Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Okno z widokiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Okno z widokiem - ebook

W Malowniczem przeszłość miesza się z teraźniejszością, a skrywane od lat sekrety rodzinne wychodzą na jaw.

Po pewnej aferze na uczelni Róża, archeolog, postanawia uciec do Malowniczego, które w dzieciństwie było jej ostoją. Czeka tam na nią ukochana babcia ze swoim niemężem. Sielską atmosferę psuje jednak wstrząsająca informacja – pewien inwestor chce zrównać z ziemią uwielbianą przez Różę kapliczkę św. Antoniego…

Dziewczyna postanawia zawalczyć o swój raj na ziemi. Udaje jej się w to zaangażować niemal każdego, kto akurat znalazł się na jej drodze.

Czy plan Róży się powiedzie? Czy uda jej się ocalić ukochaną ostoję?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5988-1
Rozmiar pliku: 811 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_MOI KOCHANI!_

_To już kolejna książka, którą dzięki Wam – moim Czytelnikom – udało mi się napisać i wydać. Bardzo dziękuję Wam za to, że sięgacie po moje powieści i że tak wnikliwie je czytacie i recenzujecie. Szczególnie chcę podziękować Pani Sabince, autorce bloga, za przemiłe recenzje i za równie ekscytującą korespondencję, Pani Izie za to, że tak ładnie o mnie pisze, Ani K. – mojej przyjaciółce – za to, że z niezmienną cierpliwością czytała wszystko, co napisałam, znosiła moje humory i podtrzymywała mnie na duchu, rodzicom, mężowi i dzieciom za niezachwianą wiarę we mnie i moje możliwości. I Panu Leszkowi z Nowej Rudy – właścicielowi Białej Lokomotywy, najcudowniejszej i najbardziej klimatycznej kawiarni, w jakiej kiedykolwiek byłam. To właśnie Biała Lokomotywa była pierwowzorem malownickiej restauracji Piąte Koło. I chociaż ta w Malowniczem jest o wiele większa, z całą pewnością magię i nastrój zawdzięcza noworudzkiej Lokomotywie i jej właścicielowi._

_Moi Drodzy, korzystając z okazji, chcę się z miejsca przyznać, że niestety nie udało mi się do końca dotrzymać danej Wam obietnicy. Kiedyś powiedziałam (a raczej napisałam), że w kolejnej książce nie będzie żadnej rozwódki, wrednego męża, nastoletniej córki i romansu. Cóż… Rozwódek, mężów i nastoletnich córek rzeczywiście udało mi się uniknąć. Romansu też nie ma… Prawie… Ale cóż ja mogę poradzić na to, że podobnie jak Róża – bohaterka tej książki – lubię szczęśliwe zakończenia i wierzę w nie? I tak z nadzieją, że jednak mi wybaczycie tę drobną niekonsekwencję, życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, samych dobrych zakończeń. I w książkach, i w życiu._

Magdalena Kordelłaściwie nie powinno mnie dziwić, że kiedy życie mi dopiekło, z miejsca pognało mnie do babki. Zawsze mnie do niej gnało, gdy było źle. Babka była opoką. I tajemnicą, pociągającą i wabiącą jak najlepszy narkotyk. Nikt o niej nie wiedział wszystkiego, a jako że już jakiś czas temu przekroczyła siedemdziesiątkę, nic nie wskazywało na to, żeby coś w tej materii się miało zmienić. Babce zwyczajnie nie paliło się do zwierzeń. Nawet jej wiek był tajemnicą. W rodzinie chodziły słuchy, że gdy po wojnie wyrabiała na nowo dokumenty, coś tam zachachmęciła z datą urodzenia. Mama twierdziła, że odjęła sobie lat, ale ja nie byłam tego taka pewna. Babce wiek nigdy nie doskwierał, nie narzekała na upływ czasu ani na zdrowie. Nawet na pogodę… Właściwie jakby się nad tym głębiej zastanowić, babka w ogóle nie narzekała. Gdy ją coś bolało, szła wysoko w góry, na łąkach zbierała zioła i się nimi leczyła. Tylko raz odstąpiła od tej zasady, gdy coś ją łupało w piersiach. Nie mogąc się opędzić od próśb zaniepokojonej rodziny, w końcu złamała się i poszła do lekarza. Moja mama tryumfowała, tryumfował doktor, który cały czas przepowiadał babce, że na tych ziółkach daleko nie zajedzie. O tym, co czuła sama zainteresowana, niewiele można powiedzieć, bo jak zwykle pozostała nieprzenikniona. Nie komentowała ani postawy mojej mamy, ani doktora. Wróciła od lekarza z plikiem skierowań na badania i lekarstwem, którym codziennie miała smarować klatkę piersiową. Niestety, komuś coś się pokręciło (babka twardo twierdziła, że lekarzowi, lekarz, że babce) i zamiast się nim namaścić, łyknęła zawartość buteleczki, po czym dostała straszliwej zgagi, za to ból w piersiach minął bezpowrotnie. Od tamtego czasu z wyższością powtarzała, że lekarze to nieznający się na rzeczy szarlatani, a lekarz orzekł, że to prawdziwy cud, iż babka po spożyciu leku nadal żyje, i podobno w złości wykrzyczał jej nawet, że ani chybi zawarła jakiś pakt z diabłem. Oczywiście ona uśmiała się z tego serdecznie, ale ja nie widziałam w tym nic zabawnego. W ubolewaniu nad naiwnością i niewiedzą doktora wzruszyłam tylko ramionami. Ostatecznie babka nigdy się nie kryła ze znajomością z ogoniastym przedstawicielem ciemnej strony mocy i tylko ktoś nieomal zupełnie ślepy i głuchy mógł tego nie zauważyć. Temat diabła dość często przewijał się w naszych rozmowach, a gdy babcia zauważyła, że jestem nim szczególnie zaintrygowana, zaczął pojawiać się jeszcze częściej. Zwykle gdy rankiem wyruszała w góry, na moje pytania, czy mogę z nią iść, niezmiennie odpowiadała:

– Daj spokój, Różo, idę się z diabłem naradzić, a to nie towarzystwo dla małych dziewczynek!

Złościła mnie ta odpowiedź niesamowicie. Ale jednocześnie zamykała mi usta. Babcia myślała zapewne, że ze strachu, a ja milkłam, bo byłam obrażona na nią, na cały świat, a przede wszystkim na diabła, który gardził mym towarzystwem.

Czekaj, ty, czekaj – odgrażałam się w duchu – jeszcze sam będziesz mnie szukał. A wtedy figa z makiem!

W takie ranki na pytanie mamy, gdzie jest babcia, odpowiadałam zgodnie z prawdą:

– Poszła się z diabłem naradzić.

Matka niezmiennie krzywiła się na taką odpowiedź i kręcąc głową, mówiła:

– Babcia poszła po prostu po zioła, kochanie. Diabła nie ma.

Jakiś czas zbywałam ową odpowiedź milczeniem, ale za którymś razem coś mnie podkusiło i zapytałam:

– W ogóle?

– Co w ogóle?

– No, czy w ogóle nie ma diabła?

Matka była wyraźnie zakłopotana.

– Nie, no ogólnie jest…

– Przed chwilą mówiłaś, że nie ma. – Atakowałam, bo czułam, że powinnam bronić diabła babci.

– Oczywiście, że jest, ale nie tutaj – wybrnęła z trudem matka.

– Ksiądz mówi, że trzeba się mieć na baczności, bo diabeł jest wszędzie – odparowałam.

– Jest obecny wszędzie, bo chce nas kusić do złego, ale on tak niby jest, a jednak go nie ma – wkopywała się coraz bardziej.

– Coś mi się wydaje, mamo, że ani ty, ani ksiądz tak naprawdę się na nim nie znacie – odpowiedziałam z wyższością.

Po tej rozmowie w domu wybuchła awantura.

– Musisz z tym skończyć! – krzyczała mama do taty. – Przecież tak nie może być! Ona wierzy w te wszystkie bajeczki, które opowiada jej twoja matka, a ja już doprawdy nie wiem, jak mam ją uspokoić!

– Nie chcę wyjść na totalnie nieczułego ojca, ale nasza córka nie wygląda na zbyt przerażoną – bąknął tata.

– Oczywiście najłatwiej to zbagatelizować i umyć ręce! Skąd wiesz, jakie ślady w psychice mogą jej zostać po tych koszmarnych historiach? To jeszcze mała dziewczynka i te opowieści o diable mogą przerazić ją śmiertelnie. Poza tym te wszystkie dyskusje, które Róża prowadzi z twoją matką, są… są… sama nie wiem. – Mamie najwyraźniej zabrakło słów. – No, makabryczne – dokończyła wreszcie i zamachała gwałtownie rękami. – Diabeł to, diabeł tamto… I ty to uważasz za normalne?! A spróbuj jej powiedzieć, że całe to ględzenie to bujdy, wtedy dopiero zobaczysz! Spotkałeś kiedyś dziecko, które by tak się wykłócało o istnienie diabła?!

– Daj spokój. – Ojciec próbował ją udobruchać. – Skoro wierzy w Babę Jagę i żyje, to diabeł też jej nie zaszkodzi.

– Tego nie można w żaden sposób porównywać – upierała się przy swoim mama. – Przecież to, co ona wygaduje, to prawie bluźnierstwo!

– Nie przesadzaj, po prostu akurat przemówiło do jej wyobraźni i tyle. Ale oczywiście, jeżeli masz z tym taki problem, porozmawiam z mamą… – skapitulował w końcu. – Chociaż sama wiesz, jaka ona jest… Nie będzie łatwo.

– Ale przynajmniej będzie wiedziała, co o tym myślimy.

– Myślisz, kochanie. Myślisz. Mnie z tego wyłącz – skwitował ojciec i ostentacyjnie schował się za rozpostartą gazetą.

– Pewnie, najlepiej wszystko zwalić na mnie – prychnęła matka. – Ale dobrze, niech i tak będzie. Obyś tylko z nią porozmawiał. Najlepiej dziś!

– Jutro! – Tata uciął dyskusję tonem, przed którym kapitulowała nawet mama. Używał go rzadko, ale było wiadomo, że gdy już się to działo, lepiej było nie przeciągać struny. Nawiasem mówiąc, gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że jedyną osobą zdolną doprowadzić go do ostateczności, w wyniku której pojawiał się ów szczególny ton, była moja rodzicielka.

Nazajutrz, zgodnie z obietnicą, tata odwiedził babcię. Dokładniej mówiąc, odwiedziliśmy ją razem, bo uparłam się, by mu towarzyszyć. Ostatecznie mieli rozmawiać o mnie i rozstrzygać ważne dla mnie kwestie, więc w moim mniemaniu miałam prawo uczestniczyć w tej rozmowie, która nie przyniosła – zgodnie z przewidywaniami ojca, a ku mojemu zadowoleniu – żadnych rezultatów.

– Ej, Leszek, ty przeżyłeś, przeżyje i ona – stwierdziła beztrosko babka po wysłuchaniu ojca i mrugnęła do mnie okiem. – Przecież wiesz, że to nasz swoisty rodzinny folklor. Takie opowieści kształtują wyobraźnię.

– Wiem, ale mamo, to strasznie denerwuje Alicję. – Tata popatrzył na babcię nieszczęśliwym wzrokiem, robiąc przy tym minę zagubionego chłopca.

– I tu masz odpowiedź na wszystkie dręczące cię pytania. Na własnej skórze przekonałeś się, jak strasznie trudno jest żyć z człowiekiem pozbawionym wyobraźni. Ale jak wiesz, szanuję twój wybór i dlatego oszczędzam Alicji rozmów ze mną – roześmiała się babcia i nastawiła wodę na herbatę.

To był znak, że temat uważa za zakończony. Diabeł został uratowany – przynajmniej chwilowo. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że przyszłość szykuje nowe niebezpieczeństwo. Mianowicie po jakimś czasie, zupełnie niespodziewanie, babcia przestała chodzić na narady z diabłem. Powód był prosty: tata, chcąc zrobić jej niespodziankę, założył obok domu ogródek ziołowy. Nawet mama mu pomagała wszystko przygotować, bo, jak stwierdziła, może gdy babcia będzie miała te swoje zioła na wyciągnięcie ręki, to się nimi tak zaabsorbuje, że przestanie zajmować się głupotami. Przez głupoty rozumiała zapewne poranne wędrówki, od których zwykle zaczynały się wszelkie diabelskie opowieści. Tak czy inaczej, babcia była szczęśliwa. Tyle gatunków ziół i to pod samym oknem, bez konieczności brodzenia w gęstych trawach łąki i pochylania niemłodych już pleców.

– Tylko czy aby one będą tak samo skuteczne? – zastanawiała się głośno, pieszczotliwie dotykając listków.

– A dlaczego nie? – śmiał się z jej niepewności tata.

– No wiesz, synu, po tym, co samo wyrośnie, wiadomo, czego się spodziewać, a te tutaj to jakieś sztuczne…

– Oj, mamo, mamo. – Ojciec poklepał ją po pomarszczonej ręce. – Już w średniowieczu mnisi zakładali ogródki z ziołami. I skutkowały. Nie widzę powodów, dlaczego te miałyby być inne. Chyba że ten twój diabeł się obrazi, że już go nie odwiedzasz i o radę nie pytasz, i urok na nie rzuci.

Te słowa wystarczyły, żebym znienawidziła przydomowy ogródek. Przecież zajął miejsce diabła. Wyobrażałam sobie, jak bardzo biedny diabeł czuje się samotny, jak co rano wypatruje drobnej postaci babci Matyldy i jak zawiedziony wieczorem znika w ciemnym iglastym lesie. Na myśl o jego samotności łzy kręciły mi się w oczach. I stało się. Obraziłam się na babkę. Przestałam się do niej odzywać, ba, prawie jej nie zauważałam.

Babcia przyglądała mi się spod oka, zagadywała, ale gdy nic nie przynosiło rezultatów, zostawiła mnie w spokoju. Zaś w mojej głowie rodził się buntowniczy plan.

Nie pozostaje mi nic innego – myślałam – jak pójść i odszukać diabła, i zapewnić go, że ma we mnie najlepszą przyjaciółkę. Niech wie, że chociaż nigdy nie chciał ze mną gadać, to i tak może na mnie liczyć.

Miałam tylko jedno zmartwienie – właściwie nie wiedziałam, jak diabeł wygląda. Natrafiłam wprawdzie na kilka wizerunków Złego w Biblii dla dzieci, ale z całą pewnością nie był to diabeł babci! Ewentualnie mógłby być jakimś jego ubogim krewnym. Trapiło mnie to wszystko niesamowicie, ale na całe szczęście do poszukiwania diabła nie doszło, bo wieczorem na dzień przed planowaną eskapadą babcia, nie słuchając moich protestów, zabrała mnie do kuchni na rozmowę. Naburmuszona siedziałam przy stole i przyglądałam się, jak nastawia wodę w garnku i wrzuca do niego wysuszone listki. Wiedziała, co robi, gdy w milczeniu, pozornie nie zwracając na mnie uwagi, przyrządzała napój. Tajemniczy taniec babcinych rąk nad parującą wodą za każdym razem tak samo mnie fascynował i było bardzo prawdopodobne, że w końcu, zaintrygowana, zapomnę o dąsach i zacznę uczestniczyć w mieszaniu aromatycznej zawartości garnka. Ale tym razem postanowiłam być twarda. Dla biednego diabła, dla którego, w swoim mniemaniu, byłam ostatnią deską ratunku. Babka, widząc, że skuteczna zwykle metoda tym razem zawodzi, poczekała, aż w garnku coś zabulgotało i zaszumiało, i dopiero wtedy usiadła naprzeciw mnie i powiedziała:

– No co tam, Różo, napijesz się ze mną? Widzę, że jesteś na mnie obrażona, więc potraktujmy to… powiedzmy... jak fajkę pokoju. To napój, który będziemy piły tylko my dwie. Taka nasza mała wspólna tajemnica. Co ty na to?

W odpowiedzi otrzymała tylko nieszczęśliwe spojrzenie. Bo z jednej strony nie mogłam jej wybaczyć zdrady, jakiej się dopuściła, ale z drugiej posiadanie z nią tajemnicy, odprawianie czegoś na kształt magicznych obrzędów, nęciło z nieprzepartą siłą.

– Czemu nic nie mówisz?

– Nie mogę wypić z tobą żadnego napoju – zdecydowałam w końcu heroicznie. – To byłoby bardzo nie w porządku wobec biednego, zdradzonego diabła.

– A co ma do tego diabeł? – zdziwiła się niepomiernie babka.

No to jej wygarnęłam. Głównymi oskarżonymi byli ona i ogródek ziołowy.

– A więc to o to chodzi! – Pokiwała głową. – Ależ ty jesteś niemądra. Było zapytać, to od razu bym ci powiedziała, że w związku z zaistniałymi okolicznościami diabeł zamieszkał tutaj, na strychu – powiedziała, nieświadomie niwecząc cały podstępny plan mamy, który miał na celu odciągnięcie mojej uwagi od wszystkiego, co miało rogi, a nie było krową.

– To on tutaj jest? – Ze zdumienia otworzyłam buzię.

– Oczywiście. Przecież nie mogłam zostawić go tak na pastwę losu. Zresztą czas najwyższy, by mógł rozprostować stare kości na wygodniejszym posłaniu niż twarde szyszki i gałęzie. I tak dziwne, że go jeszcze nie pokręciło od tak prymitywnych warunków. W końcu na stare lata coś mu się od życia należy.

– To diabeł jest stary? Starszy niż ty? – Zdziwiłam się bardzo, bo nie mieściło mi się w głowie, że w kwestii wieku ktoś mógłby być lepszy od niej.

– Gorzej – babka nalała do kubków gorącego napoju – on jest przedwieczny.

– Przedwieczny… – powtórzyłam z upodobaniem i łyknęłam z kubka magiczną zawartość, która podejrzanie smakowała jak herbatka miętowa.

Babcia Matylda z powagą pokiwała głową.

– A czy mogłabym – przyszła mi nagle do głowy zuchwała myśl – pójść na strych i zobaczyć, jak mu się mieszka?

– Pójść możesz – przyzwoliła obojętnie – ale wcale nie jest powiedziane, że diabeł ci się pokaże. On… Cóż, jest raczej samotnikiem.

Jak się można łatwo domyślić, sceptycyzm babci wcale mnie nie zniechęcił. Od tamtej pory każdą wolną chwilę (ku rozpaczy mamy, rzecz jasna) spędzałam na strychu, usiłując wejść w komitywę z diabłem. Nie wątpiłam, że on tam jest. Ba! Niekiedy nawet zdawało mi się, że widzę jego cień, a w tafli starego lustra, stojącego w półmroku, nieraz dostrzegałam ironiczny uśmiech, którym raczył mnie obdarzać, nigdy jednak nie pokazał mi się na dłużej.

W końcu moje zachowanie zaczęło budzić powszechne obawy. Nawet babcia Matylda, która początkowo dobrze się bawiła, obserwując, jak to podglądam diabła, stwierdziła, że sprawy zaszły za daleko. Moje zainteresowanie jej czarcim gościem zbytnio zaczęło przypominać obsesję. W związku z tym koniecznie należało coś zrobić. Zdaniem babki najprostszym rozwiązaniem było wyeksmitowanie diabła z domu. I tak pewnego dnia oznajmiono mi, że niestety diabeł zatęsknił za swobodą i porzucił wygody na strychu na rzecz otwartej przestrzeni. Co gorsza nikt, nawet babka, nie umiał mi powiedzieć, gdzie go mogę znaleźć.

– Z diabłem jest jak z mężczyzną – oznajmiła krótko – za żadnym nie trafisz.

Jej wyjaśnienie niewiele mi dało. Zrozumiałam, że nie mam co liczyć na rodzinę. Na moje nieustanne nagabywania odpowiadano mi, że najwyższy czas, bym przestała wierzyć we wszystkie bajki, które usłyszę.

– Powiedz – zapytała któregoś dnia mama – czy wierzysz w Śpiącą Królewnę?

– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– A w Kopciuszka?

– Też nie. – Wzruszyłam ramionami.

– No a, powiedzmy, w Małą Syrenkę?

– Oczywiście, że nie! – wykrzyknęłam, zirytowana tym, że może mnie posądzać o taką dziecinadę.

– No właśnie. – Mama pokiwała głową – i westchnęła. – A kto ci opowiadał te wszystkie bajki?

– Babcia.

– No więc dlaczego tak się upierasz przy diable? – zapytała zrozpaczona. – Przecież to taka sama bujda jak wszystkie inne. Babcie tak mają, że opowiadają swoim wnuczkom przeróżne historie. Ale nie trzeba w nie tak bezkrytycznie wierzyć. W baśniach najważniejszy jest morał, a nie postacie, które nie żyją naprawdę.

– No to jaki jest morał w opowieściach z diabłem? – zainteresowałam się podstępnie.

Matka zamilkła, a potem zakłopotana potarła ręką czoło.

– Może zapytasz babci – powiedziała w końcu.

W tej sytuacji widziałam tylko jedno rozwiązanie: dać sobie spokój z nakłonieniem rodziny do wyjawienia mi prawdy (od wczesnego dzieciństwa nie lubiłam tracić niepotrzebnie czasu), pójść do Walerii i od niej spróbować się dowiedzieć, gdzie też mogę diabła znaleźć. Waleria była przyjaciółką babki, i to taką po fachu. Tak jak ona zajmowała się ziołami, tyle tylko, że robiła to na większą skalę, bo o ile babcia Matylda przygotowywała napary i syropy do użytku rodzinnego, to Waleria leczyła całe miasteczko i okolicę. Mieszkańcy Malowniczego nazywali ją czarownicą, szeptuchą albo zamawiaczką. Biorąc to wszystko pod uwagę: opinię, którą cieszyła się Waleria, i podobieństwo profesji, istniała szansa, że diabelskie tematy też nie będą jej obce.

Pomysł okazał się przedni. Waleria, niczego nie podejrzewając, udzieliła mi precyzyjnych wyjaśnień.

– Ciociu Walerio – zapytałam, przybierając jak najniewinniejszą minę – gdzie kiedyś najczęściej spotykano diabła?

– Diabła, powiadasz? – Zamyśliła się, spoglądając na mnie spod oka. – Najczęściej widywano go na rozstajnych drogach. Ale teraz nie trzeba się tym przejmować – dodała natychmiast – bo na diabła wymyślono prosty sposób: tam gdzie mógł się pojawić, stawiano kapliczki. Albo stosowano wodę święconą. I już się nie śmiał tam pokazywać. I u nas zrobiono podobnie. Na rozstaju postawiono kapliczkę. A dlaczego pytasz?

– A tak, z ciekawości… – bąknęłam. – I bardzo ci, ciociu, dziękuję – dopowiedziałam grzecznie, myśląc, że Waleria w ogóle się nie zna na zwyczajach przyzwoitych diabłów, po czym wprost od niej popędziłam na rozstajne drogi do kapliczki.

W moim przekonaniu diabeł miał w nosie wszelkich świętych i na pewno tam właśnie się udał po opuszczeniu babcinego strychu. Skoro czuł się najlepiej na rozstajnych drogach, to czemu miał z powodu jakichś kapliczek zmieniać przyzwyczajenia? Jedyne, co mnie dziwiło, to wątpliwe sąsiedztwo, jakie sobie wybrał. Bo w kapliczce stała figurka świętego Antoniego. A jak wiadomo, diabeł i rzeczony święty zażarcie ze sobą konkurowali. Przecież to święty Antoni pomagał odnajdywać to, co diabeł ogonem nakrył. Ale nad tym postanowiłam się nie zastanawiać. Ostatecznie to była sprawa między diabłem a świętym Antonim i mnie nie powinna w ogóle obchodzić.

I właściwie nic się w moim życiu nie zmieniło prócz tego, że zamiast na strychu przesiadywałam odtąd na rozstajnych drogach.

Rodzice z niepokojem przyglądali się mojej nowej pasji. Mama w końcu doszła do wniosku, że wymieniłam diabła na świętego Antoniego.

– Niedobrze, że popada ze skrajności w skrajność – powiedziała któregoś dnia do ojca – ale z dwojga złego lepszy święty niż ten nieszczęsny czart.

A ja milczałam jak zaklęta. Z biegiem czasu diabeł, którego tak uparcie wypatrywałam, zmienił niepostrzeżenie oblicze. Nie przebywał już tylko na rozstajnych drogach, ukryty za figurką świętego Antoniego, ale był właściwie wszędzie. Najczęściej i najwyraźniej widywałam go, gdy robiłam coś całkowicie zakazanego i niezgodnego z naszym domowym prawem. Przemykał się za moimi plecami, gdy z wypiekami na policzkach, ukryta pod biurkiem czytałam pamiętnik starszej siostry Oli, migał rozmazanym odbiciem w lustrze, gdy malowałam usta jaskrawoczerwoną szminką, bynajmniej nie nadającą się dla małoletnich dziewczynek, huśtał się na lampie, gdy wyciągałam z półek książki przeznaczone wyłącznie dla dorosłych. Jednym słowem, stał się moim zakazanym owocem. Na rozstajne drogi chodziłam nadal, ale już nie w celu zdemaskowania diabła, raczej z przyzwyczajenia. Miałam tam święty spokój, nikt mi nie przeszkadzał i nikogo nie denerwowała moja mania myślenia o niebieskich migdałach. Diabeł jako taki przestał mnie interesować, za to Antoni zyskał na znaczeniu. Czasami przychodziłam na rozstajne drogi nie tylko po to, żeby podumać, ale w bardziej konkretnych celach, mianowicie ubijałam interesy ze świętym. Za to czy za tamto obiecywałam mu świeże kwiaty, świeczki, dozgonną pamięć i wdzięczność. Gdy sprawa była większej wagi, przerzucałam się na bardziej materialne środki i przyrzekałam podarować – hojną (oczywiście jak na moje możliwości) sumkę w kościele na jego prywatne potrzeby. Jakie by one miały być, nie miałam pojęcia, ale rozsądnie dochodziłam do wniosku, że skoro wszyscy mamy jakieś pragnienia, to pewnie i święty Antoni coś tam dla siebie znajdzie. Najczęściej jednak siedziałam przed kapliczką całkiem bezinteresownie, roztrząsając pod czujnym wzrokiem Antoniego najróżniejsze sprawy.

A myśleć miałam o czym, bo w naszej rodzinie aż huczało z powodu skandali, za które ponosiła odpowiedzialność babka. Prawdę mówiąc, huczało w całym Malowniczem, co z kolei powodowało ciągłe bóle głowy u mamy.

Początek tych skandalicznych wydarzeń miał miejsce pewnej niedzieli, gdy poszłyśmy z babką do kościoła, bo mimo zażyłości z diabłem babcia dbała również o poprawne stosunki z Panem Bogiem. Zwykle na msze chodziliśmy całą rodziną, ale tym razem stało się inaczej. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że można w tym dopatrywać się boskiej opatrzności. Bo inaczej nie wiadomo, czy mama nie dostałaby zawału serca, widząc, jak po mszy babcia na oczach całego Malowniczego oraz księdza proboszcza zbiega nagle po kościelnych schodach i nie zważając na nikogo ani na nic, krzyczy:

– Ty stary diable, wiedziałam, że kiedyś wrócisz!

A krzyczała do starszego siwego mężczyzny, który, o zgrozo, miał włosy do pasa i najspokojniej w świecie siedział na ławce i pykał fajeczkę. I właśnie wtedy na własne oczy zobaczyłam, jak wygląda diabeł babci.

– Witaj, Mati – odparł, podnosząc się powoli i uśmiechając z lekką ironią. – Widzę, że jak zwykle jesteś piękna, opanowana i subtelna…

Stałam na szczycie schodów z rozdziawionymi ustami, z nogami wrośniętymi w beton i miałam wrażenie, że jestem świadkiem czegoś wielkiego i bardzo ważnego. I rzeczywiście. Po raz pierwszy i ostatni zobaczyłam proces odwrotny od znanego powszechnie ludzkości. Na moich oczach babka odmłodniała. Z minuty na minutę. Nasz mały kościółek stał się świadkiem cudu. Pierwszy opamiętał się proboszcz i z godnością zszedł po schodach.

– Witam pana – rzekł do przybysza. – Chciałem jedynie zauważyć, że tu się nie pali. Gdyby więc pan mógł… – przerwał wymownie, spoglądając na fajkę.

– Mógłbym – odparł zagadnięty, nie zwracając na proboszcza najmniejszej uwagi i nie odrywając od babci oczu.

Proboszcz poczuł się wyraźnie urażony. Nie przywykł do takiego traktowania.

– Pani Matyldo, może by nas pani sobie przedstawiła? – dopomniał się skonsternowany.

Babcia jakby ogłuchła.

– No, Mati, chyba pora porozmawiać – odezwał się siwy gość i podał babci ramię. – Mamy do nadrobienia kilka lat. I do przedyskutowania pewien temat. Pamiętasz chyba, co ci obiecałem?

Tego już było za wiele! Mogłam wiele babce wybaczyć, ale nie to, że o mnie zapomniała! Błyskawicznie odzyskałam władzę w nogach i w lot znalazłam się koło niej.

– Babciu, a co ze mną i z lodami? – Zazdrośnie potrząsnęłam jej ręką.

Babka spojrzała na mnie trochę nieprzytomnie, zamrugała szybko i wreszcie z widocznym trudem wróciła do rzeczywistości.

– A tak, rzeczywiście, miałyśmy iść na lody, ale wiesz, Różo, zaprowadzę cię dziś do domu. To moja wnuczka – wyjaśniła. – A to jest Julek.

O ile przedstawienie mnie skierowane było do konkretnego adresata – rzeczonego Julka, to przedstawienie jego było jakby ogólne. Wydawało mi się, że babcia wyjaśnia wszystkim zgromadzonym na kościelnym dziedzińcu, kim jest długowłosy. Oczywiście wymienienie jego imienia ani na jotę nie rozjaśniło sytuacji, a tylko zaostrzyło apetyt ciekawskich. Jedynie wśród najstarszych mieszkańców wymieniano znaczące spojrzenia i szeptano: to on? na pewno? po tylu latach? Ale większość nic z tego nie rozumiała. Tylko Waleria, która zdawała się niczemu nie dziwić, podeszła do babci i patrząc na nią z serdeczną ironią, powiedziała tryumfalnie:

– Zawsze ci powtarzałam, że mężczyźni z tej rodziny bez względu na wszystko dotrzymują obietnic.

Co ciekawsze kobiety, wiedząc, że od babci nie usłyszą żadnych wyjaśnień, obstąpiły Walerię, ale ta opędziła się od nich jak od natrętnych much i mrucząc pod nosem, odeszła.

Julek pojawił się więc w naszej rodzinie i wtopił się w nią tak, że nie mogłam sobie wyobrazić świata bez niego. Jego pojawienie spowodowało też niemały przewrót w moim życiu, bo gdy Julek z babką postanowili zamieszkać razem, mama stwierdziła, że nie zniesie wytykania nas palcami, i jeżeli babka nie zrobi tego, jak należy (ślub itp.), to ona z całą pewnością nie zostanie w Malowniczem. Babka, jak to miała w zwyczaju, nie zamierzała się nikogo słuchać i po prostu któregoś dnia Julek się do niej wprowadził. Tego było dla mamy za wiele. Zresztą może związek babci był tylko pretekstem do realizacji tego, o czym marzyła: wyprowadzki do „prawdziwego miasta”. Rewolucja, która się na skutek tej decyzji dokonała w moim życiu, była początkowo bolesna, ale przyniosła też sporo korzyści.

Jeśli zaś chodzi o Julka, babcia opowiedziała mi potem, że był jej dawną młodzieńczą miłością. Podobno zakochała się w nim już po śmierci dziadka, ale że owdowiała młodo, można przyjąć, że zwrot „młodzieńcza” był całkowicie na miejscu. Do tej pory nie wiem, dlaczego Juliusz zniknął na tyle lat i czemu jednak po tak długim czasie wrócił. Stanowili z babką idealnie dobraną parę – oboje tajemniczy i skryci, nie zdradzający swoich sekretów, co niewątpliwie irytowało całe ich wścibskie otoczenie, w tym także mamę, którą, chociaż nigdy się do tego głośno nie przyznała, aż skręcało z ciekawości i żądzy poznania najdrobniejszych szczegółów tej niestandardowej znajomości. Ale babka i tym razem okazała się nieugięta i podobnie jak o innych rzeczach, tak i na temat historii tej relacji milczała jak zaklęta.

– Im mniej wiesz, tym krócej cię będą przesłuchiwać – skwitowała nagabywania mamy, która po tak szorstkim potraktowaniu obraziła się i zapowiedziała tacie, że już nigdy nie będzie się starać trafić do serca jego matki, bo „ta kobieta” – jak stwierdziła w złości – najzwyczajniej go nie posiada. Tata zbył oświadczenie mamy milczeniem – już dawno dał sobie spokój z próbami zaprzyjaźnienia swojej matki z synową. Nie dogadywały się i już. Tyle tylko, że o ile babka ograniczała się do tolerowania mamy, gdy było to absolutnie konieczne, to mama czasami chciała na siłę wkraść się w jej łaski. A babcia Matylda nie znosiła przymusu ani sztuczności, tak więc wypracowywane w pocie czoła dobre chęci mamy były z góry skazane na niepowodzenie. Łatwiej by się dogadały, gdyby mama odpuściła i zostawiła sprawy własnemu biegowi. Ale to z kolei byłoby niezgodne z jej charakterem.

Tak czy inaczej, Juliusz pojawił się w naszym życiu i, o dziwo, nie miał problemu z wkradnięciem się w łaski i mamy, i babki. Wzajemną antypatią obu pań zdawał się w ogóle nie przejmować. Nawet to, że nie sformalizowali z babką związku, nie zmieniło pozytywnego nastawienia mamy. Zresztą o brak ślubu obwiniała głównie babkę, mówiąc, że to zapewne ona jak zwykle chce iść pod prąd. A Juliusz okazał się uniwersalny. I był najwspanialszym dziadkiem na świecie. Gdy dorosłam, dotarło do mnie, że był również diabłem babki. Wyczekiwanym zakazanym owocem.

O tym wszystkim myślałam, stojąc na rozstajnych drogach i gapiąc się na świętego Antoniego, który wyjąwszy kilka dodatkowych bruzd na twarzy, wyglądał identycznie jak wtedy, gdy wypatrywałam za jego plecami diabelskiego koleżki. Jak widać, czas nie ma litości nawet dla świętych – przemknęła mi przez głowę nostalgiczna myśl.

– No, staruszku – mruknęłam – naszym zwyczajem obiecuję ci sypnąć trochę grosza w niedzielę, a ty… Gdybyś mógł chociaż trochę uciszyć ludzkie gadanie, byłabym ci niesamowicie wdzięczna. – To rzekłszy, od razu poczułam się lepiej. I gdy wreszcie ruszyłam w stronę domu babki, nie przypuszczałam, że niebawem kapliczka ze świętym Antonim stanie się dla mnie równie ważna, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką.

Babka przywitała mnie obfitą kolacją i równie obfitą porcją nowinek. Albo z wiekiem stała się bardziej gadatliwa, albo po prostu moja długa nieobecność rozwiązywała jej język, gdy w końcu przyjeżdżałam. I tak z miejsca się dowiedziałam, kto ostatnio chorował, komu co się urodziło i kto się z kim pokłócił. Julek słuchał nas z lekkim rozbawieniem, a potem, patrząc na mnie spod oka w zamyśleniu, postukał fajką o blat.

– Mati, nie owijaj w bawełnę, i tak w końcu będziesz musiała jej powiedzieć – mamrotał, nabijając fajkę tytoniem. – Nie szukaj zastępczych tematów.

– A z czym tu się spieszyć – mruknęła babka i zmarszczyła brwi. – Po co jej od razu humor psuć. Myślisz, że nie ma dość swoich kłopotów?

– Babciu, o czym ty mówisz…?

– A co ty myślisz, że ja się wczoraj urodziłam? – huknęła, uderzając ręką w stół. – Środek roku, a ty zostawiasz pracę na uczelni i przyjeżdżasz. Zawsze tu uciekasz, jak coś się dzieje, a jak się zjawiasz w środku tych waszych semestrów, to znaczy, że stało się coś naprawdę poważnego…

– No dobrze, mniejsza o mnie, bardziej interesuje mnie to, o czym mi powinnaś powiedzieć? – zapytałam wymijająco. – Skoro to i tak ma do mnie trafić… Stało się coś?

– Jeszcze nie. – Babka wzruszyła ramionami. – Ale się stanie…

– Różo, chodzi o kapliczkę. – Widać Julek nie mógł patrzeć, jak babka się męczy, i postanowił jej pomóc. – Od jakiegoś czasu mamy z nią problem.

– Z kapliczką? – zdumiałam się. – A jaki? Święty Antoni się leni i nie odnajduje zgub?

– Nie żartuj, nie żartuj, bo to naprawdę poważna sprawa – westchnęła babka. – Chcą ją usunąć…

– Jak to usunąć? Zabytkową kapliczkę?

– Ba… Nam też to się nie mieści w głowie… Zresztą formalnie to ona nie jest tak prawdziwie zabytkowa. W każdym razie podobno mają ją przenieść.

– Przenieść? Ale po co? – Moje zdumienie nie miało granic i mimo usilnych starań nie widziałam sensu w usłyszanej właśnie nowinie. – Przecież ta kapliczka jest nierozerwalnie związana z miejscem, w którym stoi.

– Tak, ale znalazł się inwestor i chce tam budować jakieś wielkie hale czy coś podobnego. – Babka bezradnie wzruszyła ramionami.

– Co niektórzy mówią, że to będzie centrum handlowe, inni, że jakieś magazyny. Ale to wszystko to tylko plotki, a w rzeczywistości nikt nie wie dokładnie, co to ma być – wyjaśnił Julek. – Pewnie burmistrz zna więcej szczegółów, ale widać nie bardzo może mówić, bo jest nader skąpy w udzielaniu informacji.

– No to teraz jeszcze mniej z tej sytuacji rozumiem… Do tej pory wydawało mi się, że burmistrz dba o Malownicze i że nie jest mu obojętne, co tu się dzieje… A teraz zgadza się na coś tak absurdalnego? Nie protestuje?

– Ależ owszem, protestuje. – Julek wypuścił z fajki kilka aromatycznych obłoczków. – A raczej próbował protestować. Ale to chyba za wysoka liga, bo jakoś niewiele to dało. Za tym inwestorem musi ktoś stać…

– Aha, wielka łapówka, którą wiedział komu i jak przekazać – parsknęłam.

– Nawet jeżeli, to na pewno ktoś z zewnątrz. Burmistrz jest poza podejrzeniem. Wystarczy na niego popatrzeć. Od kiedy zaczęła się ta sprawa, niknie w oczach. Zresztą to człowiek, który za Malownicze dałby sobie rękę uciąć. Rzadko na burmistrzowskim stanowisku spotyka się kogoś z takim powołaniem – dokończył Juliusz z przekonaniem.

– Ale budować coś wielkiego w tym miejscu to morderstwo dla miasteczka… – Wzburzona wodziłam wzrokiem od Julka do babki. – Przecież to jeden z urokliwszych zakątków… Czy to już postanowione?

– A kto ich tam wie. – Babka machnęła ręką. – Protestowali i ludzie, i burmistrz, proboszcz też apelował, żeby do tego nie dopuścić, i jak widać, na niewiele się to zdało. Na moje oko nic się z tym nie da zrobić – zawyrokowała i poszła zaparzyć melisę. – Ale na całe szczęście Antoni, bez względu na to, jak się skończy ta sprawa, zostanie w miasteczku. Ksiądz mówił, że postawi się kapliczkę na terenie kościoła. Wszyscy jesteśmy do naszego Antoniego bardzo przywiązani – dodała po chwili, wychylając się z kuchni.

Gdy na powrót zniknęła, nachyliłam się w kierunku Juliusza.

– Julek, wiesz coś więcej? To rzeczywiście już przesądzone?

– Z tego co wiem, jeszcze nie wydano wszystkich zezwoleń. Ten, który chce tam budować, nie spodziewał się takiego szumu ani takiej ilości protestów. Podobno chciał, żeby budowa ruszyła już miesiąc temu, ale u nas ludzie są uparci, umieją twardo stać przy swoim i skutecznie utrudniają mu życie.

– W żadnym razie nie można na to pozwolić… Rozumiesz, że nie mogę tego tak zostawić? – zapytałam, patrząc mu w

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: