Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Projekt rozwód - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Projekt rozwód - ebook

Czy istnieje nowoczesne podejście do rozwodu? W swoim reporterskim śledztwie Izabela Kosmala/Świerczyńska nie skupia się na najbardziej skrajnych przypadkach, wywołujących przerażenie historiach gwałtu i przemocy. Pisze za to o codziennym życiu, próbach rozstania się po ludzku, problemach ze wspólnym kredytem i podziałem obowiązków w wychowywaniu dzieci.

Wielkomiejska klasa średnia niechętnie przyznaje się do porażki w związku, ale Kosmali/Świerczyńskiej udało się przebić opór i usłyszeć wyznania o tym, jak rozwód wpłynął na ich życie, czego nauczył, a co odebrał.

Takiej książki jeszcze nie było! Zawarte w niej historie mogły się przydarzyć koleżance, rodzicom czy Tobie... Bo kulturalni ludzie też się rozwodzą.

 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66586-23-9
Rozmiar pliku: 755 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

– Jak tam z wami?

– Nie wiem.

Anka nie zauważa mojej odpowiedzi. Zwykle odpowiadam, że dobrze. Mówi coś o dzieciach, że są w państwowych szkołach i muszą się bardziej starać, żeby dorównać tym z prywatnych.

W końcu do niej dociera:

– Jak to nie wiesz? Co się dzieje?

– Nie wiem – mówię.

I to chwila dla mnie kluczowa. Bo nie wiem od dawna albo od bardzo dawna. A w końcu to powiedziałam. Źle się czuję w tym związku, w moim małżeństwie.

Zastanawiam się, czy to jakiś trend albo aktualny model psychiczny w płynnej nowoczesności. Pamiętam niesmak, który poczułam, kiedy usłyszałam od koleżanki, że jej źle. Dopiero co była zachwycona, prezentowała podarunki od narzeczonego, mają dwoje dzieci, bardzo chciała mieć z nim te dzieci. I nagle mówi, że ma dość. Widok jej miny – zgaszonej, nieszczęśliwej… Jakby szambo wylało, taka to była zmiana. Dlaczego tyle milczała, świrowała z zakupami, płaszczami, z domem nad morzem?

– Wiesz, że mi go zabrał? Przepisał na siebie. – Mówi, że nie mają ślubu, a przez to trudniej się rozstać. Nie ma jak tego oficjalnie zakończyć, żeby było elegancko i jasno. A ja mam ślub na przykład i też mi trudno. Ale milczę, nic nie mówię. W końcu ona zaczęła.

To już coś innego niż narzekanie przy winie, pieprzenie o kobietach i mężczyznach, faceci są tacy a tacy, nie potrafią rozmawiać. Dalszy ciąg głupich gier toczonych w domu i poza nim, przed koleżankami. Powiedzenie sobie, innym, że ma się dość, pociąga za sobą konsekwencje. Jakby przepłynąć na drugą stronę rzeki, po tamtej zostawić dom, sąsiadów, miasto. Po drugiej jest wyspa, piach, drzewa i myśli jak kamienie, trzeba je zebrać, poukładać i obmyślić, co dalej.

Tylko Anka wie, że nie wiem. Rozwód, jak to tragicznie brzmi. Trochę jak korowód i jak rozpierdol. Dlaczego ona mnie zawsze o to pyta, dlaczego nigdy nie przestała, skoro ciągle słyszała „dobrze”. Czy ona od paru lat konsekwentnie mnie w coś wkręca? Jestem trzeźwa, a nachodzą mnie podejrzenia. A może naśladuję moich rodziców, rozstali się dopiero co. Może to jakieś fatum. Boże – tym słowem próbuję oddać wszystkie moje uczucia, które są nieogarnialne – to, jak się naprawdę czuję. Co się ze mną dzieje? Czy naprawdę kocham tylko moje dzieci? A może ich też już nie kocham, skoro chcę porozcinać świadomie i z premedytacją, jak nożyczkami, naszą rodzinę? Panicznie boję się rozwodu. To czuję na pewno. Nic o nim nie wiem. Jakieś głupoty w przelocie wyczytane w poradnikach gazetowych albo książkowych, strzępy rozmów z przyjaciółmi, znajomymi. „A, jest super, rozwód jest super”. „Nie, to dramat, okradła mnie szmata. Nie mogę na nią patrzeć”. „To jest debil, pasożyt, jak tylko dostałam rozwód, to jakby mi wóz od pleców ktoś odczepił”.

Nic mi te zwierzenia nie pomagały. A może mnie nawet jeszcze bardziej pchały w paranoję. Wydaje mi się, że ratunkiem byłoby dla mnie tylko odczarowanie. Co ja gadam, ludzie, jakie czary. Ale tak – potrzebuję odczarowania rozwodu. Żebym się przestała bać, że się rozwiodę. Żebym zrozumiała, że to normalne, żebym się przekonała z bardzo bliska. Usłyszała o tym właściwe słowa. Tylko jak? Skąd je wziąć? A może lepiej praktyka? Zrobić coś i potem zobaczyć. Przecież wszystko można odkręcić. Rozwieść się i ewentualnie zejść z powrotem. Albo i nie zejść. Odpada, to nie w moim stylu. Nie jestem aż tak elastyczna. A nawet jak jestem, mój mąż może się taki nie okazać. Jak mąż sąsiadki. Poprosiła, żeby się rozstali na jakiś czas, rozeszli na dwa mieszkania i zobaczyli, jak z nimi jest, a on od razu, że wykluczone. Jeśli się wyprowadzi, to koniec. Taki się okazał ten miły, zawsze uśmiechnięty sąsiad. Dobrze, że chociaż uprzedził. Ostatecznie poszli na terapię i podobno jest im lepiej. Właśnie. Jakby to było odpowiedzieć kiedyś Ance „dobrze” tak naprawdę. Że na serio jest dobrze. Śniło mi się kiedyś, że jestem z moim mężem, w mojej rodzinie i czuję spokój, taki od środka, że nic mną nie szarpie i że nie muszę zduszać zgryzoty, malując na niej fałszywy uśmiech z nagraniem „dobrze”. Ustała cała walka. Może napiszę książkę. Namówię ludzi na rozmowy, ale nie takie jak zwykle, urywane, okrągłe, tylko inne, jak to do książki – żmudne, w różnych językach rozmówców, dokładne, prowadzone do tego momentu, aż mnie każda z nich uspokoi. Aż poczuję w sobie to coś ze snu. To była chyba wolność, ten spokój. Wcale nie cisza, wcale nie jakieś miłe słowa i dobrobyt. W sumie było dziwnie, nic nie było w tym śnie, tylko my, dzieci, powietrze i jakieś drogi, płaskie i wznoszące się. Zmieniłam się w detektywkę. Rozpoczęłam przetrząsanie otoczenia w poszukiwaniu nowoczesnych rozstań.

Wiele osób poprosiłam, żeby opowiedziały o swoich rozwodach, najpierw ochoczo się zgadzały, potem szybko zmieniały zdanie. Ludzie nie odbierali telefonów, nie odpowiadali na wiadomości, nagle byli wszyscy bardzo zajęci. Kilkoro znajomych nie odbiera ode mnie telefonów do dzisiaj, nawet jeśli dzwonię w innej sprawie. Parę osób chłodno odmówiło od razu: „Nie chcę o tym rozmawiać”, „Nie mogę ci pomóc”, „Nie chcę do tego wracać”. Wydawało się, że jestem intruzem, złodziejem, gzem nękającym spokojnych, zrelaksowanych ludzi. Nie rozumiałam tego napięcia, przecież rozmawialiśmy między sobą otwarcie wiele razy, stąd zresztą wziął się pomysł na tę książkę, z otaczającego nas wszystkich megarozpadu, który trzeba jakoś przyjąć i przepracować. Los tej książki długo był niepewny. Byłam zdesperowana, jednego z moich przyjaciół wzięłam podstępem. Zjedliśmy obiad, zamówiliśmy kawę, on zapalił papierosa. – Piszę o rozwodach – powiedziałam – opowiesz o swoich doświadczeniach? – Zaskoczony, zgodził się. Mówił z łatwością i poczułam ulgę. Rozwiódł się wiele lat temu, a jego małżeństwo trwało zaledwie trzy lata. Spisałam naszą rozmowę i spotkaliśmy się po raz drugi. Był oburzony. Powiedział, że brzmi w niej okropnie, jak kretyn, i że powinnam była coś z tym zrobić. Właściwie mnie obraził. Dał do zrozumienia, że nie mam pojęcia o pisaniu. I że szkoda, bo kiedyś miałam. Nie pomogły tłumaczenia, że to tylko punkt wyjścia, że zależy mi na możliwie maksymalnej szczerości, trafności słów. Że to wyjątkowy temat i chyba inaczej nie da się nad tym pracować. Udobruchałam go, przyznając, że być może nie potrafię już pisać. Ale, tak jak inni, przestał odbierać moje telefony. Odłożyłam ten temat. A potem nagle jedna po drugiej pojawiły się kolejne osoby. No właśnie, jakie: odważniejsze, odporniejsze, wierzące, że wszystkim nam jest potrzebna zbiorowa opowieść o współczesnym rozwodzie?

Bohaterowie woleli pozostać anonimowi. Jedni od razu tak postanawiali, drudzy dopiero po przeczytaniu tego, co powiedzieli. Prosili o niepodawanie nazwisk, imion ani żadnych szczegółów, nazw miast ani ulic. Tłumaczyli to chęcią zachowania prywatności. Mieli obawy, jak te opowieści wpłyną na ich nowe związki, jak zareagują byli współmałżonkowie, z którymi stosunki stały się napięte albo nawet zupełnie się zerwały. Niektórzy snuli nawet kryminalne scenariusze, bojąc się o swoje zdrowie i życie. Wszystko to razem dawało surrealistyczny obraz świata, w którym żyjemy, i trudno było uwierzyć, że małżeństwo to tylko jakaś jego nikła część. Wyglądało na to, że wprost przeciwnie, że wszystko, co się dzieje wokół nas, to wypadkowe małżeństw jeszczetrwających albo już zakończonych.

Porwała mnie fala tych rozmów. Nie byłam bezstronną obserwatorką. Wciągały mnie cudze myśli, obce słowa zastępowały moje. Łapałam się na tym, że nie słucham, nie analizuję, tylko wchłaniam. Napisałam w życiu wiele reportaży i zawsze między mną a tym, co widziałam, i tym, co mi opowiadano, była cienka bariera, coś jak ekran, za którym toczy się, jak kiedyś wierzono, oglądane na filmie życie. Z czasem reporterski filtr przeniosłam na całą rzeczywistość, zauważając, jak korzystna to postawa. – Dziwną jesteś osobą – powiedziała kiedyś pewna dziewczyna na początku naszej znajomości – zawsze się zachowujesz jak u cioci na imieninach.Kulturalnie

– Jezu, trzęsę się. Nie dzisiaj. Proszę. To jest trudne. Zdawało mi się, że będzie proste, bo to było tyle lat temu. Minęło… szesnaście lat.

Nie wiem, jak mam się zachować, czy ulec jej i przerwać rozmowę, czy poczekać, milczeć, aż napięcie opadnie, i wtedy zapytać Karolinę na trzeźwo, czy naprawdę nie chce o tym rozmawiać. Czuję tylko, że jak teraz odpuszczę, to już nie porozmawiamy, że zawsze będzie niedobry moment. Więc czekam. I nie spuszczam z niej wzroku. Też mnie to boli, patrzenie na nią, kiedy zbiera jej się na płacz, nos czerwienieje, a do oczu napływają gęste łzy. Najbardziej wodniste są łzy z cebuli i łzy udawane, płyną gładko po policzkach jak strumyki. Łzy z emocji mają mnóstwo białka, dlatego tak długo wiszą u oczu, zanim zaczną kapać. Stan mojej wiedzy na temat składu łez nie pomaga mi z Karoliną. Mogę tylko wytrwać w czekaniu, myśląc o jej łzach. Żebyśmy poszły dalej, muszę coś powiedzieć. – Czyli rozwiodłaś się w 2002 – mówię, wracając do tematu. – To dużo czasu. – Proponuję zadawanie pytań. – Długo trwała ostatnia rozprawa? – Opanowała się i odpowiedziała spokojnie:

– To była jedna rozprawa. Może nie trwała pięć minut, ale niewiele więcej. Wcześniej pojechaliśmy do mojego adwokata i ustaliliśmy wszystko tak, jak chcieliśmy. Ja złożyłam pozew.

„Chyba jej żal – myślę sobie – młodzieńczego partnera, ich wspólnych naiwnych planów, niedorealizowanej przeszłości”. Pytam, czy trudno było się zdecydować. Robi zdziwioną minę. Jakby nie wiedziała, o czym mówię. Nie podejmowała decyzji o rozwodzie z minuty na minutę, nie obudziła się z tą myślą. Dojrzewała do rozwodu powoli, jak owoc na gałęzi. Ta powolność ją irytowała.

– Najbardziej pomogło mi zachowanie mojego byłego męża. Bo tych zachowań nieakceptowalnych dla mnie było już potem bardzo, bardzo dużo. Ich częstotliwość też była duża. Widziałam, że nie było ze strony byłego męża chęci współpracy, żeby coś naprawić między nami, zmienić, w jakikolwiek sposób zaakceptować mnie i moje potrzeby.

W ciągu tygodnia zdecydowała, kiedy się wyprowadzi. Zbliżał się majowy łykend. Zamieszkała u koleżanki. Pracowały razem. Mieszkała u niej kątem dwa miesiące. – Ale jak to było dokładnie? – dopytuję. Przecież wziąć do siebie rozwódkę na nie wiadomo jak długo to nie dla każdego. Pamiętam czyjeś narzekania, że do domu świetnej pary sprowadziła się rozwódka i od razu zaczęły się konflikty. I ta pewność, że to rozwódka je z całą perwersją rozniecała, przetrwała lata. Tę historię opowiadano mi z wieloletnim poślizgiem, a niechęć do rozwódki była żywa, jakby z wczoraj. Nie mówię o tym Karolinie, bo nie chcę jej rozpraszać.

– Któregoś dnia koleżanka powiedziała, że wyjeżdża na dwa tygodnie i mogę u niej zamieszkać. Wiedziała o mojej sytuacji i popierała mnie. Chociaż na początku mi nie wierzyła. Uważała, że to nic strasznego, że ja siedzę sama w domu, a mój mąż ciągle gdzieś wyjeżdża. Z czasem zauważyła, że to mi naprawdę szkodzi, że jest ze mną coraz gorzej. Byłam stale smętna. I wtedy zaczęła się zastanawiać, czy to nie jest jednak rzeczywisty problem.

Według osób z otoczenia, rodziny i przyjaciół, Karolinanie miała powodów do rozwodu. Fajne małżeństwo, tak to wyglądało z boku. No a nieakceptowanie czyjejś nieobecności wydawało się co najmniej nienowoczesne, a dla bardziej podejrzliwych – chorobliwe. Chce zniewolić męża, a przecież mężczyzna musi być w ruchu. To zamach na jego biologię i kulturę. Nie przemawiano jej do rozumu, tylko pobłażliwie ignorowano. Jej zwierzenia kwitowano życzliwym milczeniem, przestała więc mówić. Narastało w niej napięcie, którego z niczym nie da się porównać.

– Nikt nie wiedział, co się działo w naszym domu. Uznałam, że majówkato dobry czas na wyprowadzkę, że będę sobie mogła to jakoś logistycznie zorganizować. Podjęłam decyzję. Wtedy inna koleżanka z kolegą zaproponowali, że pomogą mi przy pakowaniu. To był supergest.

Wyobrażam to sobie. Myślę o mojej mamie. Bo któregoś dnia to ona musiała się spakować. Sama. Nie pomogłam jej, chociaż mnie o to prosiła. Powiedziałam: „Mamo, nie mogę tego zrobić. Przykro mi, to są wasze sprawy”. Pewnie złamałam jej wtedy serce, za to oszczędziłam własne. Ojciec by mi tego nie wybaczył. Dawno temu wymyśliłam coś, co zadziałało. Kiedy dzwonili do mnie codziennie, wygadując o sobie nawzajem okropne rzeczy, prawdziwe i zmyślone, żeby było jeszcze dramatyczniej, powiedziałam jednemu i drugiemu: „Koniec. Nie będę tego słuchać”. Niełatwo było im się przyzwyczaić. Musiałam parę razy rzucić słuchawką, aż się nauczyli. Postanowiłam sobie nigdy w żaden sposób nie mieszać się między nich. Pakowanie mamy do tego się zaliczało. Może sama się pakowała powoli, skrzętnie składała, oglądała rzeczy ze wszystkich stron i myślała: brać, nie brać… W ten pośredni sposób pozastanawiała się jeszcze, może nawet prawie zmieniła zdanie, prawie została w mieszkaniu z ojcem. Przypominam sobie o Karolinie, że siedzę tu z nią, w moim mieszkaniu, a ona stoi nade mną i czeka. Pytam: – Jak pakowaliście te rzeczy?

– Masakrycznie. Wcześniej rozmawiałam z moim byłym mężem, powiedziałam, że się wyprowadzam i kiedy. Zaakceptował moją decyzję i nie próbował na mnie wpływać. To była taka spokojna, normalna rozmowa. Dlatego czynność spakowania się i zabrania swoich rzeczy też wydawała mi się prosta. Przyjechali kolega z koleżanką, a ja tylko stałam i ryczałam. Sami zabrali się do pracy. Potem się ocknęłam. Wrzucaliśmy wszystko do worków na śmieci. Kiedy skończyliśmy, kiedy te wypchane niebieskie wory tak stały wszystkie przede mną, całe szafy były w tych workach, ubrania pozwijane, wciśnięte, znowu się rozryczałam. Nie byłam w stanie wyjść. To było nasze wspólne mieszkanie, uporządkowane, ładne. Zrobiło mi się szkoda tych siedmiu lat razem. Podejmując decyzję o wyprowadzeniu się, nie przestałam od razu kochać męża, bo mi obrzydził życie. Tak nie było. Wydawało mi się, że źle robię. Że się do tej wyprowadzki zmuszam. Rosło we mnie przekonanie, że powinnam dać nam jeszcze szansę. A głos wewnątrz powtarzał: musisz się wyprowadzić! Czułam się rozrywana. Coś mnie strasznie hamowało i coś mocno pchało do opuszczenia tego domu. Był wieczór i moi przyjaciele wyprowadzili mnie płaczącą.

Karolina ma znowu łzy w oczach. Znowu zadaję szybkie pytanie blokujące łzy: – Gdzie był twój mąż? Wyjechał jak zwykle?

– Był w domu. Siedział przed wyłączonym telewizorem. Nie próbował mnie zatrzymywać. Patrzył na to wszystko z akceptacją. To też zinterpretowałam przeciwko sobie. Liczyłam, że mnie powstrzyma, że będzie chociaż próbował. „Może naprawdę popełniam błąd” – zadręczałam się. Z drugiej strony bałam się, że uda mu się mnie zatrzymać, dlatego tak się ucieszyłam na propozycję pomocy od przyjaciół. Nie chciałam być z nim sama przy pakowaniu. Żebym nie zmieniła decyzji. Miałam momenty strasznego wahania. Chciałam jak najszybciej wyjść. Bałam się, że jeszcze chwila i zostanę z nim na zawsze.

Trudno ocenić, czy podział przedmiotów był sprawiedliwy. Mąż Karoliny był gadżeciarzem. Musiał mieć ekstratelewizor, PlayStation. Tego zabrać jej nie pozwalał.

– „Telewizora nie bierz, DVD też nie bierz. – Dobrze – odpowiadałam. – A co z lodówką? Z pralką? – Lodówkę zostaw. Pralkę możesz sobie wziąć”. Tak to wyglądało. Moje książki zabrałam, nie pytałam. Śmiesznie było z prezentami ślubnymi. Sześć kubków zabrałam, sześć zostawiłam, ja wzięłam serwis obiadowy, on wolał serwis do kawy. To była uzgodniona wyprowadzka. Nie miałam zresztą takich ambicji, żeby dzielić przedmioty według wartości. Uznałam, że skoro ja podjęłam decyzję o rozwodzie i ja chcę się wyprowadzić, to nie mogę mieć takich oczekiwań. Stały potem te wszystkie wory pod ścianą u koleżanki.

Ponieważ założyłam moim rodzicom blokadę na ich wzajemne pretensje, nie wiem, jak ostatecznie to u nich przebiegło, jak wyglądała wyprowadzka mojej mamy. Dociera do mnie czasem jakieś echo z jednej albo drugiej strony, początek komentarza do tamtego czasu i zagryzienie warg pod moim wrogim spojrzeniem. Że coś ważnego TAM zostało, że coś ważnego zostało STAMTĄD zabrane… Karolina wie chyba, że moje myśli odbiegają gdzieś w inne czas i miejsce. Może nawet jej się to podoba, że nie jestem aż tak bardzo na niej skupiona. Ma więcej swobody. – Jak się czułaś u koleżanki? – pytam w końcu.

– Po przeprowadzce byłam w kiepskim stanie. Okazało się, że wybór długiego łykendu na wyprowadzenie się był również złym pomysłem. Nie tylko ja miałam wolne. Ciągle odbierałam telefony. Wydzwaniała moja teściowa, przekonywała, żebym wróciła do męża. Wszyscy dzwonili w tej samej sprawie. Pytali, gdzie jestem, nikt nie wiedział, dokąd się wyprowadziłam. Mój były mąż przenocował sam w pustym domu i wpadł w panikę, wydzwaniał do wszystkich i straszył, że się powiesi. A wtedy oni dzwonili do mnie i też mnie straszyli, wymuszali na mnie zmianę decyzji, żeby tylko on nic sobie nie zrobił. Do tego ten ton nakazowy: zadzwoń do niego, spakuj się, wróć. Jakbym była przedmiotem. Dostałam jakiejś fobii na punkcie ludzi. Nie chciałam się z nikim spotykać. Wszyscy mówili mi, że źle robię, albo dawali mi to do zrozumienia, albo tak mi się wydawało. Siostra powiedziała: „Będę stała za tobą murem, cokolwiek zrobisz, ale nie popieram tego”. Miałam poczucie winy, często płakałam. Czułam się złym człowiekiem. Potrzebowałam pomocy.

Karolina poszła do psychiatry. Trafiła do małego gabinetu z chusteczkami higienicznymi pośrodku stołu. Wydał jej się tak straszny, że od razu chciała wyjść. Zatrzymało ją tylko jakieś współczujące społeczne odczucie. „To tu przychodzą ludzie, którzy płaczą”, pomyślała – i też się rozpłakała.

– Poczułam od razu wstyd. Siedział przede mną obcy mężczyzna, młodszy ode mnie. Rozmowa była trudna, ciężko mi było mówić mu o moich problemach. Ale przełamałam się tym płaczem. Zeszła ze mnie adrenalina. Zapytał, co chcę mu powiedzieć. To mi wtedy jakoś dobrze zabrzmiało. „Rozstałam się z mężem” – odpowiedziałam żałośnie. Pytał mnie tylko o moje uczucia, nie naciskał, nie pospieszał. Cierpliwie czekał, aż wszystko z siebie wyduszę. Nie zaproponował leków. Zapytał tylko, czy potrzebuję spokoju w tym czasie, czy czuję się na siłach, żeby chodzić do pracy.

Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, a to był dobry pomysł. Dał jej dwa tygodnie zwolnienia. Koleżanka bardzo dbała o Karolinę. Została u niej dwa miesiące, dobrze im było razem, zbliżyły się do siebie. Dziś się przyjaźnią. Po półtora miesiąca Karolina zaczęła szukać własnego mieszkania. Jej mąż szybko otrząsnął się z myśli samobójczych. W czerwcu zamieszkał z inną kobietą. Jednocześnie przychodził do rodziców Karoliny i opowiadał, jak mu ciężko. Rodzice to przeżywali, bo chłopak miał dar przekonywania. – Ale co z waszym wspólnym mieszkaniem? – pytam ją po raz kolejny.

– Wkurzyło mnie, kiedy ta dziewczyna się do niego wprowadziła. Już wcześniej mama mnie straszyła, próbując skłonić do powrotu do męża pod pozorem powrotu do mieszkania. Mówiła: „Jak to, mieszkanie zostawiasz, przecież zaraz się do niego ktoś wprowadzi”. Odpowiadałam jej: „Dobra tam, niech sobie mieszka, żeby tylko ten kredyt spłacał”. Tak się umówiliśmy, bo razem wzięliśmy kredyt na to mieszkanie.

No, ale nie poczuła się tak dobrze, kiedy to już się stało i zdała sobie sprawę, że tamta śpi w jej łóżku. Znała tę dziewczynę, należała do kręgu ich znajomych. W lipcu Karolina złożyła pozew. Dała go mężowi do przeczytania, nie chciała, żeby się gryźli w sądzie. Wolała to załatwić ugodowo.

– Mieliśmy dwa mieszkania do podziału, jedno było nasze, to, w którym mieszkaliśmy razem, kupione na wspólny kredyt, drugie mieszkanie należało do mojej siostry i jej męża. Wpłacili zadatek, a potem bank odmówił im kredytu. Dobrze wtedy zarabiałam, powiedziałam jej: „Nie martw się, weźmiemy ten kredyt, mamy zdolność, a wy sobie ten kredyt spłacajcie”. Byliśmy z byłym mężem jego właścicielami tylko na papierze.

Mąż Karoliny w trakcie rozwodu zaproponował, żeby wzięła sobie mieszkanie siostry. To ją zaskoczyło, bo nie włożyli w nie złotówki. Była to fikcyjna własność. Za to za mieszkanie, w którym razem mieszkali, płacili wspólnie, a czasem nawet sama spłacała raty, bo mąż gorzej zarabiał.

– Nie spodobała mi się ta propozycja, ale miałam takie poczucie winy w związku z tym rozwodem, że się zgodziłam. Pomyślałam nawet, że do czasu orzeczenia rozwodu będę ten kredyt dalej spłacała, żeby nie doznał od razu szoku finansowego. On się na to chętnie zgodził. Chciałam mieć poczucie zadośćuczynienia. Wszyscy mieli do mnie pretensje, że się wyprowadziłam, że go zostawiłam, chciałam to jakoś odpracować, udowodnić, że jestem w porządku. Nikt tego nie zauważył. I tak mnie obwiniali, ale miałam za to spokój wewnętrzny. W orzeczeniu rozwodowym zostało zapisane, że mieszkanie wraz z kredytem zostaje przepisane na mojego byłego męża, natomiast mieszkanie siostry z kredytem – na mnie. Rozwód został orzeczony w grudniu. W styczniu nie zapłaciłam za mieszkanie, w którym mieszkał były mąż. On też nie zapłacił. I się zaczęło. Sześć lat walki z komornikiem po rozwodzie. Najgorsze sześć lat życia. Natomiast sam rozwód przeszedł kapitalnie. Potem pojechaliśmy razem na kawę, wszystko mieliśmy uzgodnione i nie było żadnego problemu. Mój były mąż odwiózł mnie do pracy. To było przyjemne. Wydawało się: dobra decyzja dla wszystkich. W sądzie padły standardowe pytania, adwokatka uprzedzała nas o nich. Dlaczego się rozwodzimy, kiedy ustało pożycie i czy widzę jakąś możliwość powrotu do rozmów na temat ratowania małżeństwa. Były skierowane najpierw do mnie, bo to ja złożyłam pozew. To były takie pytania, według mnie, zachęcające do refleksji, czy jestem pewna swojej decyzji. Ale to pytania zamknięte, więc łatwo na nie odpowiedzieć. Jak nawet ktoś się waha, to wie, że przyszedł tu podjąć konkretną decyzję. Że musi ją podjąć. Niektórym to ułatwia podjęcie tej decyzji, a innym pewnie utrudnia. Jeśli ktoś się jeszcze waha, czy wziąć rozwód, to te zamknięte pytania mogą przestraszać, są zbyt konkretne, zbyt stanowcze, przypierają do muru. Można się rozryczeć.

Ale Karolina nie płakała, nie płakał jej były mąż. Wyglądali na zadowolonych. Podeszli do siebie, podali sobie ręce, nawet się pocałowali. A potem podeszła do nich adwokatka i powiedziała, że życzyłaby sobie takich właśnie rozwodów, takich zgodnych klientów. To było miłe, bo chwila była trudna.

– I w ogóle za nami były trudne sprawy, wyprowadzka, straszenie samobójstwem, scysje z telefonami. To mi pokazało, że można się kulturalnie rozwieść nawet po czymś takim i zachować do siebie szacunek. Było mi miło, że nas pochwalono. Rozstaliśmy się jak przyjaciele. W następnym miesiącu byliśmy już wrogami. Rozmawialiśmy tylko przed adwokatów. Były mąż nie płacił kredytu. I nie chciał sprzedać tego mieszkania. Miał supersytuację, sądził, że jak on nie zapłaci, to ja zapłacę. Wiedział, że jak przestanę płacić, to komornik wejdzie mi na pensję.

Okazało się, że zapis w ugodzie rozwodowej nie obowiązywał. Banki mają swoje zasady, prawo rozwodowe ich nie dotyczy.

– Kiedy poszłam do banku z ugodą rozwodową, z prawomocnym orzeczeniem sądu, pokazałam zapis, że na męża przechodzi mieszkanie z kredytem, to bank mi uświadomił, że podział dotyczy własności mieszkania, a nie kredytu. Że nikt bankowi nie może niczego narzucić. Byłam w banku setki razy, były mąż na nic nie chciał się zgodzić. W efekcie bardzo długo spłacałam kredyt za mieszkanie, w którym nie mieszkałam. Potem wynajęłam adwokata, który próbował negocjować z bankiem, ale to też było na nic. Potem chodziłam do komorników, podawałam adresy, gdzie były mąż pracuje, żeby od niego też ściągano pieniądze. I to był moment przełomowy, kiedy spotkałam nagle wspaniałego komornika. Porozmawiałam z nim, wytłumaczyłam. Bardzo mi pomógł, bo wszedł na pensję mojemu byłemu mężowi. Wtedy dopiero były mąż zmienił zdanie i pomyślał wreszcie o sprzedaży mieszkania. Nic od niego nie chciałam, żadnej spłaty, chciałam tylko pozbyć się kredytu. Zawarliśmy umowę notarialną, żeby było pewne, że cała kwota ze sprzedaży mieszkania pójdzie na ten kredyt. Chciałam mieć pewność, że mnie znowu nie oszuka. Musiałam wszystkiego pilnować, zabezpieczać się na wszelkie sposoby, bałam się, że znowu coś wymyśli, na przykład ucieknie za granicę z pieniędzmi. I znowu komornik będzie na mojej głowie.

To bardzo zmieniło relacje byłego małżeństwa, sprawa pieniędzy i mieszkania. Chociaż nie tak bardzo chodziło o same pieniądze, bo Karolina nie przywiązywała do nich wielkiej wagi, tylko o kłamstwa. Nie mogła zrozumieć, jak człowiek, z którym tyle ją łączyło, mógł się tak zachowywać. Mówił jedno, a robił drugie.

– Dzwoniłam, pytałam, mówił mi, że ma kupca na mieszkanie, już je będzie sprzedawał, albo że dziś zapłacił kredyt, a nie zapłacił. Mimo że dawno zmieniłam nazwisko i nie miałam relacji z byłym mężem, wciąż byłam zależna od jego kaprysów i kłamstw. Znaliśmy się bardzo długo, to była szkolna miłość i takie młodzieńcze głupie myślenie, że będziemy razem do końca życia.

– Zdradziłaś swoją młodość, rozwodząc się? – usłyszałam swoje pytanie. I zrobiło mi się głupio. Jak można w ogóle odpowiedzieć na coś takiego. A Karolina chyba na nie czekała. Bo wyrecytowała odpowiedź.

– Miałam dwadzieścia sześć lat, kiedy się rozwodziłam, więc to wszystko wydarzyło się szybko. Mieszkaliśmy razem przez cztery lata, rok przed ślubem i trzy lata po. Byliśmy parą z liceum, uczyliśmy się w tej samej szkole, potem wyjechałam na studia do Łodzi, on poszedł do wojska. A potem zmieniłam zdanie, rzuciłam studia i przyjechałam do Warszawy, mieszkałam z siostrą, i on z tego wojska też tu przyjeżdżał, i pomieszkiwaliśmy razem. W końcu wspólnie zaczęliśmy szukać jakiegoś pomysłu na życie, mieszkania, pracy. Mój ojciec był wściekły. Pojechałam na studia do Łodzi na politechnikę, żeby mu zaimponować. Zapowiedział, że jak rzucę te studia, to mi nie da złotówki. A ja je rzuciłam i poradziłam sobie. Ale wiedziałam, że zawiodłam ojca, a rozwodząc się, zawiodłam go znowu.

– Jakim argumentem do siebie przemówiłaś, żeby nie poddać się presji otoczenia? Dlaczego nie wróciłaś do mieszkania z mężem? – Pytam drugi raz o to samo i dostaję inną odpowiedź.

– Chciałam radykalnej zmiany, chciałam, żeby ktoś mnie docenił i dowartościował. Żeby ktoś spędzał ze mną czas, bo nasz związek wyglądał tak, że ciągle go nie było, imprezował, wyjeżdżał na kilka dni. I ciągle siedziałam sama w domu. Czułam się strasznie samotna. Byliśmy małżeństwem, ale nie miałam męża. Jechaliśmy wspólnie do rodziców, bo trzeba było się pokazać raz na jakiś czas. Nie chciałam takiego życia, byłam młoda, też chciałam spotykać się ze znajomymi, tylko wspólnie z mężem. Wydaje mi się, że nasze wyobrażenia o rodzinie były różne. Mój były mąż jest osobą bardzo kreatywną, otwartą, towarzyską, ja też taka jestem, ale nie od razu. Najpierw muszę kogoś poznać, oswoić się trochę, żeby się potem otworzyć. On był inny, nie miał takich barier. Chciałam zmiany, żeby pozbyć się wreszcie poczucia osamotnienia. A nie chciałam narzucać mężowi swojego stylu życia. Nawet jak próbowałam jakoś o tym rozmawiać, to on tego nie akceptował.

– Nie zmuszałaś go? Nie krzyczałaś? – Odkrywam, że nie miałabym tyle cierpliwości co Karolina. Może niektórych ego chroni przed popełnieniem zbrodni.

– Kiedy zdawałam sobie sprawę, że znowu mnie oszukał, że był w miejscu, w którym podobno go nie było, z inną osobą, niż mi powiedział, to traciłam cierpliwość, były awantury. Pod ich wpływem mój były mąż przepraszał, obiecywał, że będzie lepiej. Ale nigdy nie dotrzymywał słowa, nie był konsekwentny. I często mijał się z prawdą. Miałam wrażenie, że wiedzie dwa życia. Z żoną, żeby przed rodziną czuć się dorosłym, i bez żony, żeby czuć się chłopcem. Lubił spędzać czas, bawiąc się. Robił to bardzo naturalnie, z jednego życia gładko przechodził w drugie. Nie rozumiał, co robi źle. W naszym konflikcie nie chodziło o zdrady, o romanse, tylko o inny styl życia. Ja byłam przy nim po to, żeby traktowano go poważnie. Kiedy był w domu, był dla mnie dobry, miły. Z każdego dłuższego łykendu wracał z bukietem kwiatów. Dlatego ludzie wokół mnie mieli mi za złe, że zostawiam tak dobrego męża. Przecież zawsze miałam kwiaty w wazonie od męża, czego ja od niego chciałam. Miałam dosyć tego życia w sinusoidzie, niepewności, co mnie czeka. Czy jak wrócę do domu, to on będzie, czy będzie już spakowany i poinformuje mnie, że wyjeżdża na kilkudniową imprezę, czy go już po prostu nie będzie. Nigdy nie wiedziałam, co się wydarzy.

Została tylko jedna rzecz… Wiem, że Karolina od lat jest w innym związku. Ale nie wiem, kiedy poznała nowego partnera. Zawstydza się, kiedy pytam ją o szczegóły.

– To też był powód, dla którego się wyprowadziłam. Bo poznałam mężczyznę, który mi pomagał, który był ze mną razem na co dzień, bo dotąd byłam sama. Na początku w ogóle nie myślałam o związku z nim. Zastanawiało mnie, że w ogóle istnieje mężczyzna, który nie uważa, że jestem babą zmuszającą facetów, by ją niańczyli, ograniczającą heterą. Trzy lata po rozwodzie znowu wyszłam za mąż.

– Odpowiada ci styl życia z nowym mężem?

– To jedyna osoba, na której mogę polegać. Która jeśli mnie w ogóle krytykuje, to konstruktywnie. Nie czuję się obrażana ani poniżana. Jesteśmy razem szesnaście lat. I naprawdę to jest to. A nie było łatwo, sytuacja w mojej rodzinie była napięta. Ulubiona córeczka tatusia wzięła przecież rozwód. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić. Tłumaczyłam, ale nie chciał słuchać. Moja relacja z ojcem zawsze była mocna, z nim rozmawiałam, nie z mamą. Podobało mi się, że był stanowczy i konkretny. Chociaż nie wszystkie jego wybory życiowe akceptowałam, ufałam mu. Był takim sprytnym dyktatorem. Nie wiem, może mnie zmusił, żebym mu tak ufała. Rodzice zakazali mi odwiedzać ich z nowym partnerem. Straszne. Ale powoli, bardzo powoli zauważyli w końcu, że jest ze mną lepiej, że rozwód nie był żadnym widzimisię.

– Rozmawialiście o tym, jak cię szantażowali. Rodzice cię przeprosili? – Pytam ją o to, ale wiem, jaka jest odpowiedź. Myślę, że widać w ludziach to coś, gdy zostali opuszczeni przez rodzinę w najważniejszym momencie. Widać tę zawiedzioną pierwotną miłość.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: