Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pazur sprawiedliwości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pazur sprawiedliwości - ebook

Najnowsza książka autorki "Sprawiedliwości owiec" i "Triumfu owiec".

Doktor Augustus Huff, wykładowca sławnego Uniwersytetu w Cambridge, staje przed poważnym problemem: Elliot Fairbanks, jeden z jego studentów, zginął w nieszczęśliwym wypadku. Augustus podejrzewa, że mogło to jednak być morderstwo, gdyż ofiara bynajmniej nie była aniołkiem. Morderca w wieży z kości słoniowej – to niedopuszczalne; Augustus więc, przy wsparciu Graya, afrykańskiej papugi żako, która należała do zmarłego studenta, wyrusza na poszukiwanie zabójcy. Augustus z początku popełnia błąd za błędem, papuga zaś okazuje się ptaszyskiem nad wyraz przemądrzałym. Lecz niebawem to właśnie Gray zaczyna stawiać właściwe pytania i Augustus pojmuje, że tylko razem są w stanie rozgryźć tę zagadkę.

Leonie Swann urodziła się w 1975 roku niedaleko Monachium. Studiowała filozofię, psychologię i literaturę angielską w Monachium i Berlinie. Jej dwie pierwsze powieści "Sprawiedliwość owiec" i "Triumf owiec" od razu okazały się sensacyjnym sukcesem: obie miesiącami utrzymywały się na szczycie list bestsellerów i do tej pory zostały przetłumaczone na 25 języków. Obecnie Leonie Swann mieszka otoczona bluszczem i glicyniami w Anglii i Berlinie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-424-5
Rozmiar pliku: 440 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pierwsze preludium:

w górze

Jest tak blisko nieba, a niebo jest cudowne, głębokie i aksamitne, i czarne jak kałamarz. Niżej suną chmury niczym leniwe manaty, oświetlone złotą poświatą leżącego w dole miasta.

Cambridge. Cytadela wiedzy. Światło w ciemności.

Rzeka. Miasto. Kilka krów. Rozliczni naukowcy. Labirynt college’ów. Labirynt wiedzy i niewiedzy.

Tak dużo przeszłości.

Tak dużo przyszłości – jeśli tylko zdoła się nią zawładnąć.

Chwilowo z przyszłością jest raczej krucho.

A on stoi w nicości, czterdzieści metrów nad ziemią, przywarłszy do kościelnej wieży, ze stopami zaklinowanymi w śmiesznie wąski występ i ramionami rozłożonymi na kształt krzyża. Dłońmi obejmuje kurczowo dwie kamienne róże. Prawym policzkiem dotyka szorstkiego kamienia.

Tak chłodnego. Tak starego. Tak obojętnego.

Jego misję uwieńczył sukces. Lecz co teraz?

To, co z dołu wyglądało na nieskomplikowane, po bliższym przyjrzeniu okazuje się bardzo ambitne technicznie. Należy pokonać fragment gołego kamienia, by potem dotrzeć do wąziutkiego gzymsu. Rozciąga się pomiędzy kamiennymi różami i ostrożnie maca lewą stopą.

Po raz pierwszy uświadamia sobie, jak wysoko nad ziemią się wspina. Śmiertelnie wysoko.

Dłonie ma wilgotne od potu. Rzuca jeszcze okiem na przykościelny plac i spogląda ponad college’e i ogrody. Z tyłu, w oddali, rzeka, migotliwa wstążka.

Tak daleko. Tak głęboko. Tak mały jak zabawka.

Powiew powietrza muska jego policzek niczym całus.

Prawie dotarł! To przecież wcale nie jest daleko!

Wyciągnięcie, chwyt – to wszystko.

Ale przedtem musi zrezygnować z punktu oparcia na jednej z kamiennych róż, rozciągnąć się przez nagie powietrze i zawierzyć wszystko jednemu kamiennemu występowi, jednej ręce. Nieprzyjemny odór dociera do jego nozdrzy. Woń rozkładu. Słyszał, że gołębie wpadają czasami do pustych przestrzeni w wieżach, tam umierają i ulegają rozkładowi. Luksusowy gołębi cmentarz, być może ledwie kilka centymetrów od jego głowy, za starym, żółtym kamieniem. Śmierć i rozkład. Pokolenia szarych piór. Pokolenia drobnych, wyblakłych kosteczek. Nie ma ochoty stać się jedną z takich kości. Musi wracać do życia!

Wyciąga rękę, dalej i dalej, i nie może dosięgnąć zbawiennego występu. Ostrożnie poluzowuje również chwyt lewej ręki. Daje mu to trochę więcej możliwości działania i nareszcie tam, po drugiej stronie, czuje pod palcami kamień, wpierw tylko jego chłód, potem wilgoć i fakturę.

Jak skóra ropuchy.

Zabezpieczony tym nowym punktem oparcia może się naciągnąć i lewą stopą…

Lecz wtem… pustka!

Stopa ześlizguje się z występu.

Lewa ręka wymachuje w próżni.

Prawa ręka wystrzela rozpaczliwie w przód – i chwyta pustkę.

– Morderca! – wrzeszczy jakiś głos, gdzieś z najodleglejszej dali.

– Morderca! Morderca! Morderca…Drugie preludium:

w dole

Młody mężczyzna wyglądał jak anioł, pogodny, spokojny i jakiś taki nieziemski. Włosy jasnoblond rozłożyły mu się wokół głowy niczym aureola, szare oczy spoglądały w niebo z niejaką determinacją. Na ustach uśmiech, na wpół zdumiony, na wpół drwiący. Szczupła dłoń spoczywała na sercu, blada i silna, i urocza nawet w śmierci.

To była jedna strona.

Druga nie wyglądała już tak dobrze. Surowa i otwarta. Nieforemna. Krew i ostre białe kawałeczki. Gęsta ciecz wypływała z połowy ucha.

Spadł.

Portier spojrzał do góry ku sterczącym blankom kaplicy, koloru kości słoniowej. Papieros wypadł mu z ręki, na ziemię. Nie zauważył tego. A potem puścił się pędem, żeby wezwać pogotowie.

Pobiegł, choć było już za późno.1.

Bad romance

Doktor Augustus Huff, fellow i antropolog, siedział w fotelu i próbował zebrać się na odwagę, by zacząć stronę ósmą swojej rozprawy. Osiem: dwa razy czwórka. Cztery: dwa razy dwójka. Niedobra liczba, wręcz okropna. Jedna z najgorszych! Już sama dwójka była ryzykowna, czwórka budziła niejasne zagrożenie, a obie naraz sprawiały, że Augustus czuł ciarki na plecach. Ale tak to już jest, że rozprawy mają strony, i jeśli chciał zawinąć do bezpiecznego portu strony dziewiątej, musiał…

Rozległo się pukanie.

Huff zamrugał, na poły z ulgą, na poły z irytacją. Nie jest to miły odgłos, takie pukanie.

Żądający, szorstki. Wcale nieokazujący szacunku.

Na pewno znów jakiś student! To była słaba strona wspólnego mieszkania, tak blisko nich! Augustus Huff westchnął i ciut głębiej zapadł się w swoim zielonym fotelu do rozmyślań. Niemal całe życie marzył o tym, żeby mieszkać i pracować w jednym z tych szacownych college’ów w Cambridge, a teraz, gdy w końcu tutaj trafił, miał naprawdę mieszane uczucia. Och, lubił swój zawód i intelektualną wymianę z kolegami, lubił nawet studentów, dopóki siedzieli uważnie na tutoriatach, obgryzając ołówki, ale…

Pukanie rozległo się znowu.

Augustus nerwowo dotknął lewej poręczy fotela. Jeden raz. Drugi. Po trzecim pukaniu będzie musiał otworzyć.

Ale wtedy klamka po prostu opadła ze szczękiem i jakaś kobieta wetknęła do pokoju swoją lekko niedbałą fryzurę i zaczerwienioną twarz. W najwyższym stopniu przykre. Któż to mógł być?

Trochę za stara na studentkę. Zbyt nieznana jak na koleżankę. Mimo to kobieta wydała mu się niejasno znajoma, trochę tak jak mebel, który mija się codziennie, nie zwracając na niego większej uwagi.

I wtedy mu się przypomniało: pani… yyy, w każdym razie jedna z tych pań, które utrzymywały w porządku pokoje studentów i profesorów, kiedy się akurat nie patrzyło. Pokojówka.

– Naprawdę nie chciałam panu przeszkadzać, panie profesorze, ale… tam, po drugiej stronie… – Jej głos przeszedł w falset.

Augustus Huff machnął ręką. Już mu przeszkodziła. Za późno. O wiele za późno. A poza tym wcale nie był jeszcze prawdziwym profesorem. Zamknął książkę, wstał i podszedł do drzwi, żeby zobaczyć, gdzie dokładnie wskazuje wyciągnięty w nakazującym geście palec pokojowej.

– Akurat sprzątałam pokój, wie pan, jego pokój, kiedy… – Kobieta przeżegnała się, mamrocząc coś, co dla doświadczonych uszu Huffa zabrzmiało jak słowiańskie przekleństwo. Interesująca kombinacja. Chętnie zrobiłby sobie notatkę, ale oczywiście teraz nie było na to czasu. Zamiast tego ze swojego apartamentu spojrzał wzdłuż wyciągniętej znów kobiecej ręki w głąb długiego korytarza, gdzie w oddali widniały otwarte drzwi. Trzecie drzwi po prawej…

Drzwi Elliota.

Ach, tak.

Oczywiście.

– Ach. Tragiczny wypadek – wymamrotał. – Ale co też chce się… Doprawdy nie wiem…

– On został zamordowany – syknęła kobieta. – A teraz straszy tam jego duch! A ja mam to posprzątać!

– Elliot nie został zamordowany. On spadł. – Stek bzdur.

– Spadł! Ha! – Pokojówka skrzyżowała ręce i spojrzała na Augustusa uderzająco pięknymi ciemnymi oczyma. – Oczywiście tak się mówi. Ale pan, panie profesorze, wie lepiej, prawda?

Powoli zaczęło mu świtać, co tu jest grane. Kiedy student tak nagle i w tak teatralny sposób opuścił ziemski padół, ludzie naturalnie wpadli w popłoch. I do kogóż przychodzili? Oczywiście do niego, doktora od czarownic! Jak, u licha, do tego doszło, że wszyscy w college’u uważali go za speca od zjawisk nadprzyrodzonych?

Przy czym on nawet nie wierzył w duchy. Wręcz przeciwnie! Badał… powiązania. Przesądy. Myślenie magiczne. I ewentualnie – bardzo ewentualnie – może kiedyś dowie się przy tym, dlaczego lewa strona jest lepsza od prawej i co czyni ósemkę liczbą tak straszliwą. To oczywiście było o wiele więcej, niż mógł wyjaśnić personelowi sprzątającemu.

Huff wziął byka za rogi.

– No dobrze. Przyjrzę się tej sprawie!

Przestąpił próg, stawiając najpierw lewą nogę. Na razie wszystko w porządku. Zamknął swoje drzwi, przekręcił klucz i trzykrotnie sprawdził, czy naprawdę jest zamknięte. Sprzątaczka obrzuciła go dziwnym spojrzeniem. Augustus znał je, zbyt często się z nim spotykał. „To nie jest normalne” – mówiło. Uśmiechnął się z zakłopotaniem, po czym stanowczym krokiem ruszył do pokoju Elliota i odważnie wszedł do środka.

Łał.

Oczekiwał jednej z tych okropnych studenckich nor, z wytartymi dywanami, stosami książek w nieładzie i paskudnymi plakatami na ścianach. Akurat! Światło słoneczne i stare drewno. Nad kominkiem pozłacane lustro. Osiemnasty wiek? Na przeciwległej ścianie pysznił się gobelin wysokości człowieka. Przez świetliste błękity szlachcic jedzie konno na polowanie ze swoim sokołem, u jego stóp dzikie kwiaty i charty, na drugim planie blanki i powiewające chorągwie. Przepiękne detale. Augustus podszedł bliżej. Nie śmiał nawet spekulować, ile lat ma ta tapiseria. Być może tyle, ile sam college. A może jeszcze więcej. Oszałamiające. Arystokrata spoglądał w górę, ku gwieździe, za to ptak… Nagle Augustus odniósł wrażenie, jakby sokół zmierzył go zimnym, taksującym spojrzeniem drapieżnika. Cofnął się o krok i przypomniał sobie o rzekomym duchu.

Tutaj, pomiędzy średniowieczem a oświeceniem, w każdym razie go nie było. Także reszta pokoju nie wydawała się oferować specjalnej przestrzeni dla zjawisk nadnaturalnych. Elliot zdecydował się na łóżko na antresoli, prawdopodobnie po to, żeby zrobić miejsce dla imponującego biurka. Wszystko było czyste, porządne i absolutnie wolne od duchów. Elliot często uskarżał się na skromne warunki mieszkaniowe tu, w college’u, niesłusznie jednak, ocenił Augustus. Ale kiedy się było Fairbanksem, prawdopodobnie stosowało się w tym względzie inne kryteria.

Od biurka dało się obserwować rzekę Cam z jej dostojnym ruchem wód i krowy pasące się na common. Sielanka. Ideał.

A mimo to coś nie było w porządku. Ale co?

Na środku pokoju stał wielki brązowy odkurzacz, trywialny i poniekąd nie na miejscu, zostawiony zapewne w pośpiechu przez pokojówkę, i nagle do Augustusa dotarło, co się nie zgadza: odkurzacz był wyłączony, nawet wtyczkę miał wyciągniętą z kontaktu, a mimo to Augustus słyszał cichy, lecz wyraźny odgłos odkurzacza – tu, w tym pomieszczeniu, całkiem blisko.

Faktycznie, dziwne.

Rozejrzał się ponownie.

Może było w tym jednak coś więcej niż tylko nadmiernie pobudzona wyobraźnia sprzątaczki. Znowu niesmaczny studencki żart! Przypuszczalnie ktoś siedział gdzieś i nagrywał wszystko jednym z tych przeklętych smartfonów.

Huff wyprężył się, żeby dobrze wypaść na YouTubie.

– Duch – powiedział głośno, tonem być może z lekka belferskim. – I ten duch odkurza. No, no. Nad wyraz oryginalne. Gdzie też się podziewa?

– Tam wysoko, na łóżku! – Pani sprzątająca poszła za nim i, stojąc pod drzwiami, z powątpiewaniem ściskała swój kij od miotły. Elena. Teraz sobie przypomniał.

Miała na imię Elena.

Przez półotwarte okno do pokoju wdarł się przeciąg. Huff jeszcze przez moment widział przestraszoną twarz Eleny, po czym drzwi zatrzasnęły się jej przed nosem i Augustus został sam z wykwintną schedą po martwym studencie.

Odgłos odkurzacza umilkł.

Na podłogę opadło jedno jedyne szare piórko.

Augustus spojrzał w górę, a potem – niedorzecznie – w drugą stronę, na sokoła z gobelinu. Nic. Oczywiście nic.

– Głupi! – z wysoka zabrzmiał nosowo wyraźnie rozpoznawalny głos Elliota Fairbanksa.

Augustus poczuł, że blednie. Nagranie, oczywiście nagranie, ale kto robi coś tak makabrycznego – i po co?

Uklęknął w poszukiwaniu ukrytego pod biurkiem nadajnika.

– Chybić ciut, ciut to też nie trafić! – zadrwił Elliot. – Zimno. Całkiem zimno. Nie licz na winogrona!

Elena miała rację: głos jednoznacznie dobiegał z łóżka na antresoli.

Nastawiwszy się na odkrycie w ten czy inny sposób nieprzyjemne, Augustus postawił lewą nogę na drabinie.

Dwa szczeble dalej mógł wreszcie zajrzeć do łóżka. To, co tam zobaczył, sprawiło, że ciarki przeszły mu po grzbiecie: niepościelone. Najwyraźniej Elena nie dopełniła tu jeszcze swojego obowiązku słania łóżek. Poczuł nieprzyjemne mrowienie w rękach.

Przynajmniej nikt nie leżał tutaj na górze – ani Elliot, jak się absurdalnie obawiał, ani nikt inny.

– Halo? – zapytał i poczuł się jak idiota.

– Cześć, śmierdzielu! – odpowiedział głos Elliota ze skotłowanej pościeli, niemal czule, doskonale formując każdą samogłoskę. Arogancki smarkacz! Nikt lepiej od niego nie potrafił zapewnić człowiekowi poczucia, że jest beznadziejnym prostakiem.

– Rah-rah-ah-ah-aah! Ga-ga-uhh-la-laa! – zaśpiewało nagle spomiędzy prześcieradeł. Zdecydowanie nie Elliot. Augustus znał tę piosenkę.

– I want your love and

I want your revenge!

You and me! Ohh-la-laa!

Do tego coś poruszyło się pod kołdrą. Coś niezbyt dużego – mniej więcej wielkości królika. Szczur? Śpiewający szczur?

– Ga-ga-uhh-la-laaa! – ryknęło wybrzuszenie w kołdrze i zakołysało się do rytmu. – Want your bad romance!

Po czym znowu zabrzmiał warkot odkurzacza.

Tego już za wiele! Augustus zebrał się na odwagę i ściągnął kołdrę.

W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy krzyk. Nie ludzki, a Augustus nigdy wcześniej nie słyszał takiego krzyku, nawet podczas swojej wyprawy nad Amazonkę przed pięcioma laty.

Mało brakowało, a spadłby z drabiny, potem jednak skonsternowany wpatrzył się w małe szare coś, co nastroszywszy pióra, skrzeczało na niego z materaca.

– Fuck me! Fuck me! Ale kanał! Potwór! Morderca! Morderca!

Nawet teraz ptak brzmiał jak Elliot. Papuga zaszyła się w najdalszy kąt łóżka i z wciąż lekko nastroszonymi skrzydłami utkwiła w Augustusie zaskakująco inteligentne spojrzenie, nie tak krytyczne jak sokół, ale być może jeszcze bardziej wrogie. Puch na jej piersi unosił się i opadał w szaleńczym tempie. Czyżby to był puls? Czy to normalne?

Augustus pochylił się nieco w przód.

– Nie licz na winogrona! – zagroziła papuga. Augustus wybuchnął niepohamowanym śmiechem, z solidną dozą odprężenia. To tylko ptak! Ach, tak! Elliot w drugim semestrze dostał pozwolenie na trzymanie papugi żako, rzekomo celem zgłębiania etologii i prowadzenia badań nad językiem – „rzekomo” w oczach Augustusa, bo Elliot musiał mieć wszelkie przywileje, jakie tylko zdołał sobie zapewnić. Nie wiedział, że papuga faktycznie umiała tak dobrze mówić. Czasami widywało się Elliota, jak chodził korytarzami college’u z ptaszyskiem na ramieniu, ale poza tym Augustus nie zwracał raczej uwagi na to niezwykłe zwierzę domowe. W pierwszym momencie przerażenia po upadku nikt oczywiście nie pomyślał o tym biednym stworzeniu, a teraz już drugi dzień siedziało w pokoju samiutkie jak palec. Czy miało wodę? A pożywienie?

Augustus zauważył, że papuga śmieje się razem z nim, doskonałą imitacją jego własnego, nieco histerycznego śmiechu. Pióra wyglądały teraz na bardziej puszyste, ptak wyciągnął szyję i zatrzepotał skrzydłami.

– No dobra, ptaku – przemówił Augustus. – Nic się nie bój. Przyprowadzę kogoś, kto umie się z tobą obchodzić.

– Obchodzić – powtórzyła papuga z powątpiewaniem. – Obchodzić? Obchodzić! – Przekrzywiła głowę, otrząsnęła się i przez chwilę lustrowała Augustusa swoimi wyrozumiałymi, jasnymi papuzimi oczyma. Później chyba podjęła jakąś decyzję, bo wyszła z kąta i, ni to skacząc, ni podlatując, przybliżyła się do Augustusa. Instynktownie skulił głowę i zacisnął powieki, ale oczywiście na nic się to nie zdało. W następnej chwili ostre ptasie szpony wbiły mu się w ramię przez dzianinę swetra. Przy uchu poczuł nagle coś ciepłego i zaskakująco mięciutkiego.

– Ejże! – zaprotestował, wciąż z zamkniętymi oczami. Tutaj wysoko, na antresoli, nie mógł zrobić rękami żadnego płoszącego ruchu, szybko więc zaczął się wycofywać na dół po drabinie, począwszy od prawej nogi. Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Kiedy znów poczuł grunt pod nogami, ośmielił się w końcu otworzyć oczy, z początku jedynie odrobinę. Spod wpółprzymkniętych powiek ukradkiem zerknął na swoje lewe ramię. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był ostry czarny dziób, zaledwie o centymetry od jego twarzy.

Augustus bez przekonania zamachał rękami w kierunku papugi.

– Idź sobie! – szepnął.

– Want your bad romance! – oznajmił ptak.

– No pięknie – wymruczał Augustus. Bezradnie rozejrzał się wokół. Jak tu się teraz pozbyć tego stwora ze swojego ramienia?

– Profesorze! Profesorze! – zabrzmiało strachliwie z korytarza. – Profesorze! Wszystko w porządku?

Huff otworzył drzwi.

– To zależy!

Oczekiwał, że Elena też będzie się śmiała, prawdopodobnie z niego, ale na widok papugi jej twarz spochmurniała.

– Ptaszysko! Znowu to głupie ptaszysko! Musi siedzieć w swojej klatce, mówiliśmy mu to już setki razy!

– Ona gada! – powiedział Augustus.

– Nie ze mną! – Elena, wyminąwszy Augustusa, przemierzyła pokój i otworzyła dyskretne drzwiczki po lewej. – Tutaj, proszę!

Weszli do małego słonecznego pokoiku z oknem w wykuszu, prawie pustego, nie licząc obszernej klatki dla ptaków, stojącego luzem drążka do siedzenia i regału pełnego małych, kolorowych przedmiotów, prawdopodobnie zabawek dla papug. Wielobarwne kostki, piłeczki, pluszaki, drewniane płytki, sznury i twory z papieru. Luksusowy pokój dla papug.

Augustus poczuł, jak papuga cichnie i sztywnieje na widok klatki, i jeszcze mocniej wbija szpony w jego wełniany sweter.

– Do klatki! – Elena już zabierała się do schwytania ptaka, ale w obliczu groźnego dzioba w ostatniej chwili cofnęła ręce.

– Może spróbujemy z karmą? – Sięgnęła do klatki i wyjęła miseczkę, w której leżało jeszcze kilka orzechów. Ptak wyciągnął szyję, lecz Elena trzymała karmę poza jego zasięgiem. Potem wstawiła miseczkę z powrotem do klatki, wydając przy tym zachęcające mlaśnięcia.

Kątem oka Augustus dostrzegł, że papuga przekrzywiła głowę i otaksowała zawartość miseczki, z pewną dozą tęsknoty. Nie ruszyła się jednak z miejsca.

– Może to niewłaściwa karma – wymamrotał Augustus. – Ona mówiła coś o winogronach!

Elena spojrzała na niego z politowaniem.

– Ciekawe, czy wlezie na taki kijek! – Poluzowała jeden z drążków do siedzenia i wyjęła go z klatki, po czym próbowała wsadzić go papudze pod nogi. Augustus poczuł ból w uchu. Starannie dozowany, niemal z ostrożnością. Ostrzegawcze dziobnięcie!

– Auuu!

– Niech pan nie robi takich ceregieli! Chodź pan tu! Jak niby mam tam sięgnąć?

Augustus, który był o wiele wyższy od sprzątaczki, schylił się uprzejmie i znalazł niemal oko w oko z dwiema idealnie zaokrąglonymi piersiami, opakowanymi apetycznie w białą bluzkę z dekoltem w szpic. Papuga wydała aprobujący gwizd, po czym do uszu Augustusa dobiegły ironiczne mlaśnięcia.

Poczuł, jak krew uderza mu do głowy, i wyprostował się, cały spocony.

– To… yyy… papuga. Boję się, że to na nic, jeszcze gotowa mi odgryźć ucho!

Elena zagryzła dolną wargę i pokiwała głową. Była czerwona na twarzy, choć zapewne nie tak czerwona jak Augustus. Ptak znowu siedział cicho i grzecznie, zdawał się lustrować ich oboje z dyskretną dezaprobatą.

Naraz Huffowi zrobiło się za ciasno i za gorąco w tym małym pokoiku. W rzeczy samej, nie bez powodu do pracy w charakterze pokojówki dopuszczano dawniej tylko nieatrakcyjne kobiety w średnim wieku! Za to obecnie… w każdym razie czas najwyższy odtrąbić odwrót, papuga nie papuga!

– Nic z tego nie będzie! Na… na razie niech po prostu siedzi na moim ramieniu. Właściwie… właściwie tak bardzo mi nie przeszkadza. Wrócę do swojego pokoju, a potem… yyy… kiedyś się jej znudzi. W końcu zejdzie i wtedy… wtedy ją złapię!

To było najlepsze, co przyszło mu do głowy. Wypadł z pokoju, przebiegł korytarz i drżącymi palcami wetknął klucz do zamka. Papuga na jego ramieniu także zaczęła się trząść. Drżała, kiedy Augustus otwierał drzwi i przed wejściem trzykrotnie zapukał we framugę, i drżała nadal, gdy w końcu stanął przed lustrem w łazience i taksował szkody. Ucho wydawało się w porządku, zaczerwienione, ale nietknięte, papuga obok była mniejsza, niż ją sobie wyobraził, ze ściśle przylegającymi piórami i nieruchomymi ptasimi oczkami, szara kupka nieszczęścia.

– Bad romance! – poskarżyła się.

– Święta prawda! – Augustus umył sobie ręce, raz, drugi, a potem dla pewności jeszcze trzeci raz. Zauważył, że ptak znowu przekrzywił głowę na bok i tęsknym wzrokiem zezował w stronę umywalki.

Woda! Oczywiście! Może w ten sposób uda mu się pozbyć żako z ramienia! Huff napełnił wodą swój kubek do zębów i podstawił go papudze pod dziób. Ptak wydał podniecony gwizd i wyciągnął szyję. Augustus cofnął rękę i postawił kubek w łatwo dostępnym miejscu na krawędzi umywalki. Woda bezspornie interesowała to małe stworzenie. Wyciągnęło szyję na zadziwiającą długość i nawet zeszło kawałek po ramieniu. Augustus wstrzymał oddech. Wtem jednak, kawałek przed łokciem, papuga straciła odwagę i niechętnie wspięła się z powrotem na ramię Augustusa.

– Bad romance! – wyjaśniła.

Augustus obserwował tę scenę w lustrze: on w szarym kardiganie, ptak w upierzeniu z koralowymi sterówkami i opuszczonymi stanowczo szponami, obydwaj z frustracją na obliczu. Nic prócz ostrego dzioba i kilku szarych komórek, aby obronić się przed tym światem, tam na zewnątrz. Nagle odczuł podziw dla tej małej papugi. Ważyła tyle co nic, ale wyraźnie miała jakiś plan, i będzie trwać na posterunku, niech się dzieje, co chce. Śmierć Elliota musiała wywrócić do góry nogami cały jej świat, a teraz wynalazła sobie ramię Augustusa, by stamtąd stawiać czoła rzeczywistości. Może Elliot miał podobny sweter? Po raz pierwszy Augustus spojrzał na ptaka z czymś na kształt sympatii.

Wziął kubek z umywalki i podniósł go znowu, tym razem trzymając w zasięgu papugi. Ptak pił delikatnymi małymi ruchami, podnosząc i spuszczając głowę, i od czasu do czasu wycierał sobie dziób o sweter. Augustus musiał co jakiś czas dolewać wody, bo papuga nie miała odwagi wsadzić głowy głębiej do kubka.

W końcu, jak się zdaje, miała dosyć.

Napuszyła się i wydała kilka zadowolonych pisków.

– Dziękuję – rzekła uprzejmie.

– Nie ma za co – odpowiedział zaskoczony Augustus.

Tym samym wymogom etykiety stało się zadość. Augustus wrócił do pokoju, zastanawiając się, co począć z resztą tego dokumentnie spapranego dnia. O stronie ósmej w tych warunkach mógł oczywiście zapomnieć, a z ptakiem na ramieniu nie miał odwagi pokazać się publicznie. Poukładał więc ołówki i przyciski do papieru leżące na biurku, po czym zjadł batonik musli, nie omieszkawszy przedtem wyłuskać z niego paru orzeszków i nakarmić nimi papugę. Poszło nadspodziewanie sprawnie, nawet jeśli papuga w podekscytowaniu omal nie odgryzła mu kilku palców. Następnie Augustus zrobił sobie notatki do wykładu na przyszły semestr, poukładał ołówki i przyciski do papieru na biurku i poprawił kilka esejów. Szło to lepiej, niż można się było spodziewać. Ptak siedział cicho, z przymrużonymi oczami, prawdopodobnie wyczerpany stresem minionych godzin, i tylko czasem mamrotał coś niezrozumiale Augustusowi do ucha.

Kiedy Augustus uporał się z robotą, na wszelki wypadek raz jeszcze poukładał ołówki i przyciski do papieru, po czym zaszył się w swoim fotelu do rozmyślań. Oparcie się z papugą na ramieniu nastręczało nieco trudności, w końcu jednak znaleźli pozycję, która obydwojgu wydawała się wygodna. Ptak drzemał. Właściwie Augustus powinien wykorzystać ciszę na wykombinowanie jakiegoś planu pozbycia się w końcu papugi ze swojego ramienia. Zamiast tego zaczął się martwić: czy biurko było naprawdę posprzątane? Chętnie by to sprawdził, nie chciał jednak zbudzić żako. Wziął książkę do ręki, żeby się trochę zrelaksować, ale jego myśli ześlizgiwały się po linijkach tekstu. Przypomniał sobie przecudny gobelin, który zobaczył przed momentem. Elliot! Ten zimny gnojek nie zasługiwał na coś równie pięknego!

A potem przyszło mu do głowy, że Elliot leży teraz blady i połamany w jakiejś kostnicy. Akurat na to przecież prawdopodobnie nie zasłużył – a może jednak?

„Zamordowany” – powiedziała Elena. To oczywiście bzdura, ale…

Elliot był osławionym wspinaczem, wdrapywał się po fasadach. W pierwszym semestrze omal nie wyleciał z uczelni po tym, jak na dachu senatu wystawił na pokaz sekslalkę z rowerem – a on, Augustus, jako jego tutor, na prośbę rodziny wyciągnął go z tarapatów. Później rzekomo nastał kres wspinaczkom, ale Huff wiedział lepiej: jeszcze nie tak dawno widział nocą Elliota wspinającego się na fasadę biblioteki – cień z charakterystyczną, lśniącą czupryną blond, wdzięczny i precyzyjny, o niezmąconej pewności siebie. Huff sam miał trochę doświadczenia we wspinaczce i znał się na tym wystarczająco, by ocenić, że ma tu do czynienia z mistrzem. Im dłużej o tym rozmyślał, tym bardziej nieprawdopodobne wydawało mu się, żeby Elliot miał tak po prostu spaść, tuż przed końcem semestru, w bezwietrzną, suchą, księżycową noc. Coś takiego zdarzało się być może zwykłym ludziom, ale nie Elliotowi Reginaldowi Fitzroyowi, przyszłemu lordowi Fairbanks. To był głupi wypadek, a Elliot bynajmniej nie był głupi. Czy był sam podczas wspinaczki? Wtedy, na bibliotece, towarzyszył mu drugi cień, ciemniejszy, mniej zręczny. Kim był drugi wspinacz?

Czy przyczynił się do tego alkohol? Mało prawdopodobne. Elliot był chyba jedynym studentem, którego Huff jak dotąd nigdy nie widział pijanego, ani na oficjalnych kolacjach w college’u, ani gdziekolwiek indziej. Nieraz na uliczkach Cambridge natykał się na hordę ryczących studentów, zalanych w trupa, wszystkich z wyjątkiem Elliota, który szedł kilka kroków z tyłu, szczupły i wyprostowany, z rękami w kieszeniach spodni i kpiącym błyskiem w oku. Kim byli ci inni? Długonogie dziewczyny. Studenci w drogich butach, z niezdrową cerą. Czy Elliot miał przyjaciół? Może powinien z nimi porozmawiać, dowiedzieć się, czy Elliot miał jakieś zmartwienia, problemy? Trochę za późno, fakt, ale Augustus czuł się dziwnie odpowiedzialny. Samobójstwo? Jeden z jego studentów? Pod samym nosem? Czyżby Elliot posiadał dostatecznie wielką emocjonalną głębię, aby popełnić samobójstwo? W każdym razie nie był typem, który ot tak spada z dachu – raczej tym, który spycha innych…

Augustus Huff ziewnął. Pomyślał o rycerzach i sokołach, a potem nagle o ifrytach Orientu, demonach w ludzkiej postaci, którzy podstępem zdobywali zaufanie jakiegoś prostodusznego głupka i później, gdy pozwolił im usiąść na swoim ramieniu, powoli zamęczali go na śmierć.

Pomyślał o dziewczynach z długimi nogami.

Pomyślał o pozłacanym lustrze.

Jeszcze w półśnie poczuł, jak coś miękkiego przytula się do jego ucha.

*

Rozległo się pukanie, ale Augustus nie miał ochoty się budzić, nie mówiąc już o otwieraniu. Dokładnie wiedział, co teraz nastąpi: Elena zmusi go, żeby poszedł do pokoju Elliota, i później skończy z papugą na ramieniu, i – co jeszcze gorsze – zwątpiwszy w rzeczy, których lepiej nie podawać w wątpliwość.

Nic z tego!

– Proszę! – odezwał się znienacka dystyngowany nosowy głos na jego ramieniu. Jego podświadomość? Superego?

Drzwi się otworzyły.

Augustus zerwał się z fotela, próbując jeszcze w podskoku przygładzić sobie włosy. Wydawał się sobie tak potwornie nieuporządkowany i wymięty. Nikt nie powinien go widzieć w tym stanie, a już z pewnością nie profesor Sybil Simone, ze swoimi jedwabistymi włosami i wesołymi oczyma, z którą miał prawie coś na kształt romansu. Niepojęte z jego punktu widzenia, ale gdy się było przed trzydziestką i wykładało w college’u, prawdopodobnie mogło to mieć w sobie pewien seksapil.

– Hej, Huff! – powitała go przyjaźnie Sybil.

– Hej, Huff! – powtórzyła papuga. – Hej, Huff! Hejhuff! Huffhuffhuff! – Dźwięki zdawały się jej podobać.

– Ach, to ty opiekujesz się Grayem! Zastanawiałam się już, co też się z nim teraz stanie. Nawet sama to rozważałam, no ale wiesz, tak całkiem szczerze, cały ten hałas i brud… Naprawdę, to bardzo przyzwoicie z twojej strony, Huff!

Hałas? Brud?

– Huff! – powiedział ptak z uznaniem.

– Ja… – Augustus chciał jej wytłumaczyć, że papuga na jego ramieniu to pomyłka, niemalże coś w rodzaju wypadku, że ptak dziabnął go w ucho i on po prostu nie może się go pozbyć – ale zabrakło mu odwagi. To już i tak było zdumiewające, że Sybil czasami wieczorem aksamitnie i gładko wpływała do jego pokoju, żeby chciał obciążać ów świeży związek, demonstrując całkowitą bezradność wobec trzydziestopięciocentymetrowego ptaka.

– Yyy… – Co ona powiedziała? – Gray?

– Gray – potwierdził ptak.

Sybil była już w połowie za drzwiami.

– Chciałam tylko podrzucić ci artykuł, o którym rozmawialiśmy wczoraj, jestem ciekawa twojego zdania, zaraz mam spotkanie z tym okropnym Klopsem, a potem – zobaczymy się wieczorem na kolacji, prawda? Huff? Wszystko w porządku, Huff?

Oczywiście nie wszystko było w porządku. Augustus wyobraził sobie, jak z papugą na ramieniu podchodzi do High Table, głównego stołu, na oczach wszystkich szarych eminencji college’u, rektora, dziekana, dzisiejszego gościa honorowego, fizyka – laureata Nagrody Nobla, podczas gdy ptak na jego ramieniu ryczy Ga-gaa-uh-la-laa. Nie do pomyślenia.

– Ja… chyba zostanę tutaj. Przeziębienie, yyy, ból głowy. – Z tym bólem głowy to nawet nie skłamał.

Ogarnęło go okropne uczucie, że na biurku za jego plecami panuje potworny bałagan i że musi je posprzątać, natychmiast, ale nauczył się panować nad tymi impulsami, przynajmniej w obecności osób trzecich, a przede wszystkim przy Sybil; Sybil, która z nieodgadnionych powodów wciąż jeszcze myślała, że Augustus jest miły i normalny, mimo codziennych dowodów temu zaprzeczających.

– Och, szkoda! Cóż, zatem do jutra! – Sybil po prostu upuściła artykuł i pozwoliła mu sfrunąć na ziemię. Kartki ułożyły się w nieporządny wachlarz, mimo spinaczy.

Augustus przełknął ślinę. Nie chciał, żeby odchodziła tak szybko. Z Sybil w charakterze publiczności mógł udawać przed sobą, że to całkiem zwyczajny dzień, nic wielkiego, nawet ten ptak. Porządny. Zaplanowany. Dzień pod kontrolą.

Spróbował ją zatrzymać, powiedzieć cokolwiek, co by ją zainteresowało.

– Jak sądzisz, może Elliot był w depresji?

Tak mu się po prostu wyrwało.

Sybil zastygła w pół ruchu i przez chwilę spoglądała na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Potem zaśmiała się sucho.

– Kto, Elliot? Moim zdaniem spokojnie mógłby być nieco bardziej depresyjny. – Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Nie zrozum mnie źle, to oczywiście straszne, co się stało, ale… Zaraz, ty myślisz, że to samobójstwo, prawda?

Szybka jak strzała ta Sybil. Potrząsnęła jedwabistymi włosami.

– Niee, niee, nie Elliot. Był moim studentem i serce mi krwawi, gdy pomyślę o błyskotliwej pracy doktorskiej, którą napisałby pewnego dnia, ale szczerze mówiąc… na płaszczyźnie ludzkiej…

Resztę pozostawiła niedopowiedzianą, ale Augustus doskonale wiedział, co miała na myśli: na płaszczyźnie ludzkiej nie mogło trafić na nikogo lepszego.

– Hm, no to cześć. Klops czeka! Mam nadzieję, że ból głowy ci minie.

I poszła sobie, a Augustus, który nie mógł już dłużej stłumić swojego uczucia strachu, gwałtownie się odwrócił.

Na biurku panował straszliwy bałagan.

– O mój Boże, to… o Boże! – Nie miał bladego pojęcia, od czego zacząć. Jeden z ołówków był nadgryziony i złamany na pół, wieczne pióro leżało w kałuży atramentu. Dwa przyciski do papieru spadły na podłogę, a trzeci – żaba z kutego żelaza – leżał w odwrotnej pozycji, brzuchem do góry. Na esejach widniały ślady dziobania, blat pokryty był skrawkami papieru. Nic, ale to absolutnie nic nie było na swoim miejscu.

Augustusowi serce skoczyło do gardła.

– To jest… to jest… – nie mógł znaleźć słów, które uzmysłowiłyby papudze rozmiary katastrofy. – Bad romance! – powiedział w końcu. – Bad, bad romance!

Przy czym chaos nie był nawet najgorszą rzeczą. Najgorsze było to, że ptak niewątpliwie opuścił jego ramię, a on, Augustus, to przespał! Miał ochotę się rozryczeć.

Zamiast tego drżącymi rękami zabrał się do porządków, usiłując odzyskać kontrolę nad biurkiem, uporządkować sterty papierów i zdrapać ptasie odchody.

– Sorry – wymruczał mu do ucha ptak. – Sorry sorry sorry.

Od kogo mógł się tego nauczyć? W każdym razie nie od Elliota!

W końcu znów zapanowało coś na kształt porządku. Augustus osuszył bibułą ostatnie plamy atramentu, wypolerował blat, chuchnął i pucował dalej. Przeżyły wszystkie przyciski do papieru, większość przyborów do pisania także. Sterty papieru naturalnie nie wyglądały już tak dobrze z poobgryzanymi brzegami. Ciężko mu było na duszy, ale nic tu się nie dało zrobić, w końcu esejów swoich studentów nie mógł przecież zastąpić nowymi.

Pobiegł do łazienki na drugim końcu mieszkania, żeby kilkukrotnie umyć sobie ręce. Czuł, że zielenieje ze złości. Co za niesprawiedliwość! Czym sobie na to zasłużył? Fakt, że papuga wylądowała akurat u niego, zdał mu się ostatnią, pośmiertną podłością Elliota.

Jego myśli pomknęły znowu ku domniemanemu wypadkowi. Również w tej historii z wypadkiem było coś… nieuporządkowanego. Dlaczego Elliot spadł i dlaczego nikt tak naprawdę nie wydawał się tym zainteresowany, nawet Sybil? I jak ona o tym mówiła, tak całkiem bez ogródek! Zazwyczaj gotowa była dostrzec w każdym dobre strony – on sam był tu świetnym przykładem – ale przed chwilą jej głos brzmiał nieomal nienawistnie.

Zdawało się, jakby śmierć Elliota była czymś, czego wszyscy skrycie sobie życzyli. Ale to, czego wszyscy życzą sobie skrycie, w normalnych okolicznościach raczej rzadko się wydarza – chyba że ktoś sprawia, że to się wydarzy. Istniały tu… rozdźwięki. A gdzie są rozdźwięki, tam w nauce robi się interesująco. Rozdźwięki oznaczają, że prawda jest bardziej złożona, niż dotychczas przyjmowano.

Zamordowany? Któż z nich nie miałby czasem ochoty lekko popchnąć tego zarozumiałego gbura?

Augustus wytarł ręce. Upadek był czymś w rodzaju kolektywnej podświadomości, która stała się ciałem. Pasował zbyt dobrze.

Czy wszczęto by śledztwo? Czy odbyłyby się jakieś nabożeństwa? Przemowy? A gdzie rodzice? Kto właściwie znalazł Elliota? Czy przeprowadzono by autopsję? Zbadano krew na obecność narkotyków? Albo raczej w jak najszybszym tempie zamieciono by wszystko pod najbliższy dywan?

Jednego był pewien: Elliot nie zostałby, ot tak, po prostu pod dywanem, cała ta historia była zanadto… niewygodna. Zaczęłoby dochodzić do dziwnych zdarzeń – a on, Augustus Huff, fellow i antropolog, byłby na miejscu, aby je obserwować. Oczyma duszy ujrzał już tytuł swojego artykułu: Groza w znajomej scenerii. Struktury prymitywne na przykładzie pewnego college’u – albo coś w tym guście.

Ale wracając do praktycznych rzeczy: jeśli chciał uniknąć oficjalnej kolacji, powinien wcześniej przynieść sobie jedzenie z kuchni. Co oznaczało, że z papugą na ramieniu musi wyjść na korytarz, zejść po trzech schodkach, przeciąć dziedziniec i minąć bramę, a potem przejść jeszcze długim pasażem. Zaiste heraklejska praca. Augustus popatrzył na zegarek: minęła piąta – nie najlepsza pora, ale też bynajmniej nie taka najgorsza. Jeśli mu się poszczęści, nie spotka prawie nikogo po drodze.

Dla pewności jeszcze raz umył sobie ręce i spojrzał krytycznym wzrokiem w lustro.

– Zachowuj się! – powiedział, na poły do papugi, na poły do samego siebie, po czym wyszedł za drzwi, stawiając najpierw lewą nogę, zamknął je i skontrolował. Skontrolował. Skontrolował.

Wzdłuż korytarza.

Trzy schodki w dół.

Na dziedziniec, wszystko od lewej nogi. Póki zaczyna sprawy od lewej, wszystko jest w porządku.

Na dworze zrobiło mu się gorąco, pocił się w swoim kardiganie. Był niezwykle ciepły dzień czerwcowy. Słońce wypełniało dziedziniec, lśniło na dachach, odbijało się od okien i przywierało przymilnie do zadbanych rabatek z bylinami i złotych wapiennych murów. Augustus nie przyglądał się temu, oślepiony blaskiem zmierzał przez trawnik ku przeciwległej bramie. Gray wydawał tuż obok nieśmiałe piśnięcia.

Chodzenie po trawniku było przywilejem, tylko wykładowcy college’u mieli prawo wchodzić na trawnik, i zazwyczaj Augustus odczuwał przy tym dumę i respekt, niemalże wzruszenie. Był tutaj! Na trawniku, który oznaczał świat! Kto by pomyślał? Ale dzisiaj pruł przez trawę, bo to najkrótsza droga. Z góry gapiły się na niego dziesiątki okien, a za nimi być może tysiące par oczu, mogących dostrzec, że dostał świra wespół z ptakiem, i tak prędko tego nie zapomną. Studenci to okrutna zgraja.

Przez bramę.

Do pasażu.

Przez drzwi do kuchni, począwszy od lewej nogi.

Na szczęście w kuchni nie było ludzi, z wyjątkiem jednego stewarda, zajętego przybieraniem setek talerzy natką pietruszki. Augustus skinął mu głową na powitanie, po czym zabrał się do roboty: chleb, pieczeń na zimno, sałatka ziemniaczana. Zielona sałata, ze względu na zdrowie. Tarta cytrynowa na deser. I jeszcze jedna tarta cytrynowa, na nerwy.

Na widok lodówki Gray zaczął w podnieceniu wyciągać głowę. Augustus chwycił banana, jabłko i… czy mieli tu winogrona? Tak, tam z tyłu, piękne, czerwone i dojrzałe.

Ptak popiskiwał z zachwytu.

– Profesor! Profesor! – zawołał nagląco. Musiał to usłyszeć od pokojowej.

– Ciii! – syknął Augustus. Czuł się trochę głupio, bo ściśle biorąc, nie był jeszcze profesorem.

Wcisnął na tacę batonik musli i butelkę czerwonego wina i zanim zdziwiony steward zdołał zaprotestować przeciwko zwierzętom w kuchni, on już szedł pasażem.

Kroki w oddali, przytłumiony śmiech studentów, ale nikogo na horyzoncie. Więcej szczęścia niż rozumu, a to w jego wypadku oznaczało baaardzo dużo szczęścia.

Papuga wyciągała szyję w kierunku tacy, dłuższą, niźli Augustus kiedykolwiek mógł sobie wyobrazić.

Ponownie bez respektu przez trawnik.

Schodami w górę.

Gray tymczasem niemal wisiał mu na łokciu.

– Huff! – podlizał się. – Profesor! Profesor Huff!

Dokładnie w tym momencie Augustus skręcił za róg i wpadł na skarbniczkę college’u. A niech to gęś kopnie! Albo papuga, albo co tam. Melissa Jennings była niską, solidnie zbudowaną kobietą w średnim wieku, z którą ciężko się było dogadać. Stanęła i zlustrowała Augustusa z góry na dół jak szczególnie nieapetycznego szkodnika spożywczego albo – co jeszcze gorsze – błędną liczbę w swojej księdze rachunkowej. Czwórkę – albo nawet ósemkę! I znów owo znaczące spojrzenie: „to nie jest normalne”.

Przypuszczalnie pomyślała sobie, że Augustus chadza korytarzami, mrucząc pod nosem „profesor Huff!” – magiczną formułę w kwestii awansu. A nawet gdyby! Bierz się w garść i naprzód! Augustus skinął jej krótko głową, uchwycił się z całej siły swojej tacy i zdecydowanym krokiem, omijając panią skarbniczkę, ruszył ku zbawczym drzwiom do kolejnych schodów. Już im się niemal udało, ale w ostatnim momencie Gray odwrócił głowę i ponad ramieniem Augustusa rzucił w kierunku Melissy Jennings donośne „fuck me!”.

Skarbniczka podskoczyła jak ugryziony buldog, ze złowróżbnym błyskiem w oczach.

– Panie doktorze?

Augustus, który właśnie wolnym łokciem naciskał klamkę u drzwi, zastygł w pół gestu.

– Co pan ma na ramieniu, panie doktorze?

– To… – zaczął Augustus, ale nie dane mu było dojść do słowa.

– Niech się pan jej pozbędzie, panie Huff. Zna pan zasady. Gdybyśmy tutaj wszyscy zawsze robili po prostu to, na co mamy ochotę…

Melissa Jennings posunęła się do wygłoszenia dłuższej przemowy, z której wynikało, że tylko wyrzutki społeczne mogłyby wpaść na pomysł paradowania z papugami na kończynach po słynnym na cały świat uniwersytecie, że jego posada w college’u bynajmniej nie jest dożywotnia, że złamanie zasad pociągnie za sobą konsekwencje, a wszystko to na jednym oddechu.

Augustus dał spokój klamce i próbował utrzymać tacę w poziomie, mimo Graya, który na wszelki wypadek znowu wdrapał się mu na ramię, sprawiając wrażenie, jakby wybuch skarbniczki uważał za inspirujący.

– I want your love and

I want your revenge!

Ga-ga-uhh-laaa!

Gray przestępował przy tym z nogi na nogę, najwyraźniej w wybornym humorze.

– Hej, śmierdzielu! – To bezapelacyjnie wziął od Elliota.

Skarbniczka czerwieniała i czerwieniała coraz bardziej, aż w końcu oddaliła się rozwścieczona.

– Konsekwencje – zmałpował Gray ton skarbniczki. – Następstwa! Nie licz na winogrona! Potwór!

– Ciii – mruknął Augustus. W duchu pienił się ze złości. Jennings była despotką, po prostu zaledwie nikczemną, podłą dręczycielką, która ma uciechę z flekowania innych, a on, znajdujący się stosunkowo nisko w uczelnianej kolejności dziobania, nawinął się jej jak na zawołanie.

Pozbyć się Graya? Niedoczekanie! Ptak był wartościowym materiałem badawczym w dziedzinie etologii i badań nad językiem, wytrenowanym, jedynym w swoim rodzaju, i nie zmieni tego nawet Jennings ze swoim kołtuńskim światopoglądem!

Augustus odstawił tacę na najbliższy parapet, dla uspokojenia spożył szybciutko porcję tarty cytrynowej i nakarmił Graya trzema winogronami, a potem ruszył prościutko do gabinetu rektora.

Zapukał i został poproszony do środka.

Augustus Huff wszedł do gabinetu rektora jako człowiek wolny, a wyszedł z niego jako oficjalny tymczasowy właściciel i trener afrykańskiej papugi żako i obiektu badań imieniem Gray.

Sam był nieco zaskoczony satysfakcją, jaką przy tym odczuwał.

– Hej, Huff! – odezwał się Gray. – Bad romance!

W zasadzie najlepsze podsumowanie wszystkiego.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Pierwsze preludium: w górze

Drugie preludium: w dole

1. Bad romance

2. Konsekwencje

3. Śmierdziel

4. Weź orzech

5. Stary przyjaciel

Pamiętnik lekkoducha

6. Rudy

7. Ciut, ciut obok

8. Pssssst!

9. Gnój

10. Problemy psychologiczne

Pamiętnik lekkoducha

11. Dziabnięcie

12. Seks

13. Fairbanks

14. Papier

15. Pusty

Pamiętnik lekkoducha

16. Świetnie

17. Człowieku!

18. Zupełnie rozmamłany

19. Potwór

20. Gwiazda

21. Morderca

Pamiętnik lekkoducha

Pierwsze postludium: w dole

Drugie postludium: w górze

Słowniczek

Podziękowania

Od Autorki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: