Przesłuchanie - ebook
Przesłuchanie - ebook
Młody polski sędzia staje przed wyzwaniem, które pozostawi trwały ślad nie tylko w jego karierze, ale i życiu. Czekają go godziny zeznań świadków największych zbrodni XX wieku. Głos zabierają ofiary obozów koncentracyjnych. Wśród wstrząsających opowieści pojawiają się historie medycznych eksperymentów, którym nazistowscy lekarze poddawali więźniów. Przesłuchania przeplatają osobiste refleksje sędziego pracującego nad sprawą, w trakcie gdy Republika Federalna Niemiec ratyfikuje porozumienie z Polską.
Autor książki, Józef Musioł przez wiele lat pracował jako sędzia Sądu Najwyższego, obecnie pozostaje w stanie spoczynku. Jest współzałożycielem Fundacji Pamięci Ofiar Auschwitz-Birkenau, pełni także funkcję prezesa rady fundacji.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-2626-8 |
Rozmiar pliku: | 235 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W latach sześćdziesiątych Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce uczestniczyła w akcji uzyskiwania od rządu RFN pomocy finansowej dla ofiar eksperymentów pseudomedycznych, przeprowadzanych w hitlerowskich obozach koncentracyjnych.
Roszczenia z tego tytułu musiały być poparte szeregiem dowodów: opinią lekarską, odpowiednimi dokumentami oraz zeznaniami samych ofiar zbrodniczych eksperymentów, przesłuchiwanych w charakterze świadków.
Niektóre relacje świadków mogły budzić wątpliwości z punktu widzenia wiedzy medycznej czy historycznej, inne wydawały się wprost nieprawdopodobne. Czy można jednak z całą pewnością odrzucić je jako nieprawdziwe, bo nie pasujące do schematu myślowego współczesnego człowieka?
Refleksje, niepokoje i pytania, jakie zrodził kontakt młodego polskiego sędziego z przesłuchiwanymi świadkami — oto główny motyw tej książki.
Układ zawarty w Helsinkach, ratyfikowanie w 1976 roku porozumień z Polską i wizyta I sekretarza KC PZPR — Edwarda Gierka — w kraju nad Renem pozwala patrzeć w przyszłość Europy z nadzieją, iż żaden polski sędzia nie będzie już nigdy dokonywał tego jedynego w swoim rodzaju przesłuchania.30 września 1973 roku hala lotniska międzynarodowego na Okęciu — mimo niedzieli — pełna była ludzi. Żegnali swych bliskich, znajomych, odprowadzali oficjalne osobistości.
Po kontroli paszportowej i celnej znalazłem się w tej części zabudowań, które prowadzą już tylko na płytę lotniska. W samolocie powitała mnie urocza, długonoga stewardesa i uśmiechnęła się do mnie jak do starego znajomego. W pierwszej chwili byłem zdziwiony tym przejawem serdeczności, szybko jednak ustaliłem, że to ta sama, z którą poprzedniego dnia leciałem z Katowic do Warszawy.
Lecę!
A więc lecę w pierwszej w powojennej historii oficjalnej delegacji Ministerstwa Sprawiedliwości, zaproszony przez Niemiecką Fundację do Spraw Szkolenia Politycznego i Porozumienia Międzynarodowego — po raz pierwszy będę oficjalnym gościem w Republice Federalnej Niemiec.
Już trzy razy przejeżdżałem przez ten kraj. Nigdy jednak nie zatrzymywałem się w nim ani przez jeden dzień, nigdy nie uczyniłem przerwy — nawet na kilka godzin — w mych podróżach na Zachód. Przejeżdżałem w ścisłym tego słowa znaczeniu tranzytem. Nie zatrzymałem się nawet wówczas, gdy — ze Szwajcarii wzdłuż francuskiej granicy — pędziłem zatłoczoną autostradą do Belgii. Wyciskałem z mej Skody resztki sił, by przez ten kraj przejechać jak najszybciej, by nie zetknąć się z nikim i niczym ponad to, co wynika z konieczności przebycia kilkusetkilometrowej odległości. Zamknąłem się w pudle samochodu, by nie spotkać ludzi kraju kojarzącego się tak żywo z dawnymi, lecz wciąż żywymi przeżyciami, ze strachem wniesionym w mój spokojny świat dziecka polskiej wsi. Nie chciałem zetknąć się z ludźmi tej samej narodowości co oprawcy ofiar, które nie tak dawno zmuszony byłem przesłuchiwać. Dlatego bez zatrzymania się pędziłem aż do Luksemburga. Nie wynikało to z nienawiści, w której my Polacy nie potrafimy trwać długo, nie, po prostu nie chciałem psuć sobie wakacyjnych wrażeń prowokowaniem pamięci, odtwarzaniem tego, co byłem zmuszony przeżyć.
— Podać herbatę czy kawę?
— Dziękuję.
Samolot wpadł w warstwę gęstej mgły. W lewej kieszeni marynarki trzymałem ostatni tom wierszy Feliksa Netza: Z _wilczych dołów._ To do podróży. Przewracam kartki.
...świat nas dotyczy tym co najpierw mija
i są to łowy krwawe pod huczącym rogiem księżyca!
ziemia obraca się w głąb,
powietrze wrasta w glebę
noc czerpie siłę z mroku, który przepycha się przez nas
jak włócznia tętna.
_Noc czerpie siłę z mroku, który przepycha się przez nas_ — powtarzam strofy wiersza młodego poety. Zamknąłem książkę w niebieskich okładkach. Spojrzałem przez okrągłe okno. W dalszym ciągu przebijamy się przez chmury. Matowa mgła wchłania nasz samolot niczym zabawkę. Pogrążyłem się w dziwnym półśnie.
Biała plansza. Orientacyjne zestawienie niektórych eksperymentów przeprowadzonych w hitlerowskich obozach koncentracyjnych.
W pierwszej rubryce nazwa obozu, w drugiej rodzaj eksperymentu, w trzeciej data i okres ich dokonywania, w czwartej osoba lekarza eksperymentatora, a w piątej obozowy numer bloku.
Buchenwald — żółta febra, tyfus plamisty, dur brzuszny, próby z krwią konserwowaną, oparzenie zawartością bomb fosforowych, podrażnienia zainfekowanych ran kwasem karbolowym, próby ze stosowaniem doświadczalnego żywienia.
Dachau — komora niskich ciśnień, zarażenia, polygal, malaria, ropowica...
Oświęcim — sterylizacja za pomocą wstrzyknięć domacicznych, sterylizacja za pomocą promieni rentgena, ropowica, tyfus plamisty, elektrowstrząsy...
Przesuwam wzrok na dalsze obozy: Ravensbrück, Mauthausen-Gusen, Stutthof, Sachsenhausen.
Rodzaj eksperymentów się powtarza. Każdy z tych obozów ma jednak jakąś jedną dodatkową „specjalizację”. Obok rubryki podającej rodzaj przeprowadzanego eksperymentu — wpisane są nazwiska lekarzy: Ding-Schuler, Hoven, Schmick, Vaernet, Rascher, Gebhardt i inni.
Sprawa wydawała się prosta. Uzbrojony w jaką taką wiedzę, tudzież czternastoletnią praktykę w sądownictwie, miałem przesłuchać — w charakterze świadków — ofiary, które przeżyły przeprowadzone na nich doświadczenia.
Przystępując do zleconej czynności uzmysłowiłem sobie nagle, że to ja — przesłuchujący — zaczynam się po prostu bać. Oto ludzie, którzy po trzydziestu latach mają przede mną, polskim sędzią, dać świadectwo prawdzie. Mam spełnić rolę beznamiętnego i niezaangażowanego rejestratora ich wypowiedzi. Taki mam obowiązek, ponieważ to ma gwarantować moją absolutną bezstronność w formułowaniu wypowiedzi ludzi przeze mnie przesłuchiwanych.
A więc mam się tylko spotkać i utrwalić na piśmie, w czterech egzemplarzach — to, co z nimi tam czyniono.
Nie! Mam jeszcze inny obowiązek — obowiązek poddawania krytycznej analizie tego, co powiedzą ci, którzy przeszli przez nowocześnie pomyślane piekło w charakterze królików doświadczalnych — mnie, który w okresie wojny był dzieckiem.
Lękam się tego spotkania, w czasie którego zmuszony będę zadawać pytania konstruowane w oparciu o moją — uzmysławiam sobie to coraz bardziej — niepełną wiedzę, zubożoną o fakt nieprzebywania tam i nieprzeżywania tego, co oni przeżyli.
Jak zza biurka mam z nimi rozmawiać, jak nawiązać i prowadzić ten urzędowy dialog? Jak pogodzić zlecone mi zadanie z ludzkimi odruchami — wzruszenia, litości, oburzenia, złości i nienawiści do tamtych, jako całości, i do tamtych ubranych w mundury okryte białymi lekarskimi kitlami i legitymujących się tytułami naukowymi?
Przesłuchiwać można różnie. Można sugerować odpowiedzi przesłuchiwanemu tak, iż udzieli odpowiedzi niezgodnej z prawdą. Można go sprowokować tak dalece, że powie nam coś, czego nigdy nie zamierzał, można również niefortunnym pytaniem zmrozić go w ten sposób, iż przesłuchiwany nie powie nam nic i to również wbrew jego woli. Od wiedzy i znajomości ludzkiej psychiki, uczciwości przesłuchującego zależy, czy obraz przedstawiony przez osobę przesłuchiwaną będzie prawdziwy. Jaka jest jednak gwarancja, że to, co przesłuchiwany przedstawi, a o prawdziwości czego jest przekonany — jest zgodne z prawdą. Charakterystyczny jest przykład dwóch osób, które w dobrej wierze przedstawiały obserwowane zajście na ulicy. W opisach tych dwóch osób było tyle elementów ze sobą sprzecznych, że trudno było dać którejkolwiek z nich wiarę.
A więc w jakiej roli mam tu wystąpić, z jakiej pozycji mam dokonać tych przesłuchań?
Jest tylko jedno wyjście. Jako sędzia muszę występować bezstronnie.
Wbrew naturze narzucam sobie tę zawodową bezstronność. Nie było więc wojny, nie było, okupacji, eksterminacji bliskich, rozstrzelania mego brata.
Jestem sędzią. Przystępuję do przesłuchania.
Stoi przede mną mężczyzna, pokazuje dowód osobisty. Protokolantka spisuje dane osobowe świadka: imię i nazwisko, data urodzenia, zawód, miejsce zamieszkania, karalność.
Usiłuję stworzyć atmosferę pełną swobody, ale i koniecznego dystansu — wciąż bowiem lęk przed sympatią lub antypatią do tego starszego schorowanego mężczyzny nakazuje mi ten dystans.
— Będzie pan przesłuchiwany w charakterze świadka. Pouczam, że kto zeznaje nieprawdę lub prawdę zataja, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu.
Pouczając tego świadka o odpowiedzialności za fałszywe zeznania poczułem niesmak, szczególnie, gdy użyłem zwrotu — podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu...
Uzmysłowiłem sobie nagle, że nieprzyzwoitością jest „straszenie” tego wieloletniego więźnia obozów hitlerowskich znowu pozbawieniem wolności. Wydawało mi się, iż jako polski sędzia nie powinienem przywodzić mu na myśl, że może być uwięziony na skutek nieprawdziwego przedstawienia czegoś, co jak koszmar może dzisiaj po tylu latach przybierać różne wymiary. Utrwalony obraz mógł fałszywie odbić się w pamięci przesłuchiwanego. Tamte przeżycia mogły utrwalić się w pamięci tego człowieka niczym w krzywym zwierciadle. Przedstawiane mi zdarzenia mogą być sprzeczne z ogólną wiedzą dotyczącą eksperymentów pseudomedycznych. Mogą być lub wydawać się nieprawdopodobne. Mam tego świadomość!
Spojrzałem na przesłuchiwanego. Szara twarz, zapadłe oczy, średni wzrost. Gdy usiadł, widziałem tylko twarz. Zaczął najpierw przedstawiać okoliczności swojego aresztowania, osadzenia go w obozie w Oświęcimiu, po czym odpowiadając na bezpośrednie pytanie, zacinając się, mówił:
— Dr Entress w towarzystwie sanitariusza SS sprawdził nasze dane personalne. Przystąpił do krótkiego badania — pytał o przebyte choroby. Otrzymałem zastrzyk ciemnożółtego płynu. Początkowo nie odczuwałem żadnych dolegliwości, dopiero później zaczęła narastać gorączka. Zrozumiałem, że padłem ofiarą doświadczeń lekarskich, o których już uprzednio mówiono w sekrecie na terenie obozu. Z wysoką temperaturą, silnymi bólami głowy i łydek oraz czerwoną wysypką na ciele, przy resztkach świadomości zostałem przeniesiony na noszach do ogólnej sali chorych na tyfus plamisty.
W miarę przesłuchiwania, odsłaniania tajemnic zza obozowych drutów, świadek czerwienieje na twarzy.
Przecieram oczy — widzę go z czerwoną wysypką, przecieram jeszcze raz — tak, teraz widzę dobrze, to już nie wyobraźnia: świadek całą twarz ma w kroplach potu. Drży.
Ciągnąć dalej przesłuchanie, czy przerwać? Wiem, „wytrącę” go jakimś błahym pytaniem. Nie, może się obrazić.
— Uratował mnie polski lekarz — współwięzień, który tam pracował jako pielęgniarz.
Przesłuchanie przeciągnęło się do czterech godzin. Składamy podpisy pod czterema jednobrzmiącymi protokołami. Pieczętujemy swoimi podpisami: ja — to, co słyszałem, świadek — to, co przeżył.
Ręce nam drżą. Najspokojniej składa podpis protokolantka — po prostu mechanicznie, tak jak na dziesiątkach protokołów rozpraw w ciągu roku.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.