Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Okna czasu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2021
Ebook
12,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Okna czasu - ebook

Publikacja złożona z trzech utworów autora: „Pułapki”, „Sieciarza” i „Okna czasu”. Każda z opowieści ma innego męskiego bohatera, dynamicznego oraz zdeterminowanego na osiągnięcie celu bez względu na wynikające z podjętych decyzji konsekwencje. Jednak to, co się zdarzyło przerosło ich wyobrażenia.

Powieściopisarz, reportażysta. Debiutował w latach 90. Jest autorem kilkunastu słuchowisk i reportaży emitowanych na antenie Polskiego Radia. Wydał kilka cykli reportaży (m.in. „Najwięksi polscy zbrodniarze”, „Zabijałem dla mafii”) oraz powieści kryminalnych. „Zwerbowana miłość” doczekała się filmowej ekranizacji, zaś na podstawie „Śladami złodziei aniołów” powstał serial telewizyjny.  Szlachetko publikował także powieści sensacyjne pod pseudonimem Arthur Ray.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-28-01317-5
Rozmiar pliku: 413 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KSIĄŻKI AUTORA:

„Kolekcjoner grzechów”, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Radosna wyliczanka zbrodni z nożownikiem w tle”, powieść sensacyjna,

SAGA EGMONT.

„Adwokat spraw ostatnich. Kontrakt”, t. 1, thriller, SAGA EGMONT.

„Adwokat spraw ostatnich. Ghost writer”, t. 2, thriller, SAGA EGMONT.

„Ballada o kuternogach”, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Zwerbowana miłość”, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Zwerbowana miłość. Ucieczka”, t. 2, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Zwerbowana miłość. Powrót”, t. 3, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Zabij, Bóg wybacza łotrom”, powieść sensacyjna, SAGA EGMONT.

„Wichrołak”, thriller, SAGA EGMONT.

„Najwięksi polscy zbrodniarze”, lit. faktu, SAGA EGMONT.

„Śladami złodziei aniołów”, lit. faktu, SAGA EGMONT.

„Sekrety największych zamachów XX wieku”, lit. faktu, SAGA EGMONT.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Bryczka powoli zagłębiała się w las. Konie biegły równym rytmem, a kopyta cicho uderzały w piaszczystą drogę. Notariusz, który trzymał lejce, był już starym człowiekiem. Z pewnością dawno przekroczył sześćdziesiątkę. A jednak trzymał się prosto i dziarsko pokrzykiwał na konie. Para gniadoszy szła lekkim truchtem równo obok siebie. Wydawało się, że powożący trzyma lejce jedynie dla formalności, a konie doskonale znają cel, do którego zmierzali.

Droga łagodnie opadała, to znów się wznosiła na piaszczyste wzgórki. Wokół ciągnęły się piniowe lasy, które, wysoko, zamykały nad nimi zieloną kopułę z gałęzi. Wjechali na polanę, którą trakt przecinał na skos. W oddali Paul dostrzegł poszarpane szczyty skalnych wzniesień. Z tej odległości wydawały się niegroźne. Wiedział, że zbliżający się zmierzch łagodzi ostre kanty skał, przycierając je gumką delikatnej mgły. Jej opar wysnuwał się po wilgotnym i ciepłym dniu z rozciągających się u ich podnóża lasów.

Obojętnie spoglądał na równo podrygujące końskie zady. Jednostajne kołysanie gondoli bryczki zawieszonej na miękkich resorach sprawiało, że zaczynał robić się senny. Z chęcią uciąłby sobie krótką drzemkę. Spodziewał się jednak, że za kolejnym zakrętem wreszcie pojawi się dom. Pozostawało więc gapienie się na umykające do tyłu obrośnięte mchem olbrzymie pnie drzew.

Jak były stare? Podobno okolica nie była tknięta siekierą od dwustu lat. Wycinkę skończono, gdy żaglowce nie potrzebowały już strzelistych masztów, gotowych dać odpór najbardziej porywistym morskim wiatrom. Gdyby nie statki parowe, być może jechaliby teraz przez okaleczoną dolinę. Jak widać, postęp techniki niekoniecznie musi prowadzić do zniszczenia środowiska naturalnego.

Co go obchodzi postęp techniki? Miał gdzieś parowce. Po prostu szybciej zmierzały do wyznaczonego na mapie punktu.

Czy on zawsze osiągał swój cel? Różnie bywało, ale teraz wreszcie karta obróciła się do niego uśmiechniętym obliczem króla kier.

Była to pierwsza karta, którą zapamiętał z talii ojca, zawodowego pokerzysty. Rodzinie raz wiodło się lepiej, raz gorzej. Przeważnie jednak wychodziło na plus. Ojciec był jednym z najlepszych graczy południowego wybrzeża Kanady. W Toronto nazywano go Jack of Clubs 1.

Mały Paul początkowo nie potrafił zrozumieć różnicy między kolorami kart i stale je mylił. Wszystkich to śmieszyło. Kiedy chłopiec poznał przyczynę rozbawienia, po raz pierwszy w życiu był zły. Potem złość ogarniała go wielokrotnie, ale już z zupełnie innych powodów.

Zamiast, jak to normalnie bywa, zacząć jego edukację od elementarza, pewnego dnia ojciec rozłożył przed nim karty.

– Wybierz jedną.

– Po co? – Nadal pamiętał tamten moment wahania.

– Chcę wiedzieć, kim będziesz.

– Zostanę kowalem i jak pan Atkinson będę dmuchał takim czymś w piec i wtedy będą sypały się z niego iskierki.

Stary najpierw zaśmiał się głośno, potem trzepnął otwartą dłonią w tył głowy syna.

– Kocmołuchem może być każdy, ale nie królem… Wybieraj!

Paul przez dłuższą chwilę przyglądał się koszulkom odwróconej talii. Wyciągnął rękę. Zawahał się. Ostatecznie zdecydował się na wyjęcie karty ze środka.

Na twarzy ojca malowała się powaga. Przez dłuższą chwilę trzymał dłoń nad leżącą na stole kartą. Mały Paul był przekonany, że właśnie odczytuje jakąś wielką tajemnicę. Sam również zamknął oczy, naśladując tatę wyciągnął rękę. I stało się coś, czego wcześniej nie doświadczył. Z mroku wyłoniła się karta przedstawiająca Króla Kier. Otworzył oczy. Dostrzegł wzrok ojca.

– Widziałeś?

Kiwnął potakująco głową.

– Jesteś pewien?

Ponownie potwierdził.

– Jak wyglądała?

– Taki czerwony pan w koronie.

Ojciec zdecydowanym ruchem odwrócił kartę, pokazując ukryty obrazek.

– Król kier – zaśmiał się głośno i pocałował Paula w czubek głowy. – Wiedziałem, że urodził mi się Gról Gier.

Wtedy po raz pierwszy nie sprawiło mu przykrości, że stary zakpił z jego błędów wymowy. Był dumny, że nie zawiódł oczekiwań. Właśnie w tym momencie do pokoju weszła matka. Zobaczyła rozłożone karty i się wściekła.

– Powiedziałam, że nie wolno pokazywać mu tego gówna. Tylko pod tym warunkiem przyjęłam cię z powrotem pod swój dach.

– On jest Królem Kier. – Ojciec nic sobie nie robił z jej podniesionego głosu. – Rozumiesz. Ma dar.

– Gówno, nie dar. – Jej krzyk uderzył Paula niczym smagnięcie matczynego paska. – Wynoś się stąd. Natychmiast. Nie chcę cię tu więcej widzieć!

Stary bez słowa sięgnął po talię. Nie przestawał się przy tym uśmiechać do syna. Kiedy schował karty do kieszeni, odwrócił się do żony.

– I tak mi go nie odbierzesz. Król pewnego dnia musi zasiąść na tronie. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

Wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami pokoju. Paul nie widział go przez następne dziewięć lat.

Od tamtego dnia zaczęła narastać w nim niechęć do matki. Zabrała mu człowieka, który zobaczył w nim króla, i nie pozwoliła, żeby pomógł mu zasiąść na tronie. Z czasem dziecięce rojenia nabrały bardziej konkretnego wyrazu i umotywowania.

Nienawidził szkoły i matki, która zmuszała go do odrabiania bezsensownych lekcji. Wiedział, że nigdy na nic mu się nie przydadzą i tylko marnuje swój czas.

Pewnego dnia wykrzyczał matce w twarz:

– Siedzę nad tymi posranymi zeszytami, zamiast…

– Co? – wrzasnęła, równie wściekła jak on.

Kątem oka dostrzegł, że uniosła dłoń, jakby szykowała się, żeby go uderzyć w twarz. Zrozumiał, że gdyby powiedział: „zamiast przygotowywać się do wstąpienia na tron”, ta suka by go zabiła. Pojął, że nie wszyscy powinni wiedzieć, co rzeczywiście myśli. I że zyska więcej swobody, udając uległego.

Od tamtej kłótni wszystko uległo zmianie. Regularnie chodził do szkoły, nauczyciele zaczęli go chwalić. Koledzy coraz częściej zapraszali do własnych domów. Dostał się do pierwszego szkolnego składu drużyny koszykowej. Zaczął spotykać się z Sue, dziewczyną z sąsiedztwa: skromną, delikatną i jedną z najlepszych uczennic w college’u. Za każdym razem, gdy jej rodzice dawali mu zgodę, by zabrał Sue na tańce, musiał solennie obiecać, że gdy będą wracali, dopilnuje, by nałożyła sweter.

Nie wszyscy chcieli zapomnieć jego niedawne wybryki. Stale też dziwili się, dlaczego taka ładna i dobrze wychowana dziewczyna zadaje się z kimś takim jak on. Paul szybko poznał odpowiedź. Sue miała identyczny co Paul charakter buntownika, tylko że wcześniej nauczyła się ukrywać prawdziwe ja przed tymi, od których była zależna.

Słodka mała, uśmiechnął się do wspomnień. Anielica, która w zapamiętaniu tak ciągnęła mu laskę, jakby próbowała zassać mu oczy do środka głowy.

Matka była zachwycona przemianą syna. A Paul zrozumiał, że powinien nauczyć się czekać.ROZDZIAŁ DRUGI

Bryczka lekko podskoczyła na korzeniu przecinającym leśną drogę. Wyjął z kieszeni talię. Chwilę przyglądał się jej w skupieniu. Potem zręcznym ruchem palców wysunął jedną kartę ze środka. Odwrócił obrazkiem do góry. Joker w stroju błazna? Co to mogło oznaczać? Zerknął kątem oka na powożącego. Siedział sztywno, jakby miał gorset. Z profilu był podobny do karcianego błazna.

Notariusz przypominał mu pewnego ryżego Anglika, Andy’ego Danielsa. Jak i Paul był świetnym pokerzystą, w owym czasie jednym z najlepszych. I zazdrosnym o swoją pozycję. Danielsa drażniło, że Paul ma opinię niezrównanego gracza, a jego chciwość pobudziły pogłoski o wielkiej fortunie młodzieńca. Przez długie tygodnie namawiał Paula na rozegranie partii. A ten umiejętnie tylko podsycał to zainteresowanie. Wreszcie łaskawie zgodził się na rozegranie niewinnej partyjki. Ot, po lunchu dla rozgrzewki obrócą paroma rozdaniami, nic więcej.

O umówionej porze Andy czekał już z dwójka przyjaciół u siebie w hotelowym apartamencie, jakby chciał mieć świadków swojego zwycięstwa. Kiedy zasiadali do stolika, Paul spojrzał na sadowiącego się obok londyńczyka i zaproponował, żeby ten od razu oddał mu portfel.

– Może jednak wcześniej zagrajmy? – Zaśmiał się rudzielec.

– Po co? Przecież i tak pan przegra.

– Wątpię.

– No, skoro pan nalega… Zagramy, ale pod pewnym warunkiem. Nie wolno pasować. Za każdym razem trzeba sprawdzić przeciwnika.

– Szybka gra, która może któregoś z nas drogo kosztować. – Daniels dmuchnął mu dymem cygara w twarz. Jego mina wyraźnie mówiła, kto, według niego, za to zapłaci. – Czemu nie, to może być interesujące.

Paul lubił pokera, ale bardziej lubił manipulować innymi. Czuł się wtedy jak władca marionetek – ręka wyżej, ukłon, obrót i... Upajała go ta władza. Wiedział, że cień niepokoju, jaki w tej chwili pojawił się na jego twarzy, przykryty niemal natychmiast szeroki uśmiechem (długo ćwiczył to przed lustrem), przekona suchotnika, że młodzik stracił pewność siebie. A to go tylko nakręci i Paul wygra od niego jeszcze więcej tak potrzebnej mu teraz gotówki. Kuł żelazo póki gorące.

– Zabawmy się na początek – zaproponował. – Będziemy wyciągać na przemian z talii dziesięć kart. Jeśli choć raz trafisz starszą od mojej, zapłacę dwadzieścia tysięcy.

Nie miał dwudziestu tysięcy. Nie miał w banku nawet pięciuset dolarów. Paul jednak doskonale opanował wpojoną mu przez ojca zasadę: _Pamiętaj, że o tobie świadczą nie te pieniądze, które masz, lecz te, które wydajesz na oczach innych_. Był przekonany, że rudzielec sądził, że przyjechał do Ottawy, by wydać pieniądze zarobione przez bogatego papę.

– Peter, Margaret. Możecie do nas podejść? – Jeleń przywołał znajomych gestem dłoni. Zapewne chciał mieć świadków umowy. – Paul zaproponował interesującą rozgrywkę. Jeśli na dziesięć naprzemiennie ciągniętych losowo kart choć moja jedna będzie starsza od jego karty, wtedy będzie mi winien dwadzieścia tysięcy.

– Dokładnie tak. – Paul stwierdził głosem, w którym senność mieszała się z ostentacyjnym znudzeniem.

– Masz, przyjacielu, niewielkie szanse – Angol zaśmiał się triumfalnie. – Osiemdziesiąt do dwudziestu. Statystyki bywają nieubłagane. Choćby jedna musi być wyższa.

Paul spojrzał obojętnie na Anglika.

– Jeśli ja wygram, oddasz mi swój portfel z zawartością.

– Mogę mieć w nim tylko dwadzieścia funtów.

– Zatem moje dwadzieścia tysięcy przeciw twojej dwudziestce.

– Skąd weźmiemy talię? Kasyno jeszcze jest zamknięte.

– Możemy przywołać hotelowego boy’a – zaproponował Paul.

Oczy Danielsa zwęziły się.

– Lepiej kupmy je w hotelowym kiosku – zdecydował.

Podejrzenia Danielsa były słuszne, ale ograniczały się do przekupnej obsługi. Paul myślał szerzej. Poprzedniego wieczora kupił w kiosku wszystkie dwadzieścia talii, cały zapas. Już schował je do torby, kiedy hotelowy boy przyniósł telefon. Oto przyjaciel dzwonił, żeby powiadomić o odwołaniu brydżowego turnieju. No i karty wróciły do kioskarza. Ten za wyrozumiałość dla zaambarasowanego sytuacją klienta zarobił dwudziestaka. Wszyscy byli zadowoleni, zwłaszcza Paul, który bez problemów podmienił wszystkie talie.

Nie bez przyczyny Paul wybrał na rozgrywkę ten właśnie dzień. Wiedział, że godzinę wcześniej Daniels odebrał z banku czek na sumę pięćdziesięciu tysięcy.

Po trzy talie zjechała dziewczyna Angola. Kiedy wróciła, Daniels wybrał jedną na chybił trafił. Podał ją Paulowi do przetasowania z uśmiechem triumfu. Nie wiedział, że Paul mógłby przekładać kartoniki przez następną godzinę, lecz ich wcześniejszy układ i tak nie uległby zmianie.

Wreszcie pociągnęli karty. Cztery razy z rzędu Paula były starsze. Kiedy rudzielec sięgał po piąty kartonik, był lekko spocony. Wyciągnął króla karo. Na jego twarzy pojawił się wyraz triumfu.

Paul bez zastanowienia sięgnął po kartę z wierzchu. Dama pik. Cztery kolejne również należały do Paula. Przy ciągnięciu ostatniej Anglik był już spocony jak mysz. Nim ją odkrył, zerknął w stronę sufitu, jakby prosił Boga o zmiłowanie. Dama trefl. Ale Bóg nie potrafił oszukiwać lepiej od Paula. Miał ochotę się roześmiać, gdy rudzielec z niedowierzaniem otworzył usta, gdy dziesiątą kartą przeciwnika okazał się król kier. Na dywan spadło palące się cygaro.

Poker nie doszedł do skutku, ale nie miał o to pretensji do Danielsa, gdyż wygarnął z jego portfela dwudziestofuntowy banknot, plus… czek na pięćdziesiąt tysięcy.ROZDZIAŁ TRZECI

Powożący bryczką z pewnością nigdy nie siedział przy karcianym stoliku. On zaś nigdy już przy nim nie usiądzie. Złamał zasadę i musiał za to zapłacić. Stracił wszystko co miał. Gdyby nie ten spadek… Los rzucił mu koło ratunkowe.

Wstrząsnął nim dreszcz. Wolał o tym nie myśleć. Spojrzał na trzymaną w dłoni talię i zaczął wyrzucać po jednej karcie, wszystkie pięćdziesiąt dwa kartoniki. Kiedy została mu w dłoni ostatnia, chwilę patrzył na koszulkę. Był pewien, że trzyma króla kier. Odwrócił ją. Miał rację.

– Żegnaj draniu – mruknął pod nosem.

Nawet się nie obejrzał za znikającym z tyłu prostokątem znaczonym czerwienią serc.

– Daleko jeszcze? – Zwrócił twarz do powożącego.

Ten spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.

– Niedługo będziemy na miejscu.

Mrok już zakradł się między drzewa. Paul ledwo widział przed sobą drogę, którą zasnuwały smugi szarej mgły. Jednak konie szły pewnie i nie zwalniały tempa.

– Okolica nie wygląda zachęcająco.

– Wrzesień nie jest odpowiednim miesiącem, żeby poznać uroki Doliny Mgieł.

– Dziwna nazwa.

– Za dnia krajobraz z pewnością wyda się panu uroczy.

– Od dawna prowadził pan interesy Mr Steltera?

– Interesy? Przyjezdni niezbyt orientują się w charakterze życia, jakie tu wiedziemy. Jeśli ktokolwiek osiedla się w dolinie, to nie po to, by zajmować się pomnażaniem majątku. W tej okolicy ludzie szukają odpoczynku.

– Wśród takich klientów kancelaria chyba nie przynosi dużych dochodów.

– Nie są mi potrzebne. Kilka kilometrów stąd mam własny dom i sad, który wystarczająco mnie absorbuje.

– Przejął pan praktykę po ojcu?

– Czterdzieści lat temu kupiłem ją od Starego Moulborna. Słowo „starego” nie oznacza braku szacunku. Po prostu wszyscy w okolicy tak go nazywali. Dzisiaj mam tyle samo lat co on. Czas niszczy nie tylko zegary. – Zaśmiał się cicho z dowcipu. – Jak pan raczył zauważyć, pełnione przeze mnie obowiązki nie są zbyt uciążliwe. Moja rola sprowadza się jedynie do spisywania i przechowywania testamentów tych, którzy uznali, że nadszedł czas ich sporządzenia.

Konie zwolniły biegu. Wyjechali z lasu. Na wolnej przestrzeni było jeszcze w miarę widno, dzięki temu Paul mógł przyjrzeć się domowi w stylu wiktoriańskim, który pobudowano na niewielkim wzgórzu. Solidne ceglane mury, spadziste wysokie dachy z poczerniałą kamienną dachówką i wystające z nich kominy. Podmurówkę wykonano z polnego kamienia. Całą posesję otaczał wysoki płot zbudowany z grubych stalowych prętów z osadzonymi na szczycie grotami.

– Rzeczywiście. – Uśmiechnął się do notariusza. – Dom wygląda solidnie.

– I ma ciekawą historię. Na tym wzgórzu znajdowała się pierwsza osada kolonizatorów, zanim zdecydowali się w 1887 ruszyć w głąb lądu.

– Chyba nie nazwano jej Mayflower?– Roześmiał się głośno.

Nawiązał do nazwy statku, na którym do Ameryki przywieziono pierwszych osadników. W większości byli to skazańcy, na których wydano wyroki w imieniu Jego Królewskiej Mości Jerzego III Hanowerskiego, z Bożej łaski Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, Obrońcy Wiary, króla Hanoweru, księcia brunszwickiego na Lüneburgu.

– Nazwano ją po prostu Hill 2.

– Rzeczywiście, niewiele w tym romantyzmu.

– Potem stanął w tym miejscu dom gubernatora prowincji. Wreszcie niejaki Alfred Bowl, właściciel okolicznych lasów, wzniósł tę posiadłość.

Konie zatrzymały się przed żelazną bramą. Jej oba skrzydła łączył gruby łańcuch zapięty na solidną kłódkę.

– Zatem jesteśmy na miejscu. – Notariusz opasał lejce wokół drążka hamulca. Sięgnął do kieszeni marynarki i podał Paulowi wielki klucz. – Gdyby pan był łaskaw. – Wskazał wzrokiem na zamknięcie.

– Oczywiście.

Zeskoczył na ziemię i podszedł do bramy. Sądził, że kłódka będzie zardzewiała i jej otwarcie nie będzie łatwe. Mylił się. Gruby łańcuch uderzył z metalowym grzechotem o skrzydła. Paul otworzył bramę. To również nie sprawiło trudności.

Powóz zajechał przed ganek, a Paul ruszył jego śladem, rozglądając się z zainteresowaniem. Ogród z boku domu był zarośnięty. Nie przycinane od lat krzewy splątały się gałęziami. Część z drzew zwaliła się ze starości. Pomyślał, że trzeba będzie włożyć dużo pracy w przywrócenie temu miejscu jako takiego wyglądu. Ale w końcu co miał innego do roboty? Planował osiąść tu na stałe i niczym okoliczni mieszkańcy doczekać spokojnej starości. Doszedł do powozu.

– Stelter chyba niezbyt dbał o ogród – stwierdził

– Był starym człowiekiem. Z tego co wiem, przede wszystkim zajął się remontem domu. Podobno włożył w niego sporą sumę. Niestety, niezbyt długo dane było mu cieszyć się urokami pięknego zakątka.

Paul spojrzał w stronę drzwi wejściowych, ale siedzący na koźle najwyraźniej nie zrozumiał niemej sugestii.

– Może wejdziemy?

Notariusz wyjął z kieszeni kamizelki staromodną cebulę. Nacisnął sprężynę, która odchyliła wieczko.

– Proszę o chwilę cierpliwości. Według ostatniej woli zmarłego, dopiero za szesnaście minut będę mógł wręczyć klucze.

– Za szesnaście...? Ma to jakieś znaczenie?

– Muszę ściśle wypełnić wolę zmarłego. To mój obowiązek.

– Rozumiem.

Wyciągnął paczkę papierosów. Podsunął ją prawnikowi. Ten uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Jeśli już, to palę tylko Partagas Corona Junior.

– Słyszałem. Kubańskie cygara są niezrównane.

– Ale najlepsze liście do ich zwijania rosną w Kamerunie.

– Znał pan dobrze… zmarłego? – Zmienił temat.

– Pół roku temu przyjechał do mnie złożyć ostatnią wolę. Już wtedy nie wyglądał najlepiej. Wie pan, co mam na myśli. Czasami można poznać, że z kimś dzieje się coś niedobrego. Był nienagannie ubrany. Mógłbym się założyć, że garnitur uszył na zamówienie, i to u najlepszego krawca w Montrealu. Mr Stelter dokładnie określił warunki wypełnienia testamentu. Spędził u mnie niecałą godzinę. Załatwił sprawę i odjechał.

Stary zupełnie go nie interesował, ale ponieważ nie mieli o czym rozmawiać, zadał kolejne pytanie.

– Z tego, co pan mówił, nie umarł w tej posiadłości?

– Dostałem list ze Szpitala Przemienienia w Prince Rupert z informacją o jego zgonie w klinice gruźliczej. Do moich obowiązków należało odnalezienie spadkobierców. Na szczęście do testamentu była dołączona informacja, kogo mam szukać. Więc nie było to tak trudne, jak można przypuszczać. Ponieważ pański stryj nie żył, a pan okazał się jedynym spadkobiercą.

Paul spojrzał na mroczną ścianę lasu.

– Nie będzie się pan bał wracać sam? Nocą?

Notariusz wzruszył ramionami.

– Bać się? Czego? Znam tu każdy kamień.

W tym momencie pojął sens pytania. I się zaśmiał.

– Myśli pan o rabusiach? Ta okolica należy do najspokojniejszych w hrabstwie. Największe przestępstwo miało tu miejsce przed kilkunastu laty. To była kradzież jagnięcia. Może być pan spokojny, z pewnością wrócę cały i zdrowy.

Było mu obojętne, w jakim stanie mężczyzna wróci do domu, ale zrobił minę, że ta wiadomość go uspokoiła.

– Już czas. – Siedzący na koźle wręczył mu klucze. – Jeśli będzie pan miał jeszcze do mnie jakieś sprawy…

– Załatwiliśmy już chyba wszystko.

– Gwoli informacji. W domu jest telefon. Należy wykręcić zero, wówczas odezwie się telefonistka. Ponieważ nie zna pan numerów, wystarczy powiedzieć, z kim chciałby się połączyć. Acha, gdyby miał pan ochotę jutro pojechać do miasta, w garażu stoi samochód. Bak jest pełen. Kluczyk tkwi w stacyjce. To chyba wszystko. Do widzenia.

Notariusz cmoknął głośno. Konie, które dotąd stały spokojnie ze zwieszonymi łbami, poderwały je do góry. Wykręciły na podjeździe i po chwili zniknęły za bramą w wysuwającej się z lasu ciemności.

Podrzucił do góry klucz od drzwi wejściowych.

Jesteś panem niezłej fortuny, pogratulował sobie w duchu.

Przeskoczył kilka stopni i znalazł się na ganku. Wsunął klucz i przekręcił zamek. Po otwarciu drzwi dostrzegł, że były solidnie obsadzone w stalowej futrynie. Wszedł do środka. Przez dłuższą chwilę szukał włącznika. Wreszcie trafił dłonią. Hol zalało jasne światło zapalających się pod sufitem lamp. Cicho zagwizdał z podziwem. Zbudowany na planie kwadratu hol wielkością i wystrojem sprawiał wrażenie dostojnej sytości, która królowała tu od zawsze.

Na środku kamiennej posadzki z czerwono–białego marmuru leżał śnieżnobiały chodnik. Pod ścianami stały dziewiętnastowieczne komody. Ich wygląd wskazywał, że zostały poddane gruntownej renowacji. Na wprost znajdowały się marmurowe schody, które dwoma łukami schodziły się na pierwszym piętrze.

Zrobił kilka kroków, nie mogąc nasycić oczu panującym wewnątrz dostojnym mieszczańskim bogactwem. Sekundę później rozległ się gwizd przeciągu. Drzwi wejściowe zamknęły się za nim z głośnym hukiem.

Rzucił klucz na najbliższą komodę. Wtedy dostrzegł na niej kartę. Leżała koszulką do góry. Jaki walor przedstawiała? Zbliżył dłoń.

– Nigdy nie odkrywaj pierwszej. – Usłyszał w myślach głos ojca. – Czekaj, aż dostaniesz wszystkie pięć. W czasie rozdania przede wszystkim skup się na przeciwniku.

OJCA SPOTKAŁ ponownie, kiedy skończył szesnaście lat. Wybiegł właśnie z collage’u i szedł chodnikiem, gdy obok zahamował wielki pontiac. Otworzyły się drzwi. Za kierownicą siedział ojciec. Przystanął.

– Przejedziemy się kawałek?

– Mama…

– Domyślam się. Z pewnością powiedziała, że jak mnie spotkasz, to masz natychmiast odwrócić się w drugą stronę i jak najszybciej biec do domu. Więc jak? Uciekasz, czy…?

Kiedy usadowił się na siedzeniu obok, stary poklepał go radośnie po plecach.

– Zuch chłopak.

Po godzinie jazdy Paul zadał pytanie, które cały czas obijało mu się po głowie.

– Dlaczego nie przyjechałeś po mnie wcześniej?

– Chciałem, żebyś nauczył się czekać.

– Gdzie teraz jedziemy?

– Kiedyś wyciągnąłeś króla kier. Czas, byś poznał całą talię.

Spodobała mu się tak postawiona sprawa. Postanowił zostać z ojcem, a ten zamierzał zatrzymać syna. Paul nie zdawał sobie sprawy, że zgodnie z literą prawa nazywało się to porwaniem. Zresztą, gdyby nawet wiedział, i tak byłoby mu to obojętne.

Ojciec dał mu wolność. Zjeździli całą Kanadę. Mieszkali w podrzędnych przydrożnych zajazdach i luksusowych hotelach. Żywili się w MacDonaldzie, by po wygraniu w karty forsy spędzać wieczory w wytwornych restauracjach. To znaczy ojciec grał, a on się tylko przyglądał.

Gdy pewnego razu osiągnęli finansowe dno, z którego nie bardzo mogli się odbić, ojciec stwierdził, że pora odwiedzić jego brata, Corrada. Paul zdziwił się, że ma stryja, gdyż nigdy o nim nie słyszał.

Corrado mieszkał samotnie na przedmieściach Hutton w willi pobudowanej z białego kamienia. Dom otaczał wysoki mur. Widniejące na nim tabliczki informowały, że na szczycie przeciągnięto drut kolczasty podłączony do wysokiego napięcia.

Kiedy stanęli przed drzwiami willi, otworzył im niechlujnie ubrany mężczyzna. Paul był przekonany, że to służący.

– Poznaj swojego stryja. – Ojciec trącił go w ramię.

Paul zapamiętał uważnie przyglądające mu się oczy. Jedno było zielone, drugie ciemnobrązowe.

– Na pewno jesteście głodni. – W głosie gospodarza dało się wyczuć drwinę. – Chodźcie do kuchni.

Stryj wydał mu się starym człowiekiem. Był niewysoki, przygarbiony, jakby plecy przygniatał mu jakiś ciężar. Mimo pięćdziesiątki był łysy jak kolano. Paul zapamiętał ciemne plamy na czaszce i dłoniach. Brodę, policzki i szyję porastała szczecina. Z jej siwizny wystawał tylko czerwony nochal. Choć stryj przypominał Świętego Mikołaja, nie miał równie pogodnego usposobienia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: