Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pięć flakoników - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Pięć flakoników - ebook

A co jeśli rzeczywistość, której doświadczamy, jest tylko drobnym przebłyskiem tego, co naprawdę nas otacza?

Pewnego wrześniowego dnia mężczyzna postanawia odsapnąć na łonie natury. Szum strumyka i ciepło słońca usypiają go, a jednak on ma poczucie, że sen jest rzeczywistością. Cała natura dookoła podpowiada mu, co powinien zrobić w dalszych krokach. Dzięki zawartości tajemniczych flakonów bohater doznaje rozszerzenia zmysłów - widzi, słyszy i czuje więcej niż do tej pory. Jest gotów, by stawić czoła Mocom Ciemności.

Fantasmagoryczna wizja przywodzi skojarzenia z "Alicją w Krainie Czarów" Lewisa Carolla.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-285-3401-4
Rozmiar pliku: 336 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

ODKRYCIE

Moja droga Jane!

Pamiętasz zapewne swoje zdziwienie, kiedy oznajmiłem Ci, że słyszałem gadające sowy — a w każdym razie, o ile nie było to zdziwienie (gdyż wiadomo mi, że sama doświadczyłaś podobnych rzeczy), to przejawiłaś niezmierną chęć dowiedzenia się, jak do tego doszło. Być może właśnie teraz nadszedł właściwy moment, aby ci o tym opowiedzieć.

Tak naprawdę to, że znalazłem się w takich okolicznościach, było kwestią przypadku, nie zaś żadnych zdolności: przypadku i gotowości, by dać wiarę czemuś, co wykracza ponad postrzeganie wzrokowe. Obiecałem nie wyjawiać na piśmie nazwy lasu, w którym owo zdarzenie miało miejsce: zachowam ją w tajemnicy do naszego spotkania, resztę zaś opowiem dokładnie tak, jak było.

Na skraju lasu płynie strumyk; woda w nim jest brunatna, lecz przejrzysta. Po drugiej stronie owego lasu ciągną się płaskie łąki, a za nimi wznosi się zbocze wzgórza porośnięte dębami. Wzdłuż strumyka rosną olchy, jest więc on mocno zacieniony; słońce dociera tam tylko miejscami, rzucając cętki światła przez gęstwę liści.

Dzień, który teraz wspominam, zdarzył się na początku września i był bardzo gorący. Przemierzyłem łąki, by posiedzieć nad strumykiem i poczytać. Jedyne, co zmieniłem w swoich planach, to to, że zamiast usiąść, położyłem się, a zamiast poczytać, zasnąłem.

Sama wiesz, jak niekiedy — choć bardzo, bardzo rzadko — człowiek widzi we śnie coś, o czym wie na pewno, iż jest prawdziwe. Tak też było ze mną tamtego razu. Nie śniłem o zdarzeniach czy ludziach; śniłem o roślinie. We śnie nikt mi nic o niej nie mówił: widziałem tylko, jak rosła pod drzewem: w polu widzenia wyłonił się maleńki fragment korzenia tego drzewa; był stary, omszony i poskręcany, naznaczony trzema różnej wielkości sękami, okrągłymi, okalanymi mchem — na pewno takie widywałaś. To nie roślina zasługiwała na moją uwagę, choć bynajmniej nie wiedziałem, co to za rodzaj: nie miała kwiatów ani owoców i rosła nisko przy ziemi; coś jakby pozbawiony kwiecia tojad żółty. Na oko składała się z wachlarza sześciu liści rozłożonych płasko na boki, a każdy z nich był dziewięcioramienny. Jak powiadam, widziałem ją dość wyraźnie i zapamiętałem te szczegóły, gdyż sześć razy dziewięć daje pięćdziesiąt cztery, a tak się akurat złożyło, że miałem wówczas szczególny powód, by liczbę tę zachować w pamięci.

Cały ten sen sprowadzał się właściwie do tego jednego obrazu, i to on właśnie uwiecznił się w mojej pamięci niczym fotografia; wiedziałem już, że jeśli kiedykolwiek ujrzę ponownie ten stary korzeń i roślinę, to na pewno je rozpoznam. I choć nigdy nie słyszałem ani nie widziałem nic więcej ponad to, co zawarłem w tym liście do ciebie, z czasem przyszło mi na myśl, że warto by tę roślinę odszukać.

Po przebudzeniu leżałem wciąż na trawie ogromnie rozleniwiony, z głową spoczywającą niecały metr od brzegu strumyka, wsłuchując się w jego szum, aż po kilku minutach — podczas których być może znów zapadłem w drzemkę, lecz to nieistotne — szemranie wody zaczęło układać się w słowa: _pod prąd, pod prąd,_ powtarzając je niezliczoną ilość razy. Ucieszyłem się, bo choć w poezji sporo się czyta o gadających potokach, a wsłuchiwanie się w ich szum sprawia mi niesamowitą przyjemność, to nigdy przedtem nie zdarzyło mi się wychwycić spośród tych dźwięków żadnych słów. A gdy wyrwany ze snu wreszcie podniosłem się z ziemi, pomyślałem, że posłucham rady strumyka i zamiast z jego nurtem udam się właśnie pod prąd. Tak też zrobiłem: strumyk wiódł mnie po płaskich łąkach, nie odbijając jednak od skraju lasu, i co jakiś czas słyszałem ten dziwny głos, który zdawał się nakazywać mi iść _pod prąd._

Niebawem doszedłem do miejsca, gdzie inny wypływający z lasu strumyk łączył się z tym, wzdłuż którego podążałem, a poniżej miejsca spotkania tych dwóch cieków znajdował się — nie mostek, tylko przerzucona nad wodą kładka oraz służąca za poręcz tyczka, dzięki którym można było swobodnie przedostać się na drugą stronę. Przeszedłem więc bez dłuższego namysłu, z zamiarem przyjrzenia się drugiemu ze strumyków, który rwał wartko naprzód, obiecując nieco dalej małe bystrza i wodospady. Kiedy dotarłem nad jego brzeg, nie miałem już żadnych wątpliwości, że szepce: _pod prąd,_ a wręcz nakazuje: _podążaj pod prąd,_ co brzmiało o wiele wyraźniej niż przy pierwszym strumyku. Przedtem, zanim oba strumyki się połączyły, nie słyszałem takiego ponaglania. Zbliżyłem się do tego drugiego: jego mowa była teraz wyraźnie słyszalna. Rzecz jasna wiedziałem już, co należy dalej robić, i to bez dwóch zdań. Tu zaczynało się coś całkiem nowego i warto było się temu przyjrzeć nawet za cenę podwieczorku, na który mogłem nie zdążyć. Ruszyłem więc wzdłuż drugiego strumyka w głąb lasu.

Mimo iż nader uważnie wypatrywałem rzeczy niezwykłych — zwłaszcza roślin, o których mimowolnie nie mogłem przestać myśleć — przyznać muszę, że idąc po płaskim leśnym terenie, nie dostrzegłem ani w strumyku, ani w bylinach, owadach czy drzewach nic nadzwyczajnego (poza szepcącą wodą). Wkrótce jednak znalazłem się przy dość stromym nasypie — teren niespodziewanie zaczął się wznosić, a bystrza i wodospady wyglądały barwnie i beztrosko. Ponadto prócz ponaglenia, abym podążał pod prąd, słyszałem też niekiedy słowa _naprzód, żwawo,_ które brzmiały urokliwie i kusząco. I choć nieustannie wytężałem wzrok, to nie zauważyłem po drodze zupełnie nic.

Wspinanie się pod górę zajęło mi dość długą chwilę. Na szczycie nasypu znajdowało się coś w rodzaju terasy, wyraźnie spłaszczonej i porośniętej wielkimi, starymi drzewami, głównie dębami. Za nimi piął się inny stok i dalej ciągnął się las: ale to już bez znaczenia. W owej chwili dotarłem bowiem do kresu swej wędrówki. Nie było tam strumyka, lecz ujrzałem coś, co spośród wszelkich darów natury cieszy mnie chyba najbardziej, prawdziwe nienaruszone źródełko.

Pośrodku płaskiego terenu, przed rosnącymi półkoliście kilkoma dębami, tkwiła niemalże idealnie okrągła sadzawka mierząca niecały metr wszerz. Biały piach na dnie to wzbijał się drobnymi, jajowatymi grudkami, to znów opadał. Było to najczystsze i najżywsze źródełko, jakie kiedykolwiek widziałem, i mógłbym wpatrywać się w nie godzinami. Przysiadłem więc obok, zapatrzony przez chwilę, myśląc wyłącznie o tym, jakie to szczęście, że trafiłem nad tę sadzawkę. Po chwili jednak zacząłem zastanawiać się, czy woda do mnie przemówi. Rzecz jasna, tym razem nie spodziewałem się usłyszeć, że mam iść pod prąd, gdyż dotarłem już do ujścia strumyka. Wsłuchiwałem się więc z zaciekawieniem. Woda nie szumiała tutaj tak głośno jak w strumyku: sadzawka była głębsza. Mimo wszystko pomyślałem, że pewnie i ona zechce coś mi przekazać, dlatego przysunąłem ucho możliwie najbliżej tafli wody. O ile się nie mylę (a jak się później okazało, miałem rację), jej słowa brzmiały: _zrywaj, bierz, bierz_ albo _spiesz się, spiesz._

Zapomniałem na chwilę o roślinie, lecz, jak zapewne się domyślasz, słowa te przywołały ją w mojej pamięci. Podniosłem się i powiodłem wzrokiem po korzeniach starych dębów wokół źródełka. Niestety, patrząc od strony wody, żaden korzeń nie przypominał tego z mojego snu — miałem jednakże silne przeczucie, iż spośród wszystkich miejsc to właśnie tu prawdopodobnie, a wręcz na pewno rośnie owo ziele. Poszedłem więc od strony lasu, pamiętając, by podążać z prawa do lewa, zgodnie z ruchem słońca.

I się nie pomyliłem. Z drugiej strony rosnącego pośrodku dębu znajdowały się korzenie z mojego snu, omszone i usiane sękami przypominającymi ślepia, a spomiędzy nich wyrastała moja roślina. Jedyną jej cechą, której nie dostrzegłem we śnie, było to, że emanowała niesamowitą zielenią. Zdawało się, iż skupiała w sobie wszelką istniejącą zieleń, która wystarczyłaby do pokrycia wielkiej połaci trawy.

Nie miałem śmiałości jej dotknąć, toteż wróciłem do źródełka przekonać się, czy woda wciąż szepce te same słowa. Rzeczywiście, nadal zachęcała: _zrywaj, bierz._ Od czasu do czasu słyszałem jednak coś jeszcze, czego początkowo za nic nie mogłem zrozumieć. Położyłem się na ziemi, otoczyłem dłonią ucho i wstrzymałem oddech. Brzmiało to jak _chwytaj drzewo_ albo _witaj, drzewo_ czy też _czytaj, Ewo._ Zniecierpliwiony przemówiłem wreszcie:

— Bardzo przepraszam, ale za nic w świecie nie rozumiem, co do mnie mówisz.

Naraz krople wody musnęły moje ucho i usłyszałem już bardzo wyraźnie: _spytaj drzewo._

Poderwałem się z ziemi. — Ależ oczywiście — rzekłem — proszę mi wybaczyć.

Woda tymczasem szeptała dalej: _Zrywaj, zrywaj żwawo, zanurz, zanurz._

Po chwili zastanowienia nad właściwym powitaniem podszedłem do dębu, stanąłem przed nim i rzekłem (uchylając, rzecz jasna, czapki):

— Uniżenie proszę cię, Dębie, byś pozwolił mi zerwać rosnące między twoimi korzeniami ziele. Jeśli ześlesz mi żołądź — tu wysunąłem prawą dłoń — uznam to za znak twego przyzwolenia... i okażę swą wdzięczność.

W tym momencie jeden z żołędzi spadł prosto na moją dłoń. Dodałem więc:

— Dziękuję, Dębie: rośnij zdrów. Zerwę zatem ziele, a w jego miejscu położę twój owoc.

Następnie bardzo ostrożnie ująłem łodygę rośliny (była króciusieńka, gdyż, jak wspomniałem, rosła niziutko tuż nad ziemią) i pociągnąłem; ku memu zdziwieniu dała się wyrwać równie łatwo jak grzyb. Miała gładką, okrągłą bulwkę bez korzonków, po której zostało w ziemi równe wgłębienie, gdzie, zgodnie z obietnicą, umieściłem żołądź i przysypałem ziemią. Najpewniej wyrośnie z niego nowa taka roślinka.

Wówczas przypomniałem sobie ostatnie słowa wyszeptane przez wodę w źródełku. Spełniając jej prośbę, wpadłem w zdumienie; całe szczęście, że roślina tkwiła mocno między moimi palcami, bo jak tylko dotknęła wody, zaczęła rzucać się i wić jak piskorz, o mały włos nie wyślizgując mi się z ręki. Zanurzywszy ją trzykrotnie, miałem wrażenie, że kurczy się w moich palcach: istotnie, kiedy się jej przyjrzałem, dostrzegłem zwinięte listki, poskręcane tak mocno, że w dłoni została mi już tylko niemal sama bulwka. Wpatrując się w nią, zdałem sobie sprawę, iż woda szepce teraz już inne słowa: _dość, dość._

Uznałem więc, że pora podziękować wodzie za wszelką pomóc, choć jak się pewnie domyślasz, wciąż jeszcze nie miałem pojęcia, co mam uczynić z tą rośliną i jaki zrobić z niej użytek.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: