Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panią naszą upiory udusiły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Panią naszą upiory udusiły - ebook

Do dworu swojego stryja na Mazowszu przyjeżdża młody kadet Szkoły Rycerskiej. Na miejscu nie zastaje krewnego, za to służba wita go zatrważającą nowiną. Wedle ich słów panią domu udusiły upiory. Wykształcony w duchu oświeceniowego racjonalizmu młodzieniec nie daje zwieść się wiejskim zabobonom. Postanawia odkryć, co tak naprawdę stało się ze stryjenką i kto stoi za jej zabójstwem. Musi liczyć się z tym, że i jego życie znajduje się teraz w niebezpieczeństwie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-269-5100-4
Rozmiar pliku: 285 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

...przybyłem. Gorąc był straszny, a ja spragniony, więc kazałem kaczmarce piwa sobie podać dobrze ostudzonego.

Zaraz mi do stołu przyniosła w dzbanie cynowym piwa, o którym rzekła, że prawdziwie angielskie, takie jakie wielmożni panowie we Warszawie pijają. Prawdę mówiąc, niewiele ono miało z angielskim wspólnego. Pieniło się niby prawdziwy szlambir, ale to chyba tylko za przyczyną, że je jeszcze młode kaczmarka w glinianą flaszę szczelnie zamknęła i teraz po korka odetkaniu haniebnie się burzyło. Wystudzone jednak było i tęgość należytą posiadało, więc je ze smakiem wypiłem. Potem kazałem sobie jajecznicy z kiełbaską nagotować, a konia napoić i sianem podkarmić.

Kaczmarka misę z jajecznicą przyniosła i zapytała uniżenie się kłaniając:

– Czy jaśnie wielmożny oficyjer w izbie posłać nakazuje, czy na sianie w stodole będzie nocował?

Przywykłem już, że wszyscy w podróży oficyjerem mnie grzecznie tytułowali z racji mego galowego kadeckiego munduru, kapelusza z kokardą i szpady. Wyznać muszę, iż mi to wielką satysfakcją czyniło. Dumny byłem wielce z munduru, w któren mnie niedawno uroczyście obłóczono za wzorowe w naukach i dyszczyplinie postępy. Sam Jaśnie Wielmożny Książę Generał szpadę mi wręczył i odebrał stosowne przyrzeczenie, że nigdy niegodnym postępkiem munduru nie splamię i szpady, którą mi przypasano, dla prywaty nie użyję.

Wyjaśniłem kaczmarce, że popasać u niej na noc nie mam zamiaru, tylko oddechu złapawszy w dalszą ruszę drogę, aby przed wieczerzą zdążyć jeszcze do dworu w XXX.

W poczciwą niewiastę jakby grom strzelił, kiedy moją rezolucją usłyszała. Ręce załamała i w wielkie wpadając pomieszanie wykrzyknęła:

– Olaboga! Jaśnie Panie! A dokąd to też jaśnie wielmożny oficyjer się wybiera?! Tam, w XXX, straszne się wydarzyły sprawy! Już rano był tu jeden, którego z XXX do Warszawy z pilnym listem wysłano, i on mi o nich opowiadał. A teraz, zupełnie niedawno, był tu dziad proszalny, któren prosto z XXX przywędrował. Ten ci jeszcze okropniejsze opowiadał historyje! Imaginuj sobie, mości panie oficyjerze, że ponoć tam w nocy panią dziedziczkę upiory udusiły i przez komin wywlekły! Strach do miejsca przeklętego jechać!

Pomieszałem się niepomiernie, słuchając osobliwych nowin, ale mi się przecie za niepodobne do wiary wydały. Mniemania o upiorach za brednie miałem, niegodne człowieka oświeconego.

– Cóż mi to za ambaje opowiadasz! – rzekłem. – Nie ma żadnych upiorów. Upiory i wszelkie strachy to jeno czcze mary, zrodzone z błędnych mniemań grubych i nieoświeconych umysłów. Jakże więc upiory mogły kogokolwiek udusić i przez komin wyciągnąć?!

– Może i nie ma upiorów, wielmożny panie oficyjerze, w stronach, z których wasza wielmożność pochodzi. U nas, na Mazowszu, jednakowoż upiory to rzecz zwyczajna! W samej wsi naszej był upiór jeden przed laty i nawet znak ręki swojej na deszce wypalił ogniem piekielnym. Teraz ta deszka u księdza dobrodzieja na plebanii jest i nieraz sama ją własnymi oglądałam oczami.

Nie miałem ochoty na z zabobonną babą certowania, więc nic żem nie odrzekł. Pilno mi było bowiem w drogę, zwłaszcza że dziwaczne nowiny o tym, co się ponoć w XXX wydarzyło, mocno mnie jednak poruszyły i do pośpiechu obligowały.

Niewiasta, na moje milczenie nie bacząc, jęzor rozpuściła i dalsze czyniła dywagacje. Z bajań jej wynikało, że młodą panią, która dopiero przed rokiem wielmożnego pana dziedzica z XXX poślubiła, upiory tak potraktowały za to, że brak jej było pobożności. Ponoć nieszczęsna w posty na maśle jadała, w niedziele i święta do kościoła się spóźniała, a w XXX nowe wprowadziła obyczaje i, co najstraszniejsze, figurę dyjabelską przed dworem ustawić nakazała, za nic mając prośby domowych, by tego nie czyniła.

Rozgniewało mnie głupiej kaczmarki bajanie, i choć świadom byłem, że kadet cnotliwy zawsze i wszędzie winien jest ludzkość okazywać osobom stanu nawet najpodlejszego, to jednak babsko ofuknąłem, by byle czego niby pleciuga nie powtarzała.

Kaczmarka w mig pomiarkowawszy, że mi nie w smak poszło jej gadanie, z tonu spuściła i natychmiastową poczęła czynić ekspiacją. Gęsto się przy tym tłumaczyła, że jeno powtarza to, co inni plotą. Potem jednak raz mnie jeszcze gorąco przed jazdą do XXX przestrzegała. Powiadała, że szkoda by wielka była, gdyby tak pięknego oficyjera upiory miały udusić.

Zjadłszy, co zjeść miałem, i zapłaciwszy, co się należało, w wielkim pośpiechu karczmę opuściłem. Konia mi mojego podali i wierszchem się puściłem traktem prosto do XXX wiodącym. Czas był popołudniowy. Słońce mocno przygrzewało, ale ja konia nie szczędziłem, poganiany wielkim niepokojem o to, co się tam w XXX naprawdę wydarzyć mogło.

W XXX pan Stryj mój siedział, któren od śmierci mego Ojca i Matki, gdym miał roków zaledwie piętnaście, był mi za Opiekuna. Do obowiązków swoich bardzo się pan Stryj mój uczciwie przyłożył. W wiosce mojej, której zostałem prawym po Ojcu dziedzicem, osadził podstarościego. Ten był człowiekiem rzadkiej rzetelności i poczciwości i dobrze w niej gospodarzył. Mnie zaś, synowca swego jedynego, jako że rodzeństwo moje całe w niemowlęctwie z ospy było pomarło, wyekspediował pan Stryj do Warszawy, do Akademii Szlacheckiego Korpusu Kadetów JKM, gdziem przez sześć roków pobierał nauki, starając się ani panu Stryjowi, ani sławnej Szkole Rycerskiej i jej przełożonym wstydu nie przynosić.

Co roku na czas przerwy w naukach przyjeżdżałem do XXX, aby pana Stryja za kolana obłapić, rękę stryjowską ucałować, za opiekę i dobrodziejstwa dziękując i postępami w nauce się chwaląc.

Roku bieżącego rada korpusowa zadekretowała, iż godzien jestem uroczystych obłóczyn. Na miejsce granatowej sukni prostej nosić więc odtąd mogłem od święta i w czasie wolnym mundur długi czerwono-granatowy, kamizel biały ze złotymi guzikami, kapelusz trójgraniasty paradny z białą kokardą oraz przypasywać na oficerskim temblaku zwisającą szpadę w czarnej skórkowej pochwie zakończonej skuwką złocistą.

Strasznie mi pilno było owym mundurem, któren jest przedmiotem marzeń każdego kadeta, przed panem Stryjem moim się pochwalić. Aby więc prędzej do XXX dojechać, zrezygnowałem z pocztowej karety i konia pożyczywszy od przyjaciela mojego z Korpusu, którego dom rodzicielski tuż obok Warszawy był położony, dzisiaj grubo jeszcze przed świtem wierszchem w drogę ruszyłem.

I jeszcze jedna była przyczyna pośpiechu. Otóż pilno mi było poznać panią Stryjenkę, której dotąd na oczy nie widziałem.

Stryj mój wdowcem bezdzietnym był i do ponownego ożenku wcale się nie kwapił. Wielcem się przeto zdziwił niespełna rok temu nazad, kiedym się z listu pana Stryja dowiedział, że w Boże Narodzenie zamiaruje on wstąpić w związki małżeńskie z jaśnie wielmożną panną Dorotą Sucholaską dwadzieścia dwie wiosny ledwie liczącą. Tak to też z woli nieodgadnionych wyroków Przeznaczenia Stryjenką moją zostać miała niewiasta ledwie co ode mnie starsza.

Trochę się zafrasowałem tym niespodziewanym obrotem wypadków, bo chociam życzył panu Stryjowi mojemu jak najlepiej i cieszyć się powinienem, że mu młoda małżonka życie osłodzi, dotąd w smutnej pędzone samotności, to jednak krzynę strach mnie oblatywał, iż romansowe sentymenta i miody małżeńskiego pożycia odwrócić mogą serce Opiekuna od mojej osoby.

Na weselu przytomny nie byłem. U nas, w Korpusie, twarda dyszczyplina. Właśnie na mnie we święta przypadały w kolejności służby wartownicze i nawet mowy nie było, bym zamyślać mógł o urlopie. Zarówno JW Książę Generał, jak i inni Korpusu przełożeni stale nam wpajali cnotę przedkładania świętych obowiązków Służby ponad wszelką prywatę.

Pędziłem więc teraz do XXX, gnany chęcią zaprezentowania panu Stryjowi munduru długiego, jak i ciekawością, jaką to znajdę panią Stryjenkę, która stać się miała podporą i osłodą starości mojego Dobrodzieja. Kiedy zaś od kaczmarki usłyszałem owe dzikie i do niczego niepodobne nowiny, niepokój mój stał się przeogromny.

Cóż to mogło wydarzyć się takiego, co asumpt dało tak dziwacznym i okropnym bajaniom? Czyżby młoda żona pana Stryja mojego zachorzała nagle albo i zgoła pomarła? Czyżby nie dane mi było poznać jej żywej, a dom, do któregom tak pospieszał, przemienił się w dom żałoby?

Choć wokół gaje się zieleniły, ptaszki wdzięcznie głosy dawały, a wonie ziół doźrzałych łechtały powonienie, to mi wcale w głowie nie było owych cudnych widoków natury smakowanie. Gnałem co koń wyskoczy, byle prędzej do celu podróży dojechać i na własne przekonać się oczy, co tam w domu Stryja mojego naprawdę zaszło.

Mocno już się zmierzchało, kiedym wjechał w bór zielony, między sosny żywicą woniejące. A za tym borem była jeszcze brzezina, w której mucharów czerwonych w bród i już, przez strumyczek między łąkami szemrzący się przeprawiwszy, dostrzegłem w oddali rozłożyste zarysy dworu w XXX.

Ostatni traktu kawałek, konia do galopu ostrogą pobudzając, przeleciałem niby na skrzydłach.

Zatrzymałem się przed gankiem. Dwór, tak mi dobrze wiadomy i tak sercem całym kochany, osobliwą dziś we mnie wywołał impresją. Nicht mnie nie witał, nicht konia nie spieszył odebrać. Nawet pies żaden nie wyskoczył z ujadaniem, co psi zawsze czynili, gdy ktoś obcy z drogi zawitał.

Niebo widome za kalenicą dachu wyniosłego płonęło krwawą purpurą zachodu w jakowąś trupią siność przechodzącą. Sam dwór, ciemny i dziwnie opustoszały, wydał się raczej do jakiegoś barbarzyńskiego grobowca podobny, a nie do domu, w którym gości radość, spokój, uczciwość i dostatek.

Przed gankiem, tam gdzie bzy rosły, nowość dostrzegłem nigdy tu dotąd nie widzianą. Na kamiennym postumencie siedział wyciosany z kamienia satyr brodaty. Na łbie rozkoczudanym, z którego dwa rogi sterczały, miał ten kozłoludź założony wieniec z liści spleciony, a gębę okropnie wykrzywiał w paskudnym uśmiechu.

Figura ta, choć udatnie i foremnie z kamienia wyrobiona, nie pasowała jakoś zupełnie do domu tego.

Zeskoczyłem z konia, przywiązałem go lejcami do ganku i ze sercem dziwną trwogą ściśniętym wszedłem do sieni ciemnej i obszernej.

Krzyknąłem głosem nieswoim:

Jest tam kto żyw?!

Głos zadudnił głucho po sieni jak groch po beczce, a potem nagle ze skrzypieniem drzwi się jakieś rozwarły i mdły blask ogarka mrok objaśnił.

Grzelę obaczyłem. Stary Grzela, pokojowiec i totumfacki pana Stryja mojego, stał w drzwiach odemkniętych i ogarkiem sobie przyświecał.

Poznał mnie sługa stary i rzekł:

O, panicz przyjechał...

W głosie jego nie było wesołości, z jaką mnie dawniej zawsze witał.

– Na Boga! – wykrzyknąłem. – Cóż to się stało w tym domu? Pusto jakoś, nicht gościa nie wita, jakby posnęli wszyscy... Cóż tego za przyczyna?

– Nieszczęście się stało, paniczu – odrzekł Grzela głosem drżącym i połamanym. – Nieszczęście okropne... Panią naszą upiory udusiły......dał się w końcu przekonać.

– Paniczu – powiedział – skoro tak nalegasz, to i pójdziemy do tej sypialni na pana Obrzybalskiego nie czekając. Ale to niedobra sprawa... Oj, bardzo niedobra! Lepiej tam nie wchodzić...

– A cóż się nam stać tam może? – fuknąłem z gniewem. – Tak od zdrowych zmysłów z przesądnej trwogi odeszliście, że w zniknieniu pani Stryjenki mojej, niczego inszego, tylko dzieła sił nieczystych upatrujecie! A przecie z pewnością zupełnie insza była przyczyna! Przecież jaśnie wielmożna pani starościcowa może gdzieś w czyjejś niewoli ratunku wyczekuje, a wy już ją pochowaliście i bajdy o upiorach pleciecie! Szukać jej trzeba, a nie o strachach bajać! Ot co! Gdyby pan Stryj mój był doma, toby do tak okropnego rozprężenia i czadzenia umysłów nigdy nie doszło... Już by i dawno wszystko wokół zostało przeszukane za śladami zbójców, a pogoń dawno podjęta!

– O jakich to zbójcach mówisz, paniczu? Kogoż to mamy gonić? Panią naszą upiory udusiły i przez komin z sypialni wywlekły... Nie ugonisz upiora przeklętego, jeśli już ofiarę ucapił i porwał.

– Prowadź, Grzelu, do sypialni jaśnie pani. Tam obaczymy, jakie to były te upiory i kogo gonić potrzeba.

Rad nierad poprowadził mnie Grzela do sypialni pani Stryjenki.

– Otwórz, paniczu. Mnie jakoś niesporo... – wyznał głosem drżącym – i tylko raz jeszcze cię przestrzegam, że niedobrze czynimy. Tę izbę egzorcyzmować by wprzódy wypadało, zanim się tam wejdzie.

Pomijając żałosne biadolenia starego, klamkę odemknąłem i weszliśmy do środka. Świecę od Grzeli odebrać musiałem, bo mu tak w ręku drżącym dygotała, żem się obawiał, iż zaraz knot zgaśnie i w ciemności się utopimy.

Izba sypialna pani Stryjenki duża była, czysta i przywodziła na myśl przez podobieństwo raczej wnętrze jakiegoś podwarszawskiego maison de plaisance niż łożnicę we dworze mazowieckim. Stało w niej łóżko nowomodne z firankami kitajkowymi, komoda intarsjowana cudnej roboty i gotowalnia z dużym kryształowym zwierściadłem w złocistych ramach. A na gotowalni obaczyłem rozmaite flaszki, flakony z wódkami wonnymi i puzderka z bielidłami, rumienidłami i pudrami wszelkimi. Na podłodze leżał przewrócony taburet ze złoconymi nogami i książka rozłożona.

Łóżko było rozesłane, firanki odciągnięte, a pościel rozrzucona w najokropniejszym nieładzie. I krew na niej była czerwona. Bardzo wiele tej krwi pościel batystową brudzącej.

A najwięcej krwi było w kominie. Cały komin był nią od wnętrza zalany. Wielka zakrzepnięta kałuża rozlewała się na kamieniach paleniska, a kiedy, przezwyciężając naturalną obrzydliwość wobec oglądanych okropności, łeb i rękę ze świecą w komin wetknąłem, tom plamy krwi ze tłustą sadzą zmieszanej zobaczył na ścianach biegnącego w wierch kominowego przewodu.

Pełen abominacji wobec tych szkaradnych widoków, wnętrze jatki przypominających, odstąpiłem na stronę, wierszchem dłoni ocierając czoło zimnym potem oblane. Jeszczem tylko lustracją ostatnią czyniąc zdążył zauważyć, że w tej krwi zastygłej tu i owdzie jakieś drobniutkie kawałki pierza i puchu są przylepione.

Pomilczawszy chwilę dobrą, zapytałem Grzelę głosem zmienionym:

– I to niby tym kominem miały panią Stryjenkę moją upiory uprowadzić?

– A tym, paniczu – odparł Grzela. – Tym właśnie. Udusiły i ze sobą uniosły... – przeżegnał się, zerkając ukradkiem na komin krwią zalany.

– Słuchaj no, Grzelu – zapytałem – czy pani starościcowa karlicą była?

– Uchowaj, Panie Boże! – obruszył się stary, na chwilę o swej trwodze zapominając. – Panicz żartuje! Nasza jaśnie pani starościcowa była wzrostu więcej niż miernego. Piękna i tłusta jak jałowica była, paniczu!

– To w takim razie jak owe upiory dały radę ją przez komin przeciągnąć? W jaki to sposób, mój Grzelu, mogło to być? Toć luft w kominie ma pół stopy w dijametrze! Nie tylko dorosła niewiasta, ale i pacholę nawet żadne, chyba że w niemowlęstwie przez ten komin nie przeleci!

– Upiorów to była sprawa, jaśnie paniczu! One się tam na dijametrach nie wyznają, a jak zechcą, to i krowę albo i byka przez komin przeciągną. Nie takie już rzeczy, paniczu, bywały...

– Bajdy, imć panie Grzelu, opowiadacie! Przesądy to jeno, gusła i zabobony niegodne oświeconego umysłu. Nie upiory i nie przez komin jaśnie panią z łożnicy wyniosły. Inszą drogą musiała ona izbę opuścić.

– Jaką to inszą drogą, paniczu? Drzwi były od wewnątrz zawarte, okiennice takoż. Jedyna wolna droga przez komin pozostała... Nie było sposobu, tylko przez komin... – przeżegnał się Grzela i niepewnie rozglądnął po izbie. – Chodźmy już, paniczu, z tego miejsca przeklętego. Człowiekowi aż skóra cierpnie, że coś tu zaraz z komina wylezie i za kark ucapi...

– Strachliwi okropnie jesteście, mości Grzelu, oj, niby jakaś baba...

Obruszył się stary słysząc moje słowa. Oko mu zabłysło, a wąs siwy się nastroszył:

– Nie obrażaj, paniczu, starego żołnierza! Serca zajęczego mi nie zarzucaj! Kiedy jeszcze ciebie na świecie nie było, a twój pan ojciec, Panie świeć nad jego duszą, w konwikcie u ojców jezuitów Alvara wkuwał, ja już na ruskich stepach z hajdamakami się goniłem i łeb dla Ojczyzny nadstawiałem. I nie znajdziesz takiego, choćbyś nie wiem gdzie szukał, który mógłby powiedzieć, że Grzeli kiedyś serce przed hajdamacką spisą lub samopałem zadrżało! Ale z upiorami... Z upiorami, paniczu, to insza sprawa zupełnie...

Wstyd mi się zrobiło, żem staremu żołnierzowi należytego uszanowania nie okazał, co było mą kadecką powinnością, więc......wieczerzę podano. Było zwyczajem w tym domu, że jeżeli gości akurat we dworze nie było, pan starościc pospołu z najbardziej zaufanymi domowymi wieczerzał. Takoż i tym razem wszyscyśmy razem do stołu zasiedli. Ja, jako żem był krwi najbliższej do nieprzy–. tomnego w domu gospodarza, miejsce pana Stryja mojego przy stole zająłem.

Rozmowa wcale się nie kleiła, co ze względu na sytuacją dziwnym nie było, i milczkiem pojadaliśmy, co nam tam podano.

Pan podstarości Obrzybalski w ponurym milczeniu obficie raczył się gorzałką, ja piłem węgrzyna, którego imć podstarości kazał do dzbana z beczki natoczyć, a panna Justynka, panna apteczkowa, krewna daleka i uboga pana Stryja mojego, jadła niewiele, a w swoim kielichu usta tylko rzadko zamaczała. Siedziała też z nami przy stole osoba całkiem mi dotąd nie znana. Był to młody panek o twarzy bladej i oczach podbitych jakby z niewywczasu, odziany we fraczek zielony i żabotami przystrojony. Na głowie miał małą peruczkę ładnie ufryzowaną. Zręcznie sobie ów panek na swym talerzu grabkami srebrnymi poczynał i kąskami małymi jadł, pilnie bacząc, aby koronkowych mankietów sosami nie splamić.

Onże to był imć pan Aksamicki, sekretarz pana Stryja mojego. Nie wiem, na co był panu Stryjowi sekretarz, kiedy dotąd wszystko, co należy, pan Obrzybalski załatwiał, ale widać taki był kaprys pana starościca, aby nowomodnym obyczajem grono domowych o sekretarza pomnożyć...

Pierwszym zdecydował przerwać nieznośne milczenie. Kielich odstawiając zapytałem:

– Mości panie Obrzybalski, jakoż to jest, że dotąd pan Stryj mój o zniknieniu żony swojej nie powiadomiony? Nijak tego pojąć nie potrafię...

Imć podstarości westchnął ponuro:

– Jak się tylko okazało, że jaśnie panią starościcową upiory poprzez komin uniosły, zaraz pchnąłem pacholika do Płocka, dokąd jaśnie wielmożny pan względem interesów trzy dni temu nazad samowtór z Tomaszkiem pojechali. Ale do tych pór pan starościc jeszcze nie wrócił, co wielce jest osobliwym, bo czasu było aż nadto.

A może to, mości Obrzybalski, takoż sprawa upiorów? – spytał pan sekretarz, a trudno było pomiarkować, czy serio gada, czy kpi.

Pan Obrzybalski gniewnie się zmarszczył:

– Nie czas, waszmość, na żarty niewczesne! Jakby jednego nieszczęścia było ci mało, ty się o drugie napraszasz! Żebyś waść w złą godzinę czego nie wypowiedział...

– O żadne ja drugie nieszczęście się na napraszam – objaśnił spokojnie pan Aksamicki – tak tylko głośno sobie koncypuję, bo i mnie dziwno, że pan starościc dotąd nie wraca.

Oglądnąłem sobie dokładnie pana sekretarza i rzekłem:

To i widzę, że waść, jak Grzela i pan Obrzybalski, podobnie uwierzył, że upiory porwały panią starościcową? Toż to żarty czyste!

– Żarty nie żarty, mości panie kadecie – odparł imć Aksamicki półgębkiem się uśmiechnąwszy – ja tam też gusłom í zabobonom nieskłonny jestem dawać wiary, ale...

– A cóż to za ale! – przerwałem poruszony do żywego. – Jakże to możliwe, aby w wieku powszechnego oświecenia ludzkości, kiedy pryskają pęta krępujące umysły barbarzyńskimi okowami, a filozofowie pouczają nas prawach natury, gdy uczeni mężowie dobywają iskry z elektrycznej machiny, waść pragniesz, abym uwierzył, iż śpiącą niewiastę jakieś mary przez komin z sypialni wyciągnęły? Toż to brednie wierutne!

– Brednie albo i nie brednie – odrzekł na to pan sekretarz, spojrzeniem ciekawym mnie obrzucając. – Machina elektryczna, którą sam na własne oczy jeszcze będąc w konwikcie u ojców pijarów wielekroć oglądałem, nic tu do rzeczy nie ma. Fakta się tylko liczą. Tylko fakta! Tego nas właśnie uczą dzisiejsi filozofowie.

A zważ waszmość, że fakta tu mamy następujące: Z wieczora pokojowa Marcysia panią starościcową do snu rozebrała okiennice w sypialni od wewnątrz zamknęła, tak jak to zawsze była przyuczona czynić. Jaśnie pani starościcowa delikatnej była konstrukcji; migreny a wapory często ją męczyły i trwogę wielką odczuwała względem piorunów. Okropnie się bała, aby który, szybę wybiwszy, do izby się nie wdostał. Zamykania okiennic na noc tedy pilnie przestrzegała. Tak to więc okiennice były zamknięte, a Marcysia, kiedy już odchodziła, słyszała, wyraźnie, jak pani starościcowa klucz w zamku przekręca.

Około północy obudziły mnie i innych domowych okropne hałasy. Pierwiastkowo wyimaginowałem ja sobie, że to jacyś hultaje na dwór najechali i za rapier się chwyciłem. Insi domowi takoż się złapali, za co który miał do obrony sposobnego.

– No i właśnie – przerwałem niecierpliwie – te hałasy musiały być przez tych uczynione zbójów, którzy panią Stryjenkę moją porwali!

Aksamicki przecząco głową pokręcił.

– Mylisz się waszmość! Nie było we dworze żadnych rozbójników. Wszystkie okna drzwi były mocno zawarte. A i na dworze też nikogo. Dokładnie to potem sprawdziliśmy...

Jakoś mi się w rozumie opowieści imć Aksamickiego pomieścić nie chciały, zapytałem tedy:

– A psi? Musiały przecież jakiś hałas uczynić, gdy obcych wokół dworu wyczuły...

Nie masz we dworze psów – wtrącił imć Obrzybalski. – Trzy dni temu nazad wszystkie jak jeden powyzdychały. Nażreć się musiały jakowejś trutki albo i insza zaraza je wydusiła.

– Pobiegliśmy zatem wszyscy do miejsca, skąd te okropne hałasy dobiegały – ciągnął swą opowieść pan sekretarz – i się okazało, że był to pokój sypialny pani starościcowej. Panna Justynka juże pode drzwiami do tej izby cała drżąca stała, a i ja jeszcze w czas zdążyłem, aby słyszeć, co się tam za nimi wyprawia. Potem wszystko umilkło, a domowi zdążyli już przybieżyć. Stukaliśmy i kołataliśmy do drzwi tych ile sił tylko, ale zawarte były i nicht się ze środka nie odzywał.

– Jakże więc drzwi otworzyliście? – spytałem. – Nie widziałem, aby wyłamane były.

– Bo i nie trzeba było łamać – wyjaśnił imć Obrzybalski. – Panna Justynka przecież wszystkie klucze nosi. Ma je we swojej izbie. Mdlała nieboga z wielkiej egzaltacji, alem jej nakazał, aby szybko po klucz pobiegła. Wnet się uwinęła i go nam przyniosła.

– Jednakowoż jakim sposobem drzwi otwarto, kiedy po drugiej stronie w zamku drugi klucz siedział?

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: