Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnią gwiazdą jest Słońce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Ostatnią gwiazdą jest Słońce - ebook

Po długim okresie niepokoju i konfliktów w królestwie Zoevy nareszcie wszystko się ułożyło... Ale czy na pewno? Nagle z niewyjaśnionych przyczyn znikają gwiazdy i diametralnie zmienia się klimat. Czy jest możliwość zapobieżenia zbliżającej się katastrofie? Zoeva zostaje nieoczekiwanie wysłana na misję, podczas której musi rozwiązać tajemniczą zagadkę. W trakcie swojej wyprawy dziewczyna przeżywa wiele przygód, które prowadzą ją do zaginionej krainy, gdzie udaje jej się poznać odpowiedzi na dotychczas zadawane pytania – to właśnie tam dowiaduje się, kim tak naprawdę jest. Zoeva zawsze jest blisko celu, lecz tym razem celem, do którego zmierza świat, jest zupełna zagłada...
Czy los uda się odwrócić? Czy Zoevie uda się wyprzedzić przyszłość?

Patrycja Gilner – nastoletnia pisarka, która w wieku piętnastu lat zadebiutowała w świecie literatury powieścią fantastyczną "Siedem zdań".
Autorka ponownie wprowadza nas w tajemniczy świat przygód, emocji, intryg i nietuzinkowych perypetii, które tworzą niezapomnianą i pełną atrakcji opowieść o dalszych losach bohaterów.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-853-8
Rozmiar pliku: 972 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Spotkałam radość.

Każda z nich jednakowo piękna,

Powabnie błyskając pośród mroku i fal,

Zawdzięcza wszystkim swój piękny dar.

Błyska ślicznie na tle ciemności,

Burząc swym blaskiem wszelkie wątpliwości.

Widząc trwające w nas wszystkie żale,

Wywołuje wielkie i wzburzone fale.

Pragnąc wskrzesić w nas płomyczek szczęścia,

Obserwuje Świat, rozświetlając w nas radość,

Wyczekując chwili jej nadejścia.

Spoglądając na nas swym wdzięcznym wzrokiem,

Wie, że siła może nadejść razem z mrokiem.

Zapomnieć należy o przeszłości zaklętej w czasie.

Otworzyć się na ciszę i harmonię – zapomnieć o hałasie.

Nie zważać na trudy i wcześniejsze żale,

Bo to, co ma zostać – w nas pozostanie.

Budzi w nas głębokie poczucie wartości,

Dla tych, co źli – nie ma litości.

ROZDZIAŁ I

Ujrzałam światło. Wystarczyło tylko do niego podejść, a okrzyki wiwatującego tłumu gwałtownie ucichły.

– Witajcie, drodzy obywatele! Wiem, że wasza ciekawość nie ustaje, lecz musimy być cierpliwi. Jeszcze tylko odrobinka, kilka dni, a dowiemy się wszystkiego. Nie jestem w stanie stwierdzić, dlaczego nasi ambeltorzy również nie znają przyczyny tej sytuacji. Wiem, że nie jest to łatwe, kiedy widzimy ostatnią gwiazdę na niebie. Miejmy nadzieję, że wkrótce wszystkie pozostałe ujawnią się – mówiłam, jakby coś wielkiego utknęło mi w gardle. – Oto statystyki na dziś.

Poprosiłam Samarvinę o podanie mi najnowszych dokumentów. Odpieczętowałam kopertę, z której wyjęłam starannie złożoną kartkę. Z trudem odczytałam jej treść.

– Statystyki utworzone na podstawie obserwacji trwających od południa dnia szesnastego czerwca, zakończonych w południe dnia siedemnastego czerwca. Niniejsze dane wskazują, iż temperatura panująca na zewnątrz w świetle słonecznym wynosi siedemnaście stopni, w cieniu jest o cztery stopnie niższa. Od chwili zajścia Słońca temperatura stopniowo spada do momentu, kiedy osiągnie dziewięć stopni. – Obywatele przerwali skupienie i rozpoczęli rozmowy. – Różnica między danymi z najnowszych badań i tych poprzednich wskazuje na ochłodzenie o cztery stopnie w ciągu dnia, a w nocy o sześć – kontynuowałam.

Obywatele wciąż rozmawiali, widać było, że są bardzo zaniepokojeni.

– To już koniec audiencji na dziś. Jutro o tej samej porze wygłoszę nowe statystyki. Trwajcie w cierpliwości, na pewno znajdziemy wyjście z obecnej sytuacji. – Powoli weszłam do budynku.

– I jak? Dalej są podenerwowani, czy udało ci się ich uspokoić? – rzucił opiekuńczo Klementyn.

– Są nieco spokojniejsi niż ostatnio, lecz mimo wszystko nie satysfakcjonuje mnie to, ponieważ nadal nie wiem, co mogę zrobić. Sytuacja w królestwie z dnia na dzień się pogarsza – odparłam.

– Wiem o tym. Niemniej jednak nadal wierzę, że wkrótce wszystko się ułoży. Słuchaj, twój ojciec prosił mnie o pomoc w pewnej sprawie. Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zostawię cię z Samarviną tego wieczoru? – zapytał dosyć nieśmiało.

– Co kombinujecie? – pytałam już na wstępie, przekonana, że coś za tym stoi.

– Yyy, nic takiego. Chcieliśmy spędzić czas we wspólnym gronie, pogadać sobie, takie tam. A skąd takie podejrzenia? – Udawał zaskoczonego.

– Bo myślę, że te wasze tajemnice mogą dotyczyć nadchodzącego przyjęcia urodzinowego.

– A co to przyjęcie urodzinowe? – Próbował udawać, że nie rozumie, o co mi chodzi.

– No dobrze, głuptasie, idź już, bo się spóźnisz. Ja udam się do pokoju Samarviny trochę wcześniej. Ty się przyszykuj – zaleciłam. Kiedy uznałam, że mogę powoli oddalić się w obranym przeze mnie kierunku, Klementyn nagle mnie zatrzymał.

– Zoevo, nie jesteś zła? – Chwycił mnie za ramię.

– Nie jestem zła. Skąd taki pomysł? – dodałam po chwili.

– Tak jakoś pomyślałem. – Wyraźnie posmutniał.

Podeszłam bliżej niego.

– Klementynie, nie przejmuj się. Jestem w złym nastroju, ponieważ za żadne skarby nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tracimy gwiazdy. Wiesz, że jeśli to potrwa, to albo wszyscy oszaleją, albo zginiemy, bo będzie za zimno.

– Wiem dobrze, Zoevo, ale aby móc jasno myśleć, należy sobie tych myśli nie zaciemniać.

– Może i masz rację. Spróbuję dziś mniej myśleć o tym. Może jutro wszystko zmieni się na lepsze? W końcu nie jestem ambeltorem, aby zaprzątać sobie tym umysł.

– I tak trzymaj! – Przybił mi piątkę i pobiegł w głąb korytarza.

Ruszyłam w kierunku pokoju Samarviny. Idąc korytarzem, przyglądałam się wszystkim obrazom powieszonym na ścianie. Ojciec mi kiedyś powiedział, że postacie z tych dzieł to nasi przodkowie i zasłużeni obywatele. Łatwo było poznać, która postać pochodziła z rodziny królewskiej, ponieważ te miały zawiniętą błękitną wstążkę wokół nadgarstka. Pojawiali się też tacy z liliową wstążką, ale oni pochodzili z odległego królestwa Geflendorii. Tamtejsi dworzanie mają niesamowitą wiedzę, nieważne na jaki temat – to są wręcz chodzące encyklopedie! Geflendorianie wiedzą wszystko, niekiedy nawet to, o czym nie powinni mieć zielonego pojęcia – potrafią podać przyczyny niektórych katastrof, klęsk żywiołowych i innych niewyjaśnionych okoliczności, które… Stanęłam w osłupieniu. Nagle mnie olśniło! Skoro Geflendorianie znają odpowiedź na większość zadawanych im pytań, może potrafiliby wyjaśnić przyczynę zanikania gwiazd?

– Ojcze! – Biegiem ruszyłam w stronę komnaty ojca.

Ciężko było mi biec w pantofelkach, z trudem pokonałam schody prowadzące do górnej części pałacu.

– Tu jesteś! – zawołałam, widząc ojca idącego wraz z Klementynem.

– Zoevo, co ty najlepszego wyprawiasz? Panience nie przystoi biegać i zachowywać się niczym lokomotywa. Opanuj się! – zwrócił mi uwagę.

– Chodź! – Złapałam go za rękę i lekko pociągnęłam w przeciwną stronę, niż się kierował.

– Zoeva, czego ty chcesz?

– Ty też chodź! – Zabrałam również Klementyna.

Szliśmy tą samą drogą. Ojciec i Klementyn obsesyjnie dywagowali na temat mojego zachowania. Co chwilę padały pytania: „co ją napadło?”, „czy ona oszalała?”. Kiedy w końcu doszliśmy do obrazu, pokazałam ojcu króla Aleksandryta z Geflendorii. Król zbliżył się do dzieła i złapał się za głowę.

– Zoevo, jak ty na to wpadłaś? Dzięki tobie mamy odpowiedź podaną na tacy! – Ojciec wyściskał mnie.

– Oj tam, to nic takiego, po prostu naszły mnie chwilowe refleksje. Zapragnęłam poprzechadzać się po pałacu i w międzyczasie natrafiłam na ten oto obraz – odparłam tryumfalnie, przedstawiając ojcu moje kroki do sukcesu.

– Muszę to powiedzieć zarządcy od spraw królewskich. Musimy udać się do Geflendorii! – kontynuował i gwałtownie ruszył w stronę biura zarządcy.

– Chwila! – zawołał Klementyn.

Ojciec chciał się natychmiast zatrzymać, lecz stał na dywanie. Dywan podniósł się i powstało wybrzuszenie, przez które król nie zdołał wyhamować w odpowiednim momencie i upadł na plecy. Podbiegłam i pomogłam mu wstać. On otrzepał się i spojrzał na Klementyna wyjątkowo zły. W ostatniej chwili powstrzymałam się od śmiechu.

– Królestwo Geflendorii jest położone bardzo daleko stąd. Od jego stolicy dzieli nas ocean, a żeby móc go pokonać, potrzebowalibyśmy co najmniej trzech statków. Oni mają o wiele lepiej rozwiniętą technikę niż my – mogą do nas przybyć w zaledwie dwa dni, i to jednym statkiem! Poza tym kto by do nich się udał? Zoeva nie może, ponieważ sytuacja w naszym królestwie jest zbyt poważna, by królowa mogła opuścić granice i udać się w kilkumiesięczną podróż. Zostają nam jeszcze zarządcy, ale myślę, że tak ważną sprawę należałoby załatwić z Aleksandrytem osobiście – zauważył Klementyn.

– Dobrze gadasz, ale do czego zmierzasz? – zapytał ojciec.

Klementyn wskazał ruchem dłoni, aby król podszedł do niego. Odsunęli się kawałek i zaczęli coś szeptać. Po chwili ojciec wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

– Świetny plan! Sam bym na to nie wpadł. Klementynie, jesteś genialny! – przyznał ojciec.

– To przecież nic nowego – rzucił żartobliwie.

– Zoevo, my się tym wszystkim zajmiemy. Ty idź do Samarviny, pozwól nam to zorganizować – poprosił mnie ojciec. Zanim w jakikolwiek sposób zdążyłam wyrazić swoje zdanie na ten temat i zaprzeczyć temu pomysłowi, Klementyn zareagował.

– O, patrz! To chyba Samarvina z porcją twojego ulubionego deseru! – powiedział Klementyn.

– Gdzie? – Gwałtownie się odwróciłam.

Nikogo za mną nie było. Spojrzałam z powrotem na Klementyna, jednak ten uciekł z ojcem w stronę jego komnaty. Słyszałam śmiechy i głuche stukanie butów biegnących osób. Odwróciłam się i ruszyłam do komnaty Samarviny z nadzieją, że wszystko pójdzie dobrze.

***

– Wiesz, droga Zoevo, co robią panowie? – zapytała Samarvina, trzymając w dłoni filiżankę zapełnioną po brzegi herbatą. – Nie za często zdarzają im się takie pogaduszki.

– Oni pobiegli uzgodnić kwestie związane ze sprowadzeniem Aleksandryta na naszą królewską ziemię. Nie uprzedzono cię? – odrzekłam.

Samarvina parsknęła z zaskoczenia, przez co lekko opluła naparem obrus. W czas złapała się za usta i udała się do najbliższej łaźni. Pobiegłam za nią.

– Czy wszystko w porządku? Co się stało? – rzuciłam zaskoczona.

Naburmuszona spojrzała na mnie wrogim i nieprzyjemnym wzrokiem. Trzymając się umywalki, powoli zaczęła mówić.

– Chyba wezmę urlop.

– Jaki urlop, w jakim celu? Nie rozumiem.

– Ja nie będę temu zdziadziałemu arcyzgredowi usługiwać! Za żadne skarby, za żadne pieniądze, za nic! Nawet herbaty mu nie zaparzę, choćby płacono mi toną złota – odpowiedziała oburzona.

Nie bardzo rozumiałam, o kim ona mówi, a co za tym idzie – nie wiedziałam, o co jej chodzi. Opiekunka chwilę odsapnęła. Spojrzała w lustro. Stanęłam obok niej tak, że moje odbicie również było widoczne na szklanej tafli.

– W czym rzecz? Z tego co mi wiadomo, Aleksandryt jest…

– Tak, tak, wiem. Aleksandryt jest wyrafinowanym, elokwentnym i kulturalnym przedstawicielem swojego królestwa – przerwała mi w połowie zdania.

– Więc w czym problem? Czy on coś ci zrobił? Skrzywdził cię? – Zaniepokoiłam się tym, że to mogło być przyczyną gwałtownej zmiany jej nastroju.

– Nie – odpowiedziała szeptem.

Zapadła cisza. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogę ją przerwać. Chciałam coś powiedzieć, lecz kiedy próbowałam wydobyć z siebie choć odrobinę dźwięku, natychmiast odczuwałam, że nie powinnam tego robić teraz. Postanowiłam, że poczekam, aż Samarvina coś mi powie. Nie chciałam jej zmuszać.

Wróciłam do pokoju Samarviny z nadzieją, że pójdzie za mną. Czekałam na nią bardzo długo. Już chciałam wyjść, ale nagle ku mojemu zdziwieniu weszła do swej komnaty. Była obładowana torbami.

– Co ty najlepszego wyczyniasz!? – rzuciłam stanowczo.

– Uciekam, póki jeszcze mogę – odpowiedziała.

Stałam i wgapiałam się w jej mozolne ruchy. Kiedy Samarvina chciała przenieść ubrania z garderoby, cała sterta sukienek runęła na ziemię. Szybko zaczęła składać każdą z nich i pakować. Kiedy w końcu udało się jej umieścić je wszystkie w torbie, zaczęła ją zamykać. Było jej ciężko, więc zmieniła pozycję – kontynuowała zapinanie od przeciwnej strony niż wcześniej, lecz mimo to zatrzask nadal stawiał opór.

– Nie sądzisz, że warto byłoby wyjąć ich kilka i zostawić w szafie? – zaproponowałam.

– Nie sądzisz, że warto byłoby pomóc kobiecie w potrzebie? – zauważyła.

Przewróciłam oczami i podeszłam do niej, usiadłam na torbie – zrobiłam dokładnie to, o co mnie prosiła. Kiedy próbowała dociągnąć klips do końca, ten nagle się urwał i został w ręce Samarviny.

– I kto miał rację? – rzuciłam prześmiewczo.

Wstałam i podałam jej dłoń.

– Może opowiesz mi spokojnie coś więcej o tym arcyzgredzie, który wydaje się równie sympatyczny jak Klensfenz za dawnych lat? – zaproponowałam, na co Samarvina uśmiechnęła się i wstała z moją pomocą.

Kiedy usiadłyśmy na łóżku, zaczęła mówić.

– Słuchaj, Zoevo, wszystko co ci teraz powiem, ma pozostać między nami, jasne? – narzuciła w dosyć tajemniczy sposób.

– Dobrze, daję słowo.

– Świetnie. A więc tak, może nie uprzedzono cię o tym, ale jeśli Aleksandryt tu przyjedzie, to nie będzie sam.

– Tyle to chyba każdy wie, armia, ochroniarze – ich wszystkich tutaj pomieścimy. – Próbowałam załagodzić sytuację.

– Och, Zoevo, przecież o tym wiem, ja mówię o członku rodziny królewskiej! – mówiła cichym głosem.

– Ale jak to? Przecież żona Aleksandryta, Apeania, dawno temu zaginęła. Z kim innym miałby przyjechać? – dopytywałam zdziwiona.

– Oprócz Apeanii w ich rodzinie jest jeszcze ktoś, o kim stosunkowo mało osób z pewnych przyczyn wie.

– Kto? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że on ma…

– Tak, on ma dziecko. A dokładniej syna. Ów królewicz ma już tyle lat co ty – przerwała moją wypowiedź.

Zamarłam. Jest jeszcze jakiś członek rodziny, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Popełniłam wielką gafę, ponieważ nie uwzględniłam go podczas tworzenia listów zapoznawczych. Przecież ja te listy rozsyłałam po wszystkich rodzinach królewskich, by oni mogli mnie lepiej poznać! Jeśli ojciec dowie się, że zapomniałam o nim, na pewno się zdenerwuje.

Samarvina chyba zauważyła, że jestem przerażona, bo nagle zaczęła kontynuować.

– To jeszcze nie koniec. Ten chłopak, o którym mówimy, jest wyjątkowo niewychowanym, niekulturalnym i niegustownym młodzieńcem. Każe na siebie mówić Arcyksiążę, chociaż nadal nie może zostać księciem z pewnych przyczyn, ale o tym dowiesz się w swoim czasie, nie mogę przecież zdradzać za dużo.

– No świetnie, czyli będziemy gościć niewychowanego Arcyksięcia? Wspaniale! – rzuciłam, udając radość. – A dlaczego akurat Arcyksiążę? Jak on ma naprawdę na imię?

– I to jest w tym wszystkim najzabawniejsze. On kategorycznie zakazał używania swojego imienia do komunikacji i wszelkich innych potrzeb. Podpisuje się i podaje za Arcyksięcia i wszyscy muszą używać tego pseudonimu jak jego imienia. Jest tak, ponieważ stwierdził, że jego imię mu się nie podoba i że jest za mało królewskie. I z tym się zgodzę, to jest jedyny aspekt, w którym przyznam mu rację – odpowiedziała, chichocząc.

– Jak on ma na imię? Jestem niesamowicie ciekawa.

– Wiesz, czasem ciekawość jest zgubna, ale tym akurat muszę się z tobą podzielić – mówiła, coraz mocniej się śmiejąc. – On, on ma, on jest… On ma na imię Rewor! – Samarvina wybuchnęła śmiechem.

– Rewor? No to faktycznie iście królewskie imię. Przecież to samo w sobie brzmi źle!

– A to jest jeszcze lepsza historia, choć mniej śmieszna. Apeania jeszcze przed urodzeniem syna ułożyła wraz z Aleksandrytem krótkie zdanie z ukrytym przesłaniem. Z pozoru miało ono wyglądać zwyczajnie, lecz miało znaczyć o wiele więcej. Rybka emanuje wielką oceaniczną radością – to jest właśnie to, co udało im się stworzyć. Rozumiem to tak, że tą rybką był właśnie Rewor, i to on miał być radosny i tą radością zarażać na wielką skalę, na skalę oceaniczną – a oceanem są obywatele, czyli środowisko, w którym ta rybka żyje, i to co ją otacza. Myślę, że stworzyli coś ciekawego, ale jak widzisz, to ukryte przesłanie rozgryzłam od razu. Nie wiem, w jakim celu to było. No, ale wracając, z tego zdania wzięli pierwszą literkę z każdego słowa – tak właśnie powstało imię Rewor.

To, co powiedziała mi właśnie Samarvina, wydaje się dosyć ciekawe i jestem pewna, że skrywa w sobie coś bardziej tajemniczego, niż udało jej się odkryć.

– Zoevo, tylko pamiętaj, że mi nie wolno przekazywać takich informacji niepowołanym osobom. Zachowaj to wyłącznie dla siebie. Kiedy chłopak przyjedzie, najpierw niech ci się sam przedstawi, by nie pojawiły się niechciane podejrzenia. – Samarvina tonem swego głosu wyraźnie podkreśliła tę prośbę.

– Masz moje słowo, już nie takie tajemnice się ukrywało! – Przypomniało mi się szkolenie sprzed roku, kiedy starałam się ukryć przed wszystkimi wieść o walce z królem planety X-17 oraz wojnie z ojcem Klementyna.

– No dobrze, Zoevo, wierzę ci. Teraz, jeśli możesz – pomóż mi proszę spakować sukienki do nowej torby, którą za chwilę przyniosę.

Wstałam. Zerkając na Samarvinę, poczułam mocny i wyraźny ból, który pojawił się przez powrót dawnych wspomnień.

– Nie ma mowy, że odjedziesz. Dlaczego znów chcesz mnie postawić w takiej sytuacji, jaka miała miejsce w zeszłym roku? Opuściłaś mnie w chyba najważniejszym czasie, jaki do tej pory miałam okazję przeżyć, mimo że wiesz, iż jesteś mi najbliższą, najważniejszą dla mnie osobą. Jesteś mi bliższa niż ojciec, który wciąż zaprząta sobie głowę sprawami dotyczącymi królestwa, których nie pozwala mi rozwiązać mimo tego, że ja już jestem królową. Wiek nie powinien mieć znaczenia w momencie, gdy ktoś już siedzi na tronie. I ten ktoś domaga się pełnych praw. Co z tego, że mam siedemnaście lat, to tylko kwestia kilku dni, zanim będę pełnoletnia.

Kobieta uważnie słuchała mojego monologu. Kiedy odwróciłam wzrok w jej stronę, zrobiło mi się wyjątkowo przykro, ponieważ uderzyła mnie świadomość tego, że nie jestem w stanie wpływać na wszystko, nawet jeśli bym chciała. Bardzo bałam się powtórki tych bolesnych chwil z przeszłości, kiedy Samarvina zostawiła mnie samą. Mimo tego, że ona była przy mnie, ja odczuwałam pustkę. Zrezygnowana wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżko. Kiedy po chwili usłyszałam tupot pantofli Samarviny zbliżającej się do mnie, nadal leżałam. Byłam też ciekawa jej reakcji i zachowania w obecnej sytuacji po moich wyznaniach.

– Zoevo, czy mogę usiąść? – zapytała speszona.

Podniosłam rękę na znak, że może spocząć.

– Mimo tego, że mieszkasz z nami rok, nie znaczy, że przez ten czas nauczyłaś się wszystkiego. Na mocy prawa jesteś królową, ale nie do końca tak jest, ponieważ po pierwsze, nie masz ukończonego osiemnastego roku życia, a po drugie, masz połowę podpisu. Nie możesz w pełni rządzić krajem, wypełniając tylko połowę tego, czego prawo od ciebie wymaga – wyjaśniła.

– Co to znaczy: połowę podpisu? – spytałam, nadal wtulając twarz w poduszkę.

– Tego niestety nie mogę ci powiedzieć.

– W takim razie jak mam w pełni rządzić krajem, jeżeli tę drugą połowę praw przede mną ukrywacie? Najpierw Rewor, teraz jakaś połowa podpisu? Co to w ogóle znaczy! – odpowiedziałam oburzona w momencie, kiedy odwróciłam twarz w stronę kobiety.

– Do niektórych aspektów musisz dojść sama. Tylko odnalezione przez ciebie będą w stu procentach twoje.

– Nic nie rozumiem! Dajcie mi już spokój i na litość powiedzcie, o co wam chodzi! Mówicie zagadkami, a tak się przecież nie robi! Nie łatwiej jest powiedzieć otwarcie i na temat? Już mnie od tego wszystkiego głowa boli.

– Widzisz, Zoevo? Za szybko się poddajesz. Niewielkie bodźce są w stanie wyprowadzić cię z równowagi. Poza tym nie uważasz, że za bardzo przejmujesz się gwiazdami? Jesteś u progu rozwiązania, zapraszacie Aleksandryta do królestwa! Wydaje mi się, że panowie postanowili sami zająć się tą sprawą, by trochę cię od tego odciążyć. Tak samo ojciec, on nawet dla rozrywki niekiedy wypełnia te dokumenty, bo to lubi – ma w tym wprawę i nie męczy go to tak jak ciebie. Sama zobacz, ile czasu wypełniałaś ostatnio kartę wnoszącą o rekonstrukcję dawnej szkoły ambeltorskiej? Królowi wypełnienie takiego typu dokumentów zajmuje dziesięć minut!

– Ja nad jednym niekiedy pracuję cały dzień. Nie moja wina, że używa się w nich tak dziwnych sformułowań, których niekiedy nie da się przeczytać!

– Zatem masz na to odpowiedź. Dziwię się, że wcześniej tego nie zauważyłaś. Wybacz, ale idę po torbę. – Wstała i wyszła z pokoju.

Wciąż byłam zdenerwowana, chociaż ucieszyłam się, że Samarvina zaufała mi na tyle, aby powiedzieć mi o Arcyksięciu. W sumie to trochę jestem ciekawa spotkania z nim, ponieważ nigdy go nie widziałam. Może już wyrósł i nie jest taki niemiły, jak opisała go moja przyjaciółka? Nie wiem, wszystko się okaże w swoim czasie. Teraz mam misję, zresztą bardzo ważną. Oświadczam, że misja pod kryptonimem „Zatrzymaj Samarvinę” właśnie wystartowała!

ROZDZIAŁ II

W nocy wszystko zdążyłam przygotować. Te ostatnie godziny były wyjątkowo pracowite. Spędziłam je głównie na montowaniu mechanizmu przeszkód i udawaniu, że śpię, by strażnicy niczego się nie domyślali. Wszystko konstruowałam w swoim pokoju – znajdowały się tam wszelakie potrzebne mi do tego części. W szafce znalazłam długi sznur (w każdej komnacie taki się znajduje, ponieważ ze względu na bezpieczeństwo i ewentualną ewakuację – oczywiście odpukać – musimy taki posiadać), oprócz tego w oczy rzuciły mi się rękawice, koc, siatka z pokrowca sukienki, trochę tekstyliów, igieł i nici (szwacze nie spakowali swoich manatek, zostawili wszystko u mnie, gdyż wrócą nad ranem, by zebrać pomiary potrzebne do stworzenia sukni, która zostanie zrobiona specjalnie na przyjęcie Aleksandryta), i przede wszystkim mnóstwo wieszaków oraz ozdobne wiaderko, w którym zwykle znajduje się woda do podlewania kwiatów. Te wszystkie graty połączyłam i wyszło moje dzieło. Nie mogłam się doczekać momentu, gdy Samarvina wejdzie do mojego pokoju, by poinformować mnie o śniadaniu i o tym, że wyjeżdża.

Kiedy prace nad moim dziełem oficjalnie zostały zakończone, wybiła godzina piąta rano. O siódmej mamy posiłek, więc na nogach muszę już być od godziny szóstej. Zdecydowałam, że nie będę się kłaść spać, tylko dopracuję kilka elementów. W momencie, kiedy wstałam i zaczęłam iść w kierunku okna, moja noga niezdarnie zahaczyła o jeden z końców sznurka, który spoczywał na podłodze. Nie czułam, że ciągnę go za sobą, ponieważ materiał, z którego był zrobiony, jest wyjątkowo lekki. Gdy chwyciłam za klamkę od okna, by upewnić się, że lina jest odpowiednio naprężona, okazało się, że była zanadto naciągnięta. Klamka gwałtownie wyślizgnęła mi się z ręki, po czym wszystko ruszyło. Mechanizm został skonstruowany tak, że w momencie, gdy Samarvina będzie chciała otworzyć drzwi mojego pokoju, nie da rady, gdyż najpierw ja musiałabym otworzyć okno, by poluzować linę i wprawić wszystko w ruch. Tak właśnie teraz się stało. Po otworzeniu się okna drzwi rozwarły się na oścież. Nie zdążyłam odczepić liny, ponieważ właśnie na tym końcu, który zahaczył o moją kończynę, zamontowałam hak od wieszaka, by później pułapka sama się zatrzymała na kinkiecie, gdy będzie już po wszystkim. Sznur ciągnął mnie coraz szybciej, przez co wywróciłam się i mocno uderzyłam w podłogę. Jadąc dalej, zostałam owinięta siatką, a następnie narzucono na mnie płachtę materiału (który miał zakryć torbę Samarviny, a następnie wciągnąć ją pod łóżko). Jako że ja oficjalnie zostałam uznana za bagaż, nim się obejrzałam – wpadłam pod łóżko. Próbowałam złapać się deski, ale to na nic – wyślizgnęłam się szybciej niż można by się spodziewać. Oczywiście, że wiadomość o tym, że już nie mam się czego złapać, doszła do mnie później, jednak nadal próbowałam się czegoś chwycić. Do rąk wpadł mi kwiat – na moje nieszczęście był to kaktus. Przez prędkość pułapki wywróciłam całą donicę, która uderzyła mnie prosto w twarz. Następnie wjechałam nogami w stertę dekoracyjnych filiżanek i zastawy – nie wiem, co zrobiło większy hałas – gablota, czy ja wrzeszcząca z bólu! Nie było takiej możliwości, żeby ktoś tego rozgardiaszu nie usłyszał – straż wparowała do mojego pokoju szybciej niż ja wyjechałam spod łóżka, więc naprawdę byli szybcy. Niestety, wbiegli do komnaty w nieodpowiednim momencie – akurat zbliżałam się nogami prosto do drzwi wejściowych, a jako że oni wchodząc, poruszyli drugi koniec liny, moje cudowne, dekoracyjne wiaderko pełne wody zostało automatycznie opróżnione. Na domiar złego w momencie, gdy oni zostali oblani, ja wjechałam prosto na nich. Nie udało im się uciec, więc dołączyli się do mojej niebezpiecznej zabawy i już nie samotnie, ale razem z nimi jeździłam po podłodze. Oczywiście, musiał nastąpić moment wyhamowania – miał być on już dawno temu, lecz przez wodę nabraliśmy prędkości. Jako że przed drzwiami mojego pokoju są schody, możecie sobie wyobrazić, co dalej się stało. Obijałam szczękę po szesnastu schodkach, wciąż trzymając tego głupiego kaktusa. Nasypałam wszystkim obficie do włosów ziemię z donicy. Wiecie, skoro zostali wcześniej podlani, to ta woda musi się w czymś utrzymywać. Kiedy w końcu nastąpił ten cudowny moment, w którym zatrzymaliśmy się, nie wiedziałam, od czego zacząć. Zastanawiałam się, czy tłumaczyć i wyjaśniać wszystko, czy może uciec i udawać, że nic się nie stało. Kiedy zauważyłam, że zbliża się mój ojciec, szybko wstałam i pognałam w stronę schodów. Niestety, jak szybko wstałam, tak jeszcze szybciej upadłam na twarz. Zapomniałam o haczyku. Już nie było szans na odwrót, król podszedł do mnie i spojrzał bardzo zdziwiony. Postawił mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji, przez co nie wiedziałam, jak się zachować. Impulsy i emocje zadziałały.

– Masz, to dla ciebie! – Wręczyłam mu poturbowanego kaktusa, który spoczywał samotnie w donicy bez ziemi.

Ojciec przyjął prezent i zaczął się śmiać, zresztą tak samo jak i strażnicy. Takiej reakcji całkowicie się nie spodziewałam. Byłam wdzięczna, że wszyscy uczestnicy zakończyli zabawę cali i zdrowi.

– Znów lunatykowała? Dobrze, że nic ci się nie stało – odparł ojciec.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on sam zorientował się, że to jednak nie było lunatykowanie. Zauważył hak na mojej stopie.

– Co to jest? – zapytał. – Natychmiast idę do twojego pokoju!

Jak powiedział, tak zrobił. Po chwili pokracznie w swoich ulubionych kapciach wchodził po schodach, starannie omijając kałuże wody i porozrzucaną na wszystkie strony ziemię. Strażnicy pomogli mi wstać, więc poszłam w kierunku ojca. Gdy zauważyłam, że stoi na progu mojego pokoju, od razu zaczęłam się śmiać – zapomniałam wcześniej wspomnieć o tym, że oprócz wiaderka z wodą nad wejściem umieściłam jeszcze kubek pełny heterski – substancji, która w kontakcie z wodą zmienia swój stan skupienia z sypkiego na ciekły, zmieniając przy tym swój kolor – heterska, którą znalazłam w pokoju, miała kolor różowy i miała być wykorzystana do pokrycia sukienki tuż pod talią, lecz jako że szwacze uznali, iż odcień koloru różni się od odcienia sukienki, mogłam ją wykorzystać. Heterski oprócz walorów kolorystycznych przede wszystkim charakteryzują się tym, że prawidłowo przygotowane po wyschnięciu są niezwykle błyszczące – wyglądają jak płynny brokat, ale oprócz tego po kontakcie z materiałem, który został przez nie pokryty, stają się niesamowicie gęste i bardzo mocno lepkie! Nie sposób je zmyć tak od razu, do tego potrzeba mnóstwa czasu i cierpliwości. Umieściłam ją nad wejściem na wypadek, gdyby Samarvina mimo moich argumentów wciąż miała w planach opuszczenie królestwa. Gdyby plan się powiódł, Samarvina byłaby mokra przez wiadro z wodą, więc heterska w kubeczku nie musiała być mokra. Z racji tego, że ojciec nie zauważył drugiej linki, automatycznie został obsypany heterską. Cała różowa chmura proszku pofrunęła prosto na niego! Jego mina była bezcenna! Dokładnie wiedział, czym został obsypany – od razu zaczął krzyczeć i wołać o pomoc, gdyż spanikował i bał się, że na spotkanie z Aleksandrytem pojawi się w różowych włosach. Nie dało się go uspokoić. Szalał i wrzeszczał, a ja tylko obserwowałam go i śmiałam się, bo wiedziałam, że dopóki jest suchy, wszystko można usunąć za pomocą specjalnego odkurzaczyka. Nagle usłyszałam głuche dźwięki, po chwili zorientowałam się, że to kroki, bardzo szybkie kroki. W głębi korytarza zauważyłam biegnącego Klementyna. Trzymał wiadro. Już wiedziałam, że to się nie skończy dobrze.

– Pali się! Pali! Już biegnę! Uciekajcie, odsuńcie się! Ja was uratuję! – wołał rozpędzony w naszą stronę chłopak.

– Klementyn, stój! Tu jest mokro! – Próbowałam go ostrzec.

Moje ostrzeżenia na nic się zdały. Klementyn nie zdążył wyhamować, więc wpadł w poślizg. Wiadro, które trzymał, było prawie po brzegi wypełnione wodą, która gwałtownie opuściła pojemnik. Fala cieczy swobodnie dryfowała w powietrzu. Było już za późno, by cokolwiek zrobić – cała zawartość wylądowała na głowie króla, który ostatkami sił i w pełnej desperacji trzepał głową i próbował pozbyć się sproszkowanej substancji. Jego starania poszły na marne. Gdy doszło do niego, co właśnie się stało, podniósł głowę i wściekłym wzrokiem spojrzał na Klementyna, który wylegiwał się na podłodze, gdyż ciężko było mu wstać. Faktycznie, bardzo ciężko było mu wstać. Był w opłakanym stanie, ale oczywiście ze śmiechu. Leżał na podłodze i trzymał się za brzuch, śmiał się bardzo głośno.

– Młodzieńcze, nie ma tu niczego do śmiechu! – zwrócił mu uwagę król.

Ta uwaga na nic się nie zdała. Wszyscy wiedzą, że gdy Klementyn zacznie się śmiać, nie ma końca – to potwierdza sytuacja, kiedy podarował mi zgnieciony batonik na obozie rok temu. To były czasy.

– I co ja teraz pocznę? Jak w takim stanie przyjmę Aleksandryta? – Ojciec przerwał moją retrospekcję.

Król próbował materiałem ze swojego ubrania zdjąć choć odrobinę mazistej substancji, lecz przez to, że robił to wyjątkowo nieudolnie, przykleił sobie rękaw z odzienia do głowy.

– Może fryzjer pomoże? – zaproponowałam.

– Fryzjer? Z prawie łysego mam się zrobić na jeszcze bardziej łysego? Nie żartuj…

Nie wiem dlaczego, ale ojciec ma jakąś niesamowitą obsesję na punkcie swoich włosów. On przecież ani trochę nie jest łysy!

– Nie wygłupiaj się! Na pewno coś da się zrobić, tylko trzeba pomyśleć – odparłam.

Król ruszył w stronę swojej komnaty. Chciałam pójść za nim, by mu pomóc, bo obawiałam się, że właśnie idzie zrobić coś bardzo głupiego, czego będzie żałował, bo obecnie działa pod wpływem ogromnych emocji, lecz nie mogłam zostawić w takim stanie Klementyna.

– Zabierzcie go do jego komnaty, niech idzie się wyszykować na śniadanie – zaleciłam strażnikom, którzy wedle rozkazu zaczęli zbierać chłopaka z podłogi. A Klementyn wciąż się śmiał tak samo mocno jak z początku.

Dogoniłam ojca. Zastałam go w komnacie stojącego przed lustrem i wymierzającego nożyczkami we włosy.

– Stój! Będziesz tego żałował! – Próbowałam go powstrzymać.

– Cicho, robię coś! – Nie słuchał mnie.

Przewróciłam oczami. Przez chwilę zachowywał się jak dzidziuś, który coś sobie ubzdurał i wszystko ma być właśnie tak, jak sobie wymyślił. Wpłynęłam myślami w jego dłoń, a następnie przeszłam do nożyczek, dzięki czemu mogłam nad nimi zapanować. Siłą umysłu otworzyłam jego dłoń i odebrałam nożyce, które powolutku podleciały do mnie, dzięki czemu mogłam je szybko chwycić.

– To nie jest jedyne rozwiązanie, jakie istnieje – skomentowałam.

– Dobrze, w takim razie, jakie jest inne, lepsze od mojego? – Odwrócił się w moją stronę, był cały różowy! Starałam się nie parsknąć ze śmiechu.

– Spójrz, z twarzy zmyjesz to prędzej niż z włosów. Przecież nie raz była taka sytuacja, gdy szwacze niechcący oblali mnie heterską, a ja musiałam ją zmyć, by nie zbrudzić sukienki.

– Ale co z włosami? – wciąż pytał.

– Na głowie zwykle nosisz koronę, gdy schowasz włosy pod nią, nic nie będzie widać. – Próbowałam go uspokoić.

– Ależ tak! Oczywiście! Korona! Zapomniałem o niej. Całe szczęście, że wpadłaś na ten pomysł. Przecież po jakimś czasie kolor zejdzie, najważniejsze jest ukryć to na jeden dzień.

– Skoro już przemówiłam ci do rozsądku, proszę – oddaję ci twoje nożyczki. Myślę, że już ci się nie przydadzą.

– Dziękuję, Zoevo. – Chwycił nożyczki, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wiedziałam, że temat jeszcze nie został skończony.

– W czym rzecz? O co chodzi tym razem? – zapytałam.

– Teraz pora na twój monolog zatytułowany „armagedon w pokoju – wyjaśnienia część pierwsza trylogii nieskończonej”. Poproszę o krótkie streszczenie – objaśnił dosyć żartobliwie.

– Yyy, jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? – zapytałam speszona.

– Ależ oczywiście! Mój słuch sam się rwie do słuchania – zaśmiał się.

– No więc masz, chciałam zatrzymać Samarvinę w królestwie, więc skonstruowałam mechanizm, w który sama wpadłam, oczywiście niechcący. Później wpadli strażnicy, po czym przyszedłeś ty, no i Klementyn.

– Na oschłe pola, Klementyn tam został! Zapomniałem o nim! – Ojciec zerwał się, aby wyjść z pokoju, ale udało mi się go zatrzymać.

– Wszystko pod kontrolą! Poprosiłam strażników, by zabrali go do jego komnaty.

– Uff, to dobrze. A tak swoją drogą, która jest już godzina? – zapytał.

– Pewnie już po szóstej. Musiałabym udać się do swojego pokoju, by się przygotować do posiłku. Czy mogę? – poprosiłam ojca.

– Dobry plan, zmykaj, kochana. Mam nadzieję, że wszystkie pułapki zostały uruchomione i już nic nam na głowę nie spadnie. A co do Samarviny, nie można na siłę we własnych sidłach zatrzymać kogoś, kto właśnie od tych sideł próbuje uciec. Samarvina to nie ryba, jej nie można złapać w sieć. Wydaje mi się, że dobrze by było, gdybyś z nią porozmawiała na ten temat – zwrócił się do mnie.

– Myślę, że możesz mieć rację. – Powoli wyszłam z pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: