Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odwet - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 czerwca 2023
Ebook
34,99 zł
Audiobook
47,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Odwet - ebook

Kopenhaga, popularne wesołe miasteczko i zabójczy atak. Tytuł bestsellerowego autora noir crime!

W parku rozrywki Tivoli w centrum Kopenhagi dochodzi do samobójczego ataku bombowego. Sprawca? Nieznany.

Przełom następuje, gdy komisarz Lene Jensen, która bada sprawę pewnego zabójstwa, zaczyna podejrzewać, że może być ono powiązane ze zdarzeniem w Tivoli. Kobieta zwraca się o pomoc do prywatnego detektywa Michaela Sandera i wspólnie szybko odkrywają, że część świadków wie więcej niż wynika z ich zeznań. Śledztwo powoli rusza z miejsca, lecz jednocześnie przeradza się w wyścig z czasem, gdy detektywi odkrywają, że Danii grozi kolejny atak...

Idealna dla fanów Stiega Larssona!

To druga część skandynawskiej serii thrillerów o prywatnym detektywnie Michaelu Sanderze i komisarz Lene Jensen.

Steffen Jacobsen (ur. 1956) - przełom w karierze autora nastąpił w 2013 roku po ukazaniu się „Trofeum”, pierwszej części serii skandynawskich kryminałów z detektywami: Michaelem Sanderem i Lene Jensen. Jego powieści doczekały się adaptacji filmowych, cieszą się popularnością w Europie, Stanach Zjednoczonych i Azji. Recenzenci porównują go z Johnem le Carré, Frederichem Forsythem i Janem Guillou.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-269-1681-2
Rozmiar pliku: 599 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

17 WRZEŚNIA
ROK 1434 KALENDARZA KSIĘŻYCOWEGO

Nabil widział matkę tak wyraźnie, jakby siedziała tam z nimi, w tym obcym pokoju. Poprosił ją o zgodę na to, co musiał zrobić, ale wykrzyczała mu w twarz, że powinien się kierować ludzkim miłosierdziem i nie wchodzić do domu wojny. Że wystarczy już ofiar.

Po tych słowach zwątpił w słuszność swoich racji, aż Fadr potrząsnął nim i go obudził.

– Z kim rozmawiasz? – spytał.

Przyjaciel zapuścił cienkiego wąsa, żeby ukryć źle zszytą zajęczą wargę.

– Z nikim – odparł Nabil.

Matka była tylko złudzeniem. Od kilku tygodni nie dojadał, uprzedzali ich, że mogą się pojawić halucynacje.

Osobiście zakopał w ogródku ciała rodziców i sióstr: Basimy i Farah, pod ruinami ich domu w Damaszku. Atak artyleryjski zmiótł z powierzchni ziemi połowę ulicy, na której dorastał. Wspólnie z imamem Sufjanem obmyli ich, okryli całunami i zmówili _Salat al-Janazah_, modlitwę za zmarłych.

Zaraz potem Nabil przystał do bojowników. Dziesiątki tysięcy jego rodaków zamordowano, miliony straciły dach nad głową, a UE, NATO i Stany Zjednoczone wciąż upierały się, żeby nie przekraczać czerwonej linii i bronić świętego prawa weta w radzie bezpieczeństwa ONZ. Ropa, gaz i ego Putina były ważniejsze od życia Syryjczyków i za to Nabil nienawidził ich wszystkich.

Dwudziestoczteroletni Samir był najstarszy z ich trójki. Opuścił punkt obserwacyjny przy oknie mieszkania w Nørrebro i w półmroku pokoju uklęknął między Nabilem a Fadrem. Otwarte dłonie uniósł ku niebu.

– Nabilu, obmyj duszę z wszystkiego, co nieczyste. Zapomnij o tym, co nazywamy światem i życiem ziemskim, bo czas, jaki cię dzieli od zaślubin w niebie, jest już bardzo krótki – oznajmił uroczyście.

– _Subhan Allah_, chwała niech będzie Bogu – wymamrotali chórem Nabil i Fadr.

Fadr wsunął Nabilowi w ręce jakiś przedmiot. Ten spojrzał na niego i rozwinął czarną szarfę ze złotym napisem. Pot kapał z jego krótkich włosów i zostawiał na niej małe plamki.

– _Rajat al-ukab_, flaga orła Saladyna – powiedział podniosłym tonem Fadr. – Mohammed al-Amir Atta miał ją przy sobie podczas ataku na dwie wieże w Nowym Jorku.

– To dla mnie zaszczyt ją nosić. _Inshallah_, jeśli Bóg da.

Nabil z namaszczeniem zwinął szarfę.

– Powinienem się umyć – postanowił.

Łazienka pachniała kobietą. Z szacunku dla domu nieznajomej i jej gościnności nie otworzyli w mieszkaniu żadnej szafki ani szuflady. W salonie nie było ozdób poza plakatem z czarnym kotem pijącym absynt z wysokiej szklanki i atlasem świata. Jedyną wskazówką, że mieszkanka należała do ich organizacji, był oprawiony w czerwoną skórę Koran leżący na nocnej szafce. Skóra dotykana przez niezliczone pary rąk zrobiła się tak miękka, że można by z niej uszyć rękawiczki.

Lodówka była w pełni zaopatrzona, kiedy weszli do tego mieszkania. Od tamtej pory go nie opuszczali, poza jednym razem, kiedy Fadr poszedł po papierosy do kiosku naprzeciwko.

Nabil umył twarz i wytarł ją ręcznikiem, który również pachniał mieszkającą tu kobietą. Potem zgasił światło, otworzył okno od podwórza, czyli od wschodu, i spojrzał w niebo ponad dachami.

– _Aldebaran, alnath, alhena_ – wymamrotał.

Te same gwiazdy oglądał z pokładu polskiego statku, którym przez Sund dotarli do tego małego kraju. Kiedy kabotażowiec rzucił kotwicę, Samir zapłacił kapitanowi grubym plikiem euro i przerzuconą przez reling drabinką zeszli do ciemnozielonego pontonu, czekającego na czarnej spokojnej tafli. Samir i Fadr wiosłowali przy świetle kieszonkowej latarki, a Nabil siedział na rufie, trzymając między kolanami walizkę

z materiałem wybuchowym i detonatorami. Przy brzegu fale wypchnęły ponton na plażę, a potem mężczyźni z powrotem zepchnęli go na wodę i ruszyli ze swoim pakunkiem po mokrym piasku w stronę postaci, która spomiędzy drzew wyszła im na spotkanie.

Samir zamienił z nieznajomą kilka słów. Może nawet pośpiesznie się objęli, zanim gęsiego zaczęli się wspinać po stromej skarpie. Postać stąpała miękko i pewnie, Nabil pomyślał, że to musiała być kobieta. Zaprowadziła ich do białej furgonetki stojącej samotnie na parkingu. Samir usiadł za kierownicą, a pozostali dwaj z walizkami

i plecakami usadowili się na podłodze na pace samochodu.

Usłyszał, jak w salonie zapikał telefon. Gdy do nich dołączył, Fadr i Samir mieli bardzo poważne miny. Fadr schował urządzenie do kieszeni, a Nabil poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

– Bądź silny, szahidzie – upomniał go Samir, jakby poczuł to samo co on. – Ci, którzy giną w imię Allaha, nie umierają, lecz żyją wśród nas jako niewidoczne dla nas cienie.

Telefon w kieszeni Fadra znów zawibrował. Mężczyzna wyjął go i odczytał wiadomość.

– Samochód czeka na dole – poinformował pozostałych.

Było chłodno. Siedzieli we trzech na pace i przechylali się na boki, gdy furgonetka brała ostre zakręty.

Samir wyjął termos, odkręcił go i zaciągnął się aromatem, zanim podał napar kolegom.

– Herbaty?

Nabil potrząsnął głową. W szarym świetle poranka patrzył na białą gwieździstą bliznę na skroni Samira, ukrytą częściowo pod długimi czarnymi włosami. Przyjaciel co jakiś czas jej dotykał, gdy był w afekcie albo się nad czymś zamyślał. Nigdy nie powiedział, skąd się wzięła. Zapytany, odpowiadał po prostu, że to cud. Blizna przypominała ranę postrzałową, ale nie da się chyba przeżyć postrzału w skroń?

Poznali się trzy miesiące wcześniej na obozie treningowym w Iranie i Fadr oraz Samir szybko stali się dla Nabila niemal jak rodzina, którą stracił. Utarło się, że wierzący męczennik, szahid, nagrywał przed kamerą pozdrowienie albo odczytywał przesłanie. Jego rodzina mogła je potem pokazywać przyjaciołom i sąsiadom i udostępnić w sieci. Choć misja, którą miał do wykonania, stanowiła mocny cios wymierzony w ten wojowniczy, bluźnierczy kraj, rodzina Nabila była przy nim w tej chwili, więc nie miał do kamery nic do powiedzenia.

Nie zdziwił się, gdy został wybrany. Od dzieciństwa lgnął do Boga, wydawało mu się to naturalne i konieczne. Po wojnie domowej Sufjan, imam, wziął go pod swoje skrzydła i swój dach, i polecił go jako kandydata muftiemu Ibrahimowi Safarowi Khanowi i jego organizacji, zaświadczając o jego pobożności i ręcząc za niego.

Samochód wreszcie się zatrzymał, zaciągnięto hamulec ręczny i wyłączono silnik. Drzwi szoferki otworzyły się i zaraz zamknęły z głośnym hukiem. Usłyszeli, jak ktoś oddala się lekkim krokiem, a potem nastała cisza.

Przysnęli na kilka godzin, a w tym czasie świat na zewnątrz pojaśniał. Słyszeli głosy w różnych językach, pośpieszne kroki przechodniów, dzieci, rowery, samochody

i niskie wycie silników autobusów, stukanie skrzyń biegów i pisk opon.

Herbata nie pomogła Nabilowi pozbyć się suchości w gardle. Było mu zimno,

a jednocześnie się pocił, jak wtedy, gdy ma się gorączkę. Otępiałym wzrokiem śledził na opalonym nadgarstku Fadra sekundnik, który szybko, o wiele za szybko, przesuwał się po tarczy zegarka.

Dokładnie o wpół do jedenastej Fadr i Samir ocknęli się i usiedli prosto. Nabil ukrył twarz w dłoniach. Kilka sekund wpatrywał się w podłogę paki, zanim kucnął

i wyciągnął przed siebie ręce.

Pas samobójcy miał formę kamizelki i był ciężki jak grzechy ludzkości. W czterech rzędach na piersi i plecach, w płóciennych kieszeniach, zaszyte były podłużne prostokątne bloki plastycznego materiału wybuchowego, semteksu. Najcięższy element stanowiły płaskie plastikowe worki z łożyskami kulkowymi, którymi oklejono bloki. W momencie wybuchu kilkadziesiąt tysięcy metalowych kulek miało zmienić ciało Nabila w chmurę śmierci. W przewieszonej przez ramię torbie miał dodatkową porcję materiału wybuchowego.

Samir przywiązał kamizelkę do talii Nabila grubym rzemieniem, drutem i dodatkowo zabezpieczył wszystko kłódką, aby żaden bohaterski ochroniarz czy policjant, nabrawszy podejrzeń, nie mógł jej zdjąć, nie detonując ładunków. Fadr tymczasem sprawdził detonatory, baterie i przewody na plecach Nabila.

Potem Samir pomógł mu założyć obszerną jasną wiatrówkę i zapiął ją pod samą szyję. Nabil drżącymi dłońmi naciągnął na głowę niebieską czapkę z daszkiem. Miał krótkie włosy i zgoloną brodę. Na nogach pomarańczowe najki i sprane levisy. Wyglądał jak tysiące młodych kopenhażan.

Wszyscy trzej objęli się po raz ostatni.

– _Salam alejkum_ – powiedzieli równocześnie Sami i Fadr.

– _Wa`alejkum salam_ – Nabil odwzajemnił prastare powitanie.

– Jestem dumny i zazdroszczę ci – wyznał Samir. – Jeśli Bóg da, następnym razem to ja albo Fadr wbijemy nóż w plecy temu albo innemu państwu, który z nami wojuje

i morduje naszych ludzi i braci.

– _Inszallah_ – przytaknął cicho Nabil.

– Masz mapę parku? – spytał Fadr.

Nabil pokiwał głową i poklepał wewnętrzną kieszeń kurtki. Chociaż mapa nie była mu potrzebna. Cel był łatwy do odnalezienia, wystarczyło lekko odchylić głowę.

Nabil wysiadł i odwrócił się do pozostałych.

– I ona mnie wpuści? – upewnił się.

Samir potwierdził skinieniem.

– _Ma’assalam, fi aman Allah,_ idź z Bogiem – wymamrotał. – Kobieta tam będzie. My też tam będziemy. Nie jesteś sam.

Nabil wyprostował plecy i ruszył szybkim krokiem, wbijając wzrok w płyty chodnikowe. Nagle poczuł się lekko. Wkrótce będzie po wszystkim. Miał wrażenie, że patrzy na siebie z góry, widzi, jak przechodzi po skosie przez szeroką ruchliwą ulicę

i kieruje się w stronę wschodniego krańca wesołego miasteczka.

Kiedy się zbliżył do wąskich zakratowanych drzwi, rękawem wytarł pot z czoła

i nasunął daszek czapki mocniej na oczy. Słońce stało wysoko, było bardzo ciepło

i jasno, przez co cień pod drzewami wydawał się chłodniejszy i głębszy. Nabil zobaczył za ogrodzeniem sylwetkę kobiety i usłyszał chrzęst zamka. Wślizgnął się do środka i stanął w wąskim przejściu między restauracją a salonem gier, poza zasięgiem kamer monitoringu. Zapach jedzenia docierający z restauracji wywołał mdłości w jego pustym żołądku. Przy mijanych śmietnikach brzęczały roje much. Za to kobieta pachniała świeżo. Domyślał się, że była w jego wieku. Miała na sobie białą koszulę

z krótkimi rękawami, czarne spodnie i długi czarny fartuch zawiązany wokół wąskiej talii. Na lewej piersi zieloną nitką wyszyta była nazwa restauracji. Nie nosiła biżuterii i nie zasłoniła włosów. Były upięte w kok na karku przytrzymywany dwoma skrzyżowanymi żółtymi ołówkami. Nabil czuł się zawstydzony jej wyglądem, chociaż rozumiał, że nie mogła inaczej. Może należała do organizacji, a może nie, ale zrobiła to, co do niej należało: otworzyła przed nim drzwi do raju.

Zastanawiał się, czy to również ona odebrała ich z wybrzeża i czy to w jej mieszkaniu spędzili ostatnich parę dni. Czy to ona przywiozła ich na miejsce? Była znajomą Samira? Poczuł ukłucie zazdrości, ale natychmiast ją w sobie stłumił. Zazdrość przynależała do tego świata.

– Mam na imię Ain – przedstawiła się po arabsku.

Nabil kiwnął głową, ale nic nie odpowiedział. Kobieta bezceremonialnie wzięła go za rękę i okleiła mu wokół nadgarstka papierowy pasek. Był zbyt oszołomiony, żeby się wzbraniać przed dotykiem jej chłodnych palców. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dotykała go kobieta.

– To bilet całodniowy – wyjaśniła. – Możesz z nim korzystać z wszystkich atrakcji bez kupowania pojedynczych biletów. Wystarczy, że pokażesz im tę opaskę.

– Jakich atrakcji?

Uśmiechnęła się.

– Sam zobaczysz. To miejsce jest fenomenalne.

– A ty zostaniesz tu, w restauracji? – spytał poważnym głosem. – W sensie, dosłownie tutaj? W pracy?

– Tak.

– Okej. To zostań tu. Nigdzie się stąd nie ruszaj.

– Tak zrobię – obiecała i odnalazła jego oczy pod daszkiem czapki. – Ale dlaczego to takie ważne?

– Bo pracę trzeba szanować i wykonywać ją sumiennie – odparł jak ktoś znacznie starszy i mądrzejszy od niej.

Dziewczyna założyła kosmyk włosów za ucho i poprawiła kok. Jej piersi napięły białą tkaninę koszuli i Nabil spuścił wzrok.

– No dobrze. Skoro to takie ważne, to lepiej, żebym już wracała. – Pokiwała głową

i dodała z uśmiechem: – Słuchaj, czy tobie jest zimno?

– Co?

– Nie lepiej zdjąć tę kurtkę?

– Przyjechałem z pustyni. Moim zdaniem w twoim kraju jest bardzo zimno. – Wzdrygnął się, jakby rzeczywiście marzł.

– Z jakiej pustyni?

– Po prostu z pustyni, okej? Piach, węże i ziemia. Słońce.

– W porządku. Ale jeśli zgłodniejesz, wróć tutaj i zapukaj do tamtych drzwi. Mogę ci coś wynieść. Nie musisz płacić.

Patrzył przez nią, jakby była przeźroczysta.

– Tak zrobię, siostro. _Wa`alejkum salam_, Ain. – W jego głosie i postawie musiało być coś, czego nie był w stanie opanować, i co sprawiło, że uśmiech na jej ustach zastygł. Po chwili odwróciła się na pięcie i weszła do restauracji.

Nabil westchnął. Jego nozdrza się rozszerzyły. Ten zapach. Ulotny i nieuchwytny, ale był pewien, że rozpoznał w nim zapach z mieszkania. Podszedł do drzwi i je otworzył. Ubrani na biało kucharze krzątali się między metalowymi stołami, które aż się uginały pod ciężarem parujących garnków i półmisków pełnych mięsa, owoców i chleba. Nikt nie zwracał na niego uwagi.

Dziewczyna ustawiała szklanki na tacy, ale odwróciła się, gdy ją zawołał. Znów założyła włosy za ucho i podeszła do niego, miękko nawigując między stolikami.

Nabil włożył rękę do ciężkiej torby na ramię i wyjął szarfę ze świętymi znakami. Cofając się, wyszedł na zewnątrz, a ona przytrzymała mu drzwi.

– Ain…

– Tak? A ty jak właściwie masz na imię? Bo jakoś chyba masz, prawda?

– Nijak. Nie mam imienia. Chyba że Nabil.

Włożył jej do ręki zwiniętą szarfę.

– Dziękuję – wyznał. – Bardzo dziękuję.

– Za co?

Wskazał na opaskę na swojej ręce.

– Za atrakcje.

Chciała rozwinąć tkaninę, zobaczyć, co jej wręczył, ale złapał jej chłodne dłonie.

– Nie teraz – poprosił. – I zostań tu, w restauracji, dobrze?

– Dobrze, zostanę, ale…

– Żegnaj.

Powolnie sunący ludzki strumień porwał ze sobą Nabila. Powiedzieli mu, że do tego parku przychodzi każdy, kto latem odwiedza Kopenhagę.

Ruszył na północny wschód. Nie patrz ludziom w oczy, nie patrz na ich twarze, mówili. Oni są niczym. Są cieniami, które wędrują po dolinie śmierci, tylko o tym nie wiedzą. Są _kufr_, poganami. Nieludźmi, Nabilu.

Powietrze było ciężkie od zapachu budek ze słodyczami, watą cukrową i lodami. Czuł niemal, jak cukier zgrzyta mu między zębami, i z odrazą patrzył na rozpieszczonych, grubych ludzi wokoło.

Trzymał się na obrzeżach tłumu, wiedział, że za trzysta kroków znajdzie się dokładnie pod swoim celem: osiemdziesięciometrową stalową konstrukcją, celnie nazwaną Statkiem do Nieba, najwyższą karuzelą łańcuchową w północnej Europie.

Jednorazowo mogły na nią wsiąść dwadzieścia cztery osoby, które za pomocą potężnych pomp pneumatycznych wciągano ku niebu i przez parę minut okręcano

w kółko na krzesełkach zawieszonych na długich łańcuchach.

Nabil zastanawiał się, czy ciała tych ludzi zostaną rozrzucone po ulicach przylegających do parku. Pakistański inżynier, który pokazał im plany konstrukcji, zdjęcia technicznych detali i model obiektu jako cel wskazał kolumnę od strony północnej, która była elementem nośnym. Powiedział, że gdy zawali się ta część konstrukcji, w polu upadku znajdą się sala koncertowa oraz kilka restauracji

i salonów gier.

Zaczekał przed ogrodzeniem, aż jedna tura ludzi zejdzie z podestu i kolejna grupa zajmie miejsca na krzesełkach. Pompy zagwizdały i duża platforma zaczęła się powoli podnosić. Nabil rzucił okiem na młodą blondynkę w szklanej budce, z której obsługiwano pompy. Dziewczyna obserwowała platformę, a jej ręce pracowicie krzątały się przy przyciskach i dźwigniach. Potem przeskoczył niską barierkę, odepchnął kilkoro dzieci i przeskoczył kolejną.

Ktoś próbował go zatrzymać, ale się wyrwał i pobiegł pod konstrukcję. Przyłożył policzek do zimnego metalu betonowego potwora, objął kolumnę i słuchał pisków nad swoją głową, kiedy Statek do Nieba dotarł na szczyt swojej wędrówki i okręcał pasażerów po błękitnym niebie nad Kopenhagą. Stal wibrowała na jego skórze.

Zobaczył, jak biegną do niego dwaj kontrolerzy i jak komicznie się cofają, gdy rozpina kurtkę, odsłaniając kamizelkę, żółte przewody i bloki ładunków wybuchowych.

Uśmiechnął się jeszcze do blondynki za szybą. Przyciskała do ucha krótkofalówkę. Pomyślał o swojej matce, swoich siostrach i o dziewczynie o imieniu Ain. Miał nadzieję, że naprawdę została w restauracji.

Chwycił detonator w kieszeni kurtki i zamknął oczy na widok ludzkich twarzy, a uszy na ich krzyki.

– _Allahu Akbar_, Bóg jest wielki – wyszeptał i wcisnął guzik.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: