Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Portret miłości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Portret miłości - ebook

Fedora jest córka Alexandra Colwyna, który jest znanym i cenionym pasjonatem sztuki i renowatorem dzieł. Choroba jednak zmusiła go do zaprzestania pracy, co wprowadziło rodzinę w duże tarapaty finansowe. Fedora została jednak wyedukowana przez ojca sztuki renowacji i swoim talentami prawie mu dorównuje. Wiernym towarzyszem Fedory jest sługa Jim. Razem starają się związać koniec z końcem, wiedząc że nie mogą sprzedać żadnego z dzieł ojca, gdyż te są własnością brata Filipa. Filip przebywa na froncie w Indiach i do czasu do czasu przesyła jakąś kwotę pieniędzy, która starcza jednak na bardzo krótko. Pewnego dnia do ojca Fedory przychodzi list. Otwiera go Fedora i dowiaduje się, że znany i bardzo zamożny hrabia Heversham, chce aby Alexander przybył do niego na zamek i zajął się jego dziełami. Fedora wie, że ojciec nie podoła temu zadaniu, ale ona owszem. Postanawia więc zabrać ojca do hrabiego, ale renowacją dzieł zajmie się ona. Kwota, którą zapłaci hrabia wybawi ich z kłopotów do powrotu brata Filipa. Po przyjeździe na zamek Fedora poznaje hrabiego, dowiaduje się również o tajemniczej śmierci jego żony. Czy uda jej się zastąpić ojca? Czy hrabia odnajdzie ukojenie w ramionach Fedory?

 

Mary Barbara Hamilton Cartland (1901–2000) pseud. Barbara Cartland, brytyjska powieściopisarka, znana z pisania licznych romansów i powieści miłosnych. Napisała 723 książki w tym 5 biografii. Była jedyną córką brytyjskiego oficera, majora Bertrama Cartlanda, który zginął podczas I wojny światowej. Ukończyła college dla dziewcząt w Malvern, po którym rozpoczęła pracę reporterki zajmującej się sprawami społecznymi i pisarki powieści miłosnych. Z początku prowadziła kolumnę plotek w Daily Express. W roku 1923 opublikowała pierwszą powieść „Jigsaw”, która stała się bestsellerem. W jej powieściach ukształtował się specyficzny styl, konstrukcja akcji, osadzenie w realiach historycznych. Mimo schematycznej akcji, jej późniejsze powieści cieszyły się powodzeniem. W roku 1983 jej nazwisko umieszczono w księdze Guinnessa. W połowie lat 90 sprzedała swą miliardową książkę. Zgodnie ze wspomnieniem pośmiertnym opublikowanym w The Daily Telegraph Cartland zerwała swe pierwsze zaręczyny po poznaniu szczegółów stosunku płciowego i doznała szoku. Ostatecznie wyszła za mąż w roku 1932 za oficera Alexandra George'a McCorquodale'a. Jej córka, Raine Spencer, była w późniejszym czasie macochą księżnej Diany. Po rozwodzie w r. 1936 wyszła za Hugh McCorquodale, z którym miała dwóch synów.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-11-77045-0
Rozmiar pliku: 437 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autorki

Wiele wyśmienitych kolekcji obrazów znajdujących się w rodowych domach Wielkiej Brytanii pozostało na szczęście wciąż nienaruszonych. Zamek Althorp w Northamptonshire mieści jedną z najwspanialszych takich kolekcji, należącą do mojego zięcia, hrabiego Spencera.

Jest on właścicielem 20 obrazów van Dycka, oszałamiających swym pięknem, doskonałością techniczną tego artysty i jego zdolnością wniknięcia w głąb ludzkiej natury. Urodzony w 1599, zmarł van Dyck w roku 1641, stworzywszy jednak w tym krótkim okresie setki zadziwiających swą wspaniałością obrazów.

Karol I kazał wypłacać mu rocznie 200 funtów, podarował dwie posiadłości i nadał tytuł rycerski. W istocie żaden artysta bardziej sobie na to nie zasłużył.Rozdział 1

Rok 1841

Fedora wycierała właśnie kurze w saloniku, kiedy w drzwiach pojawił się Jim. Był to niewysoki, muskularny mężczyzna w średnim wieku, z włosami lekko siwiejącymi na skroniach. Jego pełne dobroci oczy patrzyły na nią z oddaniem i wiernością.

— Nic z tego, panienko — powiedział. — Więcej jedzenia nam nie da, póki mu nie zapłacimy.

Fedora westchnęła. Spodziewała się tego. Jedyny sklep w wiosce i tak był już dla nich nad wyraz pobłażliwy; ich rachunek był tak wysoki, że wstydziła się nawet poprosić o bochenek chleba.

— Będziemy musieli coś sprzedać — powiedziała bardziej do siebie niż do Jima.

— Mógłbym wziąć jeden obraz do Londynu, panienko.

— Wiesz przecież, że nie mamy prawa ich sprzedawać — odparła Fedora. — Należą do panicza Filipa. Cóż by powiedział, gdyby po powrocie do domu zobaczył, że ich tu nie ma?

— Mnie się zdaje, że wcale by na to nie patrzył, gdyby panienka i pan już w grobach leżeli.

Fedora znowu westchnęła.

Zawzięcie walczyła przeciwko sprzedaniu ostatnich rzeczy w tym domu, podczas gdy jej brat próbował na Wschodzie dorobić się fortuny. Zawsze uważała, że rozstanie się z obrazami przez wieki kolekcjonowanymi przez wiele pokoleń Colwynów byłoby zdradą własnej krwi.

Kolekcja Mountsorrel cieszyła się znaczną sławą. Byłaby jeszcze bardziej znana, gdyby kiedykolwiek odbywały się tu przyjęcia. Nie było ich jednak na to stać. Trudno sobie wyobrazić, jak ojcu udawało się tak długo wytrwać w tym ogromnym domu, który przechodził z ojca na syna od czasów królowej Elżbiety. Odziedziczył wraz z domem pokaźną listę długów, od których nie był w stanie się uwolnić. Wyglądało na to, że przejdą one z kolei na jego jedynego syna.

Właściciel Mountsorrel był jednak tak dumny ze swego dziedzictwa, że nie opuściłby go nawet, gdyby było tylko marną ziemianką.

Zajmował wraz z córką zaledwie kilka pokoi ogromnego domu. W pozostałej części zapadał się sufit, pod boazerią gnieździły się szczury, podczas deszczu nieszczelne okna przepuszczały wodę, a dziury w dachu powiększały się z roku na rok.

W pokojach, które zajmowali, były wytarte dywany, pożółkłe zasłony i krzesła, na których nie sposób wygodnie usiąść, lecz na ścianach wisiały obrazy warte fortunę.

Miał je naturalnie odziedziczyć Filip, a po nim jego synowie, wnuki i kolejne pokolenia Colwynów.

Jeśli nawet byli kiedyś jacyś opiekunowie, których pieczy powierzono obrazy, Fedora nigdy o nich nie słyszała, poza tym przypuszczała, że większość z nich i tak dawno już nie żyła.

Zresztą nie potrzeba było żadnych strażników dla zachowania kolekcji, która dla każdego Colwyna była tak cenna, że niejeden bez wahania oddał za nią życie.

Ilekroć rozglądała się wokół, nie mogła się nadziwić, że widzi obrazy, za które muzea zapłaciłyby każdą sumę.

Było pośród nich płótno Holbeina, artysty, który w niezwykły sposób potrafił przenikać ludzkie dusze. Kolorystycznie doskonale harmonizowało z wiszącym obok dziełem Hogartha.

Wiedząc, że nigdy nie mogłaby się rozstać z żadnym z tych dwóch obrazów, Fedora przeniosła wzrok na portret namalowany przez Fragonarda. Alexander Colwyn mógł wpatrywać się w ten obraz godzinami. Twierdził, że artyście udało się osiągnąć idealną równowagę realizmu i abstrakcji. Fedora wiedziała, że niezależnie od tego, co musiałaby sprzedać, tego płótna nie mogła swemu ojcu odebrać.

Zatrzymała się z kolei przed Raeburnem. Przykuwał wzrok energicznymi pociągnięciami pędzla, intensywnymi kolorami i, co nieraz podkreślał ojciec, zrozumieniem ludzkiego charakteru.

— Cóż za artysta! — powtarzał często. — A przecież nie robił żadnych szkiców, malował od razu na płótnie.

Fedora z rozpaczą odwróciła się od Raeburna w stronę obrazu van Dycka. Był to portret właściciela Mountsorrel na tle domu, w kapeluszu na głowie i z laską w dłoni. Wyglądał tak, jakby właśnie wybierał się na przechadzkę po ogrodach.

Patrząc na obrazy zdawała sobie sprawę, że cokolwiek by się stało, portrety rodzinne muszą pozostać w kolekcji. Raczej do siebie samej niż stojącego obok Jima powiedziała:

— W tym pokoju nie możemy tknąć niczego.

— W drugim pokoju stoją jeszcze inne obrazy, oparte o ścianę.

Fedora jęknęła.

— Nad nimi papa teraz pracuje. Od razu by się zorientował, gdyby któregoś zabrakło.

W Mountsorrel uderzające było to, że w zaniedbanym i na wpół zrujnowanym domu każdy wiszący na ścianie obraz lśnił jak świeżo wypolerowany klejnot.

Alexander Colwyn wszedł w posiadanie podupadającej spuścizny swych przodków w stosunkowo młodym wieku i postanowił sam zająć się obrazami.

Pomimo że stanowiły one dumę jego ojca i dziadka, były bardzo zaniedbane. Niektóre wypadały już z ram, z innych złuszczała się farba, a wszystkie tak z wiekiem pociemniały, że ich pierwotny kolor i piękno dawno się zatarły.

Podczas studiów w Oxfordzie Alexander Colwyn miał przyjaciela, który prócz tytułu odziedziczył ogromny dom i wspaniałą kolekcję obrazów. Dostał także w spadku wystarczającą ilość pieniędzy, by móc utrzymać swe obrazy w doskonałym stanie.

Alexander Colwyn kilkakrotnie był jego gościem. Dowiedział się przy okazji, kto — jako najlepszy w kraju restaurator — powinien zająć się jego obrazami, aby przywrócić je do stanu, w jakim wyszły spod pędzla artysty.

Skontaktował się z owym człowiekiem i namówił, by przyjął go do siebie na ucznia.

Po powrocie do domu rozpoczął pracę nad własnymi obrazami, kolejno przywracając je wszystkie do pierwotnej doskonałości.

Tym sposobem zamiłowanie, które zrodziło się z potrzeby, stało się teraz, jak często mawiała Fedora przekomarzając się z ojcem, niemalże jego zawodem.

Wielu przyjaciół prosiło Alexandra Colwyna o pomoc w odnowieniu ich kolekcji, a on z niekłamaną przyjemnością spełniał te prośby.

Fedora, słysząc podziękowania dla ojca, w których nigdy nie wspomniano o pieniądzach, myślała z goryczą, że za cenę kupna wszystkich materiałów potrzebnych do odnowienia skarbów bogaczy, oni nie mieli co włożyć do ust.

Przez ostatni rok Alexander Colwyn czuł się jednak tak źle, że zmuszony był odmawiać pomocy nawet najlepszym przyjaciołom.

Fedora wiedzą dorównywała już ojcu i podczas wspólnej pracy cieszyła się jego pełnym zaufaniem. Zastanawiała się często, czy nie powinna przyjmować ofert renowacji obrazów za odpowiednim wynagrodzeniem.

Wiedziała jednak, że ojciec byłby podobnym pomysłem wzburzony. Nie warto było nawet proponować mu tego, bo z pewnością uznałby to za uwłaczające jego godności.

Teraz jednak znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Zdawała sobie sprawę, że jeśli nie wymyśli jakiegoś sposobu na zdobycie pieniędzy, jej ojciec może umrzeć.

Doskonale wiedziała, że jego stan pogarszała nie tylko choroba, ale i niedożywienie, a ona nie mogła kupować mu jedzenia, które zalecał doktor.

Kiedy Filip był w domu, polował na króliki albo na kaczki przy płynącym przez stary park strumieniu lub nad jeziorem. Było ono kiedyś naprawdę piękne, lecz zaniedbane zarosło szuwarami, irysami i liliami wodnymi.

Teraz Filipa nie było, a Jim nie umiał obchodzić się z bronią. Zresztą i tak nie starczyłoby pieniędzy na zakup naboi.

Mieli wprawdzie kilka kur, które znosiły jajka, ale powoli zjadali te, które były już za stare, by się nieść.

Warzywa uprawiane przez Jima nie miały wystarczającej wartości odżywczej dla człowieka, któremu lekarz zalecił mięso i jak najbardziej pożywne potrawy.

— Rozejrzyjmy się jeszcze na górze — powiedziała Fedora. — W moim pokoju wisi obraz Fra Filippo Lippiego. Może papa nic nie spostrzeże.

Mówiąc to doskonale wiedziała, że pozbycie się wyśmienitego dzieła przedstawiającego Madonnę z Dzieciątkiem oznaczałoby dla niej niemal utratę części własnego istnienia. Fedora tak często podziwiała subtelność obrazu Lippiego, jego wyczucie koloru, tajemniczość i towarzyszącą jej atmosferę zamyślenia, że z czasem stał się on niemal częścią niej samej.

Do wyboru pozostał już tylko jeden obraz, który był jej najbliższy ze wszystkich, i to z jeszcze bardziej osobistych powodów. Był to „Odpoczynek w drodze do Egiptu” van Dycka, który po śmierci matki przeniosła do swojej sypialni.

Ojciec zawsze powtarzał, że Madonna ze Świętym Dzieciątkiem na ręku przypominała mu kobietę, którą poślubił. Matka przyjmowała ten komplement, gdyż podobieństwo między nimi było rzeczywiście uderzające.

Pewnego razu powiedziała Fedorze:

— Może on rzeczywiście mnie przypomina, ale jeśli chodzi o ciebie, kochanie, mógłby być wręcz twoim portretem.

Ta myśl tak głęboko poruszyła Fedorę, że wpatrywała się w portret tak długo, aż poczuła, że jeśli nawet wcześniej nie było między nimi podobieństwa, to stopniowo jej twarz upodobniła się do rysów Madonny.

Miękkie ciemne włosy tak samo okalały jej owalną twarz o prostym nosie i ogromnych niewinnych oczach.

— Jakże mogłabym się z nim rozstać? — pytała się teraz.

Myśl o utracie czegoś równie pięknego głęboko ją zabolała. Podeszła do okna, by spojrzeć na bezładnie splątane zarośla, które pozbawione opieki ogrodnika rozrosły się w prawdziwą dżunglę — piękną, dziką i prymitywną.

— Tak nie może dłużej być, panienko — odezwał się zza jej pleców Jim. — Trzeba wreszcie coś zrobić.

— Wiem, Jim, bardzo mi wstyd, że i ty musisz cierpieć razem z nami. Nie wiem zresztą, co byśmy bez ciebie poczęli.

Jim już od roku nie dostawał pensji, był za to tak samo głodny jak ona. Oboje jedli jak najmniej, aby więcej zostało dla ojca, który i tak ostatkiem sił trzymał się przy życiu.

— Jeszcze dziś podejmę decyzję — postanowiła Fedora — a kiedy papa pójdzie spać, zapakujemy obraz i zawieziemy go do pana Lewensteina do Londynu. On na pewno da nam godziwą cenę.

Pan Lewenstein prosił często jej ojca, by zgodził się za odpowiednią opłatą odnowić kilka obrazów, które sprzedawał w swojej galerii na Bond Street. Jednak Alexander Colwyn z dumnie uniesionym czołem odpowiadał niezmiennie, żeby swoje obrazy i pieniądze zatrzymał dla siebie i cieszył się, że nie musi płacić za oglądanie kolekcji Mountsorrel.

— Gotów jestem uczynić to w każdej chwili — odpowiadał pan Lewenstein — choć stosowna cena za taki przywilej byłaby z pewnością poza moimi możliwościami.

Fedora zastanawiała się, czy manifestowanie dumy w takich okolicznościach nie było błędem, skoro wyrządzało krzywdę innym.

Jim wyszedł z saloniku i udał się do kuchni. Fedora uprzytomniła sobie, że nie ma pojęcia, co też tym razem uda mu się wymyślić na kolację dla ojca.

Był początek lata, więc w ogródku powinny rosnąć młode warzywa, o ile już wszystkich nie zjedli. Przy ciepłej i łagodnej ostatnio pogodzie być może i kury będą się lepiej niosły.

Spojrzała na nieruchomo spoczywające na poręczach krzesła ręce ojca, na których znać było każdą żyłę. Pomyślała, że potrzeba mu czegoś, co przywróciłoby mu — mówiąc słowami doktora — „dobrą krew”.

Jim ma rację. Nie ma sensu strzec wszystkich obrazów dla Filipa, jeśli po powrocie z Indii zastanie papę i mnie zagłodzonych na śmierć — stwierdziła.

W zeszłym miesiącu przysłał im kilka funtów, które przyjęli z ogromną radością, choć były zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Tak wiele potrzebowali, by spłacić długi w miasteczku i kupić choćby trochę nasion do ogródka i ziarno dla kur.

— Myślę, że trzeba będzie sprzedać Jordaensa — zadecydowała Fedora. Miała na myśli wspaniały obraz przedstawiający Meleagera i Atalantę, który wisiał nad schodami.

Ileż radości dawało jedno spojrzenie rzucone w szary dzień na płomienne kolory, charakterystyczne dla tego największego siedemnastowiecznego malarza flamandzkiego.

Łatwiej jednak byłoby się rozstać z nim niż z Rubensem. Może udałoby się nawet ukryć sprzedaż przed ojcem. Mogłaby mu po prostu powiedzieć, że ściany zawilgotniały i trzeba go było przenieść w bezpieczniejsze miejsce.

Ostatnio był tak zmęczony i pozbawiony energii, że pewnie i tak nie dopytywałby się o szczegóły.

— A więc sprzedamy Jordaensa — powtórzyła Fedora — a kiedy już Filip powróci z pieniędzmi, może uda nam się go odkupić.

Wiedziała, że to tylko marzenia. Lepiej jednak być optymistką, niż pogodzić się z faktem, że obraz byłby już dla kolekcji stracony na zawsze.

Stwierdziła wreszcie, że marnuje czas zamiast zająć się pracą, i powróciła do wycierania kurzów. Meble od dawna już wymagały polerowania, ale nie mogła przecież kupić żadnych niezbędnych do tego środków.

Skończyła właśnie odkurzać kominek, gdy usłyszała pukanie do drzwi.

Nie przychodziło jej do głowy, kto to mógł być. Jim był w kuchni i na pewno nic stamtąd nie słyszał.

Odłożyła szmatkę do kurzu i wyszła do holu z pokoju, który kiedyś nazywano pokojem porannym.

Za życia dziadka pokój ten był imponujący: miał marmurową podłogę i rzeźbione schody prowadzące na pierwsze piętro do podestu, który wznosił się po obu stronach drzwi wejściowych, przechodząc w sufit wyłożony malowanym drewnem.

Teraz, wyblakły i smutny, wołał wręcz o odmalowanie. Jedynie obrazy na ścianach wyróżniały się jak klejnoty, które umieszczono w niewłaściwym miejscu.

Fedora otworzyła drzwi.

Przy wejściu stał listonosz, starszy człowiek, który pomimo wykręconej chorobą nogi nie chciał porzucić swej pracy.

— Dzień dobry, panno Colwyn! Przyniosłem panience list.

— Dziękuję — odrzekła Fedora — a jak miewa się pańska żona? Mam nadzieję, że czuje się już lepiej.

— Trochę już wstaję, panienko, bo i pogoda ciepła.

— Miło to słyszeć — ucieszyła się Fedora.

Wzięła list i popatrzyła chwilę za listonoszem, który dotknąwszy czapki, odszedł utykając, z torbą na listy pod lewym ramieniem.

Co jakiś czas przychodziły z Londynu listy, w których pytano, czy jest jakaś szansa na spłacenie długów dawno temu zaciągniętych przez ojca i dziadka. Ponieważ odpowiedź brzmiała zawsze tak samo, większość kupców dała już za wygraną i spisała pieniądze na straty.

Spojrzawszy jednak na ten list, Fedora stwierdziła, żę tym razem na pewno nie był to rachunek. Kopertę wykonaną z drogiego grubego pergaminu zapieczętowano imponującym herbem. Zaadresowana była do ojca, lecz nadawca przypuszczalnie dobrze go nie znał, gdyż nad adresem widniało jedynie: „Pan Colwyn”.

Fedora bez chwili wahania wzięła list do saloniku i rozcięła go. Dawno już postanowiła, że ojciec nie powinien mieć innych zmartwień niż jego własne zdrowie.

Bardzo uważała, żeby nie zdradzić się przed nim z czymś, co byłoby dla niego niemiłe.

Z koperty wyjęła gruby papier listowy najlepszej jakości. Nad adresem widniał starannie wyrysowany herb szlachecki.

Zaintrygowana przeczytała treść listu wykaligrafowaną przez sekretarza lub starszego kanclerza.

Do Jego Szlacheckiej Mości hrabiego Heversham dotarły wieści, iż jest Pan najwyższej klasy ekspertem w sprawach renowacji obrazów. Został Pan Jego Wysokości przedstawiony jako osoba w najwyższym stopniu godna polecenia. Z pewnością wiadomo Panu o wyśmienitej kolekcji obrazów, jaka znajduje się w zamku Heversham, która z wyjątkiem zbiorów zdobiących sale apartamentów królewskich, nie ma sobie równych w całym kraju.

Jego Wysokość zaprasza tedy Pana do przybycia na zamek Heversham jak najprędzej, w celu odnowienia części jego obrazów oraz zabezpieczenia innych.

Jego Wysokość wypłaci Panu oczywiście sumę, jaką pobiera Pan zwykle za swe usługi. Byłbym wielce zobowiązany, gdyby zawiadomił mnie Pan, kiedy możemy spodziewać się pańskiego przyjazdu.

Z poważaniem

Ebenezer Jenkins,
Sekretarz Jego Lordowskiej Mości.

Przy czytaniu ostatnich słów Fedora aż wstrzymała oddech.

Nie byłaby córką swego ojca, wychowywaną w kulcie sztuki, gdyby nie słyszała o kolekcji Heversham, cieszącej się olbrzymią sławą i wychwalaną przez wszystkich koneserów.

Pan Łewenstein często porównywał kolekcję w Mountsorrel z obrazami należącymi do hrabiego Heversham.

— Ma więcej van Dycków niż pan, panie Colwyn — mówił nieraz do jej ojca — ale żaden z nich nie dorównuje portretowi pańskiego przodka. Uśmiech na jego twarzy, niewątpliwie uśmiech Don Juana, ma w sobie blask, jakiego nie widziałem w żadnym innym z jego dzieł.

Pan Lewenstein mówił zresztą podobnie o obrazie Rembrandta, który wisiał w sypialni ojca:

— W kolekcji na zamku Heversham jest kilka Rembrandtów. Jednak gdybym miał wybierać, wolałbym raczej pański jeden, niż wszystkie te, które ma hrabia.

Mimo to Fedora uważała, że byłoby wspaniale ujrzeć inne prace artysty, którego obraz towarzyszył jej od dzieciństwa.

Patrząc jednak na list, który trzymała w ręku, wiedziała, że nie miała najmniejszej szansy, by kiedykolwiek znaleźć się na zamku Heversham. Nie chodziło tylko o to, że ojciec nie mógłby znieść tak dalekiej podróży ani tym bardziej pracy. — Przede wszystkim czułby się urażony, że hrabia potraktował go jak zwykłego rzemieślnika.

Westchnęła ze smutkiem na myśl, cóż to by była za świetna okazja, żeby zobaczyć, jak wygląda świat poza Mountsorrel, które, choć nigdy nie przyznałaby się do tego, było w ostatnich latach niemal jej więzieniem, choć bez krat.

Nieoczekiwanie przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Przez moment wydawał jej się tak nierealny, że stwierdziła, iż musi być szalona, by nawet myśleć o czymś podobnym. Kiedy jednak zastanowiła się dłużej, doszła do wniosku, że jest on jak niespodziewany przebłysk słońca i to w momencie, gdy zdecydowała się już przerwać wielowiekową tradycję i sprzedać obraz, który nie był nawet własnością ojca ani Filipa, ale przyszłych, nie narodzonych jeszcze pokoleń Colwynów.

Trzymając list w ręku, wybiegła z pokoju na korytarz prowadzący do kuchni.

Dom był ogromny, więc nie dotarła tam od razu. Po drodze zatopiła się we wspomnieniach.

Kiedyś w kuchni był kuchmistrz i co najmniej trzy kucharki, którym przy pracy pomagały pomywaczki i mleczarki.

Obok znajdowała się spiżarnia, gdzie lokaj i czterech służących zwykło polerować srebra, a inni zajmowali się pozostałymi pracami, takimi jak noszenie drewna lub węgla.

Za czasów dziadka — przypomniała sobie z uśmiechem — był tu nawet szlifierz, który po każdym posiłku miał za zadanie wyczyścić i naostrzyć noże na kamieniu, który wciąż jeszcze znajdował się w korytarzu.

W tej chwili jednak miała znaleźć Jima, a nie rozpamiętywać dawne czasy. Zastała go, tak jak przypuszczała, w kuchni.

Pochylał się nad piecem, tak starym, że zdaniem Fedory Jim gotował na nim tylko dzięki sile woli lub jakimś nadprzyrodzonym mocom.

Mieszał na patelni coś, co wydzielało cudowny zapach. Jednak nie czas było teraz myśleć o pustym żołądku.

— Jim, posłuchaj tylko, jaki list właśnie dostałam! — zawołała.

Odwrócił się na chwilę, lecz zaraz dalej mieszał zawartość patelni. Fedora wiedziała jednak, że uważnie słucha.

Przeczytała list na głos, a kiedy skończyła, Jim zaśmiał się lakonicznie.

— Panu się to nie spodoba! Co za impertynencja! On nazwie to o wiele gorzej!

— Jemu tego nie pokażę — rzuciła Fedora — ale mam pomysł, Jim.

— Pomysł?

— Jutro pojedziesz do Londynu, jak ustaliliśmy — odpowiedziała Fedora — ale zaniesiesz panu Lewensteinowi nie Obraz, tylko ten list. Poprosisz go o pożyczenie nam pieniędzy na podróż do Heversham oraz na jedzenie i lekarstwa dla papy, żeby wydobrzał przed wyjazdem.

Jim przestał mieszać i utkwił zdziwiony wzrok w Fedorze.

— Obiecasz mu — ciągnęła dalej — że oddamy mu pożyczkę, gdy tylko dostaniemy honorarium za pracę nad obrazami w Zamku Heversham.

— Ale panienko, pan przecież nie weźmie pieniędzy — odparł Jim — a do żadnej pracy się teraz nie nada.

— Oczywiście, że nie — przyznała mu rację Fedora. Ja wezmę pieniądze zamiast niego. Jeżeli dostaniemy osobny pokój do pracy, nikt nie zorientuje się, kto tak naprawdę odnawia obrazy.

Po oczach Jima poznała, że rozumie, o co jej chodzi, i mówiła dalej:

— W sprawie zapłaty dla papy porozmawiam z hrabią na osobności i wyjaśnię mu sytuację. Jestem pewna, że nas zrozumie, a widząc papę rozpozna w nim człowieka honoru.

— Pewno, że tak — przytaknął Jim.

— Jest szansa, że nam się powiedzie — rozważała Fedora — bo jeśli nie odważymy się na ten plan, to wiesz równie dobrze jak ja, że nie obędzie się bez sprzedania obrazu. To z kolei zmartwiłoby Filipa.

Wiedziała, że jeśli nawet Jim nie był do jej pomysłu przekonany, to ten argument na pewno do niego przemówi. Jim uwielbiał Filipa tak samo jak ją i ojca. Kiedyś w chwili szczerości powiedział:

— Może to niegrzecznie tak mówić, panienko, ale wy jesteście dla mnie jak prawdziwa rodzina. Matka mi umarła kiedym się rodził, a jeślim miał jakiego ojca, to nawet go nie znam. A wy mnie traktujecie jak to boskie stworzenie i tu się czuję jak w domu.

— I ja pragnę, byś tak się czuł — odrzekła Fedora. — Wiesz przecież, że mama bardzo cię lubiła. Masz rację, właściwie to należysz do rodziny. Nie wiem doprawdy, co byśmy bez ciebie zrobili.

Dostrzegła coś niepokojącego w oczach Jima, więc czym prędzej dodała zawstydzona:

— Mam szczęście, że aż trzech mężczyzn się mną opiekuje: papa, Filip i ty. Czy kobieta mogłaby chcieć czegoś więcej?

Jim uśmiechnął się.

— Kiedyś znajdzie panienka własnego mężczyznę. Wtedy my nie będziemy już potrzebni.

Fedora odparła, że to niedorzeczność, i chwila zwierzeń minęła.

Jim był z Filipa tak dumny, jakby był jego własnym synem. Z trudem powstrzymywał łzy, gdy Filip wyruszał w nieznane wierząc, iż tylko w ten sposób może zarobić dość pieniędzy na utrzymanie ich i Mountsorrel.

Fedora starała się opanować aż do chwili, gdy wiozący jej brata dyliżans pocztowy zniknął w chmurze pyłu.

W ciągu dwóch lat Filip pisywał do nich od czasu do czasu, ale przez ostatnie pół roku nie mieli od niego żadnych wiadomości.

— Może jest właśnie w drodze do domu — mówiła Fedora próbując pocieszyć ojca, który tęsknił za Filipem.

W głębi duszy sama także obawiała się, czy nie zachorował lub nie groziło mu jakieś niebezpieczeństwo. A może wydał już wszystkie pieniądze, które ze sobą zabrał, i nie ma za co wrócić? Czasem dręczyła ją nieznośna myśl, że więcej już nie ujrzy Filipa. Zaraz nabierała jednak wiary, że jej modlitwy zostaną wysłuchane i ukochany brat powróci.

Teraz jednak musiała myśleć przede wszystkim o swym ojcu, który z dnia na dzień był coraz słabszy.

— Pojadę do Londynu, jak panienka mówi — powiedział Jim z determinacją. Dopilnuję, żeby pan Lewenstein pożyczył nam tyle pieniędzy, ile trzeba. Jeśli pan ma wyjechać do zamku Heversham, to będzie mu trzeba nowych koszul. Toć nosi przecież najzwyklejsze szmaty!

Fedora zaoponowała.

— Nie mamy dość pieniędzy, Jim. Dobrze wiesz, że nie możemy kupować nic poza tym, co absolutnie konieczne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: