Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piekielny batalion - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
17 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Piekielny batalion - ebook

Piąty tom cyklu „Kampanie Cienia”

PORYWAJĄCA KSIĄŻKA Z NURTU „FLINTLOCK FANTASY”, PRAWDZIWA UCZTA DLA FANÓW BRIANA MCCLELLANA, NAOMI NOVIK, BRENTA WEEKSA

Bestia, prastary demon od tysięcy lat uwięziony w twierdzy Elizjum, została uwolniona i grasuje na dalekiej Północy. Jej największa zdobycz, legendarny generał Janus ben Vhalnich, prowadzi teraz armię na stolicę Vordanu. Królowa Raesinia musi utrzymać porządek w ogarniętym chaosem kraju, ryzykując, że stanie się tym wszystkim, z czym

walczyła. Marcus d’Ivoire prowadzi wojsko przeciw swemu dawnemu dowódcy. Winter Ihernglass zaś wie, że Wszystkożerca, którego nosi w sobie, może być jedyną obroną przed zagrażającą światu mroczną siłą…

Wexler stworzył coś niezwykłego w dziedzinie fantasy (…) świat bagnetów i muszkietów i… magii. Postacie są fascynujące i każda z nich ma swoje tajemnice. (…) Przeczytałem jednym tchem i czekam na kolejne tomy. - S.M. Stirling, współautor cyklu „Generał”

O Tysiącu imion

Tysiąc imion będzie wyznaczała standard dla nowych powieści z gatunku fantastyki batalistycznej (...). Wielbiciele Stevena Eriksona, Davisa Drake’a, Glena Cooka, Naomi Novik, Toma Kratmana, Jacka Campbella, Davida Webera i Johna Ringo, uważajcie - w mieście jest nowy kowboj fantastyki militarnej, a jego imię - Django”. SF Signal

O Mrocznym tronie

Zuchwała i wywrotowa kontynuacja Tysiąca imion (…). Zmiksowanie XVII-wiecznej technologii z przywołującymi demony skrytobójcami wypada wyjątkowo udanie. - „Publishers Weekly”

O Cenie męstwa

Bardzo rozrywkowe fantasy, ale przede wszystkim piekielnie dobra książka. A jeśli nie czytasz jeszcze „Kampanii cienia” Wexlera, no cóż – na co, do diaska, jeszcze czekasz? - Liz Bourke at Tor.com Świetni bohaterowie ukazani na fascynującym tle militarnego i politycznego konfliktu tworzą doskonałą powieść i kolejną wspaniałą odsłonę w pochłaniającej bez reszty serii «muszkietowej fantasy». - sffworld.com

O Działach imperium

Szorstka, brutalna, a zarazem cudownie kameralna (...) nadzwyczajna militarna fantasy. - Jason M. Hough, współautor bestsellera Mass Effect. Andromeda. Nexus początek Kolejna odsłona jednej z najlepszych współczesnych serii militarnej fantasy. - BestFantasyBooks

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-705-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Bestia

Jak opisać umysł postrzegany od wewnątrz? Metafora to wątła trzcina, ale tylko ją mamy. Tak więc…

Umysł Bestii był jak cyklon.

W jego centrum znajdowało się jądro, pulsująca zwarta masa ciemności. Otaczał je wyjący w niebycie wicher, zbijający pasma i włókna mroku w jeden postrzępiony dysk. Tworzyły go okruchy ludzkich umysłów wchłoniętych przez Bestię: wyrwane z ich życia chwile i myśli, splątane i krążące wokół jądra po coraz węższym kręgu. Gdy w końcu zderzały się z nim, zredukowane do niewielkich fragmentów, Bestia wsysała je i powiększała się.

Za tym obszarem gwałtownego przyciągania jądra znajdował się nieco spokojniejszy obszar, na którym wiatr nie był tak silny. Tu pozostawały większe fragmenty pamięci: przestraszonego i płaczącego dziecka, żołnierza kulącego się pod ostrzałem, młodej kobiety obejmującej kochanka. Wspomnienia powtarzające się raz po raz, echa niegdysiejszych istnień. Nieliczne największe z nich zachowały świadomość na tyle, by wykrzykiwać rozpaczliwe pytania lub groźby do obojętnego otoczenia.

Nowe umysły wpadały w ten wir na jego peryferiach, gdy w rzeczywistym świecie Bestia rozprzestrzeniała się, przejmując ciało za ciałem. Same były małymi cyklonami, niewielkimi trąbami powietrznymi łączącymi się w huragan. Większość z nich była nietrwała. Niewiele umysłów miało wystarczającą siłę woli, aby przystosować się do tego obcego otoczenia i wytrzymać napór Bestii. W końcu i one traciły poczucie tożsamości i rozpadały się, po czym jądro je wciągało i wchłaniało.

Poniżej – jeśli to określenie miało tu jakiś sens – znajdowała się niezgłębiona plątanina srebrnych nici, migoczących i skrzących. Były to ciała Bestii widziane od wewnątrz. Odrębne, ale zawsze połączone z nią, widoczne jak na dłoni dla jej demonicznej, kontrolującej je inteligencji.

Błędne byłoby stwierdzenie, że Bestia poruszała się w tej pajęczynie, gdyż ta jaźń była Bestią. Mogła jednak skupiać uwagę w dowolnym punkcie jądra czy obwodu, a poprzez sieć ciał i ich zmysłów sięgać rzeczywistego świata. Napawała się wolnością i poczuciem wielkości. Spędziła tysiąc lat wtłoczona w jedno ciało, w przestrzeń ledwie wystarczającą dla ludzkiego umysłu. Teraz rozkwitała jak kwiat, zasilany niekończącym się strumieniem nowych ofiar.

Jej pierwszy rozkwit, tak dawno temu, był wadliwy, niekompletny i katastrofalny. Wówczas jednak była młoda i głupia, nowo narodzona, nieznająca świata ludzi i jego złożoności. Przez tysiąc lat chłonąc nowe umysły – nawet dawkowane tak cienkim strumykiem przez Kapłanów Czerni, dających jej nowe ciało tylko wtedy, gdy umarło stare – stała się przebiegła i nauczyła się planować. Poprzednio trzymała swoje ciała razem i wszystkie wytropiono. Nie popełni znowu tego błędu. Już poukrywała ciała na wypadek jakiejś katastrofy, tak więc gdyby doszło do najgorszego, zawsze będzie mogła zacząć od nowa.

Nie zostanę powtórnie wygnana.

W trakcie tego procesu odkryła swoje – irytujące – ograniczenia. Na przykład szybkości, z jaką mogła wchłaniać nowe umysły. A także malejącej wraz ze wzrostem odległości zdolności ich kontrolowania: zbyt daleko od jądra nie miały siły podporządkowywać kolejnych ciał, a gdy oddaliły się o kilkaset mil, całkowicie traciła nad nimi kontrolę. Jednak im była większa, tym szybciej mogła pożerać ofiary i tym dalej sięgać. W końcu wszyscy ludzie na świecie staną się jej częścią. Wyda swoje potomstwo, pożre i je, i będzie tak robiła w nieskończoność.

Nic mnie nie powstrzyma.

Znów skupiła uwagę na krajobrazie myśli, gdzie, zdawało się, jeden z małych huraganów zachowuje kształt, opierając się przyciąganiu jądra. To wymagało niezwykłej determinacji i Bestia uważniej zbadała ten umysł. Jego smak był znajomy.

Janus bet Vhalnich. To nazwisko wywołało nagły przypływ niesmaku w jądrze Bestii. I przelotną irytację. Były to uczucia Jane Verity, które znacznie przekroczyły ramy wyznaczane przez jej słaby umysł, pozbywając się go jak motyl zrzucający kokon. Bestia zastanawiała się, w jakim stopniu Jane wpłynęła na decyzję, żeby schwytać Vhalnicha. W każdym razie dał mi wiedzę, której potrzebowałam. Oraz potencjalnie użyteczne ciało.

– Pochlebia mi ta uwaga. – Nie była to mowa jako taka, lecz jej bliski ekwiwalent. Janus zwracał się do Bestii, która ze zdziwieniem uniosłaby brwi, gdyby je miała. – Rozumiesz, co mówię?

– Rozumiem. – Głos Bestii był jak huk gromu. – Jestem pod wrażeniem. Niewielu potrafi zachować tożsamość bez kotwicy ciała.

– Robię, co mogę – rzekł Janus. Wir jego myśli lekko się zakołysał i znów opadł. – Może dlatego, że i tak spędziłem mnóstwo czasu pogrążony we własnych myślach.

– Ciekawa jestem jednak, dlaczego się opierasz – rzekła Bestia. – Musi to być ogromny wysiłek. Lepiej poddać się, stopić ze mną i zakończyć to. Nie możesz opierać się w nieskończoność.

– Mogę robić to jeszcze trochę. To wszystko, co mogą ludzie, nieprawdaż?

– Oczywiście mogłabym cię zniszczyć – leniwie stwierdziła Bestia. – Rozszarpać na kawałki. Byłoby to równie łatwe jak przesunięcie palcem przez warstwę piany w wannie.

– Wolałbym, żebyś tego nie robiła. Masz moje ciało i wiedzę. Może mój umysł także ci się przyda. Jestem… byłem… generałem i możesz mnie potrzebować.

Bestia roześmiała się trzaskiem błyskawic.

– Potrzebować, wątły móżdżku? Nie mów mi, czego potrzebuję.

– Musisz czegoś potrzebować – rzekł Janus.

– Będę rosła – oznajmiła Bestia. – Będę wchłaniała. Zawsze.

– Masz jednak wrogów – zauważył Janus. – Co może ci zagrozić?

Głos Bestii przeszedł w warkot.

– Pożeracz. Wszystkożerca. Musi zostać zniszczony. – Bestia przeszukała nagromadzone wspomnienia, włącznie z Janusowymi. – W tym momencie nosi go Winter Ihernglass. Musi zginąć. A Tysiąc Imion, w których zapisane jest przywołanie, trzeba zniszczyć. Wtedy będę bezpieczna.

Na moment zapadła cisza, zakłócana tylko nieustającym wyciem wichru.

– To powinno być proste – stwierdził Janus. – Chcesz poznać mój plan?

Kolejny wybuch zjadliwego śmiechu.

– Bawisz mnie, wątły móżdżku. Mów.

– Myślę, że mógłbym ci się przydać… a raczej moje ciało.Rozdział pierwszy

Raesinia

Czy to wszystko? – zapytała Raesinia.

– Prawie, Wasza Królewska Mość – odrzekła królewska krawcowa, pulchna i rumiana kobieta górująca wzrostem nad filigranową władczynią. – Jeszcze jeden pomiar, jeśli łaska. Proszę wciągnąć powietrze.

Raesinia zrobiła to, a krawcowa wprawnie owinęła ją w talii miarką. Mamrocząc pod nosem, zacisnęła ją trochę mocniej i sprawdziła obwód.

– Cudownie. Dziękuję, królowo. Muszę powiedzieć, że masz, pani, szczęście, mając taką cienką talię. I taką piękną cerę! Będzie Wasza Królewska Mość wyglądała wspaniale.

Patrząc przez ramię krawcowej, Raesinia zobaczyła swoje odbicie w lustrze i przewróciła oczami. Stojąc w samej bieliźnie, widziała, jak jest naprawdę. Wyglądam jak dziecko. I zawsze tak będzie.

Wieczna młodość bywała kłopotliwa, ale Raesinia nigdy nie przejmowała się swoim wyglądem. Czasem nawet jej się przydawał, gdyż w odpowiednim stroju mogła uchodzić za chłopca, a przeciwnicy polityczni często jej nie doceniali. Nigdy nie zależało jej na powodzeniu u mężczyzn, chociaż czasem mimo to przyciągała ich uwagę. Biedny Ben… próbował mnie bronić i zginął. Teraz jednak…

– Sądzę, że jedna w kolorze morskiej zieleni – mówiła krawcowa. – A druga w tym pięknym hamveltajskim szkarłacie. Znam odpowiedniego dostawcę. Następnie…

– Zdaję się całkowicie na panią – ucięła Raesinia. – A teraz proszę mi wybaczyć. Mam wiele spraw do załatwienia.

Natychmiast zorientowała się, że to był błąd. Królowa nie prosi służącej o wybaczenie. Powinnam była kazać jej odejść. Jednak po powrocie do pałacu dawała o sobie znać wpajana od dziecka uprzejmość.

– Oczywiście. – Krawcowa nisko się skłoniła. – Jestem zaszczycona, mogąc służyć Waszej Królewskiej Mości.

Joanna otworzyła drzwi. Ta wielka, milcząca kobieta i jej szczupła, rozmowniejsza partnerka Barely były na stałe oddelegowane z Pierwszego Dziewczęcego jako straż przyboczna Raesinii. Ich obecność stała się już krzepiącym elementem jej otoczenia i trudno było jej sobie wyobrazić, że kiedyś obywała się bez nich. Należały do grupy, która ocaliła ją przed Przeklętym Penitentem i Dyrektoriatem Mauriska, a później stały przy jej boku podczas okropności murnskajskiej kampanii. Chociaż Joanna wyglądała wspaniale w dopasowanym niebieskim mundurze ze srebrnymi aplikacjami, Raesinia ani przez chwilę nie wątpiła, że ta kobieta potrafi zrobić użytek ze swojego pistoletu i miecza. A chociaż w Vordanie panował obecnie spokój, była to uspokajająca myśl.

– Powiedz Barely, żeby przysłała pokojówki, proszę – poleciła Raesinia.

Joanna skinęła głową i otworzyła drzwi. Nigdy nic nie mówiła, ale doskonale porozumiewała się z partnerką językiem migowym. Raesinia zamierzała nauczyć się go kiedyś. Gdy będę miała czas.

Kiedyś będę miała mnóstwo czasu.

Dwie młode kobiety w pałacowej liberii przybiegły i zabrały się do pracy, milcząco i sprawnie. Raesinia stała nieruchomo, podnosząc lub opuszczając ręce na ich prośbę, czując się trochę jak manekin. Towarzysząc armii podczas kampanii, obywała się praktycznymi strojami do konnej jazdy, a wcześniej była w żałobie po ojcu. Teraz jednak, gdy echa zwycięstwa powoli cichły w pałacu i życie zaczynało wracać do czegoś w rodzaju normy, trzeba było przestrzegać dobrych obyczajów. Tak przynajmniej twierdziła pani Lagovil, władcza ochmistrzyni, a Raesinia jeszcze nie znalazła w sobie dość odwagi, żeby się z nią spierać.

Najwyraźniej jeden z tych obyczajów nie pozwalał, by królową zobaczono w jakimkolwiek stroju, w który mogłaby się samodzielnie odziać. Raesinia nalegała, by jej odzież była choć trochę praktyczna – bo miała co robić, cokolwiek mówiłaby pani Lagovil – ale to i tak oznaczało metry koronek i jedwabi, starannie dobranych pierścionków, bransolet, grzebieni, naszyjników i wszystkiego, co mieściły szkatuły z królewską biżuterią. Zdaniem Raesinii efekt był w najlepszym razie przytłaczający. Uczono ją stosować się do pałacowej mody, lecz nigdy nie brała sobie tego do serca.

Pani Lagovil przeprosiła za opłakany stan jej garderoby oraz całego Ohnlei. Pałac został spustoszony raz podczas rewolucji i ponownie przez stacjonujące tu oddziały Janusa. Meble połamano na opał, a kotary podarto na szarpie i bandaże. Większość personelu uciekła lub zaciągnęła się do wojska i tylko garstka wróciła, chociaż wojna już się skończyła. Szlachta, która dawniej użyczała dworowi splendoru, przeważnie siedziała w swoich wiejskich posiadłościach, nie wierząc, że wojenna zawierucha naprawdę minęła, i Raesinia nie mogła mieć im tego za złe.

Przynajmniej chwilowo zaniechano najbardziej męczących rytuałów. Raesinia mogła spożywać posiłki w swoich pokojach, gdyż Wielka Sala przez jakiś czas była stajnią dla wierzchowców kawalerii i wciąż trzeba ją było po tym oczyścić. Na szczęście królowa nie musiała podejmować wielu dygnitarzy. Nikt nie proponował organizowania polowań. Raesinia ze zgrozą myślała o dniu, gdy pałac całkowicie odzyska splendor. Przed śmiercią ojca jej dni były uregulowane jak chronometr zegarmistrza, wypełnione lekcjami, przyjęciami, dworskimi ceremoniami i innymi oficjalnymi uroczystościami.

Gdy już była ubrana, ostrożnie zrobiła kilka kroków przed lustrem, upewniając się, że nic z niej nie spadnie. Tak naprawdę ta suknia nie była zła, w głębokim vordanajskim błękicie podkreślonym srebrnymi akcentami, jeszcze uwypuklająca figurę, która tego nie wymagała. Patrząc na swoje odbicie, Raesinia znów przewróciła oczami, gestem okazała pokojówkom aprobatę i wyszła za nimi do salonu.

Eric czekał na nią, trzęsąc się ze zdenerwowania. Powstrzymała westchnienie. To naprawdę nie jego wina, że musi wykonywać pracę, do której nie miał przygotowania. Zanim Raesinia poprosiła panią Lagovil o asystenta, był urzędnikiem prowadzącym pałacowe księgi rachunkowe, i wciąż onieśmielała go królewska obecność. Był dość kompetentny, ale…

Żadne ale. To nie jego wina, że nie jest Sothe. Za każdym razem, gdy patrzyła na zbyt poważną twarz Erica, usiłującego przybrać zbolałą minę, którą uważał za godną, Raesinia tęskniła za swoją służącą. Pokojówką, ochroniarzem, szpiegiem, zabójczynią. Przyjaciółką. Sothe odeszła, pokrzyżowawszy zamiary zbirów Orlanki w ostatnią noc murnskajskiej kampanii. Gdzie jesteś, Sothe?

– Wasza Królewska Mość wygląda ślicznie – powiedział Eric. – A krawcowa zapewniła mnie, że wszystko będzie gotowe na czas.

Raesinia machnęła ręką.

– Jestem pewna, że dobrze się spisze. Co dziś mamy?

Eric zajrzał do oprawionego w skórę notesu, który zawsze miał przy sobie.

– Diuk Brookspring oczekuje cię, pani, za dwadzieścia minut. Potem lunch z panną Corą i Wasza Królewska Mość zgodziła się udzielić audiencji deputowanemu d’Andorre.

Widzicie? Mam obowiązki. Nawet jeśli czasem wydawało się, że wszyscy pragną, żeby usiadła i ignorowała je.

– Zatem lepiej bierzmy się do roboty.

Dawną borelgajską ambasadę, okazałą starą kamienną budowlę na skraju pałacowych ogrodów, tłum spalił w czasie rewolucji. Na razie ambasadorowi Borelu i jego personelowi przydzielono apartament w samym pałacu. Eric poprowadził ją tam niemal pustymi korytarzami, nie licząc rozmieszczonych w regularnych odstępach straży. Wartownicy – Raesinia zauważyła, że tego dnia ten zaszczyt przypadł żołnierzom pierwszej dywizji – prężyli się na baczność, gdy ich mijała. Joanna i Barely, nieodłączne jak cień, podążały kilka kroków za nią.

– Czy Dorsay mówił, dlaczego chce się ze mną widzieć? – zapytała Raesinia.

– Jego miłość nie podał konkretnego powodu – odparł Eric. – O ile mi wiadomo, rokowania przebiegają powoli, ale pewnie.

Taki był oficjalny powód pobytu Dorsaya w Vordanie – traktat pokojowy mający oficjalnie zakończyć wojnę pomiędzy ich krajami. Wiele jego szczegółów wymagało dopracowania i w praktyce negocjacje były prowadzone przez tłum biurokratów obu stron. Próby zrozumienia istoty punktów spornych nieuchronnie wywoływały u Raesinii ból głowy, ale starała się na bieżąco śledzić rozwój sytuacji. Dorsay najwyraźniej nawet się tym nie trudził, pozostawiając to podwładnym. Raesinia podejrzewała, że obecność tego najwybitniejszego borelgajskiego dowódcy ma przede wszystkim przypominać o tym, że – w przeciwieństwie do innych przeciwników – Borel nie został pokonany przez Vordan w otwartej bitwie.

Dwaj borelgajscy gwardziści w czakach tradycyjnie obszytych białym futrem stali na straży przed drzwiami do apartamentu ambasady. Oni również wyprężyli się na baczność. W otwartych drzwiach ukazała się wiecznie uśmiechnięta twarz Ihannesa Pulwera-Monsangtona, ambasadora Borelu w Vordanie. Dorsay nie uznawał formalności, co budziło szacunek Raesinii podczas ich spotkań w Murnsku, Ihannes natomiast, ze swym ugrzecznionym czarem zawodowego dyplomaty, był jego skrajnym przeciwieństwem. Raesinia odwzajemniła uśmiech i skinęła głową w odpowiedzi na jego lekki ukłon.

– Wasza Królewska Mość, to dla nas zaszczyt – rzekł na powitanie.

– Ambasadorze.

Raesinia przystanęła, gdy Ihannes nie odsunął się na bok. Uśmiechnął się przepraszająco.

– Jego miłość prosił, żeby to było prywatne spotkanie.

– Oczywiście. – Raesinia skinieniem kazała Joannie i Barely zaczekać. – Eric, znajdź mnie po moim spotkaniu z panną Corą.

Ihannes zrobił królowej przejście. W porównaniu z wnętrzami zaniedbanego pałacu apartament był urządzony z przepychem, umeblowany i zdobiony w surowym borelgajskim stylu. Kolejna dyplomatyczna aluzja, pomyślała Raesinia.

Attua Dorsay, diuk Brookspring, siedział na końcu długiego stołu, energicznie smarując masłem i dżemem grzanki. Ihannes teatralnie odkaszlnął i Dorsay oderwał od nich wzrok.

– Przeziębiłeś się, Ihannes? – spytał.

Błysk w jego oku upewnił Raesinię, że kpi z ambasadora.

– Nie, wasza miłość. – Ihannes usunął się na bok. – Jest tu królowa.

– Widzę. – Dorsay wskazał na talerz. – Czy Wasza Królewska Mość zechce zjeść śniadanie?

– Nie, dziękuję. – Raesinia ledwie powstrzymała uśmiech na widok zbolałej miny ambasadora.

– Zatem usiądź. To wszystko, Ihanessie.

– Wasza miłość? – Ihannes zmarszczył brwi.

– Mówię, żebyś udał się gdzie indziej – wyjaśnił mu Dorsay. – Mówiłem ci, że to ma być prywatne spotkanie.

Dyplomata zesztywniał jeszcze bardziej, ale w milczeniu skłonił się i odszedł. Dorsay wrócił do smarowania grzanki, z której już spływało stopione masło.

– Masło – rzekł bez żadnych wstępów. – Zawsze umieliście je robić.

– Dziękuję waszej miłości – ostrożnie odparła Raesinia.

– Masło, śmietanę, ser i tym podobne. Wszystkiego tego nam brakuje, od kiedy wybuchła wojna. Czy wiesz, ile naszego sera pochodzi z Vordanu? – Nim zdążyła odpowiedzieć, machnął ręką. – Ja nie wiedziałem i Georg też. Nikt nie myśli o takich rzeczach, zanim rozpocznie wojnę.

Miał na myśli Georga Pulwera, króla Borelu, z którym najwyraźniej był po imieniu. Raesinia nie wiedziała, w jakim stopniu jest to prawdą, a jakim pozą. Z Dorsayem nigdy nic nie wiadomo.

– To wy rozpoczęliście blokadę – przypomniała uprzejmie. – Gdyby to zależało ode mnie, Jego Królewska Mość mógłby dostać tyle sera, ile zdołałby zjeść.

– Czyli szokująco dużo, zapewniam. – Dorsay zaczął chrupać grzankę i drobinki masła przywierały mu do zjeżonych wąsów. Usiadł wygodniej i westchnął z zadowoleniem. – Do licha. Nic nie przebije prawdziwego masła. Nie uwierzysz, ale u nas próbują je robić z koziego mleka. Z koziego mleka! Ha.

– Po podpisaniu traktatu przyślę ci kilka koszy w prezencie na pożegnanie.

– Niewielka cena za pozbycie się mnie! – Dorsay zachichotał. – Niewątpliwie wydasz przyjęcie, żeby to uczcić.

– Zawsze będziesz mile widziany na moim dworze – zapewniła go Raesinia. – Pomogłeś mi utrzymać pokój w sytuacji, gdy mogliśmy rzucić się sobie do gardeł.

– A twój d’Ivoire uratował mnie przed tym gadem Orlanką – rzekł Dorsay. – Nie zapomnę o tym, wierz mi. – Zjadł grzankę, otarł usta serwetką i spojrzał na Raesinię. Jego słynny nos, wydatny i zakrzywiony, sterczał niczym dziób statku. – W istocie w tym duchu zaprosiłem cię tu dzisiaj. Nie ma to nic wspólnego z traktatem. Chcę ci przekazać poufną informację.

– Och? – Raesinia zawahała się, po czym odsunęła od stołu ciężkie drewniane krzesło i usiadła naprzeciw Dorsaya. – Informacje są zawsze mile widziane.

– Czy masz jakieś wieści z Murnska?

– Niewiele – przyznała. – Odwołali swojego ambasadora, gdy zaczęła się wojna, i dotychczas nie mamy żadnej oficjalnej reakcji na nasze zapytania o nowego. Północna Armia wycofała się z ich terenów poza granice Vordanu.

– Tak podejrzewałem. Nasze siły również się wycofały, ale Borel prowadzi interesy z zachodnim Murnskiem i czasem przy okazji uzyskuje jakieś informacje.

Raesinia skinęła głową. Ponownie zatęskniła za Sothe. Vordanajskie służby wywiadowcze zostały rozwiązane po rebelii Orlanki, ale Sothe miała dar zdobywania informacji. Raesinia powierzyła Alekowi Giforte utworzenie czegoś, co wypełniłoby pustkę powstałą po Konkordacie, ale ten projekt był jeszcze w powijakach.

– W Zachodnim Murnsku panuje chaos – ciągnął Dorsay. – Łagodnie mówiąc. Kaprysy pogody wyrządziły poważne szkody, a na domiar złego dzikusy z północy w dużej sile przekroczyły Batarię, rabując i paląc. Zapewne sama byłaś tego świadkiem.

– Istotnie – powiedziała Raesinia. Dorsay nie wiedział, że oba te zdarzenia nie były przypadkowe: mróz w środku lata wywołały czary Kapłanów Czerni, a zabatariańskie plemiona przybyły na wezwanie Elizjum, żeby powstrzymać nadciągającą armię Vordanu. – Co robi imperator?

– Niewiele i to właśnie jest dziwne. Z Mohkby dochodzą nas dziwne plotki. Niektórzy mówią, że imperator nie żyje, a inni twierdzą, że książę Cesha Dzurk jest zdrajcą i kłamie w tej sprawie, żeby zdobyć tron.

– W drodze na północ Janus rozbił co najmniej dwie spore murnskajskie armie – wyjaśniła Raesinia. – Słyszeliśmy, że następca tronu poległ. Nie zdziwiłoby nas, gdyby to wszystko spowodowało jakieś zamieszki. – Potrząsnęła głową. – Jeżeli zbiory przepadły, w całym tym rejonie zapanuje głód. Może powinniśmy zorganizować jakąś pomoc.

– To niezwykłe, żeby zwycięzcy proponowali pomoc zwyciężonym – zauważył Dorsay z błyskiem w oczach.

– Nigdy nie toczyliśmy wojny z ludem Murnska. Naszym przeciwnikiem było Elizjum. Oraz imperator, kiedy stanął przeciwko nam.

– Elizjum jest głównym elementem tej łamigłówki – stwierdził Dorsay. – Stało się tam coś bardzo dziwnego. O ile wiemy, większość kościelnej administracji opuściła miasto i udała się do Mohkby oraz innych wschodnich miast, tak szybko jak zdołały ich nieść muły. Od tygodni nikt nie zbliżył się do Elizjum na tyle, żeby odkryć, co się tam dzieje. Ludzie, którzy tego próbują, po prostu… – rozłożył ręce – znikają.

– Czy zostało splądrowane przez barbarzyńców? – spytała Raesinia.

– Tak wszyscy, zdaje się, uważają, ale nie mam żadnych informacji, które by to potwierdzały. Można by sądzić, że dzicy po zdobyciu łupów umkną do swoich siedzib, nie będą tam siedzieli i likwidowali zwiadowców. A skoro o tym mowa, to potrzebna byłaby piekielnie duża armia, żeby złupić Elizjum, nawet z użyciem nowoczesnej artylerii. Trudno mi sobie wyobrazić, że dokonałaby tego zgraja dzikusów uzbrojonych w łuki i dzidy.

Zniszczenie Elizjum było celem Janusa i powodem jego marszu na północ. Zmusiły go do odwrotu kaprysy pogody, wysiłki Kapłanów Czerni i właśni oficerowie, którzy opowiedzieli się po stronie Raesinii i nie chcieli tracić więcej ludzi w tej krucjacie. Teraz wyglądało na to, że ktoś go wyręczył.

Co miało większe znaczenie, niż Dorsay przypuszczał. Dla milionów wiernych Elizjum było główną siedzibą Kościoła Zaprzysiężenia i najświętszym miejscem na kontynencie. Tylko nieliczni wiedzieli, że jest także twierdzą Kapłanów Czerni, tajnego zakonu usiłującego wykorzenić i zniszczyć wszelką magię, architekta wojny mającej zrzucić Raesinię z tronu. Wszystko, co im szkodziło, powinno być dobrą wiadomością, ale była dziwnie zaniepokojona. Powinniśmy wiedzieć, co się tam dzieje.

– To bardzo interesujące. Czy mogę jednak spytać, dlaczego chciałeś podzielić się ze mną tą informacją?

– Częściowo dlatego, że sądziłem, iż możesz mieć coś do dodania.

– Zrobiłabym to, gdybym miała – rzekła Raesinia, skręcając się w duchu na to kłamstwo. Dorsay wydawał się szczery, ale nie zamierzała rozmawiać z nim o czarach i demonach, głównie dlatego, że mogłoby to prowadzić do pytań o jej stan. – Wydajesz się o wiele lepiej poinformowany niż ja.

– To mi wystarczy. Chciałem jednak prosić także o pewną przysługę. Czy masz jakieś wieści o Vhalnichu?

– Jest w drodze do swojej dawnej posiadłości w hrabstwie Mieran. – Raesinia zmarszczyła brwi. – Dlaczego pytasz? Sądzisz, że to on może stać za wydarzeniami w Elizjum?

– To kolejne plotki. Nic pewnego. Jednak… to niepokojące. – Dorsay wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że… byłbym spokojniejszy, mając pewność, że Vhalnich oddaje się urokom życia na wsi i nie sprawia kłopotów.

– Rozumiem. Wyślę posłańca, żeby to sprawdził. Mamy tam swoich ludzi i otrzymasz pełny raport.

– Dziękuję. – Dorsay wyciągnął rękę. – Prowadzenie rozmów pokojowych było bardzo wyczerpujące i nie chciałbym, żeby teraz pojawiły się jakieś problemy.

W ustach innego człowieka te słowa mogłyby być zawoalowaną groźbą, ale Dorsay mówił je szczerze. Raesinia uścisnęła jego dłoń i skinęła głową.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: