Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piekło Afganistanu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,00

Piekło Afganistanu - ebook

To historia, która wydarzyła się naprawdę.

W pogodną noc pod koniec czerwca 2005 roku, czterech komandosów elitarnej jednostkiNavy SEALs wyrusza z bazy w Afganistanie i udaje się na górzystą granicę z Pakistanem. Ich misją było schwytanie lub zabicie znanego przywódcy Al-Kaidy. Niecałe dwadzieścia cztery godziny później tylko jeden z nich pozostał przy życiu.

Zażarty bój, godziny krwawej walki. Operacja Red Wings uchodzi za największą porażkę w kilkudziesięcioletniej historii Navy SEALs. W akcji zginęło trzech SEALsów walczących nad wioską, a także 16 innych, którzy lecieli z pomocą. Przetrwał tylko jeden – Marcus Luttrell. Wycieńczony, ranny, załamany, nękany halucynacjami dostał schronienie w afgańskiej wiosce otoczonej przez talibów.

To kronika odwagi, honoru i patriotyzmu.Historia trudnych wyborów i woli przetrwania. To również hołd złożony poległym kolegom.

Na podstawie książki powstał film Ocalony z Markiem Wahlbergiem w roli głównej.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16510-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Pro­log

Czy kie­dy­kol­wiek to zada­nie sta­nie się łatwiej­sze? Dom za domem, auto­strada za auto­stradą, stan za sta­nem. Było mi ciężko. Znów sie­dzia­łem za kół­kiem wypo­ży­czo­nej tere­nówki, jadąc główną ulicą mia­sta. Miną­łem skle­piki i sta­cję ben­zy­nową, tym razem w sma­ga­nej wia­trem mie­ści­nie na Long Island w sta­nie Nowy Jork, tuż przy dłu­gich pla­żach wybrzeża Atlan­tyku. Nad­cho­dziła zima. Niebo było oło­wiane, a białe szczyty fal sunęły do brzegu nie­mal doty­ka­jąc nisko zawie­szo­nych chmur. Ten widok odda­wał mój nastrój, bo ten raz miał być trud­niej­szy od innych. Dużo trud­niej­szy.

Zna­la­złem punkt orien­ta­cyjny, budy­nek poczty. Wje­cha­łem na tyły i zapar­ko­wa­łem. Wyszli­śmy z samo­chodu i zanu­rzy­li­śmy się w listo­pa­dowy chłód. Ostat­nie jesienne liście krą­żyły wokół naszych stóp. Nikt nie chciał wejść pierw­szy. Żaden z face­tów, któ­rzy ze mną byli. Parę chwil sta­li­śmy przed furtką, jak grupka mle­cza­rzy na prze­rwie śnia­da­nio­wej.

Zna­łem drogę. Dom był parę metrów dalej. W pew­nym sen­sie już kie­dyś tam byłem – w Pół­noc­nej i Połu­dnio­wej Karo­li­nie, a także w Neva­dzie. W ciągu paru dni będę musiał jesz­cze poje­chać do Waszyng­tonu i do Vir­gi­nia Beach. I wiele rze­czy odbę­dzie się dokład­nie tak samo.

Bli­skich zmar­łego ogar­nie smu­tek, pul­su­jący ból, który towa­rzy­szy myśli, że młody czło­wiek zgi­nął na początku drogi. Uczu­cie pustki poja­wia­jące się w każ­dym z domów. Te same nie­kon­tro­lo­wane łzy. To samo uczu­cie osa­mot­nie­nia ludzi, któ­rzy pró­bują być dzielni. Ich życie roz­trza­skane w proch. Nie da się ich pocie­szyć. Są prze­peł­nieni żalem.

Jak poprzed­nio, to ja mia­łem prze­ka­zać tę straszną wia­do­mość tak, jakby do mojego przy­by­cia nikt o niczym nie wie­dział, mimo że minęły tygo­dnie, a nawet mie­siące od pogrze­bów. Dla mnie ta nie­wielka uro­czy­stość w Pat­cho­gue na Long Island miała być naj­trud­niej­sza.

Pró­bo­wa­łem wziąć się w garść. Ale wciąż sły­sza­łem w gło­wie ten strasz­liwy krzyk. Krzyk, który budzi mnie w nocy, wdziera się w moje nazna­czone samot­no­ścią sny. Co noc przy­wo­łuje poczu­cie winy. Bez­gra­niczne poczu­cie winy tego, który oca­lał.

„Pomóż mi, Mar­cus! Pro­szę cię, pomóż!”.

Despe­rac­kie woła­nie roz­brzmie­wało w górach dale­kiego kraju. Krzyk odbił się echem pośród głę­bo­kich wąwo­zów, w naj­sa­mot­niej­szym chyba miej­scu na ziemi. Był to krzyk śmier­tel­nie ranio­nego zwie­rza. Nie mogłem odpo­wie­dzieć na to bła­ga­nie. I nie mogę o nim zapo­mnieć. O pomoc pro­sił mnie jeden z naj­wspa­nial­szych ludzi, jakich zna­łem, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel.

Wszyst­kie wizyty były trudne. Sio­stra i żona Dana pró­bu­jące się nawza­jem pod­trzy­mać. Ojciec Eryka, admi­rał, pozo­sta­wiony sam na sam z roz­pa­czą. Narze­czona i ojciec Jamesa, żona i przy­ja­ciele Axe’a, kom­plet­nie zdru­zgo­tana matka Shane’a w Las Vegas. Wszę­dzie było okrop­nie. Jed­nak tu miało być naj­go­rzej.

W końcu popro­wa­dzi­łem żałobną grupę pośród tań­czą­cych na wie­trze liści przez zimną, dziwną uliczkę do małego domu z maleń­kim ogród­kiem, w któ­rym w ostat­nim cza­sie nie koszono trawy. Jed­nak lampki pod­świe­tla­jące ame­ry­kań­ską flagę wciąż trwały w oknie od frontu. Te lampki wska­zy­wały dom patrioty i świe­ciły wyzy­wa­jąco, jakby on wciąż tam miesz­kał. Mikey by to doce­nił.

Zatrzy­ma­li­śmy się na moment, a potem weszli­śmy po schod­kach i zapu­ka­li­śmy do drzwi. Kobieta, która nam otwo­rzyła była ładna, miała dłu­gie ciemne włosy, w jej oczach już szkliły się łzy. Matka.

Wie­działa, że to ja ostatni widzia­łem go żywego. Patrzyła na mnie z głę­bo­kim smut­kiem. Mia­łem wra­że­nie, że mnie ten smu­tek prze­tnie na pół. Powie­działa cicho:

– Dzię­kuję, że przy­je­cha­łeś.

Powie­dzia­łem coś w stylu:

– Jestem tu z powodu pani syna.

Kiedy wcho­dzi­li­śmy do domu, zoba­czy­łem w holu sto­lik. Stało na nim duże, opra­wione w ramki zdję­cie męż­czy­zny z lek­kim uśmie­chem na twa­rzy. Znów stał przede mną Mikey, a ja sły­sza­łem głos jego matki:

– Nie cier­piał, prawda? Powiedz mi, że nie cier­piał.

Musia­łem wytrzeć man­kie­tem oczy, zanim odpo­wie­dzia­łem:

– Nie, Mau­reen, nie cier­piał. Od razu umarł.

Powie­dzia­łem to, co chciała usły­szeć. Tak­tyczne odpo­wie­dzi to pod­sta­wowe wypo­sa­że­nie kogoś, kto jako jedyny oca­lał.

Chcia­łem opo­wie­dzieć jej o nie­złom­nej odwa­dze syna, o jego woli i żela­znej dys­cy­pli­nie. Zgod­nie z tym, czego mogłem się spo­dzie­wać, chyba jesz­cze nie pogo­dziła się z prawdą. Na pewno nie stało się to aż do mojej rela­cji. To ja osta­tecz­nie potwier­dzi­łem złe wia­do­mo­ści.

Przez następną godzinę pró­bo­wa­li­śmy roz­ma­wiać jak doro­śli. Było to trudne. Wiele można było powie­dzieć i tyle samo trzeba było prze­mil­czeć. Obec­ność trzech towa­rzy­szą­cych mi żoł­nie­rzy oraz stra­żaka i poli­cjanta z Nowego Jorku nie sta­no­wiła więk­szej róż­nicy.

Mimo wszystko musia­łem odbyć tę podróż. Obie­ca­łem sobie, że tak zro­bię, nie­za­leż­nie od kosz­tów. Wie­dzia­łem, ile zna­czy­łoby dla każ­dego z nich to, że ktoś, kto tam z nimi był, będzie mógł dzie­lić z ich bli­skimi udrękę. Od drzwi do drzwi, od bólu do bólu.

Uwa­ża­łem, że to mój obo­wią­zek, ale to nie uła­twiało sprawy. Mau­reen uści­skała nas wszyst­kich zanim wyszli­śmy. Sztywno ski­ną­łem przed foto­gra­fią przy­ja­ciela i ruszy­łem smutną ścieżką w stronę ulicy.

Wie­czo­rem będzie rów­nie ciężko, bo mamy odwie­dzić Heather, narze­czoną Mike’a, w jej nowo­jor­skim apar­ta­men­cie. To wszystko było nie fair. Już byliby mał­żeń­stwem. Dzień póź­niej pojadę na cmen­tarz w Arling­ton, by odwie­dzić groby kolej­nych dwóch pole­głych kole­gów.

Jakby na to nie patrzeć, była to długa i kosz­towna podróż przez Stany Zjed­no­czone, opła­cana przez orga­ni­za­cję, dla któ­rej pra­cuję. Podob­nie jak ja, jak my wszy­scy, oni też rozu­mieją sytu­ację. I, jak to się dzieje w wielu dużych kor­po­ra­cjach, które zatrud­niają rze­sze ofiar­nych pra­cow­ni­ków, można o nich sporo powie­dzieć na pod­sta­wie filo­zo­fii firmy lub – jak woli­cie – jej spi­sa­nych zasad.

Doku­ment taki okre­śla typ pra­cow­nika i stan­dardy sto­so­wane w fir­mie. Przez wiele lat sta­ra­łem się opie­rać całe moje życie na pierw­szym aka­pi­cie:

„W nie­pew­nych cza­sach nie­zwy­kły wojow­nik staje na wezwa­nie ojczy­zny. Jest to prze­ciętny czło­wiek pra­gnący nie­prze­cięt­nego suk­cesu. Ukształ­to­wany przez prze­ciw­no­ści, staje ramię w ramię z funk­cjo­na­riu­szami naj­lep­szych ame­ry­kań­skich sił ope­ra­cyj­nych, by słu­żyć swemu kra­jowi, chro­nić jego miesz­kań­ców i ich styl życia. To ja nim jestem”.

Nazy­wam się Mar­cus. Mar­cus Lut­trell. Jestem dowódcą Plu­tonu Alfa 1. Zespołu SDV Navy SEAL. Jak każdy z SEAL­sów, jestem przy­go­to­wany do uży­wa­nia broni i walki wręcz. Jestem snaj­pe­rem i leka­rzem plu­to­no­wym. Ale przede wszyst­kim jestem Ame­ry­ka­ni­nem. Kiedy ude­rzą w dzwon, pójdę wal­czyć za mój kraj i za moich towa­rzy­szy. I – w razie potrzeby – oddam za nich życie.

Nie cho­dzi o to, że tak mnie wyszko­lono w SEAL­sach. Ja po pro­stu tego chcę. Jestem patriotą, wal­czę z gwiazdą Tek­sasu na pra­wym ramie­niu i z flagą Tek­sasu w sercu. Porażka jest dla mnie czymś nie do przy­ję­cia.

Mikey zgi­nął latem 2005 roku. Wal­czy­li­śmy ramię w ramię na wyży­nach pół­nocno-wschod­niego Afga­ni­stanu. Nie znam lep­szego ofi­cera niż on. Był wojow­ni­kiem z żelaza. Nie­sa­mo­wi­cie, wprost nie­wia­ry­god­nie odważ­nym.

Mogliby to potwier­dzić dwaj inni moi towa­rzy­sze, któ­rzy tam wal­czyli i zgi­nęli – Danny i Axe, ame­ry­kań­scy boha­te­rzy, wyróż­nia­jący się w siłach zbroj­nych, gdzie walecz­ność nie jest czymś nad­zwy­czaj­nym. Ich życie daje świa­dec­two jed­nemu z aka­pi­tów filo­zo­fii U.S. Navy SEALs:

„Ni­gdy się nie pod­dam… Wytrwam i będę się roz­wi­jał w obli­czu prze­ciw­no­ści. Ojczy­zna wymaga, bym był fizycz­nie i psy­chicz­nie moc­niej­szy od moich wro­gów. Gdy upadnę, zawsze powstanę. Moich towa­rzy­szy będę ochra­niał tak długo, jak długo star­czy mi sił… Ni­gdy nie pod­dam się w walce”.

Już wspo­mi­na­łem, że mam na imię Mar­cus. Piszę tę książkę dla moich trzech kum­pli: Mike’a, Danny’ego i Axe’a. Jeśli bym jej nie napi­sał, nikt ni­gdy nie zro­zu­miałby, jak nie­ustra­szeni w walce byli ci trzej Ame­ry­ka­nie. A to by była naj­więk­sza tra­ge­dia.ROZ­DZIAŁ 2. MAŁE FOCZKI I WIEL­KIE ALI­GA­TORY

Roz­dział 2

Małe foczki i wiel­kie ali­ga­tory

Wal­czy­łem kie­dyś z jed­nym z nich i byłem nie­zwy­kle szczę­śliwy, gdy sukin­syn uznał, że ma dość i prze­niósł się na inne wody. Jed­nak po dziś dzień mój brat uwiel­bia upra­wiać z nimi zapasy, tak dla zabawy.

Lecie­li­śmy nad połu­dnio­wym skra­jem Zatoki Omań­skiej. 14 tysięcy metrów ponad wodami Morza Arab­skiego. Zmie­rza­li­śmy na pół­nocny-wschód. Poko­na­li­śmy już pra­wie 6,5 tysiąca kilo­me­trów. We wcze­snych godzi­nach poran­nych prze­kro­czy­li­śmy 61. połu­dnik. Ozna­czało to, że jeste­śmy na połu­dnie od gra­nicy irań­skiej, bli­sko paki­stań­skiego portu Gwa­dar. Nasz dowódca, Dan Healy cicho chra­pał. Axe roz­wią­zy­wał krzy­żówkę z _New York Timesa._ Jakimś cudem głowa Shane’a nie eks­plo­do­wała – ze słu­cha­wek wci­śnię­tych w jego uszy potwor­nie gło­śno leciał jakiś rock-and-rol­lowy numer.

– Naprawdę musisz tak gło­śno tego słu­chać, stary?

– Jest super, wylu­zuj.

– Jezu Chry­ste…

C-130 skie­ro­wał się nieco bar­dziej na pół­noc, w stronę wybrzeży Belu­dży­stanu. Ten region, roz­cią­ga­jący się na prze­strzeni 750 kilo­me­trów wzdłuż wybrzeża Morza Arab­skiego, jest klu­czowy dla trans­portu ropy w rejo­nie Zatoki Per­skiej. Mimo że miesz­ka­jący tu Belu­dżo­wie mają wielu wojow­ni­czo uspo­so­bio­nych przy­wód­ców, region ten pozo­staje czę­ścią Paki­stanu od momentu powsta­nia tego kraju w 1947 roku. Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że Belu­dżo­wie przy­na­leż­no­ścią do Paki­stanu nie są zachwy­ceni.

Warto przy­po­mnieć, że żadna nacja – ani Turcy, ani Tata­rzy, Per­so­wie, Ara­bo­wie, Hin­dusi czy Bry­tyj­czycy – nikt ni­gdy cał­ko­wi­cie nie pod­bił Belu­dży­stanu. Ple­mię to oparło się nawet Czyn­gis-cha­nowi, któ­rego wojow­nicy byli SEAL­sami XIII wieku.

Nikt ni­gdy nie zdra­dził ani nam, ani nikomu innemu tras, któ­rymi ame­ry­kań­skie siły spe­cjalne podró­żują do poszcze­gól­nych kra­jów. Jed­nak w nad­mor­skim mie­ście Pasni w Belu­dży­sta­nie znaj­duje się wielka ame­ry­kań­ska baza woj­skowa. Myślę, że zni­ży­li­śmy lot mniej wię­cej nad tą bazą, a potem pole­cie­li­śmy na pół­noc, ponad czte­rema łań­cu­chami gór­skimi. 400 kilo­me­trów dalej, w pobliżu mia­sta Dal­ban­din, znaj­do­wała się inna ame­ry­kań­ska baza woj­skowa.

Tu rów­nież nie lądo­wa­li­śmy. Jed­nak nad leżą­cym zale­d­wie 80 kilo­me­trów na połu­dnie od gra­nicy z Afga­ni­sta­nem Dal­ban­di­nem prze­strzeń powietrzna jest sto­sun­kowo bez­pieczna. O ile w ogóle można mówić o bez­pie­czeń­stwie w tym dzi­kim regio­nie wci­śnię­tym pomię­dzy Iran i Afga­ni­stan.

Belu­dży­stan, jego nie­koń­czące się góry i bez­pieczne niebo, daje schro­nie­nie ucie­ka­ją­cym rekru­tom spod znaku al-Kaidy i wypę­dzo­nym talib­skim bojow­ni­kom. Obec­nie ukrywa się tu pra­wie 6 tysięcy poten­cjal­nych ter­ro­ry­stów. Mimo że razem z Healy’em i resztą chło­pa­ków znaj­do­wa­łem się 14 kilo­me­trów ponad tym roz­le­głym, słabo zalud­nio­nym i tajem­ni­czym tere­nem, to i tak ciarki cho­dziły mi po ple­cach. Ucie­szy­łem się, gdy się dowie­dzie­li­śmy od załogi, że jeste­śmy już w afgań­skiej prze­strzeni powietrz­nej i kie­ru­jemy się na pół­noc, a przed nami 650 kilo­me­trów powie­trza do Kabulu.

Zasną­łem gdzieś nad pusty­nią Regi­stan, na wschód od jed­nej z naj­wspa­nial­szych dróg wod­nych w Afga­ni­sta­nie, rzeki Hel­mand. Licząca 1200 km dłu­go­ści nawad­nia więk­szość pól upraw­nych leżą­cych na połu­dniu kraju.

Nie pamię­tam, o czym śni­łem, ale podej­rze­wam, że o domu. Wła­śnie o tym śnię, kiedy odby­wam służbę poza gra­ni­cami kraju. Mój dom to małe ran­czo poło­żone w pinio­wych lasach wschod­niego Tek­sasu, w pobliżu Sam Houston Natio­nal Forest. Miesz­kam z rodziną na końcu dłu­giej, czer­wo­nej, piasz­czy­stej drogi na wylud­nio­nym tere­nie, w pobliżu dwóch czy trzech innych rancz. Jedno z nich – sąsia­du­jące z naszym – ma powierzch­nię 4 tysiące razy więk­szą niż nasze, co cza­sem spra­wia, że to nasze ran­czo wydaje się też znacz­nie więk­sze niż jest. Podobny wpływ ma na mnie mój brat bliź­niak, Mor­gan.

Jest ode mnie star­szy o sie­dem minut i podobny do mnie. Mie­rzy 195 cen­ty­me­trów wzro­stu i waży 105 kilo­gra­mów. Jakoś tak się skła­dało, że to mnie rodzice trak­to­wali jak dziecko. Aż trudno uwie­rzyć, że 7 minut może wyrzą­dzić czło­wie­kowi taką krzywdę, nie?

Mor­gan rów­nież jest SEAL­sem, choć nieco niż­szym rangą, bo ja zacią­gną­łem się pierw­szy. Jed­nak kiedy jeste­śmy razem, on zawsze przej­muje dowo­dze­nie. Dzieje się tak dość czę­sto, bo miesz­kamy razem w Coro­nado w Kali­for­nii, nie­da­leko sie­dziby SEAL­sów.

Tak czy ina­czej, na naszej posia­dło­ści w Tek­sa­sie są dwa lub trzy domy. Główny budy­nek to kamienny jed­no­pię­trowy dom oto­czony dużym ogro­dem warzyw­nym. Jest tu mała plan­ta­cja kuku­ry­dzy i paru innych warzyw. Dookoła, jak okiem się­gnąć, roz­cią­gają się pastwi­ska, a na nich rosną poje­dyn­cze ogromne dęby. Spo­kojne miej­sce w sam raz dla bogo­boj­nej rodziny.

Od dziecka Mor­gan i ja byli­śmy wycho­wani w wie­rze w Boga. Nie zmu­szano nas, byśmy cho­dzili do kościoła i po dziś dzień nasza rodzina nie jest prak­ty­ku­jąca. Tak naprawdę ja jestem jedyną osobą, która regu­lar­nie odwie­dza świą­ty­nię. Kiedy bywam w domu, jeż­dżę w nie­dzielę do kościoła kato­lic­kiego. Choć nie zosta­łem ochrzczony w obrządku kato­lic­kim, odpo­wiada mi on – i w wie­rze, i w dok­try­nach odnaj­duję sie­bie. Od wcze­snej mło­do­ści umia­łem od początku do końca wyre­cy­to­wać Psalm 23 i jesz­cze parę innych.

Uwa­żam też, że ostatni papież, Jan Paweł II był naj­święt­szym czło­wie­kiem na Ziemi, bez­kom­pro­mi­so­wym Wika­rym Chry­stusa, czło­wie­kiem o nie­za­chwia­nych zasa­dach. Twardy był ten Jan Paweł. Za twardy dla Rosjan. Zawsze myśla­łem, że gdyby nie został księ­dzem, byłby dobrym SEAL­sem.

W domu, na spo­koj­nych leśnych tere­nach, życie wydaje się pro­ste. I tak jest, choć parę rze­czy może ziry­to­wać. Przede wszyst­kim węże. Na szczę­ście ojciec dawno nauczył nas, jak sobie z nimi radzić. Doty­czy to szcze­gól­nie węży kora­lo­wych i moka­sy­nów mie­dzia­no­gło­wych. Ale można tam rów­nież wpaść na grze­chot­niki dia­men­towe i węże kró­lew­skie, które żywią się innymi wężami. W pobli­skim jezio­rze można spo­tkać moka­syna wod­nego, małego sukin­syna, który potrafi szybko dopaść swoje ofiary. Nie lubię go, ale się go nie boję. Mor­gan nato­miast ma nie­zły ubaw, gdy uga­nia się za moka­synami dla sportu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: