Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prezent - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prezent - ebook

Nowy bestseller nr 1 i nowy bohater, jakiego jeszcze w tym gatunku nie było!
Jak zwykle u Fitzka: zwyczajny człowiek postawiony wobec NIEWYOBRAŻALNEGO… musi wytropić mordercę i uratować życie dziecka. Tyle, że nie umie czytać ani pisać…

Milan Berg stoi na światłach, kiedy nagle obok niego zatrzymuje się samochód. Na tylnym siedzeniu przerażona dziewczynka rozpaczliwie przyciska do szyby zapisaną kartkę. Wołanie o pomoc? Milan nie może jej odczytać, bo … nie umie czytać. Rzuca się w pościg rowerem, ale z samochodu wysiada normalna rodzina… Przeczucie mówi mu jednak, że dziewczynka jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie…
Musi ją odszukać.
Otrzymuje zaskakujący prezent. Potem będą następne… I ofiary.
Milan rozpoczyna rozpaczliwą i szaleńczą podróż, która prowadzi go w głąb własnej przeszłości. Na końcu dowie się, że czasami prawda jest tak przerażająca, że nie da się z nią dalej żyć. A niewiedza jest największym prezentem na ziemi.
SEBASTIAN FITZEK–autor numer 1 w Niemczech, mistrz thrillerów psychologicznych wydawanych w 33 krajach. Każda powieść Fitzka –PACJENT, ŁAMACZ DUSZ, ODPRYSK, LOT 7A, TERAPIA, PASAŻER 23, PRZESYŁKA, OSTATNIE DZIECKO, NOC ÓSMA, ODCIĘCI–zajmuje przez wiele miesięcy 1. miejsce na listach bestsellerów i osiąga milionowe nakłady. W samych Niemczech sprzedano je w 11 milionach egzemplarzy.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7930-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dzisiaj

Był nagi i rozrywany na dwie części.

Nie tylko tak mu się wydawało. To się działo naprawdę. Tu i teraz w starej pralni więziennej, na wyłożonej płytkami podłodze, obok przemysłowej suszarki.

Milan słyszał swoje nieludzkie rzężenie. Gdyby nie knebel ze skarpetek, jego krzyk wypełniłby cały zakład karny. Nie, żeby zrobiło to jakąś różnicę. Grupa dobrze za to zapłaciła, żeby zostawiono ją tu z tym nowym na całą noc samą.

Było ich pięciu. Dwóch klęczało na jego ramionach, dwóch przytrzymywało jego nogi, a piąty, ciężko dyszący studwudziestokilowy wór z oddechem cuchnącym metką, wciskał mu właśnie do odbytu coś, co przypominało owiniętą drutem kolczastym maczugę. Choć być może była to tylko jego pięść, którą go gwałcił.

Nagle nacisk zelżał. Tak nagle, że Milana chwycił skurcz i aż zadrżał na całym ciele. Ból nie ustępował. Coś, co było bardziej gorące niż piec w saunie, płonęło w jego wnętrznościach, ale przynajmniej mógł teraz znów swobodnie poruszać rękami i przekręcić się na plecy.

Nowa, szósta twarz unosiła się nad nim. Starszy mężczyzna z wyrazistym przedziałkiem z boku i jasnobłękitnymi oczami za grubymi szkłami okularów, którego nie było przy tym, jak Milana pobito pod prysznicem i przywleczono tutaj.

Przyglądał mu się wnikliwie z ciekawością dziecka, które przypala owada za pomocą lupy.

– A więc jesteś policjantem?

Milan skinął głową, podczas gdy mężczyzna wyjął mu knebel.

– Jestem „Zeus”. Znasz mnie, prawda?

Zeus, bóg więzienia. Milan ponownie skinął głową. Tylko ktoś w stanie śmierci mózgowej lub leżący w śpiączce nie wiedziałby, kim był człowiek, który nadużywał imienia greckiego boga i który tak naprawdę rządził tu, w Zakładzie Penitencjarnym Tegel.

– Posłuchaj dobrze. Ludzie tacy jak ty są u nas na samym dole łańcucha pokarmowego. Masz mniej praw niż kłaki w pępku „Gładkiego”. – Zeus uśmiechnął się do grubasa, który właśnie podciągał spodnie.

Milan najchętniej wcisnąłby się w kąt, by tam umrzeć. Jeśli to, co jeszcze przed chwilą tkwiło w nim, było penisem tego faceta, musiał on mieć wielkość sikawki strażackiej.

– Masz tylko jedną szansę, chyba że chcesz, aby Gładki pokazał ci, w czym tak naprawdę jest dobry. Wiesz, dlaczego nazywamy go Gładkim?

_Bo ma niepofałdowany mózg?_

– Bo lubi wszystko gładzić żelazkiem. Takim jak to.

Zeus polecił swojemu wytatuowanemu pomocnikowi podać sobie starodawne żelazko.

– Gładki nagrzeje je teraz do dwustu stopni. Podczas gdy żelazko będzie osiągało temperaturę pracy, ty masz szansę opowiedzieć nam wszystko. Prawdę i samą prawdę, tak ci dopomóż Bóg. – Zeus uklęknął i sprawdził otwartą dłonią swój przedziałek, mówiąc przy tym: – Siedzisz w celi z „Kleszczem”. Mały jest w porządku, a ty masz szczęście. Zaręczył za ciebie. Mówi, że płaczesz przez sen. I że naprawdę możesz być yeti.

– Czym?

– Niewinnym. Tu w środku yeti można spotkać równie często co na zewnątrz.

Zbiry Zeusa zaśmiały się z dowcipu, który z pewnością słyszały już setki razy.

– Opowiedz mi swoją historię – zażądał ich przywódca kolejny raz.

– Co?

– Czy ja mówię po chińsku? – Zeus wymierzył Milanowi policzek. – Chcę wiedzieć, czemu tu jesteś, policjancie. Ale uwaga, bądź ostrożny. – Starszy mężczyzna zdjął okulary i wskazał na swoje oczy. – Wiesz, co to jest?

Milan zignorował retoryczne pytanie, między innymi dlatego, że starał się nie zwymiotować, podczas gdy ból w nim wybuchł ponownie jak ogień.

– To moje dwa wykrywacze kłamstw. Jeśli coś stwierdzą, Gładki to zobaczy. Nie będę musiał nawet mrugnąć, a wsadzi ci rozpalone żelazko prosto aż do dwunastnicy. Zrozumieliśmy się?

Gładki skinął głową i wyszczerzył się.

Milan miał łzy w oczach. W ustach zebrała mu się flegma. Musiał dwa razy przełykać, zanim mu się udało.

Zanim udało mu się dostrzec ostatnią szansę w tym, że opowie wszystko Zeusowi – równie niewiarygodną, co straszną historię, która poprowadziła go przez środek piekła i przywiodła aż tutaj, do więzienia.

I aby zyskać na czasie oraz pozostać przynajmniej jeszcze przez godzinę przy życiu, zaczął od początku.2

Dwa lata wcześniej

Jest pani sama?

– Tak.

– A co z personelem kuchennym?

– Wszyscy już poszli. Robię rozliczenie. Poza mną nikogo tu nie ma.

– Okej. Mimo to nie musi się pani bać – powiedział Milan.

– Nie muszę się bać? – Kobieta przy telefonie roześmiała się histerycznie. – Czy wyście w tej policji całkiem zdurnieli? Dzwonicie do mnie, mówicie, że jakiś psychol, który wymknął się wam z rąk, za kilka sekund weźmie mnie jako zakładniczkę, a JA MAM SIĘ NIE BAĆ?

Młoda kelnerka, która przedstawiła się jako Andra Sturm, brzmiała tak, jakby mogła własnymi rękami oderwać kawałek drewna od restauracyjnego baru, aby stanąć na drodze potencjalnego napastnika. Milan jednak wiedział, że szorstki, energiczny głos w słuchawce nie zawsze tak dobrze pasował do sylwetki jak w jego przypadku. Być może Andra była drobnym aniołkiem, a jej głos brzmiał jak tarka jedynie na skutek śmiertelnego strachu, jakiego jej napędził. W każdym razie nie zapomniała języka w gębie, co zaimponowało Milanowi. Sprawiała wrażenie kobiety, którą w normalnych okolicznościach chętnie by bliżej poznał, nawet jeśli ta myśl w tym momencie była w najwyższym stopniu nieprofesjonalna.

– Słucha mnie pani?

– Nie, zatkałam uszy. _Oczywiście_, że wciąż pana słucham.

Milan spojrzał przez przednią szybę samochodu na wejście do restauracji, wziął głęboki oddech i odezwał się tak spokojnie, jak tylko sytuacja na to pozwalała:

– Po pierwsze sprawca nam nie uciekł. Obserwujemy go od dwóch godzin, a nawet namierzamy jego rozmowy przez komórkę. Dlatego wiemy, że na krótko przed moim telefonem zadzwonił do pani. Zgadza się?

– Tak – odpowiedziała Andra po chwili zwłoki. Pewnie skinęła głową, zanim uświadomiła sobie, że nie słychać tego przez telefon. – Chciał wiedzieć, czy o tej porze jest jeszcze ktoś w restauracji.

Cud, że kelnerka w ogóle podeszła do aparatu. Telefon na pięć minut przed zamknięciem mógł w zasadzie oznaczać tylko nieprzyjemności, zwłaszcza że lokal All-American-Diner nie był miejscem, gdzie się rezerwowało stoliki. Goście, którzy lubili burgery, frytki, nachos, steki T-bone, shaki i inne bomby kaloryczne, bez zapowiedzi przychodzili do małej restauracji przy ulicy odchodzącej od placu Roseneck.

– A po drugie – kontynuował wyliczanie Milan – ten mężczyzna nie weźmie pani jako zakładniczki. Chce tylko gotówki.

– Skąd pan to wie, panie mądraliński? – Andra się zaśmiała.

Milan musiał się uśmiechnąć. Andra mówiła z oburzeniem i pewnością siebie w głosie jak najprawdziwsza berlinianka, która zawsze wali prosto z mostu. I to zapewne nie tylko w tak wyjątkowej sytuacji jak ta. Oceniał, że ma dwadzieścia kilka, góra trzydzieści parę lat. Podobnie jak on.

– Sprawca ma już zakładniczkę – odpowiedział na pytanie.

– Proszę?

– Dziewczynkę. Uprowadził ją. Dziś przed południem nie powiodło się przekazanie okupu. Od tego momentu go obserwujemy.

Cisza.

Najwyraźniej Andra musiała przetrawić to, co usłyszała. Zapewne te informacje były dla niej znacznie trudniejsze do strawienia niż tłuste naleśniki, którymi restauracja tuczyła gości przychodzących na śniadanie.

Milan spróbował ze swojego miejsca na nowo uchwycić coś we wnętrzu lokalu, ale ze względu na ciągły śnieg z deszczem mało co można było dostrzec przez okna frontowe wychodzące na skąpo oświetlone ulice.

_Cholernie złe miejsce akcji._

Wszystko wyglądało tak, jakby obserwował to przez drzwiczki pracującej pralki. Milan nie rozpoznałby ani jednego przedmiotu we wnętrzu, gdyby w tysiącu innych amerykańskich restauracji tego świata nie widział już wcześniej ich stereotypowych rekwizytów: sztucznie postarzanego znaku drogowego Route 66, atrapy szafy grającej, flagi w gwiazdy i pasy, a także licznych plakatów z Elvisem i Wujem Samem wiszących na ścianach.

Milan mógłby się założyć o swoje niespłodzone jeszcze dzieci, że miejsca do siedzenia były wyściełane czerwonym skajem, a na laminowanej podłodze znajdował się wzór szachownicy.

– Dlaczego nie złapiecie tego drania od razu, gdy tu wpadnie?

– Bo nie wiemy, dokąd zaciągnął swoją ofiarę.

– Co? – spytała ponownie Andra, lecz tym razem w jej głosie słychać było zdumienie.

– Gdy sprawca będzie w restauracji, pomajstrujemy przy samochodzie, którym ucieka, aby zaprowadził nas do zakładniczki, nawet jeśli stracimy go z oczu.

– Czy on jest niebezpieczny?

Milan chrząknął. Przejechał ręką po ciemnobrązowych, sterczących po krótkim śnie włosach, które od miesięcy nie widziały fryzjera.

– Nie chcę kłamać. Tak, jest niebezpieczny. Ma metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, jest umięśniony… i uzbrojony.

– Mój Boże. – Andra przełknęła głośno ślinę.

– Proszę. Wiem, że dużo wymagam. Ale dopóki nie zacznie pani odgrywać bohaterki, nie ma niebezpieczeństwa. Niech pani da mu pieniądze z kasy i co tylko zechce. Może jest głodny i potrzebuje prowiantu. Zatroszczymy się o to, aby nic się pani nie stało.

– Niby jak? – Głos jej się załamał.

Milan usłyszał przez telefon kroki. Zapiszczały gumowe podeszwy. Może kelnerka szukała schronienia za barem. _Miejmy nadzieję._ Przy drzwiach, w strefie bezpośrednio zagrożonej, nie mógł dostrzec żadnego ruchu.

_Na szczęście._

Zatrzeszczał jego radiotelefon. Sięgnął po niego, rzucił krótki rozkaz: „Czekać”, po czym z powrotem odłożył urządzenie.

– W tym momencie w wejście do restauracji są wycelowane trzy celowniki optyczne – próbował uspokoić Andrę. – Przy najmniejszej oznace jakiejś nieprawidłowości dam swoim ludziom sygnał, by wkroczyli do akcji.

– Co pan rozumie pod pojęciem nieprawidłowości? Kulę w głowie? Mój mózg rozpryśnięty na barze?

Milan zaczął teraz szeptać. Nie, żeby to było konieczne, ale ponieważ wiedział, że zdenerwowani ludzie słuchają wtedy znacznie uważniej.

– W każdej chwili sprawca może wejść frontowymi drzwiami. Niech pani zachowa spokój i robi to, czego on zażąda. I proszę się teraz nie wkurzyć, ale on nosi czarną maskę narciarską.

– Nie mówi pan poważnie!

– Niech pani odłoży teraz słuchawkę. Nie powinien pani widzieć przy telefonie. Sprawca jest skrajnie nieufny.

– Okej – odpowiedziała Andra, ale nie brzmiało to przekonująco. Co zrozumiałe, zupełnie jej się nie podobało, że ma przerwać połączenie z policją.

– Niech pani po prostu robi to, co on każe. Gdy sobie pójdzie, proszę poczekać na moich ludzi. Wszystko będzie dobrze – obiecał jej po raz ostatni.

Zatrzeszczało i połączenie zostało przerwane.

Zamknął oczy.

_Wszystko będzie dobrze?_

Milan miał jakieś dziwne uczucie.

Coś się nie uda.

_Przerwać akcję?_

Spojrzał na zegarek. Głęboko odetchnął. I postanowił zignorować wewnętrzny głos.

Wzdychając, Milan Berg sięgnął po maskę narciarską leżącą na siedzeniu obok i wciągnął ją na głowę, a potem wyszedł i ruszył w stronę amerykańskiej restauracji.3

Sztuczka, dzięki której na ulicy nadano mu przezwisko „Policjant”, zadziałała już siedem razy.

Milan wybierał sobie lokale, gdzie było mało personelu, a możliwie dużo gotówki. Kawiarnie, bary, restauracje, raz nawet stację benzynową. Zawsze na krótko przed zamknięciem lub końcem zmiany. Najlepiej w bocznych uliczkach, z dala od tłumu.

Było zadziwiające, jak bardzo skłonni byli do współpracy ludzie, gdy słyszeli przez telefon zastraszająco niski głos, który nakazywał im, aby bez wahania przekazali napastnikowi dzienny dochód. Każdy trzeciorzędny serial kryminalny uczył widzów, że powinni prosić policjantów o pokazanie legitymacji. Najwidoczniej obowiązywało to tylko jednak w progu domu. Przez telefon wystarczało się przedstawić jako „nadkomisarz Stesow, jednostka specjalna policji” lub powiedzieć coś równie głupiego. Od czasu do czasu Milan włączał swój trzeszczący radiotelefon zabawkę i mówił coś do niego. Dla uzyskania pozorów autentyczności nic więcej nie było potrzebne.

O wiele trudniej było wyczekać na dogodny moment. Taki jak teraz, gdy sklepy były już zamknięte, świąteczne zakupy zrobione, a ulice opustoszałe, bo wszyscy siedzieli już w domach, szykując jedzenie i prezenty. W końcu była Wigilia i zbliżała się szesnasta.

Z trzech obiektów, które Milan wyszukał w internecie, tylko ta amerykańska restauracja w dzielnicy Schmargendorf była wciąż otwarta i – jak sobie wymarzył – obsadzona nadzwyczaj skromnym personelem.

Zakasłał, bo już po kilku krokach wilgotna maska narciarska przykleiła mu się nieprzyjemnie do skóry.

Tego dnia, przy tej pogodzie trudno było trafić nawet na jakichś posiadaczy psów, a jeśli już, to szli oni ze spuszczonymi głowami, aby zimna breja nie leciała im prosto w twarz.

_Okej, do dzieła._

Trzydzieści metrów dzielących go od skradzionego samochodu do wejścia z obowiązkowym neonem nad drzwiami miał już bez świadków za sobą.

_A więc._

Wszedł do restauracji. Było w niej mroczno, a poza małymi lampkami na stołach z resopalu włączone było tylko oświetlenie awaryjne. W nos uderzyła go mieszanina frytury, burgerów i krwi.

_Krwi?_

Trzask przeleciał przez jego głowę dopiero po chwili zwłoki. Jak huk po przekroczeniu przez samolot prędkości dźwięku. Potem pojawił się ból, a on uświadomił sobie, że się nie mylił: w amerykańskiej restauracji rzeczywiście była podłoga w szachownicę. A na niej klęczał on – niezdolny, by się na powrót wyprostować.

_Powinienem był posłuchać przeczucia._

Kopnięcie w żołądek sprawiło, że się obrócił. Upadł na plecy i ujrzał unoszącą się nad nim maskownicę chłodnicy cadillaca, którą jakiś architekt wnętrz zawiesił pod sufitem. Potem pochyliła się nad nim kobieta z lekko zakrzywionym nosem, o wiele ładniejszym niż jego gruby kinol, który właśnie napełniał się krwią.

_Andra_, pomyślał Milan. _Rzeczywiście wygląda jak kobieta, z którą bym się chętnie umówił._

– Wesołych świąt, łachudro – powiedziała.

Po czym złamała mu kijem bejsbolowym czaszkę.4

Dwa lata później

Jak się państwo poznali? – spytała terapeutka. Prawdopodobnie pomyślała przy tym, że siedząca przed nią para z uśmiechem przypomni sobie romantyczny początek swego związku. Dobra podstawa dla skutecznej terapii par, na którą chwilę przedtem się oboje zgłosili. „Dziesięć spotkań po dziewięćdziesiąt minut. Dwieście euro za wizytę”. Okazja, o ile doktor Henriette Rosenfels naprawdę się uda postawić drogowskaz, który pomoże im wybrnąć z dżungli problemów, w jaką zmienił się ich związek. Lub chociaż da radę, jak przetrwać dzień, nie rozbijając sobie głowy.

_Przy czym tak właśnie się to zaczęło_, pomyślał Milan i to była także przyczyna, dla której uśmiechnęła się Andra.

– Przywaliłam mu kijem bejsbolowym – odpowiedziała na pytanie doradczyni małżeńskiej, a Milan dodał:

– To była miłość od pierwszego uderzenia.

Podczas przywitania w wejściu do gabinetu mieszczącego się w starym budownictwie w dzielnicy Moabit Milan pomyślał, że doktor Rosenfels była stałą klientką producentów botoksu. Jak na pięćdziesięcioośmioletnią kobietę, siwowłosą i w okularach, miała nadzwyczaj gładką cerę (_jakby nałożyła na twarz nadmuchany balon_, to była jego pierwsza myśl), teraz jednak czoło terapeutki pokryło się zmarszczkami.

– Jak mam to rozumieć? – spytała, marszcząc czoło.

– Andra jest kelnerką. Przed dwoma laty w Wigilię napadłem na jej restaurację. Jej mądra główka jednak przejrzała moją sztuczkę.

„Niech pani odłoży teraz lepiej słuchawkę” – zacytowała go wówczas szyderczo Andra, gdy Milan wrócił do przytomności. „Człowieku, mój były służył w policji. Był głupi jak stołowa noga, ale nawet on nie przerwałby połączenia z ofiarą w przypadku brania zakładników”.

Pełen niewiary wzrok terapeutki spoczął teraz na Andrze, która bez słowa potwierdziła wyznanie Milana, wydając z siebie westchnienie w stylu „smutne, ale prawdziwe”.

– Jak sądzę, mogę już teraz powiedzieć, że jesteście doprawdy niezwykłą parą. – Doktor Rosenfels się uśmiechnęła, a Milan przyznał jej rację. Nawet zewnętrznie nie pasowali do siebie. On, noszący się konserwatywnie i w sposób niezwracający uwagi, w stylu chłopaka z college’u, ubrany był w buty sportowe, dżinsy i koszulkę polo. Ona była trzy lata starsza od niego, a jej wygląd można było opisać jako styl jarmarczno-dziewczęcy: czarne buty motocyklowe, ufarbowane na stalowy kolor, sięgające ramion włosy, jaskrawokolorowe legginsy, plisowana spódniczka mini z motywem trupich główek, a do tego zielona bluza z kapturem, na której widniał napis: „Jezus cię kocha. Inni mają cię za dupka”.

Ta sama bluza, którą miała na sobie w dniu, gdy się poznali.

Przy czym „się poznali” to eufemistyczne określenie dla „na wpół martwy został zaciągnięty do pokoju na zapleczu”.

Zdaniem doktora Google’a Andra spowodowała u niego „złamanie sklepienia czaszki bez uszkodzenia mózgowia”, nawet jeśli czuł się potem raczej tak, jakby na powitanie rozpłaszczyła mu mózg. Jeszcze całe miesiące później każdy bardziej energiczny ruch Milan opłacał łzami napływającymi do oczu, a nawet teraz budził się czasem z kulą do wyburzania za czołem, tylko dlatego że w koszmarze sennym zbyt energicznie poruszał głową.

Mimo wszystko przeżył jednak złamanie czaszki bez pomocy lekarskiej. Inaczej niż uszkodzenie głowy w dzieciństwie. Milan wychował się na Rugii. Jako czternastolatek musiał spędzić wiele tygodni w szpitalu po tym, jak w domu spadł ze schodów wiodących do piwnicy. Drugie złamanie czaszki w swoim życiu wyleczył za pomocą katalodonu oraz kompresów chłodzących. „Cud”, jak potwierdzały wyniki wyszukiwań na różnych forach medycznych. Jednak nie tak wielki cud jak jego związek z Andrą.

Gdy pół godziny po nieudanym napadzie Milan obudził się – leżąc na sofie w biurze kierownika restauracji, z orkiestrą źle nastrojonych instrumentów w głowie – liczył się z tym, że Andra dokończy to, co zaczęła. Zaledwie tydzień wcześniej media donosiły o właścicielu kiosku w dzielnicy Prenzlauer Berg, który zatłukł na śmierć złodzieja sklepowego, będącego dla niego przedstawicielem wszystkich tych łobuzów, którzy przez lata wymykali mu się z rąk. Jednak ta niespodziewanie drobna kobieta o twarzy anioła nie pozwoliłaby teraz, aby spadł mu włos z głowy. Nie wezwała nawet policji. Zrobiła za to coś, czego Milan nigdy by się w życiu nie spodziewał: zaproponowała mu pracę.

„Co za marnotrawstwo. Taki miły facet jak ty z tak kreatywną inteligencją. Dlaczego zajmujesz się takim gównem, a nie normalną pracą?”

Nie było dnia, w którym wielokrotnie nie przypominał sobie jej pierwszych słów. A także odpowiedzi, której jej do dziś nie udzielił: „Bo jestem analfabetą. Nie umiem czytać ani pisać. Nigdy się nie nauczyłem, podobnie jak miliony innych ludzi w Niemczech”.

– Czasami myślę, że Milan cierpi na rozdwojenie osobowości – powiedziała Andra, która wciąż nie miała bladego pojęcia o tym, jak bardzo wstydził się tego, co różniło go od wszystkich jego bliźnich. – Mam na myśli to, że opowiadał mi o swoim ojcu, za opiekę nad którym czuje się bardzo odpowiedzialny. I o swoich długach. To chyba była przyczyna, dla której Milan próbował wszystkich środków, aby zyskać forsę.

– Dla której został kryminalistą – zwróciła się do niego doktor Rosenfels.

Andra skinęła głową za Milana.

Właściwą przyczyną, dla której zaczął robić karierę drobnego oszusta, było to, że analfabetyzm nie był w Niemczech uważany za upośledzenie i z tego względu nie przysługiwały mu prawa do świadczeń opiekuńczych. Mimo to bardzo trudno było mu zarobić na własne utrzymanie. Miał dwie lewe ręce, więc czysto fizyczne prace nie wchodziły w grę. A z pracy umysłowej, do której jego wybitnie inteligentna głowa była wprost stworzona, społeczeństwo go wykluczyło.

W końcu Milan nie miał już ochoty kolejny raz ponosić porażki przy wypełnianiu wniosku o zasiłek dla bezrobotnych i spróbował wykorzystać swoje zdolności intelektualne w jedynym zawodzie, który nie wymagał egzaminów wstępnych, a mimo to oferował dochody wyższe od płacy minimalnej: zawodzie przestępcy.

– Historia o jego zubożałym ojcu zbiegła się oczywiście z moim syndromem pomagacza – powiedziała Andra. – Poza tym było mi przykro, że tak brutalnie go potraktowałam. Byłam zdenerwowana i bałam się.

– I dlatego z litości przespała się ze mną.

– Dupek – zbeształa go Andra. – To było pół roku później. Wtedy się w tobie zakochałam.

_Wtedy._

– Pracujecie razem? – spytała terapeutka.

– Tak, w tej samej amerykańskiej restauracji, w której próbowała mnie zabić.

– W której ty próbowałeś mnie obrabować.

Milan spojrzał na doktor Rosenfels.

– Dlaczego jednak przemilczała napad i nie wydała mnie nawet Hulkowi, jeśli nie z litości.

– Hulkowi?

– Szefowi firmy. W zasadzie ma na imię Harald, ale nazywamy go Hulkiem, bo najchętniej ubiera się na zielono.

– _Ty_ go tak nazywasz, bo wydaje ci się zabawne, że określasz mającą pięćdziesiąt kilogramów osobę wagi muszej mianem Hulka – poprawiła go Andra, potrząsając głową. – Nie mogę cię rozszyfrować, Milan. To znaczy, jesteś geniuszem, nie znam nikogo innego, kto by potrafił zapamiętać zamówienie dwudziestu osób bez robienia notatek i nigdy niczego by nie zapomniał. Jesteś też niewiarygodnie uzdolniony artystycznie. Musiałaby pani zobaczyć jego rysunki, na których przedstawia naszych gości. On ma fotograficzną pamięć, szczerze. I przy tym wszystkim tylko kelneruje?

– Chwila, zgubiłam się – stwierdziła doktor Rosenfels. – Sądziłam że pani _chciała_, aby on pracował razem z panią w restauracji.

– Jasne, na pewien czas – odparła Andra – ale nie do emerytury. To znaczy, ja sama z wielkim trudem skończyłam szkołę główną. Przed Milanem tymczasem świat stoi otworem, a on nie chce niczego zrealizować. Nie ma planów, nie ma celów. A skończył dopiero dwadzieścia osiem lat!

_I jest upośledzony literowo_, pomyślał Milan.

Nawet Louisa, trzynastoletnia córka Andry, lepiej radziła sobie w realnym świecie, w którym analfabeci byli ludźmi czwartej kategorii: bez ukończonej szkoły, bez wykształcenia, bez prawa jazdy. Louisa już w pierwszej klasie umiała odczytywać szyldy uliczne, podczas gdy dla Milana weekendowe zakupy były prawdziwym horrorem.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: