Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pięć ran - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
43,99

Pięć ran - ebook

Zwyciężczyni Center for Fiction Prize dla najlepszego debiutu oraz Rosenthal Family Foundation Award

Nominowana do PEN Hemingway Award i Andrew Carnegie Medal for Excellence

Jedna z powieści roku 2022 w zestawieniach NPR, Publishers Weekly, Library Journal, Booklist, Goodreads i Kirkus Reviews

W miasteczku Las Penas trwa Wielki Tydzień, kiedy szesnastoletnia Angel ucieka z domu matki do ukochanej babci, Yolandy, i ojca, Amadeo, którego praktycznie nie zna. Dziewczyna wie, że zjawia się pod ich drzwiami nie w porę. Jej ogromny brzuch sugeruje bowiem, że to już ósmy miesiąc.

Nikt nawet nie podejrzewa, że Yolanda zamierza tuż po powrocie z wakacji w Las Vegas zebrać swoją rodzinę przy jednym stole, podać im najlepszy świąteczny obiad w życiu, a następnie poinformować, że umiera na złośliwego guza mózgu.

Kirstin Valdez Quade, której opowiadania okrzyknięto na łamach „New York Timesa” arcydziełami, w swoim debiucie snuje poruszającą opowieść o przełomowym roku z życia pewnej niezwykłej kilkupokoleniowej rodziny.

Historię miłości, poświęcenia i codziennych prób ratowania naszych bliskich, które z góry skazane są na porażkę.

Ale może nie zawsze?

 

Znakomicie skonstruowana powieść o człowieczeństwie. Tak prawdziwa, aż trudno uwierzyć, iż czyta się fikcyjną historię.

Michał Nogaś

Trzymasz właśnie w dłoniach maleńki, osobny wszechświat buzujący radością, żalem, ale też humorem, absurdem i rozkoszą. Na stronach tej książki jakimś cudem mieści się cały ten bajeczny ludzki zgiełk.

C Pam Zhang

Postaci zasiedlające tę wciągającą powieść zostały wykreowane z olśniewającymi i zapadającymi w pamięć szczegółami. Kirstin Valdez Quade skupiła się na prawdzie drzemiącej w codziennych drobiazgach, jednocześnie pozwalając nam objąć spojrzeniem cały świat.

Colm Tóibín

Dzięki głębokiej empatii, przenikliwej inteligencji i subtelnemu poczuciu humoru autorka odmalowała nie dający się zatrzeć obraz rodziny żyjącej w ciągłej niepewności. Czytałem to z zapartym tchem.

Phil Klay

Nie byłam w stanie odłożyć tej powieści, tak wielkie zrobiła na mnie wrażenie. Intymna, rozbrajająca i zarazem bolesna.

Yiyun Li

Napisana z iście franzenowskim rozmachem opowieść. Cudowna!

„O Magazine”

Kategoria: Polonistyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6746-6
Rozmiar pliku: 948 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W tym roku Jezusem jest Amadeo Padilla. _Hermanos_ przygotowują go do roli na podwórzu za moradą.

To nie żaden złotowłosy, różanolicy i miodowooki Jezus od braci najmniejszych, od jagniąt i dzieciątek. Amadeo jest umięśniony, włosy ma zgolone tuż przy czaszce, poharatanej bliznami zebranymi na pamiątkę nastoletnich bijatyk, a na karku fałdę skóry.

Buduje krzyż z ciężkiego, nieheblowanego dębu zamiast z sosny. Jest bosy, jak reszta _hermanos_, którzy pracują z podwiniętymi rękawami i śpiewają hiszpańskie hymny – _alabados_. Wyprali sobie białe spodnie, spletli bicze – _disciplinas –_ starym sposobem, z grubych włókien liści juki, pocerowali dziury w czarnych kapturach, które włożą na procesję, by przeprowadzić ją z pokorą i stosownym szacunkiem. _Hermano Mayor_ – szczupły brat dziadka Amadea, _tío abuelo_ Tíve, który zaskoczył ich wszystkich wyborem nieużytego syna bratanicy do roli Zbawiciela – przygrywa na _pito_, wysokie dźwięki piszczałki pną się ku górze.

Dziś Amadeo obudził się z pomysłem nabicia krzyża gwoździami, by dodać mu ciężaru. Bierze młotek w obie ręce, unosi wysoko nad głowę i opuszcza, narzędzie łupie o metal. Deski podskakują, dźwięk odbija się od ściany morady i jadłodajni Idle Hour po przeciwnej stronie uliczki.

Amadeo się spocił. Zdarza mu się to, ale zazwyczaj nie od pracy. Poci się, kiedy je, jak za dużo wypije. Ma trzydzieści trzy lata, tyle samo co Zbawiciel przed śmiercią, ale nie jest człowiekiem ambitnym. Nawet jego matka wam to powie, choć serce jej się kraje na samą myśl. Yolanda nadal mu gotuje, dzień w dzień stawia przed nim talerz na stole.

Dziś po południu jednak nawet tatuaże Amadea wyglądają jak naciągnięte od wysiłku, a on sam widzi się z boku i z góry. Płonące Najświętsze Serce pulsuje mu na lewym mięśniu piersiowym, pot kapie z czubka zakrwawionego sztyletu na bicepsie, róże na jego boku rozkwitają, podlane wysiłkiem. Na plecach połyskuje niebiańsko Guadalupana w sukni rozprutej trzema pionowymi nacięciami _sellos_ – sekretnymi pieczęciami zobowiązania. Linie są długości męskiej dłoni, wypukłe, różowe, świeżo zagojone: dowód jego przyjęcia do _hermandad_ – do bractwa.

Amadeo mieszka w Las Penas całe życie, ale dzisiaj widzi swoją wioskę nowymi oczami: krawędzie są jakieś ostrzejsze, kolory czystsze. Chwasty pod płotem, oczka ogrodzenia, rozkołysane korony topoli – wszystko nadnaturalnie wyraziste. Moradę oświetla pomarańczowe słońce, które tonie powoli za jego plecami, pustaki odcinają się mocną kreską od nieba. Amadeo znów opuszcza młotek, uderza w gwóźdź za gwoździem, czerpiąc przyjemność z gładkiego obrotu stawów, ze zmęczenia mięśni. Czuje, że jest potężny i prawy, a każdy jego ruch jest częścią stworzonego dawno planu. Urodził się do tej roli.

Wbija ostatni gwóźdź i powraca do swojego ciała, a _hermanos_ kończą pracę i ruszają do domu.

––––

Kiedy Amadeo parkuje na żwirowanym podjeździe, odkrywa, że przed domem siedzi jego córka Angel. Młoda jest w ósmym miesiącu, mieszka z matką w Españoli. Nie widział jej od ponad roku, ale słyszał o dziecku od matki Angel, która z kolei dowiedziała się od samej zainteresowanej.

Biały podkoszulek, czarny stanik, złoty krzyżyk wskazujący na piersi, gdyby ktoś ich jeszcze nie zauważył. Brzuch twardy i krągły jak gliniany piec. Guziki dżinsów rozpięte, żeby zrobić miejsce na ten pełny kształt, ale też zdradzające, skąd się w ogóle wziął. W tym tygodniu, w Wielki Piątek, ma urodziny. Skończy szesnaście lat.

– Noż jasny szlag – sapie Amadeo i szarpie ręczny. Ten ostatni tydzień życia Jezusa był najważniejszy w Jego życiu. To wtedy wszystko się wydarzyło. Amadeo powinien się teraz skupiać na kontemplacji ofiary i zmartwychwstania, a nie na ciąży nastoletniej córki.

Angel chyba nie zauważyła jego miny, bo wstaje, uśmiecha się i macha do niego obiema rękami. Różaniec kołysze się na lusterku, nieco przysłaniając dziewczynę, która podchodzi do auta, wygięta nieco do tyłu. Angel zatrzymuje się, staje bokiem, prezentuje brzuch.

Ma ze sobą dużą złotą kopertówkę i torbę sportową z logo Marlboro. Obejmuje ojca od przodu, wciskając się w niego całą swoją ciążową krągłością.

– Wielka jestem, co? Dopiero te spodnie kupiłam i już są za małe.

– Hej. – Amadeo niepewnie poklepuje córkę po plecach, między ramiączkami stanika, a potem robi krok w tył. – Co się stało?

Zabrzmiał trochę zbyt nonszalancko, ale nie może sobie pozwolić na dawanie jej do zrozumienia, że jest mile widziana, na pewno nie w Wielkim Tygodniu, i kiedy na dodatek jego matka wyjechała.

– Uch. Pokłóciłyśmy się z mamą i powiedziałam jej, żeby mnie zawiozła do ciebie – wyjaśnia dziewczyna lekkim tonem. – Nie wiedziałam, gdzie jesteście z babcią. Dwie godziny tu przesiedziałam i już myślałam, że skisnę z głodu. W ciąży człowiek musi jeść. Prawie ci się włamałam do domu, żeby sobie zrobić kanapkę. Czy wy nie sprawdzacie telefonów?

Amadeo zahacza kciuki o kieszenie, patrzy na dom, potem na drogę. Słońce już zaszło, zmierzch barwi się niemal elektrycznym błękitem.

– Pokłóciłyście się? – Mężczyzna wbrew sobie czuje pewne zadowolenie na myśl, że Angel obraziła się na matkę. Marissa zawsze wzbudzała w nim poczucie, że nie jest dostatecznie dobry.

– A, weź. Szkoda gadać – prycha córka. – Teraz ja i dziecko potrzebujemy jakiejś siatki wsparcia. Tak jej powiedziałam.

Amadeo kręci głową.

– Jestem strasznie zajęty – oznajmia jak aktor starający się pokazać, że mu przykro. – To nie najlepszy moment.

Angel nie wygląda na zranioną, bardziej na zaciekawioną.

– A co? Dostałeś jakąś pracę czy coś?

Zakłada torbę na ramię i rusza w stronę drzwi, kołysząc się pod ciężarem bagażu i własnego brzucha.

– Babci nie ma – woła za nią ojciec. Woli nie zdradzać, dlaczego tak naprawdę nie chce córki w domu, wstydzi się własnego pokutniczego zapału.

– Nie ma babci? Gdzie poszła? – W głosie Angel pobrzmiewa szczery niepokój. Przytrzymuje biodrem siatkowe drzwi i czeka, aż Amadeo otworzy te właściwe.

– Słuchaj, mam dużo roboty do końca tygodnia. – Następną część wyznania wyrzuca z siebie pospiesznie, niemal tracąc oddech. – Będę w tym roku niósł krzyż. Jestem Jezusem.

– Ee, okej. Ale niedługo wróci, nie?

Yolanda wybrała się na wakacje po zakończeniu sesji parlamentu stanowego, tuż przed Wielkim Tygodniem. Akurat wtedy, kiedy syn najbardziej jej potrzebuje. „Może zostanę tam na dobre”, oznajmiła od niechcenia, kiedy się pakowała. „Uwielbiam Vegas. Koncerty, neony, życie, ruch”.

– Nie mówiła, kiedy będzie z powrotem. Pewnie pod koniec przyszłego tygodnia.

Angel z dramatycznym westchnieniem upuszcza torbę i złotą kopertówkę na podłogę w kuchni. Dopiero wtedy ojcu przychodzi do głowy, że należało je od niej wziąć. Córka jednak nie sprawia wrażenia, jakby zwróciła na to uwagę. Dalej nawija:

– Powiedziałam mamie, że okej, jak tak, to się wynoszę do babci. Ona mnie przynajmniej kocha.

––––

Wieczorem Angel robi kolację, trajkocząc o grupach żywności – posiłek składa się z puszki chili, wywalonej na niedogotowaną dynię piżmową, i paczki mrożonego pieczywa z serem – a potem przejmuje kontrolę nad telewizorem. Mówi do brzucha: „Widzisz, kochanie? Ta krowa teraz się zbiera do domu, wywalili ją. Nie można tak traktować koleżanek”.

Amadeo zajmuje przeciwny koniec kanapy, jest dziwnie zdenerwowany. Próbuje sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spędzał czas sam na sam z córką, ale nie potrafi. Może w święta dwa, trzy lata temu; pamięta, jak siedział z nią w jednym pokoju i nieporadnie pytał o jej ulubione przedmioty w szkole, kiedy Yolanda wyszła po zakupy czy może do sąsiadów.

Wyciera dłonie o uda, porusza językiem w ustach. Porcelanowe lalki o zamarzniętych spojrzeniach gapią się na niego z narożnej matczynej szafki, pousadzane w falbaniastych sukieneczkach obok pamiątkowych dzwoneczków i kieliszków. Z nagłym ukłuciem w głębi brzucha Amadeo myśli o _tío_ Tívem. Co on powie na obecność Angel w jego domu? Owoc grzechu, w dodatku również grzech ten powielający.

– No, to ten – odzywa się. – Mama pewnie się o ciebie martwi, co?

– Musi się wreszcie nauczyć, że nie jest jedyną osobą w moim życiu. I zacząć mnie szanować.

Amadeo ugniata sobie udo. Nie może wyprosić córki z domu. Yolanda by go zabiła. Szkoda, że jej tu nie ma, babcia i wnuczka mają bardzo bliską relację; Yolanda wysyła dziewczynie czeki, dwadzieścia pięć dolarów tu, pięć dyszek tam, zabiera ją na obiad w Españoli czy Santa Fe, parę razy w roku wybierają się na zakupy do outletu.

– Może wróciłabyś, jak babcia będzie w domu? – Sumienie kłuje go w boku jak cierń.

Angel chyba go nawet nie słyszy.

– No wiesz, prawi mi kazania o tym, jak to zawaliłam sprawę i że niczego się nie nauczyłam z jej błędów, ale co ja mam niby z tym teraz zrobić? Dobra, kumam, zniszczyłam jej życie, jestem najgorsza. Ale jeśli chce teraz udawać taką dorosłą, to niech się zachowuje jak dorosła.

Amadeo powinien zadzwonić do siostry, żeby przyjechała i wzięła Angel do Albuquerque, do swoich dziewczyn. Cała na biało, na ratunek – to bardzo w stylu Valerie. Tylko że od świąt z nią nie rozmawia.

Angel wygląda zupełnie jak Marissa, odziedziczyła po niej lśniące włosy o rudawym połysku, choć nie ma tak delikatnych rysów jak matka. To pewnie jego geny. Amadeo zastanawia się, czy Marissa wtedy też się tak zachowywała. Miała szesnaście lat, on osiemnaście, ale czuli się już staro. Jej rodzice byli wściekli i uważali, że to straszny wstyd, ale i tak wyprawili młodym baby shower. Podobało mu się bycie w centrum uwagi: przyjmowanie gratulacji od rodziny z obu stron, papierowe talerzyki z tamales i biscochitos, podawane przez starsze panie, gotowe przebaczyć im wszystko w zamian za ślub kościelny. Wstał, żeby im zaśpiewać, kiwając głową w stronę Marissy: „Tę piosenkę dedykuję mojej ślicznej”. _Bendito, bendito, bendito. Los ángeles cantan y daban a Dios._ Wszyscy bili brawo, stare ciotki ocierały łzy, Yolanda posyłała mu całusy z drugiego końca sali. Amadeo czuł się bardzo szlachetny i odpowiedzialny za swoją dziewczynę i ich nienarodzone dziecko.

Później oczywiście wyszło, jak wyszło, nie było ślubu ani wspólnego mieszkania. Angel się urodziła, nauczyła chodzić i mówić bez pomocy Amadea. Zrezygnowane staruszki kręciły głowami; co one sobie myślały, jak mogły się czegokolwiek spodziewać po tym chłopaku, po mężczyznach w ogóle?

– Nawet najlepszy chłop nie jest funta kłaków wart – wzdychała jego babcia. – Poza tobą, _hijito –_ dodawała życzliwie, jeśli zauważyła, że wnuk też jest w pomieszczeniu. – Ty jesteś.

Do piątych urodzin Angel młody ojciec z ulgą przekonał się, że zobowiązanie można łatwo strząsnąć z barków. Wystarczyło przestać odbierać telefony Marissy – było ich mniej, niż można by się spodziewać – i już, odzyskał wolność.

– Nie rzuciłam nauki tak na dobre – odzywa się dziewczyna, jakby odpowiadała mu na pytanie. – Chodzę teraz na taki kurs i zamierzam skończyć szkołę, i w ogóle, więc nie musisz się martwić – dodaje, patrząc na niego wyczekująco.

Amadeo uświadamia sobie, że zapomniał się o nią martwić, zapomniał się choćby nad tym zastanowić.

– To dobrze. No, dobrze. – Wstaje, pociera krótko ostrzyżoną głowę obiema rękami. – Musisz mieć szkołę.

Ona wciąż się w niego wpatruje, jakby czegoś się domagała: zapewnień, aprobaty.

– Serio mówię. Skończę szkołę. – A potem zaczyna nawijać o college’u, o sukcesach i spełnianiu marzeń, powtarzając wszystko, czego się nasłuchała na kursie dla nastoletnich matek. – Moja nauczycielka Brianna mówi, że jeśli chcę mu zapewnić dobre życie, to muszę inwestować w siebie. Nie skończę jak mama, nie będę taka jak ona. Od dziesięciu lat jest sekretarką w jednej firmie i tylko się czai, żeby wyrwać jakiegoś architekta. Ja coś w życiu osiągnę. Prawda, _hijito_? – zwraca się na koniec do brzucha.

To go piekielnie dołuje. Amadeo otwiera piwo i wypija połowę, zanim sobie przypomina, kim jest w tym tygodniu.

– Kurwa – mówi z obrzydzeniem i opróżnia puszkę nad zlewem.

Angel patrzy na niego z kanapy.

– Lepiej się oducz takich słów. On słyszy wszystko, co mówisz, wszyściutko.

– Kurwa – powtarza Amadeo, bo to jego dom, ale tym razem cicho. Wyobraża sobie, jak dźwięk przenika ciało jego córki i dociera do dziecka w środku. – Muszę lecieć.

––––

Każdego wieczora Wielkiego Postu _hermanos_ zbierają się w moradzie, żeby odmawiać różaniec pod czujnym okiem _tío_ Tívego, i co piątek medytują nad stacjami Drogi Krzyżowej. Wszyscy na kolanach, z pochylonymi głowami. Jest ich dziewięciu, wszyscy poza Amadeem po siedemdziesiątce. _Tío_ Tíve jest najstarszy, stuknęło mu osiemdziesiąt siedem, a chłop trzyma się mocno.

– I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami – czyta Al Martinez. – „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich”.

Amadeo lubi Ala. To wielki, rozmowny gość, który zawsze się wzrusza, kiedy opowiada o tym czy tamtym wnuku. Jest tirowcem, od niedawna emerytowanym, ramiona ma przygięte przez lata garbienia się nad kierownicą i gapienia w horyzont.

Ściany z pustaków są pomalowane na biało, w środku stoi kilka ławek zwróconych w jedną stronę. Jedyne, na czym warto zawiesić wzrok, to krucyfiks. Chrystus tutaj nie wygląda jak ten w kościele, o jasnej skórze, niewinnych kroplach krwi w miejscach, gdzie korona cierniowa wbija się w skroń, o natchnionym, pruderyjnym wyrazie twarzy, który doskonale łączy współczucie, cierpienie i – owszem – litość nad sobą. Nie, ten Chrystus na ścianie morady jest starożytny, zakrwawiony. W samym jego kształcie widać przemoc: ślady dłuta poryły mu brzuch i uda, wycięły krótkie palce u stóp i dłoni. Kontury twarzy ma szorstkie, żebra ostre. Z głowy figury zwisają czyjeś włosy. Prawdziwe.

Co wieczór inny _hermano_ odmawia tajemnice różańca, a pozostali intonują odpowiedzi. Tę część spotkań Amadeo lubi najbardziej, kiedy ich głosy zlewają się w niski pomruk, unoszący się i opadający w przewidywalnym porządku. Dziś jednak, przez to pojawienie się Angel, jest poirytowany i rozkojarzony. Myśli, czy nie zadzwonić do matki dziewczyny, żeby ją odebrała, ale wizja opowiadania Marissie o procesji wystarcza, by odrzucił ten pomysł. „Czyli nie możesz się zająć córką, bo co?” – już prawie słyszy jej fukanie.

Przygląda się mężczyznom pogrążonym w modlitwie: na przodzie _tío_ Tíve z drżącymi wargami i w butach dla cukrzyków, które refunduje mu departament do spraw weteranów; Frankie Zocal o powiekach poznaczonych pulsującymi sinymi żyłkami; Shelby Morales i jego siwy kucyk, spływający mu na ramię jak u dziewczyny.

– Rozebrali go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę… – czyta Al cicho i wyraźnie, jakby z trudem kontrolował płomień emocji.

Dziewięciu uczestników to nic w porównaniu z tym, jak było kiedyś, wyjaśnił Amadeowi Al kilka tygodni wcześniej, gdy wyszli w gęsty zmierzch. W starszych pokoleniach ilość zapisanych, nawet w bractwie tak daleko w górach, szła w setki dusz. W tamtych czasach, kiedy jeden ksiądz musiał służyć wielu rozsianym daleko od siebie społecznościom, bractwa – _hermandades_ – nie były jedynie przestrzeniami praktykowania kultu, ale też towarzystwami wzajemnej pomocy, stowarzyszeniami politycznymi, centrami życia kulturalnego. Grzebały też zmarłych.

– To twojemu _tío_ zawdzięczamy nasze _hermandad_. To on je wskrzesił – odezwał się Al Martinez. – Tradycja była już na wymarciu, kiedy mój ojciec był dzieckiem. Ze starej morady nie został kamień na kamieniu. Ale Tíve kupił stację benzynową, wyremontował, przypomniał, cośmy tu kiedyś mieli. Jedno, co dobre przyszło ze straty tego ich chłopaka.

Morada nie robi wrażenia. Na zewnątrz straszy ciemny szkielet szyldu na słupie, już dawno ogołocony z jaskrawych plastikowych paneli, a obok dwie nieczynne pompy. Szyby w witrynie zamalowano matową beżową farbą, która została komuś kiedyś po jakiejś robocie. Od czasu do czasu ktoś przejezdny zatrzyma się tu, żeby zatankować, i rozejrzy zdziwiony – zmyliły go pikapy zaparkowane przed budynkiem – a potem ruszy prosto przez wioskę i dalej, przed siebie.

– Może ta nasza nie jest taka piękna jak morady w Truchas, Abiquiu, Trampas – ciągnął Al Martinez. – Może nie trafi na pocztówki. Las Penas nie ma w sobie ani krztyny uroku, no i dobrze. Niech sobie zatrzymają swoich rzeźbiarzy i sklepy z organicznym jedzeniem. Niech turyści jeżdżą do Taos.

Najpierw różaniec, potem modlitwa indywidualna w milczeniu. Całość trwa raptem godzinę, ale zdziwiłby się człowiek, jak to się wlecze, jak szybko powszednieje wyznanie winy, żal za grzechy, zawierzenie siebie Bogu. Już po kilku minutach kolana protestują, rzepki trą o beton i kość, a kiedy różaniec dobiega końca, człowiek już nóg nie czuje. Bolą nawet paznokcie u stóp, zaparte o posadzkę.

Amadeo myśli o córce, którą zostawił samą w domu. Kto wie, co teraz robi. Może grzebie mu w rzeczach albo zaprosiła koleżanki. A nawet chłopaków.

Zacina się na _Wierzę w Boga_. Otwiera oczy i patrzy na Tívego. Tak jak się spodziewał, stary przygląda mu się z dezaprobatą. Amadeo zaciska powieki.

– Amen – intonują _hermanos_, a nabożeństwo różańcowe dobiega końca, zanim Amadeo zdąży się wczuć.

Modlitwa w duszy to najtrudniejsza część spotkania. Proszę, Panie Boże, myśli Amadeo, ale potem gubi wątek. Kolana ma już zgniecione na miazgę. Zastanawia się, czy nie wyrządza tym sobie trwałej szkody. Z zewnątrz dobiegają odgłosy wieczora: przejeżdżający samochód, skrzek nocnego ptaka, stukanie ciem o zamalowane okna.

––––

_Entrada_ Amadea – jego inicjacja i pierwsza audiencja z _hermanos_ – odbyła się pięć tygodni temu, w Środę Popielcową.

– Jak słońce zajdzie, to zapukasz – poinstruował Tíve, kiedy spotkali się na lunch w burgerowni Dandy’s w Españoli. Mówił cicho.

Amadeo zerknął na rodzinę przy stoliku obok, jednak nikt nie zwracał na nich uwagi. Sześcio-, może siedmioletni chłopiec w spodenkach upapranych keczupem usiłował jeść swojego hamburgera, nie zważając na matkę, co chwila wycierającą mu twarz serwetką. Na zewnątrz czekał na nich pies Tívego, rudawy doberman o imieniu Honey. Suczka przyglądała im się przez okno z uniesioną bladą brwią, a nieprzycięte uszy przydawały jej nietoperzowatego wyglądu.

– Pukasz trzy razy. – Brat dziadka zademonstrował rytm na blacie stolika, zerkając krzywo spod czapki z daszkiem.

Matka Amadea uwielbia stryja. Ma własne wyobrażenia na temat rodziny i wedle tych wizji rolą przypisaną Tívemu jest postać samotnego, kochanego zgreda. Amadeo przypuszcza, że Tíve chciałby przede wszystkim, aby zostawiono go w spokoju, i to nie tak, jak pragną tego starzy ludzie w telewizji, którzy po cichu czekają, aż przyplącze się do nich jakaś zagubiona młoda osoba i we dwójkę wzajemnie się ocalą. Tíve jest już wprawdzie stary, ale nie interesuje go snucie opowieści czy wspominków ani dzielenie się swoją mądrością.

– Okej. – Amadeo przytaknął. Był głodny, ale nie chciał pierwszy rozpakowywać hamburgera. Dyskretnie włożył sobie frytkę do ust.

Brat dziadka spiorunował go spojrzeniem. Stary pierdziel może i się pokurczył, ale nadal umie wzbudzić strach.

– Tego dnia pościsz i idziesz na mszę, zrozumiano? I od tego momentu masz się zjawiać na mszy regularnie. I u spowiedzi. – Tíve wręczył mu broszurkę o nabożeństwie różańcowym. – Znasz słowa, nie?

– A to nie jest tak, że jak modlę się własnymi słowami, to bardziej się liczy? – Amadeo przekartkował książeczkę. – Niż jakbym klepał z pamięci?

_Tío_ popatrzył na niego z takim obrzydzeniem, że Amadeo aż się zawstydził.

Następnie stary wyciągnął z kieszonki na piersi flanelowej koszuli złożoną kartkę z zeszytu.

– Wykuj to na blachę. I nie gadaj nikomu. To tajemnica.

Amadeo zmrużył powieki i przyjrzał się rzędom słów, zapisanych chwiejnym drukowanym pismem za pomocą tępego ołówka. Wyglądało to jak wielostrofowy wiersz. Aż przypomniał mu się podręcznik do sztuki z czwartej klasy podstawówki, w którym był długi rymowany wiersz o motylu. Lubił go sobie czytać po szkole, szeptał słowa w swoim pokoju, ciesząc się rytmem, nieuniknionością następujących po sobie dźwięków. „Leć”, „mieć”, „chcieć”. Głupie w chuj.

Przez środek strony biegła tłusta smuga. Amadeo wyobraził sobie, jak _tío_ siedzi zgarbiony nad kartką przy słabym kuchennym świetle, a obok niego stoi talerz z zimnymi resztkami jajecznicy – smętnej, samotnej kolacji.

– Ej, zaraz. To jest po hiszpańsku.

– Noż do jasnej… – wymamrotał Tíve i rozwinął burgera, jakby się w końcu poddał.

Nawet Yolanda nie mówi dobrze po hiszpańsku, choć ona jest przynajmniej w stanie nadążyć za telenowelami, które ogląda wieczorami w tygodniu na telewizorze w sypialni.

– Z angielskim poradziłbym sobie dużo lepiej – spróbował jeszcze, ale widząc pełną niedowierzania minę _tío_, natychmiast się poprawił. – Nie no, ten, żartuję. Nauczę się bez problemu. Miałem hiszpański w liceum.

Pierwsza część rytuału polegała na recytacji wezwań i odpowiedzi.

_Novicio: Dios toca en esta misión, las puertas de cu clemencia_. Oto Bóg puka do drzwi tej misji, do bram swej łaski.

_Hermanos: Penitencia, penitencia, si quieres tu salvación._ Żałuj, żałuj za grzechy, jeśli chcesz dostąpić zbawienia.

– Dawaj. Spróbujemy – powiedział Tíve.

Amadeo, nagle zawstydzony, wygłosił swoje kwestie. Zaskoczyło go, kiedy wujek w odpowiedzi zaczął śpiewać pięknym, chropawym głosem. Chłopiec przy stoliku obok przerwał przeżuwanie i zapatrzył się na niego z pełną buzią.

_Aby wejść do tej morady, zrób krok prawą nogą naprzód, wychwalając najsłodsze imiona Jezusa, Maryi i Józefa_.

Przekroczywszy próg, Amadeo uklęknie przed starymi mężczyznami, którzy mieli zostać jego _hermanos_, braćmi, wyjaśnił Tíve, i będzie błagać o rozgrzeszenie.

– A potem mnie potniecie?

– Najpierw złożysz przysięgę.

– A później?

Tíve prawie niezauważalnie skinął głową.

– Głęboko? – wyszeptał Amadeo, powstrzymując drżenie w głosie.

Brat dziadka wzruszył ramionami.

– Nie za bardzo. Dalej, następna kwestia.

_Przebaczcie mi, bracia, jeśli w czymkolwiek wam zawiniłem albo przysporzyłem niesławy._

W odpowiedzi Tíve zaintonował: _Niech ci Bóg przebaczy, jako ja przebaczam._

Oczy Amadea zaszły łzami, nagły smutek złapał go za gardło. Zawstydzony mężczyzna odwrócił głowę.

_Tío_ Tíve odkaszlnął.

– Przygotuj się.

_Sellos_ – trzy pionowe nacięcia na plecach – miały też zastosowanie praktyczne: kiedy Amadeo będzie się biczować, krew popłynie z ran, zamiast zbierać się pod skórą, co prowadziłoby do opuchlizny i siniaków.

Z początku Amadeo nawet się cieszył z tej wizji, wyobrażał sobie, jak klęczy, a _sangrador_ go naznacza. W Środę Popielcową rano jednak nie był już taki odważny. Przez cały dzień myślał o _sellos_ i miękły mu kolana.

Ogolił się przed ceremonią (ale nie brał drugiego prysznica, bo nie chciał zmywać ciemnej smugi z czoła – dowodu dla wujka, że był na mszy), włożył nową koszulę w kratę, jeszcze sztywną po wyjęciu z opakowania, półbuty, chlapnął się po szyi wodą kolońską. Mimo to nadal czuł nieprzyjemną, kwaśną nutę potu.

Koniec końców, tuż przed pójściem pod drzwi morady złamał go strach: mimo całodniowego postu Amadeo poleciał do komody, wygrzebał z szuflady ze swetrami flaszkę wódki, rozpieczętował i pociągnął kilka głębokich łyków.

Sama _entrada_ rozmyła się we mgle wrażeń. Pieśń _hermanos_, wzbierająca i opadająca niczym fale. Tajemna przysięga, wiążąca go na całe życie. I obsydianowe ostrze o krawędzi jak nóż, niebezpieczny półksiężyc. Wielka dłoń Ala Martineza, ciepła i spokojna, na jego ramieniu, ciche zapewnienie: „Spokojnie, synu, będzie płytko. Weź głęboki oddech”. Serce Amadea, łomoczące rytmicznie jak zbyt głośny bęben, boki śliskie od potu. Ostrze wnikające mu w skórę i narastające wraz z bólem poczucie własnego fałszu.

––––

Teraz wreszcie Tíve robi znak krzyża.

– No dobrze – mówi z irytacją. – Amen.

Amadeo podnosi się z ziemi, staje na mrowiących nogach. _Hermanos_ wokół niego zbierają się do wyjścia. Niektórzy rozmawiają cicho na parkingu o tym czy owym, jakby próbowali rozruszać zardzewiałe głosy, inni spieszą się do rodziny, żeby jak najszybciej pocałować żony i zająć miejsca na kanapach przed telewizorami.

W domu czeka na niego Angel, więc Amadeo się ociąga. Na widok wychodzących mężczyzn Honey prawie wyłazi ze skóry ze szczęścia, pruje tam i z powrotem przez parking, szczeka jak szalona, wznosząc długą, wąską kufę ku niebu. Po tym zwierzaku nikt by nie poznał, że dobermany to agresywna rasa; Honey wiecznie szuka uwagi i nie potrafi się zachować, a na pysku ma wymalowany taki zachwyt, jakby była trochę niedorozwinięta. Rdzawoczerwoną sierść ma zmatowiałą, jakby dawniej Honey była zwykłym czarnym czy też może brązowym psem, ale za długo siedziała wystawiona na słońce. Suczka wpycha Tívemu łeb pod dłoń i wściekle merda kikutem ogona.

– Hej, chłopie – odzywa się Al Martinez w progu i kładzie rękę na chudym ramieniu najstarszego z _hermanos_. Tíve się wzdryga. – Czekaj, chciałem ci pokazać najmłodsze Eleny. Moja druga wnuczka! – Już wyciąga telefon z kieszeni, pewnym gestem przesuwa palcem po ekranie. – Widzisz?

Tíve zerka na zdjęcie. Amadeo też wyciąga szyję i widzi nieurokliwego niemowlaka o fioletowej buzi, z pianką koronkowej opaski na pomarszczonej główce.

– No, no – mamrocze wujek.

– Mała piękność. Usteczka ma śliczne takie, po babci. – Al przysuwa sobie telefon pod sam nos, wpatruje się zauroczony w twarz dziecka, a potem chowa urządzenie. – Słuchaj, no, mój najmłodszy chciałby dołączyć. Zostać _hermano_. A skoro przyjmujemy nowicjuszy… – wskazuje głową na Amadea – to młody by się świetnie nadawał. Chciałby mieć jakiś kontakt ze swoją historią.

– Nie – ucina stary. – Nie będzie więcej nowych.

Na twarzy Ala odbija się złość, potem rozczarowanie. Mężczyzna zerka znów na Amadea, jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba zmienia zdanie.

– Bracie, proszę cię – odzywa się cicho. – Isaiah tego potrzebuje. Z Eleną sobie poradziłem, ale chłopak ma spory problem z herą. Od odwyku do odwyku, raz nawet okradł siostrę, zabrał komputer, telewizor, wszystko. Nie wiemy, co ze sobą począć. Teraz trochę wyszedł na prostą, ale to by mu się pomogło ogarnąć, dostałby szansę na zajęcie się czymś większym. Jemu się wydaje, że to go ocali, i ja w sumie myślę podobnie.

– I ty chcesz taką zarazę przywlec do morady? Mowy nie ma. – Tíve rusza w stronę swojego pikapa. Idzie przygarbiony, nierównym krokiem.

– Ostro pojechał – stwierdza Amadeo, ale nie może się wyprzeć zadowolenia, że to on został wybrany, i to nie tylko do bractwa, ale też do najważniejszej możliwej roli. – Jego syn, Elwin, przedawkował.

– Wiem. – Al jeszcze przez dłuższą chwilę patrzy za Tívem, minę ma zmartwioną. – Za czasów mojego dziadka był taki jeden Jezus, co poprosił o gwoździe – dodaje cicho. – Najlepszy, jakiego mieli.

Amadeo przełyka ślinę.

– Serio? Dał się przybić do krzyża? Prawdziwymi gwoździami?

Al Martinez przytakuje.

– To dopiero poświęcenie, co? Wyobraź sobie. – Powoli odwraca jedną dłoń, potem drugą, dotyka palcem wewnętrznej strony.

– Kto to był? – Amadeo ma wrażenie, że stoi na skraju wielkiej tajemnicy. Otacza go ogrom nocy.

Al wzrusza ramionami.

– Wiem tylko to, co mi powiedział tata, a on powtarzał, co usłyszał od swojego. Czyli tylko to, że gość to zrobił. – Lekko podrzuca w dłoni kluczyki i rusza do samochodu.

Amadeo stoi sam na opustoszałym parkingu. Po czymś takim facet na pewno nie był już tym samym człowiekiem. Wyobraża sobie całą scenę tak jak zawsze wydarzenia z przeszłości, w czerni i bieli: zawziętą minę mężczyzny, kiedy gwóźdź wbija mu się w ciało, wypełniający go płomień światła. Zebrani padają na kolana.

––––

O szóstej trzydzieści rano w Wielką Środę budzi go syk i gulgot rur w ścianie przy jego głowie. Przekręca się na sflaczałym łóżku, starając się nie myśleć o Angel. Męka Chrystusa, mówi sobie w duchu, na tym się skup. Co wieczór po prysznicu ćwiczy w lustrze wyraz twarzy, jeszcze z wodą cieknącą po czole. Rozkłada ramiona, napina i rozluźnia mięśnie policzków, próbuje się nauczyć niuansów cierpienia. Teraz znowu próbuje, ale twarz ma sztywną jak opona. Stara się skupić na tamtym mężczyźnie z dawnych czasów, który wziął kilka gwoździ i osiągnął za ich pomocą coś prawdziwego.

Mdli go na samą myśl o Angel, a jeszcze bardziej, gdy zastanawia się, kto ją tak urządził. Matka Amadea nie uwzględniła tego szczegółu w opowieści, ale on nie potrzebuje faktów, żeby dopisać sobie resztę: jakiś _cholo_ handlujący dragami przez okno lowridera.

Kiedy znowu wyrywa się z letargu, Angel siedzi nad nim i dźga go w ramię.

– Tata, zawiózłbyś mnie do szkoły? Wstawaj.

On mamrocze coś w poduszkę i słyszy dźwięk zamykanych drzwi. Potem jeszcze raz dochodzi go jak przez mgłę jej głos, ale słowa nie przebijają się przez powierzchnię snu.

Budzi się po dziesiątej, dom jest pusty i zalany słońcem. Amadeo ma jeszcze dwie godziny do mszy. Angel zostawiła mu kartkę na stole: „_Tío_ Tíve po mnie przyjechał”. Bez podpisu, bez buziaków. Wyrzut sumienia siada mu ciężko na żołądku. Amadeo je zimne jajka z bekonem, które zostawiła mu córka. Nie może się jednak pozbyć nieprzyjemnego uczucia niepokoju i w końcu otwiera piwo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: