Przypływ. Magazyn literacki, nr 004/2021 - ebook
Przypływ. Magazyn literacki, nr 004/2021 - ebook
Przypływ to polskojęzyczny magazyn literacko-publicystyczny. Znakomita poezja i proza dostarczająca potężnej fali wzruszeń i refleksji. Artystyczny Gulfstream na Florydzie!
TONA DOBREGO CZYTANIA:
• zjawiskowa poezja Janusza
• hitlerowska dywersja w dolnośląskiej kopalni
• natchnione wiersze Kazimierza
• rewelacyjna eskapada żeglarska dwóch sowieckich emigrantów
• niecodzienne opowiadania Grzegorza
• poruszające ostatnie słowo mordercy
• balsamiczne opowiadania Anny
• niezmiernie zajmujące lisowskie bajdy
• chichotliwe limeryki niezawodnej Renezji
• aromatyczna chińska herbata w japońskiej kamionce
• polska oda do radości – Anatola
W numerze: Janusz Kukliński, Aleksander Janowski, Jan Cichocki, Marta Kisielewicz, Kazimierz Kochański, Władimir Kunin, Anatolij Krym, Grzegorz Pełczyński, Anna Kłosowska, Renezja, Anatol Diaczyński.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8119-758-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JANUSZ KUKLIŃSKI urodził się 10 stycznia 1945 roku jako syn oficera Armii Krajowej i profesora Politechniki Warszawskiej Edwarda Kuklińskiego oraz pochodzącej z rodziny ziemiańskiej Adeli z Piątkowskich. Ukończył XIV Liceum Ogólnokształcące w Warszawie. Uczęszczał na zajęcia teatralne i marzył o aktorstwie, ale pod wpływem rodziny zdecydował się studiować handel zagraniczny w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Po trzech latach porzucił studia handlowe i rozpoczął naukę na wydziale germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Po ukończeniu studiów podjął pracę w warszawskiej redakcji telewizji NRD. Po czterech latach przeniósł sie do Lublina, gdzie przez kilkanaście lat prowadził odziedziczone po stryju gospodarstwo ogrodnicze.
W roku 1970 poznał Edwarda Stachurę, z którym połączyła go serdeczna przyjaźń trwająca aż do samobójczej śmierci poety. Od tego momentu zaczął zbierać pamiątki, artykuły oraz prace poświęcone Stachurze oraz coraz częściej udzielać się w wydarzeniach kulturalnych związanych z poezją śpiewaną.
Z czasem jego utwory przybrały formę „Dokumentacji życia i twórczości Edwarda Stachury”, a rodzinne gospodarstwo Kuklińskich stało się przystanią na drodze nie tylko sympatyków poezji Stachury, ale też wielu poetów i artystów, by zamienić się w Poetycki Zakład Ogrodniczy – PZO. Każdy mógł tu przyjechać i spędzić czas na czytaniu poezji, śpiewaniu i długich nocnych rozmowach. Poetycki Zakład Ogrodniczy w okresie świetności – w połowie lat 80. – zrzeszał kilkaset osób z całej Polski, które spotykały się nie tylko w gospodarstwie na lubelskim Sławinku, ale również podczas licznych wydarzeń kulturalnych w całym kraju.
Po zamknięciu gospodarstwa w roku 1993 Janusz Kukliński zajął się życiem rodzinnym, tłumaczeniami z języka niemieckiego oraz pisaniem tekstów literackich i wierszy. Pisał również artykuły na tematy religijne i pracował społecznie jako koordynator programów kulturalnych w Domu Pomocy Społecznej im. Matki Teresy.
Mimo że urodził się, wychował i spędził pierwsze 30 lat życia w Warszawie, Lublin stał się miejscem, gdzie pracował, tworzył i pomagał potrzebującym. Był bibliofilem, erudytą, absolutnym znawcą twórczości Edwarda Stachury, niezrównanym poetą, znakomitym tłumaczem, językowym purystą i urodzonym gawędziarzem. Bawił się słowami, tworzył niepowtarzalne neologizmy, odkrywając pierwotny sens słów.
Zmarł na skutek choroby nowotworowej 12 listopada 2018 roku. Na płycie nagrobnej wyryto inskrypcję ze zwrotką z jednego z jego wierszy:
_Strzeż mnie, Panie, jak źrenicy,
bądź moją powieką.
Zanim znów stanę się niczym,
nim nade mną wieko.
Bądź mi jak Samarytanin:
poranienia opatrz.
I zaprowadź do krainy,
gdzie nie stąpa stopa.__Wiersze to zaledwie gra słów i jeśli ta gra się powiedzie,
słowa stają się balsamem leczącym duszę.
_
Anatolij Krym, _Ukraińska kabała_, przekład Jan Cichocki
Rozmowa z samym sobą
– Co robisz?
– Wierzę w Boga.
– Jak to robisz?
– Jak to?
– Skąd wiesz, że wie o tobie?
– Wie przecież o każdym.
– A skąd wiesz, że cię słyszy?
– Bo mi to obiecał.
– Nic a nic nie rozumiem.
– Bo to niepojęte.
– Co robisz oprócz tego?
– Rano ścielę łóżka, wychodzę z psem na spacer, obieram kartofle,
smaruję kromkę smalcem, dosypuję węgla.
I słucham, jak przemijam. Czasem piszę słowa. Oprócz tego się modlę:
za i o.
I milczę.Stara bieda
_Maćkowi M._
_
_
U nas, Stary, wciąż wszystko
jak na starym zdjęciu.
Anioł u abażuru
precz nad stołem wisi.
Bóg ten sam pod powałą.
Nawet kurz nietknięty,
żebyś, kiedy się zjawisz,
obco się nie poczuł.
Pudełka po herbacie
wciąż udają pełność.
Pustka w sercu i w głowie
za kurtynką żartu.
Nieład się dla pozoru
mieni rozgardiaszem.
Tylko ja coraz młodszy,
prawie zdziecinniały,
zastrachany tak bardzo,
że wróble chichocą.
Ci dokoła wciąż drepcą,
mamrocą bez składu,
a pajączek na ślinie
wprawia ich w zmieszanie.
Co przedbrzask chwalę Boga,
że dał nam się spotkać
i żegnać się nie każe
aż do samej śmierci.Wiersz na życzenia
Życzę Ci – wzruszony Świętem –
najwspanialszych darów z nieba.
A do tego – według marzeń –
co na ziemi nam potrzeba.
Zdrowia, by służyło wiernie,
szczęścia, by go nie zabrakło,
i prawdziwie złotych groszy
oraz… tutaj ucho nakłoń!
I miłości od najmilszych,
i przyjaźni o psich oczach.
I uśmiechu radosnego,
by bezradnych zauroczał.
Dni świetlistych i promiennych.
Gwiezdnych, lecz przespanych nocy.
I ramienia troskliwego,
co opieką Cię otoczy.
I opłatka choć okruszek
by nas bielą światła splatał,
kiedy śniegu na lekarstwo
nawet nie ma. Środek lata.
Ty mi także – jeśli zechcesz –
możesz wzajem czegoś życzyć:
bym w zjawiskach nie objawów
szukał, lecz istotnych przyczyn.
Trzeba by, przed kropką, pointę
lub konkluzję wypowiedzieć.
Otóż bliźni to jest obcy,
co się bliskim staje w biedzie.A my
_
_
_A może byśmy tak, Jedyna, wpadli na dzień do Tomaszowa,
może tam jeszcze zmierzchem złotym ta sama cisza trwa wrześniowa_
_Julian Tuwim
_
_
_
A my nie mamy dokąd jechać, żeby odnaleźć czas, co minął
wszystko zgubiło się w uśmiechach, którymi chcemy miłość spinać
Już nie pomogą martwe słowa, które codziennie wymieniamy
dawno skończyła się rozmowa i pustka rośnie między nami
Podajmy jeszcze sobie ręce ostatni raz na pożegnanie
nie mówmy sobie już nic więcej, niech cisza po nas pozostanie.Gorczyca oziminna
Na polu samotności
rośnie tylko gorycz
wykrakuję więc sobie
przyszłość coraz kruczą
Kroczę nie zawsze prosto
cel się gdzieś zapodział
a idąc zakolami
w siebie się zakułam
Życie zestepiowało
barwy zmatowiały
nawet ranna gorzałka
grzeje coraz gorzej
Wieczorem do kurhanu
na sen bezbożenny
nocne rozmowy z bogiem
wśród bezbrzeżnych bagien
Wyraz zmalał do dźwięku
osoba do ciała
i trwają zrozpaczone
grążąc się w rozpaczy
Nie martw się, Przyjacielu,
przyjadę do ciebie
na słynną słowną powódź
mą bezwiedną spowiedź.Cichociemny odchodzi w noc
Cichociemni odchodzą pokurczeni w embrion;
jak lampka bezoliwna gasną w mroku nocy.
„Odejdziesz, jak przyszedłeś. Z łona prosto w łono”.
Knebel sam sobie wbijam w posiniałe usta.
Synaczek śpi rozrzutnie na posłaniu obok.
Zdrowy sen jak szyderstwo z torturnego bezsnu.
Olbrzym nocy uklęknął tuż ponad słonecznym.
Kostny mostek się kruszy na kłujące szczerby.
Myślałem: Śmierć nadchodzi od stóp i od dłoni,
lecz oto tężec nozdrzy zaprzecza mniemaniu.
Nie znam się na różańcach misternie klepanych.
Mój był zdyszanie krótki: „Panie, pozwól jeszcze”.
A ON rękę położył, zakrył bezwstyd nagi,
co się pod kocem kulił, tuląc do psiej sierści.
Sen jak czułość matczyna znieczulił konanie.
Kiedy się przeocknąłem, wzrok wymacał w mroku
zawodem przygniecione Charonowe plecy.
Styks odpłynął bez plusku, a z okna nad głową
wsączał się wątły strumyk nadziejnego świtu.Na dziś i wszystkie jutra
Słońca ci życzę od zarania
niech dzień rozjaśnia do wieczora,
nie myśl, że „biżuteria tania”,
to psalm serdeczny, świecki chorał
Czas, sama wiesz, jak błyskawica
więc nie uciekaj i nie poluj,
pomyśl, że świat to piaskownica
poczuj się dzieckiem jak w przedszkolu
Wieczorem, kiedy spać się kładniesz
i ciemna cisza ponad krajem
nie myśl, co będzie, bo nie zgadniesz
a jutro znowu wcześnie wstaniesz
Dobranoc. Uśnij i śnij baśnie
I żeby trwały, kiedy wstaniesz
Przynajmniej, kiedy drzwi zatrzaśniesz
nim się codzienny zacznie taniecAnny
Anna była. Przydrożna.
Przed sieniami rozsiadła
Starym sporty w trójpalce
Baby w lawach rozparła –
zgrzebne kariatydy.
Pod drzewem zięciu leży,
wzrokiem chmury maca.
Anna była.
Na kolkach rozwiesiła sierpień
a sierpy pokrzywione
Dziewczyny posplatały
poplątane kosy.
W studni się przeglądają
na wieczorne raje.
Od łubinu – Bizancjum.
Czernice wystraszone
kryją się po lasach.
Nogi dobrze niosą.
Już Anna w hołodach
Dziadek skrzypi na wozie,
pokazuje batem:
będzie coś jedenaście
Znaczy się do Klejnik.
Anna chmurnieć zaczyna.
Oj, Bieda! Oj, bieda!
_Hajnówka, 8 sierpnia 1972 roku
Warszawa, 7 marca 1973 roku_
__Modlitwa z przerwą na sen
teraz ju wieczornym.
wśród szarówki grudniowej,
chociaż nie po grudzie.
Do Ciebie idę, Panie,
bardzo zalękniony,
bo grzeszny jestem wielce,
a marzę o cudzie.
Będę się modlił kornie
i natrętnie razem,
żebyś chorych uzdrowił
i krzywdy naprawił.
Żeby łaskę poczuli,
jak rękę na głowie
dobrodzieje, złodzieje,
prawi i nieprawi.
Szopka taka uboga –
ot, deszczułek parę.
Niby skrzynka na owoc,
ale jeszcze pusta.
I czekanie tu mieszka
i tęsknota za Tym,
którego nie wysłowią
żadne ludzkie usta.
Pan przychodzi cichutko
na nieludzką ziemię.
Niemowlę, a już Mocarz, co od grzechów zbawia.
Anielskie chóry ćwiczą glorie nad chmurami,
by Go, kiedy nadejdzie, wielbić i wysławiać.
_Sławinek, 21/22 grudnia 2006 roku_
__Logorea
_Fragmenty poematu
_
_
_
Przełamało się lato.
I umarł Poeta.
Zlecą się teraz sępy
pełne uwielbienia,
żeby sobie wyszarpać
choć listek na czoło.
A Poeta choć martwy
dalej mówi w ciszy.
Wyraźnie i dobitnie:
wymownym milczeniem.
Pająk idzie po ziemi;
nie wie, że donikąd.
Słońce wstało dziś bledsze
po bezsennej nocy.
Drży we mnie wciąż rezonans
czuwania przy zmarłych.
Wstaję, nie wiem, na jawie
czy po tamtej stronie.
Trzeba się teraz uczyć
żyć bez drogowskazu.
Iść prosto ku celowi
schodząc na manowce.
Nie trzeba czytać wierszy
żeby czas oszukać.
Trzeba szukać słów własnych
w sobie i w kosmosie.
Ale jeszcze nie dzisiaj,
bo zamilkł ze zgrozy.
Panie w kołysce dłoni
ukołysz świętego
i daj mu swoją miłość,
jak dawałeś słowa.
Epilog burzy wszystko
i nic się nie zmienia.
Wiem, że potrafisz
dostrzec z wysokości,
że brak jednej mróweczki
w którymś z mrowisk świata.Tren bardzo osobisty
Jest wieczór w środku stycznia,
anonsują mrozy,
śnieg prószy delikatny
niby puch anielski.
Pod blachą jasny płomień
szepcze coś żarliwie.
Tłumaczę za uczonym
Boga, świat i ludzi.
Nagle syn z Internetu
niesie wieść nekrolog,
że Ksiądz Twardowski zagasł,
by płonąć inaczej.
Niech wieczny odpoczynek
Pan mu sprawić raczy.
Bo trudził się niezmiernie,
słów paciorki nizał.
Umierał już od dawna,
bo od dnia narodzin,
lecz mu to było mało.
Człowiek-nikt tak mawiał.
Gazeta „Metro” pędzi
tunelami ulic
i żałobę roznosi
czarnym tłustym drukiem.
Zapiszą księdza skrzętnie,
wepną w segregator.
I tylko Jezusowi
zakrwawiła blizna.Urok
Mądry Bóg zawsze radził,
by się nie oglądać.
A ja, wczoraj trzy razy,
z przedniego siedzenia.
Za karę – lub w nagrodę –
wieczór i noc całą,
i ranek pochmurzony
co i raz twarz twoja.
Wyraziście i blisko,
że aż dreszcz po ciele.
Usta zdobią Ci bruzdy
wyorane troską.
W uśmiechu zawstydzenie
lecz i obietnica,
że jeśli Cię poproszę,
to pogłaszczesz nawet.
Na psa urok rzuciłaś:
teraz we mnie skowyt
i spragnienie języka,
by Ci stopy lizać.
I szczenięce skamlanie
zachwyconych oczu,
byś poranienia we mnie
chciała pozabliźniać.
Wybacz ten nagły wylew!
Myśli poknebluje
lecz wargi dalej będą
modlić Twoje imię.Ty, który stwarzasz słowa
Bóg mówi do nas różnie,
kształtem, barwą, dźwiękiem,
szaleństwem bzu na wiosnę,
zniczem chryzantemy.
Lodami w chrupkich waflach
i śniegowym płatkiem,
gdy siądzie na policzku
jak zimowa ważka.
Czasami zaś zaśpiewa:
to pustynnym piaskiem,
to piskiem polnej myszy,
bywa zięby świstem.
Uczy nas też milczenia,
co jest echem ciszy.
Kamień tu pierwszym mistrzem,
albo ryba w toni.
Zachwyca nas kontrastem
tym na grzbiecie zebry,
łowicką krajką tęczy
lub polarną zorzą.
Zechciał Pan byśmy sami
oswajali słowa.
Poeta z bożą krówką
był potrzebny w niebie.
_Ale wtedy tęskniłem kobietę
i syna pod jej powierzchnią
– chłopczyka do mnie podobnego_
_Edward Stachura
_
_
_
Już Ci synku do życia
bardzo niedaleko.
Już się w piersiach twej matki
burzy białe mleko.
Na twój krzyk narodzenia
gotowa już cisza.
Pierwszy sen niemowlęcy
nad łóżeczkiem przysiadł.
Już węgielki twych oczu
wśród nocy się żarzą.
Już cię matki marzenie
obdarzyło twarzą.
Już się matki i moje
niecierpliwe ręce
wyciągają,
syneczku,
na twoje przyjęcie.