Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przyjaciele na zawsze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przyjaciele na zawsze - ebook

Gabby, Billy, Izzie, Andy i Sean to piątka przyjaciół o odmiennych charakterach i talentach. Łączy ich właściwie tylko jedno: magiczna nić porozumienia, którą najłatwiej jest odnaleźć w dzieciństwie. Poznają się pewnego słonecznego wrześniowego poranka w ekskluzywnej Atwood School i z miejsca się stają nierozłączni. Wszyscy nazywają ich Wielką Piątką. Są dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Nie zmieniają się, pomimo upływającego czasu.

Jednak z biegiem lat w ich pozornie idealnym życiu pojawiają się pierwsze rysy: problemy z rodzicami, niefortunne wybory, mniejsze lub większe niepowodzenia. W trudnych chwilach każde z nich może się zwrócić o pomoc do reszty przyjaciół, by odzyskać równowagę i sprowadzić swoje życie na właściwe tory. Po skończeniu Atwood School jednak ich dalsza droga okazuje się jeszcze bardziej wyboista. Ścieżki Wielkiej Piątki stopniowo się rozchodzą, wyzwania i porażki stają się coraz poważniejsze, straty dotkliwsze, a wybór właściwych dróg coraz trudniejszy.

W swojej być może najbardziej intrygującej i naszpikowanej emocjami powieści Danielle Steel opowiada chwytającą za serce i zarazem podnoszącą na duchu historię. Rozgrywa się ona na przestrzeni kilku dekad, splata ze sobą losy barwnych bohaterów i porusza temat codziennych trosk, którym czasem, przy odrobinie szczęścia, możemy stawić czoła z niezawodnym przyjacielem u boku.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-13-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Pro­ces na­boru do Atwood School – te wszyst­kie dni otwarte, spo­tka­nia, do­cie­kliwe roz­mowy z mat­kami lub oj­cami, a cza­sem z oboj­giem ro­dzi­ców, prze­świe­tla­nie każ­dego dziecka – po­chła­niał pół roku i do­pro­wa­dzał ro­dzi­ców na skraj sza­leń­stwa. Ro­dzeń­stwo uczniów miało więk­sze szanse, ale i tak naj­bar­dziej li­czyły się mocne strony sa­mego dziecka, nie­za­leż­nie od tego, czy w szkole uczył się już jego brat lub sio­stra. Atwood na­le­żała do nie­licz­nych pry­wat­nych szkół ko­edu­ka­cyj­nych w San Fran­ci­sco – więk­szość tam­tej­szych szkół z tra­dy­cjami przyj­mo­wała albo tylko dziew­czynki, albo tylko chłop­ców – i była je­dyna, która za­pew­niała pełny cykl kształ­ce­nia, od ze­rówki do ma­tury, co czy­niło ją nie­zwy­kle po­żą­daną dla ro­dzi­ców, któ­rzy nie chcieli prze­cho­dzić po raz ko­lejny przez pro­ces na­boru do gim­na­zjum i li­ceum.

Li­sty z de­cy­zją o przy­ję­ciu lub nie­przy­ję­ciu dziecka przy­cho­dziły pod ko­niec marca i były wy­cze­ki­wane z ta­kim sa­mym nie­po­ko­jem jak li­sty z Ha­rvardu czy Yale. Nie­któ­rzy ro­dzice przy­zna­wali, że omal nie po­pa­dli wów­czas w obłęd, utrzy­my­wali jed­nak, że było warto, po­nie­waż Atwood jest wspa­niałą, przy­da­jącą pre­stiżu szkołą, w któ­rej dzieci trak­to­wane są in­dy­wi­du­al­nie i któ­rej ucznio­wie, je­śli ukoń­czą li­ceum, zwy­kle do­stają się na naj­lep­sze uczel­nie, także te na­le­żące do Ivy Le­ague. Umiesz­cze­nie dziecka w Atwood było nie lada wy­czy­nem. Szkoła li­czyła około sze­ściu­set pięć­dzie­się­ciu uczniów, po­ło­żona była w do­sko­na­łym miej­scu, przy Pa­ci­fic He­ights, a na jed­nego na­uczy­ciela przy­pa­dała za­ska­ku­jąco nie­wielka liczba wy­cho­wan­ków. Atwood gwa­ran­to­wała przy­szłą ka­rierę, wstęp do col­lege’u i opiekę psy­cho­loga.

Gdy nad­szedł w końcu wielki dzień roz­po­czę­cia na­uki przez pierw­szo­rocz­nia­ków – była to środa po Świę­cie Pracy – w San Fran­ci­sco pa­no­wał upał nie­ty­powy jak na wrze­sień. Od nie­dzieli tem­pe­ra­tura w dzień prze­kra­czała 32 stop­nie Cel­sju­sza, w nocy nie spa­dała po­ni­żej 20 stopni. Tak upalna po­goda zda­rzała się naj­wy­żej raz czy dwa razy do roku i wszy­scy wie­dzieli, że skoń­czy się, gdy tylko na­staną mgły; bę­dzie wtedy wiał silny, chłodny wiatr, a tem­pe­ra­tura wróci do po­ziomu około 15 stopni w dzień i około 10 stopni w nocy.

Ma­ri­lyn Nor­ton na ogół lu­biła upały, ale te­raz zno­siła je źle, była bo­wiem w dzie­wią­tym mie­siącu ciąży, za dwa dni miała ro­dzić. Ocze­ki­wała dru­giego dziecka, rów­nież chłopca, który za­po­wia­dał się na bar­dzo du­żego no­wo­rodka. Cho­dze­nie spra­wiało jej trud­no­ści, kostki u nóg i stopy tak opu­chły, że uda­wało się wci­snąć na nie tylko gu­mowe ja­ponki. Ma­ri­lyn miała na so­bie ob­szerne białe szorty, te­raz już na nią za cia­sne, i biały T-shirt swego męża, opi­na­jący brzuch. Żadne ubra­nia na nią nie wcho­dziły, ale nie przej­mo­wała się tym, bo dziecko miało się uro­dzić lada chwila. Cie­szyła się, że udało jej się wci­snąć w co­kol­wiek, tak że mo­gła to­wa­rzy­szyć sy­nowi pierw­szego dnia szkoły. Ma­lec bar­dzo się de­ner­wo­wał, dla­tego Ma­ri­lyn chciała być przy nim w tej waż­nej chwili. Gdyby mu­siała je­chać do pracy, Billy’ego od­wió­złby jego oj­ciec Larry; w tym wy­padku chłopca obie­cała ode­brać ze szkoły są­siadka. Billy, jak wszyst­kie dzieci, wo­lał jed­nak być z mamą tego pierw­szego dnia, Ma­ri­lyn była więc szczę­śliwa, że tu jest, a gdy wcho­dzili do no­wo­cze­snego, pięk­nego gma­chu, syn trzy­mał ją mocno za rękę. Nowe bu­dynki szkolne wy­bu­do­wano przed pię­ciu laty przy hoj­nym wspar­ciu fi­nan­so­wym ze strony ro­dzi­ców obec­nych uczniów oraz wdzięcz­nych ro­dzi­ców wy­cho­wan­ków, któ­rym się po­wio­dło w ży­ciu.

Billy rzu­cał matce nie­spo­kojne spoj­rze­nia, kur­czowo przy­ci­ska­jąc małą fut­bo­lówkę. Oboje mieli bujne, krę­cone rude włosy i sze­ro­kie uśmie­chy. Uśmiech Billy’ego spra­wiał, że Ma­ri­lyn także mu­siała się uśmie­chać; ma­lec wy­glą­dał tak uro­czo bez dwóch przed­nich zę­bów. Był wspa­nia­łym, spo­koj­nym dziec­kiem, pra­gną­cym wszyst­kich za­do­wo­lić, za­wsze mi­łym dla matki i lu­bią­cym spra­wiać przy­jem­ność ojcu. Wie­dział, że Larry naj­bar­dziej lubi roz­ma­wiać o spo­rcie. Pa­mię­tał wszystko, co opo­wia­dał mu o każ­dym me­czu. Miał pięć lat i od roku po­wta­rzał, że pew­nego dnia chce grać w fut­bol w 49ers. „Taki jest mój chło­piec!” – mó­wił z dumą Larry Nor­ton, który miał bzika na punk­cie sportu, fut­bolu, bejs­bolu i ko­szy­kówki. W week­endy gry­wał ze swymi klien­tami w golfa i te­nisa. Co­dzien­nie rano su­mien­nie ćwi­czył i za­chę­cał do tego żonę. Ma­ri­lyn, silna i sprawna, grała z nim w te­nisa, do­póki nie zro­biła się w ciąży zbyt gruba, by szybko do­biec i od­bić pi­łeczkę.

Ma­ri­lyn miała trzy­dzie­ści lat. Larry’ego po­znała osiem lat wcze­śniej, gdy po ukoń­cze­niu col­lege’u tra­fiła do tej sa­mej firmy ubez­pie­cze­nio­wej, w któ­rej on pra­co­wał. Był o osiem lat od niej star­szy i bar­dzo przy­stojny. Od razu ją za­uwa­żył i dro­czył się z nią z po­wodu jej ru­dych wło­sów. Wszyst­kie ko­biety w fir­mie uwa­żały, że jest cu­downy, i chciały z nim cho­dzić. Szczę­śliwą zwy­cięż­czy­nią zo­stała Ma­ri­lyn. Po­brali się, gdy miała dwa­dzie­ścia cztery lata. Bar­dzo szybko za­szła w ciążę i uro­dziła Billy’ego; na na­stępne dziecko cze­kała pięć lat. Larry nie po­sia­dał się z ra­do­ści, że bę­dzie to rów­nież chło­piec. Chcieli dać mu na imię Brian.

Larry gry­wał przez krótki czas w bejs­bol w dru­go­li­go­wych ze­spo­łach, od­no­sząc duże suk­cesy. Sły­nął z moc­nego ude­rze­nia, tak że wszy­scy byli prze­ko­nani, iż trafi do ze­społu pierw­szej ligi. Kres jego ka­rie­rze po­ło­żyła kon­tu­zja łok­cia, od­nie­siona pod­czas wy­padku na nar­tach, roz­po­czął więc pracę w ubez­pie­cze­niach. Po­cząt­kowo bar­dzo tym roz­go­ry­czony, za­czął zbyt dużo pić i flir­to­wać z ko­bie­tami. Nie­odmien­nie utrzy­my­wał, że pije tylko dla to­wa­rzy­stwa. Był du­szą każ­dego przy­ję­cia. Po ślu­bie z Ma­ri­lyn po­rzu­cił pracę w fir­mie i po­szedł na swoje. Z na­tury sprze­dawca, zo­stał ma­kle­rem ubez­pie­cze­nio­wym, a za­ło­żona przez niego firma od­nio­sła duży suk­ces, dzięki czemu mógł za­pew­nić ro­dzi­nie wy­godne, luk­su­sowe wręcz ży­cie. Nor­to­no­wie ku­pili oka­zały dom przy Pa­ci­fic He­ights, a Ma­ri­lyn nie wró­ciła już do pracy. Ulu­bio­nymi klien­tami Larry’ego byli pierw­szo­li­gowi za­wod­nicy, któ­rzy mieli do niego za­ufa­nie i stali się te­raz pod­stawą bytu jego firmy. W wieku trzy­dzie­stu ośmiu lat Larry Nor­ton był wła­ści­cie­lem so­lid­nej, sta­bil­nej firmy i cie­szył się do­brą re­pu­ta­cją. Na­dal od­czu­wał roz­cza­ro­wa­nie, że nie zo­stał za­wo­do­wym bejs­bo­li­stą, chęt­nie jed­nak przy­zna­wał, że ży­cie uło­żyło mu się wspa­niale, że ma naj­lep­szą żonę i syna, który pew­nego dnia zo­sta­nie za­wo­do­wym gra­czem, je­śli on bę­dzie miał w tej spra­wie coś do po­wie­dze­nia. Choć jego ży­cie oka­zało się inne, niż pla­no­wał, Larry Nor­ton był szczę­śli­wym czło­wie­kiem. Tego rana nie to­wa­rzy­szył Billy’emu roz­po­czy­na­ją­cemu na­ukę w szkole, po­nie­waż umó­wił się na śnia­da­nie z jed­nym z za­wod­ni­ków 49ers, któ­remu miał sprze­dać do­dat­kowe ubez­pie­cze­nie. W tego ro­dzaju sy­tu­acjach klienci za­wsze mieli pierw­szeń­stwo, zwłasz­cza je­śli byli gwiaz­dami. W szkole po­ja­wiło się zresztą nie­wielu oj­ców, Billy nie miał więc żalu. Oj­ciec obie­cał mu piłkę z au­to­gra­fem i kilka kart ze zdję­ciem za­wod­nika, z któ­rym miał zjeść śnia­da­nie; karty przy­da­dzą się na wy­mianę. Pod­nie­cony tym Billy cie­szył się, że przy­szedł do szkoły tylko z mamą.

Na­uczy­cielka sto­jąca w drzwiach ze­rówki, gdzie zbie­rali się pierw­szo­rocz­niacy, spoj­rzała na chłopca z cie­płym uśmie­chem, on zaś zer­k­nął na nią nie­śmiało, wciąż trzy­ma­jąc matkę za rękę. Na­uczy­cielka, ładna i młoda, miała dłu­gie blond włosy. Wy­glą­dała na świeżo upie­czoną ab­sol­wentkę col­lege’u. Z iden­ty­fi­ka­tora wy­ni­kało, że jest asy­stentką na­uczy­cielki i ma na imię Pam. Billy rów­nież miał iden­ty­fi­ka­tor. Po wej­ściu do bu­dynku Ma­ri­lyn za­pro­wa­dziła syna do jego klasy, gdzie ba­wiło się już kil­ka­na­ścioro dzieci. Na­uczy­cielka od razu przy­wi­tała się z nim i za­py­tała, czy chciałby zo­sta­wić piłkę w swo­jej szafce, aby mieć ręce wolne do za­bawy. Była to Miss June, mniej wię­cej w wieku Ma­ri­lyn.

Billy za­wa­hał się, a po­tem prze­cząco po­krę­cił głową. Bał się, że ktoś ukrad­nie mu piłkę. Ma­ri­lyn za­pew­niła go, że tak się nie sta­nie, i na­mó­wiła, aby po­szedł za radą na­uczy­cielki. Po­mo­gła mu zna­leźć szafkę w rzę­dzie otwar­tych sza­fek, gdzie inne dzieci już zło­żyły swoje rze­czy. Gdy wró­cili do klasy, Miss June za­pro­po­no­wała, aby Billy po­ba­wił się kloc­kami, do­póki nie przyj­dzie reszta ko­le­gów. Za­sta­na­wiał się nad pro­po­zy­cją, nie spusz­cza­jąc oczu z matki, która ła­god­nie po­pchnęła go do przodu.

– W domu lu­bisz się ba­wić kloc­kami – przy­po­mniała. – A ja ni­g­dzie nie zniknę. Dla­czego nie chcesz się po­ba­wić? Będę tu cały czas.

Po­ka­zała sy­nowi małe krze­sełko i z wy­raźną trud­no­ścią opa­dła na nie, my­śląc przy tym, że trzeba bę­dzie dźwigu, żeby ją stąd pod­nieść. Miss June za­pro­wa­dziła Billy’ego do ką­cika z kloc­kami, a on za­brał się do bu­do­wa­nia z naj­więk­szych cze­goś w ro­dzaju twier­dzy. Był du­żym chłop­cem, wy­so­kim i sil­nym, co bar­dzo cie­szyło jego ojca. Larry bez trudu po­tra­fił wy­obra­zić so­bie syna jako fut­bo­li­stę i spra­wił, że stało się to rów­nież ma­rze­niem Billy’ego od chwili, gdy był już na tyle duży, że można było z nim po­waż­nie roz­ma­wiać. Larry ma­rzył o ka­rie­rze pił­kar­skiej dla syna, za­nim jesz­cze do­rodny, pię­cio­ki­lo­gra­mowy chło­piec przy­szedł na świat. Billy był ma­syw­niej­szej bu­dowy niż więk­szość jego ró­wie­śni­ków, a przy tym ła­godny i czuły. Ni­gdy nie prze­ja­wiał agre­sji wo­bec in­nych dzieci, a pod­czas re­kru­ta­cji do Atwood wy­warł na ko­mi­sji bar­dzo do­bre wra­że­nie. Oka­zał się nie tylko sprawny ru­chowo, lecz także zna­ko­mi­cie roz­gar­nięty. Ma­ri­lyn wciąż z tru­dem mo­gła wy­obra­zić so­bie, że drugi syn bę­dzie rów­nie wspa­niały jak pierw­szy. Billy był prze­cież naj­wspa­nial­szy. Te­raz za­jął się kloc­kami i za­po­mniał o matce, pod­czas gdy ona sie­działa w nie­wy­god­nej po­zy­cji na krze­sełku, ob­ser­wu­jąc wcho­dzące do klasy dzieci.

Za­uwa­żyła ciem­no­wło­sego chłopca o nie­bie­skich oczach, niż­szego i szczu­plej­szego niż Billy. Za pa­sek krót­kich spode­nek miał wci­śnięty mały re­wol­wer, a do ko­szuli przy­piętą gwiazdę sze­ryfa. Po­my­ślała, że tego ro­dzaju za­bawki nie są do­zwo­lone w szkole, ale naj­wy­raź­niej umknęły uwa­dze Miss Pam, wi­ta­ją­cej w drzwiach gro­madkę jed­no­cze­śnie wcho­dzą­cych dzieci. Sean rów­nież był z matką, ładną blon­dynką w dżin­sach i bia­łym T-shir­cie, o kilka lat star­szą od Ma­ri­lyn. Tak jak Billy Sean trzy­mał matkę za rękę, a kilka chwil póź­niej zo­sta­wił ją, aby za­jąć się kloc­kami, matka zaś ob­ser­wo­wała go z uśmie­chem. Sean i Billy za­częli się ba­wić ra­mię przy ra­mie­niu, pod­kra­da­jąc so­bie klocki, lecz nie zwra­ca­jąc na sie­bie więk­szej uwagi.

Kilka mi­nut póź­niej Miss June za­uwa­żyła re­wol­wer i ru­szyła po­roz­ma­wiać z Se­anem, ob­ser­wo­wana przez matkę chłopca. Con­nie O’Hara wie­działa, że syn nie bę­dzie mógł za­trzy­mać tej za­bawki w szkole. W Atwood uczył się w siód­mej kla­sie jej star­szy syn, Ke­vin, znała więc obo­wią­zu­jące w szkole za­sady. Sean upie­rał się jed­nak, że musi za­brać ze sobą re­wol­wer. Con­nie sama uczyła w szkole przed za­mąż­pój­ściem i zda­wała so­bie sprawę z obo­wią­zu­ją­cych w ta­kich pla­ców­kach re­guł, ale po­nie­waż nie udało jej się prze­ko­nać Se­ana do zo­sta­wie­nia „broni” w domu, po­sta­no­wiła po­zo­sta­wić roz­wią­za­nie pro­blemu na­uczy­cielce. Miss June po­de­szła do chłopca z mi­łym uśmie­chem.

– Scho­wamy to w two­jej szafce, Se­anie, do­brze? Mo­żesz za­trzy­mać gwiazdę sze­ryfa.

– Nie chcę, żeby ktoś za­brał moją broń – od­parł Sean, pa­trząc su­rowo na na­uczy­cielkę.

– Dajmy ją więc two­jej ma­mie. Odda ci broń, gdy bę­dzie cię od­bie­rała z za­jęć. Ale w two­jej szafce re­wol­wer też bę­dzie bez­pieczny – za­pew­niła Miss June, choć nie mo­gła wy­klu­czyć, że chło­piec prze­krad­nie się w któ­rymś mo­men­cie do szafki i znów włoży re­wol­wer za pa­sek spode­nek.

– Mogę go po­trze­bo­wać – oznaj­mił Sean, zma­ga­jąc się z du­żym kloc­kiem, który chciał uło­żyć na szczy­cie pi­ra­midki. Mimo za­le­d­wie prze­cięt­nego wzro­stu i szczu­płej bu­dowy był sil­nym chłop­cem. – Może będę mu­siał ko­goś aresz­to­wać – wy­ja­śnił.

Miss June z po­wagą ski­nęła głową.

– Ro­zu­miem, ale nie są­dzę, że­byś mu­siał ko­goś tu aresz­to­wać. Wszy­scy twoi ko­le­dzy to fajni fa­ceci.

– Może do szkoły przyj­dzie ja­kiś zło­dziej albo inny zły czło­wiek.

– Nie po­zwo­limy na to. Tu nie przy­cho­dzą źli lu­dzie. Od­dajmy re­wol­wer ma­mie – na­ka­zała Miss June sta­now­czo.

Sean pa­trzył jej w oczy, oce­nia­jąc, na ile po­waż­nie ona mówi, i do­szedł do wnio­sku, że mówi se­rio. Nie po­do­bało mu się to, ale po­woli wy­jął re­wol­wer zza pa­ska i po­dał na­uczy­cielce, która po­de­szła do Con­nie i wrę­czyła jej „broń”. Con­nie, sto­jąca obok cię­żar­nej matki Billy’ego, prze­pro­siła Miss June, wsu­nęła re­wol­wer do to­rebki i usia­dła na krze­sełku koło Ma­ri­lyn.

– Wie­dzia­łam, że tak bę­dzie. Znam za­sady. Mam tu syna w siód­mej kla­sie. Ale Sean nie chciał wyjść bez tego z domu. – Uśmiech­nęła się do Ma­ri­lyn z za­kło­po­ta­niem.

– Billy przy­niósł swoją piłkę. Wło­żył ją do szafki. – Ma­ri­lyn wska­zała głową syna ba­wią­cego się obok Se­ana.

– Ma wspa­niałą rudą czu­prynę – po­wie­działa z za­chwy­tem Con­nie.

Chłopcy ba­wili się spo­koj­nie, nic nie mó­wiąc, gdy do ką­cika z kloc­kami po­de­szła dziew­czynka, istne uoso­bie­nie ide­ału ma­łej dziew­czynki. Miała piękne, dłu­gie ja­sne włosy, całe w lo­kach, i duże nie­bie­skie oczy, a na so­bie ładną ró­żową su­kienkę, białe skar­petki i ró­żowe la­kierki. Wy­glą­dała jak anioł. Od razu, bez słowa, wy­jęła z rąk Billy’ego naj­więk­szy klo­cek i uznała go za swój. Chło­piec na­wet nie za­pro­te­sto­wał. Gdy tylko usta­wiła klo­cek za­brany Billy’emu, zo­ba­czyła, że Sean chce do­ło­żyć ko­lejny klo­cek do bu­do­wa­nej przez sie­bie twier­dzy, i też mu go za­brała. Rzu­ciła przy tym obu ko­le­gom spoj­rze­nie ostrze­ga­jące, żeby z nią nie za­dzie­rali, i przy­stą­piła do gro­ma­dze­nia kupki kloc­ków, pod­czas gdy chłopcy pa­trzyli na nią zdu­mieni.

– To wła­śnie po­doba mi się w ko­edu­ka­cji – szep­nęła Con­nie do matki Billy’ego. – W ten spo­sób wcze­śnie uczą się ra­dzić so­bie także z dziew­czyn­kami, jak w praw­dzi­wym ży­ciu, nie tylko z sa­mymi chłop­cami.

Billy wy­glą­dał tak, jakby za chwilę miał się roz­pła­kać, po­nie­waż dziew­czynka za­brała mu jesz­cze je­den klo­cek, a Sean rzu­cił jej po­nure spoj­rze­nie, gdy zro­biła to samo jemu.

– Do­brze, że re­wol­wer mam w to­rebce. On na pewno za­raz by ją za to aresz­to­wał. Mam tylko na­dzieję, że jej nie ude­rzy – po­wie­działa Con­nie.

Ko­biety ob­ser­wo­wały swych sy­nów, pod­czas gdy blond anioł, czy może de­mon, bu­do­wał klo­cek po klocku wła­sną twier­dzę, nie przej­mu­jąc się chłop­cami. Dziew­czynka – na jej iden­ty­fi­ka­to­rze wid­niały dwa imiona, „Ga­brielle” i „Gabby” – nie­po­dziel­nie kró­lo­wała te­raz w ką­ciku z kloc­kami; chłopcy się pod­dali. Po­trzą­sała dłu­gimi blond lo­kami, oni zaś pa­trzyli na nią oszo­ło­mieni.

Do ką­cika po­de­szła druga dziew­czynka, za­trzy­mała się na dwie se­kundy, po czym skie­ro­wała się do są­sied­niego ką­cika ku­chen­nego. Za­częła uwi­jać się mię­dzy garn­kami i pa­tel­niami, otwie­rała i za­my­kała drzwiczki pie­kar­nika, wkła­dała różne rze­czy do pie­cyka i do lo­dówki. Miała miłą twa­rzyczkę i brą­zowe włosy, sta­ran­nie za­ple­cione w dwa war­ko­cze. Ubrana była w ogrod­niczki, te­ni­sówki i czer­wony T-shirt. Po­chło­nięta za­bawą, zda­wała się nie zwra­cać uwagi na inne dzieci, ale cała trójka uważ­nie się przy­pa­try­wała, jak do dziew­czynki pod­cho­dzi ko­bieta w gra­na­to­wym ko­stiu­mie i ca­łuje ją na do wi­dze­nia. Ko­bieta miała ta­kie same brą­zowe włosy jak córka, tylko upięte w kok. Mimo upału ubrana była w ża­kiet, białą je­dwabną bluzkę, poń­czo­chy i pan­to­fle na wy­so­kich ob­ca­sach. Wy­glą­dała na ban­kowca, praw­niczkę bądź sze­fową firmy. A jej córka spra­wiała wra­że­nie, jakby zu­peł­nie nie przej­mo­wała się tym, że matka zo­sta­wia ją samą. Naj­wy­raź­niej przy­wy­kła do jej nie­obec­no­ści, w prze­ci­wień­stwie do obu chłop­ców, któ­rzy chcieli, by matki zo­stały z nimi.

Dziew­czynka z war­ko­czy­kami miała na imię, jak gło­sił iden­ty­fi­ka­tor, Iz­zie. Gdy za jej matką za­mknęły się drzwi, obaj chłopcy po­de­szli nie­pew­nie do Iz­zie. Ta druga dziew­czynka bu­dziła w nich strach, zi­gno­ro­wali ją więc i zo­sta­wili w ką­ciku z kloc­kami. Nie­ważne, że była ładna, skoro oka­zała się nie­miła. Iz­zie, krzą­ta­jąca się po kuchni, wy­da­wała się bar­dziej przy­stępna.

– Co ro­bisz? – za­py­tał ją Billy.

– Lunch – od­parła, ob­rzu­ca­jąc go spoj­rze­niem mó­wią­cym, że od­po­wiedź jest prze­cież oczy­wi­sta. – Na co masz ochotę?

W ką­ciku ku­chen­nym stały ko­szyki z pla­sti­ko­wym je­dze­niem; Iz­zie wyj­mo­wała atrapy pro­duk­tów i po­traw z lo­dówki i pie­kar­nika, po czym ukła­dała je na ta­ler­zach. Obok stał stół pik­ni­kowy. Ze­rówka w Atwood była wspa­niale wy­po­sa­żona w za­bawki. Nie­zmien­nie ro­biło to wra­że­nie na zwie­dza­ją­cych pla­cówkę ro­dzi­cach. Na te­re­nie szkoły znaj­do­wał się rów­nież ogromny plac za­baw i ob­szerna sala gim­na­styczna z pierw­szo­rzęd­nym sprzę­tem spor­to­wym. Bar­dzo po­do­bało się to ojcu Billy’ego, Larry’emu, Ma­ri­lyn na­to­miast naj­bar­dziej przy­padł do gu­stu pro­gram na­ucza­nia. Chciała, aby Billy na­uczył się cze­goś wię­cej niż tylko gry w piłkę. Larry był spryt­nym biz­nes­me­nem i ge­nial­nym sprze­dawcą, miał nie­zwy­kły wdzięk, ale nie wy­niósł wiele ze szkoły. Ma­ri­lyn pra­gnęła mieć pew­ność, że w wy­padku jej syna sta­nie się ina­czej.

– Se­rio? – za­py­tał Billy, aby się upew­nić, czy cho­dzi o praw­dziwy lunch. W jego sze­roko otwar­tych oczach ma­lo­wała się dzie­cięca uf­ność i na­iw­ność.

Iz­zie ro­ze­śmiała się.

– Oczy­wi­ście, że nie, głupku – zbesz­tała go żar­to­bli­wie. – To tylko na niby. Co byś chciał zjeść? – Spra­wiała wra­że­nie, że na­prawdę ją to ob­cho­dzi.

– Och... Po­pro­szę ham­bur­gera i hot doga, z ke­czu­pem i musz­tardą, i z fryt­kami. Bez ogór­ków – zło­żył za­mó­wie­nie Billy.

– Już się robi – rzu­ciła rze­czowo Iz­zie, po czym wrę­czyła mu ta­lerz, na któ­rym pię­trzyła się sterta je­dze­nia, i wska­zała stół.

Billy usiadł, a wtedy przy­szła ko­lej na Se­ana. Iz­zie od­ru­chowo za­częła mat­ko­wać chłop­com, trosz­czyć się o nich.

– A co ty zjesz? – za­py­tała z uśmie­chem.

– Pizzę – od­po­wie­dział z po­wagą Sean. – I lody z go­rą­cym so­sem cze­ko­la­do­wym.

Iz­zie miała w ma­ga­zy­nie pla­sti­ko­wego je­dze­nia i jedno, i dru­gie, od razu więc mu po­dała. Wy­glą­dała jak ku­charz przy­go­to­wu­jący pro­ste da­nia w ba­rze szyb­kiej ob­sługi. I wtedy w ką­ciku ku­chen­nym po­ja­wił się anioł w ró­żo­wej su­kience i błysz­czą­cych ró­żo­wych bu­ci­kach.

– Czy twój oj­ciec ma re­stau­ra­cję? – za­py­tała za­cie­ka­wiona Gabby. Iz­zie bo­wiem do­sko­nale ra­dziła so­bie w kuchni i spra­wiała wra­że­nie zna­ją­cej się na rze­czy.

– Nie. Jest praw­ni­kiem. Po­maga bied­nym lu­dziom, któ­rych ktoś skrzyw­dził. Pra­cuje dla ACLU. Mama też jest praw­ni­kiem, pra­cuje dla firm. Dzi­siaj mu­siała iść do sądu, dla­tego nie mo­gła tu zo­stać. Mu­siała zło­żyć wnio­sek. Mama nie umie go­to­wać, ale tata umie.

– Mój tata sprze­daje sa­mo­chody. Mama do­staje co roku no­wego ja­gu­ara. Wy­glą­dasz na do­brą ku­charkę – po­wie­dział uprzej­mie anioł.

Gabby wy­da­wała się o wiele bar­dziej za­in­te­re­so­wana Iz­zie niż chłop­cami. Co prawda dziew­czynki trzy­mały się zwy­kle ra­zem i miały po­dobne za­in­te­re­so­wa­nia, a chłopcy two­rzyli od­rębną grupę, ale prze­cież wszy­scy byli w jed­nej kla­sie i w pe­wien spo­sób na­wza­jem się tem­pe­ro­wali.

– Czy mogę do­stać ma­ka­ron z se­rem? I pączka? – za­py­tała Gabby, po­ka­zu­jąc pla­sti­ko­wego pączka z ró­żową po­sypką.

Iz­zie po­dała jej ta­lerz z ma­ka­ro­nem i pączka na ró­żo­wej tacy. Gabby po­cze­kała, aż Iz­zie weź­mie dla sie­bie pla­sti­ko­wego ba­nana i pączka z cze­ko­ladą, a po­tem oby­dwie do­łą­czyły do chłop­ców. Sie­dzieli przy stole ni­czym czwórka przy­ja­ciół, któ­rzy spo­tkali się na lun­chu.

Za­czy­nali wła­śnie uda­wać, że je­dzą przy­go­to­wany przez Iz­zie po­si­łek, gdy pod­biegł do nich wy­soki, szczu­pły chło­piec. Miał pro­ste ja­sne włosy, a na so­bie białą ko­szulę z koł­nie­rzy­kiem z ro­gami przy­pi­na­nymi na gu­ziki oraz nie­na­gan­nie wy­pra­so­wane spodnie w ko­lo­rze khaki. Wy­glą­dał na star­szego niż inne dzieci, ra­czej na ucznia dru­giej klasy niż malca z ze­rówki.

– Spóź­ni­łem się na lunch? – wy­rzu­cił z sie­bie bez tchu.

Iz­zie uśmiech­nęła się do niego.

– Oczy­wi­ście, że nie – za­pew­niła. – Co chciał­byś zjeść?

– Ka­napkę z in­dy­kiem i ma­jo­ne­zem na bia­łym chle­bie.

Iz­zie po­dała mu coś, co z grub­sza przy­po­mi­nało ka­napkę, i do­rzu­ciła garść chip­sów ziem­nia­cza­nych, a chło­piec usiadł przy stole. Zer­k­nął na swoją matkę, która wła­śnie wy­cho­dziła z klasy z te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym przy­ci­śnię­tym do ucha. Wy­da­wała ko­muś po­le­ce­nia i bar­dzo się gdzieś śpie­szyła.

– Moja mama od­biera dzieci, gdy się ro­dzą. Te­raz ko­muś mają uro­dzić się tro­jaczki. Dla­tego nie mo­gła zo­stać ze mną. Tata jest psy­chia­trą, roz­ma­wia z ludźmi, je­śli są sza­leni albo smutni. – Chło­piec, na któ­rego iden­ty­fi­ka­to­rze wid­niało imię „Andy”, spra­wiał wra­że­nie po­waż­nego. Włosy miał ob­cięte jak do­ro­sły i był do­brze wy­cho­wany. Po skoń­czo­nym „po­siłku” po­mógł Iz­zie od­nieść wszystko do kuchni.

Tym­cza­sem Miss Pam wró­ciła już do klasy i wraz z Miss June po­pro­siły wszyst­kie dzieci, by usia­dły w kole. Tych pię­cioro, któ­rzy „je­dli lunch” przy stole pik­ni­ko­wym, za­sia­dło jedno obok dru­giego; już się prze­cież znało. Gdy na­uczy­cielki roz­da­wały in­stru­menty mu­zyczne i ob­ja­śniały, jak one dzia­łają, Gabby ści­skała Iz­zie za rękę i uśmie­chała się do no­wej przy­ja­ciółki.

Po za­po­zna­niu się z in­stru­men­tami dzieci do­stały sok i cia­steczka, a po­tem wy­szły na plac za­baw. Matki, które z nimi zo­stały, rów­nież po­czę­sto­wano so­kiem i ciast­kami, ale Ma­ri­lyn od­mó­wiła, wy­ja­śnia­jąc, że te­raz na­wet woda przy­pra­wia ją o zgagę. Nie mo­gła już do­cze­kać się na­ro­dzin dziecka. Prze­pra­sza­jąc, ma­so­wała so­bie brzuch, a po­zo­stałe ko­biety pa­trzyły na nią ze współ­czu­ciem. W tym upale wy­glą­dała na znę­kaną.

Matki sie­działy w ma­łych gru­pach w ro­gach klasy. Do Ma­ri­lyn i Con­nie do­łą­czyła już wcze­śniej matka Gabby. Wy­glą­dała młodo i była ude­rza­jąco piękna. Miała uta­pi­ro­wane blond włosy, białą ba­weł­nianą mi­ni­spód­niczkę i buty na wy­so­kich ob­ca­sach. Głę­boki de­kolt jej ró­żo­wego T-shirtu od­sła­niał ro­wek mię­dzy pier­siami. Uma­lo­wana i uper­fu­mo­wana wy­róż­niała się wśród in­nych ma­tek, ale nic so­bie z tego nie ro­biła. Przed­sta­wiła się jako Judy. Była miła, przy­ja­ciel­ska i pełna współ­czu­cia dla Ma­ri­lyn. Wy­znała, że w cza­sie ostat­niej ciąży przy­było jej dwa­dzie­ścia pięć ki­lo­gra­mów. Miała trzy­let­nią có­reczkę Mi­chelle, dwa lata młod­szą od Gabby. Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak bar­dzo kie­dyś przy­brała na wa­dze, naj­wy­raź­niej po­zbyła się zbęd­nych ki­lo­gra­mów i miała fan­ta­styczną fi­gurę. Wy­zy­wa­jąca, ale bar­dzo ładna, wy­glą­dała na ko­bietę jesz­cze przed trzy­dziestką. Wspo­mniała coś o kon­kur­sach pięk­no­ści, w któ­rych brała udział w cza­sie stu­diów, co mo­gło być prawdą, zwa­żyw­szy na jej urodę. Po­wie­działa, że przed dwoma laty wraz z ro­dziną mu­siała prze­pro­wa­dzić się do San Fran­ci­sco z po­łu­dnio­wej Ka­li­for­nii i że tę­skni za upa­łami, dla­tego bar­dzo po­doba jej się taka go­rąca je­sień.

Trzy ko­biety roz­ma­wiały o pod­wo­że­niu dzieci do szkoły na zmianę i miały na­dzieję, że znajdą jesz­cze dwie ochot­niczki, tak żeby każda z nich mo­gła jeź­dzić tylko raz w ty­go­dniu. Judy, matka Gabby, do­dała, że w swoje dni bę­dzie mu­siała za­bie­rać ze sobą trzy­let­nią có­reczkę, ale bę­dzie jeź­dziła va­nem, tak że dla wszyst­kich dzieci star­czy miejsc z pa­sami bez­pie­czeń­stwa. Ma­ri­lyn po­in­for­mo­wała, że nie bę­dzie w sta­nie jeź­dzić przez pierw­sze ty­go­dnie po uro­dze­niu dziecka, ale z przy­jem­no­ścią się tym zaj­mie, gdy tylko bę­dzie mo­gła za­bie­rać nie­mow­laka ze sobą.

Con­nie zgo­dziła się zor­ga­ni­zo­wać pod­wo­że­nie dzieci, po­nie­waż ro­biła już to wcze­śniej, gdy jej siód­mo­kla­si­sta był młod­szy. Przez chwilę miała na­dzieję, że rano bę­dzie od­wo­ził Se­ana do szkoły jego brat, Ke­vin, ale chłopcy roz­po­czy­nali na­ukę o róż­nych go­dzi­nach, a po­nadto Ke­vin nie chciał za­wra­cać so­bie głowy młod­szym bra­tem, dla­tego ka­te­go­rycz­nie od­mó­wił. Pod­wo­że­nie dzieci na zmianę było więc ważne tak samo dla Con­nie, jak dla po­zo­sta­łych ma­tek.

Po po­wro­cie dzieci z placu za­baw przy­szła pora na gło­śne czy­ta­nie. Ma­lu­chy w na­pię­ciu słu­chały opo­wiastki czy­ta­nej przez Miss June, a matki mo­gły już wyjść, obie­caw­szy, że wrócą po po­łu­dniu, gdy za­ję­cia się skoń­czą. Billy i Sean byli nieco za­nie­po­ko­jeni, ale Iz­zie i Gabby z uwagą słu­chały Miss June, trzy­ma­jąc się za ręce. Na placu za­baw przy­rze­kły so­bie, że będą naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Chłopcy bie­gali wów­czas do­okoła i krzy­czeli, a dziew­czynki ba­wiły się na huś­taw­kach.

– Sły­sza­ły­ście o ze­bra­niu dziś wie­czo­rem? – za­py­tała Con­nie inne matki, gdy ko­biety zna­la­zły się już na ze­wnątrz, tak że dzieci nie mo­gły ich usły­szeć. – To ze­bra­nie w za­sa­dzie dla ro­dzi­ców uczniów star­szych klas. – Con­nie zni­żyła głos. – La­tem po­wie­sił się uczeń tej szkoły, z dru­giej klasy li­ceum, na­prawdę miły dzie­ciak. Ke­vin go znał, choć tam­ten, czło­nek dru­żyny bejs­bo­lo­wej, był o trzy lata od niego star­szy. Ro­dzice i szkoła wie­dzieli, że miał mnó­stwo pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych, ale i tak wszy­scy prze­żyli wstrząs. Za­pro­szono psy­cho­loga, aby po­roz­ma­wiał z ro­dzi­cami o tym, jak roz­po­znać u dzieci oznaki za­mia­rów sa­mo­bój­czych i od­po­wied­nio za­re­ago­wać.

– Przy­naj­mniej nie mu­simy się mar­twić o na­sze dzieci, są jesz­cze za małe na coś ta­kiego – po­wie­działa Judy z wi­doczną ulgą. – Cią­gle usi­łuję od­uczyć Mi­chelle mo­cze­nia się w nocy. Co ja­kiś czas jej się to zda­rza, ale ona ma do­piero trzy lata. Nie są­dzę, żeby sa­mo­bój­stwo w wieku trzech czy pię­ciu lat było moż­liwe – do­rzu­ciła bez­tro­sko.

– Nie, ale w wy­padku ośmio- czy dzie­wię­cio­lat­ków to już inna sprawa – rze­kła Con­nie po­nuro. – Nie boję się o Ke­vina, ale cza­sami za­cho­wuje się jak sza­lony. Nie jest tak spo­kojny jak Sean, ni­gdy nie był. Nie znosi sto­so­wa­nia się do re­guł. Ten chło­piec, który się za­bił, był na­prawdę mi­łym dziec­kiem.

– Ro­dzice są roz­wie­dzeni? – za­py­tała Ma­ri­lyn, pa­trząc zna­cząco.

– Nie – od­parła spo­koj­nie Con­nie. – Do­bra ro­dzina, do­bre, trwałe mał­żeń­stwo, matka nie pra­cuje. Chyba nie przy­pusz­czali, że coś ta­kiego może się zda­rzyć. My­ślę, że chło­piec roz­ma­wiał z psy­cho­lo­giem szkol­nym, ale głów­nie o pro­ble­mach z do­trzy­ma­niem kroku kla­sie. Wszyst­kim się przej­mo­wał. Za­wsze pła­kał, gdy jego dru­żyna bejs­bo­lowa prze­grała. Moim zda­niem w domu wy­wie­rano na niego za dużą pre­sję. Ale ro­dzina jest po­rządna. Chło­piec był je­dy­na­kiem.

Ma­ri­lyn i Judy wy­da­wały się po­ru­szone sło­wami Con­nie, ale zgo­dziły się, że te­mat ze­bra­nia ich nie do­ty­czy, i wy­ra­ziły na­dzieję, że ni­gdy nie bę­dzie do­ty­czył. Po pro­stu przy­kro było sły­szeć, że ko­muś przy­tra­fiło się ta­kie nie­szczę­ście. Było nie do po­my­śle­nia, aby któ­reś z ich dzieci po­peł­niło sa­mo­bój­stwo. I tak prze­cież się mar­twiły, że dzieci spo­tka coś złego, że utoną na ba­se­nie, za­cho­rują lub będą miały wy­pa­dek w ro­dzaju tych, ja­kie zda­rzają się ma­łym dzie­ciom. Sa­mo­bój­stwo było, ku ich wiel­kiej uldze, czymś z in­nego świata.

Con­nie obie­cała za­dzwo­nić, gdy znaj­dzie jesz­cze dwie osoby chętne do pod­wo­że­nia dzieci, po czym ko­biety się ro­ze­szły. Zo­ba­czyły się jesz­cze tego dnia, gdy każda z nich była w swoim sa­mo­cho­dzie, i po­ma­chały do sie­bie. Iz­zie i Gabby wy­bie­gły w pod­sko­kach ze szkoły, trzy­ma­jąc się za ręce, a Gabby opo­wie­działa matce, jak do­brze się ba­wiły tego dnia. To samo opo­wie­działa Iz­zie swej opie­kunce, która po nią przy­je­chała. Billy wy­szedł ze szkoły, przy­ci­ska­jąc do sie­bie kur­czowo piłkę wy­jętą ze szkol­nej szafki. Sean po­pro­sił matkę o re­wol­wer sze­ryfa w chwili, gdy wsiadł do sa­mo­chodu. Andy’ego ode­brała go­spo­sia, po­nie­waż jego ro­dzice byli jesz­cze w pracy.

Wszy­scy pię­cioro uwa­żali, że pierw­szy dzień w szkole Atwood był wspa­niały; po­do­bały im się na­uczy­cielki, cie­szyli się, że mają no­wych przy­ja­ciół. Ma­ri­lyn uznała, że warto było przejść całą tę żmudną pro­ce­durę na­boru. W dro­dze po­wrot­nej ze szkoły ode­szły jej wody i po­czuła pierw­sze bóle po­ro­dowe. Bria­nowi spieszno było na świat. Uro­dził się w nocy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: