Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przestrzeń Zewnętrzna. Nieugięty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Przestrzeń Zewnętrzna. Nieugięty - ebook

Bestsellerowy autor „New York Timesa” Jack Campbell przedstawia kontynuację sensacyjnej space-opery Zaginiona flota: Przestrzeń zewnętrzna.

Załoga Nieulękłego odeskortowała bezpiecznie przedstawicieli obcej rasy na Starą Ziemię. Zanim jednak okręt opuścił Układ Słoneczny, doszło do uprowadzenia dwojga młodych oficerów. Mrożący krew w żyłach pościg doprowadza Admirała Johna „Blacka Jacka” Geary'ego do jedynego miejsca, w którym nie może postać stopa człowieka: na Europę, księżyc Jowisza.

Każdy okręt, który na nim wyląduje, musi pozostać tam na zawsze albo zostanie zniszczony podczas próby startu – a to stawia admirała przed największym dylematem w jego karierze. Co gorsza, za sprawą knowań Syndyków, sytuacja w Sojuszu staje się coraz bardziej napięta. Admirał otrzymuje rozkaz wyruszenia na czele niewielkiej eskadry aż na granicę z przestrzenią należącą do pokonanego wroga. Tam właśnie natrafi na zagrożenie mogące doprowadzić do ostatecznego upadku Sojuszu…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7964-518-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeden

Admirał John „Black Jack” Geary, człowiek, który przywykł do spoglądania z wysokości setek kilometrów na powierzchnie planet i patrzenia w niekończącą się próżnię, poczuł lekki zawrót głowy, gdy wychylił się, by zerknąć na drugą stronę kamiennego muru i znajdujące się niespełna dziesięć metrów niżej kamieniste strome zbocze. Nieco dalej rozciągały się pokryte kobiercem zieleni wzgórza, tak charakterystyczne dla tego zakątka Starej Ziemi. Pamiętał podobne krajobrazy, tak właśnie wyglądał jego rodzinny Glenlyon, glob, którego nie odwiedził od przeszło stulecia.

Geary zmrużył oczy, czując na twarzy powiew wiatru niosącego woń roślinności, zwierząt i ludzkiej aktywności. Różniła się ona od zapachu charakteryzującego wnętrze okrętu przestrzennego, który pomimo stosowania najdoskonalszych technologii zawsze niósł ze sobą odór potu, napojów kofeinowych i przegrzewającej się elektroniki.

– Niewiele z niego zostało – zauważyła kapitan Desjani, przyglądając się podstawie muru.

– Ta budowla ma tysiące lat – wtrącił Gary Main, przewodnik po miejscach o znaczeniu historycznym, który idealnie wpasowywał się w krajobraz być może dlatego, że jego przodkowie pełnili tę funkcję od wielu pokoleń. – To cud, że cokolwiek tutaj przetrwało, zwłaszcza po stuletnim okresie zlodowacenia, z jakim mieliśmy do czynienia w minionym tysiącleciu. Nasza wysepka zawdzięczała całe ciepło Golfsztromowi, nic więc dziwnego, że zrobiło się bardzo zimno, gdy prąd ten utracił większość mocy. Reszta planety pozostała względnie ciepła, gdy Anglię objęło to krótkotrwałe zlodowacenie, ale wiecie, my zawsze staliśmy w opozycji do reszty świata, jeśli można tak powiedzieć. Od tamtej pory klimat Ziemi ochładza się nieustannie, a u nas robi się cieplej.

– Muszę przyznać, że dziwnie się czuję, przebywając na planecie zamieszkanej od tak dawna, że mieszkańcy mogą wspominać minione tysiąclecie – rzucił Geary, uśmiechając się krzywo.

– Przy wieku tego muru wszystko wydaje się młode – odparł Gary Main.

– Mur Hadriana... – wyszeptała Desjani. – Wygląda na to, że trzeba postawić mur i nazwać go własnym imieniem, aby zostać zapamiętanym na całe tysiąclecia. Rozmawialiśmy kiedyś z admirałem o Imperium Rzymskim. Pamiętam, że wydało mi się czymś maleńkim. Ot, kawałek powierzchni jednej jedynej planety. Ale teraz, gdy tu stoję, mam wrażenie, że dla ludzi, którzy przemierzali te ziemie, musiało wydawać się przeogromne.

Main przytaknął, gładząc dłonią kamienie wpasowane w szczyt pozostałości muru.

– Za nowości był wysoki na sześć metrów. Co rzymską milę stały forty, a pomiędzy nimi pobudowano liczne wieże strażnicze. To były naprawdę imponujące fortyfikacje.

– Nasi komandosi przeskoczyliby nad nim nawet w pełnym opancerzeniu – zauważyła Tania – ale o własnych siłach mieliby spory kłopot ze wspięciem się na taką ścianę, zwłaszcza gdyby strzelano do nich z góry. Jak go zniszczono?

– Nie został zniszczony. Rzym upadł. Imperium zaczęło się kurczyć, gdy legiony zostały wezwane do ojczyzny. Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia.

Geary przyglądał się zewnętrznej stronie muru, ścianie białych kamieni wystających z morza zieleni, myśląc o rozprzężeniu, jakie zapanowało w Sojuszu po zakończeniu wojny ze Światami Syndykatu. „Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia”. Te słowa przewodnika miały wydźwięk obojętny, choć mówiły o tym, że tak ważna linia obrony nagle stała się niepotrzebna, podobnie jak służący na niej ludzie. Że to, co ongiś wydawało się najważniejsze, nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

– Granice i horyzonty uległy daleko idącemu zmniejszeniu – wymamrotał, myśląc nie tylko o starożytnym imperium, które zbudowało ten mur, ale i o obecnym statusie wielu systemów należących do Sojuszu.

Tania posłała mu spojrzenie świadczące, że doskonale wie, o co chodzi.

– Powiadają, że ten mur obsadzano przez wiele stuleci. Pomyśl, ilu żołnierzy pełniło na nim warty. Może któryś z nich był naszym przodkiem.

– Wielu ludzi uważa, że Artur mógł być królem w tamtych czasach – wtrącił Main. – Może dlatego, że rycerze pilnowali muru po tym, jak Rzymianie odeszli.

– Artur? – zapytał Geary.

– Legendarny władca, który rządził Anglią przed wieloma wiekami – doprecyzował przewodnik. – Podobno nie zmarł, tylko śpi gdzieś, czekając, aż poddani wezwą go w potrzebie. Tyle że nigdy dotąd się nie pojawił.

– Może nie mieliście aż tak wielkich problemów, by musiał wam pomagać – zażartowała Desjani. – Czasami uśpieni bohaterowie z przeszłości pojawiają się, gdy są naprawdę potrzebni.

Geary nawet na nią nie spojrzał, lecz nagła zmiana jego nastroju była tak zauważalna, że zamilkli wszyscy, i to na dłuższą chwilę.

W końcu Main odchrząknął znacząco.

– Co sądzą o tym wszystkim nasi pozostali goście, jeśli wolno zapytać?

– Tancerze? – Geary obrzucił wzrokiem prom Obcych wiszący zaledwie centymetry nad ziemią. – To znakomici inżynierowie. Jestem pewien, że zbadali te ruiny z niezwykłą dokładnością. Niewykluczone, że są nimi równie zauroczeni jak my.

– Trudno to zauważyć, admirale, ponieważ noszą skafandry kosmiczne.

– Nie zauważyłby pan tego, nawet gdyby patrzył im pan prosto w twarz – zapewniła go Desjani. – Oni nie wyrażają emocji w taki sposób jak my.

– No tak – odparł Main. – Przecież oni...

– ...wyglądają jak skrzyżowanie gigantycznego pająka z wilkiem – dokończyła za niego Tania. – Podejrzewamy, że wydajemy im się równie odrażający jak oni nam.

– Nie osądzajmy ich po wyglądzie – wtrącił Geary.

– Gdzieżbym śmiał, admirale! Wszyscy wokół mówią o tym, że przybyli tutaj, by odwieźć szczątki tego biednego astronauty. Jakim cudem udało mu się dotrzeć aż na ich terytorium?

– To wina nieudanego eksperymentu z międzygwiezdnym napędem skokowym – wyjaśnił John. – Nie wiemy jeszcze, jak to możliwe, ale wyszedł z nadprzestrzeni dopiero w systemie zamieszkanym przez Tancerzy.

– To znaczy statek z jego ciałem – poprawiła go ostrym tonem Desjani. – Musiał umrzeć na długo przed tym momentem. W nadprzestrzeni.

– Aż tak źle z nim było?

– A nawet gorzej. – Zaczerpnęła tchu, zanim na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech. – Na szczęście Tancerze potraktowali jego zwłoki z należytym szacunkiem, a potem przy pierwszej okazji odwieźli je na Ziemię.

– To właśnie mi powiedziano – przyznał Main. – Tancerze zachowali się wobec niego porządniej, niż postąpiłaby większość ludzi, których znam, tyle mogę powiedzieć. – Zerknął na słońce, potem sprawdził godzinę. – Ruszymy dalej, gdy tylko będziecie gotowi.

– Proszę dać nam jeszcze kilka minut – poprosiła Tania. – Chciałabym pomówić z admirałem.

– Oczywiście. Zaczekam na państwa.

Desjani obróciła się plecami do tłumu gapiów stojących kilkaset metrów dalej, Ziemian nie tylko zafascynowanych nowo odkrytą rasą Obcych, ale też ludźmi pochodzącymi z odległych gwiazd, skolonizowanych dawno temu przez ich własnych przodków. Podsunęła Geary’emu nadgarstek, pokazując, że aktywowała pole osobiste, by nikt niepowołany nie mógł usłyszeć wypowiadanych przez nią słów, odczytać czegokolwiek z ruchu warg i mimiki.

– Musimy porozmawiać – powtórzyła.

Geary powstrzymał się od westchnienia. Gdy wypowiadała podobne zdania, zazwyczaj chodziło o temat, który ona chciała poruszyć, a on niekoniecznie. Stał jednak na tym zabytkowym murze tuż obok niej, nie opierając się o starożytne kamienie. Zrobienie czegoś podobnego byłoby dla niego świętokradztwem, czymś równie niegodnym jak użycie książki do podparcia chwiejącego się mebla.

– O murach?

– O wszystkim. – Oderwała wzrok od krajobrazu, skupiając uwagę na jego twarzy. – Jutro opuszczamy Starą Ziemię, lecimy na Nieulękłego i wracamy do domu. Powinieneś wiedzieć, co o tym wszystkim sądzą ludzie.

– Domyślam się – mruknął John.

– Chyba nie bardzo. Spędziłeś niemal sto lat w hibernacji. Wróciłeś między nas już jakiś czas temu, ale nadal nie rozumiesz nas tak dobrze, jak byś chciał. Ja znam obywateli Sojuszu, ponieważ jestem jedną z nich. – Oczy Tani pociemniały, jej spojrzenie znów stało się ostre, harde, jak podczas pierwszego spotkania. – Urodziłam się podczas wojny, która wybuchła wiele lat wcześniej, dorastałam ze świadomością, że konflikt będzie trwał jeszcze długo po mojej śmierci. Nadano mi imię po ciotce, która poległa, widziałam, jak giną moi bracia, byłam też przekonana, że podobny los spotka moje dzieci. Nie mogliśmy wygrać, nie mogliśmy przegrać, ginęlibyśmy w nieskończoność. Wszyscy w Sojuszu dorastaliśmy w tych samych warunkach, wszyscy prócz ciebie. Uczono nas w młodości, że kapitan Black Jack Geary ocalił Sojusz, ginąc bohaterską śmiercią podczas niweczenia zdradzieckiego ataku Światów Syndykatu, tego, od którego zaczęła się wojna.

– Przecież ja to wszystko wiem, Taniu... – zaczął zrezygnowanym tonem.

– Pozwól mi dokończyć. Uczono mnie także, że Black Jack uosabia wszelkie przymioty Sojuszu. Był tym, czym powinien stać się dobry obywatel naszej społeczności, do czego powinien dążyć obrońca ojczyny. Cicho! Wiem, że nie lubisz o tym słuchać, ale tym właśnie byłeś dla miliardów obywateli Sojuszu. Wszyscy też słyszeliśmy dalszą część legendy, mówiącą o tym, że Black Jack przebywa z naszymi przodkami, pośród blasku żywych gwiazd, ale powróci do życia, gdy znajdziemy się w nagłej potrzebie, i ocali Sojusz. Tak właśnie się stało.

– Przecież nie umarłem – zastrzegł się Geary.

– To akurat ma najmniejsze znaczenie. Znaleźliśmy cię na kilka tygodni przed wyczerpaniem energii w twojej kapsule ratunkowej. Podjęliśmy cię na pokład, a ty uratowałeś flotę, rozgromiłeś Syndyków i zakończyłeś wojnę. – Przesunęła wolno dłoń po nierównej krawędzi muru, był to zadziwiająco delikatny ruch, zważywszy na moc wypowiadanych przez nią słów. – Teraz jednak, pomimo zwycięstwa, na skutek którego Światy Syndykatu poszły w rozsypkę, Sojusz także może się rozpaść, ponieważ stulecie wysiłków wojennych doprowadziło nas na skraj ruiny. W takim właśnie momencie trafiłeś na Starą Ziemię.

– Taniu...

Desjani zdawała sobie sprawę, że unieszczęśliwi go po raz kolejny, przypominając wierzenia, wedle których był kimś na wzór legendarnego herosa, ale stał tutaj, na tym murze, mając nieodparte wrażenie, że któryś z jego odległych przodków trzymał ongiś w tym samym miejscu wartę, mrużąc oczy na wietrze i wypatrując zbliżających się wrogów, tak samo przygnieciony brzemieniem odpowiedzialności za obronę innych.

– Przylecieliśmy na Starą Ziemię, eskortując Tancerzy. Gdyby się przy tym nie upierali, na pewno by nas tutaj nie było – skwitował Geary.

– Wiemy o tym my oraz kilku członków Rady Sojuszu – przyznała Tania – ale gwarantuję ci, że cała reszta obywateli uważa, iż postanowiłeś przylecieć na Kolebkę Ludzkości, na planetę zamieszkiwaną przez naszych najdalszych przodków, ponieważ chciałeś zasięgnąć ich rady. Jesteś tutaj, bo chcesz się dowiedzieć, jak ocalić Sojusz, który zdaniem coraz większej liczby ludzi został spisany na straty.

Patrzył na nią, mając nadzieję, że przedsięwzięte środki ostrożności nie pozwolą gapiom dostrzec jego głupiej miny.

– Nie powiesz mi, że ludzie uwierzą w te bzdury.

– Powiem. – Spoglądała mu prosto w oczy. – A ty powinieneś o tym wiedzieć.

– Cudnie. – Odwrócił się przodem do ruin muru i skierował twarz ku północy, gdzie w zamierzchłych czasach mieszkali wrogowie budowniczych. – Dlaczego mnie to spotyka?

– O to powinieneś pytać przodków, ale skoro zwróciłeś się do mnie – dodała, stając obok niego i również spoglądając za mur – powiem jedno: widocznie możesz podołać temu zadaniu.

– Jestem tylko człowiekiem. Jednym człowiekiem.

– Nie powiedziałam, że dokonasz tego w pojedynkę – zauważyła Tania.

– Przodkowie nie przemawiają do mnie.

– Wiesz – dodała poważnym tonem jak ktoś, kto dzieli się powszechnie znanymi faktami – przodkowie rzadko zwracają się do nas bezpośrednio. Podszeptują za to rozwiązania, inspirują, sugerują i trzymają kciuki za tych, którzy umieją słuchać. Jeśli więc dbają o nas choć trochę, zaoferują ci pomoc. Wystarczy, że będziesz uważnie słuchał.

– Przodkowie ze Starej Ziemi nie dorastali w toczącym wojnę Sojuszu indoktrynowani opowieściami o mojej rzekomej wspaniałości. Dlaczego mieliby dać się urzec komuś takiemu jak Black Jack?

– Może dlatego, że są także naszymi przodkami? I wiedzą, kim naprawdę jest Black Jack? Pamiętasz ten drugi mur, o którym kiedyś rozmawialiśmy? Wielki Mur?

– Wielki Mur?

– Właśnie. – Wskazała na północ. – Ten tutaj, zbudowany przez Hadriana, był prawdziwą linią obrony. W odróżnieniu od azjatyckiego odpowiednika, jego zadaniem było powstrzymywanie wroga. Tamtejsi przewodnicy opowiadali nam, że ze względu na wielkość i długość ówcześni Chińczycy nie mieli armii, którą można by go obsadzić. Wpakowali w tę budowlę niewyobrażalne ilości pieniędzy, czasu i pracy, ale wróg mógł sobie przejść przez Wielki Mur, kiedy mu na to przyszła ochota. Wystarczyło znaleźć niepilnowane miejsce, przystawić drabinę, aby jeden z najeźdźców dostał się na szczyt, a potem otworzył najbliższe wrota.

– Owszem – przyznał Geary. – To nie był zbyt sensowny pomysł.

– Nie, jeśli potraktować tamten mur jako fortyfikację. – Znów machnęła ręką, tym razem wskazując wschód. – Pamiętasz piramidy? Pomyśl o pieniądzach, czasie i pracy, jakich trzeba było do ich zbudowania. Albo te twarze wykute w skałach, które widzieliśmy podczas pierwszego przystanku w Kansas. Głowy czworga przodków wpasowane w wielką górę. Czy robienie czegoś takiego miało sens?

– Czy to ma coś wspólnego ze mną? – zapytał, obrzucając ją zaniepokojonym spojrzeniem.

– Owszem, admirale. – Desjani się uśmiechnęła, ale jej oczy pozostały zimne. – Wielki Mur mówi nam sporo o jego budowniczych. Mówi światu: patrzcie, co możemy zrobić. Mówi światu: my mieszkamy po tej stronie muru, a reszta gnieździ się tam, za nim. Piramidy także musiały onieśmielać ludzi w dawnych czasach. Albo ci czterej przodkowie wykuci w górskim grzbiecie. Tu nie chodzi o uhonorowanie ich samych, ale narodu, tego, w co ludzie wierzyli. To wszystko są symbole, dzięki którym możemy zdefiniować ich twórców.

Przytaknął powolnym skinieniem głowy.

– Dobra, i co z tego?

– Co jest symbolem Sojuszu?

– Nie mamy symboli. Przynajmniej takich. Istnieje wiele różnych stowarzyszeń, rządów, wyznań...

– Błąd! – Wskazała na niego.

Geary poczuł po raz kolejny to dziwne uczucie, które momentami zdawało się go przytłaczać.

– Taniu, ja...

– To prawda. Mówiłam ci. Ty nadal nas nie rozumiesz. – Posmutniała w jednej chwili. – Już dawno temu przestaliśmy wierzyć politykom, co znaczy, że rząd utracił nasze zaufanie, a czymże jest Sojusz, jeśli nie zbieraniną rządów? Dziwniej już chyba być nie może. Próbowaliśmy pokładać wiarę w honorze, ale dopiero ty pokazałeś nam, jak bardzo wypaczyliśmy to pojęcie. Próbowaliśmy pokładać wiarę w naszej flocie i wojskach planetarnych, ale i na tym odcinku zawiedliśmy, i to na całego, o czym doskonale wiesz. Walczyliśmy jak opętani, zabijaliśmy i ginęliśmy masowo, nie osiągając żadnych celów, dopóki ty nie trafiłeś w nasze szeregi. Ty, człowiek, który jak nam wmawiano, jest uosobieniem cnót Sojuszu. – Tania poklepała dłonią kamienie, przy których stali. – Black Jack nie jest wyłącznie tym murem chroniącym nas przed zewnętrznymi wrogami, ale też Wielkim Murem, piramidami i czterema wykutymi w skale przodkami. Jest odzwierciedleniem Sojuszu, tego, czym ten Sojusz ma być dla obywateli. I właśnie dlatego tylko ty możesz nas ocalić.

Po raz kolejny musiał odwrócić wzrok, przeczesać spojrzeniem surowy krajobraz, mając w pamięci obrazy stoczonych bitew, ludzi, którzy w nich polegli.

– Senator Sakai powiedział mi coś podobnego, tyle że w bardziej pesymistycznym tonie. Rząd stworzył mit Black Jacka podczas wojny ze Światami Syndykatu, by zainspirować i zjednoczyć obywateli wokół bohatera, którego tak desperacko potrzebowano. Teraz natomiast człowiek z legendy ma za zadanie ocalić Sojusz, którzy go stworzył. Miejcie mnie w opiece, przodkowie...

– Czy nie o tym właśnie rozmawiamy?

Geary poczuł, że jego usta wykrzywiają się w parodii uśmiechu, gdy ponownie odwracał się do Desjani.

– Nigdy bym się nie domyślił, o czym myślą ludzie urodzeni podczas wojny. Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Pogubiłbyś się do reszty – stwierdziła. – Totalnie i bezpowrotnie. Nie zapominaj o tym.

– Bez obaw, nie dasz mi o tym zapomnieć.

– Może tak, a może po prostu znów zacznę być sobą. – Tym razem wskazała tłum gapiów trzymający się w odpowiedniej odległości od nich. – Dla nich jestem dowódcą najbardziej imponującego okrętu wojennego, jaki kiedykolwiek widzieli. Jestem dziewczyną, która rozgromiła tak zwaną flotyllę tak zwanej Tarczy Słońca terroryzującą ten system gwiezdny pod pozorem chronienia go przed takimi podludźmi jak ty i ja.

– Wielka szkoda dla Tarczy Słońca, że my, ubodzy krewni z dalekich gwiazd, okazaliśmy się o niebo lepsi w walce – zażartował Geary.

Tania wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Punkty za pochodzenie, tony medali i piękne okręty nie zastąpią sprytu, siły ognia i doświadczenia. Powiem ci, że niesamowite jest to, jak mieszkańcy Tarczy Słońca postrzegają mnie i moje dokonania. Gdy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, znów zostanę zredukowana do roli małżonki Black Jacka.

Rozzłościła go tym stwierdzeniem, wściekł się tak bardzo, że natychmiast zapomniał o smutku.

– Nie jesteś niczyją małżonką, tylko kapitan Desjani, która dowodzi Nieulękłym, okrętem flagowym Sojuszu. Tylko tak powinni cię postrzegać.

– Jesteś taki słodki, gdy żyjesz złudzeniami – odparła, zanosząc się śmiechem. Pomimo ciepłej odzieży zadrżała, gdy owiał ją zimny wiatr. – Miejscowi uważają, że zrobiło się cieplej? Moim zdaniem dość już się nasterczeliśmy na tym murze. Jestem rozpuszczona po tylu latach tkwienia w klimatyzowanych wnętrzach okrętu przestrzennego. Jaki jest ostatni punkt programu dzisiejszej trasy?

– Stonehenge. Jakiś obiekt kultu.

– Aha – mruknęła. – Dobrze. Powinnam się pomodlić, zanim odlecimy ze Starej Ziemi.

– Wątpię, by budowniczowie Stonehenge wyznawali tę samą wiarę co my – zauważył Geary.

– To, że używali innej nazwy, nie znaczy jeszcze, że nie wyznawali tych samych wartości. Moim zdaniem dążyli do absolutu w bardzo podobny sposób.

– Być może. – Zaczerpnął tchu, spojrzał w dół i skrzywił się. – Na dawnych światach pełno jest blizn po ranach uczynionych ręką człowieka i innych śladów zniszczenia. Czy to nas czegoś nauczyło? Czy na pewno nie popełnimy tych samych błędów?

– Zrobimy co w naszej mocy, admirale, by do tego nie doszło, ale to jeszcze nie kres wojen. Daleko nam jeszcze do niego.

Gdy ich wahadłowiec unosił się z pola leżącego opodal muru, Geary przyglądał się z podziwem gracji, z jaką pojazd Tancerzy wystrzelił w górę, mijając resztę orszaku. Chwilę później admirał skorzystał z komunikatora, by połączyć się z Nieulękłym.

– Generale Charban, czy może pan sprawdzić, co robią nasi goście? Mieli lecieć za nami.

– Czego oczywiście nie zrobili – domyślił się bez trudu rozmówca. Obcy we własnym mniemaniu zachowywali się bardzo racjonalnie, tyle że ludzie rzadko mogli ich zrozumieć, nie mówiąc już o przewidywaniu. – Postaram się dowiedzieć, o co tym razem chodzi.

Kilka minut później, gdy wahadłowiec mknął już ku kolejnemu miejscu do odwiedzenia, komunikator ożył ponownie.

– Tancerze poinformowali mnie, że „lecą do siebie”. To znaczy, że wracają na jeden ze swoich okrętów.

– Pan ich rozumie lepiej niż my – odezwał się Geary. – Coś ich zaniepokoiło czy może poczuli się znudzeni? Jak pan sądzi?

– Gdzie teraz mieliście lecieć?

– Do miejsca zwanego Stonehenge. To jakiś starożytny obiekt sakralny.

– Sakralny? – zdziwił się Charban. – Może o to chodzi. Tancerze nie odpowiedzieli na żadne z pytań dotyczących wierzeń i duchowości. Może ich zdaniem te sprawy są zbyt osobiste albo należy je utrzymywać w ścisłej tajemnicy? Pozwoli pan, że sprawdzę, jakie informacje im przesłaliśmy... Tak, powiedziano im, że Stonehenge to miejsce, w którym ludzie rozmawiają z kimś potężniejszym od siebie. To najbliższe określenie miejsca kultu, jakie znaleźliśmy. Mogli uznać, że nie powinni nam przeszkadzać w tak intymnych czynnościach. To oczywiście przypuszczenie.

– Dziękuję, generale. Proszę mnie poinformować, jeśli Tancerze udzielą jakichś wyjaśnień. Do zobaczenia jutro.

Wielkie głazy, z których składało się Stonehenge, nie wyglądały imponująco w oczach człowieka, który wie, co można zbudować dzięki nowoczesnej technice i inżynierii, ale John zaczynał czuć podziw, gdy docierało do niego, że krąg ten wzniesiono wyłącznie za pomocą siły mięśni i co najwyżej prostych narzędzi. Geary zaraz po wyjściu z wahadłowca uzmysłowił sobie coś jeszcze – to miejsce wydawało się o wiele starsze niż wcześniej odwiedzony mur.

– Jest stare – potwierdziła Tania. – Spójrz, tam płonie ogień. – Podeszła do jednego z palenisk i przyklęknęła.

Geary stanął za jej plecami, aby miała choć odrobinę prywatności, po czym rozejrzał się uważnie wokół. Miejscowi, którym pozwolono ich powitać, zbliżali się właśnie z mieszaniną ostrożności i zaciekawienia, które cechowały każdego Ziemianina obserwującego odległych kuzynów z gwiazd.

Za nimi natomiast...

– Co to jest? – zapytał pierwszej kobiety, która do niego podeszła.

Zauważył, że jej płaszcz przyozdobiono symbolem wskazującym, iż ma do czynienia ze strażniczką przeszłości tej wyspy.

Zerknąwszy przez ramię, wzruszyła ramionami, jakby go za coś przepraszała.

– To coś w rodzaju pomnika, admirale. Być może obiekt kultu z przeszłości, ale na pewno nie tak zamierzchłej jak w przypadku Stonehenge.

Geary przyjrzał się obiektom, o których mówili.

– Wyglądają jak naziemne pojazdy bojowe.

– Bo są nimi, a raczej były. – Przewodniczka westchnęła. – Swego czasu wytwarzaliśmy wiele zrobotyzowanej broni. Takiej, która mogła operować bez ludzkiego nadzoru.

– Autonomiczne roboty? Co ci ludzie sobie myśleli?

– Może uznali, że nie będą musieli sami walczyć, jeśli zdołają zapanować nad tymi maszynami? – odparła bardziej sarkastycznie, po czym przybrała ton osoby powtarzającej po raz setny te same zdania: – Te uszkodzone maszyny to czołgi Caliburn należące do Husarii Jej Królewskiej Mości. Komuś udało się złamać ich zabezpieczenia i zmienić oprogramowanie, przez co najpotężniejsze pojazdy bojowe wszech czasów wydostały się z koszar i przyjechały tutaj, by zniszczyć starożytny pomnik. Większość sprzętu zdolnego je zatrzymać unieszkodliwiono wirusami umieszczonymi przez tych samych sprawców. Na szczęście żołnierze dysponujący przenośnymi systemami przeciwpancernymi zdołali je zniszczyć, choć zapłacili za to życiem. Ostatniego z Caliburnów załatwiono na moment przed dotarciem do kręgu. – Machnęła ręką w kierunku ceramiczno-metalowych bestii. – Pozostawiono je tutaj, aby stanowiły dowód hartu ducha tych, którzy je powstrzymali, i przypomnienie, że nie można ufać tworom nie znającym takich pojęć, jak lojalność, moralność czy rozum. – Ton jej głosu znów się zmienił, jakby przestała recytować. – Wy nie używacie takiej broni? W tej waszej przestrzennej wojnie?

– Nie – zapewnił ją Geary. – Co jakiś czas padały takie propozycje, kilkakrotnie tworzono eksperymentalne jednostki tego typu, ale zawsze kończyło się czymś podobnym jak tutaj. Pomimo swojej nieobliczalności ludzie są bardziej godni zaufania niż wszystko, co da się przeprogramować w kilka sekund albo co nie odróżnia błędów w oprogramowaniu od rzeczywistości.

Wiedział, że powinien się skupić na starożytnym monumencie, ale z trudnych do wyjaśnienia powodów wraki opancerzonych pojazdów zajmowały go nawet podczas krótkiego zwiedzania, które odbyło się w asyście długich cieni rzucanych przez głazy tuż przed zachodem słońca. Oboje z Tanią odnieśli wrażenie, że od chwili opuszczenia wahadłowca do powrotu na pokład minęło zaledwie kilka minut.

– Możemy nad nimi przelecieć? – zapytał Geary, gdy startowali.

Pilot posłał mu zdziwione spojrzenie, ale potaknął.

– Gdybym miał z tego powodu problemy, powiem, że pan nalegał – rzucił, szczerząc się jak głupi.

– Czemu dziwi pana moja prośba?

– Dlatego, że mało który z gości odwiedzających to miejsce chce je oglądać. Większość pragnie, by usunięto te kupy zardzewiałego złomu, ale to przecież taki sam zabytek jak te głazy, więc nikt ich nie ruszy. Mnie nawet cieszy, że one tu są

– Dlaczego? – zapytała Tania.

– Z powodu słów mojego dziadka wypowiedzianych podczas naszej pierwszej wizyty w Stonehenge – wyjaśnił pilot, przechylając wolant, by maszyna zatoczyła krąg nad szczątkami wielkich pojazdów bojowych. – Miałem je za stare martwe bestie, ale on powiedział: „Jak to dobrze, że zdołano je powstrzymać”. Wtedy tata spojrzał na mnie i dodał: „Nie, to dobrze, że musieli je zatrzymać, bo gdyby nie doszło do tego starcia, stworzylibyśmy o wiele gorszą broń, zanim dostalibyśmy nauczkę”.

– Miał pan mądrego ojca – zauważyła Tania.

– O tak. – Pilot wyszczerzył się do niej. – Chciał, żebym został prawnikiem jak on, ale pogodził się, że chcę być pilotem, gdy zagroziłem, że albo zacznę latać tutaj, albo ruszam w gwiazdy. Oni wszyscy tam powariowali, tak powiedział, ale wy mi nie wyglądacie na szalonych.

– Może dlatego, że tak słabo się znamy – rzucił Geary.

*

Kolejny komitet powitalny czekał na nich przed zamkiem.

– Tutaj spędzicie ostatnią noc na Ziemi – powiedział pilot, gdy się żegnali i odchodzili, słuchając rechotania z czegoś, co wydało mu się wyjątkowo śmieszne, a czego oni nie zrozumieli.

Znów czekał ich korowód powitań i uścisków rąk, jednak twarze, nazwiska, a nawet wygląd kolejnych notabli zlewały się w jedno z całą resztą ludzi, których Geary poznał podczas pośpiesznej wizytacji Starej Ziemi. W przestrzeni Sojuszu większość systemów miała jeden rząd kierujący koloniami na planetach i instalacjami orbitalnymi, tutaj jednak dosłownie co sto kilometrów trafiali na nowy zestaw ministrów i innych przedstawicieli lokalnych władz.

– To prawdziwy zamek? – wyszeptała zdumiona Desjani.

– Tak, pani kapitan – odparł jeden z oficjeli.

– Nie jestem żadna pani, wystarczy samo kapitan.

– Tak... oczywiście... kapitanie. Najstarsze skrzydło jest datowane na ósmy wiek Wspólnej Ery. Widzieliście już kiedyś zamek?

– Widywałam ich imitacje – przyznała Tania. – Wie pan, takie budynki, które nie były stare, ale miały wyglądać jak zamki, na przykład w parkach rozrywki albo w kurortach wczasowych, gdzie ludzie wydawali krocie na przeróżne zabawy. Mieliśmy kilka takich na Kosatce, gdzie dorastałam. Na przykład w... – Nagle zamilkła.

– Co się dzieje? – zapytał Geary, zniżając głos.

– Wspomnienia – wyszeptała w odpowiedzi. – Chodziłam tam z bratem. Nie przejmuj się. To zaraz minie.

Jej młodszy brat, który poległ na wojnie. Geary postanowił zmienić temat, by odciągnąć uwagę miejscowych, którzy wpatrywali się w Tanię z wielkim zaciekawieniem.

– Ósmy wiek? To rzymski zabytek?

– Zbudowano go już po odejściu Rzymian – wyjaśnił przewodnik. – W czasach, które nazywamy średniowieczem.

– Średniowiecze? – wtrąciła Desjani z udawaną wesołością. – Nic dziwnego, że ludzie próbowali stworzyć coś odbiegającego od średniej.

– O tak. W czasach po rozpadzie imperium toczono wiele wojen, odpierano inwazje barbarzyńców, panowało bezprawie i powszechne cierpienie. Straszne to były czasy. – Mężczyzna wypowiadał te słowa takim tonem, jakby sam żył w wiekach średnich.

– Trudno sobie wyobrazić, jak wygląda życie w czasach upadku wszelkiej władzy – dodała kobieta.

– Chyba że jest się tego świadkiem – zauważyła Desjani.

Znów zapadła niezręczna cisza, podczas której Geary zdążył uznać, że jego żona zachowuje się tego wieczora wyjątkowo niedyplomatycznie.

– Chodzi o Światy Syndykatu – wyjaśnił. – Obecnie są w stanie podobnego rozpadu. Widzieliśmy w ich przestrzeni wiele rewolucji, upadków lokalnych władz i bratobójczej walki.

Po trwającej kilka sekund przerwie odezwał się mężczyzna, który przemówił pierwszy:

– Pomagacie im?

– Nie bardzo... możemy – odpowiedział John. – W większości przypadków nie mamy jak. To zbyt skomplikowane. Nawet gdyby Sojusz nie był tak wykrwawiony wojną...

– Która, przypomnijmy, wybuchła z winy Światów Syndykatu – wtrąciła ostrym tonem Tania.

– ...nie mielibyśmy wystarczających sił i środków. Robimy co w naszej mocy, ale to kropla w morzu potrzeb przy tej skali problemu.

Nie spodobała im się ta odpowiedź. Geary spotkał się już wcześniej z podobnymi reakcjami ludzi, którzy nie mogli zrozumieć, jak olbrzymie są przestrzenie zajmowane obecnie przez człowieka, mimo że skolonizował zaledwie ułamek jednego z ramion Galaktyki. Nie chciał jednak brnąć w wyjaśnienia, że systemy należące do Sojuszu ledwie stać na wypełnianie wzajemnych zobowiązań, więc nikt tam nie patrzy przychylnym okiem na uszczuplanie budżetów, by ratować byłego wroga.

Znał jednak odpowiedź, która zazwyczaj skłaniała słuchaczy do przyjęcia jego punktu widzenia albo przynajmniej pozbawiała ich większości argumentów.

– Poza tym Światy Syndykatu są bardzo autorytarne. Rządzone silną ręką. Teraz jednak część należących do nich systemów próbuje odzyskać wolność, a przynajmniej autonomię. Tych właśnie systemów bronimy. – Z technicznego punktu widzenia pod tę kategorię podpadał wyłącznie system Midway, ale tak drobną nieścisłość Geary mógł pominąć milczeniem.

– Bronimy ich też przed atakami Enigmów – dodała Desjani nadal wyzywającym tonem. – Udało nam się niedawno zapobiec zajęciu jednego z systemów zamieszkanych przez ludzi.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko, gdy to usłyszała.

– Musicie nam opowiedzieć o tamtych Obcych! Proszę, wejdźmy do środka. Kolacja już czeka.

Geary odwzajemnił ten uśmiech wdzięczny losowi, że choć jedna osoba w tym gronie nie pragnie drążyć niewygodnego tematu.

Kobieta poprowadziła ich do jadalni, której ściany przyozdobiono tarczami i chorągwiami tak barwnymi, że nie mogły być średniowiecznymi oryginałami.

– Jestem lady Vitali – przedstawiła się, zanim usiedli.

– Vitali? – zainteresowała się Tania. – Mamy kapitana Vitali w naszej flocie. Dowodzi liniowcem o nazwie Śmiały.

– To może być mój krewny – stwierdziła lady Vitali. – Nasz rodzina ma długie tradycje żeglarskie. Czy on bywa nieznośny? Rozrabia od czasu do czasu?

– Nie – zaprzeczył Geary.

– Zatem to chyba jednak nie mój krewniak. Proszę, powiedzcie nam coś więcej o Enigmach!

W czasie posiłku miejscowi słuchali z uwagą, gdy Geary, być może po raz dziesiąty od chwili przybycia na Starą Ziemię, opisywał te strzępy wiedzy, jakie ludzie posiedli na temat Obcych. Tak rozmowa zeszła na Tancerzy, a potem na Zeków, trzecią z odkrytych cywilizacji, czyli prostolinijnych ekspansjonistów o skłonnościach samobójczych.

– Wiele pani widziała pośród gwiazd. A jak podoba się pani pobyt na Ziemi? – zapytała w końcu lady Vitali, kierując te słowa do Tani.

Desjani odczekała tym razem kilka sekund, jakby chciała mieć pewność, że udzieli przemyślanej odpowiedzi, którą nikogo nie urazi, po czym skinęła głową.

– Lubiłam czytać o miejscach z legend, nigdy jednak nie przypuszczałam, że jedno z nich zobaczę na własne oczy.

– Co podobało się pani najbardziej?

– Pomnik tej kobiety. Joanny. Gdy na nią patrzyłam, odnosiłam wrażenie, że mogła być jednym z moich przodków.

– Joanna D’Arc? Mogła pani trafić gorzej. Ja wyobrażam sobie czasem, że moim przodkiem był lord Nelson. Na szczęście dla nas i dla nich, żyli w zupełnie innych epokach, więc nie mogli ze sobą walczyć. – Lady Vitali spoważniała. – Lubimy myśleć, że udało nam się wyrosnąć z wojen, ale to niestety nieprawda. Jedyne, co zdołaliśmy osiągnąć, to zduszenie zarzewi konfliktów poprzez rozbudowaną biurokrację.

– Może to ostatnia nadzieja ludzkości – zauważył Geary.

– Nie. Nigdy w to nie uwierzę. Pozbyliśmy się agresywnych ludzi, wysyłając ich do gwiazd. Utrudniliśmy rozpoczynanie wojen, ale jedyne, co nam się udało, to wyeksportować wojny w przestrzeń międzygwiezdną.

– Czy dlatego niektórzy z was patrzą na nas jak na barbarzyńców? – zapytała Desjani.

– Oczywiście. Podziwiamy panią za to, w jaki sposób poradziła sobie pani z tymi durniami nazywającymi siebie Tarczą Słońca, ale... niepokoimy się jednocześnie. Nie chcemy, byście sprowadzili na nas ponownie widmo wojny, którą żyliście.

– Jutro odlatujemy – zapewnił ją Geary.

Jeszcze dzień i wrócą do nie będącej wojną – przynajmniej z technicznego punktu widzenia – agresji ze strony Światów Syndykatu, do spisków trawiących skrycie Sojusz i do zagrożeń, jakie nadal stanowią Enigmowie i Zekowie.

– Jesteście naszymi dziećmi – odezwał się chrapliwym głosem jeden ze starców. – Posłaliśmy was do gwiazd, potem zostawiliśmy tam na pastwę losu, ponieważ musieliśmy toczyć kolejne wojenki w obrębie własnego systemu. Mieliśmy nadzieję, że zrozumiecie to, czego my nie zdołaliśmy pojąć; że wrócicie któregoś dnia, by zdradzić nam sekret życia w pokoju. Ale jak moglibyście okazać się lepsi od swoich matek i ojców? Jesteście naszymi dziećmi – powtórzył, po czym pociągnął długi łyk wina.

– My szukamy mądrości u naszych przodków – wyjaśniła Desjani.

– Tu jej z pewnością nie znajdziecie – odparł mężczyzna, odstawiając pusty kieliszek. – Nie jesteśmy mądrzy, tylko zmęczeni. Może gdzieś tam, daleko stąd, kryją się odpowiedzi na dręczące was pytania. Może ci Tancerze znają sekret.

Geary nie przypuszczał, by to była prawda, ponieważ pamiętał doskonale, jak skomplikowane są systemy obrony terytoriów zamieszkiwanych przez pająkowilki, ale i tak przytaknął rozmówcy.

– To możliwe. Na pewno nie spoczniemy i kto wie, może kiedyś znajdziemy odpowiedź.

– Na pewno to nie spoczniemy, zanim nie usuniemy każdej przeszkody na drodze ludzkości do osiągnięcia pokoju – wyszeptała Tania tak cicho, że tylko Geary ją usłyszał.

John nie miał bladego pojęcia, ile godzin upłynęło do momentu, gdy on i jego żona mogli się wreszcie pożegnać i wrócić do pokojów. Było już na tyle późno, że na niebie Starej Ziemi zalśniły wszystkie znane konstelacje.

Zamierzali wykorzystać do maksimum tę ostatnią noc, więc teraz, gdy wypełnili już wszystkie obowiązki spoczywające na gościach, mogli choć na kilka godzin przestać być przełożonym i podwładną. Po powrocie na Nieulękłego znów będą musieli zapomnieć o małżeństwie i wiążących się z nim chwilach romantyzmu. Gospodarze przygotowali dla nich dwa osobne apartamenty, ale oboje udali się do sypialni Johna. Tania uśmiechnęła się do niego, ledwie drzwi za jej plecami zostały domknięte.

– Chodź do mnie, admirale.

Ten plan, podobnie jak większość poprzednich, nie zdołał przetrwać konfrontacji z rzeczywistością. Ledwie ich wargi zetknęły się w pocałunku, ktoś zapukał do drzwi, niby delikatnie, ale też natarczywie.

– Oby to było coś ważnego – warknęła Tania.

Geary otwierał drzwi, myśląc o tym samym.

W progu stała lady Vitali. Gdy opuszczali jadalnię zaledwie kilka minut wcześniej, wyglądała na zdrowo podchmieloną. Teraz jednak spoglądała na nich wyjątkowo trzeźwym wzrokiem.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Jack Campbell,

a właściwie John G. Hemry (bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko), autor militarnych powieści science fiction. Tworzy je, czerpiąc inspiracje z własnych doświadczeń z czasów, gdy jako oficer (obecnie na emeryturze) służył w U.S. Navy. Ukończył U.S. Naval Academy, a jego ojciec także służył w siłach zbrojnych USA. Popularność przyniosły mu dwie książkowe serie: Stark’s War i Paul Sinclair. Pod pseudonimem Jack Campbell opublikował kolejną serię zatytułowaną Lost Fleet, która szybko zyskała sobie status bestsellerowej. Została przetłumaczona na kilkanaście języków (w tym także na rosyjski, francuski i polski).

Obecnie mieszka w Maryland wraz z żoną i trójką dzieci.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: