Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pociąg do Imperium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2023
Ebook
47,90 zł
Audiobook
59,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pociąg do Imperium - ebook

Pociąg do Imperium to podróż przez Rosję czasu wojny. Maja Wolny jako jedna z niewielu pisarzy i pisarek na świecie jeździ po kraju Putina tuż po ogłoszeniu przez Rosję mobilizacji. W atmosferze strachu i kontroli pokonuje ponad dziesięć tysięcy kilometrów koleją, marszrutkami, samolotem. Odwiedza wioski, prowincjonalne miasteczka i metropolie, przemierzając Rosję od Kaliningradu po Kołymę. Rozmawia ze studentami, intelektualistką, parą bezdomnych, byłym agentem FSB, znajomymi z dawnych lat i przypadkowo spotkanymi Rosjanami. Szuka odpowiedzi na pytanie, jak mieszkańcy tego ogromnego kraju postrzegają wojnę w Ukrainie, jak oceniają rządzących i wreszcie, dlaczego się nie buntują i czy wojna zmieniła ich stosunek do nie-Rosjan. Podróżując śladami Ryszarda Kapuścińskiego, autorka odwiedza też dawne sowieckie republiki, które dziś są niezależnymi państwami: Gruzję, Armenię, Azerbejdżan, Mołdawię, Naddniestrze, a także Ukrainę i Białoruś. Maja Wolny nie brnie w eksperckie analizy i oceny. Pyta, patrzy, słucha i zapisuje.

Zapis tej niezwykłej podróży staje się thrillerem non fiction, zwłaszcza kiedy podróż zostaje przerwana w nagły sposób. W styczniu 2023 została zatrzymana na granicy i otrzymała 20-letni zakaz wjazdu na teren Białorusi, który został wydany przez władze Rosji.

„To nie tylko zapis podróży po Rosji, ale przede wszystkim opis rosyjskiej mentalności: strachu, kompleksów, dumy, poczucia moralnej wyższości nad świtem. Maja Wolny zabiera nas na wyprawę do wnętrza rosyjskiej duszy w szczególnym momencie ˗ w pierwszych dniach agresji Imperium na Ukrainę. Podziwiam odwagę autorki, jej przenikliwość i spryt, który pozwolił jej przemierzyć Rosję od Petersburga aż do Magadanu. Warto wybrać się z nią w tę fascynującą drogę”.

Cezary Łazarewicz

Maja Wolny – pisarka, kuratorka, doktor nauk humanistycznych. Autorka powieści oraz reportaży, esejów i sztuk teatralnych. Laureatka wielu nagród i wyróżnień. W 2016 roku ukazała się powieść Czarne liście, która zyskała ogromny rozgłos w Polsce i ukazała się także w Belgii i Holandii. W rankingu belgijskiej gazety „De Standaard” została uznana za jedną z 20 najlepszych książek wydanych na świecie 2017 roku. Jej kolejna powieść, Księgobójca (2018), otrzymała belgijską nagrodę literacką Herkulesa Poirota. Po niej wydała Jasność (2019). Wielokrotnie podróżowała samotnie koleją do Rosji, Mongolii i Chin. Owocem tych wypraw jest powieść Powrót z Północy oraz wydany w 2020 roku Pociąg do Tybetu, nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak i zdobywca tytułu najlepszej książki podróżniczej na Festiwalu Górskim im. Andrzeja Zawady. Po inwazji Rosji na Ukrainę Wolny jako jedna z nielicznych na świecie autorek, udała się do Rosji. Korespondencje publikowała w Onecie, „Polityce” oraz belgijskiej gazecie „De Standaard”. Maja Wolny od 2016 roku mieszka na stałe w Polsce, w Kazimierzu Dolnym, gdzie współtworzy Kazimierski Festiwal Literacki. Jej powieści zostały przetłumaczone na języki niderlandzki, niemiecki i angielski.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67859-74-5
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Pierw­sze po­dróże na Wschód

Moje pierw­sze w ży­ciu wspo­mnie­nie, a ra­czej prze­czu­cie, że ist­nieje Ro­sja, łą­czy się z wnę­trzem ol­brzy­miej szu­flady w stole ku­chen­nym babci. To lata osiem­dzie­siąte XX wieku. Mam pięć, może sześć lat. Po­śród ko­lo­ro­wych pa­cior­ków, po­gię­tych ta­lii kart, igieł, na­parst­ków, wstą­że­czek i in­nych skar­bów po­bu­dza­ją­cych dzie­cięcą wy­obraź­nię znaj­duję złotą mo­netę z wy­raź­nymi śla­dami zę­bów. Ktoś mu­siał spraw­dzać czy­stość kruszcu w ten naj­star­szy z moż­li­wych spo­so­bów. Ob­ra­cam mo­netę w dłoni. Wi­dzę ta­jemne znaki, któ­rych nie po­tra­fię roz­szy­fro­wać. Jesz­cze nie wiem, że ist­nieje cy­ry­lica. Nie mam też po­ję­cia, ile jest warte moje zna­le­zi­sko, ale uznaję, że to wielki skarb. Za­bie­ram mo­netę z szu­flady i do­piero kilka go­dzin póź­niej, drę­czona wy­rzu­tami su­mie­nia, od­daję złoto babci. Cho­wamy pie­niądz z po­wro­tem do brzu­cha szu­flady. Bab­cia mówi mi, że dawno temu ist­niał car, i to wła­śnie jego po­do­bi­znę wy­tło­czono z jed­nej strony mo­nety. Car rzą­dził kra­jem zwa­nym Ro­sja, rzą­dził też i u nas. Po­tem była jedna wojna i druga, o wiele strasz­niej­sza, po któ­rej znowu kraj prze­jęli Ru­scy i tak jest nie­stety do dziś. Ostat­nie słowa wy­po­wiada szep­tem, w jej ści­szo­nym gło­sie czai się nie­po­kój. Bab­cia za­uważa, że jej słowa mnie prze­stra­szyły i żeby zmie­nić na­strój, in­to­nuje pio­senkę w śpiew­nym ję­zyku cara, po czym od­cho­dzi do swo­ich spraw.

Pod­czas ko­lej­nych wa­ka­cji u dziad­ków od­kry­wam na­le­żące do cioci, ru­sy­cystki, opa­słe tomy ksią­żek za­dru­ko­wa­nych tym sa­mym pi­smem, które wid­niało na zło­tej mo­ne­cie. Mu­szę mieć po­nad sześć lat, bo po­tra­fię już czy­tać, ale te li­tery na­dal są ta­jem­nicą. Od­szy­fruję je, kiedy za­czną mnie uczyć tego ję­zyka.

Pierw­sza lek­cja od­bę­dzie się kilka lat póź­niej, w kie­lec­kiej szkole pod­sta­wo­wej. Wszy­scy bę­dziemy na nie­modny ru­ski na­rze­kać i ma­rzyć o wy­lu­zo­wa­nym brzmie­niu Za­chodu, czyli an­giel­skim, zna­nym z naj­lep­szych pio­se­nek i fil­mów. Rów­nież ten ję­zyk kie­dyś po­znam, ale to do­piero za ja­kiś czas. Na ra­zie je­stem tylko uczen­nicą pią­tej klasy, ostat­niego rocz­nika ska­za­nego na Wschód. Pie­re­strojka do­piero się roz­kręca.

Na czarno-bia­łym zdję­ciu z 22 lipca 1989 roku stoję w po­ży­czo­nym har­cer­skim mun­du­rze przed au­to­bu­sem. Po krót­kiej zbiórce po­je­dziemy nim na dwo­rzec ko­le­jowy, a stam­tąd za gra­nicę, do sa­mego NRD. To bę­dzie moja pierw­sza w ży­ciu da­leka po­dróż po­cią­giem i pierw­szy wy­jazd za gra­nicę. Mam nie­całe trzy­na­ście lat, nie znam ni­kogo z dwu­sze­regu, w który nas usta­wiono. Cio­cia za­ła­twiła mi wy­jazd na ten obóz, co było nie lada wy­zwa­niem, zwłasz­cza że ni­gdy nie by­łam har­cerką.

Zdję­cie za­cho­wało ostrość, mam na nim za­bawną, pełną na­sto­let­nich obaw minę. Czuję, że za­raz wyj­dzie na jaw prawda o moim po­ży­czo­nym mun­du­rze i ro­ga­tywce, choć w tam­tym cza­sie strach przed wszyst­kim, co zwią­zane z mun­du­rami, nieco już w Pol­sce ma­leje. Po czerw­co­wych wy­bo­rach do sejmu i se­natu co­raz czę­ściej sły­chać, że so­cja­lizm się koń­czy. Jed­nak jesz­cze nie wszy­scy w to wie­rzą.

22 lipca 1989. Stoję druga od le­wej. Wy­jazd na obóz do NRD. Ta „za­gra­nica” była tylko geo­gra­ficz­nie na za­chód od Pol­ski. Nocny har­cer­ski po­ciąg wiózł nas po pro­stu w głąb Im­pe­rium.

W tam­tym dniu o wiele bar­dziej niż sprawy po­li­tyki moją uwagę przy­kuwa pe­wien wy­soki, star­szy ode mnie chło­pak. Na fo­to­gra­fii aku­rat od­wraca głowę. Chyba już wtedy prze­czu­wam, że bę­dzie moją pierw­szą mi­ło­ścią. Je­stem prze­ko­nana, że ból brzu­cha po­wo­du­jący de­li­katny, ale wi­doczny na zdję­ciu gry­mas to sku­tek zde­ner­wo­wa­nia i bu­dzą­cej się fa­scy­na­cji nie­zna­jo­mym har­ce­rzem. W to­a­le­cie noc­nego po­ciągu od­kryję z lek­kim prze­ra­że­niem i dziew­częcą ra­do­ścią inny po­wód na­si­la­ją­cego się bólu. Krew po­plami har­cer­ską spód­niczkę, ale i umocni mnie w prze­ko­na­niu o wła­snej do­ro­sło­ści. Już kilka dni póź­niej będę spa­ce­ro­wać z wy­so­kim chłop­cem za rękę wzdłuż dzi­wacz­nej bu­dowli – muru ber­liń­skiego, który już za kilka mie­sięcy prze­sta­nie ist­nieć. La­tem wciąż jed­nak tam stał, wszę­dzie wi­siały por­trety ko­mu­ni­stycz­nego przy­wódcy NRD, Eri­cha Ho­nec­kera. Ta „za­gra­nica” była tylko geo­gra­ficz­nie na za­chód od Pol­ski. Nocny har­cer­ski po­ciąg wiózł nas po pro­stu w głąb Im­pe­rium.

Desz­czowa je­sień 1989 roku bę­dzie ozna­czać nie tylko ko­niec że­la­znej kur­tyny, ale i mo­jej har­cer­skiej mi­ło­ści. W li­sto­pa­dzie wpadnę w roz­pacz, którą spo­tę­guje cho­roba mamy i bo­le­sna de­gra­da­cja ca­łej na­szej ro­dziny wsku­tek trans­for­ma­cji ustro­jo­wej. Tata straci naj­pierw jedną, po­tem drugą pracę, mama znowu trafi do szpi­tala.

W at­mos­fe­rze nie­do­statku i ga­lo­pu­ją­cej in­fla­cji w kraju roz­kwit­nie przed­się­bior­czość, mia­sta staną się wiel­kimi tar­go­wi­skami, na któ­rych ję­zy­kiem urzę­do­wym bę­dzie ro­syj­ski. Przy­by­sze z roz­pa­da­ją­cego się Związku Ra­dziec­kiego sprze­dają za bez­cen wy­ci­ska­cze do czosnku, koń­ską maść na ból ple­ców i inne nie­zbędne do ży­cia przed­mioty.

Pod­sta­wówkę skoń­czę z wy­róż­nie­niem. W pre­zen­cie od dziadka, ojca mo­jego taty, eme­ry­to­wa­nego na­uczy­ciela, otrzy­mam sto do­la­rów. Pie­nię­dzy – wbrew su­ge­stii ro­dzi­ców – nie odłożę, tylko prze­zna­czę na re­ali­za­cję ma­rze­nia: wy­jazdu w da­leką po­dróż.

Mam nie­całe pięt­na­ście lat, in­ter­net nie ist­nieje, nie la­tają ta­nie li­nie lot­ni­cze, a wszel­kie wy­jazdy za­gra­niczne za­ła­twia się w biu­rach po­dróży. Oglą­dam ogło­sze­nia i w końcu znaj­duję naj­bar­dziej eks­cy­tu­jącą ofertę. To wy­jazd au­to­ka­rem do Ode­ssy. Ma­rzyła mi się co prawda po­dróż po­cią­giem, środ­kiem lo­ko­mo­cji, który po­ko­cha­łam od cza­sów NRD, ale ta­kiej moż­li­wo­ści nie­stety nie ma.

Na ko­lo­ro­wej fo­to­gra­fii z po­łowy sierp­nia 1991 roku stoję osma­lona czar­no­mor­ską opa­le­ni­zną, w dżin­so­wych szor­tach i bia­łej bluzce z na­pi­sem, któ­rego już nie da się od­czy­tać. Za mną roz­po­ściera się plaża. Te­raz wiem, że tę plażę po raz ko­lejny zo­ba­czę do­piero je­sie­nią 2022 roku. I że będą na niej ta­bliczki in­for­mu­jące o za­ka­zie ką­pieli ze względu na znaj­du­jące się w mo­rzu miny. W Ode­ssie, która we wspo­mnie­niach na­sto­latki zo­stała bez­tro­skim ku­ror­tem, będą – tak jak w ca­łej Ukra­inie – cią­głe blac­ko­uty, od­głosy sy­ren i go­dzina po­li­cyjna.

W wa­ka­cje 1991 roku kraj jesz­cze nie na­zywa się Ukra­ina, jest wciąż re­pu­bliką na­le­żącą do ZSRR. A ja na­wet się nie do­my­ślam, że w Mo­skwie, sto­licy Im­pe­rium, grupa ge­ne­ra­łów szy­kuje pucz, za­mie­rza­jąc oba­lić Mi­cha­iła Gor­ba­czowa i po­wstrzy­mać pie­re­strojkę.

Parę dni póź­niej pi­lot na­szej wy­cieczki oznajmi, że wła­śnie wy­bu­chło coś w ro­dzaju po­wsta­nia i nie wia­domo, czy uda nam się w za­pla­no­wa­nym ter­mi­nie po­wró­cić do Pol­ski. W sto­licy wa­lą­cego się ZSRR na ulice wjeż­dżają czołgi, są ranni i za­bici.

Prze­jęci pa­ku­jemy wa­lizki w ode­skim ho­telu Vik­to­ria. Na ekra­nach czarno-bia­łych te­le­wi­zo­rów śle­dzimy mi­gawki z Mo­skwy. Znika po­wa­lony przez tłum po­mnik Dzier­żyń­skiego, chaos opa­no­wuje po­tęż­nie zbu­do­wany męż­czy­zna o na­zwi­sku Bo­rys Jel­cyn. 24 sierp­nia 1991 roku swoją dzia­łal­ność za­wie­sza ra­dziecka Par­tia Ko­mu­ni­styczna, a za­raz po­tem do wię­zie­nia tra­fiają od­po­wie­dzialni za pucz ge­ne­ra­ło­wie, a także ich przy­wódca, Gien­na­dij Ja­na­jew. Nasz au­to­kar wraca z Ode­ssy do Kielc z jed­no­dnio­wym opóź­nie­niem.

O wy­cho­dzą­cym z wię­zie­nia Ja­na­je­wie sły­szę po­now­nie na po­czątku 1993 roku. Kil­ka­na­ście mie­sięcy wcze­śniej utwo­rzono Wspól­notę Nie­pod­le­głych Państw. Uczę się do spraw­dzianu z geo­gra­fii, a kar­to­gra­fo­wie ca­łego świata nie tak dawno pra­co­wali po dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, żeby od nowa za­pro­jek­to­wać mapy Eu­ropy. Gra­nice wciąż się zmie­niały, po­ja­wiały się nowe, wy­swo­bo­dzone z So­juza kraje.

Parę mie­sięcy póź­niej uka­zuje się Im­pe­rium Ry­szarda Ka­pu­ściń­skiego. Je­sie­nią 1993 roku je­stem tylko ma­rzącą o ka­rie­rze pi­sarki li­ce­alistką, ale już pięć lat póź­niej zo­staję ko­le­żanką z pracy au­tora Ce­sa­rza. Od­by­wam staż w re­dak­cji „Po­li­tyki”, za­przy­jaź­niamy się. Rok 2000 okaże się prze­ło­mowy za­równo dla mnie, jak i dla Im­pe­rium. Pod­czas Tar­gów Książki we Frank­fur­cie po­mo­głam przy­go­to­wać wy­wiad z Ka­pu­ściń­skim dzien­ni­ka­rzowi bel­gij­skiej ga­zety „De Mor­gen”. Oka­zuje się nim mój przy­szły mąż i oj­ciec mo­ich dzieci, Marc Pe­irs. W tym wła­śnie roku, w at­mos­fe­rze stra­chu przed plu­skwą mi­le­nijną, wła­dzę na Kremlu przej­mie Wła­di­mir Wła­di­mi­ro­wicz Pu­tin, czło­wiek ogar­nięty ob­se­sją no­wego Im­pe­rium. Ry­szard umiera w stycz­niu 2007 roku. Nie usły­szy już słyn­nego prze­mó­wie­nia ro­syj­skiego pre­zy­denta w Mo­na­chium z lu­tego tego sa­mego roku, w któ­rym pada za­po­wiedź po­wrotu do im­pe­rial­nej po­li­tyki.

Po­ciąg do Im­pe­rium roz­pę­dzał się już od wielu, wielu lat. Ten po­ciąg, na któ­rego nie­po­ko­jący stu­kot kół kie­dyś nie zwra­cało się uwagi, prze­jeż­dża te­raz bar­dzo bli­sko. Wszy­scy mo­żemy być jego pa­sa­że­rami lub ofia­rami.

Kiedy pi­szę te słowa, jest sty­czeń 2023 roku. Po je­sieni wy­peł­nio­nej nie­bez­piecz­nymi po­dró­żami na Wschód ukry­wam się, wła­ści­wie nie wy­cho­dzę na ze­wnątrz. Róż­nymi ka­na­łami płyną do mnie po­gróżki ro­syj­skich trolli, ży­cze­nia śmierci, pre­cy­zyjne opisy moż­li­wych eg­ze­ku­cji. Sta­ram się nie trak­to­wać tego wszyst­kiego zbyt po­waż­nie, ale po tym, co się wy­da­rzyło kilka dni temu, a o czym jesz­cze nie mam siły pi­sać, mu­szę za­cho­wać ostroż­ność. Na ra­zie ni­g­dzie nie wy­jadę. Mam czas, żeby opi­sać kilka zu­peł­nie nie­zwy­kłych po­dróży na Wschód od po­czątku XXI wieku aż do 2022 roku, roku wojny.OD­JAZD, 5 PAŹ­DZIER­NIKA 2022

Re­ise­fie­ber

Od końca lu­tego 2022 roku z Dworca Cen­tral­nego w War­sza­wie nie od­jeż­dżają już luk­su­sowe po­ciągi Po­lo­nez do Mo­skwy. Ani żadne inne, które prze­kra­cza­łyby wschod­nią gra­nicę. Nie la­tają też sa­mo­loty. Droga do Ro­sji wy­daje się nie ist­nieć. Jakby na­gle w sza­leń­stwie wojny to wiel­kie pań­stwo znik­nęło z mapy. Jak do­trzeć do kraju, do któ­rego te­raz się nie jeź­dzi? Do kraju, który sam ska­zał się na izo­la­cję? Wiem, że wciąż funk­cjo­nuje kilka przejść gra­nicz­nych dla ru­chu sa­mo­cho­do­wego. Nie mogę jed­nak po­je­chać wła­snym au­tem. Mam do po­ko­na­nia po­nad dzie­sięć ty­sięcy ki­lo­me­trów w jedną stronę. Mój wy­słu­żony sa­mo­chód nie dałby rady w Im­pe­rium, któ­rego drogi są czę­sto nie­prze­jezdne, bo nie służą lu­dziom i ich po­trze­bom, ale zu­peł­nie in­nym ce­lom. Na­wet przy­roda w Ro­sji wy­daje się nie­go­ścinna. Choć jest do­piero po­czą­tek paź­dzier­nika, to wiem, że tem­pe­ra­tura na mo­jej tra­sie spad­nie do mi­nus kil­ku­na­stu stopni, będą bu­rze śnieżne, błota i ulewy. Dla­tego le­piej nie po­dró­żo­wać po Im­pe­rium żad­nym cia­łem ob­cym, żadną ma­szyną z im­portu, na przy­kład ze sło­necz­nej Ita­lii, ale ko­rzy­stać z tego, co jest na miej­scu, co wła­dza wy­po­ży­cza lu­dziom do tego, by się pod jej kon­trolą i apro­batą prze­miesz­czali. Wła­sny sa­mo­chód ozna­czałby wol­ność, ale w kraju, w któ­rym wol­no­ści od­uczono, jest ona czymś nie­bez­piecz­nym, czymś, co spra­wia kło­pot i dys­kom­fort. Chcę być moż­li­wie nie­wi­dzialna, po­dobna do reszty. Może w ten spo­sób uda mi się wię­cej zro­zu­mieć, zbli­żyć do lu­dzi, któ­rzy wy­dają mi się tak bli­scy i za­ra­zem tak od­le­gli.

Moż­li­wo­ści do­jazdu do Ro­sji drogą lą­dową jest kilka: przez Bia­ło­ruś, przez Ka­li­nin­grad lub przez pań­stwa bał­tyc­kie. Za­nim ku­pi­łam bi­let, prze­li­czy­łam ki­lo­me­try na kiep­skich dro­gach i mar­twe go­dziny, które trzeba spę­dzić na przej­ściach gra­nicz­nych. Z rów­na­nia wy­szedł mi Tal­lin, od­da­lony od gra­nicy z Ro­sją o dwie­ście ki­lo­me­trów. Tędy bie­gnie trasa E-20, łą­cząca – przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie – Shan­non w Ir­lan­dii, przez Mo­rze Pół­nocne i Bał­tyk, z Pe­ters­bur­giem. W umy­słach in­ży­nie­rów wy­ty­cza­ją­cych trasy ła­two jest sko­mu­ni­ko­wać Za­chód ze Wscho­dem. Wzdłuż E-20 Es­to­nia łą­czy się z Im­pe­rium mo­stem na Na­rwie, tak zwa­nym Mo­stem Przy­jaźni, zbu­do­wa­nym w cza­sach so­wiec­kich. Kiedy po­wsta­wał, kraje Pri­bał­tyki były re­pu­bli­kami ZSRR.

Au­to­bus to mo­del z lat dzie­więć­dzie­sią­tych, pach­nący cha­rak­te­ry­styczną mie­szanką sta­rych ka­na­pek i de­ter­gentu. Mo­głam do niego wsiąść już na dworcu w War­sza­wie, ale wy­bra­łam Tal­lin, bo tak jest naj­szyb­ciej, nie chcę tra­cić czasu, tylko jak naj­szyb­ciej do­trzeć w głąb Ro­sji. Mam tylko kilka ty­go­dni na tę po­dróż i mu­szę spę­dzić jak naj­wię­cej czasu w miej­scach, które chcę opi­sać.

W au­to­bu­sie do Im­pe­rium je­stem je­dy­nym przy­by­szem z Za­chodu. Nie­stety zwra­cam na sie­bie uwagę, wi­dzę to po ukrad­ko­wych spoj­rze­niach współ­pa­sa­że­rów. Zdra­dza mnie fry­zura, wciąż w miarę zre­lak­so­wany wy­raz twa­rzy i cie­ka­wość. Sie­dzący w au­to­bu­sie lu­dzie są spięci, za­my­śleni, ze wzro­kiem utkwio­nym w te­le­fo­nach. Chęt­nych do prze­kra­cza­nia gra­nicy z Ro­sją nie ma wielu – za­peł­niona jest tylko jedna trze­cia miejsc. Po­nury kie­rowca, Ro­sja­nin, długo spraw­dza moje do­ku­menty. Wresz­cie po­zwala mi usiąść. Do­okoła sami Ro­sja­nie, młody męż­czy­zna z Ka­zach­stanu, para se­nio­rów z Ar­me­nii i je­den Ukra­iniec. Na pu­stych sie­dze­niach leżą czarne re­kla­mówki na cho­robę lo­ko­mo­cyjną. Nikt nie roz­ma­wia. Na nie­liczne, zdaw­kowe py­ta­nia (Czy nie bę­dzie prze­szka­dzać, jak się roz­łoży sie­dze­nie? Ile ki­lo­me­trów do gra­nicy?) pa­dają krót­kie rze­czowe od­po­wie­dzi. Na chwilę przed od­jaz­dem przy­cho­dzi mi ir­ra­cjo­nalna myśl, żeby zre­zy­gno­wać z po­dróży. Od­ga­niam ją, choć wiem, że bę­dzie do mnie wra­cać. Czuję zna­jomy ścisk w żo­łądku.

Żeby prze­kro­czyć gra­nicę Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej je­sie­nią 2022, trzeba mieć wizę, ne­ga­tywny wy­nik te­stu na CO­VID, sporo go­tówki i jed­nak tro­chę od­wagi. W Ro­sji, wsku­tek sank­cji na­ło­żo­nych po agre­sji na Ukra­inę, nie dzia­łają za­chod­nie karty płat­ni­cze, ale to nie wszystko. Pol­skie Mi­ni­ster­stwo Spraw Za­gra­nicz­nych tuż przed moim wy­jaz­dem wy­dało ko­mu­ni­kat: „Zwra­camy uwagę na dzia­ła­nia miej­sco­wych służb, jak ar­bi­tralne za­trzy­ma­nia, prze­szu­ki­wa­nia te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych oraz po­ten­cjalne unie­moż­li­wie­nie wy­jazdu z Ro­sji w przy­padku po­sia­da­nia po­dwój­nego oby­wa­tel­stwa”. Czło­wiek po­dró­żu­jący do Im­pe­rium jest zdany na sie­bie, bo jak in­for­mują służby, po­moc kon­su­larna jest bar­dzo ogra­ni­czona. Trzeba więc prze­wi­dzieć każdą ewen­tu­al­ność, po­in­for­mo­wać za­ufane osoby o pla­nie po­dróży, roz­mie­ścić go­tówkę w róż­nych miej­scach. I ja­koś upo­rać się z lę­kiem, który trudno na­zwać. Tym­cza­sem wszy­scy zna­jomi za­da­wali mi przed wy­jaz­dem to samo py­ta­nie:

– Nie bo­isz się?

Szczera od­po­wiedź jest tylko jedna. Boję się. To jest strach oso­bliwy, zu­peł­nie inny niż ten, który to­wa­rzy­szył mi w trak­cie po­bytu w za­ata­ko­wa­nej przez Ro­sję Ukra­inie. Tam za­gro­że­nie jest wy­raźne i okre­ślone. By­łam nie­da­leko Cher­so­nia, wi­dzia­łam znisz­cze­nia po ude­rze­niach ra­kiet, ba­ry­kady i ru­iny. Tak jak wszy­scy spraw­dza­łam alerty prze­ciw­bom­bowe i cho­wa­łam się przed go­dziną po­li­cyjną. To też był strach, ale w Ukra­inie udziela się od­waga Ukra­iń­ców, po­czu­cie wspól­noty i wiara w to, że w ra­zie nie­szczę­ścia znajdą się lu­dzie chętni do po­mocy.

Wy­jazd do Ro­sji jest czymś zu­peł­nie in­nym. To wy­prawa w ciem­no­ści. Na­leży szybko przy­swoić so­bie re­guły gry. Wo­kół czają się upiory. Nie wia­domo, które z nich są praw­dziwe i groźne, a które ist­nieją tylko w wy­obraźni. Ciem­no­ści są ogromne. Można się w nich za­gu­bić i już ni­gdy nie wró­cić. Myśl o tym, że w tym wiel­kim kraju każdy jest mi­kro­sko­pijną mrówką, może być za­równo po­cie­sze­niem, jak i po­wo­dem lęku. Komu by się chciało zaj­mo­wać cie­kaw­skim przy­by­szem z Pol­ski, skoro wo­kół są 143 mi­liony miesz­kań­ców? Zwłasz­cza że trwa mo­bi­li­za­cja, w ca­łym pań­stwie przed ko­mi­sją woj­skową ukry­wają się setki ty­sięcy męż­czyzn, z któ­rych część pró­buje zbiec za gra­nicę. Z dru­giej strony, je­śli w tym ol­brzy­mim kraju za­ginę w tak zwa­nych nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, to kiedy ktoś za­cznie mnie szu­kać? Wy­obraź­nia pod­po­wiada roz­ma­ite sce­na­riu­sze, ja­sne, że prze­sa­dzone, ale kto tak na­prawdę wie, co się te­raz w Ro­sji dzieje.

Wła­śnie dla­tego tam jadę: chcę na wła­sne oczy zo­ba­czyć, jak bar­dzo jest źle. Ro­sja opu­sto­szała z nie-Ro­sjan, co­raz bar­dziej za­myka się w swoim sza­leń­stwie. A z sza­lo­nym kra­jem jest jak z pa­cjen­tem w szpi­talu psy­chia­trycz­nym – za­miast po­zo­sta­wiać go sa­memu so­bie, le­piej za­in­sta­lo­wać w jego po­koju ka­merę i go ob­ser­wo­wać. A więc jadę z moją małą ka­merą. Wła­ści­wie tylko ze smart­fo­nem, który teo­re­tycz­nie mogą mi ode­brać albo przy­naj­mniej skon­tro­lo­wać. Wy­star­czy, że zaj­rzą na me­dia spo­łecz­no­ściowe i zo­ba­czą ukra­iń­ską ro­dzinę uchodź­ców, któ­rzy się u nas za­trzy­mali. Albo żółto-nie­bie­ską flagę.

My­ślę o tym wszyst­kim i nie po­tra­fię się za bar­dzo od­prę­żyć, choć sie­dze­nia w wy­słu­żo­nym au­to­bu­sie są cał­kiem wy­godne. Wciąż jesz­cze je­ste­śmy w Es­to­nii, w bez­piecz­nych gra­ni­cach Unii Eu­ro­pej­skiej. Ale za nie­całą go­dzinę to się zmieni. Zmierzch za­ciera gra­nicę mię­dzy pół­nocną rów­niną, wszech­obecną wodą i nie­spo­koj­nym nie­bem. Pada, za oknami au­to­busu drzewa szar­pie wiatr znad Za­toki Fiń­skiej. W tym nad­bał­tyc­kim kraju po­goda nie roz­piesz­cza, ale do tego wszy­scy przy­wy­kli, nie to jest tu­taj naj­więk­szym zmar­twie­niem. Es­to­nia jest po­dzie­lona. Jedna trze­cia lud­no­ści to Ro­sja­nie, ro­syj­ski sły­chać do­słow­nie wszę­dzie. Ci naj­bied­niejsi ru­sko­ję­zyczni draż­nią Es­toń­czy­ków: piją i spra­wiają kło­poty. Bo­gaci Ru­scy też draż­nią, bo do nich na­leżą im­po­nu­jące da­cze na wielu z po­nad ty­siąca pię­ciu­set es­toń­skich wy­se­pek. Po lu­to­wej in­wa­zji na Ukra­inę na­pię­cie wzro­sło jesz­cze bar­dziej. Po­ja­wiły się in­for­ma­cje, że Ro­sja­nie wer­bują agen­tów po­śród ro­syj­sko­ję­zycz­nej lud­no­ści Es­to­nii, czę­sto prze­kra­cza­ją­cej gra­nicę na tym sa­mym przej­ściu, na które wła­śnie je­dziemy.

Co ro­bić? Na chwilę przed od­jaz­dem przy­cho­dzi mi do głowy ir­ra­cjo­nalna myśl, żeby zre­zy­gno­wać z po­dróży. Od­ga­niam ją, choć wiem, że bę­dzie do mnie wra­cać.

Ki­lo­me­try ucie­kają szybko, już nie­długo stracę za­sięg w ko­mórce. Czę­ścią lęku przed po­dró­żo­wa­niem do Ro­sji jest też mniej prze­ra­ża­jąca, ale prze­cież obecna obawa lo­gi­styczna. Czy VPN za­działa? Bez niego nie można ko­rzy­stać z Fa­ce­bo­oka, In­sta­grama, Twit­tera czy po­pu­lar­nych ser­wi­sów stre­amin­go­wych. Spo­koj­nie wy­trzy­mam bez oglą­da­nia se­riali, ale czy po­ra­dzę so­bie z ko­mu­ni­ka­cją, prze­jaz­dami, za­kwa­te­ro­wa­niem? Czy za­bra­łam wy­star­cza­jąco dużo ru­bli i euro nie tylko, by prze­żyć, ale i na ja­kieś ewen­tu­alne ła­pówki?

Jesz­cze nie prze­kro­czy­łam gra­nicy, ale prze­cież wiem do­brze, co po­czuję za te kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów. Po raz ko­lejny do­świad­czę tego sa­mego pchnię­cia w brzuch, bo­le­snego skur­czu uświa­da­mia­ją­cego, że ta część świata wcale mnie u sie­bie nie chce. Tak do­brze to znam, a jed­nak za­wsze wie­rzę, że kie­dyś bę­dzie ina­czej. Zwłasz­cza gdy z bez­piecz­nej od­le­gło­ści wła­snego domu prze­glą­dam za­sty­głe na fo­to­gra­fiach wspo­mnie­nia z po­przed­nich po­dróży do Ro­sji.

Być może wszę­dzie je­ste­śmy obcy, a po­czu­cie przy­na­leż­no­ści jest ilu­zją lu­dzi, któ­rzy się nie prze­miesz­czają. Są jed­nak miej­sca, gdzie to od­czu­cie jest mniej­sze, pra­wie nie­zau­wa­żalne. W Im­pe­rium do­świad­cza się go wszę­dzie i czę­sto, bo nikt się tu o ob­cych nie trosz­czy. Obcy są nie­mile wi­dziani – za bar­dzo przy­po­mi­nają o ist­nie­niu sys­te­mów, w któ­rych jed­nostka w sto­sunku do wła­dzy zaj­muje nieco wyż­szą po­zy­cję. Pa­mię­tam, że za­uwa­ży­łam to już dawno temu, pod­czas pierw­szych po­dróży do tego kraju, ale wtedy ta nie­chęć wy­dała mi się czymś wła­ści­wym ro­syj­skiej biu­ro­kra­cji, re­lik­tem ko­mu­ni­zmu. Sy­tu­acje zde­rze­nia z po­nurą an­ty­pa­tią zda­rzały mi się na po­czcie, w ka­sie, w okien­kach roz­ma­itych in­sty­tu­cji, ale zwy­kli miesz­kańcy byli dla mnie zwy­kle mili lub przy­naj­mniej neu­tralni. To były jed­nak czasy sprzed wojny. Wtedy do Ro­sji la­ta­łam sa­mo­lo­tem albo przy­jeż­dża­łam po­cią­giem z War­szawy. Ten sam po­ciąg przy­wo­ził też Ro­sjan do Pol­ski. Mię­dzy Im­pe­rium a resztą Eu­ropy ist­niała łącz­ność, która zo­stała ze­rwana.

Od­kąd zbli­ży­li­śmy się do strefy nad­gra­nicz­nej, z au­to­bu­so­wego ra­dia płyną wy­łącz­nie ro­syj­skie pio­senki. Wszyst­kie wy­dają się smutne i ana­chro­niczne. Wjazd na te­ren Fe­de­ra­cji to jak po­dróż w cza­sie do końca lat osiem­dzie­sią­tych, do przed­cy­fro­wej epoki zim­nej wojny. Taka też jest prze­prawa gra­niczna. Kie­rowca przy­go­to­wuje nas przez mi­kro­fon – każe przy­go­to­wać pasz­porty, otwo­rzyć je na fo­to­gra­fii ze zdję­ciem. Za­daje też nie­po­ko­jące py­ta­nie, czy ktoś z po­dróż­nych ma ukra­iń­skie oby­wa­tel­stwo. Zgła­sza się młody męż­czy­zna. Kiedy prze­je­dziemy przez kon­trolę es­toń­ską, która prze­biega dość spraw­nie, chło­pak z Ukra­iny bę­dzie mu­siał opu­ścić au­to­bus. Od­pro­wa­dzam go wzro­kiem, wi­dzę, że wcho­dzi z żoł­nie­rzami do ni­skiego bu­dynku, drzwi się za­my­kają. Współ­pa­sa­że­ro­wie w ogóle się nim nie in­te­re­sują, ale wła­ści­wie ni­kim się nie in­te­re­sują. Nikt się ni­czemu nie dziwi, nikt nie wy­raża znie­cier­pli­wie­nia. Żad­nych in­te­rak­cji, zbęd­nych py­tań, ge­stów czy na­wet wes­tchnięć. Żad­nego pa­trze­nia w oczy. Ro­syj­scy po­gra­nicz­nicy po­ja­wiają się z psami i la­tar­kami. Do au­to­busu wcho­dzi też ko­bieta w śred­nim wieku, która przed­sta­wia się jako in­spek­tor sa­ni­tarny. Mamy jej po­ka­zać te­sty na CO­VID. Ogląda je za po­mocą ma­łej la­tarki. Sły­chać, że ob­li­cza liczbę go­dzin, które mi­nęły od po­szcze­gól­nych wy­ma­zów. Nie może być wię­cej niż sie­dem­dzie­siąt dwie. Po­tem ko­lejni po­gra­nicz­nicy. Znowu zbie­rają wszyst­kie pasz­porty i wy­no­szą do jed­nej z bu­dek. Dość szybko do­sta­jemy je jed­nak z po­wro­tem. Te­raz ko­lejny etap prze­prawy: wszy­scy mają wy­siąść i za­brać ze sobą swoje rze­czy, także pro­wiant oraz duże torby z ba­gaż­nika. Wcho­dzimy do ob­skur­nego oświe­tlo­nego ja­rze­niów­kami kon­te­nera. Po­kor­nie usta­wiamy się w ko­lejce do okienka kon­troli gra­nicz­nej. Wciąż ni­g­dzie nie wi­dać męż­czy­zny z Ukra­iny. Spraw­dza­nie każ­dego trwa kilka mi­nut. Cel­niczka świ­druje wzro­kiem, od­dala i przy­bliża pasz­port, marsz­czy czoło, groź­nie wpa­tru­jąc się w zdję­cie. Każdy jest po­ten­cjal­nie po­dej­rzany. Tylko o co? Nie wia­domo. Wresz­cie moja ko­lej. Ci­che stu­dio­wa­nie fo­to­gra­fii. Stoję spo­koj­nie, od­dy­cham. Wiem, że wszystko jest w po­rządku, mam ważny pasz­port, wizę i inne pa­piery, a jed­nak w żo­łądku czuję ucisk. Ko­bieta mru­czy coś pod no­sem i pyta, czy ro­zu­miem po ro­syj­sku. Od­po­wia­dam twier­dząco. Każe mi ze­trzeć ma­ki­jaż. Za­sta­na­wiam się, czy do­brze zro­zu­mia­łam. Przez chwilę stoję bez ru­chu. Cel­niczka po­ka­zuje znie­cier­pli­wio­nym ge­stem, co mam zro­bić. Teo­re­tycz­nie cho­dzi o to, żeby się bar­dziej upodob­nić do sie­bie na zdję­ciu. A tak na­prawdę o to, by po­ka­zać, kto ma wła­dzę. Znam re­guły. Do­ty­kam pal­cami po­wiek. Ni­czego nie ście­ram, ale oka­zuję zro­zu­mie­nie re­guł gry. Ko­bieta kiwa głową, huk cięż­kiej pie­czątki z na­zwą przej­ścia gra­nicz­nego, Iwa­no­gród, oznaj­mia, że we­ry­fi­ka­cja za­koń­czona po­zy­tyw­nie. Do­staję pasz­port, w na­grodę mogę przejść dwa me­try w głąb Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej, ale nie da­lej. To ostatni etap od­prawy: kon­trola ba­gażu. Na­leży wszyst­kie torby uło­żyć na ta­śmie, a sa­memu przejść przez bramkę jak na lot­ni­sku. Na krze­seł­kach z dru­giej strony sie­dzą współ­pa­sa­że­ro­wie, któ­rzy ca­łość gra­nicz­nego ma­gla mają już za sobą. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach otwie­rają się jedne z kilku ta­kich sa­mych drzwi w hali kon­te­nera i po­ja­wia się nasz współ­pa­sa­żer Ukra­iniec. Ma nie­we­sołą minę, ale jed­nak go pu­ścili. Pró­buję za­ga­dać. Py­tam go, czy było ciężko.

– Tak, bar­dzo ciężko. – Od­wraca się, nie ma ochoty mó­wić wię­cej. To, co wy­da­rzyło się za za­mknię­tymi drzwiami, po­zo­sta­nie ta­jem­nicą.

Pod kon­te­ner pod­jeż­dża nasz au­to­bus. Mo­żemy się z po­wro­tem ła­do­wać do środka. Wjeż­dżamy w chłodną ro­syj­ską noc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: