Pan Pies i panika królika - ebook
Pan Pies i panika królika - ebook
Pan Pies to niezwykły pies! Zawsze uprzejmy, zawsze dzielny, zawsze gotowy do pomocy! Kiedy jego znajoma, Królicza Mama, zostaje schwytana w pułapkę, Pan Pies robi wszystko, aby jej pomóc, a w dodatku zostaje nianią stadka uroczych króliczątek. Jednak jeszcze większe kłopoty malują się na horyzoncie. Maluchom grozi niebezpieczeństwo. Pan Pies musi temu zaradzić.
Pan Pies to pełna ciepła i humoru opowieść o uroczym psim bohaterze. Napisana zabawnym tekstem opowieść niesie za sobą pozytywny przekaz i wartości. Zwierzęcy bohaterowie zaskarbią sobie sympatię czytelników już od pierwszych stron historii. Historia została wzbogacona uroczymi ilustracjami.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8957-0 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Królica pędziła co sił w łapach. Pies ją doganiał. Jej puchaty ogonek podrygiwał, gdy uskakiwała na lewo i prawo, żeby się wymknąć pogoni. Ale pies był za szybki.
Przeturlała się na grzbiet i wtedy zawisł nad nią długi, kosmaty pysk.
– Berek! Mam cię! – Pies parskał i trącał nosem króliczy brzuch. – Teraz ty mnie złap, jeśli potrafisz!
– Poczekaj! – Sapnęła. – Ledwo dyszę.
– No dobrze. Mogę poczekać. – Pies przysiadł na trzy sekundy, po czym poderwał się na nowo i wywiesił radośnie język. – Już! Bawimy się?
Królica machnęła z ożywieniem tylną łapą. Znane jej psy były na ogół straszne i za wszelką cenę chciały ją dorwać. Ale ten się od nich różnił.
Był chuderlawym kudłatym kundlem, całym czarnym, poza białym nochalem i takimi samymi przednimi łapami. Zamiast obroży miał na szyi czerwono-białą chustkę. Merdał jak szalony ogonem przypominającym ruchliwą miotełkę, a kosmate brwi nadawały jego pyskowi zabawny wyraz.
– Jak się wabisz? – spytała ciekawie królica.
– Pan Pies – odparł. – A ty?
– Mama Królica. – Poruszyła wąsikami. – Nie obraź się, ale Pan Pies to śmieszne imię.
– Nie, nie, nie. Tryndy-Ryndy to śmieszne imię. – Zatańczył na tylnych łapach. – Apli-Papli, Tere-Fere i Enten-Tino to śmieszne imiona. Ale Pan Pies brzmi… wytwornie. – Skinął łbem. – A to chyba do mnie pasuje!
– To twój pan nazwał cię Panem Psem?
– Mój pan? – Pan Pies wytrzeszczył ślepia. – Nie mam pana. Miałem kilku ludzi do zabawy, jeśli o to ci chodzi. Ale wolę życie włóczęgi. Teraz osiadłem chwilowo w ogrodzie. – Oblizał nochal. – W tym domu mieszka pewna przemiła kobieta, która jednak ciągle wyrzuca całkiem dobre piłki, a ja nie mogę się oprzeć i je odnoszę.
– A ja nigdy nie ruszyłam się z tej łąki – przyznała Mama Królica. – Tu się urodziłam, tak jak moje młode. Śpią teraz w norce. – Stanęła na tylne łapy i się przeciągnęła. – Dopiero o zmroku pójdę je nakarmić. Nie chcę tam sprowadzić kogoś wygłodniałego i strasznego.
– Słusznie, słusznie – przytaknął Pan Pies. – To co… gramy dalej w berka?
Królica poruszyła uszami i pokręciła głową.
– Nie, dziękuję. – Zmarszczyła nos. – Muszę mieć siłę, żeby zaopiekować się małymi. Jestem głodna i węszę tu gdzieś świeżą marchewkę!
– Marchewkę? – Pan Pies rozejrzał się uważnie. Na wielkiej łące jak okiem sięgnąć rosła tylko trawa… otoczona wysokim żywopłotem i solidnym drewnianym ogrodzeniem. Za nim widać było dachy kilku namiotów i przyczep.
– Ale tu nie rośnie marchewka, Mamo Królico. Może jacyś ludzie jedzą marchew za tym płotem?
– Wielkim Nowym Płotem? Kto wie, co tam się dzieje. – Mama Królica zastrzygła uszami i pokręciła głową. – A teraz wybacz mi, Panie Psie, ale jeśli chodzi o marchewkę, mój nos nigdy się nie myli. Czuję ją… tutaj! – I ruszyła susami w stronę żywopłotu.
Pan Pies popatrzył za nią.
– No nic – powiedział. – Królików tu nie brakuje. Może któryś zechce się ze mną pobawić?
Ale w tej samej chwili zastrzygł poszarpanymi uszami, bo dosłyszał spod żywopłotu pisk przerażenia. To Mama Królica, uznał, a gdy popędził sprawdzić, co się dzieje, zobaczył coś, czego nie dostrzegła ona – w wysokiej trawie ktoś ukrył pułapkę. Wbiegając po marchewkę, musiała zrzucić drążek podtrzymujący otwarte drzwiczki, a te zatrzasnęły się i ją uwięziły.
– Ratunku! – Mama Królica podskakiwała wystraszona. – Nie mogę wyjść! Co to w ogóle jest?
– Obawiam się, że to pułapka na króliki. – Pan Pies trącił pyskiem zamek, ale zamocowano go na stalowej sprężynie i nie chciał się otworzyć. Kundel naparł na niego obiema łapami, ale szybko zwiesił ogon.
– To na nic. Nie wydostanę cię!
– O nie! – Mama Królica wybałuszyła na niego ślepia.
– Z naszych łąk zginęło tyle królików, odkąd zbudowali ten Wielki Nowy Płot… Myślałam, że po prostu dały nogę, ale widocznie je złapali, tak jak mnie!
– Ale dlaczego? – zapytał smutno Pan Pies. – Co komu szkodzą króliki hasające po trawie i kopiące nory na łące?
– Nie mam pojęcia. – Mama Królica pokręciła głową. – Och, Panie Psie! A co z moimi biednymi króliczkami, które śpią w naszej norze? Mają dopiero dwa tygodnie! Co się z nimi stanie, jeśli już nie wrócę?
Pan Pies znał odpowiedź, nie była pocieszająca.
– Wrócisz. To ustrojstwo musi się jakoś dać otworzyć… – Zacisnął zęby na drucianym uchwycie klatki i potrząsnął. – No, otwieraj się, otwieraj…
– Z drogi, burku! Zostaw tego królika!
Pan Pies, zajęty próbami otwarcia klatki, nie zauważył nadejścia młodego bruneta w ubłoconym ubraniu.
– A ty skąd się tu wziąłeś? – szczeknął zaskoczony.
Człowiek oczywiście go nie zrozumiał. Podniósł pułapkę z uwięzioną Mamą Królicą i odwrócił się na pięcie.
– O raju, to się dopiero nazywa złe wychowanie. – Pan Pies chwycił zębami nogawkę dżinsów człowieka i mocno szarpnął.
– Mmm, ale jakie smaczne spodnie!
– Ej, puszczaj… aaa! – Człowiek usiłował się wyrwać, ale stracił równowagę, upadł na kolana i odstawił klatkę. – Głupi pies!
– Blisko, ale mówią mi „Pan”, dziękuję uprzejmie! – Pan Pies znów zaczął rozpaczliwie skrobać drzwiczki pułapki, żeby ją otworzyć.
– Panie Psie! – powiedziała szybko Mama Królica. – Nie możesz mi pomóc, ale proszę, pomóż moim młodym. Jeśli znajdziesz inną króliczą mamę z podobnym miotem, to może przygarnie i mój? Idź w stronę drogi wzdłuż Wielkiego Nowego Płotu – ciągnęła. – Tam szukaj naszej nory.
– Pomogę, obiecuję. – Pan Pies spojrzał w jej ciemne, przestraszone ślepia. – Wydostanę cię. Zobaczysz.
Człowiek zdążył już się podnieść i piorunował teraz Pana Psa wzrokiem, po czym złapał za jego chustkę w groszki.
– A, nie masz obroży, tylko chustkę, czyli pewnie jesteś bezpański. A skoro nie masz właściciela, to hajda do schroniska!
Ludzkie palce ścisnęły mocno tkaninę. Teraz i Pan Pies znalazł się w potrzasku!