Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przez burze ognia. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 marca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przez burze ognia. Tom 1 - ebook

ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT

POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE

Aria żyje w Reverie – rozwiniętym technologicznie świecie oddzielonym od dzikiej natury szczelną kopułą. Jak wszyscy Osadnicy spędza czas w wirtualnych Sferach dostępnych tylko za pomocą specjalnego Wizjera. Kiedy zostaje wygnana za przestępstwo, którego nie popełniła, wie, że śmierć jest blisko.

Perry jako Wykluczony musi walczyć o przetrwanie w brutalnym świecie plemiennych wojen, kanibali i eterowych burz. Udaje mu się przeżyć tylko dzięki wyjątkowym zmysłom pozwalającym wyczuć niebezpieczeństwo i ludzkie emocje.

Drogi Arii i Perry’ego się przecinają. Tylko Perry może ocalić dziewczynę od śmierci. Tylko Aria może pomóc mu odkupić winy. Razem rozpoczynają niebezpieczną podróż…

W swej bestsellerowej powieści Veronica Rossi stworzyła oszałamiające światy pełne niebezpieczeństw, okrucieństwa i piękna, niczym z najlepszych powieści fantasy i science fiction.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7686-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

ARIA

Świat poza Kapsułami Podu nazywano „Umieralnią”. Można tam stracić życie na milion sposobów. Aria nigdy nie myślała, że znajdzie się tak blisko niej. Przygryzając wargę, wpatrywała się w masywne żelazne drzwi. Na wyświetlaczu mrugał czerwony napis: SEKTOR ROLNICZY – WSTĘP WZBRONIONY.

„SR 6 to tylko jedna z kopuł użytkowych”, pomyślała Aria. Wiele kopuł zaopatrywało Reverie w produkty potrzebne zamkniętemu miastu – żywność, wodę i tlen. SR 6 nieco ucierpiała w czasie ostatniej burzy, ale zniszczenia były podobno niewielkie. Podobno.

– Może powinniśmy zawrócić – powiedziała Paisley. Stała tuż przy Arii w komorze śluzowej, nerwowo bawiąc się kosmykiem swoich długich rudych włosów.

Trzej chłopcy przykucnęli nad panelem sterowania przy drzwiach i próbowali obejść system, żeby otworzyć drzwi bez uruchamiania alarmu. Aria z trudem ignorowała ich niekończące się sprzeczki.

– Daj spokój, Paisley. Co takiego może się niby zdarzyć? – odpowiedziała Aria piskliwym tonem i niepotrzebnie się roześmiała. Chciała, by jej słowa zabrzmiały żartobliwie, a wyszło histerycznie.

– Niech pomyślę. Co się niby może zdarzyć w uszkodzonej kopule? – Paisley zaczęła wyliczać na palcach. – Może nam zgnić skóra. Możemy się tam zatrzasnąć na dobre. Burza eterowa może z nas zrobić pieczone kiełbaski, a na koniec kanibale zjedzą nas na śniadanie.

– Przecież to też część Reverie – powiedziała Aria.

– Zakazana część.

– Nie musisz iść, jeśli nie chcesz, Pais.

– Ty też nie musisz – odparła Paisley, ale nie miała racji.

Przez ostatnie pięć dni Aria bez przerwy martwiła się o swoją matkę. Dlaczego jeszcze się nie odezwała? Lumina nigdy nie przegapiła ani jednego z ich codziennych spotkań, bez względu na to, jak bardzo była zajęta swoimi badaniami. Jeśli Aria chciała się czegoś dowiedzieć, musiała się dostać do tej kopuły.

– Chyba już z tysiąc, nie, milion razy ci mówiłem, że SR 6 jest bezpieczna – burknął Soren, nie odwracając wzroku od panelu kontrolnego. – Myślisz, że jestem taki głupi, żeby pchać się na śmierć?

Miał rację. Soren był zbyt wielkim samolubem, żeby ryzykować własne życie. Aria wpatrywała się w jego umięśnione plecy. Ojciec Sorena odpowiadał za bezpieczeństwo w Reverie. Takie ciało jak on mieli tylko uprzywilejowani. Soren był nawet opalony. Co za bezsens, biorąc pod uwagę, że żadne z nich nigdy nie widziało prawdziwego słońca. Na dodatek był świetny w łamaniu kodów.

Bane i Echo przyglądali się z bliska temu, co robił. Bracia chodzili za Sorenem krok w krok. Soren zawsze miał wokół siebie wielu zapatrzonych w niego ludzi, ale tylko w Sferach. Tego wieczoru jedynie ich piątka czekała w ciasnej przestrzeni komory. Tylko ich piątka łamała prawo.

Soren wstał i rzucił wszystkim zawadiacki uśmiech.

– Trzeba będzie pogadać z ojcem o procedurach bezpieczeństwa.

– Udało ci się? – zapytała Aria.

– Miałaś jakieś wątpliwości? – odparł Soren, wzruszając ramionami. – A teraz najlepsza część: wszystko wyłączamy.

– Czekaj – powstrzymała go Paisley. – Myślałam, że tylko zakłócisz sygnał Wizjerów.

– Próbowałem, ale to nie da nam wystarczająco dużo czasu. Musimy je wyłączyć.

Aria przejechała palcem po przezroczystej powłoce swojego Wizjera. Zawsze nosiła go na lewym oku i nigdy nie wyłączała. Dzięki Wizjerom mogli się przenosić do Sfer – wirtualnych przestrzeni, w których spędzali prawie cały czas.

– Caleb nas zabije, jeśli wkrótce nie wrócimy – dodała Paisley.

– Ten twój brat i jego tematyczne imprezy – powiedziała Aria, przewracając oczami. Zazwyczaj bawiła się w Sferach z Paisley i jej starszym bratem Calebem. Spotykali się w Hali 2Gen. Przez ostatni miesiąc Caleb wybierał motyw przewodni na każdy wspólny wieczór. Dzisiejsza impreza pod tytułem „Nażarci nie na żarty” rozpoczynała się od uczty nad pieczonym dzikiem i potrawką z homara w Sferze Rzymskiej. Później było karmienie Minotaura w Sferze Mitologicznej.

– Nie mam dziś ochoty na zabawy z piraniami.

Dzięki Wizjerowi Aria mogła codziennie spotykać się z matką, zmuszoną z powodu prowadzonych badań do przeprowadzki do Bliss, kolejnej Kapsuły oddalonej o setki kilometrów. Odległość nigdy nie miała znaczenia, aż do chwili gdy łączność z Bliss została nagle zerwana.

– Jak długo zamierzamy tu zostać? – zapytała Aria. Potrzebowała tylko kilku chwil sam na sam z Sorenem. Tyle jej wystarczy, by go wypytać o Bliss.

– Tyle, żeby poimprezować w prawdziwym świecie! – powiedział Bane z uśmiechem. Echo odgarnął włosy z oczu i zawtórował:

– Tyle, żeby poimprezować w realu! – Echo tak naprawdę miał na imię Theo, ale niewiele osób o tym pamiętało. Jego przezwisko za bardzo do niego pasowało.

– Alarmy zaczną znowu działać dopiero za godzinę – oznajmił Soren, po czym puścił oko do Arii. – Ale z tobą przejdę do działania od razu.

– Spróbuj nie. – Aria wymusiła z siebie zalotny uśmieszek. Paisley zerknęła na nią podejrzliwie. Nie znała planu przyjaciółki. Aria była przekonana, że w Bliss stało się coś złego, a Soren był jedyną osobą, która mogła wyciągnąć od ojca jakieś informacje.

Soren podskoczył kilka razy, balansując ciężarem ciała z boku na bok, jak bokser w ringu.

– No to zaczynamy. Żeby wam gacie nie pospadały z wrażenia. Startujemy za trzy, dwa...

Aria przestraszyła się ostrego, przenikliwego dźwięku, który zdawał się od wewnątrz rozsadzać jej uszy. Zaczęła widzieć wszystko na czerwono, a jej lewe oko przeszyły gorące bolesne ukłucia, które rozprzestrzeniły się w całej głowie i zebrały u nasady czaszki, a potem przeszyły kręgosłup i eksplodowały we wszystkich kończynach. Jeden z chłopców zaklął z ulgą. Czerwona ściana znikła równie szybko, jak się pojawiła. Aria kilka razy mrugnęła, zdezorientowana. Zniknęły ikony jej ulubionych Sfer, wiadomości oczekujące i pasek informacyjny w dolnej części ekranu Wizjera. Widziała tylko drzwi komory, które w soczewce Wizjera nabierały ponurej barwy. Aria spojrzała na swoje szare buty. Przeciętny, nijaki kolor, pokrywający niemal każdą powierzchnię w Reverie. Czy to możliwe, żeby s z a r y był mniej wyrazisty?

Mimo że stali ściśnięci w komorze, Arią zawładnęło uczucie osamotnienia. Trudno było jej uwierzyć, że kiedyś ludzie żyli, mając tylko to, co rzeczywiste. Dzicy poza Kapsułami nadal żyli w ten sposób.

– Udało się – oznajmił Soren. – Odłączyliśmy się! Teraz jesteśmy tylko kupą mięsa!

Bane podskakiwał z podekscytowania:

– Jesteśmy jak Dzicy!

– Jesteśmy Dzicy! – powtórzył Echo. – Jesteśmy Wykluczeni!

Paisley mrugała bez przerwy, próbując przyzwyczaić wzrok. Aria chciała ją uspokoić, ale przy wrzaskach Bane’a i Echa nie mogła się skupić. W końcu Soren przekręcił zawór na drzwiach. Komora uległa dekompresji, wszyscy usłyszeli krótki syk i poczuli powiew chłodnego powietrza. Aria spojrzała w dół i zobaczyła, że Paisley trzyma ją za rękę. Odkąd mama wyjechała, czyli od kilku miesięcy, Aria nie czuła niczyjego dotyku. Gdy Soren otworzył drzwi, przestała się nad tym zastanawiać.

– Nareszcie wolni – powiedział, a potem ruszył w ciemność. W świetle dobiegającym z komory Aria dostrzegła te same gładkie podłogi, którymi wyłożone było całe Reverie. Te tutaj pokrywała warstwa pyłu. Ślady Sorena wyznaczały ścieżkę w mrok.

A jeśli kopuła nie była bezpieczna? Jeśli w SR 6 roiło się od zewnętrznych zagrożeń? W Umieralni można umrzeć na miliony sposobów. W powietrzu mogło się roić od wirusów i chorób. Nagle oddychanie wydało jej się jak samobójstwo.

Aria usłyszała kilka kliknięć dobiegających z kierunku, w którym poszedł Soren. Po serii głośnych pstryknięć włączyło się światło i oczom wszystkich ukazała się bezkresna przestrzeń. Przed nimi rozciągały się równomiernie rozmieszczone grządki. Pod sufitem krzyżowały się setki rur i rusztowań. Aria nie zauważyła żadnych dziur w konstrukcji ani innych uszkodzeń. Brudne podłogi i głucha cisza świadczyły raczej o tym, że kopuła od dawna była porzucona.

Soren stanął w drzwiach i rozparł się między framugami. – Jeśli to będzie najlepszy wieczór w waszym życiu, to pamiętajcie, że zawdzięczacie to mnie.

Na sięgających do pasa plastikowych grządkach rosły przeróżne rośliny. Niekończące się rzędy zepsutych warzyw i owoców ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Jak wszystko w Kapsule, były tak zaprojektowane genetycznie, by jak najmniej potrzebować. Nie miały liści, nie wymagały ziemi i potrzebowały tylko niewielkiej ilości wody.

Aria zerwała zwiędłą brzoskwinię i wzdrygnęła się, widząc, jak łatwo wypływa z niej miąższ, gdy naciśnie ją palcem. W Sferach jedzenie przynajmniej sprawiało wrażenie, że pochodzi z farm, na których pod bezchmurnym niebem stoją czerwone stodoły. Przypomniał jej się ostatni slogan z Wizjerów. LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ. W tym przypadku wszystko się zgadzało. Prawdziwe pożywienie z SR 6 wymagało serii procesów odmładzających.

Przez pierwsze dziesięć minut chłopcy ganiali się między zagonami i przeskakiwali przez nie. Szybko zamieniło się to w grę nazwaną przez Sorena „piłką-zgniłką”, która polegała na rzucaniu w siebie zepsutymi owocami i warzywami. Aria grała z nimi przez chwilę, ale Soren ciągle w nią celował i to z dużą siłą.

Gdy Soren po raz kolejny zmienił zasady gry, Aria ukryła się z Paisley za jedną z wysokich grządek. Kazał Bane’owi i Echo ustawić się pod ścianą jak do egzekucji, a potem celował w nich grejpfrutami. Chłopcy nie mogli przestać się śmiać.

– Wystarczy tych cytrusów! – krzyknął Bane. – Wszystko wyśpiewamy.

Echo podniósł ręce w górę jak jego brat.

– Poddajemy się, Owocowy Mścicielu! Wszystko wyśpiewamy.

Wszyscy zawsze robili to, czego chciał Soren. Zawsze miał pierwszeństwo w najlepszych Sferach. Jedna ze Sfer została nawet nazwana jego imieniem, SOREN 18. Jego ojciec stworzył ją miesiąc temu z okazji jego osiemnastych urodzin. Tilted Green Bottles zagrali specjalny koncert. Podczas ostatniej piosenki stadion zalała morska woda. Wszyscy zamienili się w syreny i trytony. Nawet jak na Sfery, w których wszystko było możliwe, impreza była spektakularna. Wywołała modę na podwodne koncerty. Tylko Soren mógł z płetw uczynić symbol seksu.

Po szkole Aria rzadko obracała się w jego kręgach. Soren był najlepszy w Sferach dotyczących sportów i walki. Wszędzie tam, gdzie można było współzawodniczyć i zająć miejsce w rankingach. Aria wolała Sfery związane ze sztuką i muzyką, w towarzystwie Paisley i Caleba.

– Popatrz tylko na to brudne... c o ś – powiedziała Paisley, próbując zetrzeć ze spodni pomarańczowy zaciek. – Nie chce zejść.

– To się nazywa plama – odparła Aria.

– Do czego służy?

– Do niczego. Dlatego nie mamy ich w Sferach. – Aria przyglądała się swojej najlepszej przyjaciółce. Była wyraźnie spięta, a linia jej brązowych brwi zrównywała się z krawędzią soczewki Wizjera.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

Paisley gestykulowała zamaszyście, cała w nerwach.

– To okropne. Wszystko jest nie tak, jak powinno, rozumiesz? Gdzie są wszyscy? I dlaczego mój głos brzmi tak pseudoprawdziwie?

– Wszyscy tak brzmimy. Jakbyśmy połknęli po megafonie. Paisley uniosła brew.

– Po czym?

– Tubie, której używali ludzie, żeby lepiej było słychać to, co mówią. Zanim wynaleziono mikrofony.

– Megaprehistoria – odparła Paisley. Chodziła tam i z powrotem, aż w końcu stanęła przed Arią z założonymi rękami. – Powiesz mi w końcu, o co chodzi? Czemu jesteśmy z S o r en e m?

Teraz, gdy byli odcięci od ich świata, Aria poczuła, że może wreszcie powiedzieć Paisley, dlaczego z nim flirtuje.

– Muszę się dowiedzieć, co się stało z Luminą. Soren może coś wyciągnąć od ojca. A może już coś wie.

Twarz Paisley złagodniała.

– To pewnie tylko awaria łączności. Niedługo się odezwie.

– Wcześniej przerwy w nadawaniu nie trwały dłużej niż kilka godzin. Nigdy aż tyle.

Paisley z westchnieniem oparła się o plastikowy kopiec.

– Nie mogłam uwierzyć, że tamtego wieczoru dla niego zaśpiewałaś. I szkoda, że nie widziałaś miny Caleba. Myślał, że zwędziłaś mamie jakieś leki.

Aria uśmiechnęła się. Zazwyczaj nie popisywała się swoim głosem. Był tylko dla niej i dla mamy. Mimo to kilka dni wcześniej odważyła się zaśpiewać Sorenowi zmysłową balladę w Sferze Kabaretowej. Tylko w kilka minut Sfera zapełniła się do ostatniego miejsca, a kolejne setki chętnych oczekiwały, że zaśpiewa jeszcze raz, ale Aria wyszła. Tak jak oczekiwała, od tamtego czasu Soren nie przestawał się za nią uganiać. Gdy powiedział jej, jakie ma plany na dzisiejszy wieczór, pomyślała, że nie wolno jej przegapić okazji.

– Musiałam coś zrobić, żeby mnie zauważył. – Aria strzepnęła ziarenko z kolana. – Pogadam z nim, jak tylko zakończy wojnę na owoce. A potem zmywamy się stąd.

– To zróbmy coś, żeby skończył już teraz. Powiedzmy mu, że się nam nudzi... to właściwie prawda.

– Nie – odpowiedziała Aria. Soren robił tylko to, co chciał. – Załatwię to.

Soren znienacka wyskoczył zza wysokiej grządki, aż obie podskoczyły ze strachu. W dłoni trzymał awokado i był gotowy do rzutu. Jego szare ubranie pokryte było plamami i miąższem owoców.

– Co jest? Czemu tak tu siedzicie?

– Znudziła nam się piłka-zgniłka – powiedziała Paisley.

Aria skrzywiła się, oczekując na reakcję Sorena. Skrzyżował ręce i zaczął mierzyć je wzrokiem, jednocześnie ruszając szczęką to w lewo, to w prawo.

– To może idźcie do domu. Chwilunia, prawie zapomniałem. Nie możecie. No to chyba będziesz musiała się tu nudzić dalej, Paisley.

Aria zerknęła na drzwi komory śluzowej. Kiedy Soren zdołał je zamknąć? Zdała sobie sprawę, że to on ma wszystkie kody do drzwi i ustawienia początkowe ich Wizjerów.

– Nie możesz nas tu więzić – powiedziała.

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.

– O co mu chodzi? – zapytała Paisley.

– Soren! Chodź tutaj! – zawołał Bane. – Musisz to zobaczyć.

– Panie wybaczą, nagłe wezwanie.

Zanim pobiegł dalej, podrzucił awokado do góry. Aria złapała je odruchowo. Gdy wylądowało w jej dłoniach, została z niego tylko zielona papka.

– Chodzi mu o to, że jest już za późno. Zamknął nas od środka.

Aria jeszcze raz sprawdziła drzwi komory. Panel sterowania nie reagował. Wlepiła wzrok w czerwony włącznik awaryjny. Był podpięty bezpośrednio do głównego systemu. Jeśli go wciśnie, strażnicy z Reverie przybędą im na pomoc. Ale wtedy wszyscy zostaną ukarani za ucieczkę, a na dodatek stracą część przywilejów w Sferach. Co gorsza, umknie jej szansa na rozmowę z Sorenem.

– Zostańmy jeszcze trochę. Na pewno niedługo wrócą. Paisley zgarnęła włosy na jedno ramię.

– Niech będzie, ale pod warunkiem że cię wezmę za rękę.

Wtedy czuję się, jak gdybym była w Sferach.

Aria przez chwilę wpatrywała się w wyciągniętą dłoń przyjaciółki. Palce Paisley lekko drżały. Aria wzięła ją za rękę, ale walczyła ze sobą, żeby jej nie odepchnąć. Poszły na drugą stronę kopuły, gdzie chłopcy otworzyli jakieś drzwi. Aria wcześniej ich nie zauważyła. Wtedy włączyła się kolejna partia lamp. Przez chwilę Aria myślała, że uruchomił się jej Wizjer i teraz patrzy na jedną ze Sfer. Przed oczami miała piękny zielony las. Gdy spojrzała w górę, zobaczyła znajomy biały sufit wiszący nad czubkami drzew, poprzecinany siatką reflektorów i rur. Byli w ogromnym terrarium.

– To ja go znalazłem – pochwalił się Bane. – Niezły jestem, co?

Echo przechylił głowę, odgarniając z oczu czuprynę niesfornych włosów.

– No, niezły. Stary, ten las jest nierealny. To znaczy całkiem realny. Rany, wiesz, co mam na myśli.

Obaj spojrzeli na Sorena.

– Idealnie – powiedział w skupieniu. Ściągnął z siebie koszulę, rzucił ją na bok i pobiegł do lasu. Chwilę później Bane i Echo zrobili to samo.

– My tam nie idziemy, prawda? – zapytała Paisley.

– Na pewno nie bez bluzek.

– Jasne, żartuj sobie.

– Spójrz tylko na to miejsce. – Zgniłe owoce to jedno. Las był prawdziwą pokusą. – Musimy to zobaczyć.

Wśród drzew było chłodniej i ciemniej. Aria dotykała pni wolną dłonią, czując nierówną fakturę kory. Pseudokora nigdy nie była aż tak szorstka, żeby poranić skórę. Aria zgniotła w dłoni suchy liść, który zamienił się w ostre kawałki. Przyglądała się wzorom z gałęzi i liści, wyobrażając sobie, że gdyby chłopcy się uciszyli, mogłaby usłyszeć, jak drzewa oddychają.

Im dalej szli w las, tym bardziej Aria starała się nie stracić Sorena z oczu. Nadal czekała na moment, kiedy będzie mogła z nim porozmawiać. Jednocześnie starała się ignorować ciepłą i wilgotną dłoń Paisley. Wcześniej zdarzyło im się kilka razy trzymać za ręce, ale tyko w Sferach, gdzie dotyk był dozwolony. Tam wydawał się delikatniejszy, inny niż ciasny uścisk, który teraz czuła.

Chłopcy ganiali się po lesie. Znaleźli kilka kijów, służących im za włócznie, i wymazali pyłem swoje ciała i twarze. Udawali, że są Dzicy, jak ludzie, którzy żyli poza murami Kapsuły.

– Soren! – krzyknęła Aria, gdy ten przebiegł jej przed nosem. Zatrzymał się na chwilę, nie opuszczając włóczni, i syknął na nią. Aria aż się cofnęła ze strachu. Soren roześmiał się głośno i pobiegł dalej.

– Boję się ich – powiedziała Paisley, szarpiąc ją za rękę.

– Wiem, zawsze tacy są.

– Nie mówię o chłopcach. Mówię o drzewach. Boję się, że zaraz się na nas przewrócą.

Aria spojrzała w górę. Choć las wydawał jej się czymś nowym, taka myśl nie przyszła jej do głowy.

– Dobra. Poczekamy przy komorze – powiedziała, zawracając. Kilka minut później zdała sobie sprawę, że doszły do polany, którą już wcześniej minęły. Sytuacja wydała jej się tak nieprawdopodobna, że prawie się roześmiała. Zgubiły się w lesie. Uwolniła dłoń z uścisku Paisley i wytarła ją o spodnie. – Chodzimy w kółko. Poczekajmy tutaj, aż pojawią się chłopcy. Nie martw się, Pais. Nadal jesteśmy w Reverie. Widzisz? – Wskazała palcem przebijający się przez liście biały sufit, ale zaraz tego pożałowała. Lampy na chwilę przyciemniały i mrugnęły, po czym wszystko wróciło do normy.

– Powiedz, że tylko mi się zdawało – wyszeptała Paisley.

– Idziemy stąd. To był głupi pomysł. – „Może to ta część SR 6 uległa uszkodzeniu”, pomyślała.

– Bane! Chodź tu! – wrzasnął Soren. Aria kątem oka zobaczyła jego opalony tors, który przemknął gdzieś pomiędzy drzewami. Przygryzła wargę. To była jej szansa. Jeśli teraz się pośpieszy, będzie mogła z nim porozmawiać. O ile Paisley da radę na chwilę zostać sama.

– Idź. Pogadaj z nim. – Paisley uśmiechnęła się niepewnie. – Ale wróć szybko.

– Obiecuję.

Gdy go znalazła, Soren układał sobie na ręce zebrane patyki.

– Rozpalimy ognisko – powiedział. Arię zmroziło.

– Żartujesz sobie. Nie masz wcale zamiaru... prawda?

– Udajemy, że jesteśmy na zewnątrz, a tam ludzie palą ogniska.

– Tylko że my nadal jesteśmy wewnątrz. Nie możesz, Soren. Nie jesteśmy w Sferach.

– No właśnie. To nasza jedyna szansa, żeby zobaczyć, jak to naprawdę jest.

– Ale to jest zakazane. – W Sferach ogień miał postać falującego pomarańczowo-żółtego światła, które dawało delikatne ciepło. Po latach z instruktażami bezpieczeństwa Aria wiedziała, że prawdziwy ogień musi zachowywać się inaczej. – Możesz zatruć powietrze albo spalić Reverie, albo...

Przerwała, gdy Soren podszedł do niej. Na czole miał kropelki wody. Spływając, znaczyły czyste ścieżki na jego umorusanej twarzy i torsie. Soren się pocił. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała.

– Mogę tutaj robić, co mi się podoba – odpowiedział, pochylając się nad nią. – Rozumiesz? Na co tylko mam ochotę.

– Rozumiem. Wszyscy możemy, prawda?

– Prawda.

W końcu nadarzyła się jej szansa. Teraz każde słowo mogło mieć znaczenie.

– Dużo wiesz, prawda? Na przykład znasz kody, dzięki którym tu dotarliśmy... rzeczy, których nie powinniśmy znać.

– Jasne, że tak.

Aria uśmiechnęła się i przysunęła do niego, tak że teraz opierała się o patyki ułożone na jego ramionach. Wspięła się na palce i wyszeptała:

– Wyjaw mi jakiś sekret. Powiedz mi coś, czego nie powinnam wiedzieć.

– Na przykład?

Światła znów mrugnęły, a serce Arii zadrżało.

– Powiedz mi, co się dzieje w Bliss – odparła, siląc się na beztroski ton.

Soren zrobił krok w tył, powoli pokręcił głową i przymrużył oczy.

– Chcesz się czegoś dowiedzieć o swojej matce, prawda?

Myślałaś, że mnie wykorzystasz?

Aria nie mogła dłużej kłamać.

– Powiedz mi tylko, czemu siadło połączenie. Muszę wiedzieć, czy coś się jej nie stało.

Soren patrzył teraz na jej usta.

– Może później dam się przekonać – odparł. – Teraz odkrywam, co to ogień.

Aria pobiegła do Paisley, która czekała na polanie. Bane i Echo też tam byli i na samym środku budowali ogromny stos z gałęzi i liści. Paisley podbiegła do niej, gdy tylko ją zobaczyła.

– Robią to, odkąd tylko poszłaś. Chcą rozpalić ognisko.

– Wiem. Idziemy.

W Reverie mieszkało sześć tysięcy osób. Nie mogła pozwolić Sorenowi tak bardzo ryzykować.

Aria usłyszała uderzające o siebie patyki, a potem coś ścisnęło ją za ramię. Wydała z siebie bolesny jęk, gdy Soren szarpnął nią i obrócił do siebie.

– Nikt stąd nie wyjdzie. Myślałem, że wszyscy mnie zrozumieli.

Aria spojrzała na rękę na swoim ramieniu i poczuła, że jej nogi robią się jak z waty.

– Puść mnie, Soren. My się w to nie mieszamy.

– Za późno. – Soren zacisnął dłoń. Aria jęknęła, czując, jak ból przeszywa jej ramię. Bane puścił grubą gałąź, którą za sobą ciągnął, i odwrócił się, by na nich popatrzeć. Echo też zatrzymał się w pół drogi. Jego oczy były ogromne i dzikie. Ich twarze błyszczały w świetle lamp. Oni też się pocili.

– Jeśli sobie pójdziesz – powiedział Soren – powiem ojcu, że to był twój pomysł. Wizjery są wyłączone. Twoje słowo przeciw mojemu. Jak myślisz, komu uwierzy.

– Chyba oszalałeś.

Soren w końcu ją puścił.

– Zamknij się i siadaj – powiedział stanowczo, po czym zadziornie się uśmiechnął. – A teraz baw się dobrze.

Dziewczyny usiadły pod drzewami na skraju polany. Aria chciała rozmasować pulsujące od bólu ramię, ale się powstrzymała. W Sferach bolało po upadku z konia. I po skręceniu kostki. Jednak tam ból był jedynie sztuczką, która wzmacniała siłę przeżyć. W Sferach nie można było zrobić sobie krzywdy. Teraz czuła się inaczej, jakby ból nie miał granic. Jakby mógł trwać bez końca.

Bane i Echo po raz kolejny zapuścili się w las i wrócili obładowani gałęziami i liśćmi. Soren kazał im trochę dołożyć tu i tam. Z nosa kapał mu pot. Aria co chwilę zerkała na światła. Przynajmniej one nie sprawiały więcej niespodzianek.

Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła na to, aby ona i Paisley znalazły się w takiej sytuacji. Wiedziała przecież, że wyprawa do SR 6 jest niebezpieczna, ale tego nie mogła przewidzieć. Nigdy nie chciała należeć do bandy Sorena, choć chłopak zawsze ją interesował. Lubiła doszukiwać się w nim niedoskonałości. Intrygował ją sposób, w jaki patrzył na ludzi, kiedy się śmiali, tak jakby nie rozumiał śmiechu. Sposób, w jaki podwijał górną wargę, gdy wydawało mu się, że powiedział coś wyjątkowo błyskotliwego. Sposób, w jaki zerkał na nią od czasu do czasu, jakby przeczuwał, że mu nie ufa.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co ją tak naprawdę zaciekawiło. To, co uznała za niedoskonałości, było jego prawdziwą naturą. Tutaj, poza zasięgiem wzroku strażników Reverie, Soren mógł być w pełni sobą.

– Wydostanę nas stąd – szepnęła Aria.

– Cicho. Usłyszy cię. – W nieosłoniętym oku Paisley wzbierały łzy.

Liście i gałęzie szeleściły i łamały się pod jej stopami, więc zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatnio las został podlany.

Przyglądała się też, jak stos rośnie – najpierw pół metra, potem metr. W końcu, gdy stos sięgał Sorenowi prawie do pasa, chłopak stwierdził, że wystarczy. Wtedy włożył rękę do buta, wyciągnął z niego zestaw baterii oraz kawałek przewodu i podał je Bane’owi.

Aria nie mogła uwierzyć własnym oczom.

– Przyszedłeś tu specjalnie na ognisko? Zaplanowałeś to? Soren uśmiechnął się do niej, podwijając wargę.

– To i kilka innych rzeczy.

Aria zrobiła zdziwioną minę. Chyba sobie żartował. Pewnie chciał ją tylko nastraszyć w odwecie za to, że robiła mu nadzieje. Teraz nie mogła nic zrobić.

Chłopcy przykucnęli przy stosie. Soren cały czas dyrygował braćmi, aż w końcu syknął:

– Sam to zrobię!

Nagle wszyscy odskoczyli od płomienia, którym zajęły się liście.

Magia.2

ARIA

– O kurczę! – zawołali jednocześnie. – Mamy ogień.

To jedyne, co przyszło Arii na myśl. Stare słowo z czasów, kiedy ludzie ulegali iluzjom. Zanim Sfery uczyniły z magii coś zwyczajnego.

Podeszła bliżej, zaciekawiona złotymi i bursztynowymi tonami barw płomienia, który bez przerwy zmieniał kształt. Nigdy wcześniej nie czuła tak intensywnego zapachu jak woń dymu. Aż stawały jej włoski na rękach. Obserwowała, jak płonące liście najpierw się zwijają, potem robią czarne, a na koniec znikają.

To nie powinno się dziać.

Aria spojrzała na Sorena, który w zupełnym bezruchu patrzył na wszystko szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Był oczarowany tak jak Paisley i chłopcy. Jakby widzieli ogień, ale nie do końca rozumieli, co się dzieje.

– Wystarczy – powiedziała Aria. – Trzeba to zgasić... polać wodą, czy coś.

Nikt się nie poruszył.

– Soren, ogień się rozprzestrzenia.

– Dorzućmy coś jeszcze.

– J e s z c z e? Drzewa są z d r e w n a! Zajmą się ogniem. Echo i Bane pobiegli do lasu, jeszcze zanim skończyła mówić.

Paisley złapała ją za rękaw i odciągnęła od p ł o n ą c eg o stosu.

– Przestań, bo inaczej znów zrobi ci krzywdę.

– Wszystko się spali, jeśli czegoś nie zrobimy.

Aria spojrzała za siebie. Soren stał zbyt blisko ognia. Płomienie sięgały niemal jego wysokości. Ogień zaczął wydawać z siebie dźwięki – trzaskał i skwierczał, zagłuszając monotonny ryk chłopaka.

– Więcej patyków – bez ustanku wrzeszczał do braci. – Patyki go podsycają.

Aria nie wiedziała, co robić. Gdy postanawiała ich powstrzymać, wzmagał się ból w jej ramieniu, skutecznie przestrzegając przed tym, co może jej się jeszcze stać. Echo i Bane znosili całe naręcza gałęzi. Wrzucali je prosto w ogień, wzniecając iskry lecące w stronę drzew. Policzki Arii uderzył podmuch gorącego powietrza.

– Uciekamy stąd – szepnęła do Paisley. – Gotowa... w n o g i!

Trzeci raz tego samego wieczoru Aria złapała Paisley za rękę. Nie mogła pozwolić, żeby została w tyle. Przemykała pomiędzy drzewami i choć plątały jej się nogi, starała się utrzymać prosty kurs. Nie od razu zauważyła, że chłopcy ruszyli za nimi w pościg, jednak gdy z oddali dobiegało ją wołanie Sorena, nie miała wątpliwości.

– Znajdźcie je! Rozdzielić się!

Wtedy Aria usłyszała głośny, zawodzący dźwięk, który wbił ją w ziemię. Soren wył jak wilk. Paisley zatkała dłonią usta, powstrzymując wydobywający się z nich jęk. Bane i Echo dołączyli do Sorena, wypełniając ciszę lasu dzikim, przenikliwym skowytem. Co ich napadło? Aria znów zaczęła biec, pociągając Paisley tak mocno, że się potknęła.

– Chodź, Pais! Jesteśmy prawie na miejscu! – Musiały być już blisko drzwi prowadzących do obszaru z uprawami. Gdy do niego dobiegną, Aria włączy alarm, a potem ukryją się aż do nadejścia strażników.

Światła nad nimi znów mrugnęły i tym razem już się nie włączyły. Aria zatrzymała się w pół kroku, jakby uderzyła o ścianę, a Paisley wpadła na nią i krzyknęła z bólu. Obie upadły bezwładnie na ziemię. Aria wstała z trudem i mrugając, próbowała przyzwyczaić wzrok do ciemności. Czy miała zamknięte, czy otwarte oczy, obraz pozostawał ten sam.

Paisley badała palcami twarz przyjaciółki.

– Aria! To ty?

– Tak – szepnęła. – Cicho, bo nas usłyszą.

– Przynieście ogień – krzyczał Soren. – Tak nic nie zobaczymy.

– Jak myślisz, co nam zrobią? – zapytała Paisley.

– Nie wiem, ale nie dam się dogonić tylko po to, żeby się dowiedzieć.

– Widzisz to? – zapytała Paisley, kompletnie sparaliżowana ze strachu.

Widziała. W ich kierunku zbliżała się pochodnia. Aria rozpoznała ciężki krok Sorena. Był dalej, niż się spodziewała, choć chwilę później pomyślała, że to i tak nie ma znaczenia. Obie z Paisley mogły poruszać się tylko po omacku. Nawet gdyby wiedziały, w którą stronę iść, pokonanie kilku metrów nie zrobiłoby wielkiej różnicy.

W oddali pojawił się kolejny płomień.

Aria zaczęła szukać na ziemi kamienia lub kija. Liście kruszyły się jej w dłoniach. Każdy kolejny oddech stawał się płytszy, a gdy zachciało jej się kaszleć, zatkała usta rękawem. Do tej chwili martwiła się Sorenem i ogniskiem. Teraz powoli docierało do niej, że to dym jest najbardziej niebezpieczny.

Chwiejące się z jednej strony na drugą światła były coraz bliżej. Aria żałowała, że jej matka wyjechała, żałowała, że zaśpiewała dla Sorena. Ale żal nie mógł jej teraz w niczym pomóc. Na pewno da się coś zrobić. Musiała się skoncentrować. Może mogłaby znowu uruchomić Wizjer i wezwać pomoc? Po kolei przywoływała znane jej komendy, lecz czuła, że ślepo błądzi nawet w swojej głowie. Jak ponownie uruchomić coś, co zawsze było włączone?

Zbliżające się pochodnie i rozbuchane ognisko oraz drżąca ze strachu Paisley nie pomagały jej się skupić, jednak to była jej jedyna nadzieja. Nagle coś zaskoczyło. Na ekranie Wizjera pojawił się falujący na tle płonącego lasu napis.

URUCHOMIĆ PONOWNIE?

Ta k! Aria wydała komendę bez wahania.

Całe jej ciało napięło się, a mózg przeszył silny kłujący ból. Odetchnęła z ulgą, gdy przed jej oczami ukazała się siatka znajomych ikon. Choć znów była podłączona, wszystko wydawało się dziwne. Przyciski interfejsu były standardowe i znajdowały się w złych miejscach. A to? Na ekranie wyświetliła się ikona wiadomości zatytułowanej „Słowik”. Tak mówiła na nią mama. Lumina przysłała wiadomość! Plik znajdował się na jej dysku, lecz jego przeczytanie w niczym teraz nie pomoże. Musiała nawiązać z kimś kontakt.

Spróbowała połączyć się bezpośrednio z Luminą. BŁĄD POŁĄCZENIA, po czym na ekranie wyświetlił się numer błędu. Próbowała połączyć się z Calebem, a potem z dziesiątką kolejnych znajomych. Bezskutecznie. Nie była też podłączona do Sfer. Spróbowała po raz ostatni. Może nadal działała funkcja nagrywania?

NAGRYWAJ

W górnym lewym rogu ekranu w okienku odtwarzania pojawiła się twarz Paisley. Nie było widać wiele więcej poza jej przerażoną miną i łuną ognia odbijającą się w Wizjerze. Jaśniejąca w ciemności chmura dymu za plecami przyjaciółki była coraz bliżej.

– Idą tu! – z przerażeniem wyszeptała Paisley i nagranie zostało przerwane.

Aria wydała komendę wznowienia nagrywania. Bez względu na to, co się stanie, będzie miała dowód wybryków Sorena i jego kumpli.

Niespodziewanie lampy znów zaczęły działać. Gdy tylko jej oczy choć trochę przyzwyczaiły się do światła, Aria zobaczyła Sorena z Bane’em i Echem, którzy przeszukiwali teren jak stado wilków. Gdy je zobaczyli, oczy im rozbłysły. Aria zerwała się na równe nogi i po raz kolejny pociągnęła za sobą Paisley. Biegła przed siebie, trzymając przyjaciółkę kurczowo przy sobie, potykając się o korzenie i przedzierając przez gałęzie wczepiające się we włosy. Chłopcy krzyczeli głośno, a ich wrzask dudnił Arii w uszach. Słyszała ich tuż za plecami.

Gdy dłoń Paisley wyrwała się z jej uścisku, Aria od razu się odwróciła. Paisley leżała na ziemi, a liście przykrywały jej bujne włosy. Wyciągnęła rękę do Arii, krzycząc o pomoc. Soren leżał na niej, krępując jej nogi rękami. Aria z impetem kopnęła Sorena w głowę. Chłopak stęknął i skręcił się z bólu, ale Paisley udało się wyzwolić tylko na chwilę, bo Soren znów się na nią rzucił.

– Puszczaj ją! – krzyknęła Aria, przymierzając się do ciosu. Tym razem Soren był gotowy na atak i zdecydowanym ruchem złapał Arię za kostkę.

– Biegnij, Pais! – wrzasnęła.

Próbowała wykręcić się z jego uścisku, ale Soren trzymał ją mocno. Powoli podniósł się z ziemi i złapał ją za nadgarstek. Liście i ziemia oblepiały jego twarz i tors. Za jego plecami szare fale dymu płynęły jednocześnie szybko i wolno. Aria spojrzała w dół. Ręka Sorena była dwa razy większa niż jej, na dodatek umięśniona jak reszta jego ciała.

– Nie czujesz tego? – zapytał.

– Czego?

– Tego – odpowiedział, ściskając jej nadgarstek tak mocno, aż jęknęła. – Wszystkiego. – Wzrok miał rozbiegany, niespokojny.

– Soren! Przestań. Proszę!

Podbiegł do nich zdyszany Bane z pochodnią w dłoni.

– Bane! Pomocy! – zawołała, ale on nawet na nią nie spojrzał.

– Łap Paisley – powiedział Soren, a Bane natychmiast ruszył przed siebie. – Zostaliśmy sami – powiedział, zanurzając palce w jej włosach.

– Łapy precz! Wszystko nagrywam. Jeśli zrobisz mi krzywdę, wszyscy to zobaczą.

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, leżała już na ziemi. Soren przygniatał ją swoim ciężarem, wyciskając z jej płuc ostatnie resztki tlenu. Wpatrywał się w nią, gdy desperacko walczyła o oddech, po czym skupił wzrok na jej lewym oku. Aria wiedziała, co zaraz zrobi, ale ręce miała uwięzione pomiędzy jego udami i nie mogła nic poradzić. Zamknęła oczy i gdy włożył palec pomiędzy jej skórę a krawędź Wizjera, zaczęła krzyczeć, gwałtownie poderwała głowę, po czym z impetem opadła na ziemię.

Ból. Jakby ktoś wyrywał jej mózg. Wisząca nad nią twarz Sorena wydawała jej się czerwona i zapuchnięta. Jej policzek ogarnęła fala ciepła, która przemieściła się w stronę ucha. Po chwili ból stał się mniej intensywny, a jego pulsowanie zrównało się z biciem jej serca.

– Oszalałeś – powiedział niewyraźnie ktoś o jej głosie. Soren zacisnął palce wokół jej szyi.

– To wszystko dzieje się naprawdę. Powiedz, że też to czujesz.

Aria wciąż nie mogła normalnie oddychać. W oczach czuła kłujący ból. Słabła. Jej ciało odcinało zasilanie jak wcześniej jej Wizjer. Wtedy Soren spojrzał w górę i rozluźnił uścisk. Zaklął, a potem wstał, uwalniając Arię od swojego przytłaczającego ciężaru.

Aria podniosła się na kolana i zacisnęła zęby na dźwięk przeszywającego pisku, który rozległ się w jej uszach. Traciła wzrok. Przetarła oczy w nadziei, że mętny obraz się poprawi. Trzęsły jej się nogi. Na tle szalejących płomieni zobaczyła, jak na polanę wchodzi ktoś obcy. Był nagi od pasa w górę, ale nie był to ani Bane, ani Echo.

To był prawdziwy Dzikus.

Jego tors był niemal tak ciemny jak skórzane spodnie. Na głowie miał plątaninę jasnych pasm, przez co przypominał trochę Meduzę. Jego ramiona i ręce oplatały tatuaże. Miał błyszczące, zwierzęce oczy. Oba były nagie.

Przy jego boku wisiał długi nóż, który odbijał światło ognia.3

PEREGRINE

Osadniczka patrzyła na Perry’ego. Po jej bladej twarzy spływała krew. Cofnęła się o kilka kroków, ale Perry widział, że długo nie utrzyma się na nogach. Potwierdzały to jej rozszerzone źrenice. Jeszcze jeden krok i jej nogi odmówiły posłuszeństwa.

Za bezwładnym ciałem dziewczyny stał mężczyzna. Przyglądał się Perry’emu swoimi dziwnymi oczami – jednym normalnym, a drugim osłoniętym przezroczystą opaską, jaką nosili wszyscy Osadnicy. Wołali na niego Soren.

– Dzikus? – zapytał. – Jak się tu dostałeś?

Jego język, choć ten sam, brzmiał bardziej szorstko. Ostro tam, gdzie powinien być miękki i łagodny. Perry powoli wciągnął powietrze w płuca. Emocje Osadnika zawisły ciężko w powietrzu, mimo wszechobecnego dymu. Żądza krwi wydzielała zapach palący nozdrza, taki sam u ludzi i zwierząt.

– Przyszedłeś za nami – zaśmiał się Soren. – Wszedłeś, gdy wyłączyłem alarmy.

Perry obrócił nóż w dłoni i poprawił uścisk. Czy Osadnik nie widział osaczającego ich ognia?

– Uciekaj albo spłoniesz – powiedział do niego.

Słowa Perry’ego zaskoczyły Sorena. Osadnik uśmiechnął się szeroko, pokazując idealnie kształtne, białe zęby.

– Nie wierzę! Prawdziwy Dzikus. – Podszedł do niego, nie okazując strachu, jakby to on, a nie Perry miał w ręku nóż. – Gdybym tylko mógł stąd pójść, już dawno by mnie tu nie było.

Perry był wyższy o głowę od Osadnika, który z kolei przewyższał go masą ciała. Jego kości pokrywała gruba warstwa mięśni. Perry rzadko widywał ludzi takiej budowy. W jego świecie nie wystarczało pożywienia, żeby osiągnąć podobną wagę. Nie to co tutaj.

– Prosisz się o śmierć, Krecie – powiedział Perry.

– Krecie? Mało adekwatne określenie. Kapsuła niemal w całości znajduje się nad ziemią. I nie umieramy młodo. Nie czujemy bólu, nie znamy ran. Nie możemy nawet nic sobie złamać. – Soren popatrzył na leżącą na ziemi dziewczynę. Gdy znów podniósł wzrok, zatrzymał się. Najwyraźniej coś do niego dotarło i ta nowa świadomość na chwilę zakłóciła jego równowagę.

Perry wziął kolejny wdech. Zapach palonego drewna. Topniejący plastik. Ogień miał coraz większą moc. Znów nabrał powietrza w płuca, by mieć pewność, że się nie pomylił. Poczuł zapach kolejnego Osadnika, który skradał się za jego plecami. Wcześniej widział trzech mężczyzn – Sorena i dwóch innych. Obaj się na niego zasadzali czy tylko jeden? Perry znów zrobił wdech, ale nie był pewien. Zapach dymu był zbyt intensywny.

Soren spuścił wzrok na broń w ręce Perry’ego.

– Pewnie dobrze władasz nożem.

– Całkiem nieźle.

– Zabiłeś kiedyś kogoś? Założę się, że tak.

Grał na zwłokę, dając szansę drugiemu Osadnikowi.

– Nigdy nie zabiłem Kreta – odparł Perry. – Jak dotąd.

Soren uśmiechnął się. Kiedy ruszył w jego stronę, Perry wiedział, że ktoś zaatakuje go z tyłu. Gdy się odwrócił, zobaczył tylko jednego Osadnika, który biegnie w jego stronę z metalowym prętem w ręce i na dodatek jest dalej, niż się spodziewał. Perry rzucił w niego nożem. Ostrze trafiło prosto w brzuch.

Soren był tuż za nim. Perry odwrócił się szybko i przygotował na atak. Dostał w policzek i na chwilę stracił równowagę. Gdy odzyskał kontrolę nad ciałem, rzucił się na Sorena, ale nie mógł powalić go na ziemię. Kret miał mięśnie jak ze stali. Perry dostał cios w nerki i jęknął, spodziewając się morderczego bólu. Okazało się, że był całkiem znośny. Soren uderzył go jeszcze raz. Perry zaśmiał się w duchu. Osadnik nie wiedział, jak używać swojej siły.

Perry odepchnął Sorena, zadając pierwszy cios. Jego pięść trafiła prosto w przezroczystą opaskę. Soren znieruchomiał. Nabrzmiałe żyły na jego karku wyglądały jak pędy winorośli. Perry nie marnował czasu. Kolejny cios był tak mocny, że chłopak usłyszał trzask kości w szczęce Osadnika. Soren z impetem upadł na ziemię, zwijając się z bólu jak zdychający pająk.

Zęby miał we krwi. Jego szczęka przesunęła się na bok, ale nadal wbijał wzrok w przeciwnika.

– Ostrzegałem cię – powiedział Perry, odsuwając się od Osadnika, po czym zaklął pod nosem. Nie po to się tu zakradł. Światła znów zgasły. Odbijające blask ognia kłęby dymu zasnuły las. Perry podszedł do drugiego mężczyzny, żeby zabrać nóż. Osadnik rozpłakał się na jego widok. Krew wypływała z jego rany intensywnym strumieniem. Perry nie mógł spojrzeć mu w oczy, gdy wysuwał ostrze.

Wrócił do dziewczyny. Jej ciemne, błyszczące włosy wyglądały jak krucze pióra. Perry zauważył, że jej nakładka na oko leży na liściach, tuż przy jej ramieniu. Ostrożnie dotknął jej palcem. Powłoka urządzenia była chłodna. Aksamitna jak kapelusz grzyba. Gęstsza i sztywniejsza niż oczekiwał po jej galaretowatym wyglądzie. Włożył ją do swojej torby, którą miał ze sobą, po czym przerzucił sobie dziewczynę przez ramię, jakby niósł większą zwierzynę, i objął ręką jej nogi, żeby mu nie spadła.

Nie mógł teraz polegać na żadnym ze swoich Zmysłów. Dym był na tyle gęsty, że zdominował wszystkie pozostałe zapachy, ograniczał jego wzrok i wprawiał w stan dezorientacji. Teren był zupełnie płaski, nie mógł się więc zorientować w swoim położeniu. Gdziekolwiek spojrzał, widział ściany płomieni i dymu.

Biegł, kiedy ogień malał. Przystawał, gdy płomienie buchały z nową siłą, parząc mu nogi i ręce. Oczy łzawiły mu od piekącego dymu, przez co trudno mu było cokolwiek zobaczyć. Szedł niepewnym krokiem, otumaniony jego wonią. W końcu znalazł przestrzeń, gdzie pozostało jeszcze nieco czystego powietrza. Zaczął biec. Głowa dziewczyny wisiała bezwładnie wzdłuż jego pleców.

Perry dotarł do ściany kopuły i poszedł wzdłuż niej. Gdzieś po drodze natknie się przecież na wyjście. Poszukiwania trwały jednak dłużej, niż się spodziewał. W końcu odnalazł drzwi, którymi się tu dostał, i wszedł do metalowego pomieszczenia. Dopiero wtedy każdy wdech przestał przypominać podsycanie żarzącego się w płucach węgla.

Położył dziewczynę na ziemi i zamknął drzwi. Przez chwilę chodził od ściany do ściany i próbował się wykaszleć, aż poczuł ulgę u nasady nosa. Przetarł oczy ramieniem i zauważył odbitą na nim smugę krwi i sadzy. Jego łuk i kołczan leżały oparte o ścianę, tak jak je zostawił. Wygięcie łuku kontrastowało z idealnie prostymi liniami pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: