Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piękna aż do bólu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Piękna aż do bólu - ebook

Kontynuacja bestsellera "Idealny jak diabli"!

Przegrała... Anna Maj straciła wszystko, na czym jej do tej pory zależało. Zgubiła też własną tożsamość. Zniszczona przez Adama stara się uporać z konsekwencjami jego poczynań. Gdy nocne koszmary przybierają na sile, dziewczyna powoli zdaje sobie sprawę z własnych, znacznie bardziej przerażających lęków. I gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, za sprawą człowieka, z którym łączą ją więzy krwi, jej serce ponownie pęka, tym razem rozpadając się na milion drobnych kawałków. Maski pękają... Granice się zacierają... Pozostaje tylko gniew i promieniujący ból czegoś, co kiedyś przypominało serce. Tym razem jednak wszystko potoczy się inaczej. Przecież panna Maj doskonale zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia... Czy aby na pewno? Może i zajrzała pod maskę księcia, ale prawdziwy potwór czai się głęboko pod skórą Adama i nie jest to jedyne zagrożenie. Zegar powoli tyka, odliczając czas do spotkania dwóch pięknych bestii. Walka się rozpocznie, a krew zawrze nie tylko z powodu nienawiści. W tym „bajkowym” świecie, gdzie wszystko się może wydarzyć, tylko jedno jest pewne: Pan A powróci...

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67024-93-8
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

EpilogProlog

Uniosłem dłonie, dotykając szkła i przystawiłem nos do okna. Zafascynowany wpatrywałem się w tańczące w powietrzu białe płatki śniegu.

− Bo zaraz przymarzniesz do tej szyby. − Odwróciłem się i spojrzałem na mamę, która zmierzała w moją stronę, niosąc elegancki smoking.

Miała na sobie suknię w kolorze chłodnego błękitu i białe atłasowe rękawiczki po łokcie. Włosy upięła wysoko, dzięki czemu jej szafirowe kolczyki były doskonale wyeksponowane. Jednak to kolia na jej szyi zwracała największą uwagę. Był to prezent od ojca na ich dziesiątą rocznicę ślubu. Matka ją uwielbiała i chwaliła się nią przy każdej nadarzającej okazji. Kochała, gdy przyjaciółki zazdrośnie spoglądały na klejnoty i ją komplementowały.

− Czas się przygotować. Wiesz, że twój ojciec nie toleruje spóźnień.

Zrobiłem naburmuszoną minę i podszedłem do niej, pocierając zaczerwieniony nos.

− Naprawdę muszę tam być? − zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź.

Matka uśmiechnęła się delikatnie i ściągnęła mi przez głowę górę od piżamy.

Na kilka sekund na jej twarzy zagościło roztargnienie. Uniosła dłoń i ostrożnie dotknęła jednej z blizn, którymi gęsto pokryta była moja klatka piersiowa i plecy. Wzdrygnęła się, a następnie szybko cofnęła dłoń.

− To tylko jeden wieczór − powiedziała po chwili, wracając do rzeczywistości i pomagając mi założyć białą koszulę.

Zacząłem się wiercić.

− A co z prezentami?

− A, więc to o to chodzi… − Połaskotała mnie, a ja, nie mogąc powstrzymać śmiechu, skuliłem się, próbując jakoś uniknąć jej dłoni. − Mój mały spryciarz!

Nagle przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła. Pocałowała w policzek i odgarnęła z czoła jasne kosmyki.

− To tylko parę godzin. Zachowuj się grzecznie, a obiecuję, że pozwolę ci otworzyć jeden prezent jeszcze dzisiaj.

− Nie będę musiał czekać do jutra?! − ożywiłem się.

Mama skinęła głową.

− A teraz musimy się pospieszyć. − Sięgnęła po muszkę. − Niedługo zjawią się tu pierwsi goście.

Posłusznie skinąłem głową, a następnie włożyłem spodnie i czarne lakierki, które idealnie pasowały do smokingu.

Trwało to już ponad godzinę. Stałem obok matki, która razem z ojcem witała przybywających i niecierpliwie przebierałem nogami. W końcu, gdy minęło kolejne piętnaście minut, pociągnąłem dyskretnie mamę za suknię i spojrzałem w górę.

− Długo jeszcze? − zapytałem i nagle poczułem na ramieniu mocny uścisk. Instynktownie się wyprostowałem. Uniosłem głowę i spojrzałem na ojca. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego zacięty wyraz twarzy i zimne spojrzenie oczu były mi niestety dobrze znane.

− Adamie − zwrócił się do mnie formalnym tonem. − Zachowuj się… − wzmocnił uścisk, a ja się skrzywiłem, czując ból.

− Aleksandrze − wtrąciła się dyskretnie matka. − Państwo Sellinger już są.

Ojciec spojrzał w stronę drzwi, gdzie właśnie zjawiła się para razem ze swoją córeczką. Niemal natychmiastowo rozluźnił uścisk i uśmiechnął się szeroko, witając mężczyznę w swoim wieku, a ja nareszcie mogłem znów zacząć oddychać. Matka również kurtuazyjnie zwróciła się do małżonki pana Sellingera.

Zauważyłem, że towarzysząca im dziewczynka o kasztanowych włosach w różowej sukience uważnie mi się przyglądała. Zmarszczyłem brwi. Nie spodobał mi się ten błysk, który dostrzegłem w jej oczach.

− Catherine − zwróciła się do niej matka, kobieta o przeciętnej urodzie, ale przyjaznym usposobieniu i ciepłych jasnobrązowych oczach. − Nie wstydź się słoneczko. To Adam, syn pana Wetulaniego. Jesteście w tym samym wieku. – Mówiąc ostatnie zdanie, przeszła płynnie z języka angielskiego na polski.

Poczułem, jak ojciec delikatnie kładzie dłoń na moich plecach, a następnie mnie popycha. Wystąpiłem krok do przodu i ponownie spojrzałem na dziewczynkę. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, czego oczekuje ode mnie ojciec. Uśmiechnąłem się szeroko i ostrożnie chwyciłem jej dłoń. Nie cofnęła jej, wciąż patrzyła na mnie dużymi niebieskimi oczami, które odziedziczyła chyba po ojcu. Uprzejmie się pochyliłem i pocałowałem jej małą rączkę.

− Ojej, jaki szarmancki młodzieniec! − Pani Sellinger uśmiechnęła się do mnie i przeniosła wzrok na moją mamę. − Macie państwo wspaniałego syna.

− Święte słowa, kochanie − odezwał się pan Sellinger i objął małżonkę. − Jak to mówią, jabłko zawsze pada niedaleko jabłoni.

Dorośli się roześmiali, a ja cofnąłem się. Nie mogłem jednak nie zauważyć tajemniczego uśmieszku na twarzy Catherine.

Przyjęcie trwało już kilka godzin. Po uroczystym obiedzie większość gości rozproszyła się po posiadłości. Byłem już naprawdę znudzony. Stałem przy jednym z filarów podtrzymujących sufit i przyglądałem się zaproszonym, obrzydliwie bogatym ludziom. Większość z nich posiadała ogromne majątki, zarządzała firmami lub po prostu współpracowała z ojcem. Żaden z dzisiejszych gości nie znalazł się tu przypadkowo, lecz został starannie wybrany i wpisany na listę. Dziś przebywali tu tylko ludzie przydatni, na kontaktach z którymi zależało ojcu.

Na głowie miałem jednak tego wieczoru jeden problem, którego nie mogłem się pozbyć. Ten problem przypominał różową bezę, która nie odstępowała mnie na krok od początku trwania przyjęcia.

− Hej! − Poczułem, jak Catherine łapie mnie za ramię. − Chodźmy zatańczyć!

− Nie mam ochoty − odpowiedziałem i ją zignorowałem. Niestety dziewczynka była nieustępliwa i niezwykle uparta.

− Ja chcę tańczyć! − Tupnęła nogą, stając naprzeciwko mnie.

− Już ci chyba mówiłem, że…

− Co tu się dzieje? − Zamilkłem, słysząc groźny, znajomy głos. Uniosłem głowę i napotkałem spojrzenie o barwie zimnego srebra.

− Ojcze − odezwałem się i pochyliłem głowę, czując zdenerwowanie.

Nie musiałem nic mówić. Ocenienie sytuacji zajęło mu kilka sekund.

− Adamie… − Dobrze znałem ten ton głosu, nieznoszący sprzeciwu. − Dlaczego jeszcze nie poprosiłeś do tańca panienki Catherine?

Poruszyłem się niespokojnie i założyłem ręce za siebie, nerwowo pociągając za marynarkę.

− Proszę mu wybaczyć − zwrócił się do dziewczynki. − Mój syn czasami zapomina o dobrych manierach. − Spojrzał na mnie. − Wciąż nad tym pracujemy, prawda? − Milczałem. − Na co czekasz? − Znów przeszedł mnie dreszcz.

Kiedy podawałem dłoń Catherine, nie mogłem powstrzymać drżenia. Oczywiście moje zachowanie nie uszło uwadze bystrej dziewczynki.

Nie odezwała się jednak ani słowem, zadowolona, że dopięła swego.

Orkiestra skończyła grać walca, a ja bez zwłoki wypuściłem Catherine z objęć i ruszyłem w stronę schodów, prowadzących na pierwsze piętro. Miałem gdzieś, że później na pewno mi się dostanie za opuszczenie przyjęcia bez uprzedzenia. Teraz jedyne czego chciałem, to wrócić do siebie i wszystko przeczekać. Sprawnie pokonałem schody i ruszyłem wąskim korytarzem. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Stanąłem przed drzwiami, prowadzącymi do mojego pokoju i odwróciłem się.

− Co tu robisz? – zapytałem podejrzliwie, gdy zobaczyłem bladą twarzyczkę małej Sellinger. Podeszła do mnie. − Powinnaś wracać na dół.

− To twój pokój? − zapytała, nie mogąc ukryć ciekawości. Spojrzała mi przez ramię. − Mogę zajrzeć?

Zmarszczyłem brwi.

− Nie ma mowy − odpowiedziałem szybko nieprzyjemnym tonem. Dziewczynka zacisnęła różowe usteczka i posłała mi jedno znaczące spojrzenie.

− Ach tak… Więc chyba będę musiała poprosić twojego tatę. − Zacisnąłem dłonie w pięści, słysząc jej podłe słowa. Catherine nawinęła jeden ze swoich loczków na paluszek i patrzyła na mnie, uśmiechając się złośliwie.

A więc zauważyła…

Przygryzłem wargę i odsunąłem się, robiąc jej miejsce. Minęła mnie z gracją prawdziwej damy i weszła do środka. Rozejrzała się dokładnie. Nagle coś przykuło jej wzrok. Podeszła do półki, na której stały moje zabawki. Bez pytania sięgnęła po leżącego tam pluszaka.

− Chcę go! − krzyknęła, przytulając misia do piersi.

Zdenerwowany, w mgnieniu oka pokonałem dzielący nas dystans i spróbowałem wyrwać moją własność.

− Nie ma mowy!

Dziewczynka zmarszczyła brwi, ale nie dawała za wygraną. Szarpnęła zabawkę w swoją stronę.

− Zostaw! To moje! − Pociągnąłem misia z całej siły do siebie i w ten sposób zabawka się rozdarła.

Oboje upadliśmy na ziemię.

− I patrz co narobiłaś! − krzyknąłem, nie mogąc już powstrzymać gniewu.

Spojrzałem na Catherine, która wybuchnęła głośnym płaczem.

− Nienawidzę cię! − krzyknęła i podniosła się. − Wszystko powiem twojemu tacie!

Moje ciało napięło się jak struna pod wpływem usłyszanej groźby. W ułamku sekundy znalazłem się przy niej i zamknąłem jej usta dłonią.

− Zamknij się, głupia − wysyczałem przez zęby, tracąc nad sobą kontrolę. Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. − Auu! − krzyknąłem, gdy mnie ugryzła.

− Wszystko powiem! − krzyczała, uderzając dłońmi i nogami o podłogę. − Zobaczysz!

Przygryzłem wargę, czując się coraz bardziej bezsilny. Jednak to wizja ojca, który dowie się o wszystkim, najbardziej mnie przeraziła. Spojrzałem na dziewczynkę, która wciąż wyglądała na złą i wzburzoną. Zacisnąłem dłonie w pięści.

− Już dobrze… − szepnąłem, tłumiąc w sobie gniew. − Przepraszam… Tylko nie mów nic mojemu tacie.

Catherine zamilkła prawie natychmiastowo. Wstała i spojrzała na mnie z wyższością. Poprawiła sukienkę i spinkę, która zsunęła się jej z włosów pod wpływem szarpaniny. Znała mój słaby punkt i nie miała żadnych skrupułów, by go wykorzystać. Podniosła z podłogi rozprutą maskotkę i bez zbędnych przemyśleń odrzuciła za siebie, całkowicie tracąc zainteresowanie nią.

− Pobawmy się w chowanego! − Uśmiechnęła się, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. Nie mogłem zrozumieć jej zachowania. Jeszcze chwilę temu płakała na podłodze i mnie szantażowała, a teraz chciała się bawić?

Nie pozostawiła mi jednak wyboru. Wybiegła z pokoju, a ja zacząłem liczyć do dziesięciu.

− Szukam − mruknąłem i opuściłem pokój.

Doskonale znałem rezydencję oraz każde nawet najmniejsze zakamarki, które mogły posłużyć jako kryjówka. W końcu mieszkałem tu już dziewięć lat. Ruszyłem wzdłuż wąskiego korytarza, a następnie skręciłem w lewo. Minąłem kilka pokoi gościnnych, uprzednio sprawdzając, czy przypadkiem w żadnym z nich się nie ukryła. Po paru minutach znalazłem się w południowej części rezydencji. Zdążyłem sprawdzić wszystkie pomieszczenia znajdujące się na piętrze, jednak po Catherine nie było ani śladu. W końcu westchnąłem i skierowałem swoje kroki w stronę tylnych schodów, z których korzystała przede wszystkim służba. Ojciec uważał, że nasi pracownicy powinni jak najmniej rzucać się w oczy. Sprawnie pokonałem schody i ponownie znalazłem się na parterze, ale od salonu, w którym odbywało się przyjęcie, dzieliła mnie kuchnia oraz kilka pokoi – w tym biblioteka, gabinet ojca i pokój, w którym mama przechowywała swoje cenne figury aniołów. Niezauważony, szybko przemknąłem obok drzwi prowadzących do kuchni, skąd co kilka minut wychodzili kelnerzy, niosąc przed sobą tace, na których królowały wykwintne potrawy. Z każdym kolejnym krokiem oddalałem się coraz bardziej od salonu, gdzie odbywało się przyjęcie. Odgłosy zabawy, muzyki i rozmów zostawiłem za sobą. W końcu znalazłem się w części mieszkalnej służby. Otworzyłem drzwi do spiżarni. Nie tu się schowała. Zajrzałem pod stojący pod oknem niewielki stoliczek, przykryty białym, haftowanym obrusem. Tu też jej nie było. Przyspieszyłem, powoli tracąc cierpliwość. Nie miałem ochoty na zabawy, a tym bardziej ze smarkulą, która uważała, że ma mnie w garści. Minąłem jeszcze łazienkę i kolejne dwa pokoje, ale były zamknięte na klucz, więc tam na pewno nie mogła się schować. Coraz bardziej zirytowany zacisnąłem zęby i nagle mnie olśniło. Było jeszcze jedno miejsce, którego tutaj nie sprawdziłem. Na końcu korytarza znajdował się składzik, w którym służba trzymała przedmioty potrzebne do sprzątania. Podszedłem do drzwi i zatrzymałem się. Dostrzegłem na drewnianej podłodze różową spinkę, którą prawdopodobnie zgubiła.

Znalazłem ją!

Zadowolony uniosłem dłoń i już miałem otworzyć drzwi, gdy nagle mój wzrok padł na zostawiony w zamku klucz. Nie zastanawiałem się długo. Upewniwszy się tylko, czy nikogo nie ma w pobliżu, przekręciłem kluczyk, a następnie odsunąłem się kilka kroków do tyłu. Nie musiałem długo czekać, by dostrzec szarpanie klamki, a następnie usłyszeć krzyki coraz bardziej przerażonej Catherine. Podniosłem dłoń i zasłoniłem usta. Przecież nie chciałem wybuchnąć teraz śmiechem. Po chwili odwróciłem się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wróciłem do siebie.

Przyjęcie dobiegło końca jakiś czas temu. Goście opuścili już nasz dom. Służba zajęta była sprzątaniem po przyjęciu, a ja stałem obok matki i wysłuchiwałem krzyków rozwścieczonego ojca, skierowanych w jej stronę.

− Jak mogłaś pozwolić, by coś takiego w ogóle się wydarzyło! I to na tak ważnym przyjęciu!

− Aleksandrze… − przemówiła roztrzęsiona, ale nie zdążyła dokończyć, gdyż powietrze przeciął ostry odgłos uderzenia.

Spokojnie patrzyłem, jak matka unosi dłoń i dotyka zaczerwienionego policzka. W oczach miała łzy. To nie był pierwszy raz…

− Sellingerowie to bardzo ważni ludzie. Mówiłem ci, że dziś miało obyć się beż żadnych wpadek! − Chwycił ją za ramię i mocno szarpnął. − Powiedz mi, czego nie zrozumiałaś?!

− Puść… Aleksandrze, to boli…

Ojciec stłumił w sobie kolejny wybuch gniewu i odtrącił matkę. Odwrócił się i wyprostował dłonie. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Wiedziałem jednak, że to i tak niewiele pomoże. Obserwowałem, jak poluźnia krawat.

− Dobrze, że małej Catherine nic się nie stało i szybko się znalazła. Gdyby nie jedna z pokojówek, która usłyszała jej krzyki ze składziku… − przerwał i spojrzał na mnie. Instynktownie pochyliłem głowę. − A co do ciebie, Adamie, nie sądziłem, że jesteś aż tak nieodpowiedzialny i bezmyślny. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że zabawa w chowanego z córką Sellingerów, która była tu dziś po raz pierwszy i nie znała posiadłości, mogła być dobrym pomysłem?! Czy ty czasami myślisz?! − huknął. − Prosiłem cię dziś tylko o jedno. Miałeś mi nie przynieść wstydu! Czy to aż tak wiele?!

Milczałem, zachowując każde słowo ojca w pamięci. Jednocześnie dziękowałem w duchu pokojówce, która znalazła Catherine, i utrzymywała, że drzwi się zacięły. Nie zrobiła tego jednak dla mnie. Raczej ratowała własną skórę, ale i tak byłem wdzięczny za to drobne kłamstwo.

− Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! − Podniosłem głowę i spojrzałem rozgniewanemu ojcu w twarz.

− Przepraszam… − bąknąłem pod nosem. Nie spodobało mu się to.

− Bezwartościowy szczeniak − wysyczał i sięgnął dłonią po książkę, która stała na półce. − Kara cię nie ominie…

Skamieniałem. Serce tłukło się w mojej maleńkiej piersi, pompując ogromną ilość krwi do mięśni. Moje ciało przygotowane było na ucieczkę, ale umysł całkowicie odmówił wydania jakiegokolwiek rozkazu. Wiedział, że to i tak bezcelowe…

− Zdejmij koszulę − rozkazał ojciec.

− Aleksandrze − wtrąciła się ponownie matka, a jej głos wydawał się dziwnie piskliwy.

Ojciec odwrócił głowę i posłał jej jedno surowe spojrzenie. Obserwowałem, jak bez słowa cofa się o krok, a następnie opada na fotel. Nie spojrzała w moją stronę. Odwróciła głowę i zamilkła.

Zostawiła mnie…

Teraz nic już nie było w stanie mnie uratować. Posłusznie zdjąłem ubranie.

Ojciec podał mi książkę. Kiedy ją odbierałem, drżały mi dłonie. Moje ciało doskonale wiedziało, co za chwilę się wydarzy.

− Odwróć się i zacznij czytać.

Otworzyłem książkę. W pamięci miałem numer strony, na której ostatnio skończyłem. Szybko odnalazłem fragment i jednocześnie przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem dźwięk naciąganego w dłoniach paska.

Zacząłem czytać:

− O chłopcu co ruszył w świat, by poznać strach. Żył raz ojciec, który miał dwóch synów. Starszy − roztropny i bystry − dawał sobie ze wszystkim radę, ale młodszy… − przerwałem, gdy poczułem uderzenie i piekący ból na plecach. Zacisnąłem jednak zęby i zignorowałem cisnące mi się do oczu łzy. − …był tak tępy, że niczego nie rozumiał, ani nie potrafił się nauczyć. Wszyscy, którzy go znali, mówili: „Ojciec będzie miał z nim kłopoty”.

Stałem przy oknie i patrzyłem na dogasające na zewnątrz ognisko. Ojciec kazał spalić wszystkie prezenty, które czekały na mnie pod choinką. Oparłem dłonie na zimnej szybie. Skrzywiłem się tylko na chwilę, gdy podnosiłem ręce. Plecy wciąż mnie paliły, ale nie tak bardzo jak łzy bezsilności, ciągle cisnące mi się do oczu.Rozdział 1

Otworzyłam oczy i spojrzałam na telefon. Dochodziła szósta rano. Przewróciłam się na drugą stronę i jeszcze na krótką chwilę przymknęłam powieki. W tym samym momencie odezwał się mój budzik. Zirytowana, szybko go wyłączyłam i wstałam. Ziewając, skierowałam się do kuchni i o mało nie potknęłam się na srebrnych szpilkach, które leżały na podłodze. Zła, kopnęłam jeden but i chwyciłam za klamkę, na której z kolei wisiał czarny stanik. Sięgnęłam po stojącą na blacie butelkę wody i nawet nie zaprzątając sobie głowy szukaniem szklanki, zaspokoiłam pragnienie. Otworzyłam lodówkę i kucnęłam. Z dolnej szuflady wyjęłam gotowe danie, które kupiłam dwa tygodnie temu. Włożyłam je na parę minut do mikrofalówki i po chwili miałam już przed sobą parującą zapiekankę z szynką i pieczarkami. Zabrałam śniadanie i wciąż senna przeniosłam się na kanapę. Opadłam na nią bez namysłu i natychmiast poczułam, jak coś gniecie mnie w tyłek. Ostrożnie odłożyłam talerz i wyjęłam spod siebie krótką, czarną, ekstrawagancką kieckę, a następnie odrzuciłam ją na fotel. Włączyłam telewizor, oglądałam program rozrywkowy i powoli wpychałam w siebie śniadanie. Moje ruchy były zwolnione. Zmęczenie dawało o sobie znać.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, trzymając resztki zapiekanki na kolanach. Kiedy się ocknęłam, dochodziła siódma. Niestety spóźniłam się dwadzieścia pięć minut. Wysocki nie był zadowolony. Za karę wylądowałam na kilka godzin na zmywaku. W „Błękitnej Jaskini” panował dziś naprawdę duży ruch, zupełnie jak w weekendy. Ludzie wprost tłoczyli się przy wejściu. Pośród personelu dostrzegłam kilka nowych twarzy. Kierownictwo zatrudniło więcej osób do obsługi sali. W końcu w sezonie wakacyjnym ruch turystyczny się wzmagał.

Przebrałam się, założyłam fartuch, gumowe rękawice i bez zwłoki wzięłam się do pracy. Uporałam się już z naprawdę monstrualnych rozmiarów wieżą brudnych naczyń, ale to nie był koniec. Wkrótce na zmywak trafiła kolejna sterta talerzy. Na szczęście odrobiłam już spóźnienie i mogłam wrócić do pracy na sali. Odetchnęłam głęboko i z ulgą, kiedy znalazłam się za barem. Poprawiłam białą bluzkę i wygładziłam czarną spódnicę. Nie pozbyłam się jednak zagnieceń, które widoczne były przede wszystkim na koszuli. Niezbyt się tym przejęłam, a tak właściwie, to miałam gdzieś, jak teraz wyglądam. Po prostu chciałam, by ten dzień jak najszybciej się skończył, więc z wymuszonym uśmiechem na ustach zajęłam się obsługą klientów.

− Nie wyglądasz za dobrze. − Odwróciłam się i spojrzałam na Patrycję, która właśnie znalazła się za barem i uśmiechnęła do mnie nieco skrępowana.

Od tamtych pamiętnych wydarzeń minęły już trzy miesiące. Dziewczyna przestała mnie unikać, a nawet specjalnie zmieniła grafik, tak by mogła się ze mną częściej spotykać. Czarne włosy sięgały jej teraz do ramion. Nie były już tak krótkie. Z całą pewnością otrząsnęła się i uporała z własnymi zmartwieniami, a raczej pozbyła osoby, która od samego początku stwarzała problemy. Odkąd Adam Wetulani wyjechał, nasze stosunki nieco się poprawiły, ale nadal pozostawały na neutralnym gruncie. Nie byłyśmy już tak blisko jak kiedyś, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, było to całkiem naturalne. Mimo to Patrycja usilnie starała się to zmienić. Nie miałam wątpliwości. Ona chciała, by było jak dawniej.

Spieniłam mleko i przygotowałam latte, a następnie podałam kawę stojącemu przy kontuarze klientowi.

− Miałam ciężką noc − odpowiedziałam, zajmując się czyszczeniem ekspresu.

− Aha… − Popatrzyła na mnie, oczekując, że rozwinę temat. Rozmowa była ostatnią rzeczą, na jaką dziś miałam ochotę. Po minucie milczenia z mojej strony zmieniła temat: − A co tam słychać u Leny?

Uniosłam dłoń do ust. Po raz kolejny ziewnęłam.

− Nie mieszkamy już razem − odparłam, wyrzucając zużyte filtry do kosza.

− Poważnie? − zapytała zaskoczona. − Przecież byłyście jak siostry. Nie wiedziałam… − Zamilkła, gdy nagle się odwróciłam i włączyłam ekspres.

Zapadła niezręczna cisza. Kątem oka dostrzegłam, że Patrycja nieświadomie przygryza wargę i marszczy przy tym idealnie wyprofilowane brwi. Głęboko nad czymś rozmyślała.

− Anka? − Dostrzegłam, jak nerwowo zaciska dłonie na serwetce. − Masz później czas? Może wyskoczyłybyśmy gdzieś po pracy?

Po raz kolejny przetarłam powierzchnię ze stali nierdzewnej i skupiając uwagę na tej czynności, odpowiedziałam: − Mam już plany na wieczór.

Posłałam dziewczynie przepraszający uśmiech, który szybko odwzajemniła.

− Ach, tak… No cóż, to może innym razem.

− Innym razem − powtórzyłam bez jakichkolwiek emocji i zajęłam się obsługą mężczyzny, który właśnie zjawił się przy barze. Przez chwilę czułam jeszcze na sobie wzrok Patrycji.

Rabczyńska chyba myślała, że wszystko będzie jak dawniej. Skoro ja i Lena nie mieszkałyśmy razem, uważała pewnie, że będę bardziej skłonna do nawiązania bliższej znajomości, ale nic z tego. Dla mnie Patrycja była już skreślona. Jak wiele innych przed nią…

Z nieskazitelnym uśmiechem postawiłam przed klientami zamówione przez nich dania. Życzyłam smacznego i odwróciłam się na pięcie. Opuściłam tacę i już z kamienną twarzą zmierzając za bar, spojrzałam na wiszący na wprost zegar. Dochodziła jedenasta trzydzieści. Do końca zmiany zostało jeszcze kilka dobrych godzin. Oparłam się dłonią o blat i ucisnęłam nasadę nosa. Zmęczenie dawało o sobie znać.

− Przepraszam? − Wyprostowałam się i spojrzałam na studenta w okularach. − Chciałem zapytać, czy przypadkiem ktoś z pracowników nie znalazł telefonu komórkowego. To czarny Samsung Galaxy. Wydaje mi się, że mogłem go tu zostawić przez nieuwagę. Byłem tu wczoraj wieczorem z przyjaciółmi. Siedziałem przy stoliku numer siedem − wskazał miejsce palcem, a następnie zakłopotany potarł kark. − Niewiele pamiętam z tego wieczoru…

Facet był naprawdę skrępowany. Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. Dopiero po kilku sekundach mój mózg na nowo zaczął pracować i dostrzegłam, że mężczyzna czeka na odpowiedź.

− Niestety, ale żadna z koleżanek nic nie wspominała o znalezionym telefonie.

Posmutniał.

− No cóż. Dziękuję za poświęcony czas, ale gdyby przypadkiem… Ma może pani pod ręką kartkę i długopis?

− Proszę – powiedziałam, wyjęłam spod blatu serwetkę i podałam mu z szafki długopis.

Patrzyłam, jak bazgrze jakieś cyfry.

− To kontakt do mojego kumpla. Gdyby jednak się znalazł, proszę zadzwonić.

Uśmiechnął się kurtuazyjnie na pożegnanie. Patrzyłam, jak odchodzi, a następnie bez zbędnych przemyśleń wrzuciłam serwetkę do szafki i wróciłam do pracy. Pokiwałam tylko głową, by pozbyć się wrażenia odrętwienia spowodowanego zmęczeniem, ziewnęłam i wyszłam zza baru, zmierzając w stronę stolika, który właśnie się zwolnił.

Wracałam do mieszkania na wpół żywa, marząc tylko o tym, by rzucić się na łóżko i pozostać tam już na zawsze. Powoli zaczęłam się wspinać po schodach.

− O! Ania! − Zatrzymałam się i westchnęłam głęboko, gdy zobaczyłam panią Martę. − Cieszę się, że cię widzę, skarbie! Ostatnio w ogóle nie mogłam cię złapać. Wychodzisz tak wcześnie i wracasz późno. Na pewno wszystko u ciebie w porządku?

Odwzajemniłam uśmiech, ale w środku najchętniej rzuciłabym jej w twarz pewnymi dosadnymi słowami. Może wtedy raz na zawsze przestałaby wtykać nos w nie swoje sprawy. Nie miałam jednak siły na konfrontację.

− Znalazłam nową pracę − powiedziałam, w jakimś stopniu zaspokajając ciekawość sąsiadki. − Chętnie bym pogawędziła, ale miałam naprawdę ciężki dzień i…

− Tak, tak. Oczywiście. Odkąd panna Nowakowska się wyprowadziła, musisz sama opłacać czynsz i rachunki. Swoją drogą, to bardzo nieładnie z jej strony. Nawet cię nie uprzedziła. − Kobieta pokręciła niezadowolona głową. − No cóż, zawsze uważałam ją za nieodpowiedzialną…

− Pani Suder! − przerwałam jej, tracąc już cierpliwość. − Przepraszam, ale ja naprawdę się śpieszę − dodałam nieco łagodniej, widząc zaskoczenie moją nagłą reakcją.

Zdążyłam zrobić tylko trzy kroki.

− Aniu! − Zacisnęłam place dłoni na poręczy i się odwróciłam. − Na śmierć zapomniałabym o najważniejszym. Będziemy miały nowego sąsiada. Państwo Łazikowscy ze sto cztery wyprowadzili się parę dni temu. Podobno to z powodu przeniesienia pana Łazikowskiego do innego oddziału banku gdzieś w Białymstoku. − Upewniła się, że nikt niepowołany nas nie słyszy i nachyliła się w moją stronę. − Podobno zostawiła go żona. Tak słyszałam od Marysi, która mieszka w sto trzy. Zarzekała się, że niejednokrotnie słyszała hałasy i krzyki dochodzące z ich mieszkania. − Cmoknęła i pokręciła głową. − Oj, do czego to doszło. A wyglądali na naprawdę porządnych ludzi.

Patrzyłam na panią Suder, myślami będąc jednak daleko. Nic a nic nie obchodzili mnie państwo jacyś tam, którzy mieszkali w naszym bloku, a których nawet nie kojarzyłam. Nie byłam zainteresowana ich życiem prywatnym, a już najmniej powodem ich wyjazdu. Oczywiście w przeciwieństwie do pani Marty, której oczy wprost lśniły z nadmiaru podekscytowania i ciekawości. Ta kobieta naprawdę miała dużo czasu wolnego. Z niecierpliwością oczekiwała nowego sąsiada. Od pewnego czasu brakowało na osiedlu ciekawych tematów do rozmów. Teraz ta luka na pewno się wypełni. Nie miałam nic do pani Marty, ale nie zmieniało to faktu, że kobieta uwielbiała plotkować, co czasami naprawdę mnie irytowało. Biorąc jednak pod uwagę swoją obecną sytuację, musiałam bardziej uważać.

− Mieszkanie się zwolniło − trajkotała dalej, nie zauważając mojego braku zainteresowania. − Mam tylko nadzieję, że nowy najemca nie będzie jakimś wyjętym spod prawa chuliganem. Nie wyobrażam sobie, by u nas na osiedlu mógł zamieszkać ktoś taki. − Nadęła się jak indyk i oparła dłonie na biodrach. − Tutaj mieszkają sami porządni ludzie − zakończyła swój wywód, a jej ostatnie słowa mnie rozbawiły.

Po raz kolejny pożegnałam się grzecznie i zaczęłam wspinać po schodach. Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, rzuciłam klucze na kanapę i powłócząc nogami, ruszyłam w stronę sypialni. Nie kłopotałam się nawet zdjęciem uniformu. Padłam na łóżko i prawie natychmiast zasnęłam.

Znów obudził mnie dźwięk znienawidzonego budzika. Otworzyłam oczy i przewróciłam się na bok. Na dworze zrobiło się już ciemno. Wstałam i bez zbędnego ociągania ruszyłam do łazienki, by wziąć prysznic. Wysuszyłam włosy, obwiązałam się ręcznikiem i wróciłam do pokoju. Pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam do szafki i wyjęłam koronkowy stanik oraz stringi. Następnie założyłam na siebie parę wytartych na kolanach dżinsów i zwyczajny czarny podkoszulek. Otworzyłam szafę. Zabrałam pierwszą lepszą kieckę i wpakowałam ją do leżącej na podłodze torby. Dziś padło na długą, obcisłą, białą suknię z długimi rękawami i rozcięciem sięgającym do połowy uda. Następnie rozejrzałam się i podniosłam but, który wczoraj zostawiłam na środku pokoju. Trochę mi zeszło, zanim znalazłam drugi, ale wkrótce wygrzebałam go spod biurka. Szybko spięłam włosy w kucyk. Na zegarze dochodziła dwudziesta. Zarzuciłam na siebie kurtkę, włożyłam adidasy i wybiegłam z mieszkania, by zdążyć na tramwaj.

Klub „Siedem Grzechów” mieścił się w eleganckim lokalu na obrzeżach miasta. Wieczorami było tu naprawdę tłoczno. Oczywiście nie wpuszczano tu byle kogo. Goście w znacznej większości posiadali gruby portfel i odpowiednią pozycję społeczną. Już z daleka widoczny był jaskrawy neon, wiszący nad wejściem. Poprawiłam na ramieniu torbę i przeszłam na drugą stronę ulicy. Ruszyłam w stronę ochroniarzy, którzy strzegli wrót do tego raju. Minęłam goryli, którzy przez chwilę bacznie mi się przyglądali i skierowałam się prosto w stronę wejścia dla personelu, które znajdowało się w niewidocznym dla klientów miejscu z tyłu budynku. Szybko pokonałam wąski, ciemny korytarzyk i otworzyłam pierwsze drzwi na lewo. Od razu dotarła do mnie woń mocnych perfum i gwar rozmów. Skrzywiłam się, ale przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi. Kilka półnagich kobiet spojrzało w moją stronę, ale równie szybko powróciły do swoich spraw. Podeszłam do swojej szafki i zdjęłam z ramienia torbę. Następnie zrzuciłam z siebie ciuchy, wyjęłam białą kieckę i włożyłam przez głowę, a wygodne adidasy zamieniłam na szpilki. Zebrałam swoje rzeczy i wepchnęłam wszystko do środka. Nie kłopotałam się robieniem makijażu w przeciwieństwie do innych pracownic. Rozpuściłam tylko włosy i spoczęłam na kanapie. Kładąc się na niej, zasłoniłam oczy ramieniem, gdyż sztuczne światło lampy raziło mnie w oczy. Miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia zmiany. Nie cieszyłam się jednak długo spokojem.

− No, proszę, kogo my tu mamy? − Westchnęłam, poznając ten cieniutki, przepełniony jadem głosik. Z niechęcią spojrzałam prosto w twarz wysokiej, szczupłej kobiecie o niebywale wyrazistym makijażu.

Vivian… Odkąd zaczęłam tu pracować, ta kobieta nie chciała mi dać spokoju. Jakimś dziwnym trafem ubzdurała sobie, że podkradam jej klientów. Na każdym kroku uprzykrzała mi życie. I chociaż początkowo nie przywiązywałam wagi do jej słów czy głupiego zachowania, moja cierpliwość również miała swoje granice.

− Możesz się przesunąć nieco bardziej w lewo? − zapytałam, a dziewczyna spojrzała na mnie, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Podniosłam się i chwyciłam ją za rękę, a następnie nieco pociągnęłam. − Tak lepiej. − Ziewnęłam i położyłam dłonie na brzuchu. − Światło z tej lampy okropnie mnie raziło…

W pomieszczeniu zrobiło się dziwnie cicho. Dziesięć par oczu zwróciło się w naszą stronę. Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna ze złości zaciska dłonie w pięści i szykuje się do ataku. Nie czekałam na jej pełną niecenzuralnych wyrażeń kwestię. Po prostu odwróciłam się do niej plecami, układając się wygodniej na kanapie.

− Mówiłam ci, żebyś trzymała się od moich klientów z daleka! − krzyknęła, a ja zmarszczyłam brwi, gdy do moich uszu dotarł ten skrzek. Niestety, ale nie mogłam tutaj liczyć nawet na chwilę spokoju. To tylko bardziej mnie rozsierdziło.

Spokojnie wstałam i spojrzałam w jej ciemne oczy.

− To nie moja wina, że jesteś nudna jak flaki z olejem − powiedziałam normalnym głosem. Kobieta przygryzła szkarłatne wargi. Była naprawdę wściekła, gdyby jej ciemne loki mogły ożyć, przypominałaby pewnie gorgonę i chętnie zamieniłaby mnie w kamień. Była naprawdę irytująca, a z każdym dniem nasz konflikt tylko się pogłębiał. Już pierwszego dnia nie przypadłyśmy sobie do gustu. Po prostu, gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mi uprzykrzać życie i niestety nie myliłam się. Samozwańcza królowa tego miejsca nie znosiła konkurencji. A ja byłam zagrożeniem, które dostało się tutaj w podejrzany sposób.

Nagle drzwi do przebieralni się otworzyły i w środku zjawił się menedżer klubu, niosąc przed sobą na specjalnie przygotowanej, wyściełanej atłasem tacy dwanaście różnokolorowych masek. Facet miał coś koło pięćdziesiątki, rzadkie, białe jak śnieg włosy, które zaczesywał na prawą stronę, oraz całkiem pokaźnych rozmiarów oponkę. Pracował tu już jednak od pięciu lat, więc miał doświadczenie i wiedział, jak radzić sobie z klientami nawet w ekstremalnych sytuacjach.

− No dobra! Koniec tych pogaduch. Goście czekają!

Vivian zaklęła cicho pod nosem, ale odsunęła się ode mnie. Nie zaniechała jednak zaczepki. Gdy przechodziła obok, uderzyła mnie ramieniem i podeszła do mężczyzny. Zabrała z tacy ciemnoczerwoną maskę. Założyła ją i odwróciła się energicznie, rzucając mi jedno aroganckie spojrzenie. Następnie opuściła pokój, kołysząc zalotnie biodrami, które ciasno opinała suknia w kolorze czerwonego wina.

Wkrótce inne dziewczyny poszły w jej ślady, aż zostałam tylko ja. Podeszłam do menedżera, zabrałam białą maskę i już miałam odejść, gdy poczułam, jak chwyta mnie za rękę.

− Zachowuj się! Żeby mi nie było tak jak ostatnio. Tym razem mamy naprawdę ważnych gości.

Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, niezadowolona, że w ogóle mnie dotknął. Założyłam maskę i nieco się ociągając, podążyłam za resztą. Z każdym krokiem coraz lepiej słyszałam muzykę. W końcu stanęłam przed drzwiami, których pilnowało kolejnych dwóch goryli. Otworzyli wrota, a mnie oślepił blask migających świateł. Westchnęłam głęboko i pocierając spięty kark, wykonałam krok do przodu. Tak znalazłam się w innym świecie. Królestwie pełnym bogatych, ale nie tak uroczych i rycerskich książąt jak w bajkach.

Tak. Od tej pory nie byłam już Anną Maj. Byłam jedną z hostess.

Omiotłam wzrokiem salę. Większość dziewczyn zdążyła już sobie znaleźć pierwszych klientów. Uśmiechały się słodko i ciągnęły swoje ofiary do baru. No cóż, taka była ich praca. Miały zabawiać klientów i umilać im czas rozmową. Za każdy postawiony drink dostawały piętnaście procent, więc, bądź co bądź, nie było tak źle, jeżeli chodzi o zarobki. Jeśli miało się szczęście, można było wyciągnąć naprawdę niezłą sumkę w ciągu jednej nocki. Trzeba się było jednak trochę postarać, co w moim wypadku nie było takie proste. Wczoraj jakiś tęgi, pijany pan położył rękę tam, gdzie nie powinien i chwilę później miał już uszkodzony nos. Spojrzałam na swoją dłoń. Knykcie wciąż były nieco opuchnięte. Miałam jednak szczęście. Cała sytuacja wydarzyła się w loży, przez co nikt nie był świadkiem mojego oburzenia, a facet był na tyle pijany, że niewiele pamiętał. Menedżer wmówił mu, że potknął się i uderzył w drzwi, gdy szedł do łazienki. Uwierzył. Wrócił do domu z pustym portfelem i zakrwawionym nosem. A ja? Zostałam porządnie zrugana, ale spłynęło to po mnie jak woda po kaczce. Gdyby mnie wylali, byłabym w siódmym niebie. Wiedziałam jednak, że tak szybko się stąd nie wyrwę. Miałam dług do spłacenia.

Po tym wszystkim, co się stało, Dobromirski nie zostawił mnie w spokoju. Ojciec wyrzucił go z firmy, aby ratować jej wizerunek, oraz uciąć wciąż pojawiające się w mediach plotki. Śmierć Crystal Brown została oficjalnie potwierdzona jako samobójstwo, ale nie zmieniało to faktu, że wiele osób wciąż uważało, że to Robert doprowadził dziewczynę do tak głębokiej depresji, iż postanowiła sobie odebrać życie. Wielu również spekulowało, że w tamtej chwili na dachu budynku musiało dojść między nimi do kłótni i zerwania, co ostatecznie załamało dziewczynę. Oczywiście Dobromirski wielokrotnie w mediach zapewniał o swojej niewinności. Kreowano go także na ofiarę, która nie może sobie poradzić z niespodziewaną śmiercią byłej dziewczyny. Ofiarę, która również żałuje swoich czynów. Po kilku tygodniach wszystko nieco przycichło, a prasa znalazła sobie inne, bardziej gorące tematy. Nie zmieniło to jednak faktu, że akcje Deminoo ostro spadły, a firma borykała się z problemami. Głównie spowodowanymi przez nagłe wycofanie się wielu kontrahentów.

Co ciekawe, Robert nie musiał mnie szukać. Sama do niego przyszłam, myśląc, że znalazłam sojusznika, który mi pomoże. Pomyliłam się jednak i to bardzo. Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam. Nie sądziłam, że to ja zostanę osądzona, zastraszona, a przede wszystkim zmuszona do spłaty długu, który paradoksalnie nie był mój. To właśnie wtedy wszystko się posypało. Mój plan zemsty spalił na panewce. Na domiar złego Nel gdzieś zniknął.

Przepadł jak kamień w wodę, zostawiając mnie z tym całym bałaganem samą.

Nie mając wyboru, musiałam zaakceptować „ofertę” pracy jako jedna z hostess „Siedmiu Grzechów”, ekskluzywnego klubu, którego właścicielem był Robert Dobromirski, a zwracano się tu do mnie Bella.

Minęłam ostrożnie bar, nie zwracając na siebie uwagi klientów. Znaczna większość albo już prowadziła ciekawe rozmowy ze swoimi partnerkami, albo topiła smutki dnia codziennego w alkoholu. Obydwie grupy cieszyły się jednak niepodzielnie widokiem pięknych tancerek, które występowały na scenie, pokazując swoje smukłe i jędrne ciała.

Przemknęłam szybko w stronę balkonu. Otworzyłam drzwi, rozejrzałam się, czy nikt przypadkiem mnie nie widzi, a w szczególności, czy nie ma w okolicy menedżera i zniknęłam na zewnątrz. Nocne powietrze było rześkie. Powoli nadchodziła jesień, przez co temperatura powietrza, szczególnie wieczorami, spadała. Mimo to postanowiłam zostać. Suknia miała długie rękawy, więc nie było tak źle. Tylko to rozcięcie sprawiało, że czasami przechodziły mnie dreszcze.

Usiadłam na ławce, zdjęłam maskę i spojrzałam na nią, dotykając srebrnych cekinów i mlecznych, drobnych perełek, które ozdabiały materiał. Wciągnęłam głęboko powietrze nosem i zamknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu.

– Cholernie zimno… Jak ty tu możesz wytrzymać?

Otworzyłam oczy i natychmiast wstałam. Odwróciłam się i spojrzałam na kobietę w krótkiej sukience bez ramiączek w kolorze morskim. Hostessa rozcierała sobie ramiona, uśmiechając się przyjaźnie.

– Spokojnie – odezwała się i wykonała gest zaszycia ust. – Nikomu nie powiem.

Zbliżyła się do balustrady. Obserwowałam, jak wyjmuje z niewielkiej torebki papierosy i zapalniczkę. Wyciągnęła paczkę w moją stronę. Marlboro White…

Zawahałam się, ale tylko na sekundę. Pokiwałam przecząco głową. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Uniosła maskę do góry, zapaliła papierosa i zaciągnęła się porządnie. Przyglądałam się jej uważnie z pewną dozą niepewności.

– Rose. – Uniosłam brwi, co wywołało u niej kolejny szeroki uśmiech. – To moja ksywka. Co prawda pracujesz tu już niecałe trzy miesiące, ale coś mi mówi, że raczej mnie nie kojarzysz. W końcu patrzysz na mnie jak kot, który ma właśnie zamiar zaatakować.

Zmarszczyłam brwi, gdyż nie spodobało mi się to porównanie. Rozluźniłam się, a następnie bez słowa ruszyłam w stronę sali klubowej, skąd docierała głośna muzyka.

– Uważaj na nią. – Zatrzymałam się i spojrzałam kobiecie w oczy. – Może nie jest specjalnie bystra, ale potrafi ci uprzykrzyć życie. Coś o tym wiem. Vivian po prostu nie lubi konkurencji.

– A ty? – zapytałam nagle, uważnie obserwując Rose. – Nie obawiasz się?

Dziewczyna zaciągnęła się i strzepnęła popiół do popielniczki, stojącej na niewielkim stoliczku obok ławki.

– A powinnam? – Zmrużyłam oczy, co od razu zauważyła i prawie natychmiast się roześmiała. – Nie traktuję cię jako rywalki. Będąc szczerą, miałam nadzieję, że nawiążemy ze sobą bliższy kontakt. Rzadko kto tutaj wydaje się… – Przerwała i wyrzuciła peta, spoglądając przez balustradę. – Cholera – zaklęła nagle, a ja spojrzałam na nią nieco zdezorientowana. Rose odepchnęła się od balustrady i minęła mnie w pośpiechu. Na odchodnym dodała tylko: – Lepiej tu zostań. Jeśli nie będziesz zmuszona, nie pokazuj się.

Zanim zdołałam o cokolwiek zapytać, zniknęła. Przez chwilę stałam, nie ruszając się. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła, podeszłam do drzwi i dyskretnie je uchyliłam. Nie szukałam długo wzrokiem Rose. Obserwowałam, jak podchodzi do każdej z hostess po kolei i szepcze im coś na ucho. Niektóre wykazywały wyraźne zaniepokojenie. Zamknęłam drzwi i ponownie podeszłam do balustrady. Powoli wyjrzałam przez balkon, ciekawa co, a raczej kto wywołał aż takie poruszenie. Dostrzegłam na ulicy czarny samochód, z którego wysiadł tęgi facet po czterdziestce. Dzięki światłu pobliskiej latarni mogłam mu się nieco przyjrzeć. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, na szyi złoty łańcuch, a na grubych palcach nosił pierścienie, które odbijały padające na nie światło lamp. Patrzyłam, jak rusza w stronę klubu razem z trzema ochroniarzami. Wszyscy wyglądali prawie identycznie. Goście zniknęli w budynku.

Wcale nie miałam ochoty na zabawianie nowych klientów, ale zrobiło mi się naprawdę zimno, a oznaką tego była gęsia skórka. To był wystarczający powód, by wreszcie wrócić do środka. Z ciężkim sercem włożyłam maskę. Poprawiłam sukienkę, ostrożnie wślizgnęłam się do środka i ukryłam za filarem. Widziałam tylko, jak menedżer witał gości i prowadził ich do specjalnej loży dla VIP-ów. Następnie zdenerwowany wrócił na salę i zaczął rozglądać się za hostessami. Jak na ironię wszystkie miały już klientów albo zwyczajnie się ulotniły. Tylko Vivian, która kilka minut temu wyssała z klienta wszystko, co się dało, aktualnie była wolna. Menedżer chwycił ją za rękę i tłumacząc na szybko co i jak, pociągnął za sobą. Zanim oboje zniknęli, dostrzegłam, jak dziewczynie zaświeciły się oczy. Co mogło oznaczać tylko jedno. Nowy klient musiał być naprawdę nadziany.

Przestałam zaprzątać już sobie tym głowę i zwyczajnie ruszyłam w stronę damskiej toalety. To miejsce było dziś idealne, by przeczekać wieczór. Przecisnęłam się przez tłum tańczących ludzi i wybrałam pierwszy korytarz na lewo. Doszłam do samego końca i dołączyłam do kolejki, która powoli przesuwała się do przodu. Po przeraźliwie długim oczekiwaniu przekroczyłam próg drzwi do toalety. Minęłam dwie imprezowiczki i skierowałam się bezpośrednio do wolnej kabiny. Zamknęłam się w środku, usiadłam na porcelanowym tronie. Nareszcie sama…

Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam. Byłam tak zmęczona, że hałasy z zewnątrz nie przeszkodziły mi w ucięciu sobie drzemki. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy jakaś zniecierpliwiona dziewczyna, która wyraźnie miała pełen pęcherz, zaczęła głośno walić w drzwi kabiny. Każdej po kolei. Niestety zaczęła od mojej, przez co przerwała mój odpoczynek. Miałam dziś pecha. Słyszałam tylko, jak zaklęła i wpadła do kabiny obok, a następnie zwymiotowała. Więc jednak nie chodziło o pęcherz…

Ziewnęłam i wstałam. Skrzywiłam się, czując ból w kościach i mięśniach. Powoli próbowałam się rozciągnąć. Nie było to jednak przyjemne uczucie.

W końcu opuściłam kabinę, rozcierając sobie kark. Wróciłam na salę. Widocznie moja drzemka trwała dłużej niż myślałam. Większość klientów opuściła już lokal. Przy barze kręciły się tylko niedobitki, czyli ci, którzy nie byli już w stanie wstać o własnych siłach i czekali na posiłki. Tylko barman i kilku kelnerów pozostawało jeszcze na sali, robiąc porządki. Nie czekałam. Po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę przebieralni. Moja zmiana nareszcie dobiegła końca.

Im bliżej byłam, tym wyraźniej słyszałam płacz i dziwne jęki. Spokojnie pokonałam korytarz i stanęłam przed drzwiami. Nacisnęłam klamkę i znalazłam się w środku. Na kanapie siedziała zapłakana Vivian w otoczeniu kilku hostess. Łzy spowodowały, że spłynął jej cały makijaż.

Dostrzegłam również kilka sińców na ramionach i twarzy. Tajemniczy klient nie dał się jednak tak łatwo wydoić dziewczynie. Naprawdę nieźle ją urządził. Moje zdziwienie trwało równie krótko, jak i zainteresowanie. Minęłam to całe zbiegowisko i podeszłam do swojej szafki. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Właśnie miałam się przebrać, gdy usłyszałam pełen wyrzutów głos Vivian:

– To twoja wina!

Odwróciłam się i spojrzałam na dziewczynę, która przypominała teraz wieśniaczkę, a nie księżniczkę, za którą pragnęła uchodzić.

– To ciebie szukał menedżer! To ty powinnaś tak wyglądać, nie ja!

Pozostałe hostessy popatrzyły po sobie, a następnie wbiły we mnie wzrok, czekając na reakcję z mojej strony. A ja? Popatrzyłam prosto w oczy pandzie Vivi.

– No cóż… Nieładnie tak kraść klientów innym – powiedziałam bezczelnie.

Byłam świadkiem, jak panda Vivi zmienia się w bardzo rzadką, czerwoną pandę.

– Ty! Jak śmiesz?! – Rzuciła się na mnie z pazurami i mocno wbiła mi je w ramiona.

– Dość! – W ułamku sekundy, zupełnie znikąd, między nami stanęła Rose i chwyciła dziewczynę za nadgarstek. Ścisnęła ją mocno, gdyż na twarzy zapłakanej Vivian dostrzegłam grymas bólu. Dziewczyna pod wpływem karcącego spojrzenia koleżanki uwolniła moje ramiona. Patrzyłam, jak pociąga nosem i ociera łzy. Rzuciła mi jedno pełne nienawiści spojrzenie.

– To jeszcze nie koniec! – krzyknęła i wybiegła na zewnątrz. A razem z nią dwie inne hostessy, które wyglądały na naprawdę zmartwione całą sytuacją i stanem przyjaciółki.

W przebieralni zapadła niezręczna cisza. Nie czekałam, tylko podeszłam do szafki i zabrałam swoją torbę. Minęłam Rose, która patrzyła na mnie zmartwiona. Bez zbędnych słów pożegnania opuściłam przebieralnię, wciąż mając na sobie długą białą suknię.

Na dworze zrobiło się już całkiem jasno, ale na ulicach wciąż było cicho i spokojnie. Jedna rzecz, która mnie dziś ucieszyła. Przynajmniej, wracając do mieszkania, nie będę zwracać na siebie uwagi. Byłam naprawdę skonana. Ziewnęłam i poprawiłam torbę na ramieniu. Na wszelki wypadek nasunęłam na twarz białą maskę i czując się jak superbohater, ruszyłam przed siebie. Znalazłam się przed głównym wejściem do klubu. Wyjęłam telefon komórkowy i spojrzałam na wyświetlacz. Miałam trzy nieodebrane połączenia. Wszystkie od cioci Emilii. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy, więc włożyłam komórkę do torby. Ostatnio nie odbierałam jej telefonów. Czasami tylko wysyłałam wiadomość tekstową, zapewniając ją, że wszystko u mnie w porządku. Ograniczyłam nasze kontakty. Po prostu nie chciałam się tłumaczyć, zaprzątać jej głowę moimi problemami. A przede wszystkim nie chciałam zobaczyć rozczarowania na jej twarzy. Wstydziłam się.

Ostatni raz spojrzałam na jasny neon i gdy miałam odchodzić, z budynku wyszedł wysoki, umięśniony mężczyzna o czarnych, długich, rozpuszczonych włosach. Zatrzymał się, kiedy mnie zauważył. Skinęłam głową, rozpoznając w nim barmana – „kolegę” z pracy. Facet również ledwie dostrzegalnie pochylił głowę, a następnie odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Nie był zbyt rozmowny. Odkąd tu pracowałam, nie zamieniłam z nim ani słowa. I chyba za to najbardziej go lubiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem i przeszłam na drugą stronę ulicy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: