Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przysięgnij, że mnie kochasz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Przysięgnij, że mnie kochasz - ebook

Wyobraź sobie, że czytasz książkę, w której ktoś opisuje twoją przeszłość, wiedząc o niej wszystko…

Emiline kocha książki, jednak jej własne projekty literackie ostatnio utknęły w martwym punkcie. Postanawia sięgnąć po najnowszy bestseller tajemniczego autora ukrywającego się pod pseudonimem J. Colby.

Od razu wciąga ją historia dwojga przyjaciół z dzieciństwa, którzy marzą o lepszym życiu i się w sobie zakochują. Z każdą kolejną stroną odkrywa jednak, że czyta o własnych przeżyciach i niemożliwe, aby to był tylko zbieg okoliczności.

Wie, że autorem książki jest Jase, którego nie widziała od ponad dekady. Musi się z nim spotkać i wyjaśnić, dlaczego posunął się tak daleko i odważył opowiedzieć historię, o której starała się zapomnieć.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66520-95-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowa uznania za

Zanim zostaliśmy nieznajomymi

Wybór „New romance classic” magazynu „Living”

~

Wybór magazynu „Latina”

~

Powieść Zanim zostaliśmy nieznajomymi jest na równi namiętna i urocza. Tworząc parę bohaterów, którzy są sobie pisani, ale nie mogą się zgrać w czasie, Renée Carlino osiągnęła mistrzostwo świata. Od początku do końca kibicowałam Mattowi i Grace i z wielką ochotą wracałam z nimi do lat dziewięćdziesiątych. Sugestywna, czuła, przynosząca spełnienie – Carlino przeszła samą siebie.

– Taylor Jenkins Reid

autorka Dwóch szczęść do wyboru, After I do i Forever Interrupted

~

Mocna i przejmująca powieść, której udaje się uchwycić magię i ból pierwszej miłości. Przeczytałam jednym tchem.

– Tracey Garvis-Graves

autorka bestsellerowych On the Island i Covet z listy „New York Timesa”

~

Zakochałam się w tej książce! Nostalgia, pierwsza miłość, echo złamanego serca, wyboista droga ku przeznaczeniu – w tej powieści jest wszystko i jeszcze trochę. Wciągająca od pierwszych stron.

– Jay Crownover

autorka bestsellerowego Buntownika z listy „New York Timesa”

~

Czasami potrzebujemy przypomnienia, że miłość warta jest tego, by o nią walczyć. Zanim zostaliśmy nieznajomymi jest tego pięknym, pełnym realizmu i uczuć wyrazem.

– Kim Holden

autorka Gus and the Bright Side

~

Miałam wrażenie, że na kartach tej powieści odnalazłam kawałek własnej duszy. Podkreśliłam całe mnóstwo cytatów do codziennej inspiracji, tak mnie wzruszyła.

– Kim Jones

autorka Red

~

To jedna z najbardziej romantycznych, pełnych uczuć i wciągających książek, jakie czytałam. Powiedzieć, że się w niej zakochałam, byłoby dużym niedomówieniem… Mam niesamowite szczęście, że znalazłam opowieść, którą skończyłam czytać ze łzami w oczach i pogodniejszym spojrzeniem na świat, miłość i drugie szanse.

– Book Baristas

~

Świetnie napisana… Serdecznie polecam, jeśli macie ochotę na wspaniałą, poruszającą i leczniczą podróż w imię prawdziwej miłości.

– Maryse’s Book Blog

Słowa uznania za

After the Rain

Pisarstwo Renée Carlino jest przepełnione głębokimi uczuciami i cichą siłą. Nie będziecie rozczarowani.

– Joanna Wylde

autorska bestsellerów z listy „New York Timesa”

~

After the Rain wzruszyło mnie jak mało co. Ta seksowna, urocza, smutna i przeplatana niegasnącą nadzieją historia Nate’a i Aveliny zajęła miejsce wśród moich ulubionych książek wszech czasów.

– Amy Jackson

autorka bestsellerów z listy „New York Timesa”

Słowa uznania za

Nowhere but Here

W każdej dobrej książce jest pewna „magia” bądź „iskra”, która powołuje ją do życia. Jako czytelniczka zawsze szukam tej wyjątkowej iskry i w tej powieści ją znalazłam. Nowhere but Here to unikalna i pięknie napisana historia miłosna. Śmiałam się, mdlałam z zachwytu, ocierałam łzy radości – i się zakochałam. Ta powieść ogrzała moje serce i wypełniła mnie cudownymi uczuciami. Serdecznie polecam wszystkim fankom romansów!

– Aestas Book Blog

~

To powieść z gatunku tych, od których dostaje się motyli w brzuchu, przyjemnych ciarek i mnóstwa uśmiechu… Jeśli szukacie czegoś emocjonalnego, pozwalającego naprawdę wczuć się w doświadczenia bohaterów dzięki pięknym słowom niesamowitej pisarki i wspaniale zamykającemu całość epilogowi, nie musicie dłużej szukać.

– Shh Mom’s Reading

Słowa uznania za

Sweet Thing

Zadziorna i urocza, Sweet Thing rozpływa się w ustach i płynie prosto do serca!

– Katy Evans

autorka bestsellerowego Real z listy „New York Timesa”

~

Zadziwiające, że to debiutancka powieść Renée, ponieważ autorka po mistrzowsku włada piórem, które oczarowało mnie już od pierwszych stron. W tej książce jest coś nieuchwytnie realistycznego i wyjątkowego, co aż do końca nie pozwalało mi jej odłożyć… Jedna z moich ulubionych powieści tego roku.

– Vilma’s Book Blog1. On mnie odnalazł

Na zajęciach mawiamy „to jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe”, gdy ktoś napisze opowiadanie lub scenkę, w której dzieje się dokładnie to, co powinno się stać, albo wydarzenia układają się zbyt idealnie bądź precyzyjnie. Jednak w prawdziwym życiu trudno rozpoznać zrządzenie losu, ponieważ to nie my wymyślamy, jak się ono potoczy. To nie fikcja – coś naprawdę nam się przydarza i nie mamy pojęcia, jak się zakończy. Niektórzy, patrząc wstecz na swoje życie, przypominają sobie nieco zbyt idealne wydarzenia, ale dopóki nie poznamy całej historii, nie sposób dostrzec palca opatrzności ani nawet przyznać, że istnieje siła wyższa, która pilnuje, by działo się to, co powinno. Jeśli zamiast sprowadzać każdą magiczną chwilę do zbiegu okoliczności, pogodzimy się z myślą, że może istnieć jakiś większy plan, miłość nas odnajdzie. On mnie odnalazł.

– Wow, mewy dostały małpiego rozumu. Chyba nadciąga tsunami – stwierdziłam, wyglądając przez okno mojego mieszkania na drugim piętrze i obserwując, jak nad wodami zatoki La Jolla zbiera się mgła. Sunęła szybko w stronę naszego budynku, a w dali kłębiły się chmury burzowe.

Trevor się roześmiał.

– Panika pogodowa godna rdzennej mieszkanki San Diego. – Siedział na podłodze oparty plecami o drogą skórzaną sofę, którą na nowe mieszkanie kupiły mi ciotki Cyndi i Sharon.

– Myślisz, że będą potrzebne worki z piaskiem?

– Nie, panikujesz – odparł.

– A może po prostu jestem przezorna?

– Raczej przewrażliwiona. To zwykła mżawka. Oficjalnie w Kalifornii wciąż panuje susza.

Zauważyłam, że odłożył opowiadanie, które napisałam, żeby wrócić do gry w Angry Birds na telefonie.

– Trevor… – rzuciłam ostrzegawczo.

– Emiline… – odpowiedział tym samym tonem, nie odrywając wzroku od ekranu.

Klapnęłam na jego kolana i oplotłam mu szyję rękami.

– Naprawdę zależy mi, żebyś je przeczytał.

– Przeczytałem. Jestem szybki.

– No to o czym jest?

– O dziewczynie, która odnajduje starożytny wzór na zimną fuzję.

– W zarysie. Ale czy ci się podobało?

– Emi… – zaczął. Przebiegł po pokoju wzrokiem, a gdy ponownie skupił go na mnie, na jego twarzy malowało się politowanie. – Bardzo mi się podobało.

– Ale?…

– Uważam, że powinnaś pisać o tym, co znasz. Masz lekkie pióro, ale to… – Podniósł kartki. – …jest trochę naiwne.

– Naiwne? Dlaczego? – Poczułam, że zaczynam się gotować w środku. Trevor był szczery – i między innymi to mi się w nim podobało – ale czasami potrafił być szczery do bólu.

– Po pierwsze brakuje realizmu.

– To science fiction – odparowałam.

– Za słabo zarysowane postaci. – Wzruszył ramionami, jakby to, co powiedział, było oczywistością.

– Trevor, błagam, nie wyjeżdżaj mi tu z podstawami kreatywnego pisania. Mam ich po dziurki w nosie na zajęciach. Chcę sama stosować w praktyce to, czego uczę. Wciąż powtarzam studentom, żeby zapomnieli o zasadach i dali się poprowadzić intuicji. Teraz proszę cię o rzetelną opinię z punktu widzenia czytelnika, a nie wykładowcy.

– Przecież się staram. Myślałem, że takiej właśnie udzielam. Dobrze wiesz, jak trudno mi oceniać twoje pisanie. Ciężko to znosisz. Nie wczułem się w sytuację bohaterów, więc nie miałem ochoty doczytać do końca. Proszę bardzo, taka prawda. Po prostu jestem szczery.

– Dziękuję za taką szczerość – mruknęłam.

– Mimo wszystko doczytałem i teraz próbuję ci pomóc, ale tobie coś mówić to jak grochem o ścianę. Po prostu powiedz mi, co chcesz usłyszeć.

Skrzyżowałam ręce na piersi.

– Mówisz teraz serio?

– Tak. – Poderwał się z podłogi i natychmiast wylądował na niej z powrotem.

– Nie jesteś czytelnikiem. Nie powinnam była cię prosić, żebyś to czytał. Czy my naprawdę się o to kłócimy?

– Zawsze się o to kłócimy – odparł. – I wypraszam sobie stwierdzenie, że nie jestem czytelnikiem. To zabrzmiało, jakbym był jakimś neandertalczykiem analfabetą.

Spotykam się z Trevorem od naszego ostatniego roku na Berkeley, więc dobrze wiem, skąd u niego te kompleksy. Siedem lat – szmat czasu, nawet jak na powieściowe standardy. Gdy się poznaliśmy, on był gwiazdą futbolu, której wróżono karierę w NFL, a ja molem książkowym z marzeniami o pisarstwie. Był przystojny niczym Tom Brady i bardzo długo zachodziłam w głowę, czemu w ogóle zainteresował się kimś takim jak ja. Mimo to z początku wszystko wskazywało na to, że dobrana z nas para. Świetnie się dogadywaliśmy, a nasz związek przypominał bajkę – dopóki w ostatnim meczu sezonu Trevor nie doznał kontuzji dominującej ręki. Jego kariera w zawodowym futbolu zakończyła się, zanim się jeszcze zaczęła.

Skończył studia bez fajerwerków i przyjął posadę asystenta trenera na Uniwersytecie Stanowym, żeby być bliżej mnie, kiedy robiłam magisterkę w filii Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. To był z jego strony imponujący dowód oddania, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jego wewnętrzne światełko zgasło. Był ze mną w San Diego, ale czasami czułam, że tak naprawdę chciałby być gdzie indziej.

Dynamika każdego długoletniego związku ma to do siebie, że podlega subtelnym wahaniom, ale w naszym przypadku zmiana była gwałtowna: po jego kontuzji przestałam być kujonką z nosem w książkach zadurzoną w gwieździe sportu. I choć nigdy mi to nie przeszkadzało, jemu już tak – i to bardzo. Po jego przyjeździe do San Diego w dalszym ciągu mieszkaliśmy osobno i żadne z nas nie nalegało na zmianę tej sytuacji, nawet gdy już zrobiłam magisterkę. Wmawiałam sobie, że czekam na jego ruch, że decyzję zostawiam jemu, ale prawdę mówiąc, nie byłam pewna, czy sama chcę się do niego wprowadzić.

Tak więc mieszkałam dalej ze współlokatorką, Carą, koleżanką z kursu kreatywnego pisania na UCSD*. Oszczędzała i prowadziła zajęcia ze studentami, pracując jednocześnie nad pierwszą powieścią, a ja usiłowałam robić to samo.

Jej wieloletni chłopak, Henry, był rezydentem na oddziale chirurgii jednego z nowojorskich szpitali i po zakończeniu roku akademickiego planowała się do niego przeprowadzić. Miałam świadomość, że do tego czasu muszę coś postanowić, ale takie argumenty tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że wciąż nie jesteśmy z Trevorem gotowi, by razem zamieszkać.

– Idę pobiegać – rzuciłam do niego, wychodząc szybko do sypialni, żeby się przebrać.

– Słucham? W jednej chwili boisz się tsunami, a już w następnej chcesz iść pobiegać? Co, u licha? – Poszedł za mną. – Emi, w końcu będziesz musiała się ogarnąć.

– Ja? A co z twoim ogarnięciem? – zapytałam beznamiętnie, siadając na podłodze, żeby zawiązać buty. Nawet na niego nie patrzyłam. Wstałam i próbowałam go ominąć w drzwiach. Może i niosę na barkach trochę bagażu, ale on także.

– Musisz przestać uciekać za każdym razem, gdy chcę z tobą poważnie porozmawiać.

– Później – odparłam.

– Nie, teraz – powiedział stanowczo.

Prześlizgnęłam się między jego ciałem a futryną i poszłam do kuchni. Zajęłam ręce i uwagę napełnianiem butelki na wodę.

– Jesteśmy ze sobą, odkąd byliśmy dwudziestolatkami, Emi.

– Chryste, ja tylko chciałam, żebyś przeczytał jedno cholerne opowiadanie.

– Nie chodzi o opowiadanie.

– W takim razie o co? – zapytałam ostro.

Wyglądał na sfrustrowanego i zrezygnowanego, co było u niego rzadkością. Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia i trochę zmiękłam.

– Trevor, nie wiem, czy zauważyłeś, ale ostatnio mam problemy z pisaniem. Nie chcę całe życie tylko uczyć tego studentów. Rozumiesz?

– Już jesteś pisarką, Emi. – To zabrzmiało szczerze, ale nie do końca było tym, co chciałam usłyszeć.

– Wszyscy inni wykładowcy mają już jakieś publikacje na swoim koncie, tylko ja nie.

– Cara też?

– I to dwie – szepnęłam.

– Chcesz znać moje zdanie? – zapytał po chwili milczenia. – Nie chodzi o brak talentu, Emi. Po prostu myślę, że nie piszesz o tym, co znasz. Czemu nie spróbujesz napisać o sobie? O wszystkim, co przeszłaś jako dziecko?

Znowu poczułam, że zaczynam się gotować ze złości. Dobrze wiedział, że moje dzieciństwo to temat tabu.

– Nie chcę o tym rozmawiać, a poza tym zupełnie nie o to chodzi.

Naciągnęłam kaptur na głowę, otworzyłam drzwi, zbiegłam po schodach i skręciłam na chodnik. Krople deszczu zaczęły smagać mnie po twarzy. Usłyszałam, jak Trevor trzaska drzwiami i zbiega za mną po schodach. Przystanęłam, odwróciłam się i spojrzałam na niego.

– Co robisz?

– Idę do domu – odparł.

– Super.

– I tak musimy porozmawiać.

Skinęłam głową.

– Później.

Odwrócił się na pięcie i odszedł. Przez chwilę stałam w miejscu, a potem odwróciłam się w przeciwną stronę… i zaczęłam biec.

Byłam przekonana, że wieloletnia terapia, którą opłaciły mi ciotka Cyndi i jej partnerka Sharon, stanowiła gwarancję, że moja przeszłość zostanie właśnie tym – przeszłością. A mimo to w głębi duszy wiedziałam, że nie do końca przepracowałam to, co stało się na tamtej długiej polnej drodze w Ohio wiele lat przed tym, zanim zamieszkałam z Cyndi i Sharon.

Byłam pełna rezerwy i wycofana, uciekałam w związek z Trevorem, w pracę na uczelni, w pisanie. Miałam tego wszystkiego świadomość, ale nie wiedziałam, jak przerwać to błędne koło. Przebiegłszy parę mil, znalazłam się na parkingu uniwerku. Zdążyło się już porządnie rozpadać i przemokłam do suchej nitki.

– Emi! – rozbrzmiał za moimi plecami głos Cary. – Zaczekaj!

Odwróciłam się i ściągnęłam sznurki kaptura.

– Szybciej, zaraz utonę w tym deszczu!

Patrzyłam, jak Cara biegnie do mnie przez parking. Proste blond pasemka przykleiły się jej do twarzy, przez co wyglądała na jeszcze szczuplejszą niż w rzeczywistości. Była moim przeciwieństwem: wysoka, tyczkowata, o jasnych oczach i włosach. Ja miałam burzę ciemnych kędziorków, stale sterczących na wszystkie strony świata.

Schroniłyśmy się pod zadaszeniem gmachu, w którym mieścił się nasz wydział.

– Chryste, Emi, twoje włosy! – W drodze do środka próbowała mi je wygładzić, ponosząc przy tym sromotną klęskę. Weszłyśmy do budynku, strząsając wodę z ubrań. Ale zanim zdążyłam rzucić jakąś ciętą ripostę, zauważyłyśmy profesora Jamesa, który zamykał właśnie drzwi swojego gabinetu.

– Panie profesorze! – zawołała Cara.

Wpisywał się we wszystkie stereotypy profesora uniwersytetu. Był pulchny, miał gęstą brodę i zawsze nosił swetry w jodełkę lub romby. Nietrudno było go sobie wyobrazić prowadzącego rozmowę z fajką w kąciku ust.

– Czy ma pan może dla mnie te uwagi do mojego opowiadania? – zapytała Cara.

– Tak się składa, że mam. – Pogrzebał w swojej wytartej skórzanej teczce i podał Carze plik kartek. – Zrobiłem je na marginesach.

Cara uwielbiała konstruktywną krytykę, ale ja nigdy nie uważałam adnotacji profesora Jamesa za szczególnie pomocne, nawet będąc jeszcze studentką. Po obronie dyplomu przestałam dawać mu swoją twórczość do przeczytania.

Cara przeglądała jego zapiski, a profesor przeniósł uwagę na mnie.

– A ty nad czym pracujesz, Emiline?

– Zwykłe wprawki, scenki. – Odwróciłam wzrok, unikając jego spojrzenia.

– Nie chodziło mi o zajęcia ze studentami, tylko twoje osobiste projekty.

Bezwiednie pomyślałam, że jedynym osobistym projektem, nad którym mam ochotę pracować, jest wyskubywanie sobie brwi i golenie nóg.

– Och, tylko jedno czy dwa opowiadania.

– Gdybyś kiedyś potrzebowała opinii eksperta, to w każdej chwili zapraszam do swojego gabinetu.

Przestąpiłam niezgrabnie z nogi na nogę.

– Dziękuję, będę pamiętać.

Zerknęłam na opowiadanie Cary i zobaczyłam u góry strony wytłuszczoną czerwonym tuszem ocenę: „GENIALNE!!”.

Profesor James skinął nam na pożegnanie i ruszył w swoją stronę. Spojrzałam na Carę.

– Dwa wykrzykniki? Nad moimi pracami nigdy się tak nie rozpływał.

Cara zmarszczyła brwi.

– Wiesz, co o tym sądzę, Emi.

– O nie, zaczyna się.

– Wiem, że nie lubisz tego wysłuchiwać, ale to prawda. Może piszesz nie o tym, co trzeba.

„Najpierw Trevor, a teraz Cara?”

– Robię świetne wypieki – czy to oznacza, że powinnam zostać piekarzem?

– Wiesz, że nie to mam na myśli – odparła.

– Wiem. – Wbiłam wzrok w swoje zniszczone najki. – Jestem po prostu zmęczona tymi nietrafionymi opowiadaniami. Trevor strasznie zjechał ostatnie. – Podniosłam wzrok i wskazałam brodą w głąb korytarza. – Przejdźmy się.

Poszłyśmy do pokoju wykładowców i w ciszy przystąpiłyśmy do sprawdzania swoich przegródek.

– Może powinnaś zacząć pisać wspomnienia? Nawet jeśli ich nie skończysz, to może trafisz na jakiś temat na opowiadanie? Coś bardziej osobistego?

– Dzięki, ale nie – odparłam z nadzieją, że mój ton każe jej przestać naciskać. Chyba zrozumiała, bo nagle zmieniła temat.

– A słyszałaś o tym nowym pisarzu, o którym wszyscy mówią? J. Colbym?

– Nie, kto to? – zainteresowałam się, przeglądając papiery w przegródce i wyrzucając do kosza reklamowy spam.

– Absolwent Uniwersytetu Columbia. Mniej więcej w naszym wieku. Nie do wiary, że już ma powieść na swoim koncie. Wszyscy się nią zachwycają.

– Brawo dla niego – odparłam z goryczą.

– No cóż, zamierzam ją przeczytać i sprawdzić, skąd te zachwyty – oznajmiła, upychając plik poczty do swojej torby. – Jest zatytułowana Wszystkie drogi pomiędzy. Cudnie, prawda?

– Brzmi dobrze. Przypomina mi trochę Co się wydarzyło w Madison County. – Odwróciłam się do niej. – Okej, ja skończyłam. Wracam do domu, a ty?

– Zobaczymy się później, muszę jeszcze coś załatwić. Hej, a wiesz, co powinnyśmy zrobić, skoro leje jak z cebra? Zostać w domu, kupić jedzenie na wynos, pooglądać głupie programy w telewizji i upić się do nieprzytomności. To by ci poprawiło humor, mam rację?

– Chyba tak… Tak, brzmi dobrze. A w zasadzie super. Zróbmy tak. – Nieważne, że obiecałam Trevorowi, że obejrzę z nim mecz i porozmawiamy. Potrzebowałam wieczoru w domowym zaciszu z najlepszą przyjaciółką. – To ja kupię wino, a ty chińszczyznę?

– Umowa stoi. Do zobaczenia w domu.

Słońce zachodziło za burzowymi chmurami, a ja siedziałam na parapecie wpatrzona w fale rozbijające się o skały zatoki. Myślałam nad opowiadaniem, które mogłabym napisać. Wiedziałam, że mam więcej materiału niż na kilka marnych stron. Wystarczyłoby go na całą książkę. Nie wiedziałam tylko, czy kiedykolwiek będę w stanie przelać to na papier.

Do pokoju wparowała Cara z torbą od Barnes and Noble.

– To w Barnes and Noble serwują teraz chińszczyznę? – zażartowałam.

– Nasza randka odwołana! Zajrzałam do nich i kupiłam tę książkę, o której rozmawiałyśmy, przeczytałam na miejscu dwadzieścia stron i nie mogłam się oderwać. Muszę wiedzieć, co się stanie dalej. Emiline, zakochałam się w tym pisarzu. Odnajdę go i zmuszę, żeby się ze mną ożenił.

– Co Henry na to powie? – droczyłam się.

Patrzyłam z mojego miejsca na parapecie, jak rzuca torbę na blat i nalewa sobie kieliszek wina.

– Zrozumie – odparła, chichocząc.

– Czyli wystawiasz mnie, żeby zaszyć się z książką w swoim pokoju?

– Wiesz, jaka jestem, kiedy wciągnie mnie lektura. Nie do powstrzymania.

Dobrze ją rozumiałam – byłam taka sama.

– W porządku, zwalniam cię z obietnicy. Ale jesteś moją dłużniczką.

– Może Trevor wpadłby z chińszczyzną?

Roześmiałam się.

– Dajesz mi kosza, ale chcesz, żeby mój chłopak przyniósł nam jedzenie?

Przechyliła się przez sofę i uśmiechnęła.

– Jesteś zła?

– Nie, żartuję tylko. Idź czytać, baw się dobrze!

Godzinę później, kiedy Trevor pojawił się z jedzeniem, Cara wyszła z pokoju, nałożyła sobie porcję na talerz i z powrotem zaszyła się u siebie.

– Co jej się stało? – zapytał Trevor.

– Wciągnęła ją nowa książka.

– No to mamy czas, żeby porozmawiać.

Usiedliśmy obok siebie przy barze śniadaniowym, otwierając w ciszy pudełeczka i czekając, aż to drugie przerwie milczenie.

Po kilku kęsach odłożyłam pałeczki.

– Chcesz porozmawiać? W porządku. Dlaczego nigdy mi nie mówisz, że mnie kochasz?

– Powiedziałem ci, że cię kocham – odparł zdumiony. – I nie o tym chciałem rozmawiać.

– A ja chcę o tym porozmawiać. Powiedziałeś to, ale nie mówisz tego często. Czujesz, że nie mógłbyś?

– Ty też mi tego nie mówisz.

„Słuszna uwaga”.

– Chyba oboje nie wiemy nawet, co to znaczy – odpowiedziałam z ustami pełnymi kurczaka w sezamie.

– To, przez co teraz przechodzisz, czymkolwiek jest, nie ma nic wspólnego ze mną – powiedział. Przy każdej kłótni Trevor miał tendencję do zwalniania się z odpowiedzialności. Doprowadzało mnie to do szewskiej pasji.

– Ludzie po to są w związkach, żeby dzielić się wszystkim z drugim człowiekiem.

– I kto to mówi? Emi, po siedmiu latach wciąż ledwie cię znam. Wiem tylko to, czym decydujesz się ze mną podzielić, z całkowitym wyłączeniem twojej przeszłości.

Poczułam się zepchnięta do defensywy.

– Skoro już przerzucamy się winą, to nie starałeś się zbytnio mnie poznać i unikasz poważnych zobowiązań.

Twarz Trevora się ściągnęła. Poczułam, że trafiłam w czuły punkt.

– Serio? To ty wciąż powtarzasz, że nie wiesz, co będzie za rok. Co to w ogóle znaczy? Wiesz, jak się przez to czuję?

– To dlaczego wciąż tu jesteś? – zapytałam po prostu. Nie chciałam, by to zabrzmiało bezdusznie, ale miałam wrażenie, że posunęłam się za daleko. Że wbijam sztylet zbyt głęboko.

– Przeprowadziłem się tu dla ciebie, Emi. Zbudowałem życie wokół naszego związku. – Wstał z taboretu. – Nie jesteśmy już dzieciakami. Mam dość twojej zmienności i wysłuchiwania, że nie chcę się zobowiązać. To ty nie chcesz się wobec mnie zobowiązać.

Wezbrało we mnie całe morze ripost. „Jedyna oferta pracy, jaką dostałeś, była z Uniwerku Stanowego. Nie przeprowadziłeś się tu dla mnie. Jestem tylko dziewczyną, z którą zabijasz czas. Oboje dobrze o tym wiemy. Bo niby czemu «kocham cię» nie chce ci przejść przez gardło? Niby czemu nie wyobrażam sobie naszej wspólnej przyszłości?”

Wstałam i ruszyłam do swojego pokoju, z Trevorem drepczącym mi po piętach. Odwróciłam się do niego i na sekundę oparłam rękę na drzwiach, a on bez słowa czekał w progu. Nagle przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam, przyciskając ciało do jego ciała. Nie chciałam dłużej rozmawiać.

Nazajutrz rano, gdy piłam kawę przy barze śniadaniowym, do kuchni weszła Cara, cała w skowronkach.

– Co cię gryzie? – zapytała. Nie miałam pojęcia, jakim cudem zawsze wiedziała takie rzeczy, patrząc tylko na tył mojej głowy, ale jak nikt umiała odczytywać nastroje. Nalała sobie kubek kawy i oparła się o blat, przyglądając mi się i czekając na moją odpowiedź.

– Trevor.

– Trevor cię gryzie? – zapytała sugestywnie.

– Nie tak, zboczeńcu. – Przewróciłam oczami.

– Znowu się kłócicie? Z tego, co słyszałam w nocy, myślałam, że się pogodziliście.

– My bez przerwy się kłócimy. Nawet kiedy się godzimy.

Wyprostowała się, jakby nagle coś ją oświeciło, i wybiegła.

– Zaraz wracam. Nie uciekaj.

Chwilę później weszła z powrotem do kuchni i położyła przede mną jakąś książkę. Zerknęłam na obwolutę. Wszystkie drogi pomiędzy.

– Już ją skończyłaś? – zapytałam.

– Czytałam całą noc. Zakochałam się w niej. Powiedziałaś wczoraj, że jestem twoją dłużniczką za tę odwołaną randkę, więc tak spłacam dług. Myślę, że przyda ci się mała ucieczka od rzeczywistości.

– Czyżby? – Przesunęłam dłonią po okładce. Przedstawiała rozmyty obraz dwójki dzieciaków trzymających się za ręce na jakiejś drodze. Było w tej scence coś znajomego, tylko nie wiedziałam co.

– Może uda ci się porzucić na chwilę swoją nieidealną historię miłosną na rzecz czegoś bardziej satysfakcjonującego, nawet jeśli to tylko fikcja.

Westchnęłam i podniosłam książkę. Może Cara miała rację. Drugą ręką zgarnęłam kubek kawy i pomaszerowałam do swojego pokoju.

– Dzięki, misiaczku – zawołałam przez ramię.

– Zawsze do usług.

W sypialni klapnęłam na łóżko i otworzyłam lekturę na pierwszej stronie. Gdy tylko doczytałam drugą linijkę pierwszego akapitu, serce zaczęło walić mi jak młotem i oblał mnie pot. Zanim skończyłam pierwszą stronę, wpadłam niemal w histerię.

Fragment Wszystkich dróg pomiędzy

Gdy nasz szkolny autobus dojeżdżał do El Monte Road, Jax i ja byliśmy już jedynymi dzieciakami na pokładzie. Telepaliśmy się wzdłuż otwartych pól, mijając fermę jaj Cartera, całe zagłębie ruder, chmary kurzu i gęstwiny chwastów. Mieszkaliśmy tuż za El Monte, przy słupku wyznaczającym pięć i pół mili, na końcu długiej, pełnej kolein polnej drogi. Przed naszymi domami stały dwie zdezelowane skrzynki pocztowe trzymające się krzywo na spróchniałych drewnianych słupkach. Dojazd autem równał się prawdziwej trzęsawce, a dotarcie autobusem było prawie niemożliwe, więc każdego dnia szkoły, bez względu na pogodę, pani Beels odbierała nas i wysadzała przy skrzynkach pocztowych. To właśnie tu Jax i ja zaczynaliśmy i kończyliśmy naszą długą podróż.

Pani Beels, niska, pulchna wielbicielka skarpetek nie do pary i śmiesznych swetrów, była kierowcą naszego autobusu od pierwszej klasy podstawówki aż do liceum. Była jedyną stałą, niezawodną osobą w moim życiu. To jest oprócz Jaxa.

Co rano witała mnie uśmiechem i każdego popołudnia tuż przed zamknięciem drzwi i odjazdem mówiła: „Idźcie prosto do domu, dzieciaki, i jedzcie warzywa”, jakby naszych rodziców stać było na takie luksusy. Dzień w dzień jej życie było takie samo, ale i tak uśmiechała się i rzetelnie wykonywała swoją pracę.

Kiedy twoja rodzina sięga dna, spoglądasz na ludzi takich jak pani Beels z zazdrością. Choć kierowanie autobusem w zapadłej dziurze nie jest szczytem marzeń, jako dziesięciolatka i tak patrzyłam na tę kobietę z podziwem. Miała więcej niż większość ludzi, których wtedy znałam. Miała pracę.

Mieszkaliśmy w Neeble, w stanie Ohio, którego populacja przy dobrych wiatrach wynosiła osiem tysięcy mieszkańców i składała się głównie z byłych pracowników fabryki American Paper Mills w New Clayton.

Większość robotników przeprowadziła się z New Clayton tuż po zamknięciu fabryki i zamieszkała z rodzinami w wiejskich, mniej zaludnionych miasteczkach, gdzie czynsz był niski i łatwiej było o jakąś dorywczą pracę.

Moja rodzina od zawsze mieszkała w Neeble. Tu dorastał mój ojciec, a przed nim dziadek. Kiedy fabryka jeszcze działała, dojeżdżali razem do New Clayton, rozpoczynając i kończąc swój dzień tak jak teraz Jax i ja. Byli dobrymi przyjaciółmi i dobrymi ludźmi – a przynajmniej tak ich zapamiętałam. I przez pewien czas wiedliśmy niezłe życie. Ojciec nazywał naszą posesję na końcu drogi kawałeczkiem raju. I była nim… przez długi czas. Ale jeśli na ziemi naprawdę istnieje raj, musi być też piekło. Jax i ja boleśnie się o tym przekonaliśmy.

Nie zawsze byliśmy z Jaxem przyjaciółmi. Na początku był tylko pachnącym inaczej chłopcem o brudnych paznokciach i rozczochranych włosach, które przysłaniały mu oczy. We wczesnych latach niemal jedynymi słowami, jakie u niego słyszałam, były „tak, proszę pani” i „nie, proszę pani”. Wlókł się za mną tą polną drogą do naszego „przystanku”, gdzie witała nas pani Beels. Wsiadaliśmy do żółtego autobusu, w którym czekała nas długa, półtoragodzinna jazda do szkoły. Ja zawsze siadałam na przednim siedzeniu, a on zaszywał się na samym tyle.

Po drodze przez miasteczko zgarnialiśmy całą zgraję dzieciaków w różnym wieku. Było ich przynajmniej trzydzieścioro, ale oprócz Jaxa w pamięci zapadło mi tylko dwóch światowej klasy łobuzów. Byłam przekonana, że Mikey McDonald, ze swoimi obciętymi na jeża blond włosami i workowatymi spodniami, chce mi zgotować piekło na ziemi.

– Emerson? A co to za imię? Chyba dla chłopaka.

Przewracałam oczami i starałam się go ignorować. Nigdy nie miałam okazji zapytać rodziców, co takiego palili, kiedy wybierali mi imię.

W trzeciej klasie Mikey miał już przydupasa, Alexa Duncana. Gdy coś niosłam, podchodzili i próbowali wytrącić mi to z rąk, a potem siadali za mną w autobusie i dręczyli mnie przez całą drogę powrotną.

– Może kiedyś wydasz się za jakąś książkę, Emerson Kujonie. Ha, ha, Kujon. Tak mogłabyś mieć na nazwisko.

Alex miał wielgaśne znamię na samym czubku nosa, zupełnie jakby wąchał nawóz i tak mu zostało. Bardzo długo trzymałam język za zębami i się nie odgryzałam, ale w czwartej klasie wszystko się zmieniło. Fabryka od roku nie działała, pieniądze się kończyły, a mój ojciec całymi dniami tylko pił i słuchał radia. Lepiej znałam skwaszony głos Rusha Limbaugha niż własnego ojca. Zamykał się w sobie. Z nikim nie rozmawiał. Zrobił się podły… więc moja mama odeszła. Zostawiła mnie z nim samą; nie miałam nawet brata czy siostry, żeby z kimś dzielić ten ciężar.

Wszystko się zmienia, kiedy mężczyzna nie jest w stanie wykarmić rodziny. Niektórzy zbierają się w sobie i bez względu na wszystko znajdują sposób, by związać koniec z końcem, inni są zbyt dumni, by dostrzec, że życie wali się na ich oczach. Mój tata należał do trzeciego pokolenia robotników American Paper Mills, podobnie jak ojciec Jaxa. Umieli robić tylko to.

Po latach dręczenia przez Mikeya i Alexa dotarłam do granic wytrzymałości, gdy cichy, zamknięty w sobie Jax postanowił przyłączyć się do ich dziecinnych wybryków.

Zawsze pilnowałam, by mieć czyste ubranie i umytą twarz. Po odejściu mamy tata zaczął spotykać się z Susan, która pracowała jako pokojówka w pobliskim motelu. Nie ubierała się jak pokojówka, ale zawsze przynosiła nam te małe mydełka z motelowej łazienki, więc uznałam, że pewnie nią jest.

Musiałam używać tego taniego motelowego mydła do wszystkiego, w tym do mycia włosów, więc oczywiście po kilku tygodniach zamiast sprężystych brązowych kędziorków miałam na głowie prawdziwą szopę i dzieciaki z autobusu zaczęły mnie przezywać Meduzą. Gdybym tylko była tak przerażająca jak ona!

Pewnego typowo wilgotnego czerwcowego dnia Jax powlókł się za mną naszą polną szosą i jak zwykle zajął miejsce na tyle autobusu. W połowie drogi do szkoły Mikey i Alex zawołali go, żeby się do nich przysiadł, i zaczęli chichotać za moimi plecami.

– Co, wetknęłaś palec w kontakt, Meduzo? – zaczepił mnie Alex.

– Jak ich dotknę to mnie ugryzą? – szydził Mikey.

– Właśnie, niezły fryz – dodał Jax.

Odwróciłam się i spiorunowałam go wzrokiem.

– To ci się udało, Fisher. Naprawdę oryginalne. Lepiej uważaj, bo powiem twojemu tacie. – Nie dbałam o tamtych dwóch, ale nie dam sobą pomiatać chłopakowi sąsiadów.

Nie odpowiedział – gapił mi się tylko prosto w oczy, lekko zezując. Nie odciął się kolejnym przytykiem; miałam nawet wrażenie, że zrobiło mu się głupio. Nie odrywał ode mnie spojrzenia, co jak na czwartoklasistę mówiło więcej niż tysiąc słów.

– Zrób zdjęcie, zostanie ci na dłużej – odgryzłam się. Poczerwieniał i odwrócił wzrok.

– Naprawdę powie twojemu tacie? – spytał Mikey Jaxa.

Jax wzruszył ramionami.

– Mam to gdzieś.

Alex znowu się mną zainteresował.

– Umieramy ze strachu: Pudlowa Głowa na nas naskarży. Hau, hau.

Chłopcy kontynuowali swoje docinki, ale już bez asysty Jaxa. Zwiesił tylko głowę i czekał, aż zostaniemy sami w autobusie, mijając słupki drogowe na El Monte.

Nie wiedziałam, czy przestraszył się mojej groźby, czy po prostu zauważył, że zachowywali się jak kretyni, więc odwróciłam głowę i spojrzałam na niego zza oparcia siedzenia. Wyglądał przez szybę.

– Nie żartowałam, Jacksonie Fisher. Naprawdę powiem twojemu ojcu.

– To może być trudne, Emerson, bo go nie ma. Odszedł. – Po raz pierwszy w życiu usłyszałam z jego ust swoje imię. Wymówił je wyraźnie, niczym dorosły.

– Dokąd?

– Kto to wie. A twoja mama dokąd odeszła?

Nie sądziłam nawet, że wie o mojej mamie – myślałam, że to wielka rodzinna tajemnica. Ale przecież w małym miasteczku nie ma czegoś takiego jak sekrety.

– Chyba nie myślisz, że oni… – Przerwałam zawstydzona. „Jezu, czy moja mama odeszła z tatą Jacksona?”

– Nie, nie są razem. Chodziło mi o to, że oboje odeszli, od nas. – Odwrócił się z powrotem do szyby i wbił wzrok w przestrzeń.

Zrobiło mi się smutno i nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Miałam ochotę uszczypnąć go w nos i pociągnąć za ucho za to, że się ze mnie wyśmiewał, ale jednocześnie chciałam go przytulić. Dobrze wiedziałam, co przeżywa, i tak ostro zakłuło mnie w sercu, że aż poczułam fizyczny ból. On przynajmniej miał starszego brata. Ja miałam tylko swoje książki.

Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie, ale w miłej ciszy ruszyliśmy ramię w ramię naszą długą polną drogą. Coś się między nami zmieniło; zupełnie jakbyśmy zawarli rozejm. Na końcu drogi rozeszliśmy się – ja do swojego ciemnego domu, on do swojego. Minęłam chrapiącego na kanapie ojca z butelką jacka daniel’sa przyciśniętą do piersi. Poszłam do swojego pokoju, znalazłam nożyczki, klapnęłam przed lusterkiem, a potem powoli i metodycznie obcięłam sobie wszystkie włosy. Przysnęłam bez kolacji, a o trzeciej w nocy obudził mnie pijacki bełkot.

Ojciec obijał się o ściany i przeklinał nie wiadomo kogo. Schowałam się pod kołdrę i zostałam w ukryciu, dopóki zataczając się, nie wszedł do mojego pogrążonego w mroku pokoju, do którego zaczęło teraz wpadać wątłe światło z korytarza. Byłam przerażona.

– Co robisz, Emerson?

– Śpię. Jest późno, tato. Jutro mam szkołę. – Starałam się mówić cichutkim, skruszonym głosem. Ojcu zostały na wąsach jakieś resztki i zastanawiałam się, co jadł. Bardzo się bałam, ale głód doskwierał mi tak bardzo, że mogłam się skupić tylko na tych wąsach.

Zmrużył oczy, przyzwyczajając się do ciemności.

– Coś ty, do diabła, zrobiła z włosami?

– Nic… – Automatycznie podniosłam dłoń, żeby zakręcić na palcu kosmyki, ale niewiele ich zostało. Przeklęłam się w duchu za zniszczenie jedynej rzeczy, która służyła mi za mechanizm obronny.

– Nic?! – krzyknął. – To mi nie wygląda na „nic”! – Górował nade mną niczym karykaturalny, agresywny olbrzym. Podniosłam się słabo w jego cieniu, przeczesując palcami chłopięcą fryzurę.

– Ja… ja…

– Zamknij się, ty głupia, głupia dziewucho. Jesteś taka sama jak twoja głupia matka. – Pokręcił głową z odrazą i rozczarowaniem. – Wracaj do łóżka.

Żyłam w niepewności, którą wersję ojca spotkam następnego dnia. W tym wieku trudno mi było zrozumieć, przez co przechodzi, straciwszy jedyną pracę, jaką umiał wykonywać, a wkrótce potem i żonę. Mimo to jego nieszczęścia nie usprawiedliwiały alkoholizmu i napadów gniewu.

Zwinąwszy się w kłębek na stercie koców na podłodze, zamknęłam oczy i modliłam się, by jedno z nas zniknęło. On albo ja – to nie miało znaczenia. Gdy usłyszałam go z kuchni, jak nalewa sobie kolejnego drinka, rozluźniłam się. Wiedziałam, że będzie pił do nieprzytomności.

Taki miał zwyczaj, a ja z całą pewnością nie chciałam być w domu, kiedy obudzi się z kacem gigantem. Czuwałam jeszcze przez chwilę, nasłuchując, czy przypadkiem nie wraca. Zanim zasnęłam, włożyłam sobie z tyłu pod piżamę egzemplarz Lwa, czarownicy i starej szafy w twardej oprawie i odpłynęłam w sen z twarzą przyciśniętą do poduszki. Czasami w środku nocy ojciec przychodził, żeby mnie zbić, często bez powodu. Zastanawiałam się, czy wszyscy rodzice tak robili. W końcu miałam tylko dziesięć lat i nie chodziłam po ludziach, wypytując o takie rzeczy.

Rano obudziłam się tak wymięta, że miałam wrażenie, jakby moje kości były z ołowiu, i nie mogłam się skupić. Nie miałam pojęcia, jak wytrzymam do końca lekcji. Ale za bardzo się bałam, żeby zostać w domu. Szkoła była moim azylem, a książki przyjaciółmi, więc wyszykowałam się i ruszyłam w stronę drzwi. Wyszłam na paluszkach z domu i poszłam usiąść na niskim brązowym płocie przed domem, czekając na Jaxa. Płakałam ze smutku, że nie mam matki ani przyjaciół.

Jax zaszedł mnie od tyłu i pstryknął mi palcami we włosy.

– Żartowaliśmy, niepotrzebnie je obcięłaś – zagadnął.

Podniosłam na niego wzrok i zobaczyłam, jak powoli dociera do niego prawda. Wiedział, że płakałam. Ten moment współczucia był chwilą, w której Jackson Fisher stał się moim jedynym przyjacielem.

– Co się stało, Emerson? – zaniepokoił się.

– Dostało mi się za obcięcie włosów. Mój tata poważnie się zezłościł.

– Czyli płaczesz przez swojego tatę, a nie przez to, co wczoraj powiedziałem, tak?

Skinęłam głową.

– Nie chcę już płakać – dodałam ochrypłym głosem.

– Strasznie mi przykro. – Jego słowa brzmiały szczerze; były pełne bólu, wyrzutów sumienia… łagodności. W jego oczach również malowała się szczerość.

Nawet w tak młodym wieku w jego spojrzeniu widać było niekłamaną autentyczność. Nigdy nie zapomnę tamtego spojrzenia.

– To nie twoja wina, że twój ojciec jest dupkiem – stwierdził. Sięgnął do plecaka i wyjął paczkę pop-tartów. Jednego tosta wziął dla siebie, a drugim poczęstował mnie.

– Głodna? – zapytał.

Rzuciłam się na przysmak niczym dzikie zwierzę i zaczęłam pałaszować.

– Rany, nie tak szybko, Emerson, bo ci zaszkodzi.

– Wiem, wiem.

– Lepiej już chodźmy.

W autobusie Jax usiadł tuż za mną.

– Przykro mi, to miejsce jest zajęte – powiedział do Mikeya, gdy ten wsiadł do autobusu. – Znajdź sobie inne.

Pani Williams, nauczycielka czwartej klasy, ledwie widziała dzieciaki w pierwszych ławkach, a co dopiero mnie siedzącą w ostatniej, więc gdy dzwonił dzwonek na długą przerwę, nikt nie pytał, czemu nie mam ze sobą drugiego śniadania. W domu nigdy nie było zbyt wiele do jedzenia. Od czasu do czasu dostawałam od ojca dolara i wtedy kupowałam sobie lunch na stołówce, ale głównie szukałam tego, co wyrzucały inne dzieciaki. Tego dnia Jackson znalazł mnie w drzwiach szkolnej biblioteki, skąd wychodziłam pod koniec długiej przerwy. Nic nie powiedział, tylko dał mi pół kanapki z masłem orzechowym i galaretką. Powiedziałam „dziękuję”, schowałam się w toalecie i pochłonęłam kanapkę, nim zadzwonił dzwonek na lekcje.

Później tego samego popołudnia, przed rozejściem się do domów na końcu drogi, Jax zaproponował:

– Spotkajmy się za godzinę za szopą.

Szopa służyła do składowania starych, nieużywanych narzędzi i stała tuż za kępką drzew na granicy naszych posesji. Nie było jej widać z żadnego z domów.

– Po co?

– Po prostu przyjdź.

– Nie, boję się.

Pokręcił głową.

– Nie bój się. Uprzątnąłem ją. Ciągle tam chodzę.

Zrobiłam wielkie oczy.

– Nie boję się szopy…

– Boisz się mnie? – Położył sobie dłonie na piersi. – Tylko próbuję ci pomóc.

– Czemu? – zapytałam.

– Nie wiem.

– Jak pomóc?

– Chciałem przynieść ci talerz jedzenia. Przed wyjściem do pracy mama zostawia nam zapiekankę do odgrzania. Po prostu nie chcę, żeby Brian się dowiedział.

Brian był starszym o dziesięć lat bratem Jaxa. Kiedy ich mama musiała iść do pracy, zostawiała dom pod jego opieką. Brian należał do zespołu muzycznego i całymi nocami grał w garażu na gitarze. Mój tata nazywał go ćpunem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy.

– Och – szepnęłam.

– Rany, nieważne.

– Nie, doceniam to, Jax. Tylko nie chcę, żebyś miał kłopoty.

– Nie będę miał kłopotów. Spotkajmy się tam za godzinę. Jeśli będzie ciemno, w środku zaraz po lewej od drzwi jest latania. Weź latarkę.

– Dziękuję.

Ruszył w stronę swojego domu, więc i ja weszłam do środka. Mój ojciec siedział ze szklaneczką brązowego płynu w ręce przy kuchennym stole i palił papierosa. Nad zlewem lekko unosiły się beżowe zasłonki.

– Wietrznie dziś. – Podeszłam do okna i je zamknęłam. – Wszędzie się zakurzy, jeśli będziemy zostawiać otwarte okna.

Nie odpowiedział. Podeszłam do lodówki, otworzyłam ją i zrobiłam przegląd. W środku stał słoik marynowanych warzyw, jakiś przeterminowany sos do sałatki i otwarta aluminiowa puszka oliwek. Wyjęłam ją i poszłam do kosza, żeby ją wyrzucić. Ojciec odprowadzał mnie gniewnym wzrokiem. Odczekał, aż wyrzucę oliwki, po czym gwałtownie wstał, zgrzytając nogami krzesła o brudne linoleum. Wystarczyły dwa długie kroki i już nade mną stał.

– Masz pieniądze, żeby kupić nowe? – wypalił z furią.

– Nie powinno się przechowywać żywności w otwartych aluminiowych puszkach.

– Kto tak twierdzi?

– Mama mówiła, że od tego można się pochorować.

– Twoja matka nie żyje. I będzie tak, jak ja mówię. – Zagotował się ze złości, opluwając mi policzek podczas mówienia.

Powoli starłam jego ślinę, czując, jak w oczach wzbierają mi łzy.

– Jak to: nie żyje?

– Teraz jest dla nas martwa. – Miał zamglone, przepełnione złością i gniewem oczy. Ściskał uchwyt lodówki tak mocno, że myślałam, że zaraz go połamie.

– Dobrze, tato – powiedziałam. – Czy mogę pójść do sąsiadów na zapiekankę? – zapytałam bardzo nieśmiało.

– Rób, co chcesz. – Zatrzasnął drzwi lodówki i odszedł.

Poszłam do swojego pokoju po bluzę i wyszłam z domu w zapadający zmrok. Szopa znajdowała się w odległości mniej więcej długości boiska od domu i żeby do niej dotrzeć, musiałam przedzierać się przez rosnące do kolan chwasty.

Do skarpetek i nogawek przyczepiały mi się rzepy, ale ciepły posiłek był tego warty. Idąc, rozmyślałam o tym, dokąd odeszła moja matka. Dla ojca była martwa, ale dla mnie wciąż żyła, gdzieś w jakimś lepszym świecie. Nie czułam do niej nienawiści. Nie rozumiałam jej, ale nie nienawidziłam. Po prostu żałowałam, że nie zabrała mnie ze sobą.

Gdy dotarłam do szopy, wąskie drewniane drzwi się otworzyły.

– Wchodź szybko! – szepnął Jax.

Nie kłamał – uprzątnął szopę i zrobił z niej całkiem przyjemny mały fort. Był tu stół z dwoma krzesłami, a w kącie stało stare łóżko polowe. Jax sięgnął ręką za moje plecy i postawił na stole lampę gazową. Przekręcił wiechę, otwierając zawór, i naciskał guzik, dopóki nie zapaliła się iskra. Z tyłu szopy było jedno okno wychodzące na linię drzew w oddali. Bardzo szybko zapadał zmrok.

Jax usiadł i przysunął do mnie owinięty folią aluminiową talerz.

– W środku jest jeszcze widelec.

Zdjęłam folię i zobaczyłam wielki kopiec brei.

– Co… to jest?

– Tuńczyk, kluski, zupa i coś tam. A na wierzchu chipsy ziemniaczane. Nie wygląda najlepiej, ale jest dobre. Jedz, zanim wystygnie.

Od tych smakowitych zapachów już zaczęła mi cieknąć ślinka. Jax miał rację; kolacja była pyszna. Przez te kilka miesięcy od odejścia mamy zdążyłam zapomnieć, jak smakuje domowe jedzenie. Żywiłam się płatkami śniadaniowymi i od czasu do czasu cheeseburgerami z McDonald’s. Gdy ojciec przynosił mi cheeseburgera do domu, zazwyczaj po odbiorze zasiłku dla bezrobotnych i wizycie u Susan, zachowywał się tak, jakby musiał stoczyć o niego bój z całą armią smoków. W każdą pierwszą środę miesiąca wracał do domu pijany, z papierową torbą pełną hotelowych mydełek w jednej ręce i z cheeseburgerem z McDonald’s w drugiej.

Rzucał łupy na stół ze słowami „Zobacz, co tatuś ci przyniósł! Widzisz, jaką jesteś szczęściarą!”. Jeśli nie nagradzałam go entuzjastycznymi wyrazami wdzięczności, nazywał mnie samolubną, rozpuszczoną małą jędzą.

Byłam bardziej wdzięczna za wczorajszą zapiekankę w maleńkiej szopie na narzędzia Jaxa niż za zimnego cheeseburgera i szorstkie mydło od moczymordy. Ale to był dopiero początek. Przez następne kilka lat Jax towarzyszył mi w drodze do autobusu, zajmował miejsce za mną, odnajdywał mnie na długiej przerwie i dzielił się lunchem. Od czasu do czasu wymykał się do szopy i przynosił mi talerz kolacji, którą jego mama zostawiała synom do odgrzania. Marzyłam, żeby wejść do ich domu, ale bardzo długo tego nie zrobiłam. Aż do wypadku Briana. Wtedy sprawy na długiej polnej drodze raz jeszcze uległy zmianie.

* University of California, San Diego, czyli Uniwersytet Kalifornijski w San Diego (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: