Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Potop '39 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Potop '39 - ebook

Spójrz na kampanię wrześniową oczami jej uczestników.

Walcz z wrogiem. Ocal honor, gdy nie jesteś w stanie obronić wolności.

Ostatnie dni sierpnia 1939 roku. Marszałek Rydz-Śmigły stoi przed dramatycznym wyborem. Musi zostać ogłoszona powszechna mobilizacja, lecz to rozdrażni Niemców. Nad Polską ciąży widmo rychłej wojny. Wreszcie decyzja zapada. Oficerowie Sztabu Głównego rozsyłają rozkazy, a na ulicach Warszawy pojawiają się plakaty mobilizacyjne. Życie powołanych do walki ma już nigdy nie wrócić na właściwe tory. Huk eksplozji, stukot broni maszynowej, ryk silników, krzyki rannych od tej chwili staną się codziennością polskiego żołnierza.

Nadchodząca wojna obnaży wszystkie słabości II RP. Uprzytomni sojusznikom Polski, jak bardzo się mylili. Ujawni prawdziwe zamiary Sowietów. Lecz przede wszystkim udowodni światu, że Polacy nie będą bezczynnie patrzeć, jak zagarnia się ich ziemię. Że bez względu na wszystko staną do walki o wolność. Jako pierwsi.

W 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej spójrz na kampanię wrześniową oczami jej uczestników. Stań w jednym szeregu z wrześniowymi obrońcami. Poczuj ciężar odpowiedzialności spoczywający na dowódcach podejmujących decyzje w newralgicznych momentach walki. Jak wielu niepowodzeń można było uniknąć? Które wybory okazały się słuszne?

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5761-0
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

* * *

W gabinecie Oddziału III Operacyjnego Sztabu Głównego na wysokim trójnogu powieszono mapę Polski. Wzdłuż długiej niemieckiej granicy, od Bałtyku po Karpaty i dalej jeszcze – na Morawach i w zachodniej Słowacji, tkwiły różnokolorowe symbole rozpoznanych przez Oddział II Informacyjny jednostek Wehrmachtu.

Szacowano, że Hitler dysponował czterdziestoma dywizjami piechoty. A ponieważ nie wszystkie jednostki udało się zidentyfikować, przyjęto, że ta liczba może sięgać nawet 51. Klin pancerny tworzyły jednostki szybkie – szesnaście dywizji pancerno-motorowych, których pięć znalazło miejsce w 10 Armii stacjonującej na Śląsku. „Utrzymanie frontu od Augustowa, przez Bydgoszcz – Górny Śląsk po wschodnią część Karpat (…) jest przy naszych siłach niemożliwe – ostrzegał oficer Oddziału III Operacyjnego – (…) Musimy z góry określić, gdzie jest punkt ciężkości własnych działań obronnych. Opracowanie dokładne planu wojny (…) wymaga szeregu prac przygotowawczych. Wykonanie tych prac zawczasu odwróci od nas skutki ujemne całkowitej improwizacji w wypadku działań wojennych”¹.

Kończył się sierpień, a tymczasem żadnych z tych prac nie przeprowadzono.

W mroku pesymistycznych wniosków tlił się promyk nadziei. Otóż Hitler wysyłał przeciwko Polsce gros dywizji, na zachodniej granicy Rzeszy pozostawiając tylko nieliczne trzeciorzędne jednostki. To pozwoliło Polakom ufać w powodzenie ofensywy armii francuskiej i w rezultacie zwycięstwo w wojnie koalicyjnej…

¹ S. Kopański, _Wspomnienia wojenne 1939–1946_, Warszawa 1990, s. 21.ROZDZIAŁ PIERWSZY

„JUŻ SIĘ ZACZĘŁO”

Niemcy są w Żylinie! – z taką wiadomością wszedł do gabinetu generała Mieczysława Boruty-Spiechowicza kapitan Józef Kuropieska.

Widząc zaskoczenie generała, powtórzył spokojniej.

– W Żylinie znajdują się oddziały 14 Pułku Piechoty 7 Dywizji².

To jedno krótkie zdanie zawierało mnóstwo niepokojących informacji. Na mapie, na którą spojrzeli Spiechowicz i Kuropieska, Żylina przykleiła się do niebieskiej nitki Wagu. Rzeka przecinała Słowację na dwie nierówne części. Na prawym, północno-zachodnim brzegu, pozostawała wąska połać kraju, wciśnięta między Wag i dwie granice: polską na północy i czeską na zachodzie. Już ten skąpy kawałek Słowacji dawał Wehrmachtowi korzyści strategiczne względem Polski, a włączenie całej Słowacji do planów niemieckiego Oberkommando der Heeres pomnożyło te walory.

– Dlaczego Niemcy rozmieszczają dywizje na Słowacji, nie krępując sobie ruchów utajnianiem całej operacji? – zapytał generał.

Odpowiedzi udzielił sobie sam, tłumacząc lakoniczny meldunek na język reguł operacyjnych. Otrzymał obraz sytuacji, w której dywizje niemieckie zagrażały tyłom Grupy Operacyjnej „Bielsko” oraz całej Armii „Kraków”. Powstawała więc nowa, niekorzystna dla Polski sytuacja strategiczna. Aktywność niemieckich dywizji na ziemi słowackiej zapowiadała wojnę. Prawdopodobieństwo jej rozpoczęcia wzrosło wraz z nasileniem prowokacji niemieckich. W sierpniu niemal każdego dnia donoszono o niepokojach na przemysłowym Śląsku. Wreszcie i w Beskidach zanotowano kilka incydentów. Nie spodziewano się tu jednak większych problemów³. Zaskoczenie było zatem ogromne, kiedy przed świtem 26 sierpnia bielski sztab niecierpliwymi telefonami zaalarmowała placówka saperów w Mostach, niewielkiej miejscowości przy Przełęczy Jabłonkowskiej, żądając instrukcji, jak reagować na napad bojówek niemieckich na stację i położony nieopodal tunel kolejowy. Tunel miał znaczenie strategiczne, co nie było tajemnicą dla żadnej strony – Niemcy chcieli go zająć, aby uzyskać szlak kolejowy do Żywca i Bielska, a Polacy nie zamierzali do tego dopuścić.

W Mostach, jak to zwykle bywa w przygranicznych miejscowościach, trudno było o zachowanie tajemnicy, stąd do oficerów niemieckiej Abwehry szybko dotarła wiadomość o zamiarach wysadzenia tunelu, jeśli tylko Niemcy rozpoczną atak. W tej sytuacji akcja dywersyjna bojówki o bliżej nieokreślonej proweniencji wydawała się skutecznym środkiem do osiągnięcia celu.

Bojówka, owszem, opanowała dworzec, ale nie zdołała go utrzymać. Kontratak sześćdziesięcioosobowego oddziału złożonego z saperów i piechoty podhalańskiej zmusił nieudolnego agresora do wycofania się za granicę słowacką.

Kilka godzin później, około południa, na polsko-słowackim przejściu granicznym pojawił się niemiecki oficer z prośbą o spotkanie z polskim generałem w sprawie wyjaśnienia nocnego incydentu.

6Powiadomiony o zajściu generał Spiechowicz wysłał na granicę dowódcę 21 Dywizji Piechoty Górskiej generała Józefa Kustronia. Generał Kustroń nie dał się zwieść zapewnieniom Niemca o czystych intencjach Wehrmachtu i koniec końców jednoznaczny akt agresji uznano za gorący epizod niemiecko-polskiej wojny nerwów.– Już się zaczęło⁴. – Generał podzielał zdanie kapitana. Do tej opinii przychylał się zresztą cały sztab, który pracował intensywnie już od czterech dni. Wówczas rozkaz generała Spiechowicza postawił w stan gotowości dwie dywizje piechoty – 6 i 21 Górską. Pierwsza była zwrócona frontem na zachód, druga – na południe.

Grupa Operacyjna „Bielsko” otrzymała zadanie osłony Krakowa oraz przemysłowego Śląska. Zatrzymała się w śląsko-podhalańskim kącie Rzeczypospolitej, wypuszczając swoje pododdziały do Pszczyny i Bogumina, Mostów i Węgierskiej Górki. Takie uszykowanie Grupy wymagało od jej oficerów rozproszenia uwagi na dwa rozbieżne kierunki: zachodni i południowy.

Wobec tak niekomfortowej sytuacji taktycznej, generał Spiechowicz narzekał, „na nieszczęsny pomysł tworzenia wszelkiego rodzaju grup bez organicznej łączności, służb i własnego zaopatrzenia, zamiast korpusów”⁵. Zgranie jednostek i weryfikacja założeń operacyjnych w toku ćwiczeń była niezbędna dla wypracowania skutecznej taktyki, a on tego robić nie mógł.

Krytyczne uwagi Spiechowicza spływały do Sztabu Głównego bądź dowództwa Armii „Kraków”. I mimo że generał Antoni Szylling na ogół podzielał zdanie swego podkomendnego, w tym wypadku nie wywoływały one pożądanego efektu. W rezultacie rola Spiechowicza sprowadzała się do niewdzięcznej funkcji oficera sztabowego, który relacjonuje dowódcy Armii „Kraków” bieżące wydarzenia i doradza, jeśli zostanie o to poproszony.

Aby wywiązać się z tej roli, a jednocześnie uspokoić sumienie zawodowego oficera, generał wyjechał na inspekcję ku południowej granicy. Zabrał ze sobą oficera operacyjnego, kapitana Kuropieskę.

Wyjechali z Bielska szosą żywiecką. Podróż mijała szybko. „Łazik”, wojskowa wersja fiata 508, przemknął obok żywieckiego zamku Habsburgów i minął zabudowania miejscowego browaru. Nikt tym razem nie zwrócił uwagi na dobrze znany szyld reklamowy „Pijcie Piwa Żywieckie”, pojazd pędził dalej wzdłuż Soły, by zatrzymać się w Węgierskiej Górce, gdzie stacjonowała 151 kompania forteczna.

„Schrony jeszcze nie obeschły i przebywanie w nich było wyjątkowo uciążliwe i nieprzyjemne – zanotował kapitan Kuropieska – Załogi składały się z ludzi przeszkolonych i należycie przygotowanych do swej roli”⁶. Żaden z pięciu schronów nie miał przewidzianej w projekcie kopuły pancernej. Zamontowano natomiast armaty przeciwpancerne i dwa działa polowe. Mankamenty wynikały oczywiście z późnego rozpoczęcia prac. Huty nie uporały się z przygotowaniem stalowych kopuł. Zaangażowanie i zapał robotników nie zmieniły faktu, że beton potrzebował czasu na związanie. W sąsiednim Korbielowie tylko jeden bunkier był gotowy, w pozostałych czterech nadal trwały roboty.

Przygotowane latem fortyfikacje zamykały wąską dolinę Soły, przez którą prowadziła droga z Orawy do Żywca, Bielska i Pszczyny, i dalej przez Mikołów i Tychy na przemysłowy Śląsk. Rola nowoczesnych fortyfikacji w działaniach wojennych miała być tylko pomocnicza.

Dowodzący kompanią kapitan przyjął generała z honorami, po czym zaczęła się dyskusja o zaletach i wadach bunkrów oraz szansach zatrzymania ewentualnej ofensywy. To zadanie spoczywało nie tylko na barkach żołnierzy niewielkiej kompanii, ale dotyczyło całego batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza. Major zapewniał, że zadanie wykona, lecz mimo tej gorliwości zawodowi oficerowie wiedzieli, że o wyniku bitwy zadecyduje zaangażowanie piechoty.

Rozmowa między oficerami toczyła się na wzniesieniu. Tego dnia była piękna pogoda: przejrzyste powietrze pozwalało widzieć odległe szare szczyty Tatr, poniżej rozlewała się świeżą zielenią dolina Orawy. Orzeł nadleciał niespodziewanie, a ponieważ był olbrzymi i doskonale widoczny na tle błękitu nieba, szybko zwrócił uwagę oficerów. Dyskusja urwała się. Orzeł tymczasem zatoczył trzy koła nad oficerami i poszybował dalej, ku Tatrom.

Generał Spiechowicz wyciągnął dłoń w kierunku ptaka i zwrócił się do Kuropieski jednym tylko słowem:

– Wojna!

– Wojna! – odpowiedział jak echo kapitan⁷.

Jeszcze tego samego dnia raporty o przewidywanym rozmieszczeniu niemieckich dywizji na Słowacji trafiły do sztabów w Krakowie i Warszawie. W Oddziale II Sztabu Głównego analizowano właśnie świeżą i niepomyślną wiadomość – armia słowacka ruszyła w takt niemieckich werbli w kierunku granicy karpackiej. Nie była to potęga, raptem trzy drugorzędne dywizje o numerach 1, 2 i 3. Pierwszej z nich sztab słowacki nadał kryptonim „Janosik”.

W tle tej najważniejszej informacji z poniedziałku 28 sierpnia, spływały do sztabu krótkie meldunki o ruchach dywizji Wehrmachtu przy granicy polskiej. Bywało, że ważny raport nadsyłał któryś z czynnych jeszcze konsulatów RP na terenie Rzeszy; nie zapomniano o zakotwiczonym w porcie gdańskim pancerniku szkolnym Schleswig-Holstein.

Na podstawie tych wiadomości marszałek Edward Śmigły-Rydz i szef sztabu generał Wacław Stachiewicz stwierdzili, że wybuch wojny jest kwestią najbliższych dni, a być może nawet godzin.

W trybie pilnym postanowiono załatać nieobsadzone wojskiem przełęcze Beskidu Sądeckiego i Niskiego, w efekcie generał dywizji Kazimierz Fabrycy, zaledwie od poprzedniego dnia dowódca Armii „Karpaty”, dostał rozkaz postawienia swoich żołnierzy w stan gotowości bojowej. Lecz generał dysponował tylko batalionami Korpusu Ochrony Pogranicza i Obrony Narodowej oraz pułkiem strzelców podhalańskich. Z tych oddziałów musiał zorganizować dwie brygady górskie. Ta słabiutka armia nie rozwiązywała problemu osłony południowej granicy. Marszałek Rydz zlecił szefowi sztabu znalezienie jednostki, która będzie zdolna wesprzeć armię Fabrycego. Zadanie nie było proste, ponieważ gros dywizji było już w ruchu do wyznaczonych rejonów koncentracji przy granicy zachodniej bądź północnej. Dokładne przeanalizowanie stanu mobilizacji w okręgach południowej Polski podsunęło optymalne rozwiązanie: przeznaczoną dla Armii „Łódź” 22 Dywizję Piechoty Górskiej z Przemyśla postanowiono zatrzymać na przedgórzu Karpat.

Włączenie Słowacji w niemiecką strefę wpływów zdecydowanie pogorszyło i tak beznadziejne położenie strategiczne Polski – w takiej sytuacji nawet Napoleon Bonaparte nie dałby sobie rady, przyznawali niemieccy oficerowie⁸. Przywołanie cesarza Francuzów miało zdaniem Niemców krótko i jednoznacznie oddać tragicznie trudne zadanie marszałka Śmigłego-Rydza. Tymczasem rozwiązanie problemu znalazł inny Francuz, generał Maxime Weygand.

Weygand, często goszczący w warszawskim sztabie, gdzie sypał radami niczym z kapelusza, zaproponował oparcie obrony na rzekach Niemen, Biebrza, Narew, Wisła, San. W ten sposób armia Rzeczypospolitej wychodziła z kleszczy Wehrmachtu, zaciskających się między Prusami i Słowacją. Było to rozwiązanie czysto wojskowe, nieuwzględniające kwestii politycznych, z którymi liczył się marszałek Rydz. I to właśnie polityczne przyczyny zadecydowały o odrzuceniu propozycji Weyganda.

Od wiosny 1938 roku w archiwum Sztabu Głównego leżało memorandum generała Tadeusza Kutrzeby dotyczące strategii wojny z Niemcami.

Generał Kutrzeba stwierdził:

– Wobec przewagi niemieckiej obrona całego terytorium państwa jest niemożliwa. Należy wycofać się z Pomorza i zachodniej Wielkopolski aż po Wartę. Trzeba natomiast skoncentrować dywizje w obronie tzw. strategicznego obszaru Polski.

Pod tym hasłem generał rozumiał obszar rolniczej wschodniej Wielkopolski, Śląsk i Centralny Okręg Przemysłowy. Lecz COP był jedynie atutem, owszem – ważnym, ale niegwarantującym zwycięstwa. Dawał jednak armii możliwość doczekania ofensywy aliantów na zachodzie ze stosunkowo dobrym zapasem zaopatrzenia. Kutrzeba twardo stąpał po ziemi – nie ufał francuskim generałom zapowiadającym atak na Rzeszę w dwa tygodnie po mobilizacji. Według niego armia francuska mogła uderzyć dopiero po sześciu, ośmiu tygodniach od rozpoczęcia wojny.

Kiedy w ostatnich dniach sierpnia 1939 opanowanie Słowacji stało się faktem, propozycje Weyganda czy Kutrzeby były już tylko rozważaniami akademickimi.

Nieubłaganie nadchodził czas ogłoszenia powszechnej mobilizacji, lecz marszałek Śmigły-Rydz zdawał sobie sprawę, iż taką decyzją może sprowokować wybuch wojny. Wódz bił się z myślami do następnego dnia. Wreszcie zdecydował. We wtorek 29 sierpnia o godzinie pierwszej po południu oficerowie Sztabu Głównego rozpoczęli wysyłanie rozkazów. Godzinę później na ulicach Warszawy pojawiły się pierwsze plakaty mobilizacyjne.

² J. Kuropieska, _Wspomnienia oficera sztabu 1934–1939_, Kraków 1984, s. 284.

³ W. Steblik, _Armia „Kraków” 1939_, Warszawa 1989, s. 84–86.

⁴ _Ibidem_, s. 284.

⁵ _Ibidem_, s. 260.

⁶ J. Kuropieska, _Wspomnienia oficera sztabu…_, _op. cit._, s. 287.

⁷ S. Podlewski, _Najstarszy Żołnierz II Rzeczypospolitej_, „Zorza”, (numer i data nieustalone), cyt. za: W. Grobelski, _Generał brygady Ludwik Mieczysław Boruta Spiechowicz 1894–1985_, Warszawa 2010, s. 124.

⁸ W. Görlitz, _Geschichte des deutschen Generalstabes von 1650–1945_, Augsburg 1997, s. 359.ROZDZIAŁ DRUGI

„NIE STANIE SIĘ NIC, NIM ŚNIEG NIE PRZYSYPIE SZCZYTÓW”

Nowiny o pojawieniu się plakatów mobilizacyjnych szybko dotarły do ambasadorów Francji i Wielkiej Brytanii. Leon Noël i Howard Kennard postanowili natychmiast pojawić się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych na ulicy Wierzbowej. Kiedy przybyli do pałacu Brühla, okazało się, że minister Józef Beck nie wrócił jeszcze z posiedzenia rządu. Ambasadorów przyjął wiceminister Jan Szembek. Rozmowa była trudna, bo każda strona trzymała się swoich rozsądnych argumentów. Ambasador Kennard przestrzegał, że „słowo «mobilizacja» może wywołać w świecie wrażenie, że Polska rozpoczyna wojnę”⁹. Kennard przypomniał również Szembekowi, że właśnie w tej chwili w Berlinie ambasador brytyjski Nevile Henderson rozmawia z Adolfem Hitlerem.

– Starajcie się uniknąć sytuacji – mówił Noël – aby w chwili, w której Führer przyjmować właśnie będzie lada moment ambasadora Wielkiej Brytanii, uliczni sprzedawcy nie wołali pod oknami Kancelarii Rzeszy o ostatniej wiadomości waszej powszechnej mobilizacji, oraz aby Hitler nie miał okazji do powiedzenia sir Nevile Hendersonowi: „Byłem skłonny rozmawiać z Polską, lecz teraz jest już za późno; prowokuje mnie ona, grozi i mobilizuje się”¹⁰.

Ponieważ wiceminister nie mógł dać wiążącego słowa, dopiero powrót ministra Becka nadał rozmowie konkretny wymiar.

– Nie zgadzam się – odparł z miejsca Beck – Mogę się najwyżej zapytać władz wojskowych, czy rozplakatowanie mobilizacji w Warszawie może być bez szkody dla jej działania powstrzymane do wieczora. Mogę nałożyć cenzurę na prasę i telegramy. Ale uprzedzam – mówił nadal stanowczo – że wasze rządy będą odpowiedzialne, gdyby w razie napaści na nas zabrakło około 10 dywizji na polu walki¹¹.

Beck znajdował się w niekomfortowym położeniu. Zawiązany 25 sierpnia sojusz z Wielką Brytanią dał oparcie antyniemieckiej polityce Polski, lecz nie był to mocny fundament. Beck nadal nie miał zaufania do brytyjskiego ministra spraw zagranicznych lorda Halifaxa. Obawiał się, że najmniejszy błąd posłuży Brytyjczykom za pretekst do wycofania się ze zobowiązań. Dlatego tak ostrożnie analizował decyzję o mobilizacji. Balansował na cienkiej linie: z jednej strony mobilizacja mogła zostać uznana za prowokację, jej brak mógł być zrozumiany jako oznaka uległości. Tymczasem na wspomnianym już posiedzeniu rządu 29 sierpnia Beck mówił: „określiliśmy granice naszych możliwości, przeto nie mamy innej drogi, jak walka”¹².

Politykę prowadzoną przez ministra krótko podsumował minister Eugeniusz Kwiatkowski:

– Jeżeli dojdzie do agresji, pierwsze tygodnie będą ciężkie. Utracimy znaczną część terytorium, zanim nas odciąży ofensywa na zachodzie. Chodzi głównie o to, by wokół napaści na Polskę rozpętać taniec ogólnoeuropejski. Lepiej znaleźć się w położeniu Belgii w roku 1914 niż Czechosłowacji w 1938. Na dłuższą metę Niemcy nie wytrzymają naporu Anglii i Francji wspartych potęgą Stanów Zjednoczonych¹³.

_Plakaty o powszechnej mobilizacji pojawiły się na ulicach polskich miast dopiero pod koniec sierpnia 1939 r. Zdecydowanie zbyt późno_
fot. Cyfrowa Biblioteka Narodowa Polona

Tymczasem ingerencja ambasadorów w strategiczne sprawy Polski nie przebiegła tak, jak sobie tego obaj dyplomaci życzyli. Dlatego zaraz po powrocie do ambasad i jeden, i drugi wezwali na krótką rozmowę szefów misji wojskowych, francuskiej i brytyjskiej.

Wtorkowy wieczór 29 sierpnia pułkownik Stanisław Kopański powinien mieć wolny. Tymczasem znajomy oficer poprosił o zastępstwo na popołudniowym dyżurze. Kopański zgodził się i tak rozpoczął kolejny pracowity wieczór w gabinecie szefa Sztabu Głównego¹⁴.

Pułkownik trafił do sztabu zaledwie przed sześcioma miesiącami, lecz nie był tu nową osobą. Roboty sztabowej uczył się przez trzy lata, jeszcze za życia marszałka Józefa Piłsudskiego. W marcu 1939 roku, wyrwany niespodziewanie z kursu przygotowującego do „prac operacyjnych na szczeblu dowództwa armii”, zameldował się przed szefem Sztabu Głównego generałem Wacławem Stachiewiczem.

– Wobec przemęczenia pracą pułkownika Jaklicza zajmie pan jego miejsce – usłyszał Kopański, po czym odebrał gratulacje i poznał w skondensowanej formie zakres swoich obowiązków. Było to 13 marca, co jest o tyle istotne, że w przeciągu następnych trzech dni upadła kadłubowa Czechosłowacja, a zarazem zmieniły się priorytety strategiczne Sztabu Głównego. Pielęgnowany i dopracowywany w każdym szczególe od wielu lat Plan „Wschód”, czyli działania defensywne w ewentualnej wojnie z ZSRR, wylądował na dnie szuflady, natomiast na biurka oficerów oddziału operacyjnego trafił Plan „Zachód”¹⁵. Od pół roku nad jego zawiłościami łamali sobie głowę Kopański oraz inni oficerowie sztabu. Tego wtorkowego wieczora pułkownik znów powinien ślęczeć nad mapami i tabelami mobilizacyjnymi dywizji, kiedy monotonny rytm pracy przerwała wizyta zapowiedzianych telefonicznie gości.

Adiutant zaanonsował szefów misji wojskowych francuskiej i brytyjskiej. Generałów Faury’ego i de Wiarta. Goście życzyli sobie porozmawiać ze Stachiewiczem o mobilizacji. Również oni obawiali się katastrofalnych konsekwencji tego kroku. Stachiewicz, czy to nie życząc sobie świadków tej rozmowy, czy z innych przyczyn, przyjął ich w poczekalni. Rozmawiali kilkanaście minut o konieczności odwołania rozkazu mobilizacji. Generał Stachiewicz nie podjął jednak decyzji. Musiał się zastanowić i przedyskutować sprawę z marszałkiem¹⁶.

Po konsultacji szef sztabu zakomunikował:

– Zwłoka do dnia następnego nie wprowadzi właściwie głębszej zmiany, gdyż jednostki i formacje mobilizowane plakatami i tak będą gotowe dopiero za kilka dni, a wszystkie, które już zostały zmobilizowane, znajdują się w rejonach koncentracji¹⁷.

Sojusznicy mogli odetchnąć. To, czego nie udało się osiągnąć ambasadorom w pałacu Brühla, powiodło się generałom w Pałacu Saskim. Mobilizacja została zawieszona.

Nie tylko Warszawę opanowała gorączka mobilizacyjna. W Paryżu premier Daladier prowadził rozmowy z generałem Gamelinem na temat ogłoszenia alarmu. _Alerte_ – bo tym słowem określono stan pogotowia – zarządzono dla trzech obszarów: przy granicy z Niemcami, na południu Francji wzdłuż granicy włoskiej i w Tunezji, która sąsiadowała z zależną od Rzymu Libią. Generał Gamelin nie wykluczał przystąpienia do wojny Włoch. Taki scenariusz był bardzo prawdopodobny – Mussolini mógł pokusić się o ofensywę w Prowansji bądź zaatakować w Tunezji. W żadnym z tych regionów Gamelin nie chciał zostać zaskoczony i pokonany.

Winston Churchill, polityk partii konserwatywnej i weteran Wielkiej Wojny, kilka dni wcześniej powrócił z Francji, gdzie rozmawiał z Mauricem Gamelinem i Alphonsem-Josephem Georges’em. Pierwszy w razie wybuchu wojny miał być naczelnym wodzem armii francuskiej, drugi przygotowywał się do funkcji dowódcy frontu północno-wschodniego. To Georges powitał Brytyjczyka we Francji. Siedzieli w pewnej paryskiej restauracji. Kelner zdążył już posprzątać po obiedzie i na stół podał deser – truskawki w kremie i białym winie.

_Stanisław Kopański jako szef Oddziału III Operacyjnego był odpowiedzialny w 1939 r. m.in. za przyjrzenie się założeniom Planu „Zachód”_
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

– Nie stanie się nic, nim śnieg nie przysypie szczytów alpejskich, zapewniając Mussoliniemu bezpieczeństwo na całą zimę – powiedział Georges.

– Zapowiada się wcześnie, może na połowę września, wtedy Hitler będzie miał dwa miesiące, aby załatwić Polskę przed sezonem jesiennych błot – miał odpowiedzieć Churchill.

– Armia niemiecka jest bardzo mocna, a nam nie pozwolą uderzyć pierwszym. – Generał odnosił się do polityków, którzy nie palili się do nowej wojny w obawie przed reakcją społeczeństwa, dobrze pamiętającego ofiary poprzedniej. A potem dodał:

– Jedyną pomocą dla Polski, a także szansą dla Francji byłoby uderzenie wyprzedzające na Zagłębie Ruhry, rozpoczęte natychmiast po ogłoszeniu wojny¹⁸.

Mimo tych deklaracji Churchill odniósł wrażenie, że schowani za linią Maginota Francuzi nie myślą o żadnej ofensywie. Francja „będzie walczyć o przetrwanie – _voila tout_!”¹⁹.

Aby złapać oddech od niepokojących spraw bieżącej polityki, Churchill uciekł do motelu St. Georges, gdzie oddał się swojej pasji – malarstwu. Lecz i tam mimo usilnych prób jego myśli krążyły wokół Niemiec:

– To ostatnie obrazy, które malujemy przed bardzo długą wojną – powiedział do towarzyszącego mu artysty malarza. – Są silni, mówię panu, są silni.

A po chwili dokończył:

– Jednak mimo to pokonamy ich²⁰.

Churchill wierzył, że pokonanie Niemiec jest możliwe, jeśli oprócz Polski do wojny przystąpi Francja i Wielka Brytania. I co ważne, nie był w tym zdaniu odosobniony. Tak sądziła również grupa posłów partii konserwatywnej, ludzi skupionych wokół Antony’ego Edena, przeciwników polityki Chamberlaina.

Brytania przygotowywała się do wojny systematycznie i powoli. W kancelariach ministerstw rządu Jego Królewskiej Mości urzędnicy przygotowywali telegramy do kolonii i dominiów, informując w nich o spodziewanym w najbliższych dniach wprowadzeniu stanu pogotowia. Następnie do tychże dominiów posłano instrukcje powołania 6 tysięcy rezerwistów. W Wielkiej Brytanii powołano rezerwistów RAF, a Royal Navy przygotowywała się do uzbrojenia 25 statków handlowych, które miały wejść do służby jako krążowniki pomocnicze. Żołnierzom, marynarzom i lotnikom anulowano wszystkie przepustki.

Churchill szybko wrócił do Londynu, nie kryjąc zaniepokojenia postawą polityków francuskich. Liczył przy tym, że zdecydowanie Wielkiej Brytanii skłoni przyjaciół zza Kanału do aktywności.

Kiedy spiker otwierał pierwszy po skróconych wakacjach dzień obrad, mała ciasna sala Izby Gmin wypełniła się do granic możliwości. Wszystkie miejsca były zajęte, część posłów stała. Dziennikarze i goście tłoczyli się na wysokich galeriach. Otwarcia obrad oczekiwano z niecierpliwością. Wszyscy, zarówno z partii konserwatywnej (torysów), jak i partii pracy (laburzystów), spodziewali się, że tego dnia premier Chamberlain wygłosi przemówienie, które przejdzie do historii brytyjskiego parlamentaryzmu. Chamberlain mówił o tym, co go najbardziej bolało, czyli porozumieniu Moskwa–Berlin z 23 sierpnia:

– W Berlinie podanie tego paktu do wiadomości powitano z niesłychanym cynizmem jako wielkie zwycięstwo dyplomatyczne, odsuwające wszelkie niebezpieczeństwo wojny, gdyż teraz my i Francja nie wypełnimy prawdopodobnie naszych zobowiązań podjętych wobec Polski²¹.

Widmo wojny zawisło nad Izbą Gmin. Sytuacja była niebezpiecznie poważna, stąd tego dnia debatę prowadzono rzeczowo, co świadczyło o dojrzałości posłów. Tempo obrad zdumiewało: ustawy przeszły trzy czytania, po czym zostały zatwierdzone przez Izbę Lordów. Następnie przewieziono je do pałacu Buckingham, gdzie król Jerzy VI złożył pod nimi podpis. Nowe prawo i specjalne prerogatywy dla rządu miały na celu usprawnienie działania państwa w stanie wojny. Kiedy wieczorem zamykano obrady, rząd Jego Królewskiej Mości mógł już pracować według nowych pełnomocnictw.

Winston Churchill miał krytyczny stosunek do prowadzonej przez Chamberlaina i Halifaxa polityki niemieckiej:

– Winien jest Chamberlain. Nie powinniśmy nigdy dawać gwarancji Polsce, dopiero po wyrażeniu przez nią zgody na przekroczenie jej granic przez Armię Czerwoną²².

Churchill nie zawahał się „sprzedać” prasie takiego komentarza, choć wiedział, że Polska i Rumunia „nie były pewne, czy bardziej lękają się niemieckiej agresji, czy rosyjskiej pomocy”²³.

Stalin istotnie żądał takiej zgody, lecz Warszawa odmówiła, czego zresztą należało się spodziewać. Kiedy dowiedział się o tym premier Daladier, był wściekły:

– Polacy powinni być szczęśliwi, że ktoś zechce im pomóc. Ponadto i Francja, i Wielka Brytania mogłyby wysłać do Polski pewien kontyngent własnych sił lądowych, tak aby w Polsce obecne były siły międzynarodowe, a nie wyłącznie sowieckie. Ale jeśli Polacy będą upierać się przy swoim zdaniu – perorował dalej premier – to nie wyślę nawet ani jednego chłopa, aby umierał w obronie Polski²⁴.

⁹ L. Noël, _Agresja niemiecka na Polskę_, tłum. M. Zamieńska, Warszawa 1966, s. 385.

¹⁰ _Ibidem_.

¹¹ J. Beck, _Ostatni raport_, Warszawa 1987, s. 182.

¹² J. Ciałowicz, _Polsko-francuski sojusz wojskowy_, Warszawa 1971, s. 330.

¹³ J. Nowak-Jeziorański, _Kurier z Warszawy_, Kraków 1990, s. 20.

¹⁴ IPMS, sygn. B.I.7a, s. 42.

¹⁵ S. Kopański, _Wspomnienia wojenne…_, _op. cit._, s. 20.

¹⁶ IPMS, sygn. B.I.7a, s. 43.

¹⁷ J. Beck, _Ostatni raport_, _op. cit_., s. 183.

¹⁸ L. Moczulski, _Wojna polska 1939_, Warszawa 2009, s. 560.

¹⁹ W. Churchill, _Druga wojna światowa_, t. 1: _Naciągająca burza_, ks.1, tłum. K. Rudolf, Gdańsk 1994, s. 428.

²⁰ M. Gilbert, _Churchill. Biografia_, t. 2, tłum. J. Kozłowski, Poznań 1997, s. 636.

²¹ Przemówienie Chamberlaina, cyt. za: L. Moczulski, _Wojna polska 1939_, _op. cit._, s. 571.

²² Cyt. za: L. Moczulski, _Wojna polska 1939_, _op. cit._, s. 572.

²³ W. Churchill, _Druga wojna światowa_, _op. cit._, s. 405.

²⁴ Za: J. Karski, _Wielkie mocarstwa wobec Polski 1919–1945. Od Wersalu do Jałty_, tłum. E. Morawiec, Poznań 2014, s. 313.ROZDZIAŁ TRZECI

„CHCIAŁBYM, ABY WOJSKO OBJĄŁ ŚMIGŁY”

„Być może ogólna mobilizacja naszych sił zbrojnych nastąpiła o kilka dni za późno”²⁵ – zauważył Stanisław Kopański. Zrobił to jednak wiele lat po II wojnie światowej, kiedy znane były konsekwencje decyzji podejmowanych na świecie w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku.

Lecz wówczas, po wyjściu sojuszników, zapewne pochłonęła Kopańskiego praca sztabowa. Trzeba było się przyjrzeć niektórym aspektom Planu „Zachód”. „Plan zachodni rodził się szybko w pewnej improwizacji, pod wpływem nagłych wydarzeń politycznych. Zawierał on właściwie jedynie: zadania dla poszczególnych armii, zwięzłe wskazówki wykonawcze oraz ogólne _ordre de bataille_ armii. Plan ten nie obejmował wówczas żadnych wytycznych użycia odwodów Naczelnego Wodza (…). Koncepcja dalszych działań wojennych – poza okresem wstępnym, ujętym w wytycznych dla dowódców armii – jeśli istniała w umyśle przyszłego naczelnego wodza i znana była jego najbliższym współpracownikom , to na pewno nie była ujawniona Oddziałowi Operacyjnemu. Nie była więc przepracowana przez Sztab, ani też przygotowana w terenie”²⁶ – pisał po latach Kopański.

Marszałek Śmigły zamierzał przez mniej więcej dwa tygodnie hamować ofensywę dywizji Wehrmachtu. W tym czasie Armia „Łódź”, odwodowa Armia „Prusy” i Armia „Poznań” miały przygotować się do bitwy w wielkim zakolu Wisły, obejmującym całą centralną Polskę od Włocławka na północy po Sandomierz na południu. W tym miejscu kończył się opracowany szczegółowo plan. Co dalej? Marszałek Śmigły-Rydz i generał Stachiewicz uznali, że na opracowanie szczegółów przyjdzie czas. Na razie przygotowali zalewie zarys, w którym przewidziano dwa scenariusze: optymistyczny i pesymistyczny.

Aby realizować scenariusz optymistyczny, sojusznicy musieliby rozpocząć ofensywę na zachodzie, a ponieważ przewaga armii francuskiej nad stacjonującymi nad brzegiem Renu dywizjami Wehrmachtu była wyraźna, liczono na wycofanie znacznej części sił przeciwnika z terenu Polski. W tym przypadku powstałaby szansa na przeprowadzenie skutecznych kontruderzeń, a w rezultacie zatrzymanie ofensywy niemieckiej.

Gdyby jednak Francuzi i Brytyjczycy nie ruszyli się zza linii Maginota, to po stoczeniu zapowiadanej w pierwszej fazie planu wielkiej bitwy na lewym brzegu Wisły marszałek planował etapowe wycofywanie dywizji na prawy brzeg rzeki.

Zanosiło się na improwizację, co nie podobało się Stanisławowi Kopańskiemu. Pułkownik proponował przeanalizowanie prawdopodobnych kierunków uderzeń nieprzyjaciela i wyznaczenie obszarów, na których skupią się działania obronne. Jako szef Oddziału III Operacyjnego mógł wysuwać takie postulaty. Trafiły one jednak na stanowczy sprzeciw szefa sztabu i jego zastępcy pułkownika Józefa Jaklicza. Tymczasem inicjatywa Kopańskiego była naturalnym szukaniem antidotum na realne przecież zagrożenie z południa. Zagrożenie to przekreślało plan oparcia obrony o południową granicę, czyli _de facto_ niweczyło podstawowe założenie planu wojny z Niemcami. To Armia „Kraków” miała odegrać rolę bastionu opartego o fortyfikacje Śląska i Beskidu Żywieckiego. Powinna zarazem stanowić oś obrotu całej armii polskiej podczas niebezpiecznego manewru wycofywania się na południowy wschód w taki sposób, by armie ustawiły się frontem na północ, a zaplecze oparły o granicę słowacką, węgierską i rumuńską.

Czy marszałek miał pomysł na takie zmiany? Czy był na nie czas, skoro wedle prognoz analityków wojna mogła rozpocząć się lada dzień, lada godzina?

– Jakąż koncepcję mieć można przy tym położeniu geopolitycznym? Ale czy można było sączyć wątpliwości w naród, który ma walczyć?²⁷ – przyznał Śmigły już po klęsce w rozmowie z Melchiorem Wańkowiczem w czasie internowania w Rumunii.

Zaskoczenie grało pierwszorzędną rolę w niemieckim planie wojny z Polską, o czym informował zwerbowany przez „dwójkę” były major Wehrmachtu. Pełnił on funkcję szefa wyszkolenia w jednym z niemieckich korpusów. Przebywając w Warszawie pod fałszywym nazwiskiem, zdradzał tajniki zastosowania niemieckiej broni pancernej, a także opowiadał o manewrach opartych na scenariuszach wojny z Polską²⁸.

Wiedza, którą podzielił się były major, oraz rozeznanie w położeniu dywizji niemieckich były istotnymi atutami w ręku marszałka Śmigłego-Rydza i miały zaprocentować podczas nadchodzącej wojny, lecz nie gwarantowały zwycięstwa. Wobec przewagi Wehrmachtu w ilości czołgów, samolotów, dywizji szybkich – czyli podstawowych jednostek nowoczesnej armii, Polsce potrzebny był wódz na miarę hetmana Jana Sobieskiego, wódz, który mimo szczupłości armii potrafił wydrzeć wrogowi zwycięstwo.

Kto mógł być takim wodzem?

W walce o zmiany w Planie „Zachód” miał Kopański sojusznika w osobie Kazimierza Sosnkowskiego, o czym być może nawet nie wiedział. Sosnkowski znał tylko ogólne założenia Planu „Zachód” i znalazł w nim jeden poważny mankament.

– Czemu – pytał marszałka – na prawdopodobnym kierunku głównego uderzenia Wehrmachtu wyznaczono linię rozgraniczenia między armiami „Kraków” i „Łódź”?

Sosnkowski radził postawić w tym miejscu, niczym tarczę, Grupę Operacyjną, broniącą serca kraju przed pancerną szpicą. Myśl była jak najbardziej zasadna. Samodzielny związek operacyjny mógłby odciążyć sąsiednie armie, przyjmując na siebie większość uderzenia i dając im możliwość manewru ofensywnego siłą jednej lub dwóch dywizji na skrzydła armii niemieckiej. Marszałek wysłuchał rzeczowych rad i… zignorował je. Zamiast samodzielnego związku operacyjnego wysłał na ten newralgiczny odcinek brygadę kawalerii²⁹.

Skąd się wzięła ta decyzja? Czy marszałek samodzielnie ją podjął, czy może była wynikiem konsultacji w Sztabie Głównym? Wreszcie, czy zapomniano o wnioskach płynących z gry wojennej sprzed pięciu lat…?

Zimą 1934 roku pod egidą Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przeprowadzono grę wojenną symulującą agresję Niemiec na Polskę. Oparto ją na podstawie dokumentów Reichswehry „Operation Kriegspiel”, zdobytych przez oficera wywiadu majora Jerzego Sosnowskiego już w 1929 roku. W grudniu 1932 roku major przekazał je do Warszawy. W Sztabie Głównym dokumenty otrzymały oceny pozytywne. OK-Plan, bo tak uproszczono niewygodną nazwę, dotyczył wojny z Polską i nie uwzględniał interwencji Francji. Dokument zawierał również informacje o organizacji dywizji pancernych i zmotoryzowanych, co otwierało Polakom oczy na kierunek rozwoju Reichswehry, a po 1935 roku Wehrmachtu. Na podstawie OK-Planu w GISZ uznano, że główne uderzenie wyjdzie ze Śląska, przetnie granice na szerokim odcinku między Częstochową na południu a Wieluniem na północy i pójdzie prosto na Warszawę.

Dowodzący stroną polską generał Michał Karaszewicz-Tokarzewski próbował zatrzymać nieprzyjaciela, lecz prowadzący niemiecką ofensywę generał Józef Zając wykorzystał siłę i manewrowość wojsk szybkich – wówczas był to korpus kawalerii wzmocniony brygadą pancerną – i łamał kolejne punkty oporu. Zatrzymano go dopiero na przedmieściach Warszawy.

Dziesięć lat później wiele szczegółów OK-Planu było już nieaktualnych, przez co nie mogły stanowić podstawy do analizy strategii Wehrmachtu. Mogły być jednak drogowskazem, pokazującym rozwój działań armii niemieckiej. Śmigły „często zgoła nie rozumiał moich założeń i rad” – skarżył się Sosnkowski. Po awansie na marszałka „zaczął mnie wyraźnie unikać i nie z mojej winy kontakty prawie się urwały. Zmienił się zresztą bardzo. To nie był już ten sam człowiek, którego znałem”³⁰.

Kazimierz Sosnkowski i Edward Rydz, do którego na stałe przylgnął przydomek Śmigły, pięć lat wcześniej przystąpili do wyścigu po schedę po marszałku Piłsudskim. Żaden z nich nie był absolutnym faworytem. „I komu, jak umrę, mam pozostawić tę armię polską – pytał Józef Piłsudski. – Wśród moich generałów nie widzę nikogo”. Sprawa następstwa w armii dręczyła Piłsudskiego co najmniej od 1932. Był to rok podpisania paktu o nieagresji ze Związkiem Radzieckim, trzeci rok Wielkiego Kryzysu i siódmy rok niemiecko-polskiej wojny gospodarczej. Za kulisami polityki czaił się nieznany jeszcze na arenie międzynarodowej Adolf Hitler. A nad Europą nadal wisiało wspomnienie Wielkiej Wojny. Wówczas, w trakcie zwyczajnej rozmowy z prezydentem Mościckim, Piłsudski zaskoczył go niespodziewaną dygresją:

– Gdyby mnie zabrakło, to chciałbym, aby wojsko objął Śmigły³¹.

_Po śmierci Józefa Piłsudskiego stanowisko Naczelnego Wodza mogło przejąć tylko dwóch ludzi w kraju. Jednym z nich był Edward Rydz-Śmigły. Na zdjęciu: przekazanie marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu cekaemów Browning wz. 30 przez młodzież w Lublinie w czerwcu 1939 r._
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Lecz szybko zmienił zdanie. Generał Edward Śmigły-Rydz tracił uznanie marszałka głównie dlatego, że nie radził sobie podczas gier wojennych. Piłsudski się z nim nie patyczkował. Nie hamował niepochlebnych słów.

– Widzę w tym gronie tylko dwóch generałów zdolnych do dowodzenia: Sosnkowskiego i Rybaka³² – powiedział podczas spotkania z generalicją w 1934 roku. Ale generał Józef Rybak w 1930 roku odszedł z wojska. Pozostał tylko Sosnkowski: „ jeden z moich kandydatów na Naczelnego Wodza” – pisał Piłsudski.

Jednak żaden z tych dwóch oficerów nie cieszył się bezwzględnym poparciem Marszałka. Doświadczenie organizacyjne i umysł stratega przemawiały za Sosnkowskim. Śmigły-Rydz posiadał doświadczenie frontowe, lecz zdaniem Piłsudskiego wykazywał braki w myśleniu strategicznym.

Marszałek nie zdążył przed śmiercią zostawić żadnych oficjalnych instrukcji w kwestii swojego następcy³³. Być może nawet nie zamierzał tego zrobić – w wojsku panuje jasna zasada starszeństwa oparta na stopniach. Sosnkowski – generał broni – był więc na uprzywilejowanej pozycji. Śmigły-Rydz dosłużył się rangi generała dywizji. Piłsudski nie znalazł kandydata idealnego. Wahał się i w efekcie zrzucił odpowiedzialność za tę istotną decyzję na prezydenta, profesora chemii, a więc osobę nieorientującą się w militarnej strategii.

Tymczasem wybór mógł zostać oparty o proste kryterium. Skoro szukano osoby odpowiedniej do podejmowania decyzji strategicznych, to automatycznie nasuwał się wniosek, że wyścig po buławę powinien wygrać Sosnkowski. Ambasador Francji Leon Nöel, zatem osoba, wydaje się, obiektywna, uważał, że Sosnkowski jest „znacznie wybitniejszy (…) zdawał się świetnie nadawać do objęcia wojskowej sukcesji po Marszałku pod względem militarnym”³⁴. Ale Sosnkowski wykazywał ambicje polityczne, których wydawał się pozbawiony Edward Śmigły-Rydz. O ile postawa Sosnkowskiego nie przeszkadzała Piłsudskiemu, to już inaczej spoglądał na niego prezydent Mościcki. Było tajemnicą poliszynela, że mimo zajmowania najwyższego stanowiska w państwie do maja 1935 rządził nie prezydent Mościcki, lecz Marszałek. Po śmierci Józefa Piłsudskiego Ignacy Mościcki dostrzegł szansę na usamodzielnienie. Ale czy na tę wymarzoną niezależność mógł mu pozwolić Sosnkowski? Prezydent uznał, że nie. Na czym opierał obawy i czy to one zadecydowały o nominacji na najważniejsze wojskowe stanowisko w państwie?

W noc po śmierci Marszałka, z 12 na 13 maja 1935 roku prezydent wyznaczył Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych generała dywizji Edwarda Śmigłego-Rydza. W razie wybuchu wojny miał objąć stanowisko Naczelnego Wodza. Nominacja nie zdobyła poparcia nie tylko wśród wojska, ale i cywilnych decydentów Rzeczypospolitej. Wytykano Śmigłemu „nienadzwyczajne walory umysłowe”³⁵.

Jednego dnia Śmigły-Rydz przegonił w hierarchii wojskowej Kazimierza Sosnkowskiego. 10 listopada 1936 roku prezydent awansował Śmigłego do stopnia generała broni, a w chwilę potem marszałka Polski.

Los wojenny złączył Kopańskiego z Sosnkowskim później, już podczas wojny, w 1943 roku. W sierpniu 1939 roku raporty Kopańskiego trafiały na biurko marszałka Śmigłego-Rydza, lecz jego samego nie miał Kopański okazji poznać. Zdanie o zwierzchniku wyrobił sobie na podstawie dopisków, jakie trafiały do niego na marginesach dokumentów. A były one, jak wspominał, „nie zawsze merytoryczne, (…) dotyczyły niekiedy bardziej szczegółów wykonania szczebla taktycznego (…) niż koncepcji zasadniczej. Generalny inspektor, żołnierz o pięknej przeszłości wojennej i dużym doświadczeniu, może zbyt szybko przebiegł przez szczeble hierarchii wojskowej, a przede wszystkim nie miał podstawowych wyższych studiów wojskowych”³⁶.

_Kazimierz Sosnkowski miał największe szanse na zostanie Naczelnym Wodzem – przeszkodził mu w tym jednak prezydent Ignacy Mościcki. Na zdjęciu: generał Sosnkowski podczas rozmowy z oficerami w Mińsku Mazowieckim, 1938 r._
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Decydując się na ocenę zwierzchnika, Kopański zachował się dyplomatycznie i honorowo. Na głowę marszałka jeszcze przed wybuchem wojny spadały gromy mniej lub bardziej zasłużone. Zarzucano mu brak gier wojennych, krytykowano za rozmieszczenie armii w sierpniu 1939, zapominając, że Śmigły musiał liczyć się z presją polityczną wywieraną przez ministra Becka, a pośrednio też przez sojuszników. Wreszcie dostało się marszałkowi za wadliwe opracowanie Planu „Zachód”. Archiwa zachowały opinie dwóch generałów znających metody pracy sztabowej Śmigłego-Rydza. Pytanie „Czy skończyliście wreszcie wasz zasrany plan osłony?” wywołało ostrą reakcję:

– A gówno! Nie zakończyliśmy i nie wiem, kiedy go wreszcie zakończymy! Bo zechciej zrozumieć; oto tu, w gmachu GISZ, przyszły naczelny wódz siedzi ze swym przyszłym dowódcą armii nad kalką 1:100 000 planu osłony… (Zaręczam ci, że gdyby mieli plany 1:25 000, to z przyjemnością przesiadywaliby nad nimi…) I oto tu, w Warszawie, ci dwaj najwyżsi wodzowie w ciągu godziny dyskutują nad „problemem”: czy ten oto szwadron w osłonie ma stanąć po tej czy po tamtej stronie tej rzeczki „Smrodzianki”? A gówno to ich obchodzi! To przecież sprawa dowódcy szwadronu! Trzeba mu dać wyraźne zadanie. Jest na miejscu i sam będzie wiedział, gdzie ma stanąć, żeby je wykonać! Tak można dyskutować nad planem osłony aż do usranej śmierci i jeszcze go nie skończyć³⁷.

Bywa, że doskonały oficer, awansując z dnia na dzień, traci na efektywności. Nie radzi sobie z dowodzeniem jednostkami na nowym szczeblu, zadanie go przerasta, wyobraźnia taktyczna czy operacyjna nie pozwala wypracować właściwego rozwiązania. Takie zjawisko miało miejsce w przypadku marszałka Śmigłego. Zajmowanie się manewrami szwadronów było w istocie oznaką, że najlepiej czułby się na stanowisku dowódcy dywizji bądź w najlepszym razie – dowódcy armii. Edward Śmigły-Rydz dowodził armią podczas wojny 1920 i robił to dobrze, chociaż nie ustrzegł się błędów. Ale marszałek Śmigły umiał przyjmować krytykę. Nie paraliżowały go pomówienia, potrafił zachować logiczny tok rozumowania nawet w sytuacjach krytycznych. Pod tym względem był do tej pory wyjątkiem w gronie generałów II Rzeczypospolitej. A jednak ugiął się pod presją sojuszników i przystał na odroczenie mobilizacji. Polityka zmusiła go do kolejnego ustępstwa, sprzecznego z zasadami operacyjnymi rozmieszczenia armii wzdłuż granicy niemieckiej. Robił to wszystko zgodnie ze swoim sumieniem, wierząc, że działa z korzyścią dla Rzeczypospolitej.

Wśród różnych scenariuszy wojny w Warszawie rozpatrywano również wariant ograniczonej agresji Niemiec na Pomorze Gdańskie bądź Wielkopolskę. „Uzyskawszy powyższe obszary przez łatwe zaskoczenie, mogli wystąpić z propozycjami dyplomatycznymi prawnego utrwalenia tego stanu dokonanego”³⁸ – pisał Kutrzeba. Na ewentualność takiej akcji Polska musiała być przygotowana, tym bardziej że obawiano się zgody państw zachodnich na zaakceptowanie „stanu dokonanego”. Wobec tego w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych uznano Wielkopolskę za obszar szczególnie zagrożony.

²⁵ S. Kopański, _Wspomnienia wojenne_…, _op. cit._, s. 22.

²⁶ _Ibidem_, s. 21.

²⁷ M. Wańkowicz, _Strzępy epopei. Szpital w Cichiniczach. Wrzesień żagwiący. Po klęsce_, Warszawa 2009, s. 615.

²⁸ W. Kozaczuk, _Bitwa o tajemnice. Służby wywiadowcze Polski i Rzeszy Niemieckiej 1922–1939_, Warszawa 1969, s. 410.

²⁹ K. Sosnkowski, _Cieniom września_, Warszawa 1989, s. 52.

³⁰ _Kazimierz Sosnkowski. Myśl – praca – walka. Przyczynki do monografii oraz uzupełnienia do materiałów historycznych Kazimierza Sosnkowskiego_, oprac. S. Babiński, Londyn 1988, s. 97.

³¹ C. Leżeński, _Kwatera 139. Opowieść o marszałku Rydzu-Śmigłym_, t. 1, Lublin 1989, s. 189.

³² _Ibidem_, s. 190. Generał Józef Rybak – inspektor armii w latach 1926–1930, kiedy to odszedł z wojska na własną prośbę.

³³ P. Wieczorkiewicz, _Historia polityczna Polski 1935–1945_, Poznań 2014, s. 20.

³⁴ L. Nöel, _Agresja niemiecka na Polskę_, _op. cit._, s. 23.

³⁵ P. Wieczorkiewicz, _Historia polityczna Polski 1935–1945_, _op. cit_., s. 23.

³⁶ S. Kopański, _Wspomnienia wojenne…_, _op. cit._, s. 24–25.

³⁷ M. Romeyko, _Przed i po maju_, Warszawa 1983, s. 369.

³⁸ T. Kutrzeba, _Bitwa nad Bzurą (9–22 września 1939). Przyczynek do historii kampanii_, Oświęcim 2018, s. 39.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: