Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pięć razy morderstwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Pięć razy morderstwo - ebook

Pięć klasycznych opowiadań kryminalnych, których akcja dzieje się w pięciu różnych krajach. Mamy więc do czynienia z pięcioma zbrodniami popełnionymi w pięciu stylach: po angielsku, po francusku, po amerykańsku, po szwedzku i po polsku. Każda historia nawiązuje klimatem do miejsc, o których opowiada, a każde śledztwo przysparza czytelnikom wielu emocji!

W zbiorze znajdziemy pięć opowiadań:

1. Kabała Panny Barlove czyli morderstwo po angielsku

2. Barliet i nieżywa służąca czyli morderstwo po francusku

3. Sprowadź mi męża, Barlow! czyli morderstwo po amerykańsku

4. Zbrodnia w "Słonecznym Klubie" czyli morderstwo po szwedzku

5. Umarli nie składają zeznań czyli morderstwo po polsku

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-269-5086-1
Rozmiar pliku: 328 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KABAŁA PANNY BARLOVE

czyli
morderstwo po angielsku

_—_ Chyba się pomyliłam — powiedziała panna Barlove i jej nieprawdopodobnie szybkie palce znieruchomiały. Nie położyła na stole kolejnej karty.

— Poczekaj, kochanie — zainteresowała się ciocia Jane i pochyliła się nad rozłożoną kabałą. — Ależ tak! Wszystko się zgadza. As pik, nad nim dziewiątka pik, a teraz położyłaś obok dziesiątkę...

— Chyba się pomyliłam — powtórzyła z uporem panna Barlove i ściągnęła wargi. — Zacznijmy od początku — energicznym ruchem zgarnęła rozłożone karty. — Zresztą — dodała — nie mam dziś nastroju do wróżenia.

Ciotka Jane nie dała się jednak zbyć tak szybko.

— Kochanie! — wykrzyknęła — przecież to oznacza śmierć! Zawsze mi mówiłaś, że te trzy karty tak ustawione... — dorzuciła tonem zrozumienia — nie chciałaś mnie przestraszyć, Piotrusiu!

— Pomyliłam się, Jane — zapewniła sztywno panna Barlove — przypominam sobie, że przerzuciłam się rozkładając drugi rząd..

Ciocia Jane nie dała jednak za wygraną:

— Nie opowiadaj takich rzeczy, Piotrusiu! Wszystko było poprawnie ułożone. Jeżeliby naprawdę wierzyć we wróżby, znaczyłoby to, że...

Ciocia była wyraźnie przejęta. Uznałem za stosowne się wtrącić:

— Nie należy brać wszystkiego dosłownie...

— Właśnie! — zahuczał starczym basem wuj Archibald. — To wszystko są straszne brednie! Za przeproszeniem jakieś figle migle. Gdy służyłem w roku 1936 w Mandaley, przyszedł do mnie taki jeden ciemnoskóry miglanc, o którym opowiadano, że potrafi przepowiadać przyszłość... Zaraz, to było jednak chyba w Rangunie w roku 1937...

Groziło nam poważne niebezpieczeństwo. Gdyby wuj Archibald zaczął snuć swoje wspomnienia, skazani byśmy zostali na wysłuchanie nie kończącej się historii, w której wszystko dokładnie splątywało się z sobą. Trzeba było temu zapobiec. Wtrąciłem się więc grzecznie, ale stanowczo:

— Wuj jak zwykle ma rację. Nie należy brać poważnie wróżb i przepowiedni. Kabała to w gruncie rzeczy tylko przyjemna rozrywka towarzyska na długie wieczory. Nic więcej.

— O, czyżby? — zapytała ironicznie panna Barlove i znowu ściągnęła wąskie wargi. — Oczywiście — dodała — w tym wypadku po prostu pomyliłam się rozkładając karty. Ale zazwyczaj, młody człowieku — panna Barlove obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem — moje wróżby się sprawdzają. Przekona się pan o tym, gdy pewnego dnia postawię panu karty.

— Będę niesłychanie zobowiązany — uśmiechnąłem się uprzejmie.

— W ogóle wszelkiego rodzaju wróżbiarstwo — wtrącił się milczący dotychczas kuzyn James — to niesłychanie ciekawa sprawa i jeszcze nie w pełni wyjaśniona naukowo. Wprawdzie nie potrafimy znaleźć żadnego racjonalnego wyjaśnienia dla wiary w jasnowidzenie, istnieje jednak wiele konkretnych przypadków, _w_ których sprawdziły się nawet najdziwniejsze przepowiednie...

— Jesteś strasznie przesądny — odezwała się milcząca dotąd kuzynka Jocelyn — słyszałam, że kierowcy wyścigowi boją się czarnych kotów i nie chcą startować w piątki. Nie podejrzewałam jednak, że i ty wierzysz w takie brednie.

Głos Jocelyn pełen był nutek pogardliwej ironii i ku. mojej niekłamanej satysfakcji kuzyn James zaczerwienił się okropnie. Nie cierpię kuzyna Jamesa, a już szczególnie nie lubię gdy przewraca oczami za Jocelyn. Ta dziewczyna była dla niego stanowczo za ładna i za inteligentna.

— Ależ kochanie — zaprotestował niemrawo — oczywiście, że nie wierzę w żadne zabobony. Chciałem tylko powiedzieć, że w pewnych wypadkach...

— Jednak im ulegasz — zaśmiała się Jocelyn.— Niech ciocia sama osądzi — zwróciła się do ciotki Jane — czy to nie jest komiczne? Nasz demon szybkości zwany przez prasę srebrzystym bolidem torów wyścigowych wierzy chyba w kabałę, każe sobie wróżyć z fusów od kawy, spluwa trzykrotnie na widok pająka i chwyta się za guzik, gdy spotka kominiarza...

— Przestańcie się sprzeczać — stanowczo zażądała ciotka. — Nie lubię, jak stale dogryzasz Jamesowi. On, biedaczysko, jest taki bezradny i wcale nie umie się bronić...

Usłyszawszy to James zaczerwienił się jeszcze bardziej i już w ogóle zapomniał języka w gębie.

Panna Stella Webster, sekretarka generała Archibalda, pochyliła się ku wujowi i szepnęła coś cichutko. Wuj chrząknął nagle głośno, odstawił swoją filiżankę i powiedział:

— E, sądzę, że właściwie już czas kończyć naszą herbatkę, pozwolisz, siostro — skłonił głowę w kierunku ciotki Jane — że już wrócimy do mego gabinetu. Mamy jeszcze, e...e..., ze Stellą sporo roboty. Chciałbym zakończyć dziś wreszcie czwarty rozdział.

Wuj Archibald od kilku miesięcy spisywał przy pomocy panny Stelli swoje wspomnienia z kampanii birmańskiej. Dowodził jedną z dywizji, która brała udział w tej kampanii, i od wielu lat powtarzał, że w związku z całkowitą niekompetencją i ignorancją wszystkich tych, którzy dotąd pisali o tym teatrze wojny, zmuszony będzie, gwoli dania świadectwu prawdzie, chwycić za pióro. Nie traktowaliśmy tych zapowiedzi poważnie. Okazało się jednak, że nie docenialiśmy starego wojaka. I oto przed pięcioma miesiącami pojawiła się w Manor Farm panna Stella Webster i ku rozpaczy ciotki Jane zaczęło się prawdziwe piekło.

Generał Archibald Crone okazał się niezwykle pracowitym pamiętnikarzem. Pozornie wydawałoby się, że pisanie pamiętnika, i to w dodatku przy pomocy wykwalifikowanej sekretarki ze znakomitymi referencjami, jest zajęciem absorbującym wyłącznie dla autora. Było jednak inaczej. Ciocia Jane i jej wierna przyjaciółka Piotrusia Barlove wykorzystane zostały jako siły pomocnicze. Obarczano je setkami najrozmaitszych zleceń, najczęściej natury bibliograficznej. Wuj po prostu wręczał obu paniom po kilka grubych tomów i najspokojniej w świecie zalecał im wyszukanie interesujących go informacji, których najczęściej wcale w owych tomach nie było. Prysł gdzieś także bez śladu uregulowany tryb życia panujący od lat w Manor Farm, do którego obie starsze panie były bardzo przywiązane.

Wuj Archibald spóźniał się na śniadanie, przestał przebierać się do kolacji, a bywało, budził w środku nocy pokojówkę lub kucharkę domagając się zaparzenia kawy lub herbaty.

Ciotka z westchnieniem spojrzała na wielki ozdobny zegar ustawiony na kominku. Było dopiero dwadzieścia po piątej. O tej porze w Manor Farm od niepamiętnych czasów piło się jeszcze herbatę.

— Oczywiście, Archibaldzie — zauważyła cierpko — jeżeli nudzi cię nasze towarzystwo, nikt cię tu siłą nie będzie trzymał.

— Wiesz dobrze, Jane — fuknął generał — podnosząc się od stołu— że chodzi o coś zupełnie innego. Wzywają mnie obowiązki. Obowiązki, które sam na siebie nałożyłem i które muszę wypełniać. Chodźmy, Stello.

Panna Stella szybko wstała od stołu. Miała długą końską twarz, okulary i wystające zębiska. Trudno by było określić, ile ma lat. Prawdopodobnie była dużo młodsza, ale można jej było dać i czterdziestkę.

Wyszli z pokoju.

Ciotka Jane wzruszyła ramionami:

— Archibald na starość staje się zupełnie niemożliwy. Panna Barlove uśmiechnęła się powściągliwie.

— Wszyscy mężczyźni, Jane, są tacy sami — słowo mężczyźni wymawiała w specyficzny sposób, tak jakby miała na myśli nie połowę rodzaju ludzkiego, ale jakąś szczególnie nieprzyjemną odmianę owadów — nie należy się nimi przejmować.

— Wiem o tym, Piotrusiu. Niemniej czasami trudno mi już z nim wytrzymać — poskarżyła się ciotka — Archibald powinien zdawać sobie sprawę z mojego stanu zdrowia. Wie przecież, że każde zdenerwowanie może mnie zabić. Doktor Brown zakazał mi jakichkolwiek wzruszeń...

— Ciocia powinna udać się do innego doktora — wtrąciłem się. — Doktor Brown jest tylko zwykłym lekarzem wiejskim i nie ma zbyt dużej praktyki. Ciocia powinna poradzić się jakiegoś kardiologa z Harley Street.

— Masz rację, Haroldzie — zgodziła się skwapliwie Jocelyn — ciocia nie może pozostawać bez opieki. Przecież ten nieprawdopodobny doktor Brown nadaje się tylko do leczenia kataru.

— Moi drodzy — uśmiechnęła się ciotka — jestem już za stara, żeby zmieniać lekarzy. Doktor Brown leczy mnie już od trzydziestu kilku lat i nie zrobię mu tej przykrości, aby przed śmiercią szukać pomocy u kogoś innego. Zresztą mam zaufanie do tego lekarza. Nie zapisuje żadnych zastrzyków ani tych okropnych kolorowych pigułek, tylko solidne lekarstwa w wielkich ciemnych butelkach, które trzeba zażywać trzy razy dziennie i wstrząsnąć przed użyciem...

Chcieliśmy protestować, ale ciotka nie dopuściła nas do głosu:

— Wiem, co mówię, moi kochani. Nic mi już nie mogą pomóc ci nowomodni szarlatani z Harley Street, którzy podłączają do człowieka mnóstwo drutów i pobierają trzy razy dziennie krew do analizy. Pożyję jeszcze trochę, jeżeli oczywiście nie będę się denerwować albo się czegoś nie przestraszę. Mój ojciec umarł właśnie w taki sposób. Wiatr zatrzasnął mu drzwi za plecami. Hałas był okropny. Ojciec zupełnie nie spodziewał się tego i jego serce nie wytrzymało...

— Ciocia pożyje jeszcze sto lat — stwierdziłem stanowczo — musi tylko ciocia na siebie uważać.

— Jesteś miły, Haroldzie — uśmiechnęła się do mnie — zdaje się, że chciałeś ze mną porozmawiać?

— Tak, ciociu — powiedziałem — mam taką małą sprawę do cioci, jeżeli oczywiście znajdzie ciocia odrobinę czasu...

— Ależ oczywiście, kochanie! Zejdę za pół godzinki do biblioteki. Czekaj tam na mnie.

Ciocia tak zwane poważne rozmowy prowadziła wyłącznie w bibliotece. Tak było od czasów najdawniejszych.

Pogadaliśmy jeszcze kilka minut, herbata została ostatecznie wypita, ciocia zadzwoniła i pojawiła się Kate, by pozbierać filiżanki. Wstaliśmy od stołu. Wyszedłem z pokoju tuż za Jocelyn. Na korytarzu podszedłem do niej i starając się nie okazywać, jak bardzo w rzeczywistości zależy mi na jej zgodzie, zapytałem lekkim tonem:

— Halo, Josie, czy nie przespacerowałabyś się ze mną po ogrodzie? Nie teraz oczywiście — dodałem szybko — dopiero przed kolacją, jak już porozmawiam z ciotką...

Uśmiechnęła się przyjaźnie:

— Z przyjemnością, Haroldzie. Ogród ciotki jest taki piękny.

— Wpadnę do ciebie.

Zatrzymałem się przed wejściem do biblioteki.

— Czekaj na mnie Josie — powiedziałem, gdy wchodziła do swego pokoju.

Obrzuciła mnie ciepłym spojrzeniem.

— Oczywiście, że będę czekała.

Zamknęła drzwi za sobą.

Zależało mi na tym, by Jocelyn czekała na mnie. Naprawdę zależało.

Wszedłem do biblioteki. Bałem się trochę, że zastanę w niej wuja Archibalda, ale na szczęście w obszernym pokoju nie było nikogo. Biblioteka była duża i zasobna. Wysokie oszklone szafy pełne były pięknych dziewiętnastowiecznych wydań w skórkowych oprawach. Znajdowały się tu także albumy poświęcone sztuce Indii: Ilekroć przebywałem u ciotki, lubiłem je przeglądać. Tym razem jednak podszedłem do wysokiego regału, jedynego nie oszklonego w całej bibliotece. Tu na siedmiu półkach spoczywały książki bardziej współczesne. Liczne powieści kryminalne, historie sentymentalne i mnóstwo wydawnictw z zakresu ogrodnictwa. Były wśród nich kolorowe albumy ukazujące piękno roślin, kwiatów i dobrze utrzymanych angielskich ogrodów.

Z grubym tomem poświęconym daliom zapadłem w głęboki fotel przy kominku. Chciałem zapalić papierosa, ale powstrzymałem się. Przeglądałem książkę o daliach i czekałem na ciotkę. Myślałem też o Jocelyn.

Na to spotkanie z ciotką szykowałem się już od dawna. Od kilku miesięcy chciałem złożyć jej wizytę, ale jakoś nie mogłem się zdecydować. Dawniej przyjeżdżałem tu prawie co tydzień. Potem tak się jakoś złożyło, że nie odwiedzałem Manor Farm około pół roku. Kładąc się spać przedwczoraj nie myślałem, że przyjadę tu na weekend. Zdecydowałem się dopiero wczoraj.

I teraz się tu znalazłem, w starym domu tak bardzo pamiętnym z lat dzieciństwa. Znałem tu każdy kąt i zakamarek. Znałem wszystkich i wszystko. Każdy różany krzew w ogrodzie i dziurę w żywopłocie od strony szosy i każdą półkę w domowej bibliotece.

Jedyną nową osobą, na którą się tu natknąłem, była panna Stella Webster, sekretarka wuja Archibalda. Kiedy byłem tu po raz ostatni, wuj jeszcze nie pisał wspomnień. Panna Barlove na wstępie obrzuciła mnie krzywym spojrzeniem. Nie znosiła mnie już od dawna, a ściślej od czasu, kiedy jako dwunastoletni chłopiec dosypałem jej soli do herbaty. Do dziś dnia nie wiem, w jaki sposób wykryła, że to ja byłem sprawcą tej psoty. Ale wykryła to i na nic zdały się wszelkie zapierania. Panna Barlove odprowadziła mnie wtedy do ciotki Jane, a wuj Archibald złoił mi potem solidnie siedzenie.

Inni przyjęli mnie przyjaźnie. Nawet kuzyn James, który przybył do Manor Farm w ślad za Jocelyn. Od dwóch lat kuzyn James podążał za Jocelyn jak ogon za kometą. Najbardziej ucieszyłem się oczywiście z tego, że Jocelyn nie zawiodła. Nie chciałem do niej dzwonić do pracy w Chelsea, liczyłem jednak, że ją tu zastanę. I nie przeliczyłem się. Od lat przyjeżdża na każdy weekend do Manor Farm z dokładnością dobrze wyregulowanego zegarka. I jak zwykle zajmuje ten sam pokój.

Ciotka zjawiła się po dwudziestu minutach. Poderwałem się z fotela, ale usadziła mnie energicznym ruchem ręki.

— Nie wstawaj, Haroldzie. Nie potrzeba. — Usiadła w drugim fotelu.

— O co chodzi, chłopcze — zapytała po chwili — mów śmiało. Nie krępuj się. Możesz mi wszystko powiedzieć. Twoja matka była moją siostrą i wiedz. że ja o tym nie zapomniałam. Czy masz jakieś kłopoty?

Przełknąłem ślinę i nerwowo przetarłem czoło wierzchem dłoni.

— Mam — bąknąłem niewyraźnie — mam kłopoty.

— Może coś na to zaradzimy — uśmiechnęła się zachęcająco i przyjrzała mi się uważnie — możesz się zwierzyć starej ciotce... Ale poczekaj — dodała szybko — napijemy się po kieliszku sherry. Widzisz — zaśmiała się dobrodusznie — lubię sobie od czasu do czasu kropnąć kieliszek, oczywiście w tajemnicy przed doktorem Brownem. Zupełnie tego nie pochwala.

— Ciocia trzyma wino w tym samym schowku co zawsze?

— Widzę, że znasz moje drobne tajemnice?

— Jestem spostrzegawczy, ciociu.

Podniosłem się z fotela i podszedłem do regału. Za wielką encyklopedią ogrodniczą stały schowane dwie butelki. Jedna na poły napełniona sherry i nie rozpieczętowana jeszcze butelka White Horse oraz kilka kieliszków. Napełniłem winem kieliszki i postawiłem je na małym stoliczku koło fotela ciotki.

— No, Haroldzie, nadszedł czas, żebyś mi się zwierzył. Masz jakieś kłopoty w pracy?

Pokręciłem przecząco głową. W naszym laboratorium wszystko szło ustalonym trybem. Lubiono mnie tam i szanowano, prowadzona przeze mnie ostatnio seria doświadczeń zapowiadała się bardzo interesująco.

— Więc pewnie jakieś kłopoty sercowe?

Pomyślałem o dziewczętach, które znałem, i przypomniałem sobie zachęcające spojrzenie Jocelyn. Stanowczo nie miałem kłopotów sercowych.

Bibliotekę wypełniał powoli ciepły sierpniowy zmierzch. Zza otwartego okna, z gęstwiny krzewów rosnących koło domu dolatywał świergot ptaków szykujących się do snu. Nie było już na co czekać, trzeba było wyznać prawdę. Zaczerwieniłem się mimo woli i powiedziałem:

— Mam, ciociu, poważne kłopoty finansowe.

— Jak zawsze, Haroldzie — roześmiała się ciotka — jesteś naprawdę niepoprawny. Jakiś dług honorowy?

Skinąłem głową z zażenowaniem.

Otworzyła torebkę, którą przyniosła z sobą.

— Czy sto funtów ci wystarczy? — zapytała po prostu.

Przełknąłem ślinę i zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.

— To będzie aż nadto, ciociu — i dodałem szybko — niech ciocia traktuje to tylko jako pożyczkę. Zwrócę w przeciągu miesiąca.

Na korytarz wyszedłem z setką funtów w kieszeni. Ciocia Jane pozostała w bibliotece. Na korytarzu panował już półmrok, ale nie zapalałem światła. Zastukałem do drzwi pokoju Jocelyn i zaraz usłyszałem jej głos:

— Wejdź, Haroldzie.

Uchyliłem drzwi i stanąłem w progu. Wyglądała ślicznie w popielatym świetle zmierzchu. Musiałem jej o tym powiedzieć.

— Jesteś piekielnie ładna, dziewczyno.

Roześmiała się cichutko.

— Wejdź do środka. Siadaj.

Nie miałem ochoty wchodzić do pokoju.

— Obiecałaś mi spacer po ogrodzie.

— Oczywiście, Haroldzie. Boję się tylko, że tam będzie ten nieznośny nudziarz James.

— Damy sobie radę. Uciekniemy mu.

— Nie jestem mocna w uciekaniu — zażartowała — w szkole miałam słabe stopnie z gimnastyki.

— Jakoś to będzie. Nauczę cię biegać.

Wyszliśmy z pokoju. Gdy zamknęła za sobą drzwi, utonęliśmy w mroku.

— Ciemno — powiedziała cichutko.

— Mrok ma swoje uroki — zażartowałem — mogę cię chronić przed potworami.

Objąłem ją delikatnie i przytuliłem do siebie.

— Haroldzie — wyszeptała — bądź poważny — ale nie usiłowała się wyswobodzić. Więc przytuliłem ją mocniej i pocałowałem w usta. To był bardzo długi, prawie filmowy pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie lekko zadyszani.

— Chodź, Josie — powiedziałem — pójdziemy do ogrodu.

Nie doszliśmy jednak do ogrodu. Przeszliśmy tylko kilka kroków. Zatrzymał nas straszliwy łoskot dobiegający zza drzwi biblioteki. Stanęliśmy jak wryci.

— Co to? — zapytała po sekundzie Jocelyn i w głosie jej czuć było przestrach.

— Nie wiem, Josie. Coś się stało w bibliotece. Musimy sprawdzić. Tam jest ciotka Jane!

Podbiegliśmy do drzwi biblioteki. Po omacku nacisnąłem klamkę. Weszliśmy do środka. Półmrok wypełniał wysoko sklepiony pokój. Przekręciłem kontakt. Zimne elektryczne światło rozjaśniło wszystkie kąty. Okno do ogrodu było szeroko otwarte. Obok nieoszklonego regału na podłodze, twarzą do góry leżała ciotka Jane. Na podłodze poniewierało się kilkanaście książek. Jedna z nich rozwarta, grzbietem do góry, spoczywała na brzuchu ciotki. Ręce jej były rozrzucone, a w zaciśniętych kurczowo palcach prawej dłoni trzymała jakąś niewielką książeczkę.

— O Boże! — krzyknęła Jocelyn. — O Boże!

Chciała podbiec do ciotki.

Powstrzymałem ją, ściskając silnie za rękę.

— Poczekaj, Josie, ja zobaczę — powiedziałem stanowczo.

Posłuchała. Podszedłem do ciotki. Przyklęknąłem. Dotknąłem przegubu ręki i poszukałem pulsu. Potem przyłożyłem ucho do jej piersi. Posłuchałem przez chwilę i podniosłem głowę. Spojrzałem na Jocelyn. Wyglądała jak uosobienie przerażenia.

— Stało się nieszczęście, Josie — powiedziałem cicho.

— Czy ona?...

— Tak, Josie, ciotka nie żyje.

— O Boże! Trzeba ją ratować!

— Już na to za późno, kochanie.

Wstałem z klęczek i rozejrzałem się po pokoju.

— Biegnij natychmiast po wuja Archibalda. Niech zadzwoni po doktora Browna. Wuja zawiadom jakoś delikatnie. W jego wieku takie wzruszenia...

Skinęła poważnie głową. Już była opanowana. Pomyślałem z uznaniem, że jest dzielną dziewczyną.

Wybiegła z pokoju. Przez kilka minut pozostałem sam na sam z nieboszczką. Przyjrzałem się uważnie książce, którą ściskała w martwych palcach. Było to tanie kieszonkowe wydanie _Zabójstwa Roberta Acroyda_ Agaty Christie. Obejrzałem sobie jeszcze raz pokój i wyszedłem na korytarz.

A potem się zaczęło. Zjawili się wszyscy. Nikogo nie brakowało. Wuj Archibald stracił swą wojskową, sztywną postawę. Jego wspaniałe siwe wąsy opadły bezsilnie i sprawiały bardzo żałosne wrażenie. Ręce wuja trzęsły się konwulsyjnie. James wyglądał na śmiertelnie przestraszonego. Patrząc na niego trudno było po prostu uwierzyć, że ten młody człowiek jest w rzeczywistości brawurowym kierowcą wyścigowym podejmującym na torze w ciągu ułamków sekund decyzje, od których zależy życie. Pokojówka Kate szlochała głośno i bekliwie, a stara kucharka pochlipywała dla odmiany cicho i żałośnie. Jocelyn była opanowana, ale bardzo blada. Zagryzała nerwowo wargi i można się było spodziewać, że lada chwila wybuchnie niepohamowanym płaczem.

Tylko dwie osoby zachowywały spokój. Panna Webster i panna Barlove. Jeżeli chodzi o pannę Webster, nie było się czemu dziwić. Ta wykwalifikowana sekretarka już na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie osoby, którą z równowagi wyprowadzić może dopiero solidne trzęsienie ziemi. Za to postawa panny Barlove. napełniła mnie niesmakiem. Nie tak powinna wyglądać jej reakcja na śmierć najserdeczniejszej przyjaciółki, pod której dachem spędziła ponad trzydzieści lat życia. Bystrym spojrzeniem swoich czarnych oczu lustrowała uważnie sytuację. Jej haczykowaty nos podrygiwał leciutko, jakby węszył coś wokoło. Wcale nie była zdenerwowana, tylko jakby leciutko podniecona niecodzienną sytuacją. Milczała. Wszyscy zresztą milczeli. Słychać było tylko płacz obu służących.

Pierwszy odezwał się wuj Archibald. Wybąkał niewyraźnie:

— Zupełnie nie rozumiem, jak to się stało...

Panna Barlove obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Jej wąskie usta zadrgały, jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Wtedy odezwała się Jocelyn. Jej głos był cichy i ledwo słyszalny:

— Stało się to, o czym ciocia zawsze mówiła i przed czym ostrzegał ją doktor Brown... umarła tak jak jej ojciec...

Uważałem za stosowne się wtrącić:

— Oczywiście, musimy poczekać na doktora Browna, ale zdaje się, że Josie ma rację. Ciocia zawsze powtarzała, że przy stanie jej serca nagły wstrząs może się skończyć fatalnie. Ciocia wyciągała książkę z najwyższej półki — wskazałem na kolorowy tomik zaciśnięty w jej dłoni — z jakiegoś powodu książki posypały się na nią... To było tak nagłe i niespodziewane...

Panna Barlove obejrzała książkę w ręku ciotki Jane, potem podeszła do regału, wspięła się na palce i usiłowała zajrzeć na najwyższą półkę. Oczywiście to się jej nie udało, bo była za niska. Odwróciła się do nas i powiedziała:

— Zupełnie nie rozumiem, jak to się mogło stać...

Pośpieszyłem z wyjaśnieniami:

— To się czasem zdarza, proszę pani Jeżeli książki na półce ustawione są zbyt ciasno i jeśli gwałtownie wyszarpniemy jedną z nich, wtedy razem z nią może wypaść kilka sąsiednich.

Panna Barlove obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem:

— To przecież jest oczywiste, młody człowieku, mnie chodzi o coś zupełnie innego.

Nie dowiedziałem się, o co chodzi pannie Barlove, bo biedna Jocelyn, która dotąd trzymała się tak dzielnie, wybuchnęła nagle głośnym płaczem. Podszedłem do niej, ale pierwsza była panna Webster. Energicznym, opiekuńczym ruchem objęła ją wpół i posadziła na fotelu.

— Uspokój się, kochanie — powiedziała stanowczo. — Nic to już nie da. — Potem zwróciła się do zapłakanej pokojówki: — Kate, proszę natychmiast przestać się mazać i przynieść pannie Jocelyn dobrej gorącej herbaty. Nic tak nie uspokaja jak filiżanka dobrej herbaty — to ostatnie stwierdzenie skierowane już było do nas wszystkich.

Byłem zdania, że łyk whisky bardziej by się Jocelyn przydał, ale wolałem nie przeciwstawiać się energicznej pannie Webster. Kate natychmiast przestała ryczeć i pobiegła do kuchni, a i Jocelyn także trochę się uspokoiła. Otarła łzy i przerywanym głosem powiedziała:

— Przepraszam za swoje zachowanie... ale... to było takie okropne... byliśmy z Haroldem właśnie na korytarzu, kilka kroków od biblioteki, kiedy to się stało... to był straszny hałas, jak te książki... pobiegliśmy tam z Haroldem... na początku nic nie widziałam, ale Harold zapalił światło i wtedy... — znowu zaczęła płakać.

Panna Webster pochyliła się nad nią opiekuńczo, wuj Archibald zamruczał coś pod wąsem, a panna Barlove, która przez cały czas kręciła się po bibliotece, zamarła nagle jak pies myśliwski, który zwęszył zwierzynę.

— Ach, więc to było tak — wymamrotała pod nosem. — To przynajmniej wyjaśnia jedną sprawę. Ale — dodała półgłosem — to jest przecież jeszcze dziwniejsze...

Zapamiętałem słowa panny Barlove, ale wtedy nie przywiązywałem do nich jeszcze żadnego znaczenia. Nie doceniałem panny Piotrusi.

Doktor Brown przybył w godzinę później. Mały trzęsący się staruszek w tabaczkowym garniturze i ze staromodną lekarską walizeczką. Jocelyn napojona mnóstwem filiżanek dobrej gorącej herbaty spoczywała w łóżku w swoim pokoju, panna Stella Webster objęła rządy w domu i energicznie poganiała służbę, panna Barlove i James zniknęli gdzieś, więc tylko ja i wuj Archibald towarzyszyliśmy doktorowi w czasie oględzin zwłok.

Nałożył okulary i ukląkł obok ciotki.

— Jak to się stało? — zapytał.

Wyjaśniłem doktorowi okoliczności wypadku.

Podniósł się z klęczek i powiedział:

— Czegoś takiego właśnie się obawiałem. Serce pani Murdoch było w okropnym stanie. Ostrzegałem ją, żeby uważała na siebie, ale to i tak nie mogło potrwać długo. Mógł ją zabić nawet nieznaczny hałas za plecami. Na przykład niespodziewane trzaśnięcie drzwi...

— Tak zdaje się było w wypadku śmierci ojca ciotki.

— Właśnie — ucieszył się lekarz — i jemu też wystawiałem świadectwo zgonu, to było dwadzieścia cztery, nie, chyba dwadzieścia pięć lat temu...

— Historia lubi się powtarzać. Napije się pan czegoś, doktorze?

Doktor nie odmówił. Usiadł przy stoliku, przy którym jeszcze tak niedawno siedziałem z ciotką, i na formularzu wydobytym z czarnej walizeczki zaczął wypisywać świadectwo zgonu. Wyciągnąłem ze schowka w fatalnym regale nie rozpieczętowaną butelkę whisky, otworzyłem ją i nalałem doktorowi szklaneczkę. Wypił i wydawało, mi się, że Nie obrazi się za następną. Nalałem mu więc powtórnie. Nie obraził się. Nabrał nawet wigoru i jego dłonie przestały drżeć.

Kiedy już sobie poszedł, odprowadziłem wuja Archibalda do jego pokoju, a potem odszukałem pannę Stellę. Komenderowała w kuchni kucharką i pokojówką. Przedstawiłem jej swoje propozycje. Zgodziła się ze mną i natychmiast przejęła inicjatywę. Rozpoczęliśmy od poszukiwań kuzyna Jamesa. Odkryliśmy go w kącie salonu z butelką ginu i szklaneczką. W dalszym ciągu nie sprawiał wrażenia półboga sportu motorowego.

Panna Webster kazała mu przestać histeryzować. Trudno się sprzeczać z panną Webster, więc stulił uszy po sobie i oświadczył, że jest do dyspozycji.

Wspólnie przenieśliśmy nieboszczkę do jej pokoju i ułożyliśmy ją na łóżku. Potem James szybko się zmył, a panna Webster oświadczyła:

— Wszyscy w tym domu potracili głowy. Generał nie nadaje się na razie do niczego, a przecież trzeba zająć się pogrzebem i mnóstwem innych spraw. Sama nie dam rady. Nie może pan wracać do Londynu. Musi pan zostać tu jeszcze kilka dni i trochę mi pomóc.

Zgodziłem się pomóc pannie Webster. Przyjęła to jako coś zupełnie oczywistego.

— Pójdę teraz do generała — powiedziała — trzeba się nim zająć, jest naprawdę w złej formie. — Kiedy to mówiła, głos jej zadrgał leciutko. Pomyślałem, że ta kostyczna herod baba lubi jednak swojego pracodawcę.

Poszła sobie, a kiedy zostałem sam, poczułem się nagle strasznie wyczerpany. Prawdę mówiąc jedyne, na co miałem ochotę, to położyć się w wygodnym łóżku i zasnąć. Musiałem jednak jeszcze coś załatwić. Udałem się do gabinetu ciotki. Tam był telefon.

Usiadłem sobie wygodnie i zamówiłem rozmowę z Londynem. Była już bardzo późna pora i połączenie otrzymałem błyskawicznie. Swojego szefa wyciągnąłem już z pościeli. Wyjaśniłem mu sytuację i poprosiłem o tygodniowy urlop. Oczywiście udzielił mi go natychmiast, choć z pewnością nie był zadowolony. Prowadzona przez nas ostatnio seria doświadczeń nie mogła być kontynuowana bez mojej obecności.

Gdy już uporałem się z telefonem, wróciłem do swojego pokoju. Chciałem po drodze odwiedzić Jocelyn, ale dałem spokój. Miałem nadzieję, że jednak usnęła, i nie chciałem jej budzić. Gdy kładłem się do łóżka, wydawało mi się, że zasnę natychmiast, tymczasem nie spałem prawie do świtu.

W niedzielę rano obudziłem się bardzo późno. Zszedłem do jadalni, gdy wszyscy zgromadzili się już przy śniadaniu. Nastrój był ponury. Nikt nic właściwie nie mówił. Jocelyn miała podkrążone, zapłakane oczy, a wuj Archibald mamrotał coś pod nosem. Kuzyn James, w porównaniu do wczorajszego wieczoru, trzymał się nieźle, ale i on nie zdradzał ochoty do konwersacji. Wodził tylko wzrokiem za Jocelyn.

Pierwsza odezwała się panna Webster.

— Pan Harold — oznajmiła — zgodził się pozostać tu kilka dni, aby pomóc nam w przygotowaniu pogrzebu.

— Ja też zostanę, proszę pani — powiedziała Jocelyn — jestem tak rozbita tym wydarzeniem, że nie wyobrażam sobie powrotu do Londynu. Nie wiem wprawdzie, jak wytłumaczę się w pracy, ale...

— Mnie się też nigdzie nie spieszy — oznajmił James — mogę tu pozostać do pogrzebu.

— I do otwarcia testamentu — stwierdziła sucho panna Barlove — aby się przekonać, czy nieboszczka przypadkiem o panu nie zapomniała.

Spojrzeliśmy na nią ze zgorszeniem. Wcale się nie zmieszała.

— Mogę zresztą już teraz zaspokoić waszą ciekawość — w głosie jej zabrzmiały nutki ironii — wasza ciotka mnie uczyniła wykonawczynią testamentu. Kochała bardzo pana generała — tu panna Barlove skłoniła z szacunkiem głowę w kierunku wuja — ale uważała, że jej brat jest człowiekiem raczej mało praktycznym, i nie chciała mu ściągać na głowę niepotrzebnych kłopotów.

Wuj Archibald poczerwieniał gwałtownie i prawie zakrztusił się łykanym kęsem.

— Niech pani przestanie mówić teraz o takich sprawach, panno Barlove — zaprotestowała gwałtownie Jocelyn — ciocia jest jeszcze nie pochowana, a pani już mówi o pieniądzach. Tak naprawdę nie można...

— Tak uważasz, kochanie? — panna Barlove obrzuciła dziewczynę sceptycznym spojrzeniem — bardzo ładnie to o tobie świadczy, ale jednak nie znasz zupełnie natury ludzkiej. Ludzie na ogół nie zapominają o pieniądzach nawet w najtrudniejszych momentach życia. Można bardzo boleć nad czyjąś śmiercią, ale interesować się jednocześnie testamentem. Obie rzeczy wcale się nie wykluczają, prawda, generale?

Zagadnięty tak niespodziewanie wuj Archibald spurpurowiał jeszcze bardziej i wymamrotał coś bez związku. Jocelyn wzruszyła ramionami, James skrzywił się z niesmakiem, ale nie powstrzymało to bynajmniej panny Barlove.

— Mogę więc zaspokoić już teraz naturalną ciekawość państwa. Zresztą nie jest to żadna tajemnica. Jane mówiła o tym wielokrotnie. Przypominam więc tylko. Otóż Jane dom zapisała swojemu bratu, a całą gotówkę i papiery wartościowe poleciła podzielić na pięć równych części. Jedną część otrzymuje pan generał, a pozostałe: panna Jocelyn, pan Harold, pan James i... ja — tu skromnie spuściła oczy i lekko się zarumieniła. — Znałam dobrze stan finansów Jane, więc mogę stwierdzić, że każde z nas otrzyma spadek wartości około dwunastu tysięcy funtów. Dla zdobycia takiej sumy — wyrecytowała jednym tchem — można popełnić, niejedną okropną rzecz. Przynajmniej może się to przydarzyć niektórym ludziom.

Po złożeniu tego zdumiewającego oświadczenia, ściągnęła wargi w nieprzyjemnym grymasie, powstała od stołu i z godnością opuściła jadalnię.

Pierwszy ocknął się generał, szarpnął siwego wąsa i zapytał:

— Co ona, u diabła, miała na myśli?!

— Wydaje się mi, wuju — wybąkał James — że panna Barlove chciała nam dać do zrozumienia, iż ktoś z nas mógł, e... e... spowodować ten wypadek...

— Nonsens! — ryknął generał. — Co za horrendalna bzdura!

— Rzeczywiście nonsens, wuju — powiedziałem powoli — ale ona chyba to właśnie miała na myśli... Będę z nią musiał porozmawiać...

Po skończonym śniadaniu, podczas którego nie komentowano więcej dziwacznego wyskoku panny Piotrusi, udałem się na jej poszukiwanie. Ale panna Barlove była nieobecna. Kate powiedziała mi, że starsza pani jak zwykle w niedzielę poszła do kościoła. Trzeba więc było rozmowę odłożyć na później.

Przez kilkanaście minut pokręciłem się po domu, a potem wyszedłem do ogrodu. Ciotka Jane dbała o swój ogród. Dwa razy w tygodniu przychodził tu ogrodnik, a i sama ciotka spędzała w nim niejedną godzinę na pieleniu, przycinaniu, grabieniu i okopywaniu. Pomagała im w tym dzielnie panna Barlove, a i Kate zaganiana była nieraz także do nadprogramowej roboty.

Wszystkie te wysiłki dały piękne rezultaty, a dalie z Manor Farm zdobywały wielokrotnie pierwsze nagrody na wystawach kwiatów w Rochester. Szczególnie ładnie przedstawiał się ogród w taki właśnie jak dziś słoneczny sierpniowy poranek. Rosa wprawdzie opadła już z traw i liści, ale rośliny były jeszcze pełne świeżości i nie zwarzone upałem. Pomiędzy nastroszonymi kulami barwnych kwiatów unosiły się pszczoły, których bzykot wypełniał powietrze. Prześwitujące przez liście słońce tworzyło świetlistą mozaikę na starannie wygracowanych ścieżkach. Na końcu jednej z nich, na niewielkiej ławeczce ustawionej tuż przy najpiękniejszym klombie z daliami, siedziała Jocelyn i czytała książkę. Ubrana w białą prostą sukienkę, oblana słonecznym blaskiem, który tworzył wokół jej złotych włosów delikatną rozmytą mgiełkę, wyglądała ślicznie, jak postać przeniesiona tu żywcem z obrazu francuskiego impresjonisty.

Zatrzymałem się i przez chwilę kontemplowałem uroczy widok. Potem zdecydowałem się.

— Halo, Josie! — zawołałem. — Można się. przysiąść?

Odwróciła ku mnie swą smutną, wymizerowaną twarz i uśmiechnęła się blado.

— Oczywiście, Haroldzie, proszę cię, siadaj.

Usiadłem i pomilczałem przez chwilę. Patrzyła na mnie z zainteresowaniem i wyraźnie czekała, abym rozpoczął rozmowę. Zdecydowałem się.

— Wiesz, Josie, dawno już chciałem z tobą porozmawiać poważnie...

Jej oczy nie zmieniły wyrazu.

— Tak się złożyło, że nie widzieliśmy się od kilku miesięcy. Wiele przez ten czas o tobie myślałem. Przemyślałem wszystko. Chciałem ci to powiedzieć już wczoraj wieczorem, ale śmierć ciotki wszystko popsuła...

Nic nie odpowiedziała, więc brnąłem dalej.

— Zdaję sobie sprawę, że po wczorajszym przeżyciu nie masz zapewne głowy do wysłuchiwania moich zwierzeń, ale jednak zaryzykuję. Po prostu chciałem ci zadać jedno pytanie...

— Słucham, Haroldzie — powiedziała cichutko i to mnie ośmieliło.

Wypaliłem:

— Czy nie chciałabyś zostać moją żoną?

Nic nie odpowiedziała. Słyszałem tylko bzyczenie pszczół. Nie patrzyłem na nią, tylko na jakiegoś śmiesznego żuczka toczącego przed sobą po żwirowanej ścieżce maleńką czarną kulkę.

— Wiem — powiedziałem po chwili — że jestem bardzo nietaktowny, że powinienem poczekać z tymi oświadczynami do stosowniejszej chwili, a nie wyrywać się z nimi wtedy, kiedy jesteś taka zdenerwowana. Powinienem zjawić się z jakimiś kwiatkami, z pierścionkiem... — zająknąłem się. — E, do diabła! Wygłupiłem się, dziewczyno! Zrobiłem z siebie idiotę!

— Nie, Haroldzie, wcale tak nie myślę. Bardzo się cieszę. Oczywiście, że chcę zostać twoją żoną...

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: