Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pisane krwią. Tom 4 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
1 czerwca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pisane krwią. Tom 4 - ebook

W spokojnym norweskim miasteczku Fjellberghavn w drodze do pracy zostaje zastrzelony miejscowy dentysta. Kilka godzin później w siedzibie policji wybucha pożar, w którym ginie jedna osoba. Lensman Ole Vik ma mnóstwo problemów. Organizuje prowizoryczne biuro w lokalnym pensjonacie, prowadzonym przez szefową miejskiego oddziału Partii Postępu. Stąd lensman kieruje śledztwem, nie wiedząc, czy ma do rozwiązania jedną sprawę, czy dwie. Okazuje się, że dentysta, a także inni mieszkańcy Fjellberghavn otrzymali listy z pogróżkami od tajemniczego nadawcy. W już i tak trudnej sytuacji pojawia się kolejne zagrożenie: gdzieś w centrum miasteczka ktoś podłożył bombę…

Jørgen Jæger to chwalony przez krytyków norweski autor kryminałów. „Pisane krwią” to czwarty tom serii powieści kryminalnych, w których śledztwo prowadzi lensman Ole Vik. Akcja powieści opiera się na prawdziwych wydarzeniach.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0234-964-1
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ser­deczne po­dzię­ko­wa­nia dla in­spek­tora po­li­cji Ha­ralda An­der­sena z Urzędu Len­smana w Lak­se­våg oraz by­łego śled­czego Edvina Me­linga Han­sena z Po­ste­runku Po­li­cji w Fana, mo­ich peł­nych en­tu­zja­zmu kon­sul­tan­tów kwe­stii po­li­cyj­nych.

Bar­dzo dzię­kuję rów­nież sze­fo­wej Wy­działu ds. Prze­mocy i Oby­czaj­no­ści Po­ste­runku Po­li­cji Ber­gen Cen­trum, nad­ko­mi­sarz Tove Lian Ma­thie­sen, za do­bre po­my­sły do roz­działu 32 tej książki. Dzię­kuję rów­nież star­szemu ognio­mi­strzowi Ja­nowi Ovemu Brak­sta­dowi ze Straży Po­żar­nej w Ber­gen za nie­oce­nione rady.PRZEDMOWA

Pi­sane krwią to moja czwarta książka, któ­rej bo­ha­te­rem jest len­sman Ole Vik. W od­róż­nie­niu od po­przed­nich po­wie­ści in­spi­ra­cją do tej ostat­niej było praw­dziwe zda­rze­nie, dla­tego też de­dy­kuję ją moim ro­dzi­com, Kir­sten i Rol­fowi Jæge­rom. Matka zmarła w roku 1984 w wieku za­le­d­wie sześć­dzie­się­ciu trzech lat, oj­ciec w roku 1995 w wieku osiem­dzie­się­ciu czte­rech lat. To po nim odzie­dzi­czy­łem za­in­te­re­so­wa­nie pi­sa­niem.

Oj­ciec do 1983 roku pro­wa­dził prak­tykę den­ty­styczną w Ber­gen. W la­tach sześć­dzie­sią­tych do­stał cztery li­sty z po­gróż­kami, które po­sta­wiły na gło­wie ży­cie ca­łej na­szej ro­dziny. Z wy­jąt­kiem in­for­ma­cji do­ty­czą­cych fak­tów, dat i na­zwisk li­sty za­miesz­czone w roz­dziale 6 ni­niej­szej książki są do­kład­nym od­pi­sem tam­tych li­stów, za­cho­wa­nych przez moją matkę. Wciąż pa­mię­tam at­mos­ferę grozy, która za­pa­no­wała wów­czas w na­szej ro­dzi­nie, i od dawna mia­łem ochotę na kan­wie tam­tej hi­sto­rii utkać opo­wieść o tym, co mo­głoby się wy­da­rzyć, gdyby świat za­trząsł się w po­sa­dach moc­niej, niż to się stało w rze­czy­wi­sto­ści.

Chcę pod­kre­ślić, że z wy­jąt­kiem li­stów cy­to­wa­nych w roz­dziale 6 wszystko inne w książce zo­stało wy­my­ślone. Fik­cyjne są osoby i miej­sca. O tym, jak za­koń­czyła się sprawa praw­dzi­wych li­stów z po­gróż­kami, czy­tel­nik do­wie się z po­sło­wia, w któ­rym przed­sta­wiam roz­wią­za­nie pry­wat­nego dra­matu mo­ich ro­dzi­ców.

Ber­gen, wrze­sień 2006 roku

Jør­gen JægerROZDZIAŁ 1

Roz­legł się od­głos, który sły­szał w ży­ciu mnó­stwo razy. W ki­nie. Prze­ni­kliwy świst za­koń­czony głu­chym wes­tchnie­niem spra­wił, że przez chwilę po­czuł się jak w sta­rym we­ster­nie, w któ­rym trwa strze­la­nina mię­dzy złymi i do­brymi bo­ha­te­rami. Den­ty­sta Jo­akim Søren­sen mimo wszystko nie­prze­rwa­nie kon­ty­nu­ował swój co­dzienny spa­cer do ga­bi­netu. Mu­siał się prze­sły­szeć. Prze­cież w spo­koj­nym Fjel­l­ber­ghavn nikt do ni­kogo nie strzela.

Wy­szedł z domu pięć mi­nut wcze­śniej. Wy­godny dom, w któ­rym miesz­kał z żoną i dwoma sy­nami, był skromny i w ża­den spo­sób nie rzu­cał się w oczy. Ze­wnętrzne oznaki sta­tusu nie miały żad­nego zna­cze­nia dla Jo­akima Ząbka, jak go po­wszech­nie na­zy­wano. Prze­zwi­sko nadano mu, kiedy w oknie ga­bi­netu po­wie­sił re­klamę. Po otwar­ciu okna pod­czas wie­trze­nia na jed­nym skrzy­dle wid­niał na­pis „Jo­akim Zdrowe Ząbki” a na dru­gim „Søren­sen den­ty­sta”. Miesz­kańcy Fjel­l­ber­ghavn uznali to za za­bawny przy­pa­dek. A den­ty­sta, który nie trak­to­wał sa­mego sie­bie zbyt po­waż­nie, uśmie­chał się wraz z nimi.

Nie za­re­ago­wał na dźwięk rów­nież za dru­gim ra­zem. Wła­ści­wie dla­tego, że nie miał na to szans. Kula tra­fiła go w tył głowy, od razu ru­nął do przodu. Jo­akim Zą­bek nie żył, jesz­cze za­nim upadł na chod­nik.

***

Nad­cią­ga­jąca od mo­rza lekka po­ranna mgiełka two­rzyła w mia­steczku cza­ro­dziej­ską at­mos­ferę, gdy w ze­tknię­ciu z lą­dem roz­ry­wała się na ulotne frag­menty i zni­kała. Na placu tar­go­wym koło portu sprze­dawcy szy­ko­wali już swoje stra­gany, a nieco da­lej na Ho­ved­gata skle­pi­ka­rze czy­nili ostat­nie przy­go­to­wa­nia do otwar­cia drzwi o dzie­wią­tej. Ja­kiś fo­to­graf prze­cha­dzał się, pró­bu­jąc uchwy­cić na zdję­ciach na­strój po­ranka. Lu­dzie spie­szyli do­kądś lub po­spiesz­nie skądś wra­cali. Był po­nie­dzia­łek dwu­dzie­stego dnia sierp­nia, po­zor­nie zwy­czajny po­ra­nek u schyłku lata we Fjel­l­ber­ghavn. Ale gdy ze­gar wska­zał za pięć dzie­wiątą, wszystko się od­mie­niło.

W urzę­dzie len­smana przy Ha­vne­gata 1 do­bie­gała wła­śnie końca po­ranna od­prawa, gdy do po­koju kon­fe­ren­cyj­nego wpa­ro­wała Eva Lien, se­kre­tarka, a za­ra­zem nie­za­stą­piona ko­bieta od wszyst­kiego.

– Na Utsik­ten ter­rasse za­strze­lono męż­czy­znę! – oznaj­miła tak ostro, że obecni na­tych­miast zro­zu­mieli po­wagę sy­tu­acji.

W od­pra­wie uczest­ni­czyło trzech męż­czyzn i jedna ko­bieta, wszy­scy w obo­wiąz­ko­wych mun­du­rach po­li­cyj­nych: so­lid­nych sznu­ro­wa­nych bu­tach, spodniach z be­aver ny­lonu z od­bla­skami w sza­chow­nicę u dołu no­ga­wek oraz nie­bie­skich let­nich ko­szu­lach z krót­kimi rę­ka­wami.

Sły­sząc in­for­ma­cję Evy, po­li­cjanci sze­roko otwo­rzyli oczy. We Fjel­l­ber­ghavn strzały nie roz­le­gały się co­dzien­nie.

– Znasz już ja­kieś szcze­góły? – Len­sman, po­tężny męż­czy­zna z wielką brodą i krę­co­nymi wło­sami, wy­pro­sto­wał się na krze­śle, wy­cze­ku­jąco pa­trząc na Evę.

Se­kre­tarka stała w drzwiach, go­towa w każ­dej chwili wró­cić do re­cep­cji, po­liczki miała czer­wone.

– Czło­wiek, który dzwo­nił, zo­ba­czył męż­czy­znę pa­da­ją­cego na zie­mię – od­parła naj­spo­koj­niej, jak po­tra­fiła. – Nie ru­szał się, a wo­kół utwo­rzyła się ka­łuża krwi.

– Czy za­wia­da­mia­jący wi­dział, kto strze­lał?

– Nie.

– A wiemy, kim jest ofiara?

– Nie.

– Okej. – Len­sman gwał­tow­nie się po­de­rwał. – Dzwoń do ko­men­danta okrę­go­wego i proś o ze­zwo­le­nie na po­bra­nie broni z ma­ga­zynu. Ce­ci­lie, ty po­je­dziesz ze mną. A ty, Arne, z Mor­te­nem.

Pół mi­nuty póź­niej sier­żant po­li­cji Ce­ci­lie Ho­pen i len­sman Ole Vik już sie­dzieli w służ­bo­wym vo­lvie kombi, a sta­ży­sta Arne Thor­sen i sier­żant Mor­ten Gun­der­sen w sub­aru. W vo­lvie za kratką czuj­nie strzygł uszami Birk, czarno-biały bor­der col­lie Olego. Tam, gdzie był Ole Vik, tam był też Birk. Jego asy­stent.

Miesz­kańcy na ich wi­dok re­ago­wali nie­po­ko­jem, wy­mie­niali uwagi. Jed­no­cze­sny wy­jazd obu sa­mo­cho­dów po­li­cyj­nych był czymś nie­zwy­kłym. Mu­siało się stać coś po­waż­nego. Oby tylko nic złego nie przy­da­rzyło się ko­muś zna­jo­memu.

Ale tak wła­śnie było. We Fjel­l­ber­ghavn wszy­scy się znali.ROZDZIAŁ 2

W chwili, gdy Ce­ci­lie Ho­pen skrę­ciła vo­lvem w Ha­vne­gata, w po­li­cyj­nym ra­diu roz­legł się głos Evy:

– Fox do wszyst­kich jed­no­stek. Mamy świadka, który twier­dzi, że strzał mu­siał paść gdzieś od strony szpi­tala. Przy­pusz­czal­nie z punktu wi­do­ko­wego na­zy­wa­nego Skarpą. Świa­dek wi­dział coś, co mo­gło być dy­mem z lufy. – Usły­szeli klik­nię­cie, po­tem na­stą­piła chwila ci­szy i znów dał się sły­szeć głos Evy: – De­nat leży na chod­niku, tam, gdzie Utsik­ten ter­rasse do­cho­dzi do Sy­ke­hus­gata. Mamy już po­twier­dzoną iden­ty­fi­ka­cję.

Ole na­tych­miast się­gnął po ko­mórkę i wy­brał nu­mer Evy.

– Kto to jest?

– To Jo­akim, Ole. Jo­akim Søren­sen. – Jej głos wy­peł­nił wnę­trze sa­mo­chodu. – Nie chcia­łam po­da­wać na­zwi­ska przez ra­dio. – Len­sman sły­szał, że Eva mówi z tru­dem.

– Jo­akim Zą­bek? – Zszo­ko­wany len­sman po­pra­wił nie­wy­godną ka­mi­zelkę ku­lo­od­porną, jed­no­cze­śnie pa­trząc na Ce­ci­lie. Ga­bi­net den­ty­sty mie­ścił się w tym sa­mym bu­dynku co urząd len­smana, tylko pię­tro wy­żej. Jo­akim przy­jaź­nił się z nimi wszyst­kimi. – Nasz den­ty­sta? – spy­tał jesz­cze, uważ­nie do­bie­ra­jąc słowa, ale za­raz się opa­no­wał. – Znasz wię­cej szcze­gó­łów?

– Tak – od­parła. – Świad­ko­wie mó­wią, że ja­kiś le­karz już stwier­dził zgon. To rów­nież on go zi­den­ty­fi­ko­wał. Nikt nie sły­szał strzału ani nie wi­dział sprawcy. Lu­dzie za­ob­ser­wo­wali tylko, jak Jo­akim prze­wraca się do przodu, a wo­kół niego roz­lewa się krew.

– Co to za le­karz?

– Tego jesz­cze nie wiem.

– Do­brze, Evo. – Ole czuł szyb­kie bi­cie serca pod zbyt ob­ci­słą ka­mi­zelką. – Skon­tak­tuj się z ko­mendą w Borg i po­proś o wspar­cie tech­ni­ków, pa­to­loga i dwa uzbro­jone pa­trole. Sami so­bie z tym nie po­ra­dzimy. Po­wia­dom len­sma­nów w Ro i Hal­l­berg, niech będą w go­to­wo­ści. Skon­tak­tuj się z pa­sto­rem Mi­kal­se­nem i przy­go­tuj go na to, że bę­dzie mu­siał po­in­for­mo­wać krew­nych ofiary.

– W po­rządku, zajmę się tym. – Na chwilę umil­kła. – Bądź ostrożny, Ole – do­dała z lę­kiem. – Sprawca może gdzieś się czaić.

Utsik­ten ter­rasse, nie­wielka boczna uliczka od­cho­dząca od Sy­ke­hus­gata, bie­gła przez wzgó­rze po­nad Fjel­l­ber­ghavn, pra­wie tuż przy szpi­talu, i pro­wa­dziła w głąb dziel­nicy wil­lo­wej, z któ­rej roz­ta­czał się pa­no­ra­miczny wi­dok na mia­steczko, przy­brzeżne wy­spy i mo­rze.

Ce­ci­lie i Ole wciąż byli na Ha­vne­gata, od miej­sca zda­rze­nia dzie­liło ich kilka mi­nut jazdy. Po­li­cjantka sku­piła się na pro­wa­dze­niu sa­mo­chodu, na­to­miast sie­dzący obok len­sman in­ten­syw­nie wy­pa­try­wał osób, któ­rych za­cho­wa­nie od­bie­ga­łoby od normy. Jed­no­cze­śnie pró­bo­wał so­bie przy­po­mnieć, jak wy­gląda te­ren, ku któ­remu się kie­ro­wali, żeby jak naj­le­piej się przy­go­to­wać.

Nie za­uwa­żył nic wy­jąt­ko­wego. Sub­aru z Ar­nem i Mor­te­nem skrę­ciło w lewo i po­je­chało da­lej w stronę Skarpy, a Ce­ci­lie skie­ro­wała się w prawo, w Ho­ved­gata, han­dlową ulicę Fjel­l­ber­ghavn. Białe i czer­wone drew­niane domy stały tu je­den przy dru­gim, pra­wie się na­wza­jem pod­pie­ra­jąc, jakby miały się za­raz za­wa­lić. Ta­kiego za­gro­że­nia oczy­wi­ście nie było, po­nie­waż więk­szość z nich nie­dawno od­re­stau­ro­wano.

Vo­lvo na sy­gnale prze­dzie­rało się przez za­tło­czoną ulicę han­dlową, a Ole za­sta­na­wiał się nad sło­wami Evy. Bez wąt­pie­nia miała ra­cję. Ist­niało ry­zyko, że wjadą wprost w za­sadzkę snaj­pera. Len­sman mu­siał prze­wi­dzieć taką sy­tu­ację.

Kiedy skrę­cili w lewo w Sy­ke­hus­gata, po­le­cił Ce­ci­lie za­trzy­mać sa­mo­chód i wy­łą­czyć sy­renę.

– Blo­ku­jemy ulicę w tym miej­scu. Włóż ka­mi­zelkę.

Nie­bie­skie bły­ska­jące świa­tło zo­sta­wili włą­czone. Pod­czas gdy Ce­ci­lie wkła­dała ka­mi­zelkę ku­lo­od­porną i wyj­mo­wała z ba­gaż­nika rolkę czer­wono-bia­łej ta­śmy, Ole się­gnął po mi­kro­fon i we­zwał ko­le­gów.

W gło­śniku po se­rii trza­sków roz­legł się głos Mor­tena Gun­der­sena.

– Tu Fox trzy-zero.

– Je­ste­śmy na sa­mym końcu Sy­ke­hus­gata. Skarpę trzeba za­bez­pie­czyć, za­nim tam wej­dziemy.

– Przy­ją­łem. Zgło­simy się, jak to za­ła­twimy.

Ole też wy­siadł z sa­mo­chodu. Ce­ci­lie zdą­żyła już umie­ścić na środku jezdni po­ma­rań­czowy pla­sti­kowy ko­zioł ze zna­kiem za­kazu wjazdu i roz­cią­gała ta­śmę.

Do po­li­cjan­tów po­de­szła ja­kaś star­sza para, a po­tem w jed­nej chwili oto­czyli ich za­cie­ka­wieni lu­dzie.

– Co się dzieje? – spy­tał ktoś.

– Nie wolno tędy cho­dzić? – do­py­ty­wał się ktoś inny.

– Nie mo­że­cie so­bie, ot tak, blo­ko­wać drogi! Idę do pracy, spóź­nię się! – oświad­czyła młoda ko­bieta z wy­rzu­tem w oczach.

Ole uniósł obie ręce w uci­sza­ją­cym ge­ście.

– Pro­szę o spo­kój – po­wie­dział. – Przy Utsik­ten ter­rasse do­szło do prze­stęp­stwa. Po­nie­waż sprawca jesz­cze nie zo­stał ujęty i nie mamy kon­troli nad sy­tu­acją, Sy­ke­hus­gata ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa przez pe­wien czas bę­dzie za­mknięta.

Ob­ser­wu­jąc zmar­twione twa­rze, wszel­kie dal­sze py­ta­nia uciął krót­kim stwier­dze­niem:

– Wy­damy ko­mu­ni­kat pra­sowy.

Sy­tu­acja była trudna. Gdyby po­wie­dział za dużo, mógłby wy­wo­łać pa­nikę. Ale mó­wiąc za mało, mógł na­ra­zić na śmierć ko­lejne osoby.

W rze­czy­wi­sto­ści czuł na­ra­sta­jący nie­po­kój. Stał w ob­li­czu nie­moż­li­wego. W tak nie­przej­rzy­stej i nie­bez­piecz­nej sy­tu­acji miał do dys­po­zy­cji tylko dwa pa­trole. Co ro­bić? Je­chać na miej­sce zda­rze­nia? Czy to słuszne? A je­śli na Skar­pie czeka na nich snaj­per, to czy on, len­sman, bę­dzie w sta­nie za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo Ce­ci­lie? No i so­bie sa­memu? A co z przy­pad­ko­wymi prze­chod­niami? Co z ich bez­pie­czeń­stwem? Czy mógł je za­gwa­ran­to­wać? Znał od­po­wiedź. Nie mógł za­gwa­ran­to­wać ab­so­lut­nie ni­czego. Przy­naj­mniej do­póki drugi pa­trol nie za­bez­pie­czy te­renu.

Wró­cił do sa­mo­chodu, się­gnął po mi­kro­fon i znów wy­wo­łał Mor­tena.

– Gdzie je­ste­ście? – spy­tał znie­cier­pli­wiony.

W od­po­wie­dzi usły­szał nieco zdy­szany głos:

– Po­ru­szamy się pie­szo w stronę po­da­nego celu. Ścieżka jest nie­do­stępna dla po­jaz­dów.

– Ile czasu po­trze­bu­je­cie?

– Kilku mi­nut.

– Przy­ją­łem. Stand by.

Ole nie­cier­pli­wie za­bęb­nił pal­cami o mi­kro­fon i za­klął w du­chu. Mło­dzi po­li­cjanci po do­tar­ciu na miej­sce mu­sieli się zo­rien­to­wać w oko­licy, a na­stęp­nie ją za­bez­pie­czyć. Ile czasu może to za­jąć? W my­ślach ob­li­czył, że co naj­mniej pięć mi­nut. Czyli pew­nie mniej wię­cej sie­dem.

Je­śli on i Ce­ci­lie po­zo­staną tu tak długo, mogą zo­stać oskar­żeni o opie­sza­łość, może na­wet o za­nie­dba­nie. Wie­dział, że w in­nych re­jo­nach kraju w po­dob­nych sy­tu­acjach ko­le­dzy na za­bez­pie­cze­nie te­renu po­tra­fili po­świę­cić na­wet pół go­dziny, za­nim od­wa­żyli się wkro­czyć. On nie za­mie­rzał z tego za­sły­nąć. Jesz­cze chwilę roz­wa­żał wszyst­kie za i prze­ciw, przez mo­ment się wa­hał, po czym pod­jął de­cy­zję:

– Fox zero-je­den do Fox trzy-zero alfa. Nie mo­żemy dłu­żej cze­kać, je­dziemy na miej­sce zda­rze­nia. Po­spiesz­cie się! – A od­wra­ca­jąc się do Ce­ci­lie, rzu­cił zde­cy­do­wa­nie: – Jedź!ROZDZIAŁ 3

Zgod­nie z in­struk­cjami Olego Ce­ci­lie usta­wiła vo­lvo w po­przek jezdni, tak by sa­mo­chód sta­no­wił tar­czę od­gra­dza­jącą de­nata od te­renu po­wy­żej. To z Ce­ci­lie Ole naj­chęt­niej współ­pra­co­wał w skom­pli­ko­wa­nych spra­wach. Była wy­soką, szczu­płą i zgrabną pra­wie trzy­dzie­sto­latką, miała pro­mienne spoj­rze­nie i kasz­ta­no­wo­brą­zowe krę­cone włosy, które swo­bod­nie opa­dały jej na plecy. Wy­glą­dała ślicz­nie. Ole trak­to­wał to jako do­dat­kowy bo­nus i uwa­żał, że ni­komu nie sta­nie się z tego po­wodu krzywda, cho­ciaż wła­ści­wie w kon­tek­ście pracy uroda mło­dej funk­cjo­na­riuszki nie miała żad­nego zna­cze­nia. Olego zresztą naj­bar­dziej in­te­re­so­wało to, co Ce­ci­lie może dać z sie­bie jako po­li­cjantka, i pod tym wzglę­dem nie­jed­no­krot­nie zdą­żyła mu za­im­po­no­wać. Była jed­nak uparta i nie za­wsze ła­two da­wała się do cze­goś prze­ko­nać. Ostat­nio dys­kret­nie ją ob­ser­wo­wał. Uwa­żał, że jest dla sie­bie zbyt su­rowa. Twarde drzewo po­trafi się zła­mać jak za­pałka, gdy wiatr dmuch­nie na­prawdę mocno, a gięt­kie prze­chyla się i pro­stuje, kiedy wi­chura mi­nie. Od bru­tal­nego gwałtu mi­nęły za­le­d­wie dwa mie­siące, a Ce­ci­lie za­cho­wy­wała się tak, jakby do tego strasz­nego zda­rze­nia w ogóle nie do­szło, jakby wszystko było nor­mal­nie. A prze­cież zo­stała po­trak­to­wana bru­tal­nie, i na pewno miało to prze­możny wpływ na jej psy­chikę. Zgło­siła jed­nak gwałt i po­tra­fiła się zmie­rzyć z na­past­ni­kiem, twardo i nie­złom­nie. W my­ślach na­to­miast mu­siała to prze­ży­wać wciąż od nowa. Na ra­zie od­nio­sła zwy­cię­stwo, lecz sprawa nie tra­fiła jesz­cze do sądu, a za­tem nie zo­stała de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czona. To ozna­czało, że wspo­mnie­nie tam­tego kosz­maru cią­gle mo­gło to­wa­rzy­szyć Ce­ci­lie. Dla­tego Ole te­raz się wa­hał. Moż­liwe, że będą się mu­sieli zmie­rzyć z wy­jąt­kowo nie­bez­pieczną sy­tu­acją. Czy Ce­ci­lie jest psy­chicz­nie go­towa, by so­bie z tym po­ra­dzić?

Len­sman po­pro­sił ją, by za­cze­kała, a sam ostroż­nie wy­siadł. Ukrył się za sa­mo­cho­dem i obej­rzał oto­cze­nie. Na Sy­ke­hus­gata nie było ni­kogo. Nic dziw­nego: sto­jący w jed­nej z bram męż­czy­zna krzy­czał, że lu­dzie mają się nie zbli­żać, a nieco wy­żej ktoś usta­wił auto w po­przek ulicy. Ole spoj­rze­niem omiótł stromą Skarpę i punkt wi­do­kowy na gó­rze, usi­łu­jąc się du­chowo przy­go­to­wać na kulę, która w każ­dej chwili mo­gła prze­szyć jego ciało. Miał wra­że­nie, że już czuje ude­rze­nie po­ci­sku, ostry ból i brak sił, który spra­wia, że ciało od­ma­wia po­słu­szeń­stwa. Po­dobny lęk od­czu­wał nie­je­den raz w trak­cie wie­lo­let­niej służby i wie­dział, że ni­gdy się do niego nie przy­zwy­czai, bez względu na to, jak za­har­to­wało go do­świad­cze­nie. Te­raz mu­siał za­ufać swo­jemu zmy­słowi ob­ser­wa­cji, ka­mi­zelce ku­lo­od­por­nej i po­li­cyj­nemu pi­sto­le­towi ma­szy­no­wemu MP5, który trzy­mał w go­to­wo­ści przed sobą. Poza tym kuc­nął za sa­mo­cho­dem, żeby zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zyko od­nie­sie­nia ran. Oczy miał przy­kle­jone do Skarpy, ale nic tam nie do­strze­gał.

– Fox do wszyst­kich jed­no­stek – z sa­mo­chodu do­biegł głos Evy. – Nowy świa­dek za­ob­ser­wo­wał po­stać bie­gnącą od strony Skarpy tuż po strzale.

Ole zaj­rzał do sa­mo­chodu i się­gnął po mi­kro­fon.

– Czy świa­dek mó­wił, w którą stronę po­biegł tam­ten czło­wiek?

– Nie.

Ole i tak ode­tchnął z ulgą. Świa­dek z du­żym praw­do­po­do­bień­stwem za­ob­ser­wo­wał snaj­pera. In­nymi słowy, ry­zyko, że prze­stępca mógłby chcieć strze­lać do nich, w istotny spo­sób się zmniej­szyło. Ole stał te­raz w ob­li­czu wkal­ku­lo­wa­nego w tę pracę ry­zyka, nie zaś w sy­tu­acji bez­po­śred­niego za­gro­że­nia. Wy­ma­gało to no­wej oceny.

Pod ob­ci­słą ka­mi­zelką serce wciąż nie chciało się uspo­koić. Ry­zy­kanc­two. Od­waga. Tchó­rzo­stwo. Któ­rędy prze­biega gra­nica? Za­wa­hał się se­kundę czy dwie, w końcu ski­nął ręką na Ce­ci­lie i wy­szedł na­przód. Zbyt skłonny do ry­zyka po­li­cjant to po­li­cjant do ni­czego. Tak samo jak glina tchórz­liwy. Wkal­ku­lo­wane ry­zyko. Od­waga. Dwie strony me­dalu. Oczy­wi­stość dla funk­cjo­na­riu­sza po­li­cji.

Ra­zem po­de­szli do de­nata, lecz Ole przez cały czas zer­kał na Skarpę. Od­po­wie­dzial­ność. To rów­nież część tej ca­ło­ści. Od­po­wie­dzial­ność za Ce­ci­lie. Za sie­bie sa­mego. Za oto­cze­nie. Pul­so­wa­nie pod ka­mi­zelką.

Den­ty­sta le­żał twa­rzą do as­faltu. Ręce i nogi miał roz­rzu­cone na boki, ciało ukła­dało się w kształt li­tery X. Przy gło­wie utwo­rzyła się czer­wona ka­łuża krwi, z któ­rej mały wą­ski stru­myk spły­wał w stronę rynsz­toka.

Uklę­kli przy zmar­łym. Ole ru­ty­nowo przy­ło­żył dłoń do jego szyi, szu­ka­jąc pulsu, ale go nie zna­lazł.

– Kula tra­fiła w tył głowy – stwier­dziła Ce­ci­lie, po­chy­la­jąc się. – I prze­szła na wy­lot. – Skrzy­wiła się i pod­nio­sła. – Spójrz, jak strasz­nie jest zmal­tre­to­wana, Ole – do­dała, wzdry­ga­jąc się. – I to ten miły, ko­chany Jo­akim Zą­bek!

Ole mruk­nął coś w od­po­wie­dzi. Nie znaj­do­wał słów. Na­wet on, który prze­żył tyle dra­ma­tycz­nych sy­tu­acji, był wstrzą­śnięty. Nie z po­wodu wi­doku zmar­łego, lecz ze względu na kon­trast mię­dzy tak bru­tal­nym dzia­ła­niem a nie­mal dzie­wi­czym oto­cze­niem. Spo­kojne, nie­winne Fjel­l­ber­ghavn, mia­steczko, w któ­rym czas zda­wał się stać w miej­scu, gdzie o prze­mocy i za­bój­stwach czy­tało się je­dy­nie w ga­ze­tach. Wi­dok Jo­akima Ząbka był szo­ku­jąco nie­rze­czy­wi­sty. Nie przy­sta­wał do tego miej­sca, może mógłby pa­so­wać do Oslo albo do ja­kie­goś wiel­kiego eu­ro­pej­skiego czy ame­ry­kań­skiego mia­sta, ale nie tu­taj.

W ra­diu za­trzesz­czało.

– Mel­duję, że Skarpa za­bez­pie­czona – roz­legł się głos Mor­tena. – Zna­leź­li­śmy nie­duży na­miot, ro­bo­czy czy my­śliw­ski, czę­ściowo za­ka­mu­flo­wany ga­łę­ziami w roz­pa­dli­nie po­ni­żej punktu wi­do­ko­wego, na sa­mym skraju urwi­ska. Na­miot nie ma jed­nej ściany, roz­ciąga się z niego swo­bodny wi­dok na Sy­ke­hus­gata. Bez wąt­pie­nia wła­śnie tu prze­by­wał mor­derca.

Ole na­chy­lił się do mi­kro­fonu przy­pię­tego do sze­lek na broń.

– Tu Fox zero-je­den alfa. Ja­kieś oznaki czy­jejś obec­no­ści?

– Nie, ni­kogo nie za­ob­ser­wo­wa­li­śmy.

– A co z bro­nią?

– Broni też nie ma.

– Łu­ski po ku­lach?

– Nie ma.

– Ogrodź­cie te­ren. Je­den z was niech zo­sta­nie na miej­scu i pil­nuje wszyst­kiego do przy­jazdu tech­ni­ków i po­sił­ków z Borg, drugi niech wraca do sa­mo­chodu i przy­jeż­dża tu­taj.

Prze­rwał po­łą­cze­nie i zwró­cił się do Ce­ci­lie:

– My też się bie­rzemy do ro­boty. Skocz do sa­mo­chodu po sprzęt. I ja­kiś koc, żeby okryć Jo­akima. Za dużo tu lu­dzi. Nie chcę, żeby tak le­żał na oczach wszyst­kich.

Prze­rwał im mel­du­nek Evy do­bie­ga­jący z ra­dia:

– Fox do wszyst­kich jed­no­stek! – Jej głos brzmiał te­raz ina­czej niż zwy­kle. Ole wie­dział dla­czego: była bar­dzo skon­cen­tro­wana. Przez mo­ment wy­obra­ził ją so­bie, jak stoi i w sku­pie­niu obry­zga dłu­go­pis, a drobne kro­pelki potu po­woli wy­stę­pują jej na czoło. Wcale nie z ner­wów, po pro­stu cały jej or­ga­nizm dzia­łał na naj­wyż­szych ob­ro­tach, po­nie­waż chciała mieć pełny ob­raz. Zbie­rać in­for­ma­cje, wy­ła­py­wać to, co naj­waż­niej­sze, sor­to­wać i prze­ka­zy­wać da­lej wła­ści­wym oso­bom, aby w ogóle móc sko­or­dy­no­wać tak in­ten­sywną ak­cję. Jej głos le­d­wie za­uwa­żal­nie drżał, gdy kon­ty­nu­owała skła­da­nie mel­dunku: – Tak­sów­karz za­uwa­żył ko­goś wcho­dzą­cego po scho­dach od strony Skarpy i wbie­ga­ją­cego na par­king przy szpi­talu. Czło­wiek ten wsiadł do ciem­no­zie­lo­nego sa­mo­chodu i bar­dzo szybko od­je­chał.

Ole chwy­cił mi­kro­fon.

– Czy świa­dek po­trafi po­dać ry­so­pis?

– Nie. Po­stój tak­só­wek jest za da­leko.

– A marka sa­mo­chodu?

– To było ja­kieś star­sze auto, przy­pusz­czal­nie ja­poń­skie.

– Czy świa­dek wi­dział, w którą stronę od­je­chało?

– Nie. Tylko to, że sa­mo­chód ru­szył z par­kingu z pi­skiem opon.

Ce­ci­lie wró­ciła z ko­cem, któ­rym okryła ciało Jo­akima Ząbka. Ole jej w tym po­mógł, jakby w ostat­nim ge­ście dla czło­wieka, któ­rego wy­soko ce­nił.

– Fox do wszyst­kich jed­no­stek! – Znów roz­legł się głos Evy. – Kie­rowca au­to­busu zgła­sza, że wi­dział ciem­no­zie­loną to­yotę star­szego rocz­nika, przy­pusz­czal­nie co­rollę, wy­jeż­dża­jącą ze znaczną pręd­ko­ścią na au­to­stradę w kie­runku Ro. Świa­dek mu­siał gwał­tow­nie ha­mo­wać, żeby unik­nąć ko­li­zji. To było mniej wię­cej w tym cza­sie, gdy do­szło do za­bój­stwa.

– Ry­so­pis kie­rowcy? – Ole po­czuł ła­sko­ta­nie na ciele ozna­cza­jące, że za­czy­nał się po­cić. Mi­mo­cho­dem otarł czoło.

– Nie.

Roz­łą­czył się. Miał go­ni­twę my­śli. Usi­ło­wał się skon­cen­tro­wać, ale za­dzwo­niła ko­mórka. We­nche Sunde, red re­dak­tor na­czelna „Ku­riera Fjel­l­ber­skiego”, po­pu­lar­nej lo­kal­nej ga­zety. Nie mógł z nią te­raz roz­ma­wiać, bę­dzie mu­siała po­cze­kać. Bur­cząc pod no­sem, od­rzu­cił roz­mowę ner­wo­wym ge­stem. Po­tem znów spró­bo­wał się sku­pić i my­śleć ja­sno: ile czasu mi­nęło od tej ob­ser­wa­cji po­czy­nio­nej przez świadka? Około dzie­się­ciu mi­nut? Kwa­drans? Naj­praw­do­po­dob­niej. O Boże, musi po­wia­do­mić ko­le­gów w Ro!

Wci­snął przy­cisk nada­wa­nia:

– Fox zero-je­den do Fox z waż­nym mel­dun­kiem: po­szu­ki­wany sa­mo­chód zmie­rza w stronę Ro. Lu­dzie z tam­tej­szego okręgu len­smana na­tych­miast mu­szą za­blo­ko­wać au­to­stradę. Po­proś, żeby się prze­łą­czyli na na­szą czę­sto­tli­wość. Ka­nał dwa­dzie­ścia trzy.

– Za­ła­twione. – Głos Evy brzmiał spo­koj­nie, był wy­wa­żony, ale dało się w nim wy­chwy­cić cień urazy. Ole świet­nie znał Evę i wie­dział, co ozna­cza ten ton. Rów­nie do­brze mo­gła po­wie­dzieć: „Nie mu­sisz mi mó­wić wszyst­kiego, Ole. Sama po­tra­fię my­śleć”.

Skwi­to­wał to peł­nym za­do­wo­le­nia „do­bra ro­bota” i szybko się roz­łą­czył.

Ale na spo­kój nie mógł li­czyć. Dzien­ni­karka nie ustę­po­wała. Ole chwilę się wa­hał, aż w końcu zde­cy­do­wał się ode­brać te­le­fon, choćby po to, by po­wie­dzieć, żeby wię­cej nie dzwo­niła.

– We­nche, nie mam czasu te­raz roz­ma­wiać! – krzyk­nął do ko­mórki, za­nim pani red re­dak­tor miała szansę po­wie­dzieć choćby słowo. – Na skrzy­żo­wa­niu Utsik­ten ter­rasse z Sy­ke­hus­gata za­strze­lono męż­czy­znę. Bierz apa­rat, no­tes, ołó­wek i przy­jeż­dżaj tu­taj. Do­sta­niesz całą hi­sto­rię na tacy. Je­śli mnie nie bę­dzie, zwróć się do ko­goś in­nego.

Przed oczami sta­nęła mu twarz cie­kaw­skiej red re­dak­torki: ostre rysy, nieco za długi nos i oczy zmru­żone za gru­bymi szkłami oku­la­rów. Zna­ko­mita dzien­ni­karka. Jedna z waż­niej­szych osób, z któ­rymi współ­pra­co­wał.

Za­koń­czył roz­mowę. Świad­ko­wie za­częli wy­ła­niać się z kry­jó­wek. Oto­czyli po­li­cjan­tów, nie­któ­rzy tru­pio bla­dzi, po­ważni, inni czer­woni na twa­rzach z pod­nie­ce­nia, jesz­cze inni trzę­sący się ze stra­chu. Dwie młode ko­biety wtu­liły się w sie­bie i ci­cho pła­kały. Ja­kiś star­szy pan za­chwiał się i mu­siał oprzeć o znak dro­gowy, żeby się nie prze­wró­cić. Ce­ci­lie i Ole ni­kogo nie od­pę­dzali, pró­bo­wali wszyst­kich uspo­koić, za­pew­niali, że za­bójcy już tu nie ma. Po­tem za­częli zbie­rać krót­kie ze­zna­nia, no­to­wać na­zwi­ska i dane kon­tak­towe.

Gdy Ole spy­tał, czy ktoś wi­dział strze­la­ją­cego, od­po­wiedź roz­brzmiała nie­mal jed­no­gło­śnie: nikt ni­kogo nie wi­dział. Za­uwa­żono je­dy­nie, że den­ty­sta zwa­lił się do przodu jak wo­rek.

Znów za­dzwo­niła ko­mórka. Ole się­gnął po nią i po­czuł, że drżą mu dło­nie. Sy­tu­acja gęst­niała, na­bie­rała in­ten­syw­no­ści. I to ona na­rzu­cała tempo, rzą­dziła nim, a nie od­wrot­nie. W któ­rymś mo­men­cie bę­dzie mu­siał przejść do ofen­sywy. Prze­jąć kon­trolę. Pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad stre­sem, spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Dzwo­nił Van­gen, len­sman z Ro. Ole sta­nął z boku i ode­brał.

– Cześć, An­ders.

– Mówi len­sman Van­gen. – Głos ko­legi był głę­boki i spo­kojny.

– Tak, tak, wy­świe­tliło mi się – od­parł na­tych­miast Ole. – Mo­żesz nas wspo­móc?

W słu­chawce za­pa­dła ci­sza. Ole w du­chu po­li­czył do dzie­się­ciu. An­ders był bar­dzo so­lid­nym czło­wie­kiem, ale fleg­ma­tycz­nym i dro­bia­zgo­wym, czym wy­sta­wiał Olego na praw­dziwą próbę.

– Tak, wy­jeż­dżamy w tej chwili – od­parł w końcu. – Po­mo­żesz mi się zo­rien­to­wać w sy­tu­acji?

Ole wy­ja­śnił, co się dzieje.

– Wo­bec tego usta­wimy punkt kon­tro­lny na au­to­stra­dzie, po­tem we­zmę któ­re­goś z chło­pa­ków i wy­je­dziemy temu sa­mo­cho­dowi na spo­tka­nie – po­wie­dział ko­lega. – Ni­gdy nie wia­domo, czy nie za­trzyma się gdzieś po dro­dze.

– Zna­ko­mi­cie – rzu­cił Ole. – A my ru­szymy za nim. – Spoj­rzał na Ce­ci­lie. – Je­dziemy!ROZDZIAŁ 4

Ce­ci­lie i Ole je­chali w mil­cze­niu. Vo­lvo ko­ły­sało się na słabo wi­docz­nych nie­rów­no­ściach as­faltu. Wska­zówka szyb­ko­ścio­mie­rza po­ka­zy­wała sto pięć­dzie­siąt na go­dzinę. Sy­rena roz­dzie­rała ci­szę da­leko w głąb po­ro­śnię­tych la­sem wzgórz cią­gną­cych się wzdłuż drogi. Ole ści­skał kie­row­nicę tak mocno, że aż po­bie­lały mu knyk­cie. Nie od­ry­wał wzroku od jezdni. Tak szybka jazda na tym od­cinku, na któ­rym ło­sie i je­le­nie miały zwy­czaj wy­ła­niać się na­gle z lasu, nie była za­bawą.

– Za­sta­na­wiam się, kogo ści­gamy... – Ce­ci­lie mu­siała pod­nieść głos, żeby Ole ją usły­szał. Na jej twa­rzy ma­lo­wało się na­pię­cie.

– Kata! – od­parł Ole. – Ko­goś, kto chce wy­wró­cić ży­cie na­szego mia­sta do góry no­gami!

– My­ślisz, że to ktoś z Fjel­l­ber­ghavn? – Ce­ci­lie spoj­rzała na niego py­ta­jąco.

Ole wzru­szył ra­mio­nami.

– Nie mam po­ję­cia. Ale wkrótce się tego do­wiemy. Nie wy­mknie się nam. Prze­cież do­słow­nie czuje nasz od­dech na karku.

Znów umil­kli. Ce­ci­lie mocno trzy­mała się uchwytu nad drzwiami. Je­chali na­prawdę szybko. Spoj­rzała na szyb­ko­ścio­mierz. Sto sześć­dzie­siąt. Sa­mo­chód le­d­wie mie­ścił się w swoim pa­sie, po­ko­nu­jąc ła­godne za­kręty. Wizg opon mie­szał się z prze­ni­kli­wym wy­ciem sy­reny. Ole i Ce­ci­lie wpa­try­wali się w drogę. Czy na po­bo­czu nie stoi cza­sem je­leń? Albo ja­kieś inne zwie­rzę? A może czło­wiek?

Ra­dio za­szu­miało i wnę­trze sa­mo­chodu wy­peł­nił fleg­ma­tyczny głos len­smana Van­gena:

– Ro­meo zero-je­den do wszyst­kich jed­no­stek. Mel­duję, że na­tknę­li­śmy się na ciem­no­zie­loną to­yotę co­rollę, nu­mer re­je­stra­cyjny Stanisław-Stanisław-dwa-dwa-dzie­więć-dwa-dzie­więć. Po­rzu­cona na przy­droż­nym par­kingu koło Osbergu. Sa­mo­chód się pali, trzeba we­zwać straż po­żarną.

– Tu Fox – roz­legł się głos Evy. – Zaj­miemy się tym. Za­raz spraw­dzimy nu­mer re­je­stra­cyjny Stanisław-Stanisław-dwa-dwa-dzie­więć-dwa-dzie­więć.

Ole po­sta­no­wił się nie wtrą­cać. Już i tak był do­sta­tecz­nie za­jęty pro­wa­dze­niem sa­mo­chodu. Poza tym to rze­czy­wi­ście na­le­żało do Evy, która prze­cież umiała my­śleć sa­mo­dziel­nie.

Wkrótce znów się ode­zwała:

– Sa­mo­chód jest za­re­je­stro­wany na Håkona Han­sena z Lunde. Dwa dni temu zgło­szono jego kra­dzież.

Ce­ci­lie ode­rwała wzrok od drogi i spoj­rzała na Olego.

– Lunde – po­wtó­rzyła. – No to mamy ja­kiś trop. Może ktoś był świad­kiem kra­dzieży?

Ole po­ki­wał głową.

– Może i tak – od­parł tylko Ole, wciąż sku­piony na pro­wa­dze­niu auta.

– Do Lunde jest da­leko – do­dała Ce­ci­lie w za­my­śle­niu. – Po co je­chać aż tam, żeby ukraść sa­mo­chód, nie można tego zro­bić we Fjel­l­ber­ghavn?

Ole na chwilę ode­rwał wzrok od drogi.

– Może praw­do­po­do­bień­stwo na­tknię­cia się na wła­ści­ciela w ko­lej­nym dniu było mniej­sze?

– Auto z Lunde, ale wy­ko­rzy­stane we Fjel­l­ber­ghavn… – my­ślała gło­śno Ce­ci­lie. – Brzmi roz­sąd­nie. Ak­cja wy­gląda na prze­ra­ża­jąco sta­ran­nie za­pla­no­waną.

– Rze­czy­wi­ście, tak się może wy­da­wać – przy­znał Ole, zer­ka­jąc na nią.

Po­tem znów sie­dzieli wpa­trzeni w drogę, roz­wa­ża­jąc w my­ślach nowe in­for­ma­cje. Wy­je­chali już z gę­sto za­le­sio­nych te­re­nów, oko­lica stop­niowo sta­wała się co­raz bar­dziej pła­ska. Od czasu do czasu po­ja­wiało się ja­kieś go­spo­dar­stwo i zni­kało rów­nie szybko. Ce­ci­lie zer­k­nęła na pręd­ko­ścio­mierz. Strzałka wska­zy­wała sto osiem­dzie­siąt.

Na­gle wnę­trze auta wy­peł­nił spo­kojny głos len­smana Van­gena:

– Świad­ko­wie za­ob­ser­wo­wali ja­kąś osobę opusz­cza­jącą pło­nący sa­mo­chód i ucie­ka­jącą do lasu – zgło­sił. – Wiek mię­dzy trzy­dzie­ści a pięć­dzie­siąt lat. Nor­malna bu­dowa ciała. Osoba ta miała na so­bie ciemną czapkę z dasz­kiem i dżin­sową kurtkę.

Ole na­chy­lił się do mi­kro­fonu.

– Tu Fox zero-je­den – po­wie­dział. – Mamy ze sobą psa. Mo­żemy spró­bo­wać iść po śla­dach. W Osbergu bę­dziemy za pięć mi­nut!

Przy­je­chali tuż za strażą po­żarną.

Len­sman Van­gen ra­zem ze swoim funk­cjo­na­riu­szem pa­trzył, jak stra­żacy koń­czą ga­sze­nie roz­po­częte przez po­li­cjan­tów za po­mocą ga­śnic prosz­ko­wych. Na au­to­stra­dzie za­trzy­mało się jesz­cze kilka sa­mo­cho­dów, lu­dzie ob­ser­wo­wali dra­ma­tyczną sy­tu­ację.

Co­rollę po­rzu­cono na przy­droż­nym par­kingu, na któ­rym znaj­do­wały się stoły z ła­wami i to­a­leta. Obaj len­smani po­spiesz­nie się przy­wi­tali. Opa­no­wany za­zwy­czaj An­ders Van­gen wy­jąt­kowo wy­glą­dał na wy­trą­co­nego z rów­no­wagi.

– Co u li­cha – po­wie­dział, jakby przez chwilę zdez­o­rien­to­wany, ob­ser­wu­jąc do­pa­la­jący się sa­mo­chód. – Te auta strasz­nie szybko się palą – do­dał na­gle. – Mia­łem na­dzieję, że unie­moż­li­wię temu czło­wie­kowi za­tar­cie śla­dów, ale nie­stety.

Ole przyj­rzał się autu, a wła­ści­wie brą­zo­wej wy­pa­lo­nej sko­ru­pie, czę­ściowo po­kry­tej war­stwą bia­łej piany.

– Są­dzisz, że zo­sta­wił broń? – spy­tał.

An­ders Van­gen wzru­szył ra­mio­nami.

– No cóż, sam nie wiem, czego się spo­dzie­wać.

Ole spró­bo­wał po­dejść bli­żej, aby spraw­dzić, czy w środku jest ja­kaś broń, ale mu­siał się wy­co­fać. Ka­ro­se­ria była go­rąca jak płyta ku­chenki.

– Mó­wi­łeś, że masz ze sobą psa tro­pią­cego. – An­ders Van­gen zaj­rzał do vo­lva i do­strzegł Birka, który czuj­nie ob­ser­wo­wał wszystko przez szybę. – To pies pa­ster­ski? – spy­tał zdzi­wiony.

– Mój asy­stent. – Ole otwo­rzył tylną klapę i wy­pu­ścił Birka. – Ten pies jest nie­za­stą­piony we wszyst­kim z wy­jąt­kiem ataku – oznaj­mił z dumą. Birk nie miał li­cen­cji psa po­li­cyj­nego, lecz jego fe­no­me­nalny węch już po­mógł w roz­wią­za­niu nie­jed­nej sprawy. Ole mógłby o tym opo­wia­dać go­dzi­nami, ale to nie była do­bra pora.

– Ach, tak. – Van­gen wy­raź­nie nie do­wie­rzał. – Skoro tak mó­wisz...

Nic już nie do­dał, tylko uniósł brew.

Uzbro­ili się i Ole przy­wo­łał Birka. Z pu­dła w ba­gaż­niku wy­jął długą czer­woną linkę i szelki. Tego, co te­raz ro­bił, na­uczyła go Hilde, jego part­nerka.

– Wiesz, w któ­rym miej­scu ten czło­wiek wszedł do lasu? – spy­tał Ole ko­legę len­smana. – Czy świa­dek mó­wił coś o broni?

– Za­raz go za­py­tamy – od­parł Van­gen. Od­wró­cił się w stronę zgro­ma­dzo­nych lu­dzi, ge­stem przy­wo­łał męż­czy­znę w śred­nim wieku, który na­tych­miast do nich pod­szedł. Za­py­tany spo­koj­nie wska­zał kie­ru­nek i po­wie­dział, że po­szu­ki­wany nie niósł żad­nej broni. W każ­dym ra­zie nie miał ka­ra­binu. Ole uprzej­mie mu po­dzię­ko­wał i przy­piął linkę do sze­lek Birka.

– Ce­ci­lie, ty zo­sta­niesz tu­taj na straży – po­le­cił. – Mu­simy zlo­ka­li­zo­wać broń. Je­śli nie leży w sa­mo­cho­dzie, to naj­praw­do­po­dob­niej zo­stała gdzieś na Skar­pie. Zaj­mij się tym. I za­dbaj o za­bra­nie wraku do Borg na ba­da­nia tech­niczne.

Rzu­cił Bir­kowi krótką ko­mendę „noga”, a pies na­tych­miast usta­wił się przy jego le­wym ko­la­nie. Ru­szyli w stronę miej­sca wska­za­nego przez świadka. Ko­le­dzy po­szli za nim.

Na skraju lasu Ole się za­trzy­mał, a pies usiadł i spoj­rzał na niego. Len­sman wska­zał kie­ru­nek i wy­dał ko­mendę:

– Szu­kaj, Birk!

Kiedy Birk mógł pra­co­wać, był naj­szczę­śliw­szym psem na świe­cie. Miał to w ge­nach. W ży­ciu Olego zna­lazł swoje miej­sce po wy­padku sa­mo­cho­do­wym, do któ­rego do­szło tuż pod Fjel­l­ber­ghavn pierw­szego grud­nia po­przed­niego roku. Zgi­nęli w nim wła­ści­ciele psa. Zwie­rzak krę­cił się prze­ra­żony po jezdni, więc Ole i jego sztab się nim za­jęli. Birk od pierw­szej chwili przy­wią­zał się do Olego, jakby in­stynk­tow­nie ro­zu­mie­jąc, że to on stał się no­wym prze­wod­ni­kiem stada. Od tam­tej pory byli nie­roz­łączni.

Pod­czas po­rząd­ko­wa­nia miej­sca wy­padku we wraku sa­mo­chodu zna­le­ziono do­ku­menty, z któ­rych wy­ni­kało, że Birk – tak wła­śnie miał na imię – ra­zem ze swoją pa­nią i swoim pa­nem wra­cał z za­wo­dów po­słu­szeń­stwa psów, na któ­rych zdo­był pierw­szą na­grodę w naj­wyż­szej kla­sie. Wła­śnie wtedy Ole zro­zu­miał, że nie może tego zlek­ce­wa­żyć, a po­nie­waż z za­sady uwa­żał, że wszystko, co robi, po­winno mieć od­po­wied­nią ja­kość, aby osią­gnąć po­dobną spraw­ność, jaką zdo­był jego pies, sam za­pi­sał się na od­po­wiedni kurs. W opi­nii wielu lu­dzi był to dość ory­gi­nalny punkt wi­dze­nia.

W taki wła­śnie spo­sób Ole po­znał in­struk­torkę szko­le­nia psów Hilde, która skra­dła jego serce. Ale to już inna hi­sto­ria.

Birk szarp­nął za smycz i za­czął ob­wą­chi­wać zie­mię. Ole zwol­nił blo­kadę i ru­szył za psem w za­ro­śla. Len­sman Van­gen i jego funk­cjo­na­riusz po­dą­żali za nim. Wszy­scy trzy­mali w go­to­wo­ści pi­sto­lety ma­szy­nowe MP5.

Ole był te­raz bar­dzo spięty. Mo­gło dojść do wielu nie­po­ro­zu­mień. Birk nie był prze­cież pro­fe­sjo­nal­nym psem po­li­cyj­nym i mógł na przy­kład źle zro­zu­mieć ko­mendę, uznać, że ma szu­kać ja­kie­goś przed­miotu, a nie zna­la­zł­szy go, po pro­stu się za­trzy­mać. Mógł też nie pod­jąć tropu, bo nie było moż­li­wo­ści prze­ka­za­nia mu, za czym wła­ści­wie ma iść. Birk jed­nak za­głę­biał się w las z ta­kim en­tu­zja­zmem, że Ole mu­siał go po­wstrzy­my­wać, żeby się nie prze­wró­cić. Pies szedł z no­sem przy­kle­jo­nym do ziemi, a na nie­rów­nym te­re­nie nie­ła­two było do­trzy­my­wać mu kroku.

Van­gen i jego funk­cjo­na­riusz szli w arier­gar­dzie, wzro­kiem prze­cze­su­jąc oto­cze­nie, aby unik­nąć za­sadzki od tyłu, Ole z Bir­kiem kro­czyli przo­dem. Len­sman okrzy­kami stale za­chę­cał psa do dal­szej pracy, jed­no­cze­śnie wy­pa­tru­jąc śla­dów na mięk­kiej ziemi. Po mniej wię­cej pię­ciu mi­nu­tach za­uwa­żył coś w błot­ni­stej ka­łuży. Ka­zał psu się za­trzy­mać, a po­li­cjanci sta­nęli, przy­glą­da­jąc się od­ci­skowi buta. Birk się po­ło­żył i pa­trzył wy­cze­ku­jąco.

– Gun­nar, wróć do sa­mo­chodu po sprzęt – po­le­cił len­sman Van­gen swo­jemu funk­cjo­na­riu­szowi. – Sfo­to­gra­fuj ten ślad, ob­mierz go i zrób gip­sowy od­lew.

Funk­cjo­na­riusz za­wró­cił, a oni pod­jęli po­szu­ki­wa­nia. Birk stop­niowo skrę­cał w prawo i pro­wa­dził ich rów­no­le­gle do au­to­strady, którą da­wało się do­strzec mię­dzy drze­wami w od­dali. Cały czas z ta­kim sa­mym za­pa­łem cią­gnął za linkę. Ole szedł za nim, po­sa­pu­jąc, a An­ders Van­gen dep­tał mu po pię­tach. Wę­dro­wali tak przez bli­sko dzie­sięć mi­nut. Ole po­rząd­nie się za­sa­pał, był to dla niego spory wy­si­łek.

Po pew­nym cza­sie pies znów skrę­cił w prawo, a oni ku swemu za­sko­cze­niu uj­rzeli przed sobą au­to­stradę. Za­nim zdą­żyli się zo­rien­to­wać, już wy­szli z lasu na inny przy­drożny par­king. Birk się za­trzy­mał, przez chwilę ob­wą­chi­wał zie­mię, ob­szedł par­king, aż w końcu usiadł i ostro szczek­nął. Ole po­gła­skał go i po­chwa­lił.

Po­tem od­wró­cił się do ko­legi.

– Ślad się urywa – stwier­dził, roz­glą­da­jąc się. – Ten czło­wiek mu­siał mieć tu inny sa­mo­chód.

– Wszystko na to wska­zuje – przy­znał Van­gen i wska­zał pal­cem. Ole spoj­rzał tam. Rze­czy­wi­ście, ktoś ru­szał stąd z pi­skiem opon. Na ziemi po­zo­stały wy­raźne ślady.

Dwaj len­smani nie kryli roz­cza­ro­wa­nia. Obaj wie­dzieli to tak samo do­brze. Da­lej nie mieli już jak się po­ru­szać.

Mor­derca zgar­nął pierw­szą lewę.ROZDZIAŁ 5

Ole ode­zwał się do Evy, opo­wie­dział o nie­uda­nej pró­bie pój­ścia śla­dem za­bójcy i po­le­cił jej ogło­sze­nie po­szu­ki­wań przez ra­dio. Póź­niej za­te­le­fo­no­wał po Ce­ci­lie i po­pro­sił, by po niego przy­je­chała.

Cze­ka­jąc na nią, za­dzwo­nił do peł­nią­cego obo­wiązki ko­men­danta po­li­cji Ar­nego Bård­sena, żeby przed­sta­wić mu naj­now­szą sy­tu­ację.

Bård­sen słu­chał w mil­cze­niu.

– Czy len­sman Van­gen jest ra­zem z tobą? – spy­tał.

– Ow­szem.

– To do­brze. – Bård­sen przez chwilę się za­sta­na­wiał. – Za­re­zer­wuj­cie miej­sce w pen­sjo­na­cie Fjel­l­berg na kon­fe­ren­cję pra­sową o go­dzi­nie osiem­na­stej. Obaj bę­dzie­cie mi na niej to­wa­rzy­szyć.

I znów umilkł.

– Być może to nie­zbyt for­tunny mo­ment, żeby cię o tym po­in­for­mo­wać – pod­jął w końcu – ale wła­śnie się do­wie­dzia­łem, że ko­men­dant Berge nie żyje. Za go­dzinę wy­da­jemy ko­mu­ni­kat.

Ole mil­czał. Znie­na­wi­dzony ko­men­dant po­li­cji w czerwcu na­gle za­słabł, a krótko po tym do­wie­dzieli się, że wy­kryto u niego zło­śli­wego guza mó­zgu. Le­d­wie prze­żył ope­ra­cję i od tam­tej pory po­zo­sta­wał w śpiączce. W ca­łym okręgu nie było chyba funk­cjo­na­riu­sza po­li­cji, który by pra­gnął jego po­wrotu. Ole przy­pusz­czał, że wielu po­czuje pewną ulgę. On w każ­dym ra­zie ją czuł, mu­siał to przy­znać. Choć oczy­wi­ście nie ży­czył ko­men­dan­towi śmierci.

– To był po­dobno bar­dzo zło­śliwy no­wo­twór – cią­gnął Bård­sen. – Le­ka­rze nic nie mo­gli zro­bić. Przy­pusz­czam, że w naj­bliż­szych dniach od­bę­dzie się w ko­men­dzie ce­re­mo­nia upa­mięt­nia­jąca Ber­gego. Chciał­bym za­pew­nić mu godne odej­ście. Po­in­for­muj Van­gena, do­brze?

– Za­raz to zro­bię. A po­grzeb?

– Pew­nie mniej wię­cej za ty­dzień. Na ra­zie jesz­cze za wcze­śnie na kon­kretny ter­min.

– I co bę­dzie da­lej?

– Ogło­simy wa­kat – od­parł Bård­sen. – To pro­ces, który po­trwa. Ja nie chcę cze­kać na wy­niki i będę pro­sił o zwol­nie­nie mnie z funk­cji. Już mi wy­star­czy.

– Nie bę­dziesz się ubie­gał o to sta­no­wi­sko?

– Nie. – Bård­sen nie wy­da­wał się szcze­gól­nie roz­mowny. – Nie na­daję się do funk­cji re­pre­zen­ta­cyj­nych. Le­piej się czuję na sta­no­wi­sku, na któ­rym mogę ro­bić coś kon­kret­nego, i chcę wró­cić do swo­jej po­przed­niej funk­cji pro­ku­ra­tura po­li­cyj­nego.

– In­nymi słowy, bę­dziemy mieć no­wego peł­nią­cego obo­wiązki ko­men­danta do czasu, aż sta­no­wi­sko zo­sta­nie ob­sa­dzone?

– Tak, na to wy­gląda. Ale to aku­rat po­winno na­stą­pić dość szybko.

– Ro­zu­miem… – Ole prze­łknął ślinę. To, co mó­wił Bård­sen, ozna­czało, że wkrótce bę­dzie się mu­siał do­sto­so­wać do no­wego szefa. Wią­zało się to z pew­nym stre­sem, zwłasz­cza te­raz, gdy le­d­wie zdą­żył ode­tchnąć po odej­ściu po­przed­niego.

– Prze­każ in­for­ma­cję Van­ge­nowi, tak jak mó­wi­łem, no i je­ste­śmy w kon­tak­cie – za­koń­czył Bård­sen.

Nie­długo po­tem za­te­le­fo­no­wano z Ra­dia 1. Ole zgo­dził się udzie­lić wy­wiadu przez te­le­fon. Pod­kre­ślił w nim, że je­śli ktoś ma coś do po­wie­dze­nia w tej spra­wie, może bez wa­ha­nia dzwo­nić do Urzędu Len­smana Gminy Fjel­l­berg, i za­zna­czył, jak ważne w ta­kich spra­wach jest za­an­ga­żo­wa­nie lud­no­ści. Re­dak­cja lo­kal­nego ra­dia obie­cała przy­go­to­wać wy­stą­pie­nie i nadać je w ciągu dzie­się­ciu mi­nut.

Za­raz też zgło­siły się sta­cje NRK, P4 i Ka­nał 24, Ole więc znów udzie­lał wy­wia­dów. Ogól­no­kra­jowe ra­dio­sta­cje z po­wagą po­de­szły do jego apelu i obie­cały wy­emi­to­wać roz­mowę z nim tak szybko, jak bę­dzie to moż­liwe.

Po­li­cjanci za­bez­pie­czyli ślady opon, sfo­to­gra­fo­wali je i te­le­fo­nicz­nie prze­ka­zali Evie, a ona przy oka­zji po­in­for­mo­wała, że te­le­fon w urzę­dzie len­smana do­słow­nie się urywa, lecz ża­den nie do­pro­wa­dził do prze­łomu. Wiele osób wi­działo za­bójcę, ale nikt z bli­ska. Je­den ze świad­ków rów­nież za­ob­ser­wo­wał na przy­droż­nym par­kingu nie­bie­ski sa­mo­chód do­staw­czy, nic jed­nak wię­cej na te­mat tego auta po­wie­dzieć nie po­tra­fił.

Go­dzinę póź­niej Ce­ci­lie i Ole wsie­dli do służ­bo­wego sa­mo­chodu, aby wró­cić do Fjel­l­ber­ghavn. Miej­sce z tyłu zaj­mo­wał Birk, wciąż czujny i go­towy do dal­szego dzia­ła­nia. Obok niego le­żał świeży gip­sowy od­cisk buta za­bójcy. Oprócz śla­dów opon był na ra­zie je­dy­nym kon­kret­nym punk­tem, któ­rego mo­gli się trzy­mać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: