Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odette i inne historie miłosne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
22,99

Odette i inne historie miłosne - ebook

Osiem historii miłosnych, osiem narracji, osiem kobiet - od sprzedawczyni po twardą milionerkę, od zawiedzionej trzydziestolatki po tajemniczą bosonogą księżniczkę. Po drodze kochankowie i stęsknione matki... Wanda, Helena, Isabelle, Donatella, Odette - oto galeria nowych postaci odmalowanych przez Erica-Emmanuela Schmitta. Baśniowa opowieść o miłości, a zarazem przypowieść i filozoficzna komedia, w której Schmitt z czułością kreśli portrety kobiet poszukujących szczęścia. Jedna z historii opowiada o tytułowej Odette Toulemonde. Czterdziestoletnia wdowa zachwyca się książkami modnego pisarza Balthazara Balsana. To miły człowiek, ujmujący, zadbany, o nieco pociesznej prezencji nauczyciela gimnastyki, ale jak najbardziej na poziomie. Mówiąc krótko: mężczyzna, z którym kobieta rozwodzi się z przyjemnością. Los sprzyja jemu, a jednak to ona jest szczęśliwa. Przypadkowe spotkanie podczas podpisywania książek wywróci ich życie do góry nogami.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-1567-2
Rozmiar pliku: 545 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Całe w skórach wnętrze rollsa i w skórach szofer aż po rękawiczki. Kufer po brzegi pełen skórzanych waliz i toreb. Ze skóry pleciony sandałek – zwiastun wysmukłej nogi – w progu drzwi limuzyny. Ze skóry szkarłatny kostium Wandy Winnipeg.

Służba w liberiach zgina się w ukłonach.

Wanda przekracza próg, na nikogo nie zwraca uwagi. Nie patrzy, czy bagaże podążają za nią – jakżeby zresztą mogło być inaczej?

Za kontuarem drżą recepcjoniści. Wykrzykują powitalne formuły, choć nie potrafią przyciągnąć jej wzroku – oczy skryte ma za ciemnymi szkłami.

– Witamy, pani Winnipeg! To dla nas wielki zaszczyt gościć panią w Royal Emeraude! Zrobimy, co w naszej mocy, by pobyt upłynął pani tak przyjemnie, jak to tylko możliwe!

Odbiera owe oznaki czci w milczeniu, niczym należne jej drobne monety, oni zaś nadal zwracają się do niej, jakby uczestniczyła w rozmowie.

– Salon piękności otwarty jest od siódmej rano do dziewiątej wieczorem. Tak samo sala _fitness_ i pływalnia.

Na jej twarzy pojawia się grymas. Pracownik, od którego to zależy, w popłochu stara się z góry rozwiązać problem.

– Ale oczywiście, jeśli tylko pani sobie życzy, możemy zmienić godziny wedle pani potrzeb.

Nadbiega w pośpiechu zasapany dyrektor. Podąża za nią, skomląc piskliwym głosem:

– Cóż za wielki zaszczyt, pani Winnipeg, gościć panią w Royal Emeraude! Zrobimy, co w naszej mocy, by pobyt upłynął pani tak przyjemnie, jak to tylko możliwe!

Jako iż powtórzył ten sam frazes co podległy mu personel, Wanda Winnipeg kpiąco się uśmiecha, nie kryjąc się wcale przed pracownikami, jakby chciała powiedzieć: „Niezbyt rozgarnięty ten wasz szef, nawet się od was zgrabniej nie umie wyrażać”, a potem odwraca się, by wyciągnąć rękę do pocałowania. Dyrektor nie chwyta ironii ani się jej nie domyśla, Wanda bowiem odpowiada łaskawie:

– Mam istotnie nadzieję, że nie spotka mnie rozczarowanie. Księżna Mathilde bardzo zachwalała pański hotel.

Odruchowym stuknięciem obcasów – coś pomiędzy salutującym wojskowym a tancerzem tanga dziękującym za taniec – dyrektor potwierdza, że jest pod wrażeniem: pojmuje, że goszcząc Wandę Winnipeg, będzie miał pod swym dachem nie tylko jedną z największych w świecie fortun, ale i kobietę, która ma do czynienia z Almanachem Gotajskim.

– Zna pan oczywiście pana Lorenza Canali?

Niedbałym gestem przedstawia swego kochanka, pięknego mężczyznę o długich czarnych lśniących niczym woskowane włosach, który skłania głowę, uśmiechając się z lekka. Jest znakomity w roli księcia-małżonka, który z powodu swej niższej pozycji musi odnosić się do innych milej niż królowa.

A potem Wanda oddala się do swych pokoi – świetnie wie, że za jej plecami rozlegają się szepty:

– Myślałem, że jest wyższa... Jaka piękna kobieta! I wydaje się młodsza niż na fotografiach, co nie?

Ledwie przekroczywszy próg apartamentu, czuje, że będzie jej tu dobrze, ale kiedy słucha dyrektora, wychwalającego zalety hotelu, na twarzy Wandy pojawia się sceptyczny grymas. Mimo ogromnych przestrzeni, dwóch łazienek wyłożonych marmurem, zatrzęsienia kwiatów, wysokiej jakości telewizorów, kunsztownej markieterii mebli jej głód nie został zaspokojony. Na razie zadowala się stwierdzeniem, że przydałby się telefon na tarasie, jeśli będzie miała ochotę rozmawiać z leżaka.

– Tak jest, proszę pani, ma pani absolutną rację, zamontujemy go za minutkę.

Nie mówi oczywiście dyrektorowi, że nigdy nie skorzysta z aparatu, bo używa wyłącznie komórki – terroryzuje go, póki jest pod ręką, aby potem lepiej jej służył. Dyrektor Royal Emeraude zamyka drzwi, cały w ukłonach, obiecując przymilnie złote góry.

Wanda, nareszcie sama, wyciąga się na kanapie, pozostawiając Lorenzowi i pokojówce ułożenie ubrań w szafach. Wie, że robi wrażenie, i zawsze ją to bawi. Jako że zachowuje własne zdanie, cieszy się respektem; ponieważ odzywa się tylko po to, by coś skrytykować, boją się jej. Zamieszanie, jakie powoduje wszędzie, gdzie się pojawi, nie wynika jedynie z jej bogactwa, rozgłosu ani też niezwykłej urody: bierze się również ze swego rodzaju legendy, która ją otacza.

Czegóż takiego w końcu udało się jej dokonać? Ona sama uważa, że sprowadza się to do dwóch podstawowych zasad: wiedzieć, jak dobrze wyjść za mąż oraz jak się dobrze rozwieść.

Z każdym kolejnym małżeństwem wspinała się po społecznej drabinie. Ostatnie – piętnaście lat temu – uczyniło z niej osobę, jaką jest obecnie. Wychodząc za amerykańskiego miliardera Donalda Winnipega, zyskała sławę, gdy kolorowe magazyny na całym świecie zamieściły fotoreportaże z ich ślubu. A potem trafiła na okładki z okazji rozwodu – jednego z najbardziej soczystych i rozreklamowanych przez media w ostatnich latach. To dzięki niemu znalazła się wśród najbogatszych kobiet na całej planecie.

Od tamtej chwili prowadziła wygodne życie rentierki, zatrudniając wybitnych fachowców, by dbali o jej interesy, a jeśli się nie sprawdzali, bez skrupułów się ich pozbywała.

Lorenzo wszedł i zagruchał słodkim głosem:

– Wando, jaki mamy program na dzisiejsze popołudnie?

– Możemy najpierw ponurkować w basenie, a potem odpoczniemy sobie w pokoju. Co ty na to?

Lorenzo natychmiast tłumaczy sobie na swój język oba rozkazy: wpierw będzie się przypatrywać, jak Wanda przepływa swoje dwa kilometry, a potem się z nią kochać.

– Wspaniale, zachwyca mnie taka perspektywa.

Wanda posyła mu przychylny uśmiech; Lorenzo nie ma wyboru, ale to elegancko z jego strony, że odgrywa przyjemność ze swego poddaństwa.

Lorenzo udaje się do łazienki; delikatnie kołysząc biodrami, pozwala jej podziwiać swą wysmukłą talię i wygięcie lędźwi, a ona marzy pożądliwie, że niedługo już będzie ugniatać dłońmi jego jakże męskie pośladki.

To właśnie w facetach lubię najbardziej – i bądź tu mądry dlaczego!

Rozmawiając z sobą, Wanda używa prostych zdań i gminnych zwrotów, które zdradzają jej pochodzenie. Na całe szczęście, jedynie ona je słyszy.

Lorenzo powraca w lnianej koszuli i obcisłych kąpielówkach, gotów towarzyszyć jej na basen. Nigdy jeszcze Wanda nie miała równie doskonałego towarzysza: nie rozgląda się za innymi kobietami, darzy sympatią jedynie przyjaciół Wandy, jada podobnie jak ona, wstaje o tej samej porze i ma nieustannie dobry humor. Nieważne, czy mu się to podoba, czy wręcz odwrotnie – wypełnia przecież tylko swoje obowiązki.

Zważywszy to wszystko – jest doskonały. Ja w końcu też nie jestem w tym najgorsza.

Stwierdzając to, Wanda ma na myśli nie swoje ciało, ale zachowanie: podczas gdy Lorenzo prowadzi się jak zawodowy żigolo, ona również wie, jak się takiego powinno traktować. Jeszcze kilka lat temu z powodu jego ugrzecznionej, nieskazitelnej postawy i galanterii podejrzewałaby go o homoseksualizm. Dzisiaj niezbyt jest dla niej ważne, czy Lorenzo ma ochotę również na mężczyzn – wystarcza jej, że na każde życzenie dobrze sobie radzi w łóżku. I nic poza tym. Nie chce też wiedzieć, czy aby – jak tylu innych – nie wstrzykuje sobie ukradkiem czegoś w toalecie, żeby stał mu na baczność, kiedy się z nią kocha...

My, kobiety, umiemy tak dobrze udawać... Co nam szkodzi, jeśli oni też oszukują?

Wanda Winnipeg dotarła do owej szczęśliwej chwili żądnej sukcesów kobiety, kiedy nareszcie cynizm przemienia się w mądrość: wyzwolona z okowów moralności, cieszy się życiem takim, jakie jest, i mężczyznami, jacy po prostu są – nie oburza jej już nic.

Zagląda do kalendarzyka i sprawdza wakacyjne plany. Ponieważ nienawidzi się nudzić, ustala wszystko z góry: wieczorki dobroczynne, zwiedzanie zabytków, spotkania z przyjaciółmi, wyprawy na skuterach wodnych, masaże, otwarcia nowych restauracji, inauguracje nocnych klubów, bale kostiumowe. Nie ma tu miejsca na improwizację – przewidziany jest nawet czas na zakupy oraz sjestę. Wszyscy z jej osobistego personelu, łącznie z Lorenzem, otrzymują kopię programu i mają obowiązek sprzeciwić się natrętowi, który za ich pośrednictwem chciałby wywalczyć obecność pani Winnipeg przy swym stole albo się do niej dosiąść.

Uspokojona, przymyka oczy. Zaczyna jej przeszkadzać zapach mimozy. Zmieszana, prostuje się i z niepokojem rozgląda wokół. Fałszywy alarm – jest tylko swą własną ofiarą. Ten zapach przypomniał jej, że to właśnie tu spędziła część dzieciństwa, że w tamtych czasach była biedna i wcale nie miała na imię Wanda. Nikt o tym nie wie i nikt nigdy się nie dowie. Sfabrykowała swój życiorys całkowicie od nowa – wedle niego urodziła się w Rosji, opodal Odessy. Wiarygodności owemu mitowi dodaje akcent, który wyćwiczyła w pięciu językach, podkreślony jeszcze przez jej chrapliwy głos.

Wstając, potrząsa głową, by oczyścić pamięć. Żegnajcie, wspomnienia! Wanda ma wszystko pod kontrolą – swoje ciało, zachowanie, interesy, seks oraz przeszłość. Należą się jej wspaniałe wakacje. Przecież za to zapłaciła.

Następny tydzień upłynął cudownie.

Przenosili się z „wybornych” kolacji na „wyśmienite” obiady, nie zapominając o „boskich” wieczorach. Towarzystwo z „wielkiego świata” wszędzie rozmawiało o tym samym i Wanda wraz z Lorenzem prędko nauczyli się zabierać głos – jak gdyby spędzili całe lato na Lazurowym Wybrzeżu – na temat korzyści na dyskotekach z karty wstępu dla uprzywilejowanych, powrotu stringów („Pomysł dziwny, ale jeśli ktoś może sobie pozwolić, to cóż...”), tej „pasjonującej” gry, w której trzeba mimiką wyrazić tytuł filmu („Ach, gdybyście widzieli, jak Nick próbował nam pokazać _Przeminęło z wiatrem_!”), wózków elektrycznych („Idealne do wyjazdów na plażę”), bankructwa Arystotelesa Paropulosa, a przede wszystkim w sprawie prywatnego samolotu tych nieszczęsnych Sweetensonów, który się roztrzaskał („Jednosilnikowy, moja kochana, czy takim się lata, gdy kogoś stać na prywatny odrzutowiec?!”).

Ostatniego dnia wypłynęli na jachcie Farinellich („Ależ tak, to ten król włoskich sandałów, tych lekkich, z podwójnym paskiem na kostce, tylko on się liczy”) na spokojne wody Morza Śródziemnego.

Kobiety prędko odgadły, do czego ma służyć rejs: mianowicie by na przednim pokładzie – niezależnie od wieku – zademonstrować swe kształty, solidne biusty, cienkie talie i uda bez rozstępów. Wanda poddaje się temu całkiem naturalnie – wie, że jest wspaniale zbudowana i bardziej od innych zadbana. Lorenzo, jak zwykle przykładny, obrzuca ją gorącym spojrzeniem, niczym zakochany. Zabawne, co? Wanda wysłuchuje kilku komplementów, które wprawiają ją w dobry humor, poprawiony jeszcze różowym prowansalskim winem, i wraz z grupą rozbawionych miliarderów ląduje pontonem na plaży w Salins.

Przygotowano dla nich stół w cieniu słomianych mat kryjących miłą knajpkę.

– Może chcieliby państwo obejrzeć moje obrazy? Mam pracownię na końcu plaży. Możemy tam pójść, kiedy tylko państwo zechcą...

Nikt oczywiście nie odpowiada na pytanie zadane nieśmiałym głosem przez staruszka, zachowującego pełen szacunku dystans. Wszyscy śmieją się i rozmawiają głośno, jakby w ogóle nie istniał. Jemu zaś zdaje się, że go nie dosłyszeli, zaczyna więc od nowa:

– Może chcieliby państwo obejrzeć moje obrazy? Mam pracownię na końcu plaży. Możemy tam pójść, kiedy tylko państwo zechcą...

Tym razem pełna napięcia cisza zdradza, że intruz został dostrzeżony. Guido Farinelli spogląda brzydko na restauratora, który natychmiast posłusznie reaguje – podchodzi do staruszka, bierze go za ramię i wyprowadza, coś do niego powarkując.

Rozmowa znowu nabiera wigoru. Nikt nie zauważył, że Wanda pobladła.

Poznała go.

Pomimo upływu lat, które tak bardzo go zniszczyły („W jakim on może być wieku? Koło osiemdziesiątki...”), zadrżała, słysząc znów jego głos.

Natychmiast z wrogością odsuwa od siebie wspomnienie. Nienawidzi przeszłości. A nade wszystko nienawidzi tamtej przeszłości, kiedy żyła w nędzy. Stawiając tu stopę, ani przez chwilę nie myślała o tym, że kiedyś już chodziła po plaży w Salins, po piasku usianym gęsto czarnymi skałkami. To było tak dawno temu, w czasach, których nikt już nie pamięta, w czasach gdy nie była jeszcze Wandą Winnipeg. Ale wspomnienie, pomimo jej wysiłków, uparcie powraca – zdziwiona Wanda czuje, jak ogarnia ją gorąca fala szczęścia.

Przechyla się dyskretnie, by przyjrzeć się staruszkowi, którego restaurator usadził gdzieś na boku, stawiając mu _pastis_. Ciągle jeszcze ma ten nieco zagubiony wygląd, to zadziwienie dziecka, które nie bardzo pojmuje świat.

Och, już w tamtych czasach nie wyróżniał się inteligencją. Teraz może być tylko gorzej. Ale za to jaki był piękny!...

Łapie się na tym, iż się czerwieni. Tak, ona, Wanda Winnipeg, żona dolarowych miliarderów, czuje łaskotanie w gardle i mrowienie na policzkach, tak samo jak tamta piętnastoletnia dziewczyna...

Wstrząśnięta, boi się, że sąsiedzi przy stole mogą dostrzec jej wzburzenie, ale zamiast tego rozmowy, podlane różowym winem, nabierają tempa.

Wanda, z uśmiechem na ustach, wymyka się kompanii i nie ruszając się z miejsca, ukryta za ciemnymi szkłami, powraca do przeszłości.

Miała wtedy piętnaście lat. Według swej oficjalnej biografii, mieszkała w Rumunii i pracowała w fabryce papierosów – o dziwo, nikt nie próbował sprawdzić tego szczegółu, z nutką romantyzmu czyniącego z niej rodzaj Carmen, która zdołała wyrwać się z nędzy. W rzeczywistości od kilku miesięcy przebywała niedaleko stąd, w Fréjus, w domu dla trudnej młodzieży, przede wszystkim sierot. Nigdy nie poznała ojca, ale jej matka – ta prawdziwa – jeszcze wówczas żyła; lekarze uznali jednak, iż jest w takim stanie, że lepiej odseparować małą, aby uchronić ją od narkotyków.

Wanda nie miała na imię Wanda, lecz Magali. Głupie imię, którego nienawidziła. Z pewnością dlatego że nikt nigdy nie wymawiał go z miłością. Już wtedy kazała nazywać się inaczej. Jak właściwie? Wendy? Tak, Wendy – bohaterka _Piotrusia Pana_. Pierwszy krok w stronę Wandy...

Odrzucała swoje imię i odrzucała rodzinę – obie te rzeczy wydawały się jej straszliwą pomyłką. Bardzo wcześnie poczuła się ofiarą czyjegoś błędu: ktoś w szpitalu musiał zamienić noworodki. Była pewna, że jej przeznaczeniem jest bogactwo i sukces, a zesłano ją do króliczej klatki przy ruchliwej szosie, do ubogiej, brudnej, obojętnej narkomanki. Wściekłość, spowodowana poczuciem niesprawiedliwości, ukształtowała jej charakter. Wszystko, co miała w przyszłości przeżyć, brało się z zemsty – pragnęła wynagrodzenia doznanych krzywd: świat winien jej był odszkodowanie wraz z odsetkami za katastrofalny początek.

Wanda zrozumiała, że da sobie radę sama. Przyszłość wyobrażała sobie niezbyt precyzyjnie, wiedziała jednak, iż nie ma co liczyć na dyplomy. Jej nauka już przedtem przebiegała chaotycznie, a od czasu gdy z powodu drobnych kradzieży sklepowych znalazła się w domu poprawczym, miała do czynienia wyłącznie z nauczycielami, którzy bardziej dbali o swój autorytet niż postępy uczniów – pedagodzy specjalni mieli za zadanie przede wszystkim wychowywać, a dopiero potem uczyć. Wanda doszła więc do wniosku, że wyrwie się stamtąd przy pomocy mężczyzn. Mężczyznom się podobała – to było oczywiste. I podobało się jej, że im się podoba.

Kiedy tylko mogła, urywała się z zakładu i jechała rowerem na plażę. Była otwarta i ciekawa świata, łakomie zawierała nowe znajomości; umiała też przekonać, że mieszka w pobliżu wraz z matką. Wierzono jej, bo była ładna, i traktowano jak miejscową dziewczynę.

Pragnęła przespać się z facetem, tak jak inne dziewczyny w jej wieku pragną zdać trudny egzamin – dla niej miał to być dyplom, który podsumuje jej bolesne dorastanie i pozwoli rzucić się w wir prawdziwego życia. Ale chciała, żeby stało się to z mężczyzną, prawdziwym mężczyzną, a nie z chłopakiem w jej wieku. Już wtedy była ambitna, a wątpiła, by piętnastoletni smarkacz mógł ją czegoś naprawdę nauczyć.

Badała rynek okolicznych samców ze skrupulatną powagą, podobnie jak potem przez całe swe życie. W owym czasie na przestrzeni pięciu kilometrów wyróżniał się jeden: Césario.

Wanda wysłuchiwała wyznań kobiet, które uważały go za kochanka doskonałego. Césario nie tylko miał wspaniałe, opalone, wysportowane, smukłe ciało – widoczne tym bardziej iż żył na plaży jedynie w kąpielówkach – ale również uwielbiał płeć piękną i był znakomity w łóżku.

– Wszystko ci zrobi, mała, wszystko! Jakbyś była królową! Wszędzie będzie cię pieścił, wszędzie będzie cię lizał, kąsał w uszka, pośladki, nawet w duży palec u nogi; będziesz jęczeć z rozkoszy całymi godzinami, on... Posłuchaj, Wendy, po prostu nie ma równie zwariowanych na punkcie bab facetów. Tylko on jeden. Cóż, ma pewną wadę, nie umie się przywiązać. Z ducha jest kawalerem. Żadnej z nas nie udało się go zatrzymać. Ale zauważ, to nam odpowiada, zawsze możemy z nim spróbować szczęścia, od czasu do czasu do niego wrócić. Nawet po ślubie... Ach, ten Césario!...

Wanda obserwowała Césaria, jakby miała wybrać uniwersytet.

Podobał się jej. Nie tylko dlatego że kobiety tak go zachwalały. Naprawdę się jej podobał... Ta jego skóra w kolorze karmelu, gładka i aksamitna... Zielone tęczówki, pobłyskujące złotawo, otoczone bielą czystą jak muszla... Jasne, błyszczące złotem pod światło włosy i ta świetlista aura, bijąca od jego ciała... Jego piękny rzeźbiony tors... A przede wszystkim jego pośladki, zwarte, kształtne, mięsiste i wyzywające. Kontemplując od tyłu Césaria, Wanda po raz pierwszy poczuła, że męskie pośladki pociągają ją tak jak mężczyzn kobiece piersi. Gdzieś z głębi jej trzewi płynęło pożądanie, ogarniające płomieniem całe ciało. Kiedy biodra Césaria znajdowały się blisko, z trudem potrafiła powstrzymać ręce, by ich nie dotykać, by ich nie głaskać i pieścić.

Niestety, Césario nie bardzo na nią zwracał uwagę.

Wanda odprowadzała go do łodzi, żartowała, proponowała, że przyniesie mu coś do picia lub lody albo żeby w coś zagrali. Odpowiadał jej zawsze dopiero po paru sekundach, z uprzejmością zabarwioną lekkim rozdrażnieniem.

– Jesteś bardzo miła, Wendy, ale naprawdę cię nie potrzebuję.

Była na niego wściekła: może on jej nie potrzebował, ale ona jego tak! Im bardziej się opierał, tym bardziej wzrastało jej pożądanie – to będzie on albo nikt! Pragnęła stać się kobietą z tym najpiękniejszym, chociaż był biedakiem. Potem będzie czas sypiać z bogaczami o odrażającym ciele.

Pewnej nocy napisała do niego długi list miłosny, pełen żaru, oddania i nadziei, który tak ją wzruszył, gdy go przeczytała, że nie miała wątpliwości, iż musi odnieść zwycięstwo. Czy ktokolwiek mógłby się oprzeć takiemu ładunkowi miłości?

Kiedy się z nim spotkała następnym razem, spojrzał na nią surowo i zimnym głosem kazał jej iść z sobą na pomost. Usiedli twarzą do morza, zwieszając stopy tuż nad wodą.

– Wendy, jesteś przemiła, że napisałaś mi to, co napisałaś. Naprawdę czuję się zaszczycony. Wyglądasz mi na fajną dziewczynę, bardzo uczuciową...

– Nie podobam ci się? Uważasz, że jestem brzydka, i o to chodzi!

Wybuchnął śmiechem.

– Spójrzcie na tę tygrysicę, gotową do skoku! Nie, to nie tak, jesteś bardzo piękna. Nawet za bardzo. I to jest problem. Nie jestem łajdakiem...

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Masz piętnaście lat. Co prawda wyglądasz na starszą, ale ja wiem, że masz piętnaście lat. Powinnaś jeszcze poczekać...

– A jeśli nie chcę czekać...

– Jeśli nie chcesz czekać, rób, co chcesz, z kim ci się podoba. Ale radziłbym ci poczekać. Nie powinnaś się kochać byle jak, z byle kim.

– Właśnie dlatego wybrałam ciebie!

Zdziwiony uporem dziewczyny Césario ocenił ją od nowa.

– Jestem bardzo wzruszony, Wendy, i możesz być pewna, że powiedziałbym ci „tak”, gdybyś była pełnoletnia, przysięgam! Natychmiast powiedziałbym ci „tak”. Albo raczej nie miałabyś powodu, żeby pytać, bo to ja goniłbym za tobą... No ale ponieważ nie jesteś pełnoletnia...

Wanda zalała się łzami, jej ciałem wstrząsały spazmy smutku. Césario próbował ostrożnie ją pocieszać, pilnując, by korzystając z okazji, nie przykleiła się do niego.

Parę dni później Wanda wróciła na plażę podbudowana tym, co powiedział: podobała mu się! Jeszcze go dopadnie!

Zastanowiwszy się nad sytuacją, postanowiła przede wszystkim zyskać jego zaufanie.

Odgrywając na jego użytek rolę rezolutnej nastolatki, przestała go nachodzić i próbować go zabawiać, zamiast tego zaczęła studiować Césaria – tym razem od strony psychologicznej.

W wieku trzydziestu ośmiu lat Césario uchodził za, jak to mówią w Prowansji, _glandeura_: pięknego faceta, który żyje z niczego – ryb, jakie złowi – i marzy tylko o tym, by korzystać ze słońca, morza oraz dziewczyn, nie dbając o przyszłość. Ale nie była to prawda: Césario miał swą wielką pasję – malował. W jego drewnianej chatce, stojącej pomiędzy plażą a drogą, tłoczyły się dziesiątki desek (nie stać go było na gruntowane płótno) i walały się zużyte pędzle oraz tubki farb. Choć nikt go za takiego nie uważał, we własnych oczach Césario uchodził za prawdziwego malarza. Jeśli się nie ożenił, nie założył rodziny, wciąż zmieniał przyjaciółki, to nie z powodu – jak wszyscy myśleli – lekkomyślności: to była ofiara, oddanie się bez reszty powołaniu artysty.

Na nieszczęście, wystarczył krótki rzut oka, by stwierdzić, że efekty nie były warte wszystkich tych wysiłków: Césario produkował bohomaz za bohomazem, nie potrafił rysować i nie miał ani wyobraźni, ani wyczucia koloru. Pomimo długich godzin spędzanych przy pracy nie miał szans, by się czegoś nauczyć, jego pasji towarzyszyła bowiem absolutna nieumiejętność samooceny: swe zalety uważał za wady, a wady za zalety, niezręczność podnosił do rangi stylu, a intuicyjną równowagę form w przestrzeni obrazu burzył pod pretekstem, iż była „zbyt klasyczna”.

Nikt nie brał na serio jego twórczości – ani galernicy, ani kolekcjonerzy, a tym bardziej kochanki. Dla Césaria obojętność ta potwierdzała jego geniusz: powinien nadal kroczyć własną drogą, aż w końcu go docenią, niechby nawet pośmiertnie!

Wanda pojęła to wszystko i postanowiła wykorzystać. W przyszłości miała stosować podobną technikę, uwodząc kolejnych mężczyzn – metodę, która mądrze stosowana, zawsze odnosi triumf: pochlebstwo. Nie należało zachwycać się ciałem Césaria; to go nie obchodziło – wiedział, że jest piękny, i z tego korzystał. Trzeba było zainteresować się jego sztuką.

Przeczytawszy parę książek pożyczonych z biblioteki w zakładzie poprawczym (historia sztuki, encyklopedia malarstwa i jakieś biografie artystów), powróciła odpowiednio wyekwipowana, by z nim dyskutować. Na początek utwierdziła go w jego sekretnym przekonaniu: był artystą wyklętym i podobnie jak van Gogh, znosząc szyderstwa współczesnych, w końcu zyska sławę – a w oczekiwaniu na tę chwilę ani przez sekundę nie powinien wątpić w swój geniusz. A potem zaczęła mu towarzyszyć, w czasie gdy pacykował swoje deski, i stała się mistrzynią w sztuce wygłaszania pełnych zachwytu frazesów na temat jego kolorowej papki.

Césario był wzruszony do łez, że spotkał Wandę. Nie potrafił się już bez niej obejść. Ucieleśniała to, o czym nie miał nawet śmiałości marzyć: prawdziwie siostrzaną duszę, powierniczkę, impresaria, muzę... Z każdym kolejnym dniem potrzebował jej coraz bardziej – z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zapominał o tym, jaka jest młoda...

Aż wreszcie wydarzyło się to, co musiało się wydarzyć: Césario się zakochał. Wanda zdała sobie z tego sprawę wcześniej niż on sam i na powrót zaczęła zachowywać się prowokacyjnie.

Czytała w jego oczach, że cierpi, nie mogąc jej dotknąć. Dzięki uczciwości – był bowiem porządnym facetem – udawało mu się jakoś powściągnąć, choć jego ciało i duch wyrywały się, by pieścić Wandę.

Mogła więc wreszcie zadać mu cios skracający jego męczarnie.

Nie pojawiała się przez trzy dni, chcąc, by się zaniepokoił i jeszcze bardziej jej zapragnął. Czwartego wieczora, a właściwie późno w nocy, cała we łzach wtargnęła gwałtownie do chatki.

– To straszne, Césario! Jestem taka nieszczęśliwa! Mam ochotę się zabić.

– Co się stało?!

– Mama powiedziała mi, że wyjeżdżamy do Paryża. Już nigdy więcej się nie zobaczymy!

Wszystko odbyło się tak, jak przewidywała: najpierw Césario pocieszał ją w swych ramionach, ale nie znalazła ukojenia (on też nie...), potem zaproponował, by wypić kroplę czegoś mocniejszego, co podniesie ich na duchu, a po paru kieliszkach, mnóstwie łez i przytuleń, kiedy już nie mógł się kontrolować, zaczęli się kochać.

Wanda przeżywała w upojeniu każdą chwilę tamtej nocy. Tutejsze dziewczyny miały rację: Césario po prostu wielbił kobiece ciało. Kiedy zaniósł ją do łóżka, miała wrażenie, że jest boginią składaną na ołtarzu – a potem składał jej hołdy aż do rana.

Oczywiście, ulotniła się o świcie i powróciła wieczorem, odgrywając równe poruszenie i rozpacz. Przez kilka tygodni pogubiony Césario usiłował co noc pocieszyć nastolatkę, którą najpierw kochał na odległość, by w końcu – oszalały skutkiem zbyt wielu dotknięć i przytuleń oraz łez otartych na powiekach i wargach – stracić moralne zasady i uprawiać z nią miłość z całą namiętnością, na jaką było go stać.

Kiedy Wanda doszła do wniosku, że posiadła już encyklopedyczną wiedzę na temat męsko-damskich związków w łóżku (nauczył ją też tego, co lubią samce) – zniknęła z dnia na dzień.

Powróciwszy do swego zakładu, nigdy już nie skontaktowała się z Césariem, zajęta doskonaleniem sztuki rozpusty przy pomocy kilku kolejnych facetów, a potem z radością dowiedziała się, że jej matka przedawkowała i wyzionęła ducha.

Nareszcie wolna, uciekła do Paryża, gdzie zanurzyła się w nocnym życiu metropolii i wykorzystując płeć męską, rozpoczęła swój społeczny awans.

– Wracamy na jacht czy wynajmiemy materace na plaży? Wanda... Wanda! Słyszysz mnie? Wracamy na jacht czy wolisz wynająć materac na plaży?

Wanda otwiera oczy, mierzy wzrokiem zmieszanego jej nieobecnością Lorenza i oświadcza:

– A gdybyśmy poszli obejrzeć płótna tego miejscowego artysty?

– No nie, to musi być straszne! – wykrzykuje Giudo Farinelli.

– Czemu nie? To może być całkiem zabawne! – ripostuje natychmiast Lorenzo, który nie przepuszcza żadnej okazji, by dowieść Wandzie, jak bardzo jest jej oddany.

Grupka miliarderów dochodzi do wniosku, że będzie to rozrywkowa wyprawa, i podąża za Wandą, która zbliża się do Césaria.

– To pan zapraszał nas do swojej pracowni?

– Tak, proszę pani.

– A czy moglibyśmy teraz skorzystać z zaproszenia?

Stary Césario potrzebuje kilku sekund, by odpowiedzieć. Przyzwyczajony, że go grubiańsko zbywają, nie może się nadziwić, że ktoś zwraca się do niego uprzejmie.

Podczas gdy restaurator potrząsa Césaria za ramię, chcąc mu wyjaśnić, kim jest słynna Wanda Winnipeg i jaki honor go spotyka, ona dostrzega spustoszenia, które poczynił czas na ciele najpiękniejszego niegdyś na całej plaży mężczyzny. Włosy ma siwe i rzadkie; mści się na nim nadmiar słońca, które z roku na rok coraz bardziej zużywało jędrną niegdyś skórę, przemieniając ją w pokrytą plamami obwisłą powłokę, przypominającą tarkę na łokciach i kolanach. Jego nabite, otłuszczone, pozbawione talii ciało nie ma nic wspólnego z ciałem sławnego atlety z przeszłości. Tylko tęczówki oczu zachowały rzadką barwę zielonej ostrygi, ale straciły sporo blasku.

Choć sama niewiele się zmieniła, nie obawia się, że Césario ją rozpozna. Tlenione włosy, słoneczne okulary, niższy głos i rosyjski akcent, a przede wszystkim otaczające ją bogactwo z góry wykluczają identyfikację.

Wchodząc pierwsza do chatki, wykrzykuje z zachwytem:

– To wspaniałe!

Błyskawicznie pacyfikuje całą grupę szybkością działania: nie będą mieli czasu, by spojrzeć na kicze Césaria własnymi oczami – będą na nie patrzeć oczami Wandy, która przy każdym obrazie wydaje okrzyki zaskoczenia i zachwytu. Na pół godziny małomówna zazwyczaj Wanda Winnipeg przemienia się w gadatliwą, egzaltowaną entuzjastkę – nikt jej takiej dotychczas nie widział; Lorenzo nie wierzy własnym uszom.

Najbardziej zdumiony jest Césario. Spłoszony i milczący, zadaje sobie pytanie, czy to wszystko dzieje się aby naprawdę. Wciąż czeka na wybuch okrutnego śmiechu oraz sarkastyczne uwagi, które potwierdzą, że się z niego nabijają.

Hymny pochwalne płyną teraz również z ust innych bogaczy – zachwyt Wandy okazał się zaraźliwy.

– To jest rzeczywiście oryginalne...

– Wydaje się nieudolne, a tak naprawdę dowodzi mistrzostwa.

– Celnik Rousseau, van Gogh czy Rodin musieli robić podobne wrażenie na współczesnych – potwierdza Wanda. – A więc nie trwońmy więcej czasu artysty: ile?

– Przepraszam?

– Ile za ten obraz? Marzę o tym, by go powiesić w moim nowojorskim mieszkaniu; ściśle rzecz biorąc, naprzeciw łóżka. Więc ile?

– Nie wiem... Sto?

Wymieniając liczbę, Césario natychmiast tego żałuje: żąda zbyt wiele, zaczyna tracić nadzieję.

Sto dolarów to dla Wandy tyle co napiwek, jaki wręczy jutro portierowi w hotelu. Dla niego oznacza sumę, która pozwoli mu zwrócić dług w sklepie z farbami.

– Sto tysięcy dolarów? – odpowiada Wanda. – Myślę, że to rozsądna cena. Biorę.

Césario słyszy brzęczenie w uszach; jest u progu apopleksji. Zadaje sobie pytanie, czy dobrze zrozumiał.

– A ten sprzeda mi pan za tę samą cenę? Bardzo uatrakcyjni moją wielką białą ścianę w Marbelli... Och, bardzo pana proszę...

Césario machinalnie potakuje głową.

Próżny Guido Farinelli, wiedząc, że Wanda, znana ze świetnej głowy do interesów, stara się płacić za wszystko tyle, ile jest warte, zainteresował się innym bohomazem. Kiedy zaczyna się targować, Wanda przerywa mu w pół słowa:

– Mój drogi Guido, bardzo cię proszę... Nie można być kutwą, spotykając podobny talent. Mieć pieniądze to takie łatwe i pospolite, za to posiadać talent... Tak wielki talent... – Po czym zwraca się do Césaria: – To przeznaczenie! Obowiązek! Misja! To zadośćuczynienie za wszystkie nieszczęścia w życiu.

Daje sygnał do odwrotu, zostawia czek i uprzedza, że jej szofer zjawi się po obrazy wieczorem. Ogłupiały Césario ma białą ślinę wokół warg. Właśnie rozegrała się scena, o której marzył przez całe życie, a on nie ma pojęcia, co odpowiedzieć; ledwie udaje mu się zachować przytomność. Chce mu się płakać, chciałby zatrzymać tę piękną kobietę, powiedzieć jej, jak trudno było przeżyć osiemdziesiąt lat bez krzty zainteresowania i uznania; pragnąłby jej wyznać, jak godzinami płakał w nocy, mówiąc sobie w głębi duszy, że może rzeczywiście jest beznadziejnym malarzem. I teraz, dzięki niej, oczyścił się ze swoich nieszczęść i zwątpień. Nareszcie może uwierzyć, że jego męstwo nie poszło na marne, że jego upór nie okazał się próżny.

Wanda podaje mu dłoń.

– Brawo, proszę pana! Jestem naprawdę szczęśliwa, że mogłam pana poznać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: