Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przeznaczeni miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Przeznaczeni miłości - ebook

Po latach spędzonych na wojnie Michael Brodie wraca do swego szkockiego zamku i odkrywa, że narzeczona, którą tu zostawił, stała się mu zupełnie obca. Brenna jest niezależna, pewna siebie… i wściekła, że nie było go tak długo.
Lecz tak naprawdę Brenna jest zraniona i zmęczona ciągłą walką o szacunek otoczenia. Michael zostawił ją, kiedy go najbardziej potrzebowała i nie pojawiał się, choć wojna dawno się skończyła. Teraz mężczyzna, który ją porzucił, wraca – dojrzalszy, opiekuńczy i wciąż zakochany. Lecz jakiego wyboru dokona, gdy Brenna wyzna mu prawdę, której tak pilnie strzegła?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6928-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Elspeth, wydaje mi się, że przybył wiking, żeby nam złożyć wizytę.

Na tę niecodzienną uwagę pokojówka odłożyła tamburek – haftowanie było jedynie pretekstem, by nacieszyć się słońcem szkockiego lata – podniosła się z kamiennej ławeczki i stanęła obok Brenny przy balustradzie.

– Jeśli wikingowie mieliby ci przeszkodzić w podwieczorku, lepiej, żeby zjawiali się w pojedynkę – stwierdziła Elspeth, zerkając na główną bramę zamku. – Ten jest wielki, nawet jak na wikinga.

Bramy nie obsadzano strażą od co najmniej dwóch wieków, jednak Brenna instynktownie żałowała, że nie rozkazała opuścić kraty, zanim samotny jeździec znajdzie się na brukowanym dziedzińcu przy donżonie^().

– Piękny koń – zauważyła Elspeth.

Ogromny, wspaniały gniadosz sierść miał zmierzwioną od potu i kurzu.

Ze swojego punktu obserwacyjnego na murach zamku Brodie Brenna mogła jedynie stwierdzić, że przybysz jest wysokim, jasnowłosym mężczyzną o szerokich ramionach.

– Nasz gość przybywa w pojedynkę, pewnie znalazł się daleko od domu, może być głodny i zmęczony. Jeśli mamy go ugościć, trzeba dać znać w kuchni.

Szkockie obyczaje podejmowania gości nieco straciły na znaczeniu w niektórych zakątkach tej krainy, ale nie w zamku Brodie, i tak miało pozostać, póki Brenna sprawowała w nim władzę.

– Wygląda znajomo – powiedziała Elspeth, kiedy jeździec zeskoczył z konia.

– Koń?

Nie, Elspeth nie miała na myśli konia, bo teraz, kiedy gość prowadził zwierzę, żeby je przekazać stajennemu, Brennę także zaczęło męczyć wrażenie, że to ktoś znajomy. Znała ten swobodny krok, znała kogoś, kto właśnie tak głaskał końską szyję, znała…

Jej ramiona pokryły się gęsią skórkę na chwilę przedtem, nim dotarło do niej, kim jest ten wiking; w żołądku poczuła bryłę lodu.

– Michael wrócił do domu. – Dziewięć lat czekania i niepokoju, podczas gdy Korsykanin siał zniszczenie na kontynencie; dziewięć lat, podczas których właściwie nie wiedziała, czego ma pragnąć.

Jej przeklęty mąż nie zdobył się nawet na tę drobną uprzejmość, żeby ją zawiadomić o swoim powrocie.

Elspeth przyglądała mu się przez kamienne blanki; wydawała się mieć wątpliwości.

– Jeśli to rzeczywiście laird^(), to lepiej idź go powitać, choć nie widzę, żeby miał za dużo bagażu. Może przy odrobinie szczęścia zaraz znowu pobiegnie na jakieś nowe pole bitwy.

– Wstydź się, Elspeth Fraser.

Kobieta nie powinna mówić w ten sposób o swoim panu, a żona nie powinna myśleć w ten sposób o swoim mężu. Brenna przeszła szybko przez zamkowe korytarze i znalazła się na dziedzińcu; popychała ją wściekłość i wdzięczność.

Minęło wiele szkockich zim, podczas których mogła przygotować mowę powitalną, na jaką zasłużył Michael, miała wiele lat, żeby wyćwiczyć postawę wyniosłej rezerwy wobec męża, jeśli kiedyś przypomniałby sobie, że ma dom. Pech chciał, że kamienie były mokre od niedawnego szorowania i tak więc jej wyniosła rezerwa wylądowała z poślizgiem przed mężem.

Przytrzymały ją silne ręce; podniosła głowę i spojrzała w górę i jeszcze trochę wyżej – w zielone oczy, znajome i obce zarazem.

– Przyjechałeś do domu. – Niezupełnie to, co zamierzała powiedzieć.

– Owszem, tak. Jeśli będziesz tak dobra i pozwolisz pani zamku… Brenna?

Ręce mu opadły, a Brenna cofnęła się, owijając ciaśniej szalem.

– Witaj w zamku Brodie, Michaelu. – Ponieważ ktoś powinien te słowa wypowiedzieć, dodała: – Witaj w domu.

– Kiedyś byłaś pulchna. – To zabrzmiało jak oskarżenie, jakby ktoś zabrał tamtą pulchną dziewczynę.

– Kiedyś byłeś chudy. – Teraz składał się z samych mięśni. Wyjeżdżał jako wysoki, patykowaty młodzian, wracał nie tylko jako mężczyzna, ale jako wojownik. – Może jesteś głodny?

Nie wiedziała, co począć z mężem, w szczególności tym mężem, tak mało podobnym do chłopaka, którego poślubiła, ale wiedziała doskonale, jak postępować z głodnym człowiekiem.

– Jestem… – Powiódł wzrokiem dookoła w taki sposób, jak doświadczony strzelec mógłby namierzać ruchomy cel; przyjrzał się granitowym murom wznoszącym się na jakieś trzydzieści stóp z trzech stron dziedzińca. Sądząc po wyrazie jego twarzy, chciał się upewnić, że zamek przynajmniej stoi tam, gdzie go zostawił. – Jestem głodny.

– Chodź, zatem. – Brenna odwróciła się i ruszyła w stronę wejścia do głównego holu, ale Michael pozostał na środku dziedzińca, wciąż rozglądając się wokół. Geranie w donicach rozkwitały w najlepsze, róże wspinały się po treliażach do wysokości pierwszego piętra, w skrzynkach okiennych pyszniły się rozmaite rośliny.

– Posadziłaś kwiaty.

Kolejne niemal oskarżenie, bo przed dziewięciu laty jedynymi roślinami na dziedzińcu były krzaczki dzikich wrzosów, rozsiane gdzieniegdzie w bardziej zacisznych kątach.

Brenna wróciła do męża i starała się spojrzeć na dziedziniec jego oczami.

– Musiałam sobie znaleźć jakieś zajęcie, czekając na powrót męża – albo na wiadomość o jego śmierci.

Musiał się dowiedzieć, że przez dziewięć lat mimo gniewu, konfuzji, a czasem prób zobojętnienia na niego i jego los, Brenna codziennie kładła się do łóżka, modląc, aby śmierć omijała go w jego podróży.

– Trzeba, w istocie, czymś się zająć. – Podał jej ramię, co jeszcze podkreśliło fakt, jak długo byli rozdzieleni i jak daleko zawędrował.

Mężczyźni z zamku i ziem przyległych pamiętali, żeby trzymać ręce przy sobie, jeśli chodzi o Brennę MacLogan Brodie. Nie podawali jej krzesła, nie pomagali przy wsiadaniu i wysiadaniu z powozu czy dosiadaniu i schodzeniu z konia.

A jednak Michael stał tam, wielki, muskularny mężczyzna ze zgiętym ramieniem, podczas gdy zapach śliskich kamieni, kwitnących róż i wetywerii wypełniał powietrze.

– Brenno Maureen, przy każdym otworze strzelniczym i oknie zamku stoi służący albo krewny, obserwując nasze powitanie. Chciałbym wejść do domu ramię w ramię z małżonką. Czy będziesz tak uprzejma?

Przebywał wśród Anglików, angielskich żołnierzy i to mogło wyjaśniać jego dbałość o pozory, nie stracił jednak szkockiego rozsądku.

Michael poprosił, żeby ułatwiła mu sytuację. Brenna otoczyła dłonią jego grube przedramię i pozwoliła, żeby ją eskortował do zamku.

Mógł pójść z żoną do łóżka. Ulga, jaką Michael Brodie odczuł na tę myśl, przyćmiła ulgę, że znowu słyszy języki dzieciństwa, gaelicki i szkocki, oba coraz powszechniejsze, w miarę jak wędrował dalej na północ.

Świadomość, że czuje pożądanie wobec ślubnej małżonki sprawiała większą ulgę niż to, że zastał zamek w dobrym stanie, a nawet fakt, że kobieta nie dostała ataku histerii na jego widok.

Żona, którą kiedyś zostawił, była bardziej dzieckiem niż kobietą, antytezą tej płomiennowłosej celtyckiej bogini spowitej w klanowy tartan do polowań i pełnej urażonej godności.

Dotarli do schodów prowadzących do wielkich drewnianych drzwi zamku.

– Pisałem do ciebie.

Brenna nie odwróciła głowy.

– Może twoje listy zaginęły.

Co za dumna obojętność. Mógł kochać się z żoną – każdy młody mężczyzna z odrobiną krwi w żyłach pożądałby kobiety u jego boku – ale było jasne, że taka możliwość nie gwarantuje, że tak się rzeczywiście stanie.

– Pisałem do ciebie z Edynburga, zawiadamiając, że wracam do domu.

– Edynburg jest piękny latem.

Cała Szkocja jest piękna latem, a dla człowieka, któremu słońce Andaluzji przypaliło boleśnie skórę, była piękna także w środku najsurowszej zimy.

– Byłem we Francji, Brenno. Poczta królewska nie dociera do Tuluzy.

Przed drzwiami zatrzymała się, przyglądając z uwagą metalowym zdobieniem starożytnego zamka.

– Dotarła do nas wiadomość, że zdezerterowałeś, potem, że umarłeś. Byli tu żołnierze z twojego regimentu i ostrzegali, żeby nie wierzyć wojskowym plotkom. A potem, miesiąc po zwycięstwie, zawitał tu jakiś oficer, chcąc cię odwiedzić.

Stojąc przed tymi starożytnymi drzwiami nie do zdobycia, Michael pogodził się z myślą, że jego decyzja, aby służyć królowi i ojczyźnie, zostawiła rannych tak w domu, jak i na kontynencie.

A jednak próbując teraz przeprosić, zepsułby wszystko.

– Gdybyś widziała odwrót do La Coruñy, Brenno, gdybyś była świadkiem chociaż jednej bitwy… – Kobiety widziały to wszystko, wraz z mężami i dziećmi. Zaraz za żołnierzami ciągnęła mniejsza, dużo bardziej narażona na ciosy, bezbronna armia zależnych od nich cywilów, głównie kobiet, cierpiąca i umierająca ze swoimi mężczyznami.

– Błagałam cię, żebyś mnie zabrał ze sobą. – Szarpnęła drzwi, otwierając je, ale cofnęła się, tak żeby Michael mógł wejść pierwszy do zamku.

Płakała i błagała przez pół ich nocy poślubnej, nie tyle jak zrozpaczona młoda żona, ile niepocieszone dziecko, a ponieważ był od niej starszy tylko o pięć lat, wymknął się rano, kiedy spała, ze łzami wciąż cieknącymi po bladych policzkach.

Szukał słów, szczerych, ale takich, które nie zraniłyby jej jeszcze bardziej.

– Modliłem się za ciebie każdej nocy. Myśl, że jesteś tutaj, bezpieczna i zdrowa, była dla mnie pociechą.

Zerwała kolczastą różę z kraty przy drzwiach i podała mu kwiat.

– Kto i co miało mnie pocieszać, Michaelu Brodie? Kiedy mi powiedziano, że przeszedłeś na stronę wroga? Kiedy mi doniesiono, że nie żyjesz? Kiedy sobie wyobrażałam, że schwytali cię Francuzi, albo coś gorszego?

Stali na schodach zamku, każde ich słowo można było usłyszeć w holu czy stojąc w pobliskim oknie. Zamiast zastanawiać się gorączkowo, czy żona pozostała mu wierna – retoryczne pytania nie dawały wskazówki – Michael przysunął się bliżej.

– Twój mąż wrócił do domu i z przyjemnością zatroszczy się o to, żebyś nie była niepocieszona.

Próbował nawet uśmiechem dać jej do zrozumienia, że mąż i żona mogą mieć pewne sprawy do nadrobienia, ale mąż i żona mogą sobie z tym świetnie i szybko poradzić.

Wydawała się skonsternowana – albo zirytowana. Nie był w stanie odczytać wyrazu twarzy własnej żony.

– Czy masz bagaż, mężu?

Owszem, miał. Wskazał gestem, żeby weszła pierwsza do holu.

– Jechał za mną wóz, ale nie podróżowałem z wieloma dobrami.

– Każę wstawić twoje rzeczy do niebieskiej sypialni.

Kiedy już miała pogrążyć się z szumem spódnic w czeluściach zamku, Michael chwycił ją za nadgarstek, zatrzymując przy sobie. Stała, zwrócona tylko częściowo w jego stronę, w dwuznacznej pozie, nie opierając się, ale także niekoniecznie wniebowzięta widokiem swojego dawno niewidzianego współmałżonka.

– Co się zmieniło? – Wielka sień, która, jak zapamiętał, zawsze wyglądała mniej więcej tak samo od czasu jego trzecich urodzin, wydawała się jakaś obca. – Coś musiało. Tutaj zawsze było… ciemno. Jak w wielkiej, lodowej jaskini.

A także zawsze biegały po niej myszy i pająki.

Wyrwała rękę z jego uścisku.

– Niewiele się zmieniło. Kazałam powiększyć okna, wybielić ściany, wyszorować podłogi. Należało wpuścić tu więcej światła, mieliśmy wtedy trochę grosza, a ludzie potrzebowali zajęcia.

– Umieściłaś balkon nad kominkiem.

Kazała także całe pomieszczenie wyszorować od biało-czarnej marmurowej podłogi po poczerniałe od dymu belki sufitu, usuwając brud dosłownie z kilku wieków.

– Sufity są tak wysokie, że tracimy całe ciepło. Kiedy rozpalamy ogień, na balkonie jest dużo cieplej niż na dole.

„Oswoiła” średniowieczną sień, nie niszcząc jej charakteru, sprawiła, że stała się… wygodna i przytulna. Bukiety róż zdobiły cztery spośród głębokich parapetów okiennych, na każdym krześle i kanapie leżał złożony pled Brodiech. Nie ten ciemniejszy, o bardziej skomplikowanym wzorze, używany do polowań, jaki nosiła Brenna, ale weselszy – czerwono-czarno-żółty, wkładany na co dzień.

– Bardzo mi się tu podoba, Brenno. Hol jest przyjazny i gościnny. – Nawet jeśli nie dało się tego powiedzieć o damie.

Wpatrywała się z natężoną uwagą w ogromne belki dwadzieścia stóp nad głową – a może wzywała niebiosa na pomoc – choć komplement wywołał na jej twarzy cień uśmiechu.

To już był postęp, choćby i nieznaczny.

Potem uśmiech zniknął.

– Angus, dzień dobry.

Michael powiódł oczami za jej spojrzeniem: w drzwiach zacienionego korytarza prowadzącego do kuchni stał krzepki mężczyzna w kilcie. Nawet w marnym świetle Michael rozpoznał wuja, który pełnił wobec niego rolę połowicznie brata, a połowicznie ojca; jego widok sprawił mu teraz w całości przyjemność.

– A zatem wioskowe plotki czasami się sprawdzają! Nasz Michael wrócił w końcu do domu. – Angus ruszył szybkim krokiem do sieni, kilt łopotał mu wokół kolan. – Witaj, chłopcze! Nareszcie! Bogu niech będą dzięki, żeś zdrów i w jednym, wielkim kawałku, hę?

Wuj objął go w niedźwiedzim uścisku, grzmocąc następnie po plecach; powitał go z entuzjazmem, jakiego Michael pragnąłby u żony.

U każdego.

– Z tej okazji należy się bez wątpienia kieliszeczek czegoś dobrego – oznajmił Angus. Włosy zupełnie mu posiwiały, choć był od Michaela niecałe dwadzieścia lat starszy. Niższego wzrostu niż Michael, miał mocną budowę ciała i wydawał się w dobrym zdrowiu.

– Człowiek musi coś zjeść, zanim go upijesz – wtrąciła Brenna. Stała parę stóp dalej, pod dwoma skrzyżowanymi mieczami dwuręcznymi, które lśniły jak reszta holu.

– Możemy zabrać tacę do biblioteki, kobieto – powiedział Angus. – Kiedy mężczyzna nie widział bratanka przez prawie dziesięć lat, whiskey jest bardziej na miejscu niż twoje placki, ha?

Brenna zarzuciła koniec pledu na ramię ruchem tak obojętnym, jakim francuski dragon wskakuje na siodło.

– Mój mąż zje właściwy posiłek przy odpowiednim stole, Angusie Brodie, a twój kieliszeczek poczeka na swoją kolej.

Angus stanął na szerzej rozstawionych nogach, kładąc pięści na biodrach – wskazując jasno, że bitwy toczą się nie tylko na kontynencie.

– Wuju, Brenna ma rację. Nic nie jadłem od rana. Jeden kieliszek mocnego trunku, a przyniosę wstyd własnemu dziedzictwu. Najpierw posiłek, potem whiskey.

Brenna przesunęła się, żeby wsunąć palec do białej wazy z różami, podczas gdy Angus posłał bratankowi żartobliwie nadąsane spojrzenie.

– Nasza Brenna prowadzi dobrą kuchnię, trzeba jej to przyznać. Oddaj jej sprawiedliwość i przyjdź do mnie, do biura, kiedy się porządnie najesz. Cieszę się, że wróciłeś, chłopcze.

Odszedł, frędzle przy sporanie uderzały go w masywne uda, a Brenna strząsnęła kropelki wody z palca.

– Czy wuj często krzyżuje z tobą szpady?

Wytarła palec o pled.

– Nie, teraz już nie. Zostawił mi zamek. Z pewnością tylko twój powrót wywabił go za drzwi. Co chciałbyś zjeść?

Czuł głód jej uśmiechów. Żołnierz po powrocie z wojny ma prawo pragnąć uśmiechów swojej żony.

– Cokolwiek, choć tęsknię za porządnymi rogalikami. Wiesz, Anglicy nie potrafią ich robić, skąpią masła i smarują wszystko swoimi okropnymi dżemami, podczas gdy do tego nadaje się tylko miód wrzosowy.

W porównaniu z lekkim wygięciem ust, jakie widział u niej wcześniej, ten uśmiech był… urzekający. Brenna wyrosła na śliczną kobietę, ale kiedy uśmiechnęła się wprost do niego, pomyślał po raz pierwszy, że może być także kobietą stworzoną do rozkoszy. W jej uśmiechu było ciepło i życzliwość, może nawet odrobina aprobaty.

– Partia świeżych rogalików właśnie wyszła z pieca, Michaelu Brodie. Jeśli się pośpieszymy, dostaniesz swoją część, zanim nadciągną kuzyni.

Poszedł za nią w głąb domu, obserwując, jak marszczy się jej spódnica, i wyobrażając sobie niegrzeczne sceny z małżeńskiej sypialni.

A potem sobie przypomniał, że niebieska sypialnia, dokąd Brenna posłała jego rzeczy, to pokój gościnny, oddzielony od apartamentów lairda zimnym, pełnym przeciągów korytarzem i wieloma drzwiami.

To był i nie był Michael, ten wiking, który zjawił się tak niespodziewanie. Przy stole wciąż zachowywał się powściągliwie – można by powiedzieć elegancko – bez sztucznej wyniosłości, jego oczy miały ten sam odcień zieleni i wciąż pachniał lekko wetywerią… A jednak nie był tym mężczyzną, którego poślubiła.

Brenna posmarowała mu masłem rogalika – trzeciego – i położyła na talerzu.

– Wiesz, próbowałam cię znienawidzić, ale mi się nie udało.

Zamarł, z kawałkiem pieczonej kuropatwy w połowie drogi do ust.

– Czemu przypisujesz to niepowodzenie?

Miło z jego strony, że nie zbeształ jej za tę uwagę, zważywszy, że był w domu niecałą godzinę.

– Kiedyś cię lubiłam.

Nie chciała, żeby to zabrzmiało tak smutno.

Uśmiechał się tak samo, jak w jej wspomnieniach, unosząc najpierw prawy kącik ust i ukazując dołeczek w prawym policzku.

– Można mieć nadzieję, że poślubiłaś chłopaka, którego lubiłaś.

Wyszłaby niemal za każdego, kto by się okazał chętny.

– Przekomarzałeś się ze mną, ale nigdy nie byłeś złośliwy.

A także trzymał ręce przy sobie – dłonie, które nie miały brudnych paznokci – choćby był nie wiadomo jak głodny, kiedy siadał do stołu.

Podał jej rogalik, który właśnie posmarowała.

– Patrzysz, jak jem już prawie pół godziny, moja pani, a jedzenie jest boskie. Proszę, skosztuj chociaż.

Brenna przyjęła rogalik, oderwała kawałeczek, a resztę odłożyła na jego talerz. Zanim go zjadła, próbowała skierować rozmowę na właściwe tory.

– Ciekawa byłam, czy żałowałeś naszego małżeństwa.

– Nigdy.

Wsunęła kawałek słodkiego ciasta do ust, głównie, żeby zyskać czas na przetrawienie tej odpowiedzi, szybkiej i pewnej, jak strzał z kuszy.

– Dlaczego więc zostawiłeś mnie dziewiczą, Michaelu?

– Żeby nie zostawić cię matką. – Mówił łagodnym głosem, podając jej następny kawałek rogalika palcami błyszczącymi od masła i miodu.

Zielone oczy, zwykle roześmiane i wyrażające pewność siebie, teraz pomroczniały. Nie kłamał, ale nie był całkiem szczery. Brenna wzięła od niego jedzenie, uświadamiając sobie, że też jest głodna, a kolacja dopiero za parę godzin.

– Jadamy późno o tej porze roku. Dni są długie, a noce takie krótkie.

Ponownie zajął się czyszczeniem własnego talerza, był zatem także roztropny, nie tylko głodny.

– Czy zdążę się wykąpać przed posiłkiem?

– Owszem, tak. – Brenna zjadła swój kawałek rogalika i oblizała palce. Złapała męża na tym, że jej się przygląda. – Każę przygotować ci kąpiel.

Odsunęła krzesło, a Michael zerwał się na nogi ze zdumiewającą szybkością.

– Nie musisz przestrzegać przy mnie salonowych manier, Michaelu. Od lat daję sobie radę bez tego, żeby mi ktoś przytrzymywał krzesło. – Odeszła bez pośpiechu.

– Kiedy mi o tym przypominasz, pewnie nie chcesz robić mi wyrzutów, ale ja tak to słyszę. Czy pomożesz mi w kąpieli? Żony na ogół oddają mężom takie przysługi.

Przypominał jej, że ich rozłąka i dla niego nie była łatwa, niech go diabli!

– Nie robię wyrzutów. Ja… – Była głodna i zmęczona i miała ogromny żal do męża, że wrócił – choć miała mu także za złe, że tak długo go nie było. Z jednej strony chciała mu pomóc w kąpieli, dotykać go i upewnić się, że jest prawdziwy. Jednak częścią duszy niemal go nienawidziła.

Niemal.

– Nie obudziłam się dziś rano, oczekując, że mój mąż wróci akurat tego dnia do domu. Odzwyczaiłam się od takich życzeń, a teraz oto się zjawiasz i co mam z tobą począć?

Co mam z tobą począć?

Czy w jakiś sposób zrozumiały tylko dla żołnierzy, którzy przez lata obcowali ze śmiercią, nienawidził jej i tych wszystkich, którzy przez te lata żyli w pokoju?

Wsunął jej krzesło z powrotem na właściwe miejsce przy stole.

– Porozmawiamy o tym, co trzeba zrobić, ale najpierw spłuczę z ciała kurz z podróży, wypiję kropelkę z Angusem, a potem przejdę się po zamku. Dzięki za strawę. Nic lepszego nie jadłem, odkąd opuściłem dom.

Wydawał się szczery, ale na tym polegał problem z mężczyznami – tak łatwo im przychodziło udawać szczerość. Albo może – stary dylemat – coś było nie tak z jej zdolnością dostrzegania prawdy.

Udała się do kuchni, żeby przekazać pochwałę lairda oraz zająć się przygotowaniem jego kąpieli. W tych okolicznościach Angus mógł towarzyszyć bratankowi przy kąpieli, ale Brenna nie mogła znieść tej myśli.

Angus nie wszedł nawet do zamku głównymi drzwiami, ale przeszedł przez kuchnię, jakby wciąż tu mieszkał albo spodziewał się, że znowu zamieszka.

Tak mogło się stać, ale tylko po trupie Brenny.

Brenna była żoną Michaela i Michael poprosił ją, żeby mu pomogła w kąpieli. Była gotowa zmierzyć się z tym wyzwaniem, póki nie znalazła wanny – nie w niebieskiej sypialni, ale we właściwej sypialni lairda. Jego zadufanie, to, że śmiał zmienić jej rozkazy, podsyciło tylko jej gniew, budząc w niej niemal wściekłość.

– Tutaj też sporo zmieniłaś – zauważył Michael, kiedy pokojówki wlewały resztę wody do wanny, cały czas zerkając ukradkiem na marnotrawnego lairda. – Moja żona lubi jasne, wesołe otoczenie. Dobrze się składa, bo ja także.

Czy spodziewał się pogodnego i radosnego małżeństwa? Z nią?

– Daj mi swoje buty, mój panie. Najstarszy syn Hugh pięknie je wyczyści. Czy masz przybory do golenia, które mogłabym znaleźć w twoich rzeczach?

Usiadł w bujanym fotelu, na którym Brenna lubiła haftować na koniec dnia. Fotel był stary i dość ciężki – jak prawie wszystko w zamku – a jednak jęknął pod ciężarem Michaela.

– Goliłem się dziś rano. Czy gdzieś w domu jest wciąż mój kilt? W swoich rzeczach mam kilt na uroczyste okazje. Myślę, że włożę go jutro, kiedy przywitam się ze służbą.

Zakurzony but zsunął się z nogi, ukazując odzianą w pończochę muskularną łydkę i wielką prawą stopę.

Brenna udawała, że sprawdza temperaturę wody, która okazała się cudownie gorąca.

– A więc nie zagustowałeś w tym, jak się noszą na południu?

– Miałem po uszy wszystkiego, co południowe. Tęskniłem za domem, tęskniłem okrutnie. – Ściągnął drugi but i podał jej oba.

Nie tęsknił okrutnie za nią i choć powinna to przyjąć z ulgą, poczuła ból. Dojmujący.

Wzięła buty i wyniosła je za drzwi, gdzie zastała małego Lachlana; tak więc straciła wymówkę, żeby przejść przez cały zamek aż do kuchni.

– Dziękuję, Lachlan. Spraw się dobrze. Przynieś mi jeden z kiltów twojego taty, które nosi na co dzień, i czystą koszulę z pralni. Zostaw je w salonie, zanim zabierzesz się do butów.

Chłopiec odbiegł, ukazując w uśmiechu wyrwę po dwóch przednich zębach. Za plecami Brenna usłyszała skrzypienie, mąż podnosił się z bujanego fotela.

– Ucieszysz się na wieść, że jesteś baronową – powiedział, rozpinając kamizelkę. – Albo wkrótce nią zostaniesz. Miałem nadzieję, że się wykręcę pasowaniem na rycerza albo tytułem baroneta, ale regent robi się sentymentalny wobec żołnierzy.

– Jestem baronową? – Nie zdumiałaby się bardziej, gdyby jej oświadczył, że jest brzemienna. – Przyznają ci tytuł?

Zawiesił kamizelkę na oparciu fotela; to był dziwny, a zarazem swojski, dodający otuchy widok.

– Kiedy mówiono, że przeszedłem na stronę wroga, w istocie pełniłem służbę dla króla, tak mi to przedstawił, w każdym razie, starszy oficer. Pomożesz mi z tym supłem?

Brenna przeszła przez pokój i stanęła przed nim; podniósł brodę.

– Służba dla króla w Tuluzie to niezbyt bezpieczne zajęcie, Michaelu Brodie. – Rozluźniła supeł, który rzeczywiście zaciągnął zbyt mocno.

Patrząc na jego szerokie ramiona, Brenna przypomniała sobie nagle, że Michael Brodie, jej zbłąkany mąż – a teraz także par królestwa! – był także roześmianym, chętnym do żartów, przyzwoitym mężczyzną, który poślubił ją, choć mógł łatwo zerwać umowę, jaką ich ojcowie zawarli przed laty.

Ile razy umknął śmierci w ciągu ostatnich dziewięciu lat?

Poczuła dziwną miękkość w kolanach, kiedy patrzyła na jego szyję.

– Nie chciałabym zostać wdową po tobie.

Z jakimi uczuciami by się nie zmagała – gniewem, żalem, zdumieniem, ulgą – każde było lepsze niż smutek.

Otoczył ją delikatnie ramionami, poczuła się zaskakująco dobrze w jego objęciach.

– Miło mi to słyszeć.

– Brzmisz jak Anglik. – Odsunęła się, zadowolona jednak, że jest w stanie w jakiś sposób mu dopiec. – Ubierasz się jak Anglik.

– Jednakże Anglicy na początku ledwie mnie rozumieli. – Podał jej swój pognieciony fular, który zawiesiła na kamizelce. – Nie cieszysz się z tytułu baronowej.

Wielka, płócienna koszula, którą rozpinał, kosztowała pewnie dość, żeby wyżywić chłopską rodzinę przez całe miesiące, a Michael oczekiwał, że się ucieszy z jakiegoś tam tytułu.

– Tytuł to kolejna niespodzianka, a ja nie lubię niespodzianek. Czy masz ambicję przyłączyć się do szkockiego przedstawicielstwa?

– Nie, nie mam. Ci nieszczęśnicy muszą obijać się po Londynie przez większą część roku, udając, że mają jakiś wpływ na lordów, którzy, rozpieszczani przez życie, nigdy nie wykopali kartofla ani nie spróbowali przyzwoitej whiskey. Dość Francuzów, dość Anglików i jak na razie dość mam także Irlandczyków i Niemców.

Ściągnął koszulę przez głowę i Brenna musiała znowu sprawdzić temperaturę wody. Nie stała się ani odrobinę chłodniejsza.

– Twoja matka była Irlandką, i to córką irlandzkiego hrabiego. Prawdziwą damą.

A jego siostry odesłano do Irlandii wkrótce potem, jak opuścił zamek.

– Tak jak Wellington jest Irlandczykiem – powiedział, rzucając jej koszulę – choć jego książęca mość nie lubi o tym wspominać. To dzięki przyjaźni księżnej z mamą Wellington zwrócił na mnie uwagę.

Brenna złożyła koszulę – arcydzieło z białego materiału i starannych, drobnych ściegów – koszulę, jaką mogłaby mu uszyć, gdyby został w domu. Koszulę, w jakiej mógłby umrzeć.

Ta niezwykła, małżeńska rozmowa, podczas której Michael odsłaniał coraz większe obszary nagiego ciała, budziła niepokój Brenny, stopniowo przeradzając się w panikę, którą odczuwała jako ściskanie w żołądku.

– Czy przywykłeś do tego, że damy pomagają ci przy kąpieli? – Ona z pewnością nie przywykła do tego rozbierania się, które szło mu tak szybko i swobodnie. Może żołnierze tracili tę skromność, ucząc się, jak maszerować i strzelać. Pierś i ramiona Michaela stanowiły masę mięśni, muskuły drgały na jego rękach, a brzuch… Bardzo starannie powiesiła jego koszulę na oparciu krzesła.

Michael znieruchomiał z dłońmi na zapięciu spodni.

– Nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś w ogóle mi pomagał przy kąpieli. Całymi miesiącami mogłem się kąpać jedynie w stawach i strumieniach, a robiąc to, ryzykowałem stratę ubrania, jeśli nie wolność czy życie. – Rozpiął parę guzików po bokach spodni i rzucił jej zdziwione spojrzenie. – Czy ty się wstydzisz, Brenno Maureen?

To już powiedział z bardziej szkockim akcentem. „Czy ty się wstydzisz…?”

Podczas gdy ona lekko poróżowiała na policzkach.

– Widziałam wielu nagich mężczyzn, więcej, niżbym sobie życzyła.

Nie powinna tego mówić, i to nie dlatego, że jej słowa zaintrygowały Michaela.

– Och, czy tak? – Przeszedł przez pokój powolnym krokiem drapieżnika. – Zatem, kiedy zrzucę spodnie, nie będziesz rozdarta między chęcią bezwstydnego wpatrywania się w utracone na tak długo klejnoty rodowe a pragnieniem ucieczki z zamku w panieńskim przerażeniu?

W sąsiednim pokoju ktoś otworzył drzwi, a chwilę później je zamknął.

– To pewnie Lachlan z czystym ubraniem dla ciebie.

Brenna mogłaby przemknąć obok męża, ale stał jej na drodze, nagi do pasa; w jego głosie nie było kpiny i nie uśmiechał się.

– Brenno Maureen?

Zawsze lubiła sposób, w jaki wymawiał jej imię, melodyjnie, jak czułe słowo. To nie był odpowiedni moment na takie wspomnienie.

Jednak, choć zła na Michaela, nie chciała go urazić, jeśli dało się tego uniknąć, nawet za cenę własnej dumy.

– Bardzo często widuję kuzynów i chłopów ze wsi, jak się kąpią w jeziorze. Wiedzą doskonale, kiedy jestem z Elspeth na murach albo w pokoju słonecznym, i nie mają cienia wstydu. Elspeth bardzo to bawi. Podoba jej się ojciec Lachlana, choć wątpię, żeby on zdawał sobie sprawę z jej uczuć.

Michael spojrzał na nią z góry.

– Co matka Lachlana sądzi o takim zamiłowaniu do czystości, które wymaga puszenia się w stroju adamowym wobec przyzwoitych kobiet?

– Annie nie żyje od pięciu lat, Michaelu. – Brenna podeszła do szafy, gdzie trzymała mydło i ściereczki. Grzebała w niej dłużej, niż było to potrzebne, usiłując, bez powodzenia, rozeznać się w swoich uczuciach.

– Czy przyniosłabyś moje czyste ubranie? – zapytał Michael. – Musisz sporządzić dla mnie listę tych, którzy odeszli, urodzili się albo pożenili. Powinienem to wiedzieć, zanim zacznę odwiedzać dzierżawców.

Nie wydawał się ani zrezygnowany, ani rozżalony, jedynie, być może, zdecydowany. Brenna wyszła z pokoju, układając już tą listę w głowie, bo wiele rodzin wyjechało do Nowego Świata i w każdej rodzinie, w ciągu dziewięciu lat, ktoś umarł – i ktoś się urodził. Kiedy wróciła do pokoju, Michael siedział w wannie, namydlając się pracowicie.

To było ładne z jego strony, naprawdę ładne.Przypisy

^() Donżon – wieża łącząca główne funkcje mieszkalne i obronne, zamieszkana również w czasie pokoju (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy).

^() Laird (szkoc. – pan, dziedzic) – tradycyjne określenie szkockich posiadaczy ziemskich. Nie jest tytułem szlacheckim ani odpowiednikiem – mimo podobieństwa brzmienia – angielskiego lorda, bo stosowany jest także na określenie ziemian ze średniej szlachty, bez tytułów arystokratycznych.

^() Aluzja do Eneidy, w której kapłan Laokoon z Troi ostrzega rodaków przed Grekami niosącymi dary.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: