Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna z Monidła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lutego 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Panna z Monidła - ebook

Ciąg dalszy przygód wesołej rozwódki Alicji!

Alicja zgadza się zaopiekować domem swojej przyjaciółki na czas jej wyjazdu. Jednak co zrobić z Szymonem? Może to dobra okazja, żeby od siebie odpocząć? A może wprost przeciwnie?

W ferworze przeprowadzki Alicji umyka informacja, którą miejscowe media publikują na czołówkach swoich serwisów. Ktoś włamał się do miejscowego muzeum i ukradł jeden z głównych eksponatów – obraz „Panna z Monidła”. Policjanci rozpoczynają śledztwo, które dziwnym trafem może doprowadzić ich wprost do domu, w którym teraz mieszka Alicja. Czyżby główna bohaterka, sama o tym nie wiedząc, stała się wspólniczką złodzieja?

Będzie wesoło i będzie się działo!

Alicja, wpadając w kolejne tarapaty, funduje czytelnikowi komedię pełną przezabawnych omyłek. Z przymrużeniem oka, z zaskakującym zakończeniem – bez uśmiechu ani rusz.

Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-794-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WYSTĘPUJĄ:

Alicja Kalicka – kobieta po przejściach

Szymon Paluszkiewicz – mężczyzna z przeszłością

Paweł Watrak – były mąż Alicji, obdarzony przez naturę wyjątkowo dorodnym genem niewierności

Tatiana Watrak – żona Pawła (druga, ale pewnie nie ostatnia)

Barbara Nowik – wspólniczka Alicji w firmie „Wesoła rozwódka”

Łucja – przyjaciółka Alicji, terroryzowana przez tajemnicze stowarzyszenie

Pani Ada – gosposia, zwana również „panią Alą”

Mirek – kuzyn, który przyjechał z rurami

Karol – policjant, przed którym Alicja ucieka

Paweł Gaweł – komendant posterunku policji w miasteczku, gdzie nie popełnia się przestępstw (prawie)

Pan Karasek – sąsiad, który ma o Alicji jak najgorsze zdanie

oraz:

Pasztet, Rudy Sto Dwa, Maryśka, Wiesiek, Hula i HopPaweł Gaweł, świeżo upieczony komendant posterunku policji w Zabrzeźnie, z przyjemnością spoglądał przez okno swojego gabinetu. Jakiś czas temu wrócił z Londynu, gdzie był na stażu w Scotland Yardzie, i ciągle jeszcze wzdrygał się na samo wspomnienie tego pobytu. Angielska stolica była dla niego za duża, zbyt zatłoczona, nie znosił ciągłej mżawki i mgły. I te wszystkie przestępstwa, które były tam codziennością – kradzieże, rozboje, napady, bójki!

– Nie to, co w naszym Zabrzeźnie – mruknął z zadowoleniem pod nosem. – U nas takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Inni ludzie, inne powietrze. Gdyby tylko nie gadanie tych z wojewódzkiej, że u nas jest za spokojnie i nie warto utrzymywać w Zabrzeźnie komendy…

Rozmyślania przerwał mu telefon, który rozdzwonił się na biurku. Komendant z żalem oderwał się od kontemplowania widoku za oknem i podniósł słuchawkę.

– Co? – powiedział ze zdziwieniem. – Włamanie do naszego muzeum? Wczoraj wieczorem? Skradziono obraz? Zaraz tam będę.ROZDZIAŁ I

WSZYSTKO SIĘ ZACZYNA, ALE NIKT JESZCZE O TYM NIE WIE, CHOĆ NIEKTÓRZY COŚ JUŻ PRZECZUWAJĄ

– Powiedz, że to zrobisz! – Łucja złożyła błagalnie ręce. – Jeśli się nie zgodzisz, to Grzesiek poleci do Stanów sam, a ja umrę z tęsknoty za nim. Dobra, może nie umrę, ale na pewno zacznę jeść jak głupia i potwornie się roztyję. A ty będziesz miała wyrzuty sumienia za każdym razem, jak na mnie spojrzysz. A znasz mnie i wiesz, że będę za tobą specjalnie łaziła, żeby ci było jeszcze bardziej głupio. To co? Nie mogę przecież zostawić Maryśki samej, a ona nie zgodzi się na żadną przeprowadzkę, nawet gdybym znalazła kogoś, kto ją weźmie.

Alicja westchnęła. Wiedziała, że przyjaciółce zależy na tym wyjeździe. Nie, nie obawiała się, że Łucja roztyje się z rozpaczy, bo to chyba było niemożliwe. Odkąd się znały, czyli od czasów licealnych, nie mogła wyjść z podziwu, że można jeść tyle co Łucja i nie przytyć ani grama. Jeszcze lepiej! Im więcej jadła, tym bardziej chuda była. Jeśli czegokolwiek można się było obawiać, to tego, że z tęsknoty za ukochanym mężem zacznie pochłaniać takie ilość żarcia, że wyschnie na wiór. No i Alicji było też żal Maryśki. Lubiła tę starą wariatkę.

– To jak? – nalegała przyjaciółka. – Kawalerkę w tym czasie wyremontujemy. Grzesiek ma zaprzyjaźnioną ekipę malarzy-pacykarzy, więc nie będziesz musiała niczego pilnować. Sama ostatnio mówiłaś, że ci kawał tynku z sufitu spadł do wanny, jak się kąpałaś.

– Do zupy mi wpadł, jak się kąpałam – sprostowała Alicja.

– Kąpałaś się w zupie? – zdziwiła się Łucja.

– Nie, skąd. Kąpałam się normalnie w wodzie, w łazience. A w kuchni na gazie miałam zupę. I ten tynk wpadł mi do zupy – wyjaśniła przyjaciółka. – Cały garnek musiałam wylać.

– Do wanny?

– Nie, gdzie do wanny! Nie bredź! Do kibla wylałam przecież.

– Bredzę, bo cała w nerwach jestem, odkąd Grzesiek mi powiedział o tym wyjeździe. To co? Przeniesiesz się tutaj, jak nas nie będzie? Proszę…

Prawda była taka, że Alicja dla przyjaciółki gotowa była zrobić wiele, ale akurat na przeprowadzkę nie miała najmniejszej ochoty. Przyjaciółka mieszkała co prawda w Monidle – pięknej podmiejskiej dzielnicy Zabrzeźna, z dobrym dojazdem do centrum, w przytulnym domu, było jednak pewne „ale”… To „ale” miało na imię Szymon i mieszkało w kawalerce naprzeciwko tej, którą Alicja wynajmowała właśnie od Łucji. Wygodnie było przemykać się do niego po korytarzu ciemną nocą w samej bieliźnie. No, prawie w samej bieliźnie, bo zawsze istniało ryzyko, że natknie się na pana Karaska, sąsiada zajmującego ostatnie z trzech mieszkań na jedenastym piętrze w bloku z wielkiej płyty. Z drugiej strony, Szymon od kilku tygodni był jakiś taki roztargniony, rozdrażniony, chwilami jakby nieobecny duchem. Może dobrze im zrobi taka chwilowa separacja od stołu i łoża?

Kryzysy zdarzają się również w nieformalnych związkach. Może powinniśmy od siebie odpocząć przez jakiś czas? – pomyślała, a głośno powiedziała:

– Dobra. Mogę na ten czas zainstalować się u was. Ale musicie mi pomóc z przeprowadzką. Trochę ostatnio obrosłam w graty i nie dam rady wszystkiego przewieźć Czarownicą.

Czarownica była samochodem Alicji. Nazwała go tak, gdy dowiedziała się, że jego poprzedni właściciel urodził się we wsi Łysa Góra. A ponieważ pojazd miał kolor spranej żółtej ściery do podłogi, to gdy Alicja wpadała w zły humor, Czarownica zamieniała się w Ścierkę. Od szczęśliwego rozwodu z Pawłem, a potem szczęśliwego spotkania z Szymonem, pojazd zdecydowanie częściej bywał Czarownicą.

– Jesteś kochana! – Łucja rzuciła się jej na szyję. – Przywiozę ci wspaniały prezent z Ameryki. Co byś chciała? Mów! Dla ciebie mogę nawet odłupać kawał Statuy Wolności.

– Siebie przywieź całą i zdrową – odpowiedziała Alicja, uwalniając się z objęć przyjaciółki. – I przede wszystkim baw się tam dobrze.

– I ty też, panno z Monidła – roześmiała się przyjaciółka.

– Jaka panna, rozwódka przecież.

– Podobno feministki walczą, żeby kobiety po rozwodzie mogły wpisywać sobie w dokumentach, że są pannami.

– No to zapiszę się do tych feministek.

Gdy wróciła do domu, Szymona jeszcze nie było. Miała więc trochę czasu, żeby się zastanowić, jak mu powiedzieć, że się wyprowadza. Ciągle zastanawiając się nad najlepszą formą zakomunikowania ukochanemu o konieczności chwilowej separacji, wyszła na spacer z Pasztetem, psem rasy bliżej niezdefiniowanej, a potem zrobiła zakupy na kolację. Po powrocie nakarmiła kocura o militarnym imieniu Rudy Sto Dwa i zabrała się do przygotowywania zapiekanki makaronowej z grzybami. Pół godziny później wszystko było prawie gotowe, ale ona nadal nie miała pomysłu na poważną rozmowę o związku. Wzięła prysznic i przebrała się. Poprawiała makijaż, gdy usłyszała, że na ich piętrze zatrzymuje się winda, a chwilę później trzaskają drzwi mieszkania Szymona. Po jakimś czasie rozległ się dzwonek do drzwi, więc założyła, że po drugiej stronie stoi mężczyzna jej życia. Zrobiła seksowną minę i nie zerkając przez wizjer, szarpnęła drzwi wyjściowe i oparła się kusząco o futrynę, przymykając oczy. Po kilku sekundach zorientowała się, że coś nie gra, bo mężczyzna po drugiej stronie drzwi nie rzuca się na nią i na dodatek chrząka tak jakoś znajomo i nieprzyjaźnie… Otworzyła oczy i natychmiast się wyprostowała.

– Dzień dobry – powiedziała na widok łysego pana Karaska i obciągnęła spódnicę.

– To wrzucili do mojej skrzynki zamiast do pani – powiedział sąsiad w tej samej chwili, nie odrywając karcącego wzroku od jej uda, które, mimo że Alicja naciągnęła materiał, ciągle kusząco błyszczało spod przykrótkiej kiecki.

Wzięła od niego przesyłkę i spojrzała na nią ze zdziwieniem. Bąbelkowa koperta formatu A4 wyglądała, jakby ktoś ją wcześniej przeżuł i wypluł. Była okrutnie wymiętolona, a adres zamazany i praktycznie nie do odczytania.

– Pies wyrwał wnuczce, jak niosła ze skrzynki – wyjaśnił pan Karasek.

– A jest pan pewny, że to akurat do mnie? – zapytała z powątpiewaniem.

– A do kogo innego miałoby być? Przecież pani ma skrzynkę obok mojej – odpowiedział sąsiad i trzasnął drzwiami.

– Co się stało? – zapytał Szymon, wychodząc ze swojego mieszkania. – Czego on chciał?

Alicja pokazała mu kopertę, którą trzymała z odrazą w dwóch palcach.

– Ktoś przez pomyłkę wrzucił do jego skrzynki. Nie da się odczytać adresata i nie wiadomo dlaczego uznał, że to do mnie – wyjaśniła, wchodząc do mieszkania.

Szymon zamknął drzwi i wyjął jej list z rąk.

– Pasztet się do tego dorwał? – zapytał z uśmiechem, a w odpowiedzi pies Alicji szczeknął z urazą z wnętrza mieszkania.

– Pasztet nie zdążył – odpowiedziała Alicja. – Szybsza od niego była suka Karaska. Połóż gdzieś tę kopertę i wchodź do pokoju. Zrobiłam zapiekankę z makaronem i grzybami. Zjesz?

– Z twoich rąk nawet truciznę, moja bogini. – Szymon objął ją i pocałował. – Ale dzisiaj wolałbym coś nieprzypalonego.

Alicja pociągnęła nosem i wyrwała mu się.

– Mój makaron! – krzyknęła i rzuciła się ratować kolację.

– Było pyszne – powiedział Szymon jakieś dwie godziny później.

– Smakował ci makaron?

– Makaron też – odpowiedział i cmoknął ją w szyję. – Muszę ci coś powiedzieć.

Alicja poczuła, że zdrętwiały jej palce u lewej nogi. Zawsze tak miała, gdy się denerwowała. Poruszyła nimi, żeby sprawdzić, czy jeszcze je ma.

– Nie musisz nic mówić – powiedziała i poruszyła palcami prawej nogi, nie wiadomo po co, bo te akurat wcale jej nie zdrętwiały. – Domyślałam się już od jakiegoś czasu.

Szymon spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Naprawdę? Ale w jaki sposób… – zaczął.

– Od kilku tygodni byłeś jakiś taki nie w sosie – przerwała mu. – Naprawdę nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Ja wszystko rozumiem i nie zamierzam robić ci dramatycznych scen i prosić, żebyś zmienił zdanie.

Zobaczyła, że odetchnął z ulgą.

Tak… – pomyślała. – Kolejny facet, który mnie rzuca. Chyba powinnam już przywyknąć. Widocznie w kołysce jakaś wróżka rzuciła na mnie klątwę i teraz spotykam wyłącznie beznadziejnych facetów.

Poprzednim beznadziejnym był jej mąż Paweł. Zdradził ją i pewnie zdradzałby nadal, ale cała sprawa wyszła na jaw, gdy jego kochanka zjawiła się w ich wspólnym domu i wyrzuciła z niego Alicję. Dobra, Alicja sama się wyprowadziła, ale przecież nie mogli tam mieszkać we trójkę. Teraz to właściwie już we czwórkę, bo Pawłowi i Tani urodziło się dziecko.

– Ale będziesz mnie czasami odwiedzać? I robić mi takie pyszne zapiekanki makaronowe z grzybami? – Szymon przesunął ręką po jej udzie.

Nie! Tego już było za wiele! Paweł po rozstaniu dzwonił, żeby mu powiedziała, gdzie ma szukać swoich gaci, a ten chce makaronu! Faceci, na których trafiała, byli nie tylko beznadziejni, ale jeszcze bezczelni! Strząsnęła jego dłoń ze swojej nogi.

– Zwariowałeś? – zapytała retorycznie, po czym wstała z łóżka i przesiadła się na fotel.

Zastanawiała się przez chwilę, czy nie poszczuć go Pasztetem albo Rudym Sto Dwa. Nawet otworzyła drzwi do kuchni, gdzie zwierzaki miały legowisko. Przybiegły, a jakże! Ale widząc, jak próbują wleźć na łóżko, korzystając z tego, że ona je opuściła, uznała, że na współpracę tej dwójki nie ma co liczyć. Pozostał jeszcze Wiesiek, ale on raczej nie należał do zwolenników szybkich akcji odwetowych. Trudno zresztą było mieć o to do niego pretensje, bo Wiesiek był krasnalem z gipsu. Łucja i Grzegorz dostali go od dowcipnych przyjaciół po przeprowadzce do nowego domu. Ale gdy postawili go w ogrodzie, to dzieci sąsiadów postanowiły zwrócić mu wolność i wywiozły do lasu. Po kilku takich akcjach Łucja przetransportowała Wieśka do kawalerki, którą później wynajęła przyjaciółce.

– Dlaczego zwariowałem? – zdziwił się Szymon.

– Zrywasz ze mną, a potem przymilasz się o makaron! – krzyknęła rozeźlona i rzuciła w niego poduszką. Chciała resztką zapiekanki, ale miska i talerze były wymiecione do czysta, a samej zastawy było jej szkoda.

– Ale ja wcale nie chcę z tobą zrywać! – krzyknął, a potem wyciągnął ręce i przyciągnął fotel z Alicją do łóżka. – Niczego takiego nie mówiłem. Skąd ci to przyszło do głowy?

– Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

– Właśnie. – Pokiwał głową. – Chodziło mi o to, że muszę się stąd wyprowadzić. Właścicielka mieszkania chce je sprzedać i dała mi wypowiedzenie. Na razie nie znalazłem nic nowego. W każdym razie nie w takim miejscu, żebym miał w miarę blisko do ciebie i do pracy. Ty głuptasie! Jak mogłaś pomyśleć, że cię rzucam? A gdzie ja znajdę drugą taką, co tak makaron przypala?

– Obrzydliwy męski szowinista! – krzyknęła i znowu walnęła go poduszką.

Po kolejnych dwóch godzinach Szymon zrobił herbatę, żeby jej udowodnić, że nie jest męskim szowinistą, a w każdym razie nie obrzydliwym.

– A wiesz, że ja też chciałam ci powiedzieć, że się przeprowadzam? – Roześmiała się, odbierając od niego kubek. – Łucja leci do Stanów, bo Grzegorz dostał tam jakieś stypendium. Nie chcą wynajmować domu, a zostawić bez dozoru nie mogą, bo jest przecież jeszcze stara Maryśka. No to zgodziłam się tam zamieszkać, dopóki nie wrócą.

– Nie puszczę cię samej. Przeprowadzam się razem z tobą – oświadczył Szymon.

– Czy ja wiem… – odpowiedziała niepewnie. – A co z twoimi potwornymi kocurami?

Miała na myśli dwa koty, którymi tymczasowo opiekował się Szymon i które bezlitośnie rozprawiały się z każdym, kto nieopatrznie wkroczył na ich terytorium. Przekonał się o tym swego czasu bardzo boleśnie Pasztet. Jedynie przed Rudym Sto Dwa czuły respekt, traktowały go jak swojego guru i pozwalały mu jeść ze swoich misek. Korzystał na tym również Pasztet − po pierwszym bolesnym kontakcie z kocurami, teraz cieszył się immunitetem jako przyjaciel Rudego Sto Dwa.

– Okrutnym kocurom znalazłem właśnie nowy dom. Jutro je przeprowadzam i jestem cały twój – oznajmił.

Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Co prawda kilka razy w ciągu ostatnich miesięcy przyszło jej do głowy, że może kiedyś mogliby zamieszkać razem, ale chyba nie była na to jeszcze gotowa.

– To jak? – dociekał Szymon.

– Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Mój były mąż twierdził, że mieszkanie ze mną pod jednym dachem to koszmar. Co prawda twierdził tak, dopiero jak mnie zaczął zdradzać, a wcześniej nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, ale wolę cię uprzedzić.

– Czuję się uprzedzony – uspokoił ją. – Mogę ci się w zamian zrewanżować zwierzeniem na temat swoich słabości.

– Tylko nie mów, że rozrzucasz po mieszkaniu skarpetki! – jęknęła. – I że chrapiesz. Albo że jesteś żonaty!

– Nie, skarpetek nie rozrzucam – uspokoił ją. – Żony nie mam. A o tym, czy chrapię, to chyba już miałaś okazję się przekonać. Za to nie potrafię tak umyć zębów, żeby nie zapluć lustra.

– Nie ma sprawy, ja też nie umiem – uspokoiła go Alicja.

– Czyli jesteśmy parą idealną i możemy się przeprowadzać. Mam nadzieję, że Łucja się zgodzi na moją obecność – stwierdził. – To mogę się zacząć pakować.

– Teraz? – zapytała nieco rozczarowana.

– Nie, teraz nie – uspokoił ją i zgasił światło. – Teraz mam coś zupełnie innego do roboty.

Jak można było się spodziewać, Łucja nie miała nic przeciwko temu, żeby Alicja zamieszkała u niej razem z Szymonem.

– Doskonały pomysł – stwierdziła. – Na pewno będzie ci raźniej. Nie jest to może odludzie, ale też nie blok, gdzie bez przerwy przez wizjer klatkę schodową obserwuje łysy bodyguard Karasek. Wprowadzajcie się na zdrowie. Cała chałupa jest wasza. Polecam zwłaszcza sypialnię, mamy tam bardzo wygodne łóżko. Ale, ale… Kochana, dlaczego mam wrażenie, że wcale nie jesteś zadowolona z tego wspólnego mieszkania z Szymonem? Nie zaprzeczaj! Za dobrze cię znam, staruszko.

Alicja wzruszyła ramionami i odgryzła kawałek bardzo apetycznego ciasteczka.

– Mmmmm… – zamruczała.

– Niedobre? – zaniepokoiła się Łucja.

– Pyszne – wymamrotała przyjaciółka i sięgnęła po kolejne ciasteczko.

– To jedz. – Łucja dołożyła jej jeszcze dwa. – Przyniosła to pani, która u nas sprząta. Ja mam taki katar, że ani smaku, ani zapachu nie czuję. Mogłabym jeść tekturę.

– To żałuj, bo jest czego – powiedziała Alicja i wzięła kolejne ciastko. – Ale może ja cię już nie będę obżerać. Spróbujesz, jak ci ten katar przejdzie.

– To alergia. – Łucja wytrąbiła nos w chusteczkę. – Nie przejdzie mi przez najbliższy miesiąc, więc lepiej jedz. Dla Grześka mam michę w kuchni. Ale dlaczego ty nie skaczesz z radości, że się przeprowadzacie? Nie będziecie musieli już przemykać po klatce schodowej pod czujnym okiem łysego Karaska. I miejsca będziecie mieli więcej. Czy ja ci już mówiłam, że mamy duże łóżko w sypialni?

– Tak, mówiłaś – odpowiedziała i odruchowo sięgnęła po ciasteczko, ale w ostatniej chwili cofnęła rękę. – Ale ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Nie brałam pod uwagę, że tak szybko będziemy mieszkać razem. Po historii z Pawłem mam chyba jakiś uraz psychiczny czy coś w tym stylu.

Łucja machnęła lekceważąco ręką.

– To będziesz miała akurat doskonałą okazję, żeby się go pozbyć – powiedziała. – Zresztą wyjeżdżamy tylko na trzy miesiące. To tak, jakbyście z Szymonem pojechali razem na bardzo długie wakacje. Przecież nie mieszkalibyście w osobnych pokojach w hotelu. I Pasztet z Rudym będą mieli lepsze warunki niż w twojej kawalerce.

– Twojej kawalerce – sprecyzowała Alicja. – A co z Wieśkiem?

– Z Wieśkiem? – powtórzyła przyjaciółka. – Chyba też trzeba go będzie tutaj przetransportować. Ale w ogródku go nie stawiaj, bo w sąsiedztwie ciągle mieszkają te upiorne dzieciaki, które go kiedyś do lasu wywlekły. Możesz go w pralni postawić. Albo w garażu.

– Pasztet nigdy by mi nie wybaczył, gdybym zamknęła jego przyjaciela w pralni. Stanie sobie w salonie na honorowym miejscu – zapewniła ją Alicja. – A właściwie to kiedy wy wyjeżdżacie?

– Dokładnie za miesiąc – odpowiedziała Łucja.

– Odwieziemy was na lotnisko – zadeklarowała przyjaciółka, a widząc zaniepokojony wzrok Łucji, szybko dodała: – Nie martw się, nie Czarownicą. Weźmiemy samochód Szymona. Dobra, muszę lecieć, bo dzisiaj wieczorem organizuję przyjęcie.

Alicja była właścicielką firmy „Wesoła rozwódka”, która zajmowała się organizowaniem przyjęć dla świeżo rozwiedzionych pań. Interes miał się świetnie, ludzie rozwodzili się na potęgę i pracy miała pod dostatkiem.

– Słuchaj! – krzyknęła Łucja, gdy przyjaciółka zbierała się do wyjścia. – Ja ci zapomniałam powiedzieć, że do tej twojej, to znaczy mojej kawalerki może na parę dni przyjechać kuzyn Grzegorza, Mirek. Ale dopiero po tym, jak ty się wyprowadzisz. Wpuść go.

– Ale przecież miał być ten remont – przypomniała jej Alicja.

– On mówi, że mu to nie przeszkadza. – Łucja wzruszyła ramionami. – Tak długo wiercił Grześkowi dziurę w brzuchu, że ten w końcu się zgodził. Podobno jakąś delegację dostał do Zabrzeźna.

– Delegację do naszego pipidówka? – zdziwiła się Alicja. – To czym on się właściwie zajmuje?

– Pojęcia bladego nie mam. Raz mówi, że jest bezrobotny i ciągle szuka zajęcia, a innym razem po kilku głębszych zwierzył się Grześkowi, że jest tajnym agentem. Agent, nie agent, wpuść go i daj mu klucze.

– Nie ma sprawy. Wpuszczę i dam – zapewniła ją Alicja.

Wyszła z domu Łucji i ruszyła w stronę osiedlowego parkingu, na którym zostawiła swój samochód. Po drodze minął ją policyjny radiowóz, który pędził gdzieś na sygnale.

– Ciekawe, co się stało. – Odprowadziła go wzrokiem. – Chyba nikogo nie zamordowali? Nie, skąd! Największym przestępstwem u nas jest kradzież cudzego prania z balkonu. Kto mi o tym opowiadał? Już wiem! Baśka, a jej chyba siostra. Ta, co ma jakieś konszachty z miejscową policją. Może znowu komuś świeżo wyprane gacie zwinęli?

Ruszyła dalej, ciesząc się, że mieszka w tak spokojnym miejscu. Paweł kiedyś wspominał o przeprowadzce do Krakowa albo Poznania, ale ona nie mogłaby żyć w wielkim mieście.

Alicja i Łucja stały obok drogi, a Szymon i Grzegorz wisieli nad otwartą maską samochodu i dłubali w środku.

– Nie martw się – Alicja pocieszała przyjaciółkę. – Na pewno zaraz uda im się uruchomić silnik i dojedziecie na czas na lotnisko. O, chyba już w porządku!

Samochód zakaszlał, wypluł z rury wydechowej kłąb dymu i znowu zdechł.

– A może byśmy spróbowali na piechotę? – zaproponowała zdesperowana Łucja. – Do lotniska mamy jakieś dwa kilometry, damy radę.

– I chcesz zasuwać środkiem autostrady z walizami? – zainteresowała się Alicja. – Nie szalej. Na pewno zdążycie. A jak nie, to uprowadzę dla ciebie jakiś samolot.

Silnik wreszcie zaskoczył na dobre, cała czwórka wpakowała się do środka i ruszyli w stronę lotniska. Łucja i Grzegorz zdążyli na samolot, a Alicja i Szymon wrócili do siebie i każde z nich zaczęło się pakować. Szymonowi poszło szybciej, więc przyszedł pomóc Alicji.

– Co tam masz? – zapytał, widząc, że kobieta jego życia stoi na środku pokoju i ogląda jakiś list.

– Właśnie nie bardzo wiem – odpowiedziała. – To ta przesyłka, którą dał mi Karasek parę tygodni temu. Położyłam ją na komodzie w przedpokoju i musiała spaść, bo później nie mogłam jej znaleźć. Szukałam, ale kamień w wodę. Najpierw myślałam, że Pasztet z Rudym ją zżarli. Potem zaczęłam się zastanawiać, czy ja na pewno dostałam jakąś kopertę. A potem wyszła ta sprawa z przeprowadzką i kompletnie o niej zapomniałam.

– To otwórz w końcu, bo znowu gdzieś położysz, zapomnisz i nigdy się nie dowiemy, co było w środku – roześmiał się.

Alicja popatrzyła na rozmazany adres.

– Tyle że ja ciągle nie jestem do końca przekonana, że to do mnie – mruknęła.

Szymon parsknął śmiechem, wyjął jej list z ręki, otworzył, wyciągnął ze środka kawałek złożonego na cztery płótna. Rozprostował je ostrożnie.

– A to co za bohomaz, za przeproszeniem? – zapytała Alicja, zerkając mu przez ramię.

– Zaraz bohomaz – mruknął Szymon, oglądając uważnie zawartość przesyłki. – Może to jakieś wielkie dzieło sztuki? Takie za niewiarygodne pieniądze. Czasami, jak oglądam w telewizji to, co sprzedają na aukcjach, to myślę, że im większe bazgroły, tym więcej kasy za to można dostać. Słyszałaś, po ile chodzą obrazy malowane przez jednego szympansa?

– Ale tego chyba szympans nie malował? – orzekła adresatka tajemniczej przesyłki.

Obraz, a właściwie to chyba portret ślubny, wypełniała w większości kobieta. Że kobieta, można się było domyślić po obfitym biuście i imponującej burzy włosów w kolorze lekko przegniłej słomy, bo już subtelność rysów była raczej typowa dla steranego długoletnim nadużywaniem alkoholu traktorzysty z PGR-u. Włosy ozdobione miała zwojami tiulu udającymi welon, ale bardziej przypominającymi firankę, która spadła jej na głowę z oberwanego karnisza. Obok niej stał, a raczej usiłował nie wypaść z kadru, chudy i blady mężczyzna. Minę miał taką, jakby właśnie oberwał karniszem.

– Dzieło sztuki to nie jest – orzekła. – I nadal nie mam pomysłu, kto mi to mógł przysłać.

Szymon obejrzał uważnie kopertę.

– Tu chyba jest adres nadawcy – stwierdził. – I jakby wielka litera B. Znasz kogoś na B?

– Pojęcia bladego nie mam. Może Baśka? Ale po co miałaby mi wysyłać list? Zresztą mogę do niej zadzwonić i zapytać.

Wyciągnęła telefon z torebki i wybrała numer swojej szefowej w hotelowej restauracji, gdzie pracowała, i jednocześnie nieformalnej wspólniczki w firmie „Wesoła rozwódka”.

– Hejka! Czy ty mi przysłałaś list i portret? – zapytała.

– Ja? Paterę? A po miałabym ci przysyłać paterę? – zdziwiła się Baśka. – Prawie cię nie słyszę, bo synek siostry wrzucił mój telefon do wanny.

– Nie paterę, tylko portret! – krzyknęła do słuchawki. – Ślubny portret.

– Ale dlaczego ty tak krzyczysz? – zdziwiła się przyjaciółka. – Nie jestem głucha. A właściwie to jestem, bo siostra mnie odwiedziła, z dzieciakami i kotem. Nie wiem, kto drze się głośniej. To co z tym portretem?

– Pytałam, czy mi go przysłałaś – powtórzyła. – Okropny jest. Znaczy ten portret ślubny.

– A skąd ja miałabym wziąć portret ślubny, i do tego okropny? Nie, ja ci czegoś takiego nie przysyłałam. Już prędzej moja siostra. Zaraz ją zapytam. Zuuuzka! Posyłałaś Alicji jakiś obraz? – Baśka krzyknęła tak głośno, że Alicja miała wrażenie, że ktoś przyłożył jej cegłówką w ucho.

Odsunęła telefon od głowy i dobrze zrobiła, bo po drugiej stronie Zuzanna Roszkowska wyjęła siostrze telefon z ręki i ryknęła:

– Nieee! Nie posyłałam nikomu obrazu!

– Słyszałaś? – Baśka przejęła telefon od Zuzanny.

– Tak, tak – Alicja odpowiedziała szybko w obawie, że siostry mogą powtórzyć swoje odpowiedzi, a wtedy ogłuchnie na amen. – Będę w takim razie szukać dalej.

– A może my sobie zamówimy taki portrecik ślubny? – Szymon objął ją. – Co ty na to?

– Czy to są oświadczyny? – roześmiała się, a potem spoważniała. – Jeśli tak, to udam, że nie słyszałam. Jestem kobietą po przejściach, miałam już męża i ten jeden na długo mi wystarczy. I nie chciałabym wyglądać jak ta baba z portretu.

– Nie ma takiej możliwości. Ty wyglądałabyś pięknie. Już ja coś wymyślę, żeby cię przekonać – odpowiedział Szymon. – Kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością to idealna para. A teraz powiedz, co robimy z gipsowym krasnalem? Zostaje tutaj? To super! Nie będę musiał przepychać go do kuchni za każdym razem, jak będę chciał cię przytulić. Zawsze mam wrażenie, że on nas podgląda przez dziurkę od klucza.

– Naprawdę masz jakąś przeszłość? Nie, lepiej nie odpowiadaj. Wolę nie wiedzieć, że jesteś Sinobrodym i w piwnicy wynajętego mieszkania zakopałeś tuzin narzeczonych. A Gipsowy jedzie z nami – odpowiedziała Alicja, a Szymon wzruszył z rezygnacją ramionami i zaczął przepychać krasnala w kierunku drzwi wyjściowych. – Pasztet i Rudy Sto Dwa nie darowaliby mi, gdybym go nie zabrała. Może to babcia Agata mi to przysłała? Tylko po co? To raczej nie ona i dziadek są na tym bohomazie. Muszę do niej zadzwonić.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Historia ta została opisana w powieści Wesoła rozwódka, opublikowanej przez Wydawnictwo Replika w 2017 roku.ROZDZIAŁ I

PODLI FACECI OKŁAMUJĄ, NOWE BUTY OBCIERAJĄ I NA DODATEK OD TYGODNIA PADA DESZCZ

Alicja stała przy oknie i patrzyła na ociekający deszczem krajobraz za oknem. Nagle złapała się na tym, że odruchowo liczy krople spadające na balustradę balkonu. Doliczyła już do 349.

– Zwariowałam – powiedziała półgłosem i ostentacyjnie zasunęła rolety.

Odwróciła się i spojrzała na psa, który usiłował coś wyciągnąć spod szafki.

– Co ty tam znalazłeś? – zainteresowała się. – But? Zostaw natychmiast. Jeszcze tylko tego brakowało, żebyś zaczął zżerać moje pantofle. Przecież wiesz, że nie znoszę kupować sobie nowych. Zawsze mnie obetrą. Takie mam życie skopane. Faceci mnie okłamują, buty obcierają i na dodatek od tygodnia leje jak z cebra. Oddawaj to natychmiast! Już!

Podeszła bliżej i usiłowała wydrzeć zwierzakowi łup z pyska. Ale kundel, z powodu swojego wielkiego zamiłowania do pewnego gatunku konserw mięsnych zwany Pasztetem, nie zamierzał oddawać nowej zabawki. Zacisnął zęby i Alicja doszła do wniosku, że musi dojść z nim do porozumienia, bo inaczej zamiast dwóch butów będzie miała trzy, a właściwie to jeden oraz dwie mocno pogryzione i zaślinione połówki.

– Nie rób takiej miny. – Poklepała kundla po wielorasowej głowie (oczy jamnika, nos wilczura, uszy nie wiadomo po kim). – Za tego jednego trepa dostaniesz ode mnie pół puszki pysznego pasztetu.

Pies szczeknął wymownie, na chwilę wypuszczając z pyska but, ale zanim Alicja go złapała, znowu ucapił zdobycz zębami.

– No dobra. Całą puszkę dostaniesz, ty mistrzu negocjacji. A teraz oddawaj buta, ale już! – powiedziała i zrobiła groźną minę.

Pasztet oczywiście nie dał się nabrać na ten udawany surowy ton. Za dobrze znał swoją panią, żeby się jej przestraszyć. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie iść za ciosem i nie spróbować powalczyć o drugą puszkę pasztetu, ale kocur imieniem Rudy Sto Dwa, który wylegiwał się w kącie pokoju, miauknął ostrzegawczo i pies posłusznie oddał łup. Przyjaciel miał rację. W negocjacjach z ukochaną panią nie należało przeciągać struny. Jedna puszka wystarczy dla nich dwóch (w przysmaku gustował również Rudy). Na szczęście trzeci z ich paczki, stojący w kącie pokoju gipsowy krasnal Wiesiek aka Gipsowy, nie chciał spróbować, choć wielokrotnie mu proponowali. Nie wiedział, co traci.

Alicja wzięła do ręki but i przyjrzała mu się uważnie.

– To nie mój – powiedziała na głos. – Nie noszę męskich martensów. To chyba… Jasne!

Zamachnęła się i ze złością cisnęła trepem o ścianę. Pocisk minął dosłownie o milimetry głowę Wieśka.

– Przepraszam – powiedziała Alicja. – Nie chciałam ci zrobić krzywdy. Tak mi się jakoś rzuciło butem tego gada.

Gadem, do którego należało latające po pokoju obuwie, był weterynarz Szymon. Tak naprawdę to Tomasz Szymon, ale używał drugiego imienia, bo pierwsze w zestawieniu z nazwiskiem Paluszkiewicz brzmiało idiotycznie i natychmiast nasuwało wszystkim nowo poznanym ludziom skojarzenie z bajką o Tomciu Paluchu – chłopczyku maleńkim jak paluszek. A on miał prawie dwa metry wzrostu!

Jeszcze kilka miesięcy temu Szymon Tomasz mieszkał w kawalerce naprzeciwko tej, którą Alicja wynajmowała od swojej przyjaciółki Łucji. Na samo wspomnienie tych kilku miesięcy tak się zdenerwowała, że wyciągnęła drugiego buta spod szafki i cisnęła nim w ścianę, tym razem celując jednak w inny kąt pokoju niż ten, w którym stał Wiesiek. Na ścianie został ślad, ale jej jakoś wcale nie ulżyło.

I pomyśleć, że już prawie zgodziłam się na ślub z tym oszustem – pomyślała z goryczą.

Oszustem, bo okazało się, że podczas gdy na jedenastym piętrze bloku z wielkiej płyty w najlepsze kwitł ich gorący romans, w dalekiej Ameryce narzeczona Szymona kupowała sobie ślubną sukienkę. Cała sprawa wydała się, gdy Łucja pojechała na kilka miesięcy do Stanów i tam poznała tę kobietę.

Alicja poszła do kuchni, otworzyła szufladę i wyciągnęła ogromne nożyczki. Wróciła do pokoju, usiadła na łóżku i zabrała się za wycinanie dziur w cholewkach martensów. Niestety, to też ani trochę nie poprawiło jej samopoczucia, a nawet jakby jeszcze bardziej zdołowało. Widocznie nie można tej metody stosować dwa razy, a ona już jeden raz ją wykorzystała. Po tym, gdy wyprowadziła się z domu w Malinówce, bo okazało się, że jej ukochany mąż Paweł od dawna zdradza ją z koleżanką z pracy. Rzuciła nożyczki na kanapę i spojrzała na Paszteta. Ten chyba już wiedział, co się święci, bo wczołgał się za Wieśka i udawał, że go tam wcale nie ma.

– Idziemy na spacer – oznajmiła stanowczo. – Wiem, że byliśmy dwie godziny temu, ale ja się muszę przejść. Bądź przyjacielem i chodź ze mną. Sama nie będę przecież łazić w taką pogodę.

Pasztet z ociąganiem wylazł z kryjówki i zrezygnowany poczłapał do przedpokoju. Kochał swoją panią i był gotów zrobić dla niej wszystko. Nawet iść na spacer, chociaż na zewnątrz lało jak z cebra. Nieraz słyszał, jak ludzie nie wiadomo dlaczego mówili, że to „pogoda pod psem”. Absurdalne! Przecież żaden pies nie wyszedłby z własnej woli na taką pluchę.

Alicja założyła mu smycz i otworzyła drzwi. Nacisnęła guzik przy windzie i czekała, aż leniwy dźwig, rzężąc i stękając, przyjedzie z odległego parteru. Gdy wreszcie nadjechał i drzwi otworzyły się, ze środka wyszła starsza kobieta w kapeluszu tak ogromnym, że ledwo mieścił się w drzwiach. W cieniu tego kapelusza człapał sąsiad Alicji, który zajmował środkowe mieszkanie na piętrze, oddzielające jej kawalerkę od tej zajmowanej kiedyś przez niewiernego Szymona. Ledwo go poznała, bo taki był elegancki. Para zniknęła za drzwiami wśród umizgów i chichotów.

Nawet łysy Karasek kogoś sobie znalazł, tylko ja nie mam szczęścia w miłości – przyszło jej do głowy, gdy winda wśród zgrzytów, stuków i szarpania sunęła na parter, i humor zwarzył jej się jeszcze bardziej. – Mnie to chyba jakaś złośliwa wróżka przeklęła w kołysce i już zawsze będę mieć pod górę.

Nie miała pojęcia, że kilkanaście kilometrów dalej jej trzy najlepsze przyjaciółki: Łucja, Karolina i Ewa, właśnie postanowiły zmienić radykalnie jej życie.

Łucja postawiła na stole talerzyk z ciastkami.

– Dobra – powiedziała i usiadła na kanapie. – Jeszcze Grześ przyniesie herbatę i możemy zacząć naradę.

– Ali nie będzie? – zdziwiła się Ewa.

– Przyjdzie później. Powiedziałam jej, że spotykamy się za dwie godziny, bo to o niej chciałam z wami najpierw porozmawiać – zdradziła gospodyni.

– Coś się stało? – zaniepokoiła się Karolina. – Może powinnyśmy do niej jechać? Rozchorowała się?

– Nie, nic jej nie jest. Przecież mówiłam, że niedługo tu będzie – uspokoiła ją Łucja. – Dzwoniła dzisiaj przed południem, bo jakiś dziwny rachunek za prąd przyszedł. Korzystając, że jeszcze jej nie ma, muszę z wami porozmawiać, bo się martwię.

– O Ali rachunku za prąd mamy gadać? – zdziwiła się Karolina.

– Nie, skąd! – Zniecierpliwiona Łucja zamachała rękami. – Ja się martwię, bo Ala wydawała mi się przygnębiona. Chyba ciągle przeżywa to rozstanie z Szymonem.

– Myślisz, że powinnyśmy zrobić coś, żeby się pogodzili? – Ewa klasnęła w dłonie z zachwytem. – Zorganizujemy jakieś spotkanie, takie niby przypadkowe. Czytałam o tym w jednej książce. A może widziałam w jakimś filmie…?

– Zwariowałaś z tym spotkaniem – fuknęła Karolina. – Przecież to podły oszukista był…

– Oszukista? – zdziwiła się Łucja. – W życiu nie słyszałam takiego słowa.

– Oszukał ją, to jest chyba oszukistą? – Karolina wzruszyła ramionami i wsadziła sobie do ust całe ciasteczko.

– Oszustem był – sprostowała Łucja i walnęła koleżankę w plecy, bo ciasteczko utknęło jej w przełyku. – Nie, nie mam zamiaru godzić Ali z Szymonem. Zresztą słyszałam ostatnio od jednej znajomej, że on podobno wyjechał z tą swoją narzeczoną do Stanów. Trzeba jej znaleźć jakiegoś nowego faceta.

– Tej narzeczonej znajdziemy nowego faceta? – zainteresowała się Ewa. – A wtedy Szymon wróci do Alicji?

– Idź, głupia! – Karolina sięgnęła po kolejne ciasteczko, ale tym razem odgryzła mały kawałek. – Ali znajdziemy faceta.

– Samaś głupia – obraziła się Ewa. – A ten policjant, z którym się spotykała po Szymonie? To oni już nie są razem?

– Z tego też nic nie wyszło. Ala nie chce powiedzieć dlaczego. – Łucja wzruszyła ramionami. – Same widzicie, że musimy znaleźć jej jakiegoś fajnego faceta. Nowego faceta.

Jej ostatnie słowa usłyszał Grzegorz, który właśnie wszedł do pokoju z tacą, na której stał dzbanek z herbatą i filiżanki. Pokiwał głową z niezadowoleniem.

– Mówiłem, że nie powinnaś się do tego mieszać – powiedział. – Twoja przyjaciółka na pewno nie będzie zachwycona, że próbujesz układać jej życie.

– A ja ci mówiłam, że się z tobą nie zgadzam – odparowała żona. – Może w pierwszej chwili się na mnie okropnie wścieknie i nabluzga, ale potem będzie mi wdzięczna, jak trafi na sensownego gościa. W końcu ja znalazłam sobie męża idealnego. Może nie?

– Przez grzeczność nie zaprzeczę – roześmiał się Grzegorz. – Rób jak chcesz, ale mam nadzieję, że Ala cię nie udusi w słusznym napadzie szału. Byłoby mi trochę przykro. Drugi raz mogę nie mieć tyle szczęścia, żeby znalazła mnie taka wspaniała żona. Teraz muszę już pędzić do roboty. Jakby Alicja chciała cię zamordować, to skorzystaj z prawa skazańca do ostatniego telefonu i przekręć do mnie.

– Żeby się pożegnać? – zapytała Ewa i westchnęła romantycznie.

– Nie, żeby powiedzieć, gdzie kupuje dla mnie skarpetki – odpowiedział mąż Łucji. – Są naprawdę super.

– Idź już sobie – fuknęła żona, udając oburzenie.

Gdy Grzegorz zamknął za sobą drzwi, Łucja rozlała herbatę do filiżanek, a potem usiadła z powrotem na kanapie. Nie zauważyła, że gdy ona była zajęta poczęstunkiem dla koleżanek, na kanapie rozłożyła się stara kocica Zofia, i o mało na niej nie usiadła. Zofia prychnęła z oburzeniem, zeskoczyła z kanapy i popędziła do kuchni.

– Teraz zaszyje się za kuchenką i Grzegorz będzie ją musiał na kolanach błagać, żeby wyszła. O czym to ja mówiłam? – podrapała się w zamyśleniu w czubek nosa. – A! O Ali przecież. Mam pomysł, skąd weźmiemy dla niej faceta. Z telewizji.

Przyjaciółki spojrzały na nią ze zdumieniem.

– Ala się zaszyje za kuchenką, a Grzegorz będzie ją błagał na kolanach…? – Ewa zakrztusiła się herbatą. – Ja nic nie rozumiem.

– Zofia się zaszyje – wyjaśniła zniecierpliwiona Łucja. – A faceta z telewizji chciałam dla Ali.

– Znasz kogoś z telewizji? – zainteresowała się Karolina. – Nigdy nie mówiłaś.

– Oczywiście, że nie znam – odpowiedziała przyjaciółka. – Ale za to znalazłam to.

Sięgnęła pod jedną z poduszek leżących na kanapie i wyciągnęła kolorowe czasopismo. Przerzuciła kilka stron i położyła na stole. Zaintrygowane przyjaciółki pochyliły się nad gazetą.

– Wyście chyba do reszty powariowały, bo tak całkiem normalne to nigdy nie byłyście. Ja zresztą też nie – stwierdziła Alicja, gdy po dwóch godzinach dotarła na spotkanie i dano jej do przeczytania tę samą stronę w gazecie. – Ale nie opętało mnie do tego stopnia, żebym miała zrobić coś takiego! Mam wystąpić w jakimś reality show w lokalnej telewizji „Głos Zabrzeźna”? Tak, na pewno zwariowałyście. I chyba domyślam się, kto wpadł na ten pomysł.

W tym miejscu zamilkła i spojrzała wymownie na Łucję.

– Ale dlaczego nie? – broniła się przyjaciółka.

– Na przykład dlatego, że tytuł tej imprezy brzmi idiotycznie – powiedziała Alicja i postukała palcem w gazetową stronę. – „Dwie połówki pomarańczy”! Ja nie czuję się wcale, jakby mnie było pół. I dlaczego pomarańczy? Powinno być chyba jabłka? Mowy nie ma. Sama możesz wziąć w tym udział. O, właśnie! Doskonały pomysł.

– Przecież ja mam już męża – przypomniała jej Łucja.

– Ja też miałam i nie żałuję. To znaczy nie żałuję, że już nie mam – stwierdziła stanowczo Alicja, po czym zamknęła gazetę i ostentacyjnie odsunęła ją od siebie.

Coś jej jednak przyszło do głowy, bo sięgnęła po czasopismo, odszukała ogłoszenie i przeczytała, a potem odetchnęła z ulgą.

– Na szczęście termin już minął i mamy problem z głowy – roześmiała się i odchyliła z wyraźną ulgą w fotelu.

Ale zaraz okazało się, że ta radość była przedwczesna. Łucja spojrzała na nią niepewnie, a potem wzięła głęboki oddech i powiedziała:

– Tylko że ja cię już zgłosiłam, no bo właśnie ten termin się kończył. A teraz możesz mnie udusić, ale idź na te eliminacje. Proszę cię!

– To tam są jakieś eliminacje? – zainteresowała się Alicja i sięgnęła po raz kolejny po gazetę. – Faktycznie! To nie ma problemu. Na eliminacje mogę ostatecznie pójść, i tak odpadnę. Zawsze odpadam we wszystkich eliminacjach.

– Brałaś udział w jakichś eliminacjach? – zdziwiła się Łucja.

– Przecież do chóru szkolnego – przypomniała jej przyjaciółka. – Chciałam się zapisać, bo tam śpiewał ten Łukasz z trzeciej be. Nie pamiętacie?

– Ja pamiętam. Widziałam go ostatnio i strasznie się roztył. Ale przecież tu nie każą ci śpiewać – pocieszyła ją Ewa. – Na pewno ci się uda.

– Na pewno nie – obstawała przy swoim Alicja.

Karolina spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– A dlaczego myślisz, że odpadniesz? – zapytała.

– Właśnie! Dlaczego? – przyłączyła się Ewa.

– To proste. – Przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Zrobię wszystko, żeby nie przejść dalej. To może być nawet niezła zabawa. Kiedy te eliminacje? Bo nagle nabrałam na nie ochoty!

– Za trzy dni – odpowiedziała Łucja i uśmiechnęła się pod nosem. – Dobrze się składa. Mówiłaś, że macie teraz przymusowy urlop w hotelu, a Baśka może się spokojnie zająć waszą firmą. Planów wyjazdowych chyba nie masz?

Alicja wspólnie ze swoją przyjaciółka i równocześnie szefową Barbarą Nowik (pracowały razem w kuchni w jedynym hotelu w Zabrzeźnie) prowadziły firmę, która zajmowała się organizowaniem imprez rozwodowych. Interes szedł coraz lepiej, bo coraz więcej mężatek, które uwolniły się od mężowskiego balastu, chciało to wydarzenie uczcić hucznie w towarzystwie przyjaciółek. Panowie na tych imprezach bywali rzadko.

– Faktycznie nie zaplanowałam wyjazdu – odpowiedziała zgodnie z prawdą przyjaciółka. – Co bym zrobiła z tą moją menażerią? Właśnie! Nie mogę wziąć udziału w programie, bo kto będzie wyprowadzał Paszteta?

– My z Grześkiem chętnie weźmiemy go do nas. Rudego Sto Dwa i Wieśka oczywiście też. Zośka się ucieszy. Nie martw się o nich i jedź spokojnie sobie do tego zamku – roześmiała się Łucja.

– Do jakiego zamku? – zapytała podejrzliwie Alicja.

– Nie doczytałaś? Przecież cały ten program będą kręcić w zamku sto kilometrów od Zabrzeźna – powiedziała Karolina.

– Super! – krzyknęła Ewa.

– Jak super, to może jedź za mnie – rzuciła sarkastycznie przyjaciółka.

– Nie mogę, bo właśnie poznałam jednego bardzo przystojnego barmana – powiedziała Ewa, której pasją było komponowanie nowych drinków. Na co dzień pracowała jako chemik w laboratorium, a w czasie wolnym usiłowała stworzyć napitek, który zdobędzie główną nagrodę w jakimś prestiżowym konkursie dla barmanów amatorów. Swoje wynalazki testowała na przyjaciółkach. Z bardzo różnym skutkiem. Karolina po jednym drinku dostała zielonych plam na twarzy, a po innym libido Łucji skoczyło tak, że Grzegorz własnej żony nie poznawał.

– To niech Karolina weźmie udział – rzuciła Alicja w stronę trzeciej z przyjaciółek.

– Chciałam nawet, ale karty mówią, że nie powinnam. Postawiłam sobie kabałę – stwierdziła poważnym tonem Karolina. Jako główna księgowa całymi dniami miała do czynienia z długimi szeregami nudnych cyfr i przewidywalnych wyników. Może dlatego po pracy z lubością zanurzała się w nieracjonalnym i nieprzewidywalnym świecie wróżb i magii. – Tobie też postawiłam i karty mówią, że już wkrótce nastąpi wielka zmiana w twoim życiu.

Alicja pokiwała głową i spojrzała z politowaniem na siedzące naprzeciwko niej trzy kobiety.

– Nastąpi, nastąpi – powiedziała. – A jakże! Pewnie, że nastąpi. Zamorduję was wszystkie po kolei i spędzę resztę życia w kryminale. Chyba że zanim przyjedzie policja, Grzesiek zamorduje mnie i dołączę do was. Zrobią nam piękny zbiorowy pogrzeb, a Baśka zorganizuje stypę, jakiej Zabrzeźno jeszcze nie widziało. Może nawet przemianuje naszą, to znaczy już tylko swoją firmę na „Wesoły pogrzeb”. Mogłaby nawet wejść w spółkę z Kowalami.

– Co ma kowal do pogrzebu? – nie zrozumiała Karolina.

– Kiedyś konie ciągnęły karawan z trumną – przypomniała sobie Ewa. – Może to o to chodzi?

– Nie kowal tylko Kowalowie. Bracia Kowalowie – wyjaśniła Alicja. – Trzech naprawdę uroczych starszych panów, którzy prowadzą zakład pogrzebowy w Zabrzeźnie. Wynajmujemy od nich salę na przyjęcia rozwodowe. O rany! Dobrze, że mi przypomniałyście! Muszę już lecieć. Imprezę dzisiaj mamy. Trzymajcie się.

– Ale pójdziesz na te eliminacje? – zapytała proszącym tonem Łucja.

Alicja zatrzymała się w drzwiach i głęboko westchnęła.

– Pójdę, pójdę – odpowiedziała po dłuższej chwili, podczas której przyjaciółki wpatrywały się w nią z napięciem. – Jak już mnie zapisałyście, to co mam zrobić? Na razie, naprawdę muszę lecieć.

Wyszła i ruszyła w stronę bramy. Była już prawie na ulicy, gdy zorientowała się, że nie wzięła torebki. Wróciła, otworzyła drzwi, weszła do salonu i zobaczyła, jak Karolina na jej widok szybko przykryła coś gazetą z ogłoszeniem o reality show, a Ewa postawiła dodatkowo na niej talerz z ciasteczkami.

– Mam do was prośbę – powiedziała, udając, że nie widzi spanikowanych spojrzeń wymienianych przez przyjaciółki. – Nie zgłaszajcie mnie już więcej do żadnych programów telewizyjnych. No, chyba że ogłoszą plebiscyt na najbardziej naiwną kobietę Zabrzeźna, co to ją każdy kolejny facet wystawia do wiatru. Albo na taką, co mieszka z gipsowym krasnalem zamiast z facetem.

– Jeszcze z Pasztetem mieszkasz i Rudym Sto Dwa – przypomniała jej Karolina i w ostatniej chwili złapała talerz z ciastkami, który zsuwał się z gazety. – To w końcu faceci.

– I tym się będę pocieszać – odpowiedziała sarkastycznie Alicja, a potem spojrzała na gazetę i dodała: – I nie stawiajcie mi kabały. Za każdym razem, jak to robicie, mrowi mnie, jakby ktoś wbijał mi szpilki. Coś jak rytuał voodoo. Właśnie coś czuję.

– Ale przecież ja żadnej kabały ci teraz nie stawiałam! – krzyknęła Karolina.

W tym samym momencie zrobił się przeciąg, bo Alicja nie zamknęła drzwi wejściowych, ze stołu zwiało gazetę i oczom wszystkich ukazała się dobrze im znana talia kart.

– Ja was kiedyś naprawdę zamorduję, stare wariatki – powiedziała i wyszła.

Przyjaciółki przez chwilę siedziały nieruchomo, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła. Pierwsza ocknęła się Łucja.

– Układaj te karty – popędziła Karolinę. – Zawsze mówiłaś, że najlepsza kabała wychodzi, jak jeszcze jest świeża obecność jakiejś osoby w pomieszczeniu. Dawaj, zanim nam Ala zupełnie wywietrzeje.

– Dobra, ale niech któraś z was zerknie przez okno, czy ona na pewno odjechała – zażądała Karolina.

Ewa wstała i podeszła ostrożnie do okna, a potem zza zasłony wyjrzała na zewnątrz.

– Nigdzie jej nie widzę. Pewnie już odjechała – stwierdziła.

– Kogo nie widzisz? – rozległo się tuż za jej plecami.

Ewa wrzasnęła ze strachu i odwróciła się.

– Sorki, zapomniałam jeszcze szalika – powiedziała Alicja, zabrała zgubę i wybiegła z domu.

– Teraz już pojechała na pewno – powiedziała po chwili Ewa.

– Ja nie układam. – Karolina złożyła karty i schowała do pudełka. – Ja się boję Ali.

Łucja i Ewa spojrzały na nią, a potem na siebie i ryknęły śmiechem.

– Chyba zwariowałaś? – Łucja otarła oczy, z których pociekły jej łzy. – Ali się boisz? Wariatka! Rozkładaj te karty, bo musimy przecież wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku.

Karolina z ociąganiem jeszcze raz rozłożyła talię.

– I co? I co? – padło zniecierpliwione pytanie równocześnie z dwóch stron, bo przyjaciółki ulokowały się jedna po prawej, a druga po jej lewej stronie.

– To dziwne – szepnęła Karolina. – To bardzo dziwne.

– Coś się stanie Ali? – zaniepokoiła się Łucja.

– Nie, nie Ali. – Kabalarka pokręciła głową. – Ten brunet, co tu był obok niej, nagle zniknął.

Łucja rozejrzała się.

– Mam bruneta! Ze stołu spadł. – Podała przyjaciółce kartę. – Nóżka mu się złamała. To znaczy, chciałam powiedzieć, że róg mu się zagiął…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: