Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieści z tej ziemi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,00

Opowieści z tej ziemi - ebook

Życie jest twarde, bezwzględne i nie dba o nasze plany. Jednocześnie pisze historie zaskakujące, zadziwiające, często tajemnicze i pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Szymon wygrał w kasynie na statku coś więcej niż pieniądze. Garbus udowodnił, że ciało nie musi być przeszkodą, kiedy silna jest osobowość. Marlenka odważyła się sięgnąć po miłość, a Mirka stanęła do walki o dziecko. Bohaterowie opowiadań Tomasza Szmajdy mogą przypominać sąsiadów, znajomych, a czasem nas samych. Jedni mieszkają w dużych miastach, inni w miasteczkach czy małych wioskach. W każdej historii mają jednak do przekazania jakąś myśl, która skłania do refleksji nad nieprzewidywalnością ludzkiego losu. Zaprasza do zatrzymania się w pędzie codziennego życia i zastanowienia nad różnymi wartościami, działaniami i wyborami.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-949336-3-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Przede wszystkim dziękuję mojej żonie Agacie i naszym synom Krzysztofowi, Janowi i Dominikowi za to, że mogłem napisać tę książkę kosztem naszego wspólnego czasu.

Dziękuję mojej matce Jadwidze i babci Eleonorze oraz dziadkowi Tomaszowi, bo oni jako pierwsi uczyli mnie mówić, myśleć i pisać po polsku.

Dziękuję moim nauczycielkom od języka polskiego — Barbarze Grabkowskiej, Annie Kozioł i Annie Wiśniewskiej ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Starachowicach oraz Bożenie Panek z Ogólnokształcącego Liceum Wojskowego w Lublinie — za naukę zasad mojego języka ojczystego.

Dziękuję wszystkim moim nauczycielom i wykładowcom za możliwość poznania świata i jego zasad.

Dziękuję wszystkim ludziom napotkanym w moim życiu, którzy byli mi życzliwi i przyjaźni, często przedstawiając swoje perypetie życiowe. Bez tego nie byłoby tej książki.Wstęp

W tej książce przedstawiam czytelnikowi zbiór dwudziestu dwu opowiadań o charakterze sensacyjno-obyczajowym. Niektóre opowiadania mają kontekst psychologiczny, niektóre kryminalny, a inne medyczny. Niektóre łączą wszystkie te tematy. Opowiadania są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce w czasie mojego życia. W niektórych uczestniczyłem osobiście, w jakimś stopniu, inne zostały mi przekazane przez osoby, co do których nie mam prawa twierdzić, że nie były lub że nie są prawdomówne i rzetelne. Dla bezpieczeństwa własnego i opisywanych bohaterów dane osobowe i niekiedy miejsca zdarzeń zostały zmienione. Podobieństwo zatem występowania prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Czasami w jednym opowiadaniu splecione są wątki z kilku rzeczywistych wydarzeń. Wszystko zostało literacko podkoloryzowane na miarę moich skromnych możliwości.

Kluczem do wszystkich opowiadań jest obraz świata widziany moimi oczyma, a przejawiający się w tych nietypowych i niebanalnych historiach. Opisane są w nich przygody, które mogą spotkać każdego z nas, a jednak dotknęły nielicznych. Niektóre opowiadania kończą się dobrze, inne — źle, tak jak było w życiu. Niektóre są jakby zatrzymane i zawieszone w czasie, bo losy tych bohaterów toczą się dalej. We wszystkich opowiadaniach widoczna jest pewna bezsilność jednostki czy nawet grup ludzi względem nieprzewidywalności losu ludzkiego i konsekwencji, jakie za tym idą. Życzę miłego i refleksyjnego czytania.Armagedon

Szymon był zmęczony swoim życiem. Miał już pięćdziesiąt kilka lat i był na szczycie kariery w wielkim biznesie. Pracował w firmie prawniczej, która specjalizowała się we wprowadzaniu zagranicznych firm na rynek krajowy, a potem, w następnych latach, ich obsługą prawną i księgową. Szymon był kierownikiem działu, zarabiał bardzo dużo. Mógł sobie pozwolić na wiele. Ale praca to nie całe życie. W innych obszarach przeżywał prawdziwy dramat...

Szymon ożenił się młodo, bo jeszcze pod koniec studiów. Żona początkowo pracowała, ale szybko urodziła pierwszą córkę, a po roku drugą. Przestała więc pracować, aby zająć się domem i dziećmi. Miała jednak ogromne oczekiwania finansowe, ponieważ pochodziła z bogatej rodziny i wychowano ją w dostatku, przepychu, a nawet może w luksusie. Jej rodzina pomagała młodym małżonkom, ale w stylu snobistycznym, czyli byle gest był roztrąbiony, jakby to była darowizna roku. Wszyscy oni, razem z żoną Szymona, dawali mu do zrozumienia, że musi się piąć w karierze jak najwyżej, aby sprostać utrzymaniu swoich trzech wymagających księżniczek. Tak, córki wychowywane głównie przez mamusię wzrastały w przekonaniu, że są stworzone do samych ekskluzywnych strojów czy wyszukanych zainteresowań. Oczywiście musiały uczęszczać do drogich prywatnych szkół, aby nie zadawać się z niepożądanym plebejskim elementem. Szymon pochodził z wielodzietnej rodziny robotniczej. Tylko dzięki swej ciężkiej pracy i nauce, a także silnej woli ukończył studia prawnicze, ale bez rekomendacji nie miał szansy zostać ani adwokatem, ani sędzią, ani nawet prokuratorem. Jak wielu tych prawników bez pleców musiał tyrać w firmie doradczej i to od rana do zmroku, często też w weekendy. Czasami nawet nocował w firmie, bo nie było sensu wracać do nachmurzonej żony na kilka godzin snu, by nad ranem znów się zrywać i pędzić do swego kieratu w prawniczym Mordorze.

Teraz, po ostatnich latach, wreszcie mógłby powiedzieć, że ma spokój. Wprawdzie dramatyczny, ale spokój. Najpierw udało się wychować i wykształcić za ciężkie pieniądze obydwie córki. Zresztą relacje Szymona z córkami sprowadzały się do nieustannego obsypywania królewien niebanalnymi i prestiżowymi prezentami. Potem jego młode panny, jak i ich mamusia, musiały cały czas mieć zapełnione swoje subkonta w banku, aby móc beztrosko realizować swoje przeróżne, często nagłe i totalnie idiotyczne, potrzeby. Ale to już przeszłość, na szczęście. Córki dorosły, zdobyły takie zawody, jakie sobie umyśliły — za aprobatą ich mamy i jej rodziny. Dostały się do jakiejś pracy. Oczywiście ideałem dla nich byłoby siedzenie w domu albo włóczenie się po świecie oraz krytykowanie wszystkiego i wszystkich. A to wszystko — nie inaczej — za sowitą zapłatę. Udało się jednak wydać je za mąż. Za takich samych snobów jak one. Ale na szczęście dla tych dupków córki Szymona wydawały się odpowiednio ustosunkowanymi w establishmencie kandydatkami. Wiadomo, że nadal próbują wyciągnąć z Szymona, ile tylko się da, ale on pamięta tęgą szkołę, jaką otrzymał od teściów. Dzięki temu teraz to on potrafi grać na cienkich strunach ambicji swoich córek, zięciów i ich nadętych rodzin. Podobnie uczynił przed kilkoma laty z żoną, której wszystko się nie podobało, a za wszystko odpowiadał oczywiście jej zdaniem Szymon. Zagrał więc na jej strunie ambicji, że jest taka mądra i wszechstronnie wykształcona, a nie może nawet niewielkich pieniędzy na siebie zarobić, tylko całe życie musi wysysać krew, czyli forsę, z takiego pariasa społecznego i nieudacznika jak on. Podziałało. Jego „ę” i „ą” żona podzwoniła, popytała po swoich wysoko ustosunkowanych krewnych i ktoś z nich załatwił jej pracę na jakimś ministerialnym etacie. Dla powierzonych jej obowiązków, pracowników i całej ojczyzny byłoby najlepiej, gdyby jednak niczego nie dotykała, a najlepiej nie pokazywała się w pracy, tylko przebywała na zwolnieniach ze względu na ciągłe migreny z powodu nadmiaru zadań.

Niestety, pozorne usamodzielnienie się żony poszło w trochę innym kierunku, niż Szymon oczekiwał. Pewnego lata chciał wreszcie wykorzystać chociaż dwa tygodnie urlopu i pojechać na wczasy na jedną z greckich wysp. To było jego marzeniem już od czasów młodości. Oczywiście chciał lecieć tam z żoną, ale ta w dniu wylotu odwołała swój udział w tym wakacyjnym przedsięwzięciu. Przyczyną miała być nagła potrzeba uporządkowania spraw w pracy. Dziwne to było, bo nigdy się nie przejmowała swoją pracą. Szymon stanął przed dylematem — odwołać wylot czy polecieć samemu? Nie mógł się dogadać w tej sprawie z żoną, zresztą od lat ich rozmowy były zdawkowe i obcesowe. Postanowił polecieć sam, bo naprawdę czuł się już życiowo wypalony do cna. Zabrał kilkaset euro w gotówce i kartę do konta, na którym była malutka fortuna. Na miejscu starał się korzystać przede wszystkim z karty, a gotówkę wydawać tam, gdzie nie honorowano płatności „plastikiem”. Na początku drugiego tygodnia zdziwił się, bo już nie mógł płacić kartą. Jak to możliwe? Złota karta jednego z najlepszych na świecie banków? Zadzwonił do banku z pretensjami, ale pracownica poinformowała go łagodnym głosem, że nie może już realizować płatności kartą, ponieważ na rachunku nie ma żadnych środków, a dostępny limit kredytowy też został wyczerpany. Szymon zażądał wyjaśnień, gdzie się podziały jego pieniądze. Łagodny głos w słuchawce poinformował go, że oprócz niego jeszcze jedna osoba była upoważniona do dysponowania tymi środkami płatniczymi i to właśnie ona dokonała wypłaty i zadłużyła saldo debetowe. Wiadomo kto — żona.

Szymon bezskutecznie próbował dodzwonić się do niej już drugi dzień. Zarówno na komórkę, jak i na domowy telefon stacjonarny. Zadzwonił do córek, ale one wprost mówiły, że nie są upoważnione do wtrącania się w życie rodziców. Wiedział, że coś jest nie tak, i wiedział, kto mu to pewnie obszernie wyjaśni i jeszcze omówi dodatkowo od siebie. Zadzwonił do teściowej. Tak, przeszło dwie godziny wyjaśniała mu, jakim jest nieudacznikiem i jak zmarnował życie jej córce oraz wnuczkom. Kochana mamusia nie kazała się długo ciągnąć za język i wyjawiła, że jego żona teraz będzie w końcu miała męża o światowej klasie i takiego formatu, o jakim Szymon mógłby tylko pomarzyć. Wystarczyło już tylko zadrwić z niej i jej snobizmu, by ujawniła, kim był konkurent Szymona i jak jego żona, „ciężko pracując”, odnalazła go na popularnym portalu społecznościowym. Tamten akurat znowu był rozwiedziony, a więc do wzięcia na już. I z tej okazji postanowiła skorzystać żona Szymona. Oczywiście teściowa wszystko musiała osładzać swoimi celnymi i dogłębnymi analizami psychologicznymi na temat daremności i mierności dotychczasowego zięcia. Ten, kiedy dowiedział się wszystkiego, co chciał i czego nie chciał wiedzieć, po prostu się rozłączył.

Szymon zastanawiał się, czy ma wracać do domu i podjąć próbę ratowania czegokolwiek, czy też na spokojnie spędzić jeszcze te kilka dni urlopu. Tak, zostanie i tu, w cieniu pod palmami, podelektuje się spokojem. Tego dnia po obiedzie udał się na spacer uliczkami miasteczka. Zaintrygowała go jakaś prawosławna kaplica. Szymon nie był nazbyt pobożny, ale jak wszyscy w jego rodzinie starał się praktykować wszystkie święta i obrzędy. Taka po prostu tradycja i takie wychowanie. W rodzinie żony oczywiście wszystko było względne — kiedy im pasowało, to każdy uważał się za najważniejszego członka parafii, a kiedy zwyczajnie nie chciało się iść do kościoła, to ostentacyjnie kontestowali religię jako mało sensowną samą w sobie. Ogólnie rzecz ujmując, Szymon nie miał sobie nic do zarzucenia. Życie mu się jednak pokomplikowało. Postanowił wejść do świątyni i przy okazji zwiedzania pomodlić się krótko za siebie. Tak też zrobił.

Kiedy modlił się w kaplicy, za jego plecami zgromadził się mały tłum. To byli inni uczestnicy jego turnusu wakacyjnego. Ludzie ci mieszkali w jego hotelu, ale nie spotykał ich ani na plaży, ani nad basenem, ani wieczorami w hotelowym barze. Widywał ich tylko na posiłkach, a potem gdzieś znikali. Wsłuchując się w ich żarliwe głośne modlitwy, zrozumiał, że oni przybyli nad Morze Egejskie w celach religijnych. Jeden z modlących się, gdy dostrzegł, że Szymon wychodzi ze świątyni, poszedł za nim i zapytał, czy nie chciałby przyjść wieczorem do wydzielonej salki w hotelu, bo tam zbierają się co wieczór i kontemplują nadchodzący koniec świata, czyli Armagedon.

Nasz bohater nie zastanawiał się nigdy zbytnio nad sensem życia. Wiedział tylko, że ma ciężko harować na utrzymanie swoje i rodziny. Rozważał, czy ma pójść na to spotkanie. Uznał, że to może być jakaś dziwaczna, ale jednak atrakcja tego wyjazdu. Po kolacji udał się do wspomnianej salki. Była tam ta garstka mężczyzn i kobiet. Ucieszyli się, gdy go zobaczyli. I zanim przeszli do modlitw błagalnych o zbawienie dla świata i jego mieszkańców, objaśnili Szymonowi, że na tej wyspie, gdzie się znajdują, dokonał swego żywota święty Jan Ewangelista, który napisał jedną z ewangelii. Ale napisał też Apokalipsę, czyli obszerne przewidywania tego, jak ma wyglądać koniec świata. I zdaniem tych ludzi to ma być już niedługo. Na dowód podawali inne późniejsze objawienia, widzenia i podobne natchnione przewidywania. Dodatkowo tłumaczyli, że w innych religiach czy kręgach kulturowo-cywilizacyjnych też znajdują się udokumentowane przepowiednie końca świata i że według tamtych wierzeń czy starożytnych nauk wydarzenie to nastąpi właśnie w najbliższych latach, lada moment. A to kalendarium Azteków i starożytnych Egipcjan kończy się w przyszłym roku, a to jakieś księgi opowiadają o znakach typu wojny, powodzie, wulkany czy szalejące pożary. Szymon był człowiekiem wykształconym i oczytanym. Wiedział, że katastrofy naturalne mają miejsce niemal codziennie od tysięcy lat i zawsze przerażały ludzi. Nie chciał jednak wyjść na nadętego typa i udawał, że te rewelacje słyszy w tak strasznym kontekście po raz pierwszy. Trzeba też przyznać, że prelegenci na tym spotkaniu mówili z taką pasją i przekonaniem, że mogła pojawić się myśl, czy przypadkiem nie mają racji. Po tych wywodach były długie modły o litość, już nie nad światem, bo on był do stracenia, ale nad zebranymi, aby zostali zbawieni. Szymon całe życie wyznawał zasadę, że co ma być, to będzie, ale wiadomo, że lepiej iść do nieba niż do piekła, jeśli w ogóle są takie miejsca. Do końca pobytu w Grecji uczęszczał na te pogadanki połączone z modlitwą. Odwiedzał też prawosławny kościół, który podobno był zbudowany na miejscu groty, w której dokonał swego żywota ewangelista Jan.

Wakacje minęły, Szymon wrócił do domu, a w zasadzie do mieszkania ogołoconego z mebli, sprzętu RTV i AGD, precjozów i w ogóle wszystkiego, co dało się wynieść. W kuchni zastał jedynie liścik od żony, że to koniec tego piekła dla niej i że w najbliższych dniach otrzyma pozew rozwodowy. Nadmieniła jeszcze, że oczekuje co najmniej połowy rynkowej wartości ich wspólnego mieszkania, a środki finansowe i wyposażenie zabrała jako rekompensatę za stracone lata życia, które spędziła z Szymonem jako mężem. Samochód też zabrała. Szymon pomyślał o tym wszystkim w kontekście objawień swoich nowo poznanych nawiedzonych religijnych radykałów i doszedł do wniosku, że jego koniec świata już trwa. Wiele się nie mylił, o czym miał się niebawem przekonać.

Wrócił do pracy i tam dowiedział się, że w pewien upalny dzień zmienił się właściciel jego firmy. Nowymi właścicielami zostali pochodzący ze wschodniego wybrzeża USA prawnicy i biznesmeni z pejsami. Rozpoczęli swoje panowanie w firmie od audytu wszystkich działów i obowiązkowego skierowania wszystkich pracowników na kompleksowe badania lekarskie. Cel mieli prosty. Dla nich wartościowy pracownik to tylko taki, który jest w pełni zdrowy i może tyrać za trzech, aby pomnażać ich zysk. Kontrola wydziału Szymona przeszła jako tako, bo przecież on sam nieustannie tam tyrał i podobnego zaangażowania oczekiwał od podwładnych. Jeszcze tylko szybko opędzi te badania i rzuci się całkowicie w wir pracy, aby zapomnieć i o żonie, i o tych wariatach od Armagedonu.

Szymon nie badał się od kilkunastu lat. W ogóle w firmie badania przechodzili tylko nowi pracownicy i to u lekarza medycyny pracy. A tam jak nie masz widocznego ubytku na ciele i wyglądasz ogólnie jako tako, to ciężko nie dostać pozytywnej opinii lekarskiej. „A może to dobrze”, pomyślał sobie. Sam czuł się coraz słabszy, mocz oddawał bardzo często, nieraz bolało go tu i ówdzie, ale tłumaczył to sobie tym, że ma już swoje lata i jego ogólna kondycja jest coraz gorsza. Przecież nie dbał zbytnio o siebie. Nie uprawiał żadnej aktywności fizycznej, bo pracował od świtu aż po zmierzch, a jak trzeba było, to i po blady świt. Jadł też byle jak i zwykle to, co na szybko dostał w bufecie firmowym oraz co dowieźli mu do pokoju kateringowcy. W niedziele i święta coś zjadł z rodziną na mieście w jakiejś ekskluzywnej restauracji, bo nikomu nie chciało się w domu gotować, a już najmniej żonie i córkom, bo przecież one stworzone były do celów wyższych, a nie do stania przy garach kuchennych.

Na badaniach najpierw lekarz internista kierujący tymi badaniami obejrzał Szymona i osłuchał. Potem sobie chwilę porozmawiali i kiedy lekarz dowiedział się, że Szymon od lat był zaniedbany, jeśli chodzi o badania, zalecił kompleksowe testy u wszystkich specjalistów dostępnych w klinice, włącznie z psychiatrą. Szymon był oburzony, bo uważał to za stratę czasu. Niemniej jako zawsze obowiązkowy człowiek zrobił wszystkie badania, oddał krew i mocz, poszedł na rentgenogram klatki piersiowej, porozmawiał też przez chwilę z psychiatrą. Na koniec wrócił do szefa komisji, tego samego internisty, który przyjął go na początku.

Szymon był zdruzgotany otrzymanymi wynikami. Wskazywały one, że może mieć raka. Lekarz podejrzewał raka prostaty, a może już nawet z wieloma przerzutami. W związku z tym skierował Szymona do urologa i onkologa. Tamci zalecili kolejne prześwietlenia i bardziej specjalistyczne badania krwi. Niestety, kolejne oględziny i pozyskane wyniki był okrutne i jednoznaczne. Szymon miał zaawansowany nowotwór. Zaczęło się pewnie jak u wielu mężczyzn — od raka prostaty. Potem przeszło na kości, krew i kolejne przerzuty zaatakowały już cały organizm. Onkolog, na stanowcze pytanie, co to oznacza, powiedział wprost, że zdziwi się, jeśli zobaczy Szymona żywego za rok, a jeśli o niego chodzi, to daje mu gwarancję przeżycia maksymalnie trzech miesięcy.

Wyniki badań zostały opisane i pracodawca dostał opinię, że nasz bohater nie jest absolutnie zdolny do dalszej pracy. Szymon został zwolniony w trybie natychmiastowym, ale dostał kilkumiesięczną odprawę, która pozwoliłaby mu przeżyć jakiś czas. Dowiedział się, że musi złożyć dokumenty do funduszu zdrowia, aby otrzymać rentę zdrowotną. „Lepszy rydz niż nic”, pomyślał sobie, ale nie mógł się pogodzić z tym, że zarabiał bardzo dużo, a ta renta to ochłap, za który nawet mieszkania nie będzie mógł opłacić. Przypomniał sobie tych nawiedzonych ludzi od końca świata. Uzmysłowił sobie, że w jego przypadku koniec świata ma nastąpić znacznie szybciej, bo za około trzy miesiące.

Szymon postanowił prywatnie dopytać się onkologów, jaka jest prawda o jego zdrowiu i czy czegoś nie proponują. Udał się do najbardziej rekomendowanego profesora. Ten po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną stwierdził, że współczesna nauka i wiedza medyczna nie mogą już pomóc Szymonowi. Ani chemioterapia, ani radioterapia, ani żadne nowatorskie pomysły. Na tym etapie rozprzestrzeniania się nowotworu każdy dzień życia należy traktować jak dany od Boga na załatwienie swoich spraw. Szymon musiał się zastanowić, co miałby jeszcze pozałatwiać na tym świecie.

Czy powinien zostawić coś żonie i córkom? Żonie chyba już nie, bo co mogła, to zabrała. Na córki harował ciężko całymi latami, aż wpędził się prawie do grobu. Wychował i wykształcił, pomógł się im usamodzielnić. Dobrze sobie radzą i bez jego pomocy. Nic im się już nie należy. Może wszystko spieniężyć i oddać na cele charytatywne, a potem skoczyć z drapacza chmur, w którym pracował? Ta myśl nawet mu się spodobała. To by było coś tak idiotycznie romantycznego, że może nawet jakiś brukowiec by to opisał, a potem tym artykułem ktoś pijany z plebsu podtarłby sobie tyłek. Nie, Szymon tak nie zrobi. Zresztą jaki on ma majątek? Jedynie to mieszkanie w centrum miasta i pieniądze z odprawy. Pieniędzy nie odda, bo musi jeszcze za coś przeżyć te kilka tygodni, a na mieszkanie chętnie położy swoje nobliwe łapsko jego żona w wyniku sprawy o podział majątku. Koniec świata za pasem, a on nawet tego raczej nie dożyje, bo raczysko wcześniej go zeżre. Czas na życiowy rachunek sumienia.

Jako dziecko Szymon był grzeczny i posłuszny. Robił to, co mu nakazywali rodzice w domu i nauczyciele szkole. Starał się uczyć jak najlepiej. Był harcerzem i ministrantem. Pomagał innym. Na studiach zakuwał dzień i noc, aby mieć stypendium naukowe i żeby w ogóle skończyć te studia oraz mieć jakąś dobrze płatną pracę. Potem harował na utrzymanie żony i córek. Koniec życiowych retrospekcji. Raz tylko wyrwał się na urlop i to tylko po to, żeby dowiedzieć się, że świat się kończy. I tyle miał z życia. A teraz została ostatnia prosta. I w tym momencie się wkurzył na ten świat, zdenerwował się sam na siebie. Postanowił odejść z tego świata, dobrze się bawiąc.

Najpierw musiał szybko sprzedać mieszkanie i to w tajemnicy przed żoną, co nie było takie proste. Ale wtedy pomyślał, że nie po to latami szukał nieruchomości na siedziby dla wielkich firm, żeby nie mieć znajomości w tym sektorze gospodarki. Zadzwonił do bardzo prężnej, a dla wtajemniczonych mocno szemranej, agencji nieruchomości. Jej właściciel sprzedałby wszystko, nawet lód na Saharze, byle na tym zarobić. Szymon umówił się z nim na prywatne spotkanie. Tak w tym kraju, w centrum Europy, większość tyra za stawki jak z Trzeciego Świata, ale nieruchomości w stolicy są droższe niż w Nowym Jorku czy w Londynie. Ale to dobrze, trzeba to wykorzystać. Powiedział handlarzowi, że musi sprzedać mieszkanie natychmiast i bez zbędnych pytań, a jemu daje dwadzieścia procent z tego, co zapłaci nabywca. Mieszkanie to był dwupoziomowy apartament w okolicy Starówki o powierzchni prawie czterystu metrów kwadratowych. Wart był ze dwadzieścia milionów, gdyby się go odnowiło i poczekało na jakiegoś dzianego napaleńca. Ale Szymon weźmie tyle, ile dadzą na już. Dając taką prowizję swemu pośrednikowi, miał też pewność, że ten nie będzie chciał wypchnąć mieszkania za pół darmo. Po prostu dostanie tyle, ile jest warta, jako gorący towar do sprzedania od ręki. Następnego dnia handlarz oddzwonił i powiedział, że jest deweloper skłonny od ręki wyłożyć pięć milionów złotych, czyli dla Szymona cztery, a milion dla handlarza. Super. To około miliona euro. Można ruszać w świat i się rozerwać. Zadzwonił do zaufanej notariuszki, prywatnie koleżanki ze studiów. Następnego dnia miał pieniądze w walizce.

Leżąc w hotelu, przeglądał swój laptop, który zabrał z pracy. Sprawdzał kontakty służbowe nagromadzone przez lata ciężkiej pracy. W pewnym momencie zobaczył dane pewnej amerykańskiej agencji turystycznej. Pamiętał, jak ich przedstawiciel opowiadał mu o tym, co oni potrafią zorganizować dla swoich klientów. Pal licho koszt połączenia gdzieś do Chicago. Zadzwonił i zapytał, czy jeszcze mają w ofercie te wycieczki hazardowe po wszystkich oceanach świata. Tak, mają. To była najbardziej odjazdowa oferta, o jakiej Szymon w życiu słyszał. Płyniesz miesiącami na wielkim liniowcu zamienionym w kasyno połączone z centrum rozrywki. Tak, to wspaniała oferta. Tak może zakończyć swoje życie, które dotąd było niemal wyblakłe niczym zgaszony telewizor. Teraz na koniec niech rozbłyśnie kolorami. I miał gdzieś to, co sobie inni o nim pomyślą. Nikt nie miał prawa go oceniać, bo nikt nie był w jego butach. Nikt nie był w punkcie, w którym on się znalazł, na jego linii życia, która zaraz zniknie bezpowrotnie.

Najbliższy taki pływający hotel z kasynem mieli na Morzu Śródziemnym. Mogli go tam zawieźć śmigłowcem z Monaco. Tam też mieli swoje biuro, w którym można dogadać zasady skorzystania z oferty firmy. To jego najbliższy kierunek podróży. Jeszcze zadzwonił do banku, w którym miał ogołocony przez żonę rachunek, i zapytał, czy daliby mu kredyt gotówkowy na podstawie dotychczasowej historii rachunku. Daliby mu kilkadziesiąt tysięcy. Zadysponował i za chwilę był już w recepcji hotelu. Zapłacił za pobyt. Wyszedł i taksówką podjechał do banku. Pół godziny później dorzucił mały plik do gotówki w walizce. Potem odwiedził kilka kantorów i zamienił swoje pieniądze na euro. Wyszedł z ostatniego kantoru i tą samą taksówką pojechał na lotnisko. Kupił bilet na pierwszy wylot do Francji. Na razie do Paryża. Tam po kilku godzinach przesiadł się na lot bezpośredni do Monte Carlo. Był już wieczór. Wiedział, że nie powinien zatrzymywać się w hotelach i okazywać swoimi oficjalnymi dokumentami, bo żona i jej rodzina mogą go namierzać poprzez detektywów, a może też oficjalnymi kanałami. Zawsze to kilka milionów jej umknęło i nieważne, że ona też wcześniej zachowała się podle. Poszedł na postój taksówek i zagadał szofera, siedząc już w środku samochodu, czy nie zna noclegu, gdzie nie wymagają okazania dokumentów. Dał mu przy tym sto euro na „lepsze myślenie”. Kierowca od razu przypomniał sobie o takim obskurnym hoteliku po francuskiej stronie, gdzie panowie przyjeżdżają z paniami i płacą z góry za określoną liczbę godzin. Nikt nikomu nie zabrania zatrzymać się na noc i to samemu. Tam więc pojechali. Szymon poprosił taksiarza, aby przyjechał po niego następnego dnia o siódmej.

Nazajutrz pojechał do centrum Monte Carlo i tam rozliczył się oraz pożegnał z taksówkarzem. Spacerem poszedł do biura wspomnianej firmy turystycznej. Po drodze podziwiał siedziby miejscowych kasyn. Pomyślał, że już tu by się można było rozerwać, ale to niosłoby ogromne ryzyko zdradzenia swojego miejsca pobytu. Już niedługo ten problem również będzie rozwiązany. Szymon wszedł do biura turystycznego. Tam powołał się na swoje znajomości z ich człowiekiem z USA. Pracownik firmy zadzwonił do tamtego człowieka. Chwilę porozmawiali i ten na miejscu wiedział, w czym rzecz. Szymon prosił o maksymalną dyskrecję, tłumacząc, że jest w trakcie separacji z żoną i ma dość zarówno jej, jak i jej prawników, którzy chcieliby go puścić w skarpetkach. I on się obawia, że jak tamci namierzą jego trop, to nie dadzą mu odpocząć, a przez to i firma turystyczna nie zarobi na nim sowicie. Ten ostatni argument najlepiej podziałał na pracownika firmy. Zadzwonił na statek turystyczny, dogadał się z tamtejszym szefem czy może raczej kapitanem. Następnie powiedział Szymonowi, że rzadko idą aż tak klientom na rękę, ale przy jego silnych rekomendacjach z Ameryki to jest oczywiste. A Szymon pomyślał sobie, że warto ludzi wysłuchać nawet w pracy, nawet jakby opowiadali rzeczy niestworzone, bo kiedyś może okazać się, że te fantazje to prawda, a ci ludzie mogą pomóc w udziale w tych dziwnych przygodach.

Samochód firmowy zawiózł naszego bohatera na małe lądowisko za miasteczkiem. Tam po kilkunastu minutach wylądował helikopter. Szymon wsiadł do niego i poleciał zrealizować swoją ostatnią przygodę w tym życiu. A wielu twierdzi, że to nasze pierwsze, ale i zarazem ostatnie życie. Śmigłowiec po wystartowaniu skierował się na południe i po około godzinie lotu wylądował na wielkim pływającym mieście. Tak można nazwać te olbrzymie pływające po całym świecie kasyna. Kiedy Szymon wysiadł i odszedł kilkanaście kroków od statku powietrznego, ten odleciał z powrotem na północ. Natomiast z drzwi od mostku na lądowisku wyszedł człowiek w okularach przeciwsłonecznych i z szerokim uśmiechem powitał Szymona na pokładzie raju dla hazardzistów. Najpierw poszli do biura firmy, gdzie gość dowiedział się, co dostaje w ofercie i za ile. Wliczono już podwózkę na statek. Turnusy trwały po trzy miesiące. Ten trwał już ponad miesiąc. Szymon wykupił dwa, bo ten drugi powinien wypaść w czasie jego domniemanego zgonu. Panowie porozmawiali o dyskrecji na temat pobytu na statku. Firma gwarantowała sto procent dyskrecji ze swojej strony, natomiast nie mogła zagwarantować tego za wszystkich pasażerów. Chociaż reguły tutaj były dość ostre. Żadnego filmowania i nagrywania rozmów. To groziło zerwaniem umowy i odwiezieniem klienta na brzeg bez zwrotu kosztów. Szymon dopytywał się, jakby to było, gdyby ktoś nagle umarł, na przykład na zawał serca. Na ogół zabierano nieboszczyka do chłodni i w najbliższym porcie załatwiano powrót ciała do rodziny. Ale można było napisać testament i złożyć go na ręce kapitana statku. W testamencie można było sobie zażyczyć pogrzebu na morzu. Firmie i armatorowi było to nawet na rękę, bo nie ponosili kosztów transportu ciała przez pół świata. A zdarzało się, że klient był spłukany, a nawet nieźle zadłużony i nikt nie chciał odbierać jego ciała, co rodziło dalsze komplikacje. Szymon już wiedział, że następnego dnia napisze taki testament i poprosi w nim o pogrzeb na morzu, czyli wyrzucenie obciążonego ciała na dno morskie na pożywienie dla morskich stworzeń. W myślach wyobrażał sobie, że te ryby czy rozgwiazdy nie będą zachwycone jego ciałem, które od środka już toczył raczek nieboraczek. No trudno, to ich pech, nie muszą go zjadać. Potem ruszył zwiedzać statek.

Na górnym pokładzie znajdował się odkryty basen. Wokół niego stały leżaki do opalania. Drink-bar był nieopodal, a kelnerzy roznosili drinki i koktajle. Obok również był basen, ale pod przeszklonym dachem, czyli taki na wypadek niepogody albo przydatny wtedy, gdy statek wpływa w chłodniejsze rejony. Przy tym basenie było kilka mniejszych z jacuzzi. W kolejnym pomieszczeniu Szymon znalazł siłownię i salę fitness. Dalej znajdowały się boiska do squasha, koszykówki, ścianka do wspinania i całe mnóstwo innych atrakcji sportowych. Na niższym pokładzie był teatr, a obok — sala do tańca. Wszędzie kolejne bary i restauracje. A dalej istota tego statku — kasyno. Specjalne rozświetlone drzwi, a potem migocący korytarz. Już w nim stały automaty do gry, za nim znajdowała się sala do black jacka, dalej właściwe sale do bakarata, scrapa, ruletki, koła fortuny, stoły gier karcianych, takich jak poker teksański, a wokół mniejsze salki z kolejnymi tradycyjnymi automatami typu jednoręki bandyta, a gdzie indziej stały maszyny nowoczesne, skomputeryzowane, z interaktywnymi ekranami dotykowymi.

Szymon chodził, rozglądał się i chłonął ten pływający zaczarowany świat. O takich miejscach tylko słyszał czy też widział je kilka razy w filmach. Spotykał biznesmenów, którzy podobno bywali w takich miejscach, ale on, jako totalny laik w tych sprawach, nie był dla nich równorzędnym rozmówcą. Teraz jest inaczej. Jest wprawdzie w garniturze, ale zaraz pójdzie do jednego z wielu sklepików na statku i kupi sobie koszulę z krótkim rękawem w palmy i papugi oraz krótkie spodenki w tym samym stylu. Do tego wygodne klapki i kilka kompletów lekkiej i przewiewnej bielizny. I jeszcze okulary przyciemniane w stylu Johna Lennona. A co! Chociaż w ostatnich dniach życia wyluzuje. Ten statek to jego paradise, rajski ogród. Poszedł do kasy kasyna i zdeponował tam większość posiadanych pieniędzy. Ustalił dzienny limit, żeby nie przegrać wszystkiego w kilka dni. Pobrał pierwsze żetony do gry nazywane sztonami. Na pierwszy raz pobrał garść sztonów pięciodolarowych. Nie był chorobliwym hazardzistą. Nie chciał roztrwonić forsy w try miga. Chciał, aby te chwile trwały już do końca jego niewielu dni. Grał po kolei wszędzie, gdzie się akurat skierował, na przemian z wizytami z barach, gdzie pił kawę i delektował się owocami morza oraz innymi egzotycznymi potrawami z całego świata. O wielu nie miał nawet pojęcia, że istnieją, a gdzie dopiero, jak smakują. Miał wykupiony pakiet all inclusive, więc nie żałował sobie próbowania nowych smaków i zapachów. Czasami popijał coraz to nowy i egzotyczny drink. W wielu miejscach były zegary pokazujące, jaki czas jest obecnie w najważniejszych miastach na świecie. Szymon się tym nie przejmował. W tym kasynie pory dnia nie istniały. Podobnie dni tygodnia czy pory roku.

Nasz bohater obserwował innych ludzi. Młodych i starych. Samotnych i wałęsający się grupowo. Ludzi wszystkich ras. Lekka przewaga była po stronie mężczyzn. Ale na statku znajdowało się też sporo kobiet. Ci samotnicy wyglądali na hazardzistów. Jeśli brali do gry dużo sztonów o dużych wartościach, to na pewno byli hazardzistami. Często wyglądali na obrzydliwie bogatych, niektórzy nawet przechwalali się prowadzonym biznesem. Tacy jednego dnia przegrywali małe fortuny, za które niejedna rodzina na świecie utrzymywałaby się całe życie. Czasami odbijali sobie jakąś większą wygraną i wtedy hojnie częstowali wszystkich szampanem, a krupierom dawali napiwki w postaci kilku sztonów. Inni gracze starali się cały czas zachowywać kamienną twarz, a wzrok kryli za czarnymi okularami. Jednak widać było napięcie na ich twarzach, czasami zdradzała ich też mowa ciała. Sami o sobie mieli zdanie profesjonalnych graczy. Prawda jednak była taka, że każdy lub każda z nich miał lub miała problem ze swoim uzależnieniem od hazardu. Właścicieli pływającego kasyna mało to obchodziło. Dla nich istotny był zysk. Oczywiście obawiali się, aby ktoś nie wyciągnął wielkiego asa. W slangu hazardzistów było to samobójstwo. Ale i na to mieli przygotowane procedury, z chłodnią, prosektorem i gustownymi trumnami oczywiście. Na statku nie wolno było mieć broni, z wyjątkiem ochroniarzy, więc w grę wchodziły tylko otrucia, podcięcia żył czy skok do wody. W tym ostatnim przypadku i tak by biedaka ratowali, chociaż życie mu zbrzydło. Szymon robił swoje, śmiał się, gdy przegrywał, śmiał się, gdy wygrywał. Jeśli kończył dzień z wygraną, to deponował ją w kasie kasyna. Dawało mu to możliwość gry dzień czy kilka dni dłużej. A jego czas przecież się kończył. W testamencie złożonym u kapitana zapisał, że gdyby umarł, a pozostały po nim jakieś środki, to oddaje je na napiwki obsłudze ze statku. Prosił kapitana, aby nie brał wszystkiego dla siebie, ale żeby uwzględnił innych, w tym krupierów, barmanki, pokojowe i sprzątaczki.

Dzień za dniem mijały Szymonowi na grze, dzikich tańcach w klubie, czasami oglądaniu jakichś występów, czy to klasycznych grup instrumentalnych, czy rozrywkowych grup muzyczno-tanecznych. Lubił chwilę posiedzieć w basenie czy jacuzzi. Potem coś konkretnie zjeść. Nawiązywał różne znajomości. Wreszcie mógł porządnie wykorzystać znajomość kilku języków obcych. Wcześniej trochę przydawało się to w pracy, ale tylko w zakresie koniecznym do skomunikowania się w danym momencie, aby wywiązać się z obowiązków firmowych. Teraz mógł rozmawiać, o czym chciał. W najgorszym razie rozmówca się obrazi i zakończy rozmowę. Rzadko się to zdarzało, pomimo że Szymon mówił to, co myślał, bo postanowił, że w ostatnich dniach życia nie będzie fałszywy i nadmiernie uprzejmy czy przesłodzony jak przez całe dziesięciolecia w pracy i w domu, gdzie najważniejsze było to, aby nikogo nie urazić, a nie to, co się myśli naprawdę. Teraz miał na to wszystko wywalone, czyli guzik wielki go to obchodziło. Wreszcie zasypiał spokojnie i bez stresu, że w dobrej wierze musiał grać kogoś, kim naprawdę nie jest, że musiał głupawo się uśmiechać i prawić głupkowate komplementy. Teraz, gdy ktoś gadał głupoty, to Szymon zdecydowanie się odcinał. Nie obraźliwie i nie nachalnie, tylko grzecznie, ale odcinał się i jasno przedstawiał swój punkt widzenia. Jeżeli coś go śmieszyło, to śmiał się, ile miał sił, i mało go obchodziło, czy to wypada. Kiedy udało mu się coś wygrać, stawiał szampana innym graczom na sali gier i krupierom. Jedni i drudzy rzadko odmawiali przyjęcia poczęstunku.

Jedni docierali na statek i ich zabawa się zaczynała. Inni odjeżdżali. Szymon trwał tam jakby poza czasem. Sam nie wiedział, kiedy minęły te krytyczne trzy miesiące. Przyszedł hucznie fetowany Nowy Rok, więc mijało już prawie pół roku. Ale w sejfiku pokojowym Szymon miał w walizce jeszcze tyle środków, że opłacił kolejne pół roku. Widocznie dostał od losu prolongatę na to życie. Nie miał nic przeciwko. Od jakiegoś czasu nawet nic go nie bolało. Zapoznał się bliżej z kilkoma masażystkami z salonu spa, więc również jego życie intymne było w miarę regularne. Nowy Rok — według wierzeń tych nawiedzonych radykałów i ich starożytnych inspiratorów to miałby być ostatni rok istnienia tego świata. A wszystko miałoby się skończyć jakoś pod koniec września. Szymon pomyślał, że jak dożyje, to zobaczy, czy przeżyje ten Armagedon.

Bawił się codziennie, jakby to miał być ostatni dzień jego życia. Bo taki był scenariusz zdaniem wybitnych onkologów. Na statku było małe ambulatorium medyczne, ale Szymon omijał je szerokim łukiem. Z góry wiedział, co mu powiedzą. Może by go tam zanieśli czy zaciągnęli, gdyby stracił przytomność, ale póki co kontrolował sytuację.

Mijały kolejne dni i tygodnie. Szymon wypoczywał za całe swoje życie. Od pewnego czasu brał też udział w fakultatywnych kilkugodzinnych wycieczkach do znanych miast portowych. Kiedy statek znajdował się w pobliżu jakiegoś ciekawszego turystycznie miasta, to opuszczano kilka motorówek i chętni płynęli, aby się trochę odprężyć i pozwiedzać na suchym lądzie. Jak załatwiano odprawy celne i graniczne, to pozostanie tajemnicą firmy. Zawsze jakaś grupa chętnych na takie wycieczki się zbierała i motorówki z wód międzynarodowych pruły niczym ślizgacze do portowych nabrzeży. Tam albo wyspecjalizowany przewodnik ze statku, albo umówiony przez telefon satelitarny miejscowy oprowadzał szybko po najciekawszych atrakcjach blisko portu. Szymon odwiedził w ten sposób wiele miast: Neapol, Katanię, Wenecję, Dubrownik, Iraklion, Larnakę, Bejrut, Hajfę, Aleksandrię, Trypolis, Tunis, Algier, Palmę, Barcelonę, Walencję czy Malagę. Tyle w basenie Morza Śródziemnego. A potem hajda na Atlantyk, Ocean Indyjski i w końcu na Pacyfik. Po drodze Rabat, Lizbona, Azory, Bermudy, Bahamy, Miami, Hawana, Caracas, Belem, Rio de Janeiro, Montevideo, Buenos Aires, Concepción, Galapagos, Honolulu, Manila, Hongkong, Singapur, Dżakarta, Colombo, Bombaj, Dubaj, Mombasa, Durban, Kapsztad, Luanda, Libreville, Lagos, Dakar. Istna podróż dookoła świata, a potem znowu na Morze Śródziemne.

I gdy tak płynął tym rozrywkowym liniowcem, Szymonowi umknęła data domniemanego końca świata obliczona według rzekomo biblijnych proroctw oraz na podstawie przewidywań w innych religiach. Kiedy się zorientował, to najpierw pomyślał sobie, że to dobrze, że to był jeden wielki przypał, ale z drugiej strony zaczął zastanawiać się, co ma dalej zrobić. Kończyły się pieniądze. Jakoś nie mógł nic wygrać w pływającym kasynie. O tym dobrze wiedział, że wygrane w hazardzie są sprawą incydentalną, a w dłuższym okresie zawsze wygrywa — czyli zarabia — kasyno, dokładniej jego właściciele. Kiedy znowu wpłynęli na wody Morza Śródziemnego i płynęli powoli w stronę francuskiej riwiery, skontaktował się z rezydentami firmy turystycznej, która go tu umieściła. Niestety, musiał wracać na ląd. Został oszukany przez nawiedzonych niby-mistyków religijnych i przez lekarzy. Jedni obiecywali koniec świata, a drudzy — że już dawno miało go nie być na tym świecie. Co za parszywy świat, nawet w takich sprawach oszukują. Trudno, musi żyć dalej. Odstawili go śmigłowcem na ląd, tym razem do Marsylii.

Niestety nie udało się wykiwać świata. Mógłby gdzieś wegetować jako kloszard albo załapać się jako tania siła robocza, ale był już dość stary i podobno miał nie żyć ze względu na zdrowie. Po co komuś tyłek zawracać, zwłaszcza że Szymonowi nie uśmiechała się ciężka harówka na koniec swoich dni. Postanowił wrócić do ojczyzny i definitywnie pozamykać swoje sprawy. Nie zamierzał się jednak z tym spieszyć. Wracał stopem, jadł w przydrożnych barach. Spał w komunalnych noclegowniach. Po kilku tygodniach zjawił się nad Wisłą.

Za ostatnie pieniądze kupił jakiś używany telefon i kartę prepaid. Taką bezimienną. Idealną dla żonatych kochanków, porywaczy i bezdomnych. Po prostu płacisz i dzwonisz. Nie doładujesz karty, to koniec dzwonienia. Zadzwonił do starszej córki, ale na niego nawrzeszczała, że po co jej znowu zatruwa życie, i narzekała na to, co zrobił jej, siostrze i matce oraz całemu ich cudownemu i poukładanemu idealnie światu. Wysłuchał cierpliwie, powiedział, że ją kocha, i się rozłączył. Zadzwonił do młodszej córki. Ta też nie była nazbyt szczęśliwa, ale miała charakter chyba bardziej po nim niż po matce, bo nie wyrzucała mu winy za wszystko na tym świecie, tylko zapytała, czego potrzebuje. Odpowiedział, że musi gdzieś się zatrzymać na czas załatwienia swoich spraw, by znowu zniknąć z ich życia, tym razem już na dobre. Córka zgodziła się, żeby u niej zamieszkał. Powiedział, że ją kocha, i spacerem udał się kilkanaście kilometrów do jej mieszkania. Teraz nigdzie mu się nie spieszyło. Żył przecież wbrew nauce i religii.

U córki było tak sobie. Nawet niezbyt ją interesowało, co się działo przez rok z ojcem. Matka i babka przedstawiały go jako pariasa ich świata i tak chyba go ta rodzina odbierała. Przyjechała jego żona i pojechali razem do jej adwokata. Uświadomił jej, że nie ma majątku, pracy, a ogólnie ma raka i powinien już nie żyć. Po groteskowych negocjacjach zgodzili się na szybki rozwód, który umożliwiłby jej zawarcie małżeństwa z nowym partnerem, który, o dziwo, jeszcze z nią był. Majątku do podziału nie było i Szymon zasugerował, żeby nie robić tego poprzez wyrok sądowy, bo mienie ruchome zabrała żona, on natomiast sprzedał mieszkanie i pieniądze roztrwonił, a na dodatek ma jeszcze kredyt w banku. Będąc niezdolnym do pracy, mógłby jeszcze pozwać żonę o alimenty, że go do takiego stanu doprowadziła. To ją przekonało do tego stopnia, że wymogła intercyzę i zobowiązanie wzajemne do niewysuwania żadnych roszczeń finansowych czy materialnych. Z żoną załatwione.

Teraz bank. Ten tak mocno nie ucierpiał, bo Szymon był ubezpieczony, więc kredyt spłacał ubezpieczyciel. Ale ten też dochodziłby prawnie swoich strat. Inaczej byłoby, gdyby Szymon nie żył, ale on nie umarł. Szymon wiedział, co zrobić. Ogłosił upadłość konsumencką. W swoim sądzie rejonowym miał znajomych sędziów od spraw gospodarczych, więc do nich pojechał. Po kilku dniach było po wszystkim. Szymon był bankrutem i nikt nie mógł już niczego od niego dochodzić czy też czegokolwiek oczekiwać w sprawach zaległych finansów. Dwa najgrubsze orzechy były już zgryzione. Ale to nie koniec.

Szymon udał się do ludzi ze spotkanej sekty apokaliptycznej i chciał dowiedzieć się, dlaczego nie było końca świata we wskazywanym przez nich momencie. Bredzili coś o błędnych interpretacjach ksiąg i hieroglifów. Szymon już wiedział, że oni tak naprawdę nic nie wiedzą i uśmiechając się pod nosem, pożegnał się oraz życzył miłego spotkania po tamtej stronie istnienia. Wyszedł i miał nadzieję więcej ich nie spotkać, a przynajmniej nie tracić czasu na podobne banialuki.

Teraz udał się do najlepszego z onkologów, z jakim się zetknął przed rokiem. Jemu też zadał pytanie, jak to możliwe, że jeszcze żyje? Tamten coś mruczał pod nosem, że pacjent powinien się cieszyć z tego, że udało mu się przedłużyć życie. Nakazał standardowe badanie markerów rakowych. Wyniki przeraziły zarówno lekarza, jak i jego pacjenta. Szymon nie miał raka. Nowotwór zniknął bezpowrotnie. Pan profesor onkologii chciał poddać Szymona kompleksowym badaniom z wyczerpującym wywiadem lekarskim na temat tego, co pacjent robił przez ostatni rok, jak się odżywiał, jaką miał aktywność fizyczną i tak dalej. Szymon po raz pierwszy zwrócił się w myślach do Boga i podziękował mu za to, że nie poddał się żadnym terapiom zalecanym przez tych fachowców. Lekarzowi odpowiedział, że bawił się dobrze i przede wszystkim odciął się od stresu. Na żadne badania się nie zgodził i pożegnał pana profesora. Samoistne uleczenie. Prawdziwy cud współczesnego świata.

Załatwił swoje sprawy, po czym zadzwonił do faceta, który załatwił mu pobyt na pływającym kasynie. Zadeklarował, że chce tam pracować bezterminowo. I dodał, że jest mu obojętne, czy będzie krupierem, barmanem czy bagażowym. Oferta została przyjęta. Szymon ze względu na swoje kompetencje i niemałe już doświadczenie na statku-kasynie został rezydentem firmy. Miał zatem czuwać, aby ludzie, którzy tam przybywają, dobrze się bawili i leczyli swe dusze z obłędu świata, w którym przyszło nam żyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: