Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pandora. Tom 1. Wulkaniczna zima - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
24 sierpnia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pandora. Tom 1. Wulkaniczna zima - ebook

Wybuch superwulkanu w Azji Południowej powoduje gwałtowne zmiany klimatyczne na całej Ziemi. Cywilizacja chyli się ku upadkowi i tylko nieliczni są w stanie przetrwać falę kataklizmów.

Od erupcji mija trzydzieści lat. Ci, którzy przeżyli, usiłują zbudować dla siebie i swoich dzieci nowe życie na gruzach dawnego świata, ale porządek, jaki panuje po katastrofie, okazuje się wyjątkowo brutalny. Silny ma zawsze rację, a władzę dzierżą najbardziej bezwzględni ludzie.

Pandora ma siedemnaście lat i mieszka z ojcem wysoko w górach. Prowadzą proste i spokojne życie, z dala od zniszczeń i chaosu. Gdy jednak mężczyzna zostaje zmuszony do pracy jako lekarz dla lokalnego watażki, dziewczyna postanawia wyruszyć w nieznane i uwolnić bliską jej osobę. Po raz pierwszy na własnej skórze, czym jest kłamstwo, nieufność i przemoc. Mimo wielu wyzwań zda sobie również sprawę z niezwykłej siły przyjaźni oraz miłości – i to w chwili, gdy najmniej się będzie tego spodziewać.

Wulkaniczna zima to pierwszy tom serii o przygodach Pandory, która nie tylko próbuje stawić czoła postapokaliptycznej, okrutnej rzeczywistości, ale także stara się odnaleźć własne miejsce w niepewnym świecie i ocalić chociaż cząstkę swego człowieczeństwa.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0238-148-1
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Frag­ment dzien­nika Tri­stana Falka

25 sierp­nia 2037

Dziś słońce nie wstało. Szara mgła, która od kilku dni prze­sła­niała niebo, zgęst­niała tak, że nie prze­pusz­cza już świa­tła. Jest tak, jakby od rana do wie­czora trwał zmierzch. Nie wiem, czy to przez te ciem­no­ści, ale po­goda rów­nież znacz­nie się po­gor­szyła. Naj­pierw roz­pę­tała się wi­chura, a póź­niej za­czął pa­dać deszcz. Woda, która leje się stru­mie­niami, jest pra­wie czarna i lepka, ma w so­bie czą­steczki po­piołu.

Sta­ram się być do­brej my­śli. Sta­ram się nie tra­cić wiary, że to wszystko mi­nie i za parę ty­go­dni znów po­każe się słońce. Ale coś we mnie krzy­czy, że to ko­niec. Erup­cja Toby uni­ce­stwi nas wszyst­kich, lu­dzi, zwie­rzęta i ro­śliny. Oba­wiam się, że to ko­niec świata.20 lat po erup­cji

Krew bar­wiła śnieg na czer­wono.

– Bo­lało ją? – spy­tała Pan­dora. Gła­skała szorstką sierść sarny, jakby chciała ją uspo­koić, cho­ciaż zwie­rzę było mar­twe. Bar­dziej chyba pró­bo­wała uspo­koić samą sie­bie.

– Nie. Kula tra­fiła w serce. Wtedy zwie­rzę umiera od razu – za­pew­nił ją Tri­stan i uśmiech­nął się do córki.

Po­dał jej sznur, a ona roz­wi­nęła go ostroż­nie, żeby się nie splą­tał. Uwiel­biała swo­jego tatę i to­wa­rzy­szyła mu we wszyst­kim, ale na po­lo­wa­niu była po raz pierw­szy.

– I tak mi jej żal.

Tri­stan wy­jął nóż my­śliw­ski i sta­ran­nie roz­ciął brzuch zwie­rzę­cia, żeby wy­jąć wnętrz­no­ści.

– Przy­roda nas karmi i cho­ciaż sarna jest śliczna z tymi wiel­kimi, ciem­nymi oczami, to ona też jest czę­ścią przy­rody. Za­bi­li­śmy ją tylko dla­tego, że po­trze­bu­jemy jej mięsa i skóry. Bez mięsa, które daje siłę, i skór, które chro­nią przed zim­nem, sami umrzemy.

Pan­dora po­ki­wała głową i ziew­nęła. Wstali przed świ­tem, a po­tem długo wę­dro­wali po gó­rach, za­nim zna­leźli od­po­wied­nie miej­sce, żeby się za­czaić. Za­szli tak wy­soko, że choć była wio­sna, mu­sieli brnąć przez za­spy.

– Świet­nie się dziś spi­sa­łaś – po­chwa­lił ją Tri­stan, my­jąc w śniegu brudne od krwi palce. – Kiedy się za­sa­dza­li­śmy, na­wet nie pi­snę­łaś, cho­ciaż ra­nek był mroźny. A gdy mia­łem strze­lać, za­cho­wy­wa­łaś się ci­szej od my­szy. Po­lo­wa­nie wy­maga cier­pli­wo­ści i ty się nią wy­ka­za­łaś. Zresztą co ja mó­wię, masz sześć lat, je­steś już dużą dziew­czynką.

– Sie­dem! – za­pro­te­sto­wała Pan­dora. – Tato, dziś są moje uro­dziny!

– Dziś? Na­prawdę? Rany, cał­kiem za­po­mnia­łem. – Tri­stan te­atral­nie klep­nął się w czoło. I za­raz się uśmiech­nął. – I co? Do­sta­łaś ja­kieś pre­zenty?

– Nie-e. Tato, prze­cież wiesz. – Uwiel­biała, kiedy się z nią dro­czył. – Do­stanę, do­piero kiedy spo­tkamy się z mamą. Sama tak wczo­raj po­wie­działa.

– Ach tak. Czyli nie chcesz do­stać pre­zentu już te­raz?

– A mama? – Pan­do­rze nie po­do­bało się, że mia­łaby zro­bić ina­czej, niż uma­wiała się z mamą.

– Po­wiedzmy, że to taki mały nie­za­po­wie­dziany do­dat­kowy pre­zent za to, że tak dziel­nie mi dziś po­ma­ga­łaś – wy­ja­śnił Tri­stan i wy­jął po­da­ru­nek z torby my­śliw­skiej. Był to po­dłużny przed­miot za­pa­ko­wany w starą, po­żół­kłą ga­zetę prze­wią­zaną cien­kim rze­my­kiem.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego, Pando.

Pan­dora zro­biła wiel­kie oczy, przy­jęła pre­zent i ostroż­nie od­pa­ko­wała. Nóż my­śliw­ski, tak samo duży jak nóż taty. Tylko cał­kiem nowy. Na lśnią­cym ostrzu nie dało się za­uwa­żyć żad­nej rysy, a drew­niany trzo­nek był ide­al­nie gładki. Do tego wy­ko­nana ze skóry li­co­wej po­chwa, którą można było przy­piąć do pa­ska.

Od razu było wi­dać, że ten nóż wy­ko­nano w daw­nym świe­cie, przed ka­ta­kli­zmem.

Wcze­śniej Pan­dora tylko raz do­stała coś no­wego, co po­cho­dziło z daw­nego świata. Była to lalka w wy­bla­kłym ró­żo­wym pu­dełku z okien­kiem z prze­zro­czy­stego pla­stiku z przodu. Otrzy­mała ją cztery lata temu i wów­czas jesz­cze nie ro­zu­miała, ja­kie to wy­jąt­kowe do­stać coś no­wego. Cho­ciaż bar­dzo o nią dbała, lalka szybko stra­ciła włosy. Po tym, jak Toba roz­siała po świe­cie śmierć i znisz­cze­nie, za­cho­wały się nie­liczne rze­czy.

– Dzię­kuję. – Przy­mo­co­wała so­bie nóż do pa­ska i po­pa­trzyła na niego z dumą. Mocno przy­tu­liła tatę. Po­czuła jego siwy za­rost na po­liczku, a w no­sie przy­jemną woń dymu z ogni­ska i potu, któ­rymi za­wsze pach­niały jego ubra­nia i włosy. To już były naj­lep­sze uro­dziny w jej ży­ciu.

Kiedy szy­ko­wali się do drogi, za­bie­ra­jąc zdo­bycz, słońce wresz­cie wy­ło­niło się znad gór po prze­ciw­le­głej stro­nie do­liny. Pan­dora naj­chęt­niej tro­chę by się tu po­krę­ciła, po­szu­kała ja­kiejś ga­łęzi, którą mo­głaby po­na­ci­nać no­wym no­żem, ale wie­działa, że nie ma na to czasu. Za­miast tego po­ma­gała ojcu na tyle, na ile umiała.

Mar­twe zwie­rzę owi­nęli w starą kro­wią skórę, którą Tri­stan zwią­zał sznu­rem, żeby móc ją za sobą cią­gnąć po śniegu. Drugą, krót­szą linę przy­wią­zał do tłu­moka spe­cjal­nie dla Pan­dory, żeby po­mo­gła trans­por­to­wać sarnę.

– Wra­camy do domu? – spy­tała, kiedy wy­ru­szyli.

– Nie. Z mamą spo­tkamy się przy szklar­niach. Po­do­bno wy­ro­sło sporo pysz­nych wa­rzyw, z któ­rych bę­dziemy mo­gli ci przy­go­to­wać wy­jąt­kową ko­la­cję uro­dzi­nową.

– Zjemy po­trawkę z kró­lika?

– Tak, to twoje ulu­bione da­nie, prawda?

– Prawda! I pier­nik!

– Wła­śnie, pier­nik – przy­tak­nął tata i aż się ob­li­zał.

Wlo­kąc za sobą sarnę, nie szli już tak szybko jak wcze­śniej. Ścieżkę scho­dzącą z góry Pan­dora znała świet­nie. Szklar­nie znaj­do­wały się na zbo­czu, ka­wa­łek wy­żej niż nie­wiel­kie mia­sto, Citta Bianca, w któ­rym miesz­kali.

Przez dłuż­szy czas szli czymś, co kie­dyś było drogą, a te­raz przy­po­mi­nało ko­le­inę bie­gnącą przez las. W wielu miej­scach była za­ro­śnięta krza­kami i drze­wami, a cza­sem zu­peł­nie przy­sła­niały ją po­wa­lone drzewa. Mu­sieli wów­czas ob­cho­dzić prze­szkody i nad­kła­dać drogi, za­nim mo­gli wró­cić na szklak.

Po go­dzi­nie do­tarli do szer­szego traktu. Tri­stan po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Pan­dory. Dziew­czynka uklę­kła i za­cze­kała obok sarny, a jej oj­ciec wy­szedł na śro­dek za­śnie­żo­nego szlaku.

– To ślady sku­tera śnież­nego – oznaj­mił.

– Świeże?

– Z wczo­raj. W kie­runku do­liny. I nie ma śla­dów po­wrot­nych.

– To może po pro­stu przej­dziemy przez drogę i bę­dziemy scho­dzić da­lej zbo­czem? – za­pro­po­no­wała Pan­dora.

– Do­bry po­mysł. – Oj­ciec po­kle­pał ją po ple­cach. Zmu­sił się do uśmie­chu, ale po zmarszcz­kach na jego czole dziew­czynka zo­rien­to­wała się, że nie jest tak spo­kojny, ja­kiego pró­buje uda­wać.

Chciała za­py­tać, kto mógł tędy je­chać sku­te­rem, ale tego nie zro­biła. Wcze­śniej tylko dwa razy wi­działa sku­ter śnieżny, a w ich mie­ście nikt ta­kiego nie miał.

Szli da­lej przez ja­kąś go­dzinę. Tri­stan przy­śpie­szył i jego córka co ja­kiś czas mu­siała pod­biec, żeby za nim na­dą­żyć. Za­czy­nały ją bo­leć nogi, ale się nie skar­żyła.

Do­cho­dziło po­łu­dnie, kiedy zgrzani i zmę­czeni do­tarli do szklarni. Tu czuła się jak w domu. Do szklarni za­glą­dali co naj­mniej raz w ty­go­dniu. Mama po­wie­działa, że kie­dyś było tu cen­trum ogrod­ni­cze, gdzie upra­wiano ro­śliny o prze­pięk­nych kwia­tach. Pan­dora nie bar­dzo wie­działa, na co komu ro­śliny, któ­rych nie można jeść. Nie ro­zu­miała wielu spraw daw­nego świata. Te­raz więk­szość szyb w szklar­niach była strza­skana, ale jej ro­dzice wraz z czę­ścią po­zo­sta­łych miesz­kań­ców mia­sta z tych szyb, które oca­lały, wspól­nymi si­łami zbu­do­wali jedną szklar­nię. Dzięki temu, choć w tej oko­licy przez pół roku le­żał śnieg, mo­gli upra­wiać po­mi­dory, ogórki, ka­pu­stę, pa­prykę, wi­no­grona i ziem­niaki.

– W su­mie nie mu­simy jej cią­gnąć całą drogę, skoro i tak bę­dziemy tędy wra­cać – za­uwa­żył Tri­stan i wska­zał je­den z roz­wa­la­ją­cych się do­mów, które mi­jali po dro­dze. Dom miał jesz­cze dach i drzwi, za to wszyst­kie okna były po­wy­bi­jane, a ściany od ze­wnątrz po­ra­stały pną­cza. Tak wy­glą­dała więk­szość bu­dyn­ków, które Pan­dora wi­dy­wała w ich stro­nach: jak bez­u­ży­teczne ru­iny, dawno po­ko­nane przez ży­wioły. Tri­stan po­woli otwo­rzył drzwi i wcią­gnął zwie­rzę do miej­sca, które daw­niej było kuch­nią. Zo­sta­wił je tam na pod­ło­dze.

– Po­szu­kajmy mamy – za­pro­po­no­wał. – Po­winna być w szklarni.

Pan­dora rzu­ciła się bie­giem w tam­tym kie­runku, po­chwa z no­wym no­żem obi­jała jej się o udo. Po­bie­gła przez ru­iny mia­steczka i skie­ro­wała się w górę wą­ską, krętą ścieżką do szklarni po­ło­żo­nych ka­wa­łek wy­żej. Cał­kiem za­po­mniała, że bo­lały ją nogi. Chciała jak naj­prę­dzej po­ka­zać ma­mie nie­za­po­wie­dziany pre­zent-na­grodę.

Do­tarła do du­żej szopy i sta­nęła jak wryta. Przy szklarni stało dwóch męż­czyzn. Byli ubrani na czarno i mieli ciemne oku­lary. Z całą pew­no­ścią ni­gdy wcze­śniej ich nie wi­działa. W ich mie­ście nikt się tak nie ubie­rał. Gdy po­de­szła bli­żej, do­strze­gła trze­ciego męż­czy­znę, klę­czą­cego mię­dzy tam­tymi dwoma. Miał na so­bie czarną skó­rzaną kurtkę. Pan­dora za­pa­mię­tała, że kurtka miała lśniące me­ta­lowe gu­ziki wzdłuż szwów. To były ubra­nia z daw­nego świata. Na ple­cach było jesz­cze wię­cej ta­kich gu­zi­ków. Męż­czy­zna się po­ru­szył i wtedy się oka­zało, że gu­ziki ukła­dają się w kształt tru­piej czaszki. A spodnie miał zdjęte do po­łowy? Pan­dora już miała po­biec z po­wro­tem do taty, gdy usły­szała prze­ra­żony krzyk mamy. Po­de­szła bli­żej.

Mama le­żała na ziemi pod męż­czy­zną z czaszką. Tamci ją przy­trzy­my­wali i roz­szar­pali jej ubra­nie.

Na­raz Pan­dora usły­szała ryk wście­kło­ści. Prze­stra­szona, od­wró­ciła się i uj­rzała tatę. Ni­gdy nie sły­szała w jego gło­sie ta­kiego gniewu.

Męż­czyźni na­tych­miast od­wró­cili się w ich stronę.

– Anna! – krzyk­nął Tri­stan w pa­nice i rzu­cił się w stronę męż­czyzn, ale na­gle za­marł. Cof­nął się kilka kro­ków w stronę Pan­dory, klęk­nął przed nią i przy­cią­gnął ją do sie­bie. Po­wie­dział coś, czego nie zro­zu­miała.

Po­nad ra­mie­niem taty dziew­czynka wi­działa, jak tam­ten z czaszką krzyk­nął coś do po­zo­sta­łych i ma­chał rę­kami w stronę Pan­dory i jej taty. Ale głów­nie pa­trzyła na mamę. Na jej twa­rzy ma­lo­wał się strach. Na­wet z ta­kiej od­le­gło­ści było wi­dać, że po­liczki mamy są mo­kre od łez.

Kiedy męż­czy­zna z czaszką pa­trzył w ich stronę, mama Pan­dory wy­jęła z cho­lewki buta nie­wielki nóż. W tej sa­mej chwili męż­czy­zna po­now­nie od­wró­cił głowę w jej stronę. Ona za­mach­nęła się no­żem i na twa­rzy męż­czy­zny, od oka aż do ust, po­ja­wiła się czer­wona li­nia.

– Pan­doro, słu­chasz mnie? – tata lekko nią po­trzą­sał.

Wszystko działo się tak szybko. Chciała spro­wa­dzić po­moc, ostrzec tatę, żeby tam nie szedł, ale nie zdo­łała po­wie­dzieć ani słowa.

– Scho­waj się w tam­tym domu. Ucie­kaj, Pan­doro, ucie­kaj!

Pan­dora bie­gła naj­szyb­ciej, jak umiała. Gdy do­tarła do szopy, obej­rzała się za sie­bie.

Męż­czy­zna z czaszką i czer­woną kre­ską na twa­rzy z nie­by­wałą pręd­ko­ścią ma­chał no­żem w górę i w dół. Za każ­dym ra­zem, gdy uno­sił ostrze, ka­pały z niego czer­wone kro­ple. Ciało mamy już było nie­ru­chome. Jak ciało sarny tra­fio­nej pro­sto w serce.

Pan­dora po­czuła pustkę, jakby to jej roz­cięto brzuch i wy­jęto z niego wnętrz­no­ści. Nic już nie bę­dzie jak daw­niej. Mama nie żyje. Na­gle przy­po­mniała so­bie, co po­wie­dział tata.

Po­bie­gła da­lej.10 lat póź­niej (30 lat po erup­cji)

– Kur­czę – mruk­nęła Pan­dora. Pu­łapka była za­trza­śnięta, ale pu­sta. To mo­gło ozna­czać, że albo za­trza­snęła się sa­mo­czyn­nie, albo coś ukra­dło przy­nętę. Coś lub ktoś. Po­zo­stało li­czyć, że na­stępna pu­łapka oka­zała się sku­teczna, bo wkrótce za­cznie się zima i bę­dzie na­prawdę trudno zdo­być mięso.

Pan­dora ze­rwała się na równe nogi i po­bie­gła da­lej przez las. Za­sta­wiona pu­łapka na zwie­rzynę ozna­czała, że ktoś wróci w to miej­sce, żeby ją spraw­dzić. Już jej się zda­rzyło, że zo­stała na­pad­nięta od tyłu, gdy za­bie­rała zdo­bycz, i nie skoń­czyło się to naj­le­piej.

Bie­gnąc, tak na­prawdę wy­ko­ny­wała se­rię krót­kich sko­ków z szyb­kimi zmia­nami kie­runku i zwin­nymi wy­my­kami, jakby była ucie­ka­ją­cym je­le­niem. Pa­trzyła cały czas przed sie­bie, żeby wi­dzieć, gdzie sta­wia stopy i w ten spo­sób unik­nąć skrę­ce­nia kostki albo po­tknię­cia się o ko­nar, ale pró­bo­wała jed­no­cze­śnie pa­trzeć nieco da­lej w przód. Cho­ciaż lasy po­ra­sta­jące zbo­cza gór wy­da­wały się nie­prze­byte, ona wie­działa, że nie jest tu sama. W ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat bo­le­śnie się prze­ko­nała, że musi stale mieć się na bacz­no­ści.

Utrzy­my­wała szyb­kie tempo, ale pil­no­wała, żeby nie do­stać za­dy­szki. Gdy zna­la­zła się już bli­sko na­stęp­nej pu­łapki, zwol­niła i po­de­szła do niej nie­mal na pal­cach. Dłoń in­stynk­tow­nie po­wę­dro­wała do noża my­śliw­skiego przy pa­sku. Z dru­giej strony Pan­dora miała mały to­po­rek do nieco więk­szych za­dań. Przy­tro­czyła też do pa­ska sa­kiewkę z naj­po­trzeb­niej­szymi rze­czami: osełką, róż­nymi sznur­kami, krze­si­wem i ma­łym ze­sta­wem pierw­szej po­mocy.

W le­sie pa­no­wała ci­sza. Nie­ko­niecz­nie było to do­brym zna­kiem.

Pan­dora naj­czę­ściej po­lo­wała, za­sta­wia­jąc pu­łapki. Ta była cał­kiem pro­sta, skła­dała się z du­żego pła­skiego ka­mie­nia wspar­tego na kilku pa­ty­kach. Gdy zwie­rzę do­tknęło przy­nęty na jed­nym z pa­ty­ków, ka­mień się prze­wra­cał i je przy­gnia­tał.

Pu­łapka była za­mknięta.

Ro­zej­rzała się po raz ostatni, za­nim do niej pod­bie­gła. Pod ka­mie­niem le­żał za­jąc. Miał mięk­kie fu­tro, by­łoby do­brze, gdyby ka­mień nie uszko­dził skóry. Mocno przy­trzy­mu­jąc zwie­rzę jedną ręką, drugą nie­znacz­nie unio­sła ka­mień i wy­jęła spod niego za­jąca. Jesz­cze żył, więc szyb­kim ru­chem skrę­ciła mu kark, żeby dłu­żej nie cier­piał.

Daw­niej, gdy była mała, na samą myśl o śmierci ma­łego bia­łego za­jączka mia­łaby łzy w oczach. Wy­da­wało jej się, że to było wieki temu. W ja­kimś in­nym ży­ciu, ta­kim, w któ­rym tylko włó­czyła się za swoim tatą i nie miała żad­nych zmar­twień. Dziś śmierć sta­no­wiła dla niej na­tu­ralną część ży­cia. Za­jąc umarł, żeby ona mo­gła prze­trwać.

Za­brała zwie­rzę i bie­giem od­da­liła się od pu­łapki. Z sa­kiewki wy­jęła ple­ciony sznur i owi­nęła nim zdo­bycz. Za­rzu­ciła ją so­bie na plecy, żeby zy­skać swo­bodę ru­chów. Młoda ko­bieta ze świe­żym po­ży­wie­niem wciąż była ła­twym ce­lem.

Pora wra­cać do domu.

Citta Bianca, mia­steczko w do­li­nie, le­żało cał­kiem bli­sko, ale Pan­dora już dawno tam nie miesz­kała. Za­miast w dół skie­ro­wała się ku gó­rze, gdzie na zbo­czu stało nie­wiel­kie sku­pi­sko opusz­czo­nych do­mów.

Po­cząt­kowo droga pro­wa­dziła przez gę­sty las. Na­le­żało iść ścież­kami wy­dep­ta­nymi przez zwie­rzęta i zrę­bami wy­ko­na­nymi w daw­nych cza­sach na po­trzeby sieci elek­trycz­nej. Po­tem Pan­dora wy­szła z lasu na te­ren usiany ska­łami, gdzie zdo­łały wy­ro­snąć tylko nie­liczne drzewa. Za­trzy­mała się na chwilę przy stru­mie­niu i uga­siła pra­gnie­nie. Spry­skała twarz zimną wodą i za­sta­no­wiła się, jaką trasą po­ko­nać ostatni frag­ment. Znała tę górę jak wła­sną kie­szeń. Każdy wy­stęp skalny, każdą szcze­linę i każdy za­gaj­nik. Zde­cy­do­wała się na bez­pieczną drogę przez las.

Po ko­lej­nych pięt­na­stu mi­nu­tach biegu zna­la­zła się na miej­scu.

Kie­dyś była to uro­kliwa osada z za­pie­ra­ją­cym dech w pier­siach wi­do­kiem na góry. Obec­nie domy były w mniej­szym lub więk­szym stop­niu znisz­czone przez śnie­życe i bu­rze, które prze­cho­dziły tędy rok w rok.

Na krę­tej dro­dze bie­gną­cej przez śro­dek za­bu­do­wań Pan­dora czuła się zbyt wi­do­czna i bar­dziej na­ra­żona na atak. Lu­biła mieć prze­wagę po­zo­sta­wa­nia nie­zau­wa­żoną i dla­tego za­wsze wy­bie­rała inną trasę. Domy o mniej­szej eks­po­zy­cji, po­ło­żone bar­dziej w głębi, były w lep­szym sta­nie, a ona znała ścieżkę, która mię­dzy nimi pro­wa­dziła.

Z za­ją­cem na ple­cach wbie­gła po kilku stop­niach i bez­sze­lest­nie znik­nęła w pierw­szym z do­mów. W środku ko­lejne schody pro­wa­dziły na pię­tro. Wy­mi­nęła je, prze­bie­gła przez sa­lon i wy­szła oknem. Na­tych­miast uklę­kła i na­słu­chi­wała w bez­ru­chu. Nic. Prze­szła przez mur, który był pra­wie tak wy­soki jak ona. Miała silne ra­miona, bez trudu się pod­cią­gnęła i prze­rzu­ciła nogi na drugą stronę. Żeby wejść do na­stęp­nego domu, mu­siała wsko­czyć na me­ta­lową beczkę i wejść przez wy­soko po­ło­żone okno. Zna­la­zła się w kuchni. Krze­sła le­żały na pod­ło­dze, a jedna noga stołu była pęk­nięta. W tych szaf­kach, które jesz­cze się nie roz­pa­dły, na­dal stały ta­le­rze i fi­li­żanki. Na ścia­nie wi­siały wy­bla­kłe zdję­cia lu­dzi, o któ­rych Pan­dora nic nie wie­działa i któ­rzy naj­praw­do­po­dob­niej od dawna nie żyli. Po­bie­gła da­lej, do drzwi i do na­stęp­nego domu.

We­szła do środka i znie­ru­cho­miała. Co to było? Coś skrzyp­nęło? Może to tylko wiatr?

Po­woli prze­szła ko­ry­ta­rzy­kiem do du­żego po­miesz­cze­nia, które zaj­mo­wało nie­mal cały par­ter domu. Za oknem wi­działa las.

Le­d­wie ru­szyła z miej­sca, kiedy ką­tem oka do­strze­gła ja­kąś po­stać. Ktoś rzu­cił się na nią ze scho­dów i po­wa­lił ją na pod­łogę.

Prze­wró­ciła się na plecy i mocno ude­rzyła na­past­nika łok­ciem. Usły­szała ci­chy jęk i jed­no­cze­śnie po­czuła, jak roz­luź­nia się ręka, która trzy­mała ją za ubra­nie. Pan­dora po­tur­lała się ka­wa­łek i sko­czyła na nogi, usta­wia­jąc się w pół­przy­sia­dzie, przo­dem do na­past­nika. Ręce trzy­mała w po­zy­cji obron­nej, go­towa ode­przeć nie­uchronny atak.

Przed nią stała szczu­pła ko­bieta w wy­tar­tych skó­rza­nych spodniach i spra­nej blu­zie. Szybko schy­liła się po długi kij, który naj­wy­raź­niej upu­ściła pod­czas ataku. Sta­nęła z jedną nogą wy­su­niętą do przodu, ni­sko na ko­la­nach i z ki­jem wy­cią­gnię­tym w stronę Pan­dory.

– An­gie, to mój za­jąc, nie od­dam ci go – po­wie­działa Pan­dora sta­now­czo i po­woli się wy­pro­sto­wała, nie od­ry­wa­jąc oczu od kija.

– Wiem, dzi­ku­sko. Sama go so­bie we­zmę.

Pan­dora miała pełną świa­do­mość, że za­równo siwe włosy, jak i nie­po­zorna po­stura ko­biety były zwod­ni­cze. An­gie była szybka i twarda.

– Tylko spró…

Tyle zdą­żyła po­wie­dzieć, za­nim na­stą­pił nie­ludzko szybki atak. Ko­bieta za­mach­nęła się ki­jem i Pan­dora zdo­łała tylko czę­ściowo spa­ro­wać ude­rze­nie, za­nim obe­rwała w prawe udo. Kiedy stra­ciła rów­no­wagę, padł ko­lejny cios. Tym ra­zem Pan­dora do­stała w ra­mię i się za­chwiała. Cof­nęła się, ale An­gie kon­tro­lo­wała sy­tu­ację i zro­biła krok w przód. Za trze­cim ra­zem znów ude­rzyła od le­wej, tym ra­zem w ko­lano Pan­dory, żeby ją prze­wró­cić. Dziew­czyna od­sko­czyła w ostat­niej chwili. Mocno ude­rzyła w ścianę, ale unik­nęła ciosu.

Nie miała żad­nej drogi ucieczki.

– Od­daj mi tego za­jąca albo cię stłukę na kwa­śne jabłko. Znowu. – An­gie groź­nie wy­ma­chi­wała ki­jem przed twa­rzą Pan­dory.

Dziew­czyna wes­tchnęła i po­woli opu­ściła gardę. Zła­pała za sznu­rek, na któ­rym wi­siała zwie­rzyna, i zdjęła go przez głowę. Nie za­mie­rzała od­da­wać zdo­by­czy. Je­śli An­gie chce za­jąca, to niech go so­bie ła­pie. Rzu­cone przez Pan­dorę zwie­rzę prze­le­ciało ła­god­nym łu­kiem po­nad głową ko­biety, a gdy ta mi­mo­wol­nie po­wio­dła za nim wzro­kiem, Pan­dora od­su­nęła kij i z ca­łej siły kop­nęła An­gie w bark, od­py­cha­jąc ją na bok. Bły­ska­wicz­nie od­wró­ciła tu­łów i wy­ko­nała ko­lejny kop­niak z pół­ob­rotu, tym ra­zem w bio­dro. An­gie upa­dła i upu­ściła kij. Pan­dora kop­nęła go da­lej i przy­gwoź­dziła ko­bietę do pod­łogi, jedną ręką mocno przy­trzy­mu­jąc jej nad­garstki, a ko­la­nem do­ci­ska­jąc klatkę pier­siową. Wolną ręką wy­jęła nóż my­śliw­ski i po­pa­trzyła na­past­niczce pro­sto w oczy. Bez trudu mo­gła te­raz prze­ciąć jej tęt­nicę szyjną. An­gie szybko by ze­mdlała i w kilka mi­nut umar­łaby w ka­łuży wła­snej krwi.

– To mój za­jąc – po­wie­działa i scho­wała nóż z po­wro­tem do po­chwy. Ze­rwała się, zła­pała za­jąca i wy­sko­czyła przez naj­bliż­sze okno. Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, po­gnała w las i po kil­ku­set me­trach do­tarła do sta­rej sto­doły. Za­trzy­mała się na jej ty­łach i usia­dła na po­wa­lo­nym drze­wie. Wy­pu­ściła wstrzy­my­wane w płu­cach po­wie­trze i spraw­dziła, czy nie ma na ciele ran albo za­dra­pań. Nie chciała na­ba­wić się za­ka­że­nia z po­wodu głu­piego za­jąca.– Nie­źle mi do­wa­li­łaś – oznaj­miła An­gie i rzu­ciła kij na zie­mię. Usia­dła obok Pan­dory i ma­so­wała bio­dro. To wy­zna­nie mu­siało ją sporo kosz­to­wać, bo An­gie była naj­więk­szą twar­dzielką, jaką Pan­dora znała. Taką, która ni­gdy się nie skar­żyła, na­wet po naj­cięż­szym tre­ningu. Choć już dawno skoń­czyła pięć­dzie­siąt lat, a jej włosy w ostat­nich la­tach zmie­niły ko­lor z brą­zo­wego na siwy, na­dal była silna i szybka.

Pan­dora kiw­nęła głową i z lek­kim uśmie­chem wrę­czyła jej za­jąca.

– Ale naj­pierw ty do­wa­li­łaś mnie. Nie są­dzi­łam, że bę­dziesz miała kij. My­śla­łam, że to zwy­kła walka bez broni.

– Panda, ile razy mam ci to po­wta­rzać? Nie ma cze­goś ta­kiego jak zwy­kła walka. Gdy ktoś cię ata­kuje, to ni­gdy nie jest fair i ni­gdy nie wiesz, jaką bro­nią dys­po­nuje albo ja­kie nie­czy­ste za­gra­nia wy­my­śli.

Tak, Pan­dora zda­wała so­bie z tego sprawę. An­gie po­wta­rzała to w za­sa­dzie przy każ­dym tre­ningu. Bądź go­towa na nie­spo­dzianki. Atak może być naj­lep­szą obroną. Obez­wład­nij wroga i ucie­kaj. Ucie­kaj, je­śli tylko mo­żesz unik­nąć walki. Oceń swoje szanse i miej za­wsze go­towy plan B. Walcz tym, czym dys­po­nu­jesz. Bro­nią może być wszystko. Twoje ciało jest bro­nią. Tre­nuj, żeby było mocne. Tre­nuj, żeby było zwinne. Tre­nuj, żeby było szyb­kie. Pan­dora oczy­wi­ście wszystko to sły­szała, ale nie­ła­two było o tym pa­mię­tać, kiedy na do­bre się roz­krę­ciły.

– Na­bra­łam cię z tym za­ją­cem – za­uwa­żyła Pan­dora i roz­cią­gnęła zmę­czone mię­śnie ud.

– Tak, to była do­bra zmyłka – przy­znała An­gie. – I pod ko­niec by­łaś szybka z tym no­żem. Ba­łam się, że za­po­mnisz, że to tylko ja.

– No coś ty! – za­pro­te­sto­wała Pan­dora. – Nie wiem na­wet, czy umia­ła­bym go użyć, gdy­byś była praw­dzi­wym wro­giem.

To była prawda. Pan­dora za­biła nim i roz­człon­ko­wała setki zwie­rząt, ale gdyby cho­dziło o czło­wieka? Z An­gie tre­no­wała od dzie­się­ciu lat, ale przez cały ten czas ni­gdy nie zna­la­zła się w sy­tu­acji, w któ­rej na­prawdę mu­sia­łaby się bro­nić.

Może po pro­stu miała szczę­ście – a może dla­tego, że miesz­kała w naj­bar­dziej od­izo­lo­wa­nym za­kątku świata, ni­gdy nie wpa­dła w praw­dziwe kło­poty. Co nie zmie­niało faktu, że zbójcy, podli ban­dyci, któ­rzy dzie­sięć lat temu zgwał­cili i za­mor­do­wali jej mamę w dniu siód­mych uro­dzin Pan­dory, wciąż gdzieś tam byli. Bali się ich wszy­scy. Na ich te­mat krą­żyło mnó­stwo plo­tek, choć ona sama nie wie­działa, ile z nich było prawdą. Wie­działa je­dy­nie, że okra­dali uczci­wych lu­dzi z je­dze­nia i in­nych rze­czy.

Tylko co by się stało, gdyby się na nich na­tknęła? Czy po­tra­fi­łaby po­ko­nać trzech zbój­ców no­żem czy ja­ką­kol­wiek inną bro­nią, którą mia­łaby w za­sięgu ręki? Wąt­pliwe. Prze­cież na­wet na tre­nin­gach nie­raz ob­ry­wała.

– Do­bra. Chodźmy do mnie i zjedzmy coś, za­nim wró­cisz do domu – po­sta­no­wiła An­gie i wstała.

Chatka An­gie stała w głębi gę­stego lasu po­ra­sta­ją­cego zbo­cza góry, nie­da­leko szklarni i pół­to­rej go­dziny mar­szu od Citta Bianca, a ona miesz­kała w niej sama, od­kąd Pan­dora się­gała pa­mię­cią.

An­gie roz­pa­liła w ma­łym pie­cyku i kuch­nię szybko wy­peł­nił aro­mat ze sto­ją­cego na nim garnka. Na łóżku Pan­dora zo­sta­wiła cie­płe ubra­nia, które zdjęła przed tre­nin­giem, ale za­mie­rzała je za­ło­żyć do­piero przed wyj­ściem.

Przy­ja­ciółka i men­torka pod­su­nęła Pan­do­rze dużą por­cję po­trawki. So­bie przy­go­to­wała nieco mniej­szą. Po­dzie­liły się piętką chleba i piły wodę ze sta­rych bu­te­lek po wi­nie. Je­dząc, da­lej oma­wiały tre­ning. Pan­dora jak za­wsze mu­siała zdać re­la­cję z ćwi­czeń, ja­kie wy­ko­ny­wała w mi­nio­nym ty­go­dniu, a An­gie tłu­ma­czyła, na któ­rych czę­ściach ciała musi się sku­pić w naj­bliż­szych dniach. Tre­no­wały ra­zem przez trzy go­dziny raz w ty­go­dniu. Dziś tro­chę po­bie­gały i zro­biły se­rię ćwi­czeń si­ło­wych, za­nim An­gie wy­słała Pan­dorę na bieg prze­ła­jowy, pod­czas któ­rego dziew­czyna miała opróż­nić obie pu­łapki. Przy oka­zji tych bie­gów An­gie za­wsze wy­my­ślała dla Pan­dory ja­kieś nie­spo­dzianki.

– Szy­ku­je­cie się już do zimy? – spy­tała, gdy po je­dze­niu piły her­batę.

– Wo­le­li­by­śmy, żeby zima za­cze­kała jesz­cze chwilę. Tata dziś robi sa­lami, a chcie­li­by­śmy też zgro­ma­dzić ja­kieś za­pasy mięsa, za­nim spad­nie śnieg.

– Och, jego sa­lami to coś wspa­nia­łego.

– Na­stęp­nym ra­zem przy­niosę ci pięć tych du­żych – obie­cała Pan­dora z uśmie­chem.

Choć An­gie czę­sto sta­wiała jej na­prawdę wy­so­kie wy­ma­ga­nia, Pan­dora ją lu­biła za to, że na­zy­wała rze­czy po imie­niu. I cza­sem była dla niej jak matka, cho­ciaż już dawno wy­raź­nie za­strze­gła, że nie jest za­in­te­re­so­wana tą rolą.

Pan­dora wie­działa, że An­gie od po­czątku była pra­wie cał­kiem sama. Tri­stan po­wie­dział, że po­cho­dziła z miej­sca o na­zwie Au­stra­lia i w chwili wy­bu­chu Toby miała dwa­dzie­ścia kilka lat. Po­dró­żo­wała aku­rat z ple­ca­kiem po Eu­ro­pie ra­zem z przy­ja­ciółką i tylko dla­tego prze­żyły ka­ta­strofę. Przy­ja­ciółkę rok póź­niej za­mor­do­wano w obo­zie dla uchodź­ców. Po­do­bno po­kłó­ciła się z ja­kimś męż­czy­zną o puszkę po­mi­do­rów. Po tym An­gie wy­ru­szyła na pół­noc i za­trzy­mała się, do­piero gdy wy­so­kie góry i po­tężne ilo­ści śniegu nie po­zwo­liły jej iść da­lej.

Przed śmier­cią mamy Pan­dora znała An­gie tylko jako tę ta­jem­ni­czą ko­bietę, która mieszka wy­soko na zbo­czu góry. Wtedy się dzi­wiła, że An­gie nie chce miesz­kać w mie­ście ra­zem z in­nymi. Mama Pan­dory i An­gie były ró­wie­śnicz­kami i Pan­dora czę­sto wi­dy­wała, jak ze sobą roz­ma­wiały, pie­lę­gnu­jąc ro­śliny w szklarni.

Po tym, jak za­mor­do­wano mamę, wszystko się zmie­niło.

– Pando, zna­la­złem dla nas chatę wy­soko na gó­rze – oświad­czył tata kilka ty­go­dni póź­niej.

Pan­dora nie miała ochoty się wy­pro­wa­dzać, ale Tri­stan uwa­żał, że tak bę­dzie naj­bez­piecz­niej.

Ko­lejną wielką zmianą były tre­ningi z An­gie. Gdy za­do­mo­wili się już w cha­cie na gó­rze, Tri­stan za­pro­wa­dził Pan­dorę do domu An­gie. Po dro­dze pró­bo­wał jej wy­tłu­ma­czyć, jak te­raz bę­dzie.

– Pan­doro, obojgu nam bra­kuje mamy. Od te­raz je­ste­śmy dla sie­bie wszyst­kim i zro­bię, co w mo­jej mocy, żeby cię ochro­nić. Ale masz już sie­dem lat i pora, że­byś na­uczyła się sama o sie­bie dbać. Masz całe ży­cie przed sobą i ważne, że­byś po­tra­fiła so­bie ra­dzić w róż­nych sy­tu­acjach. Mogę cię na­uczyć, jak zdo­by­wać je­dze­nie i prze­trwać w dzi­czy. Nie umiem jed­nak po­ka­zać ci, jak się bro­nić. Za to An­gie zna się na tym jak nikt.

An­gie przy­jęła ich u sie­bie i na­tych­miast za­częła tre­no­wać Pan­dorę, któ­rej ani tro­chę się to nie po­do­bało. Była zmę­czona po dłu­giej wę­drówce przez las, a pod­czas wy­czer­pu­ją­cego tre­ningu bo­le­śnie ude­rzyła się w ko­lano.

– Słu­chaj. Mogę ci opa­trzyć to ko­lano, bo wi­dzę, że leci ci krew. Ale je­śli chcesz, żeby cię przy­tu­lać i po­cie­szać, to idź do taty. On sie­dzi na ze­wnątrz i spra­wia skóry – oznaj­miła.

Pan­dora wy­tarła oczy i po­sta­no­wiła nie prze­szka­dzać ta­cie.

Przez kilka pierw­szych lat tre­no­wały parę razy w ty­go­dniu i Pan­dora wkrótce po­znała An­gie bli­żej. Szybko też się zo­rien­to­wała, że jej in­struk­torka była su­rowa, tylko gdy cho­dziło o tre­ning. W tej spra­wie nie ak­cep­to­wała żad­nych skarg ani la­men­tów. Nie­ważne, czy bo­lało albo było ciężko. Za­wsze po­wta­rzała: „Ży­cie jest bo­le­sne i cięż­kie, więc się przy­zwy­cza­jaj”.

– Gdzie się na­uczy­łaś tak do­brze wal­czyć? – spy­tała ją Pan­dora, gdy tro­chę pod­ro­sła.

– To kwe­stia tre­ningu. Przez całe ży­cie prak­tycz­nie miesz­ka­łam w sali tre­nin­go­wej, za­nim Toba wy­sa­dziła wszystko w cho­lerę. Ale to, w czym te­raz się ćwi­czymy, to coś in­nego. Nam nie cho­dzi o mi­strzo­stwo świata. Nam cho­dzi wy­łącz­nie o prze­trwa­nie, na wy­pa­dek gdy­byś spo­tkała ja­kie­goś po­nu­rego typa.

– Ale my­ślisz, że po­ra­dzi­ła­bym so­bie na mi­strzo­stwach świata? – drą­żyła Pan­dora, cho­ciaż nie bar­dzo wie­działa, co to były te mi­strzo­stwa.

– Moja ko­chana Pando, roz­ło­ży­ła­byś wszyst­kich na ło­patki w try miga. Je­steś lep­sza, niż ja by­łam w twoim wieku. Tylko mu­sisz tro­chę bar­dziej w sie­bie wie­rzyć.

Do­piły her­batę, Pan­dora za­ło­żyła cie­płe okry­cie i szy­ko­wała się do wyj­ścia. Chciała wró­cić do domu, za­nim się ściemni. Jej ko­zaki miały po­de­szwy z moc­nej, gru­bej skóry i ko­żu­chowe cho­lewki. Po­przed­niego wie­czoru na­sma­ro­wała je tłusz­czem, więc stały się nie­prze­ma­kalne. Miała na so­bie rów­nież spodnie z koź­lę­cej skóry, a na gó­rze bluzę z mięk­kiej skóry ja­gnię­cej. Na wierzch za­ło­żyła fu­tro z cięż­kim kap­tu­rem, który spraw­dzał się na­wet przy gwał­tow­nej gór­skiej po­go­dzie.

Je­śli pój­dzie w miarę szybko, za go­dzinę bę­dzie w domu.

– Weź tro­chę wa­rzyw. – An­gie po­sta­wiła na stole mały kosz. – Po­mi­dory są na­prawdę pyszne.

– Dzię­kuję. – Pan­dora za­pa­ko­wała je do ple­caka. Zwy­kle miała dla An­gie mięso. Dziś przy­nio­sła też dwa noże i to­po­rek, które dla niej na­ostrzyła.

– Jesz­cze jedna rzecz, za­nim pój­dziesz – ode­zwała się An­gie.

Pan­dorę tak za­sko­czyła po­waga w jej gło­sie, że odło­żyła ple­cak na pod­łogę.

– Wczo­raj roz­ma­wia­łam z Tho­mas­so­nem. Do­szło do na­pa­ści.

– Co? – wy­pa­liła Pan­dora. – Co się stało?

– Pa­weł i Ma­rek wra­cali do domu z czte­rema no­wymi owcami, po które po­szli do Wil­czo­grodu. We­szli już spory ka­wa­łek w głąb do­liny, gdy ich na­pad­nięto. Le­d­wie dzień drogi od domu. Moż­liwe, że ban­dyci szli za nimi aż od mia­sta. Na dro­dze każdy jest na­ra­żony, ale co mieli zro­bić? Owce nie są w sta­nie cho­dzić zbyt da­leko, więc mu­sieli je za­ła­do­wać na mały wó­zek.

– Coś im się stało?

– Tho­mas­son po­wie­dział, że obaj wy­ma­gają opieki le­ka­rza. Stwier­dził wręcz, że mieli szczę­ście, że uszli z ży­ciem. Naj­go­rzej jest po­noć z Mar­kiem. Do­znał urazu głowy i nie­wy­klu­czone, że ma zła­maną rękę. Mu­sieli wsko­czyć do szcze­liny, żeby się ra­to­wać, i upa­da­jąc do­znali ob­ra­żeń. Choć oczy­wi­ście gdyby nie sko­czyli, by­łoby znacz­nie go­rzej.

– To byli zbójcy? – do­cie­kała Pan­dora.

– Moż­liwe. Po świe­cie krąży wielu zde­spe­ro­wa­nych lu­dzi, ale Pa­weł uważa, że to byli oni, bo byli ubrani w czarną skórę i wy­dali mu się dość nie­chlujni.

– Prze­klęci zbójcy – po­wie­działa ci­cho Pan­dora. – Po­mó­wię o tym z tatą.

Na­cią­gnęła na głowę fu­trzany kap­tur i ru­szyła przed sie­bie. Chmury wi­siały ni­sko mię­dzy gó­rami i za­czął pa­dać śnieg.

Je­śli zbójcy znów za­pu­ścili się tak da­leko w głąb do­liny, to bar­dzo zły znak.Za­nim Pan­dora zo­sta­wiła za sobą las, zro­biło się cał­kiem ciemno. „Bu­rzo­chron”, jak jej tata na­zwał ich chatkę, wta­piał się w pa­nu­jący wo­kół mrok i wi­dać było tylko cie­płe świa­tło, które wy­le­wało się z ma­łych okien, przy­po­mi­na­jąc je­den z gwiaz­do­zbio­rów na noc­nym nie­bie. Cał­kiem jakby chatka wo­łała do niej: „Wi­taj w domu, moja droga!”. Pan­dora za­wsze już z da­leka roz­po­zna­wała za­pach pyr­ka­ją­cego w garnku je­dze­nia, su­chego drewna i dymu.

Bu­rzo­chron stał tro­chę po­wy­żej chatki An­gie, na sa­mym skraju lasu, w miej­scu, gdzie góra się wy­płasz­czała, by po­tem znów piąć się stromo pa­rę­set me­trów od ich domu. Każ­dego roku na kilka let­nich mie­sięcy śnieg na rów­ni­nie top­niał i ustę­po­wał miej­sca tra­wie i po­lnym kwia­tom. Te­raz nie było po nich śladu. Duże płatki śniegu, które miękko kła­dły się na tra­wie, i ra­chi­tyczne krzaczki za­po­wia­dały, że je­sień wkrótce przej­dzie w zimę, a góra sta­nie się nie­przy­stępna, ukryta pod grubą war­stwą śniegu.

Chatka była zbu­do­wana z po­tęż­nych drew­nia­nych bali, miała szpro­sowe okna, za­da­szoną we­randę i dach po­ro­śnięty trawą. Tata po­wie­dział, że Bu­rzo­chron li­czy so­bie co naj­mniej sto pięć­dzie­siąt lat i dla­tego jest o wiele so­lid­niej­szy niż szmelc, jaki wzno­szono póź­niej. Obok stała duża sto­doła, zbu­do­wana z drewna na fun­da­men­tach z du­żych ka­mieni. Peł­niła funk­cję warsz­tatu i spi­żarni.

Tri­stan wy­brał to miej­sce na dom dla nich, po­nie­waż było ukryte, póki się nie we­szło na rów­ninę, oraz dla­tego, że góry, które wzno­siły się za do­mem, były nie­do­stępne przez okrą­gły rok. Miesz­kali do­słow­nie na końcu świata.

Pan­dora na we­ran­dzie strzep­nęła śnieg z bu­tów i we­szła do cie­płego domu.

– Cześć, tato. – Zrzu­ciła z sie­bie cie­płe okry­cie i zo­sta­wiła na pod­ło­dze. Póź­niej je roz­wiesi, żeby wy­schło.

– Wi­taj w domu, Pando. Jak po­szło?

Tri­stan odło­żył rę­ka­wicę, którą szył, i wstał z fo­tela przy ko­minku, żeby przy­wi­tać się z córką. Do­bie­ga­jący z pa­le­ni­ska ogień wy­peł­niał sa­lon przy­tul­nym cie­płem i świa­tłem.

Tri­stan był wy­soki, miał pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt wzro­stu, więc Pan­dora, choć była wyż­sza od wielu męż­czyzn z mia­steczka, przy ojcu czuła się mała. Ob­jęła go i przy­tu­liła się do jego piersi, a on zło­żył na jej czole długi po­ca­łu­nek.

– To był do­bry tre­ning. Przy­nio­słam świeże po­mi­dory. Są też cu­ki­nia, mar­chew i ka­pu­sta.

– Brzmi nie­źle. Wie­czo­rem mo­żemy zjeść tro­chę po­mi­do­rów. Rano upie­kłem dwa chleby. Zo­stało też tro­chę mięsa z wczo­raj. Daj, za­niosę wa­rzywa do sto­doły.

– Tylko za­łóż kurtkę. Strasz­nie wieje i za­czął pa­dać śnieg. – Pan­dora wrę­czyła ta­cie torbę.

Tri­stan uśmiech­nął się tak sze­roko, że na jego twa­rzy po­ja­wiły się zmarszczki.

– Te­raz ty mnie bę­dziesz wy­cho­wy­wać? – prze­ko­ma­rzał się, za­kła­da­jąc kurtkę.

Pan­dora przy­trzy­mała mu drzwi i pa­trzyła, jak znika w ciem­no­ści, idąc w stronę sto­doły, gdzie trzy­mali za­pasy. An­gie czę­sto po­wta­rzała, że Pan­dora jest po­do­bna do swo­jego ojca, a ona nie miała nic prze­ciwko temu. Uwa­żała to za kom­ple­ment. Tata był silny i wy­spor­to­wany. Dawno już skoń­czył sześć­dzie­siąt lat i gór­skie ży­cie od­ci­snęło na nim swoje piętno. Jego gę­ste włosy zmie­niły ko­lor na po­do­bny od­cień sza­ro­ści co włosy An­gie, a na twa­rzy z każ­dym ro­kiem przy­by­wało mu zmarsz­czek. Wciąż jed­nak po­lo­wał kilka razy w ty­go­dniu, rą­bał drewno w le­sie, gar­bo­wał skóry i re­gu­lar­nie wę­dro­wał w górę i dół zbo­cza. Jego broda była nie­mal cał­kiem biała. Co ty­dzień ob­ci­nał ją no­życz­kami moż­li­wie naj­kró­cej.

– Nie chcę wy­glą­dać jak Święty Mi­ko­łaj – mó­wił za każ­dym ra­zem.

Pan­dora zwy­kle od­po­wia­dała, że Mi­ko­łaj przy­nosi pre­zenty, więc ona nie mia­łaby nic prze­ciwko temu.

Za­nim po­szła do swo­jego po­koju, do­rzu­ciła do ogni­ska kilka po­lan i po­wie­siła mo­kre ubra­nia na krze­śle przy ko­minku. W nie­wiel­kiej chatce były tylko trzy izby. Z we­randy wcho­dziło się do naj­więk­szej, która była jed­no­cze­śnie kuch­nią, ja­dal­nią i sa­lo­nem. Duży ka­mienny ko­mi­nek stał w cen­tral­nym punk­cie chatki. Je­śli pa­liło się w nim przez cały dzień, ka­mie­nie były cie­płe na­wet na­stęp­nego ranka, mimo że ogień dawno wy­gasł. U sie­bie Pan­dora zdjęła resztę ubrań i prze­brała się w luźne spodnie z mięk­kiej owczej wełny i żółty swe­ter w li­ście brzozy, który sama zro­biła na dru­tach. To był jej strój po domu. Za­kła­dała go, gdy nic już nie mu­siała ro­bić da­nego dnia.

Kiedy ra­zem z tatą szy­ko­wali ko­la­cję, Pan­dora po­wtó­rzyła mu nie­mal słowo w słowo to, co An­gie opo­wie­działa o na­pa­ści na Pawła i Marka. Tri­stan wy­słu­chał jej z uwagą.

– To nie­do­brze – skwi­to­wał. Po­kroił po­mi­dory w ćwiartki i roz­dzie­lił na dwa ta­le­rze. – Trzeba prze­ło­żyć na­sze ju­trzej­sze po­lo­wa­nie. Mu­szę zejść do Citta Bianca, żeby do nich zaj­rzeć.

Jego wzrok stał się nie­obecny, jakby już ob­my­ślał, ile ban­daży, ma­ści, szyn i na­rzę­dzi po­wi­nien ze sobą ju­tro za­brać.

– Je­śli będę miał przy so­bie torbę le­kar­ską, to nie dam rady za­nieść skór do Tho­mas­sona – do­dał po chwili.

– Ju­tro trzeba spraw­dzić pu­łapki – przy­po­mniała mu Pan­dora. – Ale prze­cież mogę to zro­bić sama, kiedy ty bę­dziesz w mie­ście. Zresztą może wcale nie jest z nimi tak źle i już ju­tro wie­czo­rem bę­dziesz z po­wro­tem. A je­śli nie wró­cisz, to po­ju­trze sama zniosę skóry do mia­sta i wró­cimy do domu ra­zem.

– Tak, to roz­sądny plan. Tak zro­bimy. Pójdź trasą od za­chodu, że­by­śmy się nie roz­mi­nęli, je­śli też będę wra­cał.

– An­gie po­wie­działa, że cho­dzi tylko o kilka si­nia­ków i zła­maną rękę. To na pewno nic po­waż­nego.

Po­sta­wiła je­dze­nie na stole i usie­dli do ko­la­cji.

– Dawno już nie wi­dzie­li­śmy zbój­ców tak da­leko w do­li­nie. To rów­nie do­brze mo­gli być miej­scowi. Albo ktoś z Wil­czo­grodu – za­sta­na­wiał się Tri­stan. Pan­dora wie­działa dla­czego. Tata pró­bo­wał ją uspo­koić. Zwłasz­cza w pierw­szych la­tach po śmierci mamy czę­sto miała kosz­mary o męż­czyź­nie z roz­ciętą twa­rzą. Oj­ciec sta­rał się ją chro­nić naj­le­piej jak umiał. Prze­pro­wa­dzili się moż­li­wie naj­da­lej od mia­sta, a An­gie za­częła ją uczyć sa­mo­obrony.

– Tato, nie martw się o mnie – za­pew­niła go. – Już nie je­stem małą dziew­czynką. Nie boję się roz­ma­wiać o zbój­cach.

– Tak, wiem. Ale to nie zmie­nia faktu, że tylko ty mi zo­sta­łaś. Dla­tego dla mnie cały czas je­steś moją małą có­reczką i będę cię chro­nił z na­ra­że­niem ży­cia, je­śli bę­dzie trzeba.

– Oj, tatku, to ra­czej ja po­win­nam chro­nić cie­bie. An­gie ci nie mó­wiła, ja­kie po­stępy ostat­nio zro­bi­łam? Dziś po­ko­na­łam na­wet ją, cho­ciaż mnie za­ata­ko­wała od tyłu, i to z ki­jem.

– Ow­szem, An­gie uważa, że na tre­nin­gach je­steś świetna. Ale co, je­śli zda­rzy się coś, czego nie prze­ćwi­czy­ły­ście?

– Nie mogę prze­cież zo­stać tu, w gó­rach, do końca ży­cia. Ni­gdy nie wi­dzia­łam rów­niny, która leży na po­łu­dnie od gór. Ani mo­rza. Wi­dzia­łam tylko jego zdję­cia w ja­kichś sta­rych książ­kach. – Po­sy­pała solą po­mi­dora, za­nim wsu­nęła go so­bie do ust. Sól była jed­nym z pro­duk­tów, w które Citta Bianca mu­siało się za­opa­try­wać w Wil­czo­gro­dzie, cho­ciaż na tyle, na ile to było moż­liwe, mia­sto sta­rało się być sa­mo­wy­star­czalne.

– To prawda. Za to ci, któ­rzy miesz­kają na wy­brzeżu, ni­gdy nie wi­dzieli za­śnie­żo­nych gór­skich szczy­tów ani la­sów tak wiel­kich, że można po nich wę­dro­wać ca­łymi dniami – przy­tak­nął Tri­stan. – Ale po po­łu­dnio­wej stro­nie gór mieszka wielu lu­dzi i kilku z nich na­pa­dło na Pawła i Marka.

– Prze­cież wszy­scy nie mogą tacy być – za­uwa­żyła Pan­dora.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ale w lu­dziach ży­ją­cych w cią­głym stra­chu o wła­sne ży­cie coś się zmie­nia. Stają się jak za­jące, które wię­cej czasu po­świę­cają na wy­pa­try­wa­nie za­gro­że­nia niż szu­ka­nie po­karmu. My na szczę­ście już się tego stra­chu po­zby­li­śmy.

Pan­dora uśmiech­nęła się do niego i po­ki­wała głową. Cza­sem za­po­mi­nała, że tata nie prze­żył ca­łego ży­cia wy­soko w gó­rach. Że za­nim ona się uro­dziła, zwie­dził spory ka­wa­łek świata.Opo­wieść Tri­stana

O wul­ka­nie Toba, który był winny wszyst­kich moż­li­wych nie­szczęść, Pan­dora sły­szała, od­kąd się­gała pa­mię­cią. Za­wsze jed­nak trudno jej było so­bie wy­obra­zić, co tak na­prawdę się stało. Je­dy­nym świa­dec­twem po­tęż­nego ka­ta­kli­zmu, ja­kie wi­działa, były opusz­czone domy, za­rdze­wiałe sa­mo­chody i prze­wró­cone słupy elek­tryczne roz­rzu­cone po zbo­czach góry. Do­ro­śli opo­wia­dali o daw­nym świe­cie rzadko i za­wsze tak, jakby był zmy­śloną kra­iną pełną nie­sa­mo­wi­tych przed­mio­tów, któ­rych nie umiała so­bie na­wet wy­obra­zić.

Kiedy była mała, cza­sem pro­siła ro­dzi­ców, żeby opo­wie­dzieli jej coś o daw­nym świe­cie, ale za­wsze od­ma­wiali. Inni do­ro­śli z Citta Bianca zresztą też opo­wia­dali o nim nie­chęt­nie, zwłasz­cza w obec­no­ści dzieci. Pan­dora nie ro­zu­miała, dla­czego to taka ta­jem­nica. I oczy­wi­ście nie prze­sta­wała py­tać.

– Tato, a nie ba­łeś się, kiedy Toba nisz­czyła te wszyst­kie domy i sa­mo­chody? – py­tała daw­niej, a on za­wsze mó­wił, że jest za mała, aby zro­zu­mieć, co się wtedy stało. Tam­tego dnia jed­nak, ku jej wiel­kiemu za­sko­cze­niu, tata zła­pał ją za rękę i gdy wspi­nali się na zbo­cze, za­czął opo­wia­dać:

– Do­brze, Pando. Je­steś już chyba do­sta­tecz­nie duża, żeby po­znać moją hi­sto­rię. Pew­nie spo­rej czę­ści nie zro­zu­miesz, bo dawny świat był pe­łen rze­czy, któ­rych dziś nie mamy. Ale za­cznijmy od po­czątku. A po­tem mo­żemy omó­wić to, co bę­dzie dla cie­bie nie­ja­sne. Je­steś go­towa?

Kiw­nęła głową i w na­pię­ciu przy­gry­zła wargę. Miała wtedy dzie­sięć lat i czuła się bar­dziej niż dość duża, żeby po­znać hi­sto­rię taty.

– Za­tem za­czy­namy. To był cał­kiem zwy­czajny wto­rek, śro­dek lata. Sie­dzia­łem w biu­rze i pra­co­wa­łem, gdy je­den z asy­sten­tów wsu­nął głowę przez drzwi i po­wie­dział, że gdzieś na Wscho­dzie do­szło do erup­cji wul­kanu. To było do­kład­nie po dru­giej stro­nie globu. Mia­łem trzy­dzie­ści pięć lat i miesz­ka­łem w kraju, który na­zy­wał się Da­nia. Ty­siąc ki­lo­me­trów na pół­noc stąd. Był to kraj spo­kojny, pe­łen zie­lo­nych pól, la­sów i życz­li­wych lu­dzi. Bar­dzo bez­pieczne miej­sce do ży­cia, gdzie wła­ści­wie ni­gdy nie działo się nic po­waż­nego. Dziś Da­nia znaj­duje się w stre­fie ark­tycz­nej, skuta grubą war­stwą lodu i śniegu, które ni­gdy nie top­nieją.

Pra­co­wa­łem w pew­nym in­sty­tu­cie, gdzie zaj­mo­wa­li­śmy się opra­co­wy­wa­niem szcze­pio­nek. Pi­sa­łem wła­śnie ważny ra­port, dla­tego do­piero po go­dzi­nie mo­głem otwo­rzyć wia­do­mo­ści na kom­pu­te­rze i prze­czy­tać o wy­bu­chu wul­kanu. Na­główki krzy­czały: „Wielka erup­cja Toby. Co naj­mniej ty­siąc ofiar śmier­tel­nych”. Wcze­śniej nie wie­dzia­łem na­wet, że wul­kan o ta­kiej na­zwie ist­niał, a na­gle cały świat mó­wił tylko o nim. Po­ka­zy­wano na­gra­nia z sa­mo­lo­tów prze­la­tu­ją­cych da­leko od wul­kanu. Nie było na nich wi­dać ognia ani roz­ża­rzo­nej lawy. Je­dyne, co można było zo­ba­czyć, to ol­brzy­mia, więk­sza niż wszyst­kie góry szara chmura, która prze­ta­czała się nad kra­jo­bra­zem i stale ro­sła. Pa­mię­tam film, na któ­rym wi­dać, jak w kilka se­kund po­chło­nęła całą wio­skę. Naj­więk­szą grozę bu­dziły jed­nak na­gra­nia wy­ko­nane z ziemi. Było na nich wi­dać nad­cią­ga­jący ob­łok po­piołu i lu­dzi pierz­cha­ją­cych w pa­nice i szu­ka­ją­cych schro­nie­nia. Ale nie było się gdzie ukryć. Wszy­scy, któ­rzy miesz­kali w pro­mie­niu ty­siąca ki­lo­me­trów od Toby, zgi­nęli w krót­kim cza­sie od po­czątku erup­cji.

Po­tem, z go­dziny na go­dzinę, liczba ofiar ro­sła w za­stra­sza­ją­cym tem­pie. Po­cząt­kowy ty­siąc szybko zmie­nił się w sto ty­sięcy, a do końca dnia, gdy chmura do­tarła do du­żych miast, ta­kich jak Ku­ala Lum­pur, Sin­ga­pur, Dża­karta i Bang­kok, mó­wiono już o mi­lio­nach za­bi­tych. W hi­sto­rii ludz­ko­ści nie zda­rzyła się wcze­śniej ka­ta­strofa, która by po­chło­nęła tyle ofiar w tak krót­kim cza­sie. Dla mnie nie­po­jęte było, że coś ta­kiego działo się w tym sa­mym cza­sie, gdy ja sie­dzia­łem w biu­rze i pa­trzy­łem w ekran kom­pu­tera. Za oknem na­dal śpie­wały ptaki, świe­ciło słońce, a ruch na uli­cach był taki jak zwy­kle we wtor­kowe po­po­łu­dnie. Więk­szość lu­dzi w Da­nii uwa­żała, że to po­tworne nie­szczę­ście, ale że ich ono nie do­ty­czy.

W in­sty­tu­cie wszy­scy prze­rwali pracę, jed­nak zo­stali na miej­scu do końca czasu pracy. Lu­dzie nie mó­wili o ni­czym in­nym i byli prze­ra­żeni. Tam­tej nocy nie mo­głem spać. Sie­dzia­łem do późna, słu­cha­jąc ra­dia i czy­ta­jąc na bie­żąco wia­do­mo­ści w te­le­fo­nie, a w tle cały czas grał te­le­wi­zor. Nie można się było zbli­żyć do sa­mego wul­kanu, ale na zdję­ciach sa­te­li­tar­nych było wi­dać, że erup­cja trwała z nie­słab­nącą siłą. Jed­no­cze­śnie w te­le­wi­zji po­ka­zy­wano, jak chmura po­piołu obej­muje swoim za­się­giem co­raz więk­szy ob­szar.

Pro­wa­dzono dłu­gie wy­wody na te­mat wa­run­ków po­go­do­wych i pro­gno­zo­wano, w ja­kim kie­runku chmura bę­dzie się prze­miesz­czać w ko­lej­nych go­dzi­nach i dniach. A po­tem było cię­cie i łą­czono się z re­por­te­rem znaj­du­ją­cym się w któ­rymś z miejsc, do któ­rych po­piół jesz­cze nie do­tarł, ale miał do­trzeć w ciągu dwu­na­stu go­dzin. I wszę­dzie w Azji wy­glą­dało to tak samo: lu­dzie w pa­nice pró­bo­wali chro­nić się naj­le­piej, jak po­tra­fili. Ba­ry­ka­do­wali drzwi i okna, ob­kła­dali domy mo­krymi ko­cami i pró­bo­wali gro­ma­dzić je­dze­nie, żeby prze­trwać ka­ta­strofę.

W któ­rymś mo­men­cie za­sną­łem wy­czer­pany. Kiedy się obu­dzi­łem, do­cho­dziło po­łu­dnie. Gdy spa­łem, erup­cja nie ustała, prze­ciw­nie, przy­brała na sile i Toba za­częła wy­rzu­cać po­piół i gazy na jesz­cze więk­szą od­le­głość. Jakby kula ziem­ska otwarła ol­brzy­mie usta i po­wstała dziura pro­wa­dząca wprost do roz­ża­rzo­nego ją­dra pla­nety.

Wzią­łem prysz­nic, wy­pra­so­wa­łem ko­szulę i się ubra­łem. Zro­bi­łem so­bie grzanki i wy­pi­łem zimny sok, cze­ka­jąc, aż kawa w eks­pre­sie się za­pa­rzy. Po­tem wsia­dłem do sa­mo­chodu i po­je­cha­łem do pracy. Moje ży­cie to­czyło się pra­wie tak samo jak co dzień, pod­czas gdy po dru­giej stro­nie kuli ziem­skiej świat po­woli się koń­czył. Te­raz dziw­nie się czuję, gdy o tym po­my­ślę. Cho­ciaż apo­ka­lipsa trwała w naj­lep­sze, więk­szość z nas ro­biła to, co zwy­kle. Lu­dzie za­wo­zili dzieci do przed­szkoli i szkół, a po­tem je­chali do pracy. Sta­wali na czer­wo­nym świe­tle, szli na si­łow­nię, ro­bili za­kupy. W każ­dym ra­zie w pierw­szym dniu po erup­cji tak to wy­glą­dało.

W pracy pró­bo­wa­łem da­lej pi­sać swój ra­port, ale nie umia­łem się sku­pić. Wszy­scy by­li­śmy w sta­nie roz­ma­wiać wy­łącz­nie o znisz­cze­niach wy­wo­ła­nych erup­cją Toby i o tym, co to w przy­szło­ści może dla nas ozna­czać. By­li­śmy zgodni, że ta ka­ta­strofa za­pro­wa­dzi nowy po­rzą­dek w świe­cie. Od po­czątku erup­cji nie mi­nęła doba, a wiele z waż­nych wschod­nich ośrod­ków han­dlo­wych i pro­duk­cyj­nych było przy­sy­pa­nych kil­ku­na­sto­cen­ty­me­trową war­stwą po­piołu. I ten po­piół nie prze­sta­wał opa­dać. Nie mie­li­śmy wąt­pli­wo­ści, że to w taki czy inny spo­sób do­tknie rów­nież na­szą część świata. Ro­zu­mie­li­śmy, że je­śli te czą­steczki do­trą do nas, to bę­dzie ko­niec z la­ta­niem i po­dró­żo­wa­niem sa­mo­cho­dami, bo po­piół do­sta­nie się do sil­ni­ków i wy­woła ich sa­mo­za­płon. Ale poza tym są­dzi­li­śmy, że so­bie po­ra­dzimy.

Nie wszy­scy jed­nak byli ta­kimi opty­mi­stami. Wie­czo­rem w te­le­wi­zji wy­po­wie­dział się pe­wien pro­fe­sor geo­lo­gii i stwier­dził, że to ko­niec na­szej cy­wi­li­za­cji i lu­dzie praw­do­po­dob­nie wy­giną, po­dob­nie jak di­no­za­ury sześć­dzie­siąt mi­lio­nów lat temu.

Pan­dora się za­trzy­mała. Z tego, co po­wie­dział tata, zro­zu­miała może po­łowę.

– Ale jed­nak lu­dzie nie wy­gi­nęli, prawda?

Tri­stan kuc­nął, żeby zrów­nać się z nią wzro­kiem.

– Ja w każ­dym ra­zie prze­ży­łem i wszy­scy, któ­rych znasz, i któ­rzy mają wię­cej niż dwa­dzie­ścia trzy lata, rów­nież prze­żyli. Bar­dzo się jed­nak my­li­li­śmy, są­dząc, że so­bie po­ra­dzimy. Erup­cja Toby była po­twor­nym ka­ta­kli­zmem, ale tym, co znisz­czyło na­szą cy­wi­li­za­cję, oka­zało się coś zu­peł­nie in­nego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: