Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Prawo i nieporządek. Spowiedź legendarnego profilera FBI - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 listopada 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prawo i nieporządek. Spowiedź legendarnego profilera FBI - ebook

Spowiedź legendarnego profilera FBI, który stał się inspiracją do stworzenia przebojowego serialu Netflixa Mindhunter

Bestsellerowi autorzy reportaży Jak powstaje morderca… i Mindhunter. Podróż w ciemność oferują nowe spojrzenie na działanie nie tylko wymiaru sprawiedliwości, ale także serca i umysłu agenta FBI. Po raz pierwszy od przejścia na emeryturę, Douglas otwarcie mówi o swoich najbardziej znanych i zaskakujących sprawach. I pokazuje, jak to jest mierzyć się ze złem w jego najbardziej potwornej formie.

W swoich poprzednich tekstach pisał John E. Douglas tylko o winnych; w Prawie i nieporządku, wspierany przez świetnego dziennikarza Marka Olshakera opowiada zarówno o winnych, jak i niewinnych, a nawet niewinnie skazanych, odnosząc się do koszmaru każdego stróża prawa: tych przypadków, w których z tego czy innego powodu sprawiedliwości nie stało się zadość.

Wnikliwe spojrzenie w umysł człowieka, który zajrzał w głąb ciemności i stara się odkryć tajemnicę deprawacji oraz technik, które przeciwdziałają złu.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8305-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Polo­wa­nie na cza­row­nice

Wio­ska i mia­sto Salem, kolo­nia Mas­sa­chu­setts Bay, czer­wiec 1692 roku

Była inna, była wyrzut­kiem. Cho­ciaż żyła w ich spo­łecz­no­ści, ni­gdy nie stała się do końca jedną z nich. Sta­no­wiła ide­alną kan­dy­datkę na kogoś, kogo należy się bać.

Zawsze nosiła czarne, dziwne ubra­nia, nie­przy­sta­jące do pury­tań­skiego stylu życia. Kiedy więc sir Wil­liam Phips, nowo powo­łany guber­na­tor kró­lew­skiej kolo­nii Mas­sa­chu­setts Bay, usta­no­wił Sąd Oyer i Ter­mi­ner – komi­sję sądową wywo­dzącą się z bry­tyj­skiej tra­dy­cji praw­nej, któ­rej angiel­sko-fran­cu­ska nazwa ozna­cza dosłow­nie „wysłu­chać i osą­dzić” – praw­do­po­dob­nie nikogo nie zdzi­wiło, że sześć­dzie­się­cio­let­nia Brid­get Bishop jako pierw­sza została posta­wiona przed nim jako oskar­żona.

Minęło ponad pięć mie­sięcy, odkąd 20 stycz­nia Betty, dzie­wię­cio­let­nia córka pastora Samu­ela Par­risa, oraz jego jede­na­sto­let­nia sio­strze­nica Abi­gail Wil­liams zapa­dły na dziwną cho­robę. Cier­piały na spon­ta­niczne napady bólu przy­po­mi­na­jące uszczyp­nię­cia lub nakłu­wa­nie igłami i wyry­wa­nie języka. Krzy­czały gło­śno, skar­żąc się przy tym na dole­gli­wo­ści w oko­li­cach szyi i ple­ców.

Dole­gli­wo­ści szybko dopa­dły także Ann Put­nam, dwu­na­sto­let­nią przy­ja­ciółkę obu dziew­czy­nek, po czym prze­nio­sły się na Mary Wal­cott, sie­dem­na­sto­let­nią przy­ja­ciółkę Ann, i Mercy Lewis, sie­dem­na­sto­let­nią słu­żącą Put­namów. Nie­długo po tym w sumie dzie­sięć dziew­cząt i mło­dych kobiet w wieku poni­żej dwu­dzie­stu lat zaczęło zacho­wy­wać się w iden­tyczny spo­sób.

Wykształ­cony na Harvar­dzie pastor Par­ris wraz z innymi pro­mi­nent­nymi przed­sta­wi­cie­lami władz wio­ski Salem wycią­gnął na tej pod­sta­wie naj­bar­dziej logiczny wnio­sek: „dia­beł zamiesz­kał pośród nas” – a czary wdarły się prze­mocą w dobrze funk­cjo­nu­jącą spo­łecz­ność. Cot­ton Mather, naj­le­piej wykształ­cony i naj­bar­dziej wpły­wowy teo­log kolo­nii, syn pastora Increse’a Mathera – rek­tora Harvardu, prze­strze­gał przed podob­nym zagro­że­niem w swoim pro­gra­mo­wym trak­ta­cie _Memo­ra­ble Pro­vi­den­ces_, sam bowiem zmu­szony był badać w Bosto­nie przy­pa­dek dzieci, na które zostały rzu­cone czary.

Aby potwier­dzić dia­gnozę dok­tora oraz prze­ko­na­nie wie­leb­nego, zasto­so­wano róż­no­ra­kie metody naukowe. Sąsiadka pastora Par­risa – Mary Sibley, któ­rej sio­strze­nica Mary Wal­cott była jedną z cho­rych dziew­cząt, pole­ciła Titu­bie, nie­wol­nicy Par­risa, oraz jej mężowi Joh­nowi India­nowi, aby upie­kli cia­sto cza­row­nic. Była to dobrze znana metoda, opra­co­wana i po raz pierw­szy zasto­so­wana w Anglii. Otóż zamiast mleka, zgod­nie z prze­pi­sem, nale­żało zmie­szać mączkę żyt­nią z moczem cho­rych dziew­cząt. Gdy cia­sto wyro­sło w piecu i osty­gło, dawano je do spró­bo­wa­nia psu. Jeśli wyka­zał on podobne objawy, co dotknięci cier­pie­niem ludzie, od któ­rych pobrany został mocz, zna­czyło to, że cho­rzy byli ofia­rami cza­rów. Po ziden­ty­fi­ko­wa­niu osoby, która mogła dopu­ścić się takich prak­tyk, można było przy­stą­pić do próby dotyku opie­ra­ją­cej się na kar­te­zjań­skiej „dok­try­nie prze­pływu”. Jeśli podej­rzany dotknąłby ofiary w cza­sie ataku cho­roby, a objawy by ustą­piły, sta­no­wi­łoby to nie­zbity dowód na to, że owa osoba była przy­czyną wszyst­kich dole­gli­wo­ści.

Pod koniec lutego nie­które z cho­rych dziew­cząt zaczęły wymie­niać imiona trzech kobiet, które rze­komo tor­tu­ro­wały je przy pomocy cza­rów. Pierw­szą była Tituba: miała zaba­wiać dziew­czynki swo­imi rodzi­mymi opo­wie­ściami, zaklę­ciami oraz zama­wia­niami. Druga – Sarah Good – to stara bez­domna żebraczka, która cho­dziła od domu do domu i mam­ro­tała pod nosem prze­kleń­stwa na tych, któ­rzy odmó­wili jej jał­mużny. Trze­cia kobieta to Sarah Osborne, wdowa, która ku dez­apro­ba­cie lepiej uro­dzo­nych miesz­kań­ców mia­steczka zde­cy­do­wała się na powtórne wyj­ście za mąż za zwy­kłego słu­żą­cego i która w dodatku rzadko uczęsz­czała do kościoła. Nikogo nie dzi­wiło, że to wła­śnie te trzy funk­cjo­nu­jące na mar­gi­ne­sie miej­sco­wej spo­łecz­no­ści kobiety miały wejść w kon­szachty z dia­błem. Wła­dze wysta­wiły nakaz ich aresz­to­wa­nia i wszyst­kie szybko tra­fiły do wię­zie­nia, oskar­żone o upra­wia­nie cza­rów. Sędzio­wie mieli teraz w swo­ich rękach solidne dowody, które umoż­li­wiły wyto­cze­nie kobie­tom pro­cesu.

Pierw­szego marca radni John Hathorne oraz Joh­na­than Cor­win otwo­rzyli pro­ces w domu spo­tkań wio­ski Salem, tym­cza­sowo zaadap­to­wa­nym na potrzeby sali sądo­wej. Chore dziew­częta zgod­nie zeznały, że wszyst­kie zostały zaata­ko­wane przez duchowe widmo Sarah Good.

Pod­dane ostremu prze­słu­cha­niu, Good i Osborne zaprze­czyły, jakoby miały być cza­row­ni­cami. Tituba jed­nak, sta­ra­jąc się unik­nąć w ten spo­sób kary, wyznała, że kie­dyś rze­czy­wi­ście została uwie­dziona przez dia­bła, od dawna jed­nak mu już nie służy. Good szybko przy­jęła podobną stra­te­gię, twier­dząc, że to tak naprawdę Osborne męczyła biedne dzieci. Uwa­dze sędziów nie umknął jed­nak fakt, że skoro Good wie­działa takie rze­czy, to sama także musiała być cza­row­nicą.

W kolej­nym tygo­dniu trzy podej­rzane zostały ode­słane do odda­lo­nego o 20 mil od Salem wię­zie­nia w Bosto­nie, a sąd kon­ty­nu­ował prze­słu­cha­nia. Każda osoba wymie­niona przez dziew­czynki była dopro­wa­dzana na prze­słu­cha­nie, z czego więk­szość odsy­łano następ­nie do wię­zie­nia. Oskar­żo­nymi szybko prze­stały być osoby z mar­gi­nesu spo­łecz­nego. Nim upły­nął marzec, przed sąd zaczęto wzy­wać osoby regu­lar­nie uczęsz­cza­jące do kościoła, takie jak Rebecca Nurse.

Mimo to dziew­częta cier­piały na­dal. Zna­czyło to, że dia­beł trzy­mał mocno w swo­ich rękach zarówno Salem, jak i oko­lice. Sytu­acja uro­sła do roz­mia­rów praw­dzi­wego kry­zysu. Mogło się wyda­wać, że panuje tam jakaś nie­mal zabój­cza cho­roba, roz­cho­dząca się bły­ska­wicz­nie po całej spo­łecz­no­ści, na którą każdy może być poten­cjal­nie nara­żony. Nikt nie pozo­sta­wał wolny od podej­rzeń.

Mar­tha Corey publicz­nie wyra­ziła swój scep­ty­cyzm co do wia­ry­god­no­ści zeznań cho­rych dziew­cząt. Te wkrótce ujrzały jed­nak jej widmo w kościele, które sie­działo tam w pro­mie­niu słońca, wysy­sa­jąc krew trzy­ma­nego w dłoni żół­tego ptaszka.

Jedna z dziew­cząt – Mary War­ren – oskar­żyła swoją panią Eli­za­beth Proc­tor. John, mąż kobiety, był rol­ni­kiem i miał dobrze pro­spe­ru­jące gospo­dar­stwo. Podob­nie jak Mar­tha Corey, nie wie­rzył w czary. W cza­sie prze­słu­cha­nia Eli­za­beth dziew­częta wymie­niły także jego imię; pod­czas kil­ku­krot­nie powta­rza­nych pytań Mary stwier­dziła, że musi on być cza­row­ni­kiem.

Poza salą sądową Mary wyznała jed­nak, że John Proc­tor nie był tak naprawdę cza­row­ni­kiem, a zacho­wa­nie oskar­ża­ją­cych to jedy­nie forma „roz­rywki”. Gdy usły­szały to pozo­stałe dziew­częta, część z nich obwi­niła o bycie cza­row­nicą także Mary. Aresz­to­wano ją i kil­ku­krot­nie pod­dano prze­słu­cha­niu przed sądem. Zezna­jąc, oznaj­miła, że John i Eli­za­beth Proc­torowie to w isto­cie cza­row­nik i cza­row­nica.

W tym cza­sie liczba prze­słu­chi­wa­nych osią­gnęła już tak ogromne roz­miary, że sąd zmu­szony był prze­nieść obrady do poło­żo­nego o osiem mil dalej więk­szego domu spo­tkań w mia­steczku Salem.

W mię­dzy­cza­sie Sarah Osborne umarła w wię­zie­niu, a Sarah Good wydała na świat dziecko, które nie­długo póź­niej zmarło w aresz­cie, a to tylko utwier­dziło podej­rze­nia co do jej złej duszy.

Trzy­dzie­stego pierw­szego maja swoje zezna­nia przed sądem zło­żył John Alden, sześć­dzie­się­cio­jed­no­letni sza­no­wany kapi­tan statku mor­skiego, zasłu­żony w walce z India­nami, syn powszech­nie cenio­nej pary – Pri­scilli i Johna Alde­nów. Nale­żał on do grona osób, które nie wie­rzyły w czary i miały odwagę zasu­ge­ro­wać, że solidne lanie wyle­czy­łoby dziew­częta z ich dziw­nych przy­pa­dło­ści. Wkrótce potem wska­zały go one jako głów­nego czar­no­księż­nika.

Sąd Oyer i Ter­mi­ner, powo­łany do wszyst­kich rodza­jów spraw, skła­dał się z sied­miu sędziów – wykształ­co­nych i powszech­nie sza­no­wa­nych męż­czyzn. Guber­na­tor Phips odde­le­go­wał swo­jego zastępcę Wil­liama Sto­ugh­tona, aby ten prze­wod­ni­czył skła­dowi sędziow­skiemu. Nara­dziw­szy się, sędzio­wie usta­lili kilka klu­czo­wych zasad, któ­rych posta­no­wili się trzy­mać. Przede wszyst­kim każda cza­row­nica, która przy­zna się do winy, nie zosta­nie uka­rana. Miało to z jed­nej strony poka­zać miło­sier­dzie sądu, z dru­giej zaś zachę­cić oskar­żo­nych do wymie­nie­nia innych osób prak­ty­ku­ją­cych czarną magię. Sto­ugh­ton ponadto zasię­gnął opi­nii naj­bar­dziej pro­mi­nent­nych przed­sta­wi­cieli kleru w Mas­sa­chu­setts Bay, nim uznał, że sąd może dopu­ścić dowody w postaci widm.

Sąd był gotowy na prze­słu­cha­nie pierw­szej oskar­żo­nej – Brid­get Bishop.

Bishop liczyła sobie sześć­dzie­siąt lat i zdą­żyła już pocho­wać dwóch mężów, z czego na dru­giego rzu­cić miała czary, jesz­cze zanim wybu­chła obecna panika. Sąd odda­lił jed­nak od niej ten kon­kretny zarzut. Była wów­czas żoną Edwarda Bishopa, wła­ści­ciela dobrze pro­spe­ru­ją­cego tar­taku.

Pię­cioro dziew­cząt wymie­niło ją jako osobę, która je drę­czy. Samuel Shat­tuck, wła­ści­ciel far­biarni, zeznał, że Bishop przy­no­siła do niego „różne koronki”, które były jed­nak za małe, aby nada­wały się na cokol­wiek innego niż kukiełki, podobne do tych, jakie dziś wyobra­żamy sobie, myśląc o lalecz­kach voodoo. Ponadto John i Wil­liam Blyowie widzieli iden­tyczne kukiełki w jej domu w trak­cie pracy w spi­żarni; twier­dzili, że cza­rami Brid­get dopro­wa­dziła do śmierci świń. Parę osób zeznało, że widmo pod posta­cią Bishop poja­wiało się w ich sypial­niach i ata­ko­wało we śnie.

W trak­cie prze­słu­cha­nia Bishop upar­cie twier­dziła, że nie jest cza­row­nicą, że nie dopro­wa­dziła do cho­roby dziew­cząt ani że nie nakła­niała ich do wpi­sa­nia się do dia­bel­skiej księgi. Fakt, że odmó­wiła przy­zna­nia się do winy, oka­zał się dla niej zgubny.

Pod koniec dnia, po zasto­so­wa­niu wszyst­kich pro­ce­dur sądo­wych, skład sędziow­ski orzekł o winie Brid­get Bishop, uzna­jąc ją za winną wszyst­kich sta­wia­nych jej zarzu­tów.

Osiem dni póź­niej, 10 czerwca, została zabrana na wzgó­rze Gal­lows, gdzie wyko­nano wyrok śmierci przez powie­sze­nie.

Pięć dni póź­niej dwu­na­stu uzna­nych teo­lo­gów zebra­nych z całego Mas­sa­chu­setts Bay zawia­do­miło listow­nie sąd, że zmie­nili oni zda­nie co do zasad­no­ści uzna­wa­nia dowo­dów w postaci widm. Cot­tona Mathera tra­piło ryzyko nie­wła­ści­wej iden­ty­fi­ka­cji takich świa­dectw. Teo­lo­dzy uznali osta­tecz­nie, że widma osób podej­rze­wa­nych o upra­wia­nie cza­rów, które uka­zy­wały się wielu świad­kom, nie są wystar­cza­jąco wia­ry­godne – ist­niało bowiem ryzyko, że dia­beł mógł przy­bie­rać wygląd tych osób bez ich wie­dzy.

Nie zatrzy­mało to jed­nak pro­cesu. Wil­liam Beale zeznał przed wielką radą przy­się­głych hrab­stwa Essex, że pew­nego razu uka­zało mu się widmo Phi­lipa Engli­sha, a następ­nego dnia zmarł jego syn James, który wcze­śniej wyda­wał się już wycho­dzić z ospy, na którą zacho­ro­wał. Engli­showi udało się zbiec z wię­zie­nia i prze­cze­kać całą sprawę w Nowym Jorku.

Inni nie mieli tyle szczę­ścia. Pięć kobiet, w tym Rebecca Nurse, sta­nęło przed sądem 29 czerwca. Nurse, mająca już wów­czas ponad sie­dem­dzie­siąt lat, matka i babka wywo­dząca się z powszech­nie sza­no­wa­nej rodziny rol­ni­ków, w obli­czu braku dowo­dów została uznana przez sąd za nie­winną. Gdy odczy­tano jed­nak wyrok, prze­by­wa­jące na sali dziew­częta dostały nie­spo­dzie­wa­nego nawrotu swo­ich obja­wów. Dla Sto­ugh­tona był to nie­zbity dowód jej winy i zaczął on naci­skać na pozo­sta­łych sędziów, aby zmie­nili wer­dykt.

Dzie­więt­na­stego lipca wszyst­kie pięć kobiet zostało powie­szo­nych na wzgó­rzu Gal­lows.

Do końca wrze­śnia uznano za win­nych zbrodni upra­wia­nia cza­rów i stra­cono w sumie dzie­więt­na­ścioro oskar­żo­nych – trzy­na­ście kobiet i sze­ściu męż­czyzn. Spra­wie Geo­rge’a Bur­ro­ughsa nie przy­słu­żył się też fakt, że nie ochrzcił on jed­nego ze swo­ich dzieci, co sta­no­wiło wów­czas oczy­wi­sty dowód na to, że był w zmo­wie z Sza­ta­nem. Powie­szono go 19 sierp­nia, razem z Joh­nem Proc­to­rem i trzema innymi oso­bami. Jako win­nym bycia cza­row­ni­cami i cza­row­ni­kami nało­żono na nich eks­ko­mu­nikę i odmó­wiono im godzi­wego pochówku.

Dwu­na­sty oskar­żony – Giles, mąż Mar­thy Corey – był od ośmiu lat rol­ni­kiem. Nie chciał się sta­wić przed sądem, naj­wy­raź­niej kwe­stio­nu­jąc w ten spo­sób legal­ność całej pro­ce­dury. Sędzio­wie orze­kli, że ma on zostać zabrany na pole, a na jego piersi roz­ka­zano ukła­dać głazy tak długo, aż Giles nie zde­cy­duje się oddać w ręce wymiaru spra­wie­dli­wo­ści. Za każ­dym razem, gdy pytano go o decy­zję, odpo­wia­dał: „Dokła­daj­cie wię­cej!”. Zmarł w wyniku udu­sze­nia, do końca odma­wia­jąc sta­wie­nia się przed sądem.

W mię­dzy­cza­sie pro­cesy w Salem zaczęły wywo­ły­wać coraz wię­cej zanie­po­ko­jo­nych gło­sów docho­dzą­cych od bar­dziej postę­powo nasta­wio­nych kry­ty­ków. Duń­scy i fran­cu­scy teo­lo­dzy kal­wiń­scy mar­twili się o jakość pre­zen­to­wa­nych dowo­dów, a nowo­jor­ski sędzia główny wyra­żał wąt­pli­wo­ści co do war­to­ści praw­nej wyda­nych wyro­ków. Tho­mas Brat­tle, sza­no­wany bostoń­ski mate­ma­tyk i astro­nom, czło­nek Lon­dyń­skiego Kró­lew­skiego Towa­rzy­stwa Roz­woju Wie­dzy Natu­ral­nej, opu­bli­ko­wał list kry­ty­ku­jący pro­cesy, w któ­rym stwier­dzał: „Oba­wiam się, że nawet całe wieki nie wystar­czą, aby zmyć plamy, które sprawa ta zosta­wiła na naszej ziemi”.

Guber­na­tor Phips robił się coraz bar­dziej ner­wowy. Naka­zał Cot­to­nowi Mathe­rowi opu­bli­ko­wać trak­tat _Won­ders of the Invi­si­ble World. Being an Acco­unt of the Try­als of Seve­ral Wit­ches, Lately Exe­cu­ted in New England_ (Dziwy nie­wi­dzial­nego świata. Rzecz o pro­ce­sie kilku cza­row­nic, ska­za­nych nie­dawno w Nowej Anglii). Zgod­nie z inten­cją autora tekst ten miał „pomóc ukoić gniew, który kie­ru­jemy dziś wza­jem­nie prze­ciwko sobie”.

Mimo egze­ku­cji zło, które zalę­gło się w wio­sce Salem i oko­licy, dalej nękało miej­scową spo­łecz­ność. Tak naprawdę było coraz gorzej. Dziew­częta oskar­żały kogo tylko się dało, w tym Mary Phips, żonę guber­na­tora. Jedna z nich obwi­niła nawet samego Cot­tona Mathera.

Gdy Incre­ase Mather poja­wił się w paź­dzier­niku w wię­zie­niu Salem, odkrył, że część z prze­trzy­my­wa­nych tam osób chcia­łaby odwo­łać swoje zezna­nia. W cza­sie, gdy odby­wała się więk­szość pro­ce­sów, prze­by­wał on w Anglii. Gdy tylko powró­cił do kolo­nii, od razu zanie­po­ko­iły go zasły­szane wie­ści. Swoje wąt­pli­wo­ści opu­bli­ko­wał w trak­ta­cie _Cases of Con­science Con­cer­ning Evil Spi­rits Per­so­na­ting Men, Witch­craft, Infal­li­ble Pro­ofs of Guilt in Such as are Accu­sed with that Crime_ (Sprawy sumie­nia doty­czące złych duchów przy­wdzie­wa­ją­cych ludzką postać, cza­rów oraz nie­za­prze­czal­nych dowo­dów winy osób oskar­żo­nych o tę zbrod­nię).

W trak­ta­cie tym Mather zawarł swoją słynną for­mułę: „Lepiej, aby dzie­sięć tysięcy cza­row­nic unik­nęło kary, niż aby ska­zana została choćby jedna nie­winna osoba”. Prze­ko­na­nie to wyewo­lu­owało z cza­sem w pod­porę moralną, na któ­rej wspiera się zachodni sys­tem prawny.

Należy w tym miej­scu pod­kre­ślić, że wszyst­kie dąże­nia do zatrzy­ma­nia pro­ce­sów pocho­dziły _spoza_ spo­łecz­no­ści Salem.

Przed koń­cem mie­siąca sąd gene­ralny kolo­nii Mas­sa­chu­setts Bay zarzą­dził posie­dze­nie teo­lo­gów w celu oce­nie­nia bie­żą­cej sytu­acji. Trzy dni póź­niej guber­na­tor Phips roz­wią­zał Sąd Oyer i Ter­mi­ner, zwal­nia­jąc warun­kowo wszyst­kich osa­dzo­nych w wię­zie­niu.

Pod koniec listo­pada powo­łano nowy sąd (Court of Judi­ca­ture), który miał się zająć wszyst­kimi pozo­sta­łymi spra­wami, nie zło­żono jed­nak żad­nych nowych oskar­żeń ani nie doszło do egze­ku­cji. Ludzie prze­stali przej­mo­wać się dziw­nym zacho­wa­niem dziew­cząt, które po pro­stu nagle ustą­piło. Pro­cesy o czary w Salem dobie­gły końca. W maju 1693 roku guber­na­tor Phips uła­ska­wił wszyst­kich oskar­żo­nych. Od tam­tej pory nikt już nie został ska­zany za czary w żad­nej ame­ry­kań­skiej kolo­nii ani w kraju, który z nich z cza­sem wyrósł.

Przy­czyna – lub przy­czyny – dziw­nego zacho­wa­nia dziew­cząt do dziś pozo­staje przed­mio­tem dys­ku­sji. Nie­któ­rzy twier­dzą, że mogła to być źle zin­ter­pre­to­wana cho­roba, przy­pusz­czal­nie infek­cja grzy­bi­cza wywo­łana ziar­nami zbóż, znana dziś jako zatru­cie spo­ry­szem. Nie tłu­ma­czy to jed­nak, dla­czego symp­tomy ogra­ni­czyły się jedy­nie do dziew­cząt i mło­dych kobiet w wieku od dzie­wię­ciu do dwu­dzie­stu lat. Inni suge­rują, że cała sprawa zaczęła się po pro­stu od dwóch dziew­czy­nek doma­ga­ją­cych się uwagi oto­cze­nia, które z cza­sem zaczęły szu­kać spo­sobu na unik­nię­cie kary za prze­kro­cze­nie jasno wyty­czo­nych ram spo­łecz­nych. Moż­liwe wresz­cie, że był to przy­pa­dek maso­wych zabu­rzeń, kiedy ist­nie­jące wcze­śniej pro­blemy ner­wowe zna­la­zły ujście w postaci obja­wów fizycz­nych, które dostrze­żono jed­no­cze­śnie u kilku róż­nych osób – to zja­wi­sko wystę­pu­jące w rze­czy­wi­sto­ści znacz­nie czę­ściej, niż mogłoby się wyda­wać.

Bez względu na to, co było tego pier­wotną przy­czyną, sprawa zmie­niła się w masową histe­rię, która utrzy­my­wała się tak długo, jak długo poświę­cano jej sto­sowną uwagę.

Pastor Samuel Par­ris, w któ­rego domu cała sprawa miała swój począ­tek, został zwol­niony z funk­cji pro­bosz­cza i w nie­sła­wie opu­ścił wio­skę Salem.

Zastępca guber­na­tora kolo­nii Mas­sa­chu­setts Bay – Wil­liam Sto­ugh­ton, który prze­wod­ni­czył pro­ce­som, był świę­cie prze­ko­nany o ist­nie­niu cza­rów i nakła­niał pozo­sta­łych sędziów do ska­za­nia Rebekki Nurse, docze­kał się nazwa­nia swoim imie­niem zarówno mia­steczka w dzi­siej­szym sta­nie Mas­sa­chu­setts, jak i jed­nego z budyn­ków na Uni­wer­sy­te­cie Harvarda.

Pra­wnuk sędziego Johna Hathorne’a zmie­nił zapis swo­jego nazwi­ska, aby odciąć się od nie­sław­nego przodka. Swo­imi książ­kami Natha­niel Haw­thorne przy­wró­cił cześć i dobre imię rodziny.

W stycz­niu 1697 roku sąd gene­ralny prze­gło­so­wał budżet, z któ­rego wypła­cono zadość­uczy­nie­nie i repa­ra­cje finan­sowe oso­bom oskar­żo­nym o czary w Salem oraz rodzi­nom stra­co­nych.

Wresz­cie 25 sierp­nia 1706 roku dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia wów­czas Ann Put­nam, która w wieku dwu­na­stu lat jako pierw­sza dziew­czynka w Salem rzu­ciła oskar­że­nie o upra­wia­nie cza­rów, zgło­siła się do wier­nych tam­tej­szego kościoła, publicz­nie opi­su­jąc funk­cję, jaką peł­niła w wyda­rze­niach z 1692 roku. Popro­siła jed­no­cze­śnie o wyba­cze­nie Boga oraz wszyst­kich tych, któ­rym swoim dzia­ła­niem wyrzą­dziła krzywdę. Wspól­nota jed­no­gło­śnie przy­jęła jej bła­ga­nia.

Dziś wio­ska ta nosi nazwę Danvers, a Muzeum Cza­row­nic w mie­ście Salem jest popu­larną atrak­cją tury­styczną, łączącą w sobie lek­cję histo­rii z nieco upior­nym, hal­lo­we­eno­wym kli­ma­tem. Ale jak napi­sano o tym powy­żej, dla tych, któ­rzy wpa­dli w wir ówcze­snych wyda­rzeń, gniew wymie­rzony prze­ciwko cza­row­ni­com z Salem był sprawą śmier­tel­nie poważną, która na zawsze pozo­sta­nie skazą na obra­zie wcze­sno­ame­ry­kań­skiego sys­temu sądow­ni­czego. Jak długo histe­ria dziew­cząt i ich zwo­len­ni­ków domi­no­wała życie publiczne, tak długo nikt nie był bez­pieczny.

Powo­dem, dla któ­rego przy­ta­czamy szcze­góły tej dawno minio­nej sprawy, jest fakt, że nad­uży­cia do któ­rych doszło w cza­sie pro­cesu, nie­stety, ale do dziś rezo­nują w wymia­rze spra­wie­dli­wo­ści, obja­wia­jąc się, gdy kto­kol­wiek – pro­ku­ra­tor, adwo­kat, sędzio­wie, media, opi­nia publiczna – zaczyna przed­kła­dać swoje idee lub wie­rze­nia ponad fakty, dowody lub po pro­stu zdrowy roz­są­dek. I nie ma zna­cze­nia, czy mówimy tu o ludziach nie­słusz­nie ska­za­nych czy o win­nych, któ­rzy unik­nęli kary. Nie­spra­wie­dli­wość może mieć różne obli­cza.

W przy­padku Salem obec­ność i wpływ Sza­tana na świat mate­rialny były uzna­wane za realne, a więc to zało­że­nie – ów przed-osąd – było ele­men­tem codzien­no­ści ówcze­snych ludzi. Ele­men­tem tym mogło – może – być jed­nak wszystko. Zało­że­nia i przed-zało­że­nia, fał­szywe zezna­nia i odwo­łane świa­dec­twa, brak zaufa­nia do obcych, strach przed Innym, nie­od­parta potrzeba uzy­ska­nia pew­no­ści, auto­ry­tetu i bli­sko­ści… To wszystko ele­menty histo­rii Salem. Ale ta histo­ria nie koń­czy się na tam­tych wyda­rze­niach. Podobne motywy znaj­dziemy w naj­róż­niej­szych spra­wach opi­sy­wa­nych na kolej­nych stro­nach tej książki.

Trzy­sta lat po wyda­rze­niach z Salem na­dal nie zdo­ła­li­śmy odro­bić tam­tej lek­cji.Rozdział 1. Złapcie mnie, nim znowu kogoś zabiję

Roz­dział 1

Złap­cie mnie, nim znowu kogoś zabiję

Było to jedno z naj­bar­dziej odra­ża­ją­cych i okrut­nych mor­derstw w histo­rii Chi­cago, mia­sta, które i bez tego sły­nęło z bru­tal­no­ści popeł­nia­nych w nim prze­stępstw.

Siód­mego stycz­nia 1946 roku we wcze­snych godzi­nach poran­nych uro­cza, blon­d­włosa sze­ścio­latka Suzanne Degnan została porwana ze swo­jej sypialni na pierw­szym pię­trze z domu rodzin­nego przy North Ken­more Ave­nue 5943 w Edge­wa­ter, które od połu­dnia sąsia­duje z Chi­cago. Kiep­sko radzący sobie ze sło­wem pisa­nym pory­wacz żądał 20 tysięcy dola­rów okupu, ostrze­ga­jąc rodzi­ców, aby ci nie wzy­wali FBI ani poli­cji („NoTify FBI oR Police”) i każąc im cze­kać na dal­sze wia­do­mo­ści („wAITe foR WoRd”). Pod oknem sypialni Suzanne zna­le­ziono dra­binę.

W ano­ni­mo­wym tele­fo­nie nie­znana osoba poin­stru­owała poli­cję, aby ta spraw­dziła kanały w pobliżu domu dziew­czynki. Przed zmro­kiem funk­cjo­na­riu­sze zna­leźli poćwiar­to­wane kawałki jej ciała w kilku kana­łach w oko­licy, jak rów­nież w zakrwa­wio­nej pralni w poło­żo­nym nie­da­leko apar­ta­men­towcu przy Win­th­rop Street, gdzie ciało zostało roz­człon­ko­wane. Przy­czyną śmierci było udu­sze­nie, do któ­rego doszło w nie­zna­nym miej­scu, gdzieś pomię­dzy domem, z któ­rego została porwana, a pral­nią.

Doszło do tego rok przed moim przyj­ściem na świat. Zanim mia­łem oka­zję zająć się tą sprawą, prze­słu­chany i ska­zany za tę zbrod­nię czło­wiek sie­dział w wię­zie­niu już od trzy­dzie­stu trzech lat.

Po odsłu­że­niu pew­nego czasu jako agent w Detroit i Mil­wau­kee zosta­łem w 1977 roku przy­dzie­lony do Jed­nostki Nauk Beha­wio­ral­nych w Aka­de­mii FBI w Quan­tico w sta­nie Vir­gi­nia, gdzie naucza­łem psy­cho­lo­gii sto­so­wa­nej nowych agen­tów, detek­ty­wów oraz poli­cjan­tów prze­cho­dzą­cych przez pro­gramy doszka­la­jące. Pro­blem w tym, że więk­szość z tych face­tów – mie­li­śmy wów­czas bar­dzo mało uczen­nic – wie­działo o ana­li­zo­wa­nych spra­wach wię­cej ode mnie; od czasu do czasu tra­fiał nam się nawet funk­cjo­na­riusz lub detek­tyw, który oso­bi­ście pro­wa­dził oma­wiane przez nas na zaję­ciach śledz­two.

Aby nie wyglą­dać przy tych poli­cyj­nych wete­ra­nach jak ktoś nie­do­in­for­mo­wany lub zwy­czaj­nie głupi, zde­cy­do­wa­łem się poznać oso­bi­ście oma­wia­nych na zaję­ciach dra­pież­ców i prze­pro­wa­dzić z nimi wywiady. Chcia­łem się dowie­dzieć, co sie­działo w ich gło­wach, gdy popeł­niali zbrod­nie, a także co myśleli o tym póź­niej. Wraz z kolegą, który także był instruk­to­rem w Aka­de­mii, Rober­tem Res­sle­rem, wybie­ra­li­śmy się regu­lar­nie na „szkolne wycieczki” po kraju. Oka­zały się ide­alną oka­zją do tego, by odwie­dzić prze­stęp­ców osa­dzo­nych w róż­nych wię­zie­niach.

Wła­śnie od tego typu nie­for­mal­nych i nie­ofi­cjal­nych spo­tkań począ­tek wzięło nasze stu­dium poświę­cone seryj­nym mor­der­com, które osta­tecz­nie zaowo­co­wało znacz­nie bar­dziej roz­bu­do­waną pracą sfi­nan­so­waną przez Naro­dowy Insty­tut Spra­wie­dli­wo­ści (Natio­nal Insti­tute of Justice). Zosta­łem współ­au­to­rem dwóch pio­nier­skich prac, które napi­sa­łem wspól­nie z Res­sle­rem i dok­tor Ann Bur­gess z Uni­wer­sy­tetu Pen­syl­wa­nii, zaty­tu­ło­wa­nych odpo­wied­nio _Sexual Homi­cide. Pat­terns and Moti­ves_ (Mor­der­stwa na tle sek­su­al­nym. Sche­maty i motywy) oraz _Crime Clas­si­fi­ca­tion Manual_ (Pod­ręcz­nik kla­sy­fi­ka­cji prze­stępstw), które sce­men­to­wały moją karierę w FBI jako pierw­szego pro­fi­lera w histo­rii Biura.

Co zaska­ku­jące – a przy­naj­mniej wtedy nam się to takie wyda­wało – nie­mal każdy mor­derca z naszej „listy życzeń” zgo­dził się z nami roz­ma­wiać. Jed­nym z pierw­szych osa­dzo­nych, z któ­rym prze­pro­wa­dzi­li­śmy wywiad, był Wil­liam Geo­rge Heirens, prze­by­wa­jący w wię­zie­niu w Joliet w sta­nie Illi­nois. Jako sie­dem­na­sto­la­tek Heirens przy­znał się do zbrodni i został uznany za win­nego zamor­do­wa­nia maleń­kiej Suzanne Degnan, a także – do czego doszło w kolej­nych mie­sią­cach – dwóch kobiet: czter­dzie­sto­trzy­let­niej pomocy domo­wej Jose­phine Ross i trzy­dzie­sto­jed­no­let­niej Fran­ces Brown, byłej mary­narz słu­żą­cej we flo­cie pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej.

Nagie, zakrwa­wione ciało Brown ran­kiem 11 grud­nia 1945 roku zna­la­zła Mar­tha Engels, pomoc domowa, która przy­szła posprzą­tać w jej miesz­ka­niu znaj­du­ją­cym się nie­da­leko domu Jose­phine Ross. Brown leżała w wan­nie – w jej czaszce była widoczna rana po kuli, a w karku tkwił nóż rzeź­ni­czy. Na ścia­nie salonu czer­woną szminką nale­żącą do Brown wypi­sano tekst, który był albo prośbą o pomoc, albo drwiną z orga­nów ści­ga­nia:

_For heAVens_
_Sake cAtch Me_
_BeFore I Kill More_
_I can­not con­trol myself_

(„Na miłość Boską, złap­cie mnie,
nim znowu kogoś zabiję, nie panuję nad sobą”).

Kolej­nego dnia chi­ca­gow­skie gazety nazwały nie­zna­nego sprawcę tej odra­ża­ją­cej i prze­ra­ża­ją­cej zbrodni „mor­dercą ze szminką”.

Nim prze­pro­wa­dzi­li­śmy wywiad w Joliet, przej­rza­łem wraz z Res­sle­rem akta sprawy oraz infor­ma­cje z wię­zie­nia na temat Wil­liama Heirensa. Przez cały okres odby­wa­nia kary zacho­wy­wał się wzo­rowo i jako pierw­szy osa­dzony w histo­rii stanu Illi­nois uzy­skał tytuł naukowy – gdy z nim roz­ma­wia­li­śmy, był dok­to­rem.

W odróż­nie­niu od wielu innych prze­stęp­ców, z któ­rymi już się spo­tka­li­śmy lub dopiero mie­li­śmy roz­ma­wiać, w zacho­wa­niu Heirensa nie było nic zło­wróżb­nego, ego­istycz­nego ani przy­tła­cza­ją­cego. Nic nas w nim nie prze­ra­żało – w prze­ci­wień­stwie do kilku innych naszych roz­mów­ców nie spra­wiał wra­że­nia, jakby chciał nam za chwilę poury­wać głowy. Był uprzejmy i ład­nie się wysła­wiał, ale przez wiele godzin roz­mowy nie­ustan­nie pod­kre­ślał, że jest nie­winny. Twier­dził, że naj­pierw został zastra­szony przez chi­ca­gow­ską poli­cję, a następ­nie zma­ni­pu­lo­wany przez swo­ich adwo­ka­tów, przez co przy­znał się przed sądem do winy – była to bra­wu­rowa próba wyra­to­wa­nia go od egze­ku­cji na krze­śle elek­trycz­nym.

Bez względu na to, w jaki spo­sób pró­bo­wa­li­by­śmy podejść do sprawy i jakich pytań byśmy nie sta­wiali, Heirens zawsze miał na nie gotową odpo­wiedź. Cho­ciaż otwar­cie opo­wia­dał o swo­jej dłu­giej karie­rze wła­my­wa­cza, to zarze­kał się, że dys­po­nuje alibi potwier­dza­ją­cym, iż żad­nej z trzech nocy, pod­czas któ­rych doszło do mor­derstw, nie prze­by­wał w oko­licy. Do tego stop­nia pero­ro­wał o swo­jej nie­win­no­ści i był prze­ko­nu­jący w swo­ich twier­dze­niach, iż mia­łem pew­ność, że gdyby tylko pod­łą­czono go w tej chwili do wykry­wa­cza kłamstw, nic by nie wykryto.

Gdy wycho­dzi­li­śmy z wię­zie­nia, po gło­wie koła­tała mi się myśl: „Kur­czę, może ten gość fak­tycz­nie jest nie­winny?!”.

Jedną z naj­więk­szych zaga­dek ludz­kiej natury sta­nowi pyta­nie o to, co zacho­dzi w dowol­nej sytu­acji pomię­dzy dwoma oso­bami. Gdy sprawa doty­czy rela­cji z mor­dercą, zagadka ta ura­sta do eks­tre­mum. Zada­jemy sobie wtedy pyta­nia: „Czy moż­liwe, że ta kon­kretna osoba zdolna jest do popeł­nie­nia naj­gor­szego aktu, jaki jeden czło­wiek może wyrzą­dzić dru­giemu? A jeśli nie, to w takim razie kto jest do tego zdolny?”.

Na naj­bar­dziej pod­sta­wo­wym pozio­mie pro­wa­dze­nie sprawy kry­mi­nal­nej polega na zebra­niu dowo­dów, wska­zó­wek i poszlak, a następ­nie uło­że­niu z nich logicz­nej, spój­nej i prze­ko­nu­ją­cej histo­rii. Histo­rię taką musi przy­go­to­wać sobie zarówno detek­tyw, jak i adwo­kat oraz pro­ku­ra­tor. Wer­sja, którą osta­tecz­nie przyj­mie sąd, decy­duje o wer­dyk­cie. Na tym wła­śnie pole­gała moja praca i tym na­dal zaj­mują się inni pro­fi­le­rzy w Quan­tico: wyko­rzy­stu­jąc naszą wie­dzę, doświad­cze­nie i instynkt, two­rzymy wia­ry­godną histo­rię o zna­nej nam ofie­rze i nie­zna­nym sprawcy. Jak zawsze w przy­padku spraw kry­mi­nal­nych, rów­nież resztę sprawy Wil­liama Heirensa można było opo­wie­dzieć na kilka spo­so­bów.

Jego na pozór racjo­nalne twier­dze­nia co do rze­ko­mej nie­win­no­ści wywarły na mnie tak wiel­kie wra­że­nie, że gdy tylko wró­ci­łem do Quan­tico, odko­pa­łem akta sprawy i przej­rza­łem jej naj­waż­niej­sze punkty.

Zabra­łem te doku­menty ze sobą i posze­dłem z nimi do biblio­teki. Cho­dzi­łem tam czę­sto, gdy potrze­bo­wa­łem się sku­pić. Przy moim biurku było to nie­moż­liwe, bo co chwila albo dzwo­nił tele­fon, albo kole­dzy z pracy wpa­dali, aby o coś zapy­tać i poplot­ko­wać. Zaj­mu­jąc się zresztą spra­wami, w któ­rych domi­no­wał mrok, lubi­łem cie­szyć się świa­tłem sło­necz­nym. W tym cza­sie Jed­nostka Nauk Beha­wio­ral­nych znaj­do­wała się w pomiesz­cze­niach zbu­do­wa­nych osiem­na­ście metrów pod zie­mią, w miej­scu, które ory­gi­nal­nie zapro­jek­to­wane zostało jako bun­kier dowo­dze­nia na wypa­dek zagro­że­nia wojen­nego, co owo­co­wało naszymi czę­stymi skar­gami, że zako­pali nas dzie­sięć razy głę­biej, niż grze­bie się nie­bosz­czy­ków.

Jak można było się tego spo­dzie­wać, wszyst­kie obcią­ża­jące fakty z życia Heirensa oka­zały się łatwo uchwytne w aktach jego sprawy. Prze­szłość miał dokład­nie taką, jakiej ocze­ki­wał­bym od seryj­nego mor­dercy: samot­nik-ryzy­kant, który pra­wie spa­lił dom rodzinny, prze­pro­wa­dza­jąc eks­pe­ry­ment che­miczny, a przy innej oka­zji sko­czył z garażu, pró­bu­jąc prze­te­sto­wać skrzy­dła wła­sno­ręcz­nie wycięte z kar­tonu; rodzice, któ­rzy urzą­dzali potworne awan­tury i mieli okre­sowe pro­blemy z pie­niędzmi; długa seria udo­wod­nio­nych mu wła­mań, cią­gnąca się co naj­mniej od trzy­na­stego roku życia; zarzuty o uży­wa­nie broni pal­nej; zbiór infor­ma­cji na temat przy­jęć i wyda­leń z kolej­nych popraw­cza­ków. Ana­liza skra­dzio­nych ksią­żek, które posia­dał (w tym _Psy­cho­pa­thia Sexu­alis_ autor­stwa Richarda von Krafft-Ebinga), oraz zbiór wycin­ków pra­so­wych na temat nazi­stów mogły suge­ro­wać trwałe zain­te­re­so­wa­nie per­wer­sją sek­su­alną. Zna­le­ziono u niego nawet prze­no­śny zestaw chi­rur­giczny. Narzę­dzia były zbyt małe i deli­katne, aby dało się nimi pociąć ludz­kie ciało, ale zain­te­re­so­wa­nie, jakim je obda­rzał, raczej nie prze­ma­wiało na korzyść kogoś, kto przy­znał się do poćwiar­to­wa­nia zwłok dziecka.

Zezna­nie Heirensa było dość pro­ste, nie licząc frag­mentu o współ­sprawcy nazwi­skiem Geo­rge Mur­man, który miał „go do tego nakło­nić”, a któ­rego sąd uznał za alter ego oskar­żo­nego, za któ­rym pró­bo­wał się on ukryć. „Geo­rge” figu­ro­wał w doku­men­tach jako jego dru­gie imię, a nazwi­sko Mur­man, jak stwier­dzono, sta­no­wiło skrót od „mur­der man” – „mor­derca”. Był to, co wkrótce wyka­zało i nasze bada­nie, kla­syczny przy­pa­dek eska­la­cji pro­wa­dzą­cej do mor­der­stwa, w któ­rej sprawca sko­rzy­stał z nada­rza­ją­cej się oka­zji: w domach, do któ­rych się wła­mał, prze­by­wały ich miesz­kanki. Po tym nastą­piła jesz­cze jedna eska­la­cja prze­mocy w postaci bru­tal­nego zamor­do­wa­nia małej dziew­czynki. Heirens pod­pi­sał swoje zezna­nie nie raz, ale dwu­krot­nie, w obu przy­pad­kach w obec­no­ści adwo­ka­tów.

Zga­dzały się także inne ele­menty. Oko­lica, w któ­rej doszło do mor­derstw, pokry­wała się z obsza­rem, gdzie Heirens dopusz­czał się w prze­szło­ści wła­mań – nazwa­li­by­śmy to jego „strefą kom­fortu”. W trak­cie wtar­gnię­cia do jed­nego z domów został przy­pad­kowo nakryty, a rzu­ciw­szy się do ucieczki, pró­bo­wał strze­lać do ści­ga­ją­cych go poli­cjan­tów, dopóki całego zaj­ścia nie zauwa­żył prze­by­wa­jący w oko­licy funk­cjo­na­riusz po służ­bie, który zno­kau­to­wał Heirensa ude­rze­niem cera­miczną doniczką w głowę – w efek­cie ten drugi tra­fił do Bri­de­well, aresztu medycz­nego pod­le­ga­ją­cego pod wię­zie­nie sta­nowe Cooka. Choć do szkoły cho­dził w kratkę, był wystar­cza­jąco inte­li­gentny, aby w wieku szes­na­stu lat przy­jęto go na powszech­nie sza­no­wany Uni­wer­sy­tet Chi­ca­gow­ski. Osią­gnię­cie to zrów­nało go z dwoma innymi noto­rycz­nymi mor­der­cami z Chi­cago – Natha­nem Leopol­dem i Richar­dem Loebem, któ­rzy zostali ska­zani za mor­derstwo czter­na­sto­let­niej sąsiadki Loeba i zara­zem jego odle­głej kuzynki Bobby Franks. Od celi śmierci wyra­to­wała ich jedy­nie żar­liwa obrona popro­wa­dzona przez adwo­kata Cla­rence’a Dar­rowa. Lokalna prasa dopil­no­wała, aby żaden szcze­gół sprawy nie umknął prze­ra­żo­nej i głod­nej wszel­kich infor­ma­cji opi­nii publicz­nej. „Chi­cago Tri­bune” okre­śliło śmierć Suzanne Degnan mia­nem „naj­bar­dziej odra­ża­ją­cego mor­derstwa w histo­rii Ame­ryki od cza­sów sprawy Loeba i Leopolda”.

Dostaw­szy się na pre­sti­żowy uni­wer­sy­tet, Heirens posta­no­wił spe­cja­li­zo­wać się w elek­tryce, kon­ty­nu­ując karierę wła­my­wa­cza – rabo­wał domy, sklepy i pokoje hote­lowe. Nie­wiel­kie ilo­ści gotówki, drobna biżu­te­ria i dziwne przed­mioty, które padały jego łupem, świad­czyły chyba bar­dziej o tym, że pró­bo­wał nie wyjść z wprawy, niż że usi­ło­wał się w ten spo­sób cze­goś doro­bić. Jeśli ten dzie­ciak był w sta­nie do tego stop­nia podzie­lić na czę­ści swoje życie, to może prośba o to, aby zła­pano go, nim zabije kolejną osobę, miała pewien sens. Nie­doj­rzały napis zosta­wiony na miej­scu zbrodni mógł być nawet próbą psy­chicz­nego roz­dzie­le­nia od sie­bie nie­zwy­kle inte­li­gent­nego „Billa Heirensa” od zło­wro­giego „Geo­rge’a Mur­mana”.

Naj­bar­dziej prze­ko­nu­jący oka­zał się jed­nak dowód fizyczny: odci­ski pal­ców Heirensa pozo­sta­wione zarówno na notatce infor­mu­ją­cej o wyso­ko­ści okupu, jak rów­nież odci­śnięte w krwi na fra­mu­dze drzwi od miesz­ka­nia Fran­ces Brown. Odcisk na notatce został zakwe­stio­no­wany, nie posia­dał bowiem wystar­cza­ją­cej liczby punk­tów wspól­nych – tych nali­czono dzie­więć, FBI nato­miast wymaga co naj­mniej dwu­na­stu. Ale odcisk z miej­sca zbrodni był nie do pod­wa­że­nia.

Wobec tego realia sprawy stały się oczy­wi­ste. Sie­dząc przez te wszyst­kie lata w wię­zie­niu i mając czas na roz­my­śla­nia, inte­li­gentny i skłonny do ana­li­zo­wa­nia swo­ich uczuć Heirens zdo­łał psy­chicz­nie odkleić się od całej sprawy i prze­ko­nać samego sie­bie, że cho­ciaż był nie­re­for­mo­wal­nym seryj­nym wła­my­wa­czem, to pozo­sta­wał jed­no­cze­śnie nie­winny popeł­nie­nia trzech mor­derstw, do któ­rych się przy­znał.

Przez lata, odkąd tylko umie­ści­li­śmy ją w naszym pro­jek­cie badaw­czym poświę­co­nym oso­bo­wo­ści prze­stęp­ców, naucza­li­śmy sprawy Wil­liama Heirensa jako pierw­szego zor­ga­ni­zo­wa­nego stu­dium, które zesta­wiało kolejne kroki bru­tal­nego prze­stęp­stwa z tym, co sprawca myślał i robił w danym momen­cie. Ta ana­liza poło­żyła pod­wa­liny pod naukę, która przez ponad czter­dzie­ści lat, jak się oka­zało, w trak­cie wielu tysięcy prze­słu­chań i postę­po­wań sądo­wych spraw­dzała się ide­al­nie przy pró­bie odnaj­dy­wa­nia i prze­słu­chi­wa­nia seryj­nych mor­der­ców, gwał­ci­cieli i innych bru­tal­nych prze­stęp­ców.

W 1987 roku, nie­mal dzie­sięć lat po moim wywia­dzie z Bil­lem Heiren­sem, zadzwo­nił do mnie do Quan­tico Joe Hor­gas, detek­tyw z pobli­skiego hrab­stwa Arling­ton w Wir­gi­nii. Przez lata cięż­kiej detek­tywistycznej roboty, któ­rej nie potra­fię okre­ślić ina­czej niż jako bły­sko­tliwą i inspi­ru­jącą, Hor­gas uznał, że jest w sta­nie powią­zać ze sobą wła­ma­nia, bru­talne gwałty oraz gwałty połą­czone z mor­der­stwami, które na prze­strzeni lat miały miej­sce w Arling­ton, sąsia­du­ją­cej z nim Ale­xan­drii oraz w oko­li­cach Rich­mond. W żad­nym wydziale poli­cji nikt nie chciał kupić jego wer­sji wyda­rzeń. Hor­gas był jed­nak prze­ko­nany o praw­dzi­wo­ści swo­jej teo­rii. Zgod­nie z nią seria zbrodni zaczy­nała się od zamor­do­wa­nia w Arling­ton w 1984 roku trzy­dzie­sto­dwu­let­niej pro­ku­ra­torki Caro­lyn Hamm.

Po wysłu­cha­niu pre­zen­ta­cji detek­tywa i prze­ana­li­zo­wa­niu wszel­kich aspek­tów sprawy (czasu i wyko­rzy­sta­nych metod, dowo­dów fizycz­nych i beha­wio­ral­nych, doboru ofiar) oraz po zapo­zna­niu się z rapor­tami labo­ra­to­ryj­nymi zgo­dzi­li­śmy się co do tego, że wszyst­kie sprawy były nie­mal na pewno ze sobą powią­zane. W naszej pracy jest bar­dzo mało pew­ni­ków, a w przy­padku pro­fi­lo­wa­nia nie ma ich w ogóle, ale ta teo­ria była naprawdę cho­ler­nie dobra.

I wtedy Hor­gas rzu­cił nam praw­dziwą bombę: – Sprawa Hamm jest zamknięta – wyja­śnił – ponie­waż ktoś został już w tej spra­wie aresz­to­wany, osą­dzony i ska­zany.

Nie­źle!

Opo­wie­dział nam wów­czas histo­rię Davida Vasqu­eza, Hisz­pana, który w wieku trzy­dzie­stu sied­miu lat został aresz­to­wany przez poli­cję w Arling­ton jakieś dwa tygo­dnie po zamor­do­wa­niu Hamm. Miesz­kał ze zna­jo­mym w tej samej oko­licy co ofiara, był ponadto widziany przez dwóch świad­ków w pobliżu jej domu. Gdy detek­tywi prze­szu­kali jego pokój, zna­leźli por­no­gra­fię z udzia­łem zwią­za­nych i zakne­blo­wa­nych kobiet, a także zdję­cia ero­tyczne przed­sta­wia­jące w róż­nym stop­niu roz­ne­gli­żo­wane kobiety. Nie udało się połą­czyć Vasqu­eza z prób­kami nasie­nia pobra­nymi z ciała i ubra­nia Hamm, ale nie­które próbki wło­sów mogły wska­zy­wać na jego winę. Mimo to głów­nym dowo­dem winy był fakt, że Vasquez przy­znał się do popeł­nie­nia prze­stęp­stwa!

– Myśli­cie, że w sprawę była zaan­ga­żo­wana wię­cej niż jedna osoba? – zapy­tał nas Hor­gas.

Trudne pyta­nie. Jako że Vasquez prze­ja­wiał bar­dzo niski ilo­raz inte­li­gen­cji, a popeł­nione prze­stęp­stwo było dobrze zapla­no­wane, mogło ist­nieć podej­rze­nie, że za zamor­do­wa­niem Hamm stały dwie osoby – nie­znany sprawca, który wszystko zapla­no­wał, oraz Vasquez, który był jedy­nie jego wspól­ni­kiem. Na prze­strzeni lat mie­li­śmy do czy­nie­nia z innymi podob­nymi przy­pad­kami. Tak więc, choć szansa była nie­wielka, nie można było tego wyklu­czyć z cał­ko­witą pew­no­ścią. Nor­mal­nie w takich przy­pad­kach ma się do czy­nie­nia z dość sil­nymi poszla­kami na samym miej­scu zbrodni, gdzie zna­leźć można ślady dzia­łań zarówno zor­ga­ni­zo­wa­nych, jak i cha­otycz­nych.

Ale Vasquez ani razu nie wspo­mniał o kimś innym, w jego zezna­niu nie było niczego, co mogłoby to suge­ro­wać, wresz­cie: ani w spra­wie Hamm, ani w żad­nej innej nic nie wska­zy­wało na udział dwóch osób. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak z tego, co Hor­gas opo­wie­dział nam o Vasqu­ezie, nie dało się wywnio­sko­wać, że był on wystar­cza­jąco inte­li­gentny, aby zapla­no­wać rów­nie skom­pli­ko­waną zbrod­nię.

Prze­stęp­stwa w Karo­li­nie Pół­noc­nej w pew­nym momen­cie się skoń­czyły, a nowe, podobne zbrod­nie poja­wiły się w oko­li­cach Rich­mond trzy lata póź­niej – two­rzyło to bar­dzo suge­stywny wzór. Jako że tego typu histo­rie rzadko kiedy koń­czą się same z sie­bie, przy­pusz­cza­li­śmy, że sprawca tra­fił być może do wię­zie­nia z innego powodu (na przy­kład za wła­ma­nia), po czym został zwol­niony warun­kowo i pod­jął pracę w Rich­mond.

Hor­gas uchwy­cił się tej myśli i przej­rzał akta wszyst­kich, któ­rzy paso­wali do sche­matu. Wró­cił w oko­lice Arling­ton, gdzie popeł­niono pierw­sze zbrod­nie. Wkrótce natknął się na kło­po­tli­wego nasto­let­niego Afro­ame­ry­ka­nina – Timo­thy’ego Wil­sona Spen­cera, który został ska­zany za wła­ma­nia. Spraw­dze­nie kilku rze­czy w kom­pu­te­rze potwier­dziło przy­pusz­cze­nia detek­tywa: Spen­cer miał dwa­dzie­ścia dwa lata, gdy w 1984 roku aresz­to­wano go w Ale­xan­drii, po czym w 1987 roku prze­nie­siono do Rich­mond, do pół­otwar­tej pla­cówki. Gdy tylko podej­rze­nie padło na Spen­cera, wszyst­kie ele­menty ukła­danki nagle zaczęły wska­ki­wać na swoje miej­sca. Przede wszyst­kim jed­nak jego DNA paso­wało do DNA zna­le­zio­nego tam, gdzie doko­nano trzech mor­derstw oraz kilku gwał­tów.

Choć ni­gdy się do nich nie przy­znał, Spen­cer został oskar­żony o trzy nie­za­leżne mor­der­stwa pierw­szego stop­nia – za każde z nich ska­zano go na karę śmierci. Jego sprawa sta­no­wiła pierw­szy sku­teczny przy­pa­dek wyko­rzy­sta­nia DNA jako mate­riału dowo­do­wego przed ame­ry­kań­skim sądem. Po prze­gra­niu wszyst­kich trzech ape­la­cji 27 kwiet­nia 1994 roku Timo­thy Wil­son Spen­cer został stra­cony na krze­śle elek­trycz­nym w wię­zie­niu sta­no­wym w Jar­ratt.

Dla ludzi takich jak ja, któ­rzy całe zawo­dowe życie spę­dzili na poma­ga­niu poli­cji w chwy­ta­niu naj­gor­szych z naj­gor­szych prze­stęp­ców oraz na szu­ka­niu spra­wie­dli­wo­ści w imie­niu tych, któ­rzy sami nie byli już w sta­nie jej docho­dzić, wer­dykt w tej spra­wie był nie­zwy­kle satys­fak­cjo­nu­jący. Wciąż pozo­sta­wał jed­nak jesz­cze jeden nie­roz­wią­zany pro­blem. David Vasquez na­dal prze­by­wał w wię­zie­niu, ska­zany za prze­stęp­stwo, które – jak dowie­dziono – było tylko jed­nym z ogniw dłu­giego łań­cu­cha zbrodni popeł­nio­nych przez kogoś innego. Dwóch świad­ków w spra­wie Vasqu­eza nie chciało zmie­nić swo­ich zeznań, a próbki pobrane z miej­sca zbrodni roz­ło­żyły się w stop­niu unie­moż­li­wia­ją­cym ich ponowną ana­lizę. Naj­lep­szym spo­so­bem na wycią­gnię­cie go z wię­zie­nia (i udo­wod­nie­nie, że Hamm została zamor­do­wana przez tę samą osobę, co pozo­stałe ofiary) było podej­ście beha­wio­ralne. To wła­śnie na nie się zde­cy­do­wa­li­śmy, gdy pod­ję­li­śmy trop.

Grupa pro­fi­ler­ska FBI nosi dziś nazwę Jed­nostki Ana­lizy Beha­wio­ral­nej (Beha­vio­ral Ana­ly­sis Unit – BAU). Gdy zaczy­na­łem pracę jako peł­no­eta­towy pro­fi­ler, zosta­łem przy­dzie­lony jesz­cze do Jed­nostki Nauk Beha­wio­ral­nych (Beha­vio­ral Science Unit – BSU), która peł­niła jed­nak funk­cje czy­sto aka­de­mic­kie. Sta­ra­jąc się, aby nasza jed­nostka była trak­to­wana poważ­nie przez poli­cję i sta­ra­jąc się „pozbyć z nazwy BS¹”, okre­śli­łem nową grupę pro­fi­lową Jed­nostką Wspar­cia Docho­dzeń (Inve­sti­ga­tive Sup­port Unit – ISU). W jej skład wcho­dziło dwu­na­stu pro­fi­le­rów, któ­rych żar­to­bli­wie prze­zwa­łem „par­szywą dwu­nastką”. Nie­długo potem ana­li­zo­wa­li­śmy już ponad tysiąc spraw rocz­nie, byli­śmy więc zmu­szeni wypra­co­wać sobie sys­tem, w któ­rym kon­kretny agent zosta­wał przy­pi­sany do ści­śle okre­ślo­nego obszaru kraju.

W cza­sie gdy zaj­mo­wa­li­śmy się sprawą Vasqu­eza-Spen­cera, agen­tem, któ­remu pod­le­gał stan Wir­gi­nia, był Steve Mar­di­gian – natych­miast przy­stą­pił on do zbie­ra­nia mate­ria­łów i ana­li­zo­wa­nia wszyst­kich aspek­tów zbrodni. Po mie­sią­cach pracy, na spo­tka­niu wewnętrz­nym, zapre­zen­to­wał całej naszej jed­no­stce swoje usta­le­nia. Wszy­scy zgo­dzi­li­śmy się co do tego, że sprawcą mor­der­stwa był zaradny, doświad­czony, ner­wowy i skłonny do mani­pu­la­cji sady­sta sek­su­alny. David Vasquez nie byłby w sta­nie zamor­do­wać Caro­lyn Hamm i nie zro­bił tego.

Po zakoń­cze­niu ana­lizy wraz z Joe Har­ga­sem i wydzia­łem poli­cji z Arling­ton wystą­pi­li­śmy do pro­ku­ra­tor okrę­go­wej hrab­stwa Arling­ton nazwi­skiem Helen Fahey, aby wysto­so­wała wnio­sek do guber­na­tora Geralda Bali­lesa z prośbą o pełne uła­ska­wie­nie Vasqu­eza. Do pisma dołą­czono raport pod­pi­sany przez Mar­di­giana oraz przeze mnie. Nie­całe trzy mie­siące póź­niej David Vasquez ponow­nie był wol­nym czło­wie­kiem, spę­dziw­szy w wię­zie­niu cztery lata za prze­stęp­stwo, do któ­rego się przy­znał, ale któ­rego nie popeł­nił.

Gdyby ze sprawą tą zgło­sił się do nas adwo­kat, pro­sząc o pomoc, byli­by­śmy zmu­szeni odmó­wić. Nie obo­wią­zy­wała tam jurys­dyk­cja fede­ralna, więc jedyną opcję, aby nas zaan­ga­żo­wać, sta­no­wiło wystą­pie­nie do nas z prośbą o pomoc przez lokal­nych stró­żów prawa. Było nas zresztą tak nie­wielu, że ofe­ro­wa­li­śmy swoje usługi jedy­nie poli­cji, sze­ry­fom oraz agen­cjom detek­ty­wi­stycz­nym, nie zaś oskar­żo­nym. Nawet gdy­by­śmy mieli do tego odpo­wied­nie zasoby ludz­kie, trudno mi sobie wyobra­zić, aby odznaka FBI mogła pomóc w pracy z drugą stroną.

W trak­cie dzia­łań nad tą sprawą jasne stały się jed­nak także oko­licz­no­ści, w któ­rych oskar­żony skła­dał zezna­nia. Prze­ra­żony i osa­mot­niony w trak­cie poli­cyj­nego śledz­twa Vasquez uznał, że jedyną moż­li­wo­ścią „oca­le­nia” będzie zado­wo­le­nie śled­czych, współ­praca z nimi i danie im tego, czego ocze­kują. Świa­do­mie lub nie podał im jed­nak zbyt dużo infor­ma­cji, które następ­nie uło­żył w coś w rodzaju „snu”, w któ­rym dopu­ścił się mordu na Caro­lyn Hamm. Vasquez sądził naiw­nie, że współ­pra­cu­jąc z wła­dzami, doczeka się uwol­nie­nia.

Czy ska­za­nie Davida Vasqu­eza było błę­dem wymiaru spra­wie­dli­wo­ści? Oczy­wi­ście, że tak. Ale pozwól­cie, że pod­kre­ślę tu jeden, moim zda­niem klu­czowy, fakt. Tak, to poli­cja dopro­wa­dziła do wsa­dze­nia Vasqu­eza za kratki. Ale to także ona wycią­gnęła go stam­tąd, gdy tylko zauwa­żono, że popeł­niono błąd – nie zro­bili tego ani repor­te­rzy, ani praw­nicy, ani żadna oddolna ini­cja­tywa spo­łeczna.

To wła­śnie zapre­zen­to­wane powy­żej otwar­tość umy­słu, wytrwa­łość i nie­złom­ność – lub ich brak – cechu­jące osoby zwią­zane z wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści sta­no­wią serce niniej­szej książki.

Ujmu­jąc rzecz naj­pro­ściej, jak się da – ame­ry­kań­ski wymiar spra­wie­dli­wo­ści stara się się­gnąć nie­moż­li­wego: upo­rząd­ko­wać świat naj­le­piej, jak to tylko moż­liwe, po tym jak ktoś dopu­ścił się cze­goś, co ten porzą­dek zbu­rzyło. Sys­tem ten zna i rozu­mie wła­sne ogra­ni­cze­nia zarówno jeśli cho­dzi o moż­li­wo­ści przy­wró­ce­nia pier­wot­nego stanu naru­szo­nego przez zbrod­nię, jak i w kwe­stii doszu­ka­nia się prawdy na temat tego, do czego tak naprawdę doszło. Pamię­taj­cie: „Nikt ni­gdy nie jest uzna­wany za nie­win­nego”. Ni­gdy. Sys­tem potrafi roz­róż­niać jedy­nie dwie skraj­no­ści: „dopu­ścił się” lub „nie dopu­ścił się” zarzu­ca­nych mu czy­nów. Sys­tem stara się okre­ślić, czy przed­sta­wione dowody wykra­czają poza uza­sad­nione wąt­pli­wo­ści. Zda­jemy sobie sprawę, że jedyne, co możemy zro­bić, to sta­rać się wyko­ny­wać naszą pracę naj­le­piej, jak to moż­liwe.

Sprawa Vasqu­eza męczyła mnie jesz­cze długo po jej zamknię­ciu, podob­nie jak powinna męczyć każ­dego stróża prawa, który poważ­nie trak­tuje swoją misję. Do tej pory zawsze uwa­ża­łem przy­zna­nie się oskar­żo­nego do winy za złoty stan­dard postę­po­wa­nia sądo­wego – jeśli to z niego wydo­bę­dziesz, sprawa jest zamknięta. David Vasquez w nie­przy­jemny spo­sób pod­wa­żył to prze­ko­na­nie.

A to pro­wa­dzi nas z powro­tem do Wil­liama Heirensa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: