaczenia w tekście są tłumaczeniami autorki: wszyscy mamy blizny, czasami wszyscy nas ranią, wszyscy mamy blizny, Twoje są takie same jak moje.Nate
Though we don’t share the same blood
You’re my brother and I love you
That’s the truth2
Kodaline, Brother
Czuję, jak promienie porannego słońca drażnią moje oczy, które zdecydowanie nie chcą się jeszcze otworzyć. Kiedy pod powiekami majaczą resztki snu, moja podświadomość próbuje ustalić, jaki jest dzisiaj dzień tygodnia. Niedziela?
Taaak! Zdecydowanie jest niedziela, mój organizm zaprogramowany jest wtedy na dłuższe spanie. To jedyny dzień, kiedy wiem, że nic nie muszę. Celowo organizuję cały tydzień tak, aby niedziela była tylko dla mnie. W pozostałe dni mogę być do dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale nie dziś! W siódmy dzień tygodnia, jak Pan Bóg przykazał, odpoczywam i nabieram sił na cały następny tydzień ciężkiej pracy.
Słyszę hałas dobiegający z klatki schodowej. Muszę otworzyć oczy. Ale jak? Podświadomie czuję, że godzina jest za wczesna, jednak nie mam wyboru, bo ktoś od dłuższego czasu dobija się do drzwi. Najpierw delikatnie się poruszam, żeby obudzić zastygnięte ciało. Niespodziewanie moja ręka natrafia na coś miękkiego i wypukłego, a do nosa dociera zapach kobiecych perfum. Teraz w głowie kotłują się wspomnienia wczorajszej nocy, które niewiele się różnią od cotygodniowych, sobotnich wieczorów. Obok mnie leży Kate, z którą szczególnie nocami miło spędzam czas.
Wyplątuję się z jej objęć i w końcu otwieram zaspane oczy, które po spojrzeniu na zegarek od razu się zamykają. Jest szósta rano! Kto budzi mnie w niedzielę o szóstej rano?! Hałasy z korytarza są coraz głośniejsze. Mam wrażenie, jakby ktoś kopał w drzwi. Kurwa! Ogarnia mnie tak wielka irytacja, że w jednej sekundzie zrywam się z łóżka, w biegu zakładam spodenki i otwieram drzwi.
Do pomieszczenia wpada wysoki chłopak w zbyt luźnych ciuchach, z blond czupryną i uśmiechem, który prawie nigdy nie schodzi mu z twarzy. Ian – lekkoduch, niepoprawny optymista. Całkowite przeciwieństwo mnie. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że zaprzyjaźnię się z taką osobą, nigdy bym nie uwierzył, ale tego, co jest między nami, nie można nazwać jedynie przyjaźnią. Ian jest dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Wyciągnął do mnie pomocną dłoń, kiedy osamotniony przyjechałem do nieznanego miasta, gdzie wszystko było mi obce. Wtedy, dwa lata temu, zauważył mnie na przystanku i bez żadnych ogródek zapytał, czy ubiegam się o główną rolę w serialu Zagubieni. Tak wtedy wyglądałem i tak się też czułem. Znowu byłem w obcym mieście. Kolejna przeprowadzka, kolejne mieszkanie, kolejny nowy start. Byłem już tym bardzo zmęczony. Wybory, których dokonałem wcześniej w życiu, zagwarantowały mi pewną przyszłość, mieszkanie i pieniądze, ale nie dały mi spokoju. Czułem, jakbym nie miał nic. Szukałem różnych miejsc do życia i pogubiłem się, a Ian to zauważył.
Dopiero on dał mi coś, o czym nawet nie wiedziałem, że marzyłem – namiastkę wolności. Zawód, który wykonuję, powoduje, że nigdy nie będę w pełni niezależny. Dzięki Ianowi dostałem nową pracę i mieszkanie, które sam sobie wybrałem. Wiem, że ta idylla nie będzie trwała wiecznie, ale cieszę się każdą chwilą mojego tymczasowego życia.
– Stary, mam genialny pomysł! – mówi z wielką ekscytacją, a ja mam wrażenie, że zaraz urosną mu skrzydła i za chwilę odleci do nieba.
– Super, nie mogę się doczekać, aż go usłyszę, szczególnie w niedzielę o szóstej rano!!! – nie ukrywam swojego niezadowolenia, obawiając się jednocześnie tego, co przyszło mu do głowy.
Ian ma milion pomysłów na minutę i większość z nich realizuje wyłamując się z schematu. Większość ludzi jest jak ta krowa, co to wprawdzie jest głośna, ale mleka to z niej nie ma, lecz nie Ian. On nie rzuca słów na wiatr. Otoczenie odbiera go jako dziwaka z ogromnym nadmiarem energii. Mało kto zauważa, że Ian potrafi dobrze spożytkować ten zapał – realizując swoje szalone pomysły. Rzadko się spotyka tak pozytywnie zakręconych ludzi, ale to właśnie ja dostąpiłem zaszczytu przyjaźni z nim.
– Wiesz, dlaczego dobijam się do ciebie o szóstej rano? – pyta, siadając na stołku barowym w niewielkiej kuchni. – Bo najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy o świcie, zaraz po przebudzeniu.
– Rozumiem, Ian, że po raz kolejny odezwała się do ciebie twoja nieograniczona podświadomość, ale czy nie mogłeś podzielić się ze mną tym pomysłem o godzinie piętnastej? – mówię i jak co rano szykuję sobie na przebudzenie szklankę zimnej wody z miętą i cytryną. Dobrze wiem, że nieprędko wrócę do łóżka. Nie pozbędę się go tak szybko.
– Oszalałeś, Nate? Muszę to z siebie wyrzucić, bo inaczej ten pomysł zeżre mnie od środka.
– Dobra, to co to za interes życia? – pytam i siadam naprzeciwko niego, bo wiem, że pomysł zwali mnie z nóg. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
Ian podaje mi niewielki skrawek papieru. To wycinek z gazety, chociaż wyraz ,,wycinek” to za dużo powiedziane. Ian wydarł kawałek strony, który najwyraźniej bardzo go zainteresował. To całkiem w jego stylu. Nie zdziwiłbym się, gdyby uszkodzona gazeta należała do przypadkowego przechodnia. Pobieżnie czytam treść, dalej nic nie rozumiejąc. Patrzę pytająco na przyjaciela.
– Nic nie kumasz? Stary, przecież tam jest wszystko wyjaśnione – teraz to on się irytuje.
Chodzi o jakiś program telewizyjny. Ale co to ma wspólnego z Ianem? Na logikę nic mi się nie łączy. Boże, jaki on musi mieć chaos w głowie. Ian przerywa moje rozmyślania, wyrywając mi gazetę z ręki. Wstaje i zaczyna krążyć po kuchni. Odkąd tylko usiadł, wiedziałem, że zaraz wstanie. Nadmiar energii nie pozwala mu nawet na chwilową bierność.
– Sprawa jest prosta. Kojarzysz stację Fun&Music?
– Wiesz, że nie oglądam telewizji...
– Dobra, mniejsza o to. To stacja muzyczna, która ogłosiła casting na pomysł nowego programu. Szukają czegoś, co odświeży ich ramówkę i dają szansę zabłysnąć amatorom. Chcą wypromować kogoś nowego. Potrzebują świeżej krwi.
– Jasne, rozumiem, ale co to ma wspólnego z tobą? Chyba nie chcesz mi powiedzieć...
– No wreszcie się domyśliłeś, mordo! To moja jedyna szansa na dostanie się do telewizji. Zawsze o tym marzyłem. Być producentem i stworzyć coś, co pokochają miliony ludzi…
Ian mówi dalej, ale ja zatrzymałem się na początku jego monologu. Kolejny szalony pomysł, który chcąc nie chcąc będę musiał poprzeć. Od tego są przyjaciele.
– Dobra, rozumiem – przerywam jego paplaninę. – Ale co z klubem?
Chodzi o klub sportowy, w którym razem pracujemy. Ian jest menadżerem, a ja prowadzę zajęcia z krav magi, kickboxingu i innych sztuk walki. Uwielbiam tę pracę. W końcu czuję się spełniony. Lecz jak już wspominałem wcześniej, wszystko zawdzięczam Ianowi. To on mnie zatrudnił, mówiąc, że wyglądam na takiego, co się lubi bić. Rzeczywiście, miałem w tych kwestiach przeszkolenie, więc byłem idealnym kandydatem na to stanowisko. Na początku się wahałem. Nie miałem doświadczenia w nauczaniu innych. Praca polegająca na bezpośrednim kontakcie z innymi ludźmi nie znajdowała się na szczycie moich marzeń, ale teraz nie wyobrażam sobie robić nic innego.
– Przecież jedno nie szkodzi drugiemu. Zresztą czuję, że już się tam zasiedziałem. Potrzebuję zmiany, a to jest idealna okazja.
– Okej. Skoro to zawsze było twoim marzeniem… – mówię z sarkazmem, bo nigdy mi o tym nie wspominał. – To na co czekasz? Zgłoś się. Do kiedy jest termin?
– Do końca przyszłego tygodnia – mówi z wahaniem, dziwnie mi się przyglądając.
– No to masz jeszcze trochę czasu na napisanie scenariusza, tak? Bo rozumiem, że to jest wymagane?
Ian kręci głową, a na jego twarzy pojawia się uśmieszek, który nie wróży nic dobrego.
– Sam scenariusz to za mało, Nate. Muszę zrobić coś, czym przykuję ich uwagę. Wiesz, muszę czymś się wyróżnić – przerywa i patrzy na mnie, jakbym wiedział, co chodzi mu po głowie.
– Dobra, kawa na ławę. Wiem, że już wszystko sobie dokładnie zaplanowałeś, więc w końcu wyrzuć to z siebie – mówię zirytowany, bo widzę, że coś ukrywa.
– No tak. Wpadłem na pomysł, żeby w ramach scenariusza wysłać im gotowy odcinek. To najlepiej odzwierciedli mój zamysł. Wiesz, pokażę emocje i przykuję uwagę. Na pewno zostanie im to w głowach na dłużej niż kawałek scenariusza.
– Masz rację, szkoda tylko, że jest to niewykonalne. – Muszę sprowadzić go na ziemię, bo za daleko popłynął. Pomysł naprawdę jest dobry, ale Ian chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co jest potrzebne do nagrania dobrego materiału.
– Powiedziałeś „niewykonalne”? – powtarza. – Co masz na myśli, Nate?
– Co mam na myśli? – Wstaję i nalewam sobie kolejną szklankę wody. Naprawdę to za wczesna pora na takie rozmowy. – Może to, że został ci raptem tydzień? Może to, że potrzebujesz profesjonalnego sprzętu? Studia? Chętnych uczestników? Może to, że… – Ian przerywa mi głośnym śmiechem i z niedowierzaniem kręci głową.
– Stary, ale ja to już wszystko ogarnąłem. – Patrzę na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. – Tydzień to dokładnie dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut, czyli kupa czasu! Mam ziomków, którzy wypożyczą mi studio na pół dnia razem ze sprzętem. Obróbką zajmę się sam, a głównym uczestnikiem będziesz ty. Wszystko mam zaplanowane. Muszę tylko…
Nie słyszę, co mówi dalej. Kiedy dociera do mnie sens jego wypowiedzi, zachłystuję się wodą i głośno kaszlę, próbując złapać powietrze.
– Spokojnie, przyjacielu – uspokaja mnie i klepie po plecach. – Wszystko ogarniemy, zobaczysz.
Rzucam mu mordercze spojrzenie, a kiedy znów mogę normalnie oddychać, mówię:
– Jaja sobie ze mnie robisz? Nie wezmę udziału w żadnym reality show. Zapomnij! Popieram twoje szalone pomysły, ale wtedy, kiedy mnie w to nie mieszasz!
– Stary, wyluzuj. Przecież to nie jest żadne reality show. Nie będziesz w telewizji. Nikt, oprócz jury, nie będzie tego widział. Słuchaj, naprawdę nie mam kogo o to poprosić, poza tym, jak sam zauważyłeś, mam za mało czasu na wybrzydzanie. Jesteś idealnym kandydatem – przerywa i patrzy na mnie z wahaniem i nadzieją w oczach.
Jeżeli się nie zgodzę, będę głównym powodem jego porażki w spełnieniu tego absurdalnego marzenia. Po prostu nie mogę powiedzieć ,,nie”. Na pewno nie jemu. Cisza między nami trwa stanowczo zbyt długo. Skracam jego męki i mówię:
– Zanim w to wejdę, poproszę o zarys fabuły.
Na jego twarz powraca szeroki uśmiech, a w oczach zauważam szaleństwo. Czyli wszystko w normie.
Godzinę później, dalej siedzimy w kuchni, debatując o scenariuszu Iana. Chociaż ja głównie słucham i potakuję. Nie wiem, co powiedzieć. Nie chcę go urazić, a tym bardziej ugasić jego entuzjazm. Widzę, jak wielką radość mu to sprawia i jaką ogromną nadzieję w tym pokłada. Mimo że nie mam najmniejszej ochoty angażować się w ten program, nie zostawię go na lodzie.
– Może lepiej już pójdę – mówi w pewnej chwili i wstaje od stołu. – Chyba musisz wszystko na spokojnie przetrawić.
Kieruje się do wyjścia, a ja bez słowa podążam za nim.
– Wszystko okej, stary? – dopytuje po drodze. – Dawno nie byłeś taki milczący.
– Nie wiem czy pamiętasz, ale zafundowałeś mi pobudkę o szóstej rano! Mój mózg ma prawo działać na zwolnionych obrotach.
Nagle za moimi plecami pojawia się Kate. Obejmując mnie w pasie, szepcze do ucha uwodzicielskie ,,dziękuję” i wita się z Ianem.
– No hej. Tak myślałam, że to ty porwałeś mi chłopaka. Nie będę konkurować o twoją uwagę, Nate. W tym trio wiem, że jestem na przegranej pozycji. Zwalniam ci miejsce, Ian – żartuje, a kiedy odchodzi, obaj podziwiamy jej urodę. Kształty ma idealne. Nie ukrywam, że liczyłem jeszcze na przyjemny poranek w jej towarzystwie, ale może i dobrze, że już poszła. Będę mógł w spokoju pomyśleć, a Ian zadbał o to, abym miał o czym.
– Jak ty to robisz, że zgarniasz same zajebiste sztuki? – mówi z podziwem. – Właśnie dlatego nadajesz się do mojego programu jak nikt inny. – Uśmiecha się szerzej i w końcu wychodzi z mieszkania. – Znikam, bo jeszcze się rozmyślisz. Na razie, stary!
– Na razie – odpowiadam, a kiedy zamykam drzwi, słyszę jego głos z daleka:
– Obiad u mamy!
Kiwam głową i jak najszybciej udaję się do łóżka, żeby zyskać jeszcze trochę snu.
Jednak nie jest to łatwe, bo za dużo informacji krąży mi po głowie. Pomysł Iana zupełnie nie przypadł mi do gustu. Jego program jest podobny do randki w ciemno. Mam pocałować pięć dziewczyn i na podstawie samych pocałunków zdecydować, które z nich mają przejść do drugiego etapu. Cały myk polega na tym, że zarówno ja, jak i one, mamy zawiązane oczy. Nie widzimy się, nie słyszymy, tylko czujemy. W drugim etapie mogę zobaczyć dziewczyny, porozmawiać z nimi i po raz kolejny pocałować. Ostatecznie z dwiema wybieram się na całodniową randkę.
Kiedy dłużej się nad tym zastanawiam, nie mogę uwierzyć, że tak łatwo się zgodziłem. Mimo, że to tylko prototyp programu, nie będę czuł się komfortowo. To dobre dla romantyków, a ja jestem niewierzącym. Nie wierzę w miłość. Z tą myślą zapadam w głęboki sen.
------------------------------------------------------------------------
2 Chociaż nie dzielimy tej samej krwi, jesteś moim bratem i kocham cię, to prawda.Nate
They say home is where the heart is
but my heart is wild and free
So am I homeless
Or just heartless? 3
Passenger, Home
Niedzielne obiadki u Ellen stały się obowiązkowym punktem dnia. Wystarczyło, że raz spróbowałem jej kuchni, a od tego momentu nie potrafię odmówić sobie tej przyjemności.
Ellen to prawdziwa mama, w pełnym tego słowa znaczeniu. Taka, jaką każdy powinien mieć. Ja niestety nie mam już matki, ale cieszę się ze szczęścia Iana. Ma osobę, na którą zawsze może liczyć. Ma miejsce, do którego zawsze może wrócić. Dom, którego tak bardzo mi brakuje i to pewnie z tego powodu trochę się tu zadomowiłem.
Jest w nim pachnąca domowymi wypiekami kuchnia, salon z ogromnym stołem i kominkiem, przytulne dwa pokoje sypialniane i malutka łazienka. Choć budynek jest murowany, w środku króluje drewno, co nadaje wnętrzu unikalny, rodzinny klimat. Wchodząc do tego domu, zapominasz o tętniącym życiem mieście Santa Monica i przenosisz się w czasie do wiejskiej, rodzinnej chatki.
W tym ciepłym domu brakuje jednak miłości małżeńskiej. Od ponad trzech lat Ellen jest wdową. Jej mąż Erick był marynarzem. Kochał morze i najwyraźniej ono kochało jego, skoro już go jej nie oddało. Ellen zawsze ciepło wspomina swoje małżeństwo. Mówi, że to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Wprawia mnie to w zdumienie, bo przecież nie ma tu happy endu.
Może rzeczywiście była szczęśliwa, jak opowiadała, ale czy było warto, skoro na końcu i tak cierpiała? W ostatecznym rozrachunku miłość zadaje zbyt wiele bólu, dlatego trzymam się od niej z daleka.
Po śmierci męża Ellen całe dnie spędzała w kuchni. Ta atrakcyjna kobieta po pięćdziesiątce nie miała zamiaru na siłę wypełniać pustki po mężu. W pełni oddała się gotowaniu. Jak mówiła, to pomogło przetrwać jej najcięższe chwile. Gdy zajmowała się gotowaniem i pieczeniem, jej myśli nie krążyły wokół tragedii, która złamała jej serce na pół. Jedna połowa pozostała przy mężu, a druga, nadal aktywna, biła dla Iana, któremu starała się przekazać miłość do gotowania, ale jak dotąd z marnym skutkiem.
Kiedy wchodzę do jadalni, słyszę gospodynie domu, która często podczas gotowania nuci coś pod nosem. Ian jeszcze nie przyszedł, więc sam zajmuję swoje miejsce przy stole.
– Nakładaj sobie, kochanie. Nie będziemy czekać na Iana. Spóźni się, bo załatwia wszystko do tego konkursu w telewizji – mówi Ellen, podając przepysznie pachnącą zapiekankę z makaronem i sosem serowym.
– Chyba nie jestem wstanie czekać dłużej. Od samego zapachu się ślinię.
Ellen śmieje się i nalewa nam lemoniady własnej roboty. Ta kobieta czerpie większą radość z patrzenia, jak ktoś zajada się jej daniami niż z samego gotowania. Wszystko, cokolwiek zrobi, rozpływa się w ustach.
Kiedy siada, zamyka oczy i odmawia krótką modlitwę:
– Dziękujemy ci Boże, za wszystkie dary, które dziś spożywać mamy. Niech wszyscy głodni znajdą pożywienie, a ci co odeszli, osiągną zbawienie. Amen. Smacznego, Nate.
– Nawzajem, Ellen – mówię i biorę duży kęs, którym nie potrafię się delektować. Jestem tak głodny, że połykam go w całości.
– Nate, spokojnie, jeszcze się poparzysz. Widzę, że ci smakuje. Przypomnij mi, to spakuję ci trochę do domu.
– Przepraszam, ale jestem niesamowicie głodny. Smakuje mi dosłownie wszystko, co gotujesz. Naprawdę masz wielki talent. Nie wiem, jak długo mam cię jeszcze przekonywać, żebyś otworzyła własną firmę cateringową. Zrobię ci świetną reklamę.
– Oj, skarbie. Gotuję, bo lubię, chyba nie potrafiłabym brać za to pieniędzy. Poza tym wcale mi ich nie brakuje.
– Pieniędzy nigdy nie za wiele. Za dodatkową gotówkę mogłabyś kupić lepszy sprzęt i produkty. A skoro karmienie ludzi daje ci tak dużo szczęścia, to dlaczego nie zrobić tego na większą skalę? Byłabyś jeszcze bardziej szczęśliwa.
Naszą rozmowę przerywa Ian, który wpada do środka jak huragan. Teraz to naprawdę urosły mu skrzydła. Chyba wszystko układa się po jego myśli.
– Przepraszam za spóźnienie, ale nie uwierzycie! Udało mi się wszystko załatwić. No, prawie wszystko. – Siada i nakłada sobie sporą porcję makaronu. On też jest wielkim fanem kuchni swojej mamy.
– To świetnie synku! Zawsze w ciebie wierzyłam! Smacznego, kochanie – mówi Ellen, a na jej twarzy pojawia się szczery uśmiech. To prawda, Ian zawsze mógł liczyć na matkę. Nigdy nie widziałem tak silnej więzi między ludźmi. Ona, tak jak ja, nie krytykowała jego szalonych pomysłów.
Szkoda, że nie bierze przykładu z syna. Brakuje jej odwagi, żeby zdobyć się na otworzenie własnego biznesu. Tak wielki talent się marnuje, ale nie dam jej tak łatwo spokoju i przy każdej możliwej okazji będę wałkował ten temat.
– Studio jest, operatorzy są, główny bohater jest – mówi i szczerzy się do mnie, na co ja uśmiecham się kwaśno. – We wtorek nagrywamy.
Dobrze, że w tym momencie nie miałem niczego w ustach. Zadławić się jedzeniem Ellen, to marnotrawstwo i głupota. Ian naprawdę szybko to załatwił. Tliła się we mnie nadzieja, że może jednak coś pójdzie nie tak.
– Widzę, że nie próżnujesz. Wystarczyło kilka godzin, a plan już jest gotowy do realizacji. Gratulacje, stary – staram się brzmieć, jak najbardziej szczerze.
– Tak się cieszę, że mu w tym pomagasz – rozpromienia się Ellen. – Jesteś idealnym kandydatem i kto wie, może rzeczywiście poznasz tam fajną dziewczynę.
Żadnej miłości, żadnych randek. Ile razy mam im to powtarzać?
Ian wybucha śmiechem, a ja gaszę entuzjazm Ellen, która nie może doczekać się dnia, aż przyprowadzę dziewczynę, na niedzielny obiad.
– O nie, nie. Pomagam Ianowi, ale nie mam zamiaru mieszać w to żadnych uczuć – mówię zirytowany. Na szczęście zdążyłem podelektować się obiadem, zanim zepsuli mi humor.
– Och, Nate, nie uciekniesz od miłości. Ona też cię w końcu dorwie i przewróci twoje życie do góry nogami – kobieta uśmiecha się i patrzy z rozmarzeniem na zdjęcia męża, wiszące przy kominku.
Nie chcąc robić jej przykrości, po prostu zmieniam temat i dopytuję Iana o szczegóły.
– Co jeszcze zostało do załatwienia?
– Dziewczyny. – Przerywa posiłek i wyciąga telefon, przeglądając kontakty.
– Ian…– mówi Ellen i z dezaprobatą patrzy na komórkę syna.
Zasada wprowadzona przez panią domu, to zakaz używania telefonu podczas spożywania posiłku. W dobie technologii telefon jest jak zapasowy mózg i wydaje się nam niezbędny. Na początku ciężko było się odzwyczaić, ale teraz bez problemu wyłączam telefon za każdym razem, kiedy przekraczam próg ich domu.
– Oj, mamuś. Chyba nie chcesz mi stanąć na drodze do sławy? – odpowiada swoim słodkim głosikiem, któremu Ellen nie potrafi się oprzeć.
– Dobrze, tym razem ci wybaczam, bo wiem, że masz mało czasu. To wy sobie porozmawiajcie, a ja przygotuję deser. – Kobieta znika w kuchni, a ja już nie mogę się doczekać kolejnego smakołyku. To również stały punkt niedzielnego obiadu, dlatego staram się zawsze zostawić trochę miejsca na jej wypieki, do których nie umywają się nawet najlepsze ciasta w ekskluzywnych cukierniach. Naprawdę, ta kobieta nie zdaje sobie sprawy, jakie czary wyprawiają jej ręce.
– Znam sporo fajnych lasek, ale najpierw muszę przeprowadzić wstępną selekcję – wzdycha Ian.
– Martwisz się selekcją? Na twoim miejscu modliłbym się, żeby one w ogóle chciały wziąć w tym udział.
– A co to za problem? Przecież każdy lubi się całować – beztrosko wzrusza ramionami. – Kobiety lubią romanse, randki, pieszczoty. To ich klimat. Uwierz mi stary, najwięcej oporów masz ty i w ogóle nie rozumiem, dlaczego. Zawsze powtarzasz, że miłość ci nie grozi, więc czego się boisz? – Patrzy na mnie wymownie. – Na imprezach z łatwością obracasz kilka lasek, a teraz chodzi tylko o pocałunek. Czemu się tak spinasz?
Sam do końca nie wiem. Może, dlatego, że nie lubię, kiedy ktoś mi mówi, co mam robić. Wiem, że mam się tylko wcielić w rolę amanta, ale cały pomysł od samego początku mi się nie podobał. Może nie pomysł, ale moja w nim rola. Nie lubię fikcji. W moim życiu było jej zdecydowanie za dużo.
– Obiecałem, że ci pomogę i zrobię to jak najlepiej. Jeżeli załatwisz same zajebiste laski, postaram się jeszcze bardziej – żartuję, żeby rozładować napiętą sytuację.
– Ja mam same zajebiste koleżanki – śmieje się Ian, a Ellen podaje szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną. Znowu jestem w raju.
------------------------------------------------------------------------
3 Mówią, że dom jest tam, gdzie twoje serce, ale moje serce jest dzikie i wolne, jestem więc bezdomny? Czy tylko bez serca?