Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pustka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pustka - ebook

Czasami zwykła rozmowa z zupełnie obcym człowiekiem, może wiele zmienić w twoim życiu. A co, jeśli twoim rozmówcą jest zupełnie obcy ci pacjent szpitala psychiatrycznego, który wie o tobie o wiele za dużo, niż być tego chciał? Chyba coś jest nie tak. Właśnie z taką sytuacją styka się ksiądz Marek, który dotychczas był przeświadczony o swojej rajskiej wieczności.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-388-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Zastępstwo

Ksiądz Marek od dwóch lat jest na emeryturze i od tego czasu już nie odprawia samodzielnie mszy. Czasami pomaga proboszczowi, ale głównie zajmuje się doradzaniem wikarym lub karceniem ministrantów, którzy jak tylko mogą, to unikają go jak ognia. Jego życie jest już ustatkowane i doskonale ułożone według jego potrzeb. Głównie zajmuje się dbaniem o ogródek parafialny, który to dzięki niemu wypiękniał w ostatnich latach. Poświęcił się mu całkowicie, dowiadując się wszystkiego o roślinach i ich uprawie. Sprowadził do ogródka sporo nowych roślin, które szybko odwdzięczyły mu się i upiększyły nie tylko ogród, ale i całą parafię. Dumny był z siebie i swej pracy, jednak to nie flora była przedmiotem jego największych uniesień i trosk. Miał on bowiem drugą miłość, o którą dbał jeszcze bardziej. Był to nowiutki, luksusowy samochód, który kupił sobie kilka miesięcy temu. Długo na niego zbierał, by z nieukrywaną przyjemnością myć go co kilka dni na podjeździe plebanii i poruszać się nim po mieście, odwiedzając swoich wiernych, wysłuchując ich zachwytów.

Zawsze po porannej modlitwie, schodził na ich skromną stołówkę, by w towarzystwie pani Gabrysi zjeść śniadanie. Później pomagał księdzu proboszczowi w przygotowaniach do mszy, instruował najmłodszych ministrantów o ich obowiązkach, by w końcu zniknąć na kilka godzin w ogrodzie, doglądając trawnika i kolorowych kwiatów zdobiących ich plebanię. W południe przechodził do garażu, z którego wyprowadzał na podjazd swój skarb i obchodził go kilkukrotnie, przyglądając się, czy nie ma potrzeby jego umycia lub jakiejkolwiek jego interwencji. W taki sposób mijały mu dni, których na emeryturze nigdy nie liczył. Cieszył się każdym z nich i nikomu nie pozwalał ich zmieniać.

Tego dnia jednak jego codzienny rytuał miał się o drobinę zmienić. Rano wstał około godziny dziewiątej, by zjeść śniadanie wraz z ich gospodynią panią Gabrysią, która jak zawsze przyniosła świeżutkie bułeczki z piekarni.

— Dzień dobry, księże Marku — przywitała go gospodyni, od razu stawiając wodę na kawę.

— Dzień dobry, pani Gabrysiu. Jak pani minął poranek?

— A bardzo dobrze, księże. Dzisiaj będzie piękny dzień. Słoneczko już przygrzewa, a na niebie nie ma ani jednej chmurki.

— To się cieszę. Będę mógł spokojnie, pokopać sobie w ogródku.

— To ksiądz zapomniał? — zapytała zaskoczona.

— O czym?

— Proboszcz Mateusz prosił, by ksiądz pojechał dziś do szpitala.

— Właśnie miałem o niego zapytać. Trochę dziwnie tak tu bez niego.

— Pojechał do Katowic, przez to prosił, by ksiądz pojechał za niego do szpitala. Zgodził się ksiądz.

— To dzisiaj? Myślałem, że to za tydzień.

— Nie, to dzisiaj. Miał ksiądz tam być na dziewiątą — powiedziała delikatnie przyciszając swój głos. — Podam szybko księdzu śniadanie.

— Spokojnie, przecież ten pacjent nigdzie nie ucieknie — odparł, lekko uśmiechając się sam do siebie i zaraz dodał: — Pojadę tam na dziesiątą. Jestem pewny, że to i tak nic nie zmieni.

***

Po śniadaniu ksiądz Marek udał się do garażu, gdzie wsiadł do swojego błyszczącego samochodu i wyruszył do szpitala psychiatrycznego, do którego ksiądz proboszcz jeździł co kilka tygodni. Przez długie miesiące udawało mu się unikać wizyty w tym przybytku ludzi chorych i nieobliczalnych, jak to sam nazywał. Zawsze wymigiwał się z tych cyklicznych odwiedzin chorych do jakich zobowiązała się jego parafia, jednak tym razem nie miał wyjścia. Ich wikary rozchorował się i wylądował w łóżku, a proboszcz Mateusz miał ważne spotkanie w Katowickiej katedrze.

Nie mógł tam nie pojechać. Zasiadł więc w swoim nowiutkim suwie i delektując się jego wnętrzem i nowiutkim wyposażeniem, wyruszył w kierunku szpitala.

Mieścił się on na obrzeżach miasta, przez co nie spieszył się. Delektował się jazdą i ciszą, jaką dawało mu jego pierwsze elektryczne cacko. Nigdy nie spodziewał się, że będzie go stać na takie cudo, ale zbierał przez długi czas i otrzymał korzystne warunki kredytowania, co jeszcze bardziej zachęciło go do zakupu nowego samochodu. Przez to teraz z przyjemnością poruszał się po drogach, wyjeżdżając z centrum miasta. Włączył sobie swoją ukochaną, klasyczną muzykę i stając na światłach, spojrzał na młode dziewczyny siedzące w sportowym samochodzie. Te zajęte rozmową ze sobą, tylko spojrzały na jego samochód i widząc koloratkę pod szyją, z uznaniem przytaknęły głowami i zaśmiały się do siebie nawzajem. Zadowolony z siebie ksiądz Marek ruszył za nimi, by po kilku kolejnych zakrętach wyjechać na ostatnią prostą, prowadzącą do jego celu.

Szpital nie był zbyt duży. Jego stare, drewniane okna z rdzawiącymi kratami, pomarańczowe, ceglaste mury i czarny jak smoła, spadzisty dach wyraźnie podkreślał wiek budynku. Brama wjazdowa jak i płot wokół terenu szpitala również nadawały się do modernizacji, co od razu informowało, że o tym miejscu mało kto myślał na co dzień. Nikt nie chciał zajmować się ludźmi chorymi psychicznie i nikt też ich nie chciał mieć w centrum miasta, przez to zarówno prezydent miasta jak i tutejszy wojewoda wygospodarowali dla nich stary budynek, z dala od wszystkich i utrzymywali tylko jego podstawowe potrzeby.

Ksiądz Marek podjeżdżając pod niego swoim nowiutkim samochodem stanowił kontrast, którego nie dało się nie zauważyć. Nikt jednak nie wyszedł mu na powitanie. Tylko kilku pacjentów wraz ze swoimi opiekunami zwrócili na niego uwagę. Spacerowali wokół budynku lub po prostu siedzieli na ławeczkach i cieszyli się słońcem, na którego obecność nie można było dziś narzekać. Ksiądz z pogardą popatrzył na zaniedbane kwiaty pod ścianą budynku oraz podeptany trawnik wzdłuż alejek. Wszedł do środka chcąc jak najszybciej odbębnić niechciane spotkanie i zapomnieć o tym miejscu na długie lata. Już zaczął myśleć nad wymówkami, które użyje przy następnej okazji, gdy stanęła przed nim nagle Marta, kobieta po pięćdziesiątce, która wydała mu się delikatnie mówiąc niezbyt urokliwa. Ruszyła mu naprzeciwko z kubkiem kawy w ręce, od razu pytając:

— Ksiądz Marek, tak?

— Tak.

— Nie spieszył się ksiądz.

— O ile mi wiadomo, nie byłem umówiony na konkretną godzinę — skłamał.

— Proboszcz Mateusz zawsze przybywa do nas równo o dziewiątej.

— Ja nie jestem jeszcze proboszczem — odparł niezbyt przejęty jej słowami.

— Ostrzegał mnie przed księdza arogancją. Nasz pacjent nie mógł dłużej czekać, więc rozpoczął zajęcia. Będzie musiał ksiądz chwilę poczekać.

— Jeśli nie potrwa to za długo, to zaczekam. Mam rozumieć, że potrzebuje on spowiedzi? — zapytał, podążając za nią.

— Ksiądz proboszcz przyjeżdża do nas w różnym celu. Nasi pacjenci czasami pragną spowiedzi, a czasami po prostu zwykłej rozmowy z duchownym.

Ksiądz Marek idąc za nią, przechodził korytarzem, między licznymi pokojami, w których siedzieli pacjenci szpitala, w różnym wieku. Większość z sal była otwarta, co zaniepokoiło go bardzo. Nigdy nie interesował się tym miejscem i nie wiedział jakiego rodzaju ludzi tu przetrzymują. Zawsze uważał takie szpitale za więzienie dla obłąkanych i niebezpiecznych ludzi, których powinno się trzymać w zamknięciu i najlepiej pod ścisłym nadzorem. Nie odważył się jednak tego głośno powiedzieć i przyspieszył lekko, by poczuć się bezpieczniej, bliżej prowadzącej go kobiety.

— Proszę tutaj zaczekać — powiedziała, wskazując salę, do której drzwi oczywiście były na oścież otwarte.

— Sam tutaj będę? — zapytał ze strachem w głosie.

— Każdy z nas ma swoje obowiązki. Chyba, że ksiądz się boi naszych pacjentów, to przyślę tu kogoś do pomocy.

— Byłbym wdzięczny, w końcu jesteśmy w szpitalu dla ob… psychicznie chorych.

Kobieta skrzywiła się domyślając się jego prawdziwych myśli na ten temat, ale szybko odparła:

— Postaram się kogoś znaleźć dla księdza.

— Będę wdzięczny — odparł i odprowadził wzrokiem odchodzącą od niego kobietę.

Popatrzył do sali naprzeciwko i skupił wzrok na siedzącym tam bez ruchu mężczyźnie, który wpatrywał się w niego, jak w lustro. Ksiądz Marek przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego, próbując zobaczyć, jak ten mruga oczami, ale ku jego zaskoczeniu, ani nie mrugał, ani nie ruszał się, wciąż siedząc w tej samej, sztywnej pozycji. Przerażony jego dziwnym, nienaturalnym zachowaniem, przymknął delikatnie drzwi, by chociaż trochę poczuć się bezpieczniejszy i co ważniejsze, nie widzieć jego twarzy. Później wszedł do środka sali ostrożnie przyglądając się skromnemu wystrojowi sali. Wiódł wzrokiem od swojej prawej strony, dostrzegając wpierw wysoką, ale wąską, dębową szafę. Obok niej na ścianie wisiał obraz świętego Walentego, patrona chorych psychicznie. Dalej stało wąskie łóżko, z przystawionym krzesłem. Nad nimi znajdowało się wysokie okno, które ku jego zaskoczeniu było otwarte prawie na oścież. Domyślał się, że zostało otwarte tylko pod nieobecność pacjenta, ale biorąc pod uwagę łatwość poruszania się po szpitalu wszystkich pacjentów, to nie był pewny, czy to było całkiem bezpieczne. Powiódł wzrokiem dalej, by zamknąć obraz tej małej sali i wtedy dostrzegł w kącie sali pacjenta, ubranego na biało i wpatrującego się w niego w milczeniu. Ksiądz Marek aż cofnął się odruchowo, zaskoczony jego obecnością. Zerknął na drzwi, oceniając jak szybko jest w stanie się do nich dostać i już miał ruszyć do nich, gdy pacjent się odezwał:

— Proszę się mnie nie bać.

— Aż tak widać mój strach? — pomyślał ksiądz Marek, czując się w tym momencie wyjątkowo słabo. Czuł jak mu serce szybciej bije, a dłonie się pocą. Wstyd mu było, że aż tak się boi, ale w końcu był w takim miejscu, gdzie mógł się bać.

— Ja chcę z księdzem tylko porozmawiać, nic więcej — dodał pacjent wciąż tym samym, łagodnym tonem.

— Co pan tu robi? — zapytał ksiądz Marek, chcąc nabrać trochę odwagi i rozpoznać zamiary człowieka stojącego przed nim.

— To jest mój pokój.

— Nie powinien pan być na ćwiczeniach?

Pacjent tylko pokiwał przecząco głową i uśmiechnął się delikatnie, sprawiając wrażenie równie zakłopotanego, co jego gość.

— Uciekłem im.

— Nie będą pana szukać?

— Będą — odpowiedział z uśmiechem na twarzy. — Ale wolę z księdzem porozmawiać. Ćwiczenia nie uciekną.

— To prawda — powiedział swoje myśli na głos ksiądz Marek, czego od razu pożałował. — To znaczy, ćwiczenia też są ważne, ale mogą poczekać.

— Nazywam się Tomasz i muszę coś księdzu opowiedzieć. Wysłucha mnie ksiądz?

— Po to tu przyjechałem — odparł mu ksiądz, powoli nabierając odwagi.

— Niech ksiądz usiądzie — powiedział, pokazując na krzesło, a samemu podszedł do łóżka i usiadł na nim, krzyżując nogi pod sobą.

— Pragniesz wyspowiadać się też, synu? — zapytał ksiądz, już myśląc o tym, by jak najszybciej wrócić na plebanię.

— Do syna księdza to mi na szczęście dużo brakuje, ale tak, można powiedzieć, że pragnę zostać wysłuchany — odparł coraz śmielszym tonem.

— Dobrze, więc z chęcią pana wysłucham, a jeśli będę mógł jakoś pomóc, to uczynię to z miłą chęcią.

— Trzymam księdza za słowo — odpowiedział mu, celując palcem w księdza. — Proszę więc usiąść wygodnie i mi nie przerywać, dobrze?

— Dobrze.

Tomasz obdarzył go ostrym jak brzytwa spojrzeniem, ale po chwili znów zaśmiał się głośno, mówiąc:

— Mówiłem, nie przerywać.

Ksiądz Marek tylko skinął głową, nie chcąc po raz kolejny się odzywać. Wywołało to nieskrywaną radość na twarzy pacjenta, który poprawiając swoją pozycję na łóżku, przemówił:

— Moja opowieść nie będzie łatwa i będzie wymagała od księdza nieustannej uwagi. Proszę się więc skupić i słuchać uważnie. Dobrze?

— Dobrze — odpowiedział, znów się zapominając.

— Cisza! — krzyknął pacjent Tomasz i spoglądając ostrym wzrokiem na księdza, przyciszonym głosem dodał: — Musi ksiądz mnie słuchać, to ważne.

Ksiądz Marek uniósł rękę w geście przeprosin i już nie odzywając się ani słowem, czekał na kolejne jego słowa.

— Oszczędzę księdzu moją opowieść o szczegółach mojego nieszczęśliwego dzieciństwa. Powiem tylko tyle, że ojca w ogóle nie poznałem, a matka była… jak to się teraz ładnie mówi… od święta. Na szczęście miałem jeszcze młodszego brata, z którym dobrze się dogadywałem, ale nie o to chodzi. Proszę wyobrazić sobie mnie teraz, jako pracownika firmy ochroniarskiej w hipermarkecie, dobrze?

Ksiądz tylko skinął głową, nie ośmielając się już odezwać.2. Beztroska

Tomasz, jako pracownik ochrony, siedzi w pokoju monitoringu. Obok buja się na krześle jego młodszy o dwa lata kolega Mariusz Dart i wspólnie obserwują monitory z kamer umieszczonych na sklepie.

— Moja żona kazała ci dać jedną — powiedział Mariusz, dzieląc się swoimi kanapkami.

— Anita pomyślała też o mnie? — odpowiedział zadowolony. — Ja na twoim miejscu byłbym zazdrosny.

— Żal się jej ciebie zrobiło — od razu odpowiedział, uśmiechając się do swojego kolegi. — Nic więcej.

— Tak to sobie tłumacz.

— Daj jedną kanapkę twojemu biednemu koledze. On zawsze wygląda na takiego, który nie dojada, a sam sobie kanapki nie zrobi, tak powiedziała — odpowiedział, wciąż uśmiechając się do niego.

— Serio?

— Wiedziała, że znów będziesz brał jedzenie z maszyny.

— Ciekawe skąd to wie?

— O! Chyba mamy delikwenta — przerwał na chwilę Mariusz, wskazując na jeden z monitorów.

Tomasz spojrzał na młodego chłopaka z plecakiem na plecach, który kręcił się przy czekoladach i co chwilę sięgał po nowe, przyglądając im się uważnie z każdej strony. Po czym rozglądał się wokół siebie i widząc kamerę skierowaną na niego, odkładał je na miejsce. Przez chwilę stał w miejscu nic nie robiąc, aż w końcu sięgnął po kilka największych i odszedł z nimi do innej alejki. Obaj przeskoczyli wzrokiem na kolejny ekran, a Mariusz zapytał:

— Coś ostatnio czekolady im posmakowały. Myślisz, że odważy się?

— Na pewno.

Młody chłopak skrył się w wąskiej alejce z chemią gospodarczą, w której znów zaczął się rozglądać, poszukując kamery. Nie widząc żadnej, zaczął chować czekolady do plecaka. Nie dostrzegł ukrytej między towarem kamery, dzięki której Tomasz i Mariusz mogli dokładnie zarejestrować, co złodziej na ich oczach wyczynia.

— Dzwoń po niebieskich, ja go wezmę — rzekł Tomasz i wyszedł z pokoju.

Złodziej wyszedł z alejki i pewny siebie wziął z półki chipsy i ruszył do kasy. Kasjerka skasowała jego zakup i gdy chłopak już myślał, że wyjdzie ze sklepu, Tomasz stanął mu na drodze i rzekł:

— Proszę ze mną.

— Nigdzie nie pójdę. Nie macie prawa mnie zatrzymać.

— Zapraszam — odpowiedział, nie chcąc wdawać się z nim w jakąkolwiek rozmowę. — Zaczekamy na policję.

— I, co? Myślisz, że dzięki mnie dostaniesz premię? — zapytał go bezczelny nastolatek.

Młody chłopak rozejrzał się, jakby chciał spróbować ucieczki, ale widząc stojących w pobliżu kolejnych ochroniarzy patrzących na niego i gotowych do zareagowania, zrezygnował z tej próby i poszedł grzecznie z Tomaszem. Usiadł na krześle w osobnym pokoju. Stwarzał pozory pewnego siebie, ale unikał wzroku stojącego nad nim ochroniarza. Tomasz tymczasem patrząc na niego, tylko kiwał głową, zastanawiając się nad jego motywacją. Był on bardzo dobrze ubrany: na nogach miał firmowe, sportowe buty, jego dżinsy wyglądały na nowe, a bluza z wielkim logiem firmy odzieżowej nie należała do najtańszych.

— Powiedz mi, po co ci to było? — zapytał go, zaciekawiony jego motywacją.

Ten jednak nie zareagował. Niewzruszony siedział na krześle i dumny z siebie, tylko patrzył na niego.

— Pewnie stać cię na te czekolady.

— Na pewno mam więcej hajsu niż ty, cieciu. Ile tu dostajesz za nękanie ludzi? Tysiąc, dwa? Za tyle, to ja nie wstaje z łóżka.

— To, po co ci te czekolady?

— Dla frajdy, człowieku.

— Frajdy?

Złodziej tylko uśmiechnął się, a Tomasz dodał:

— Kradzież nazywasz frajdą? W więzieniu będą mieli z tobą frajdę.

— Wiem ile są warte i co mi grozi — odpowiedział, pewny siebie.

— Ale to, że będziesz już widniał w kartotekach policyjnych jako złodziej, ci nie przeszkadza?

— Mam to w dupie i tak nie mogą mi nic zrobić.

Nagle drzwi otwarły się i do pokoju wszedł Mariusz wraz z dwoma policjantami. Tomasz odsunął się, pozwalając im przejąć chłopaka i wyszedł na zewnątrz, by się przewietrzyć. Stanął na parkingu i patrząc na samochody klientów hipermarketu, zaczął się zastanawiać nad sensem życia takich złodziei. Nie rozumiał tego i mimo że łapali ich w sklepie każdego roku kilkudziesięciu, to nigdy nie przestawał się im dziwić. Nigdy nie byli to ludzie, którzy kradli z przymusu, czy trudnej sytuacji finansowej. Najczęściej byli to ludzie szukający dodatkowych atrakcji w życiu albo po prostu cwaniaki, szukający sposobu na darmowy obiad, czy słodkości.

Po krótkiej chwili policjanci wyprowadzili na zewnątrz złodzieja zakutego w kajdanki i posadzili go do radiowozu. Ten ciągle pewny siebie, usiadł z tyłu samochodu i uśmiechając się do Tomasza, pozdrowił go ruchem dłoni i ruszył na komisariat.

— Kolejny idiota, którego tylko spiszą i wypuszczą — skomentował to Mariusz i zaraz dodał: — Chodź na kanapkę?

Obaj powrócili do pokoju monitoringu i zabrali się za śniadanie.

— Coś taki przybity? — zapytał go Mariusz.

— Nigdy nie zrozumiem takich ludzi.

— Od kiedy tak się nimi przejmujesz?

— Coraz więcej takich cwaniaków. Wiedzą do jakiej kwoty kraść, by ominąć więzienie i będą to robić, aż im się znudzi.

— Dzięki nim mamy pracę. Jedz lepiej, a się tym tak nie irytuj.

— Ale, co trzeba mieć w głowie, żeby kraść dla przyjemności?

— Widzę, że potrzebny ci jednak ten urlop.

— Chyba tak. Muszę odpocząć od tych idiotów.

— Tylko mam nadzieję, że wrócisz do mnie. Ja sam z nimi długo nie wytrzymam — zażartował Mariusz.

— Zastanowię się — zażartował również, po czym zaraz dodał: — Może wrócę, ale nie dla ciebie, tylko dla kanapek twojej żony.

***

Wieczorem Tomasz wyszedł z pracy, wsiadł na rower i przemierzał pięć kilometrów dzielących go do domu. Przejeżdżał obok różnych pubów, przed którymi zawsze gromadzili się młodzi ludzie. Poruszał się różnymi osiedlami, dzięki czemu skracał sobie drogę, aż w końcu wyjeżdżał na długą, prostą drogę prowadzącą do wynajmowanego przez niego domu na obrzeżach miasta.

Nagle zobaczył z naprzeciwka jadący z ogromną prędkością samochód. Wydobywała się z niego głośna muzyka, a jego kierowca ani myślał o liniach oddzielających pasy drogi. Tomasz musiał zjechać na pobocze, by poczuć się bezpieczniej, gdy mijał go ten szalony kierowca. Zdążył tylko dostrzec kilku młodych ludzi, dobrze bawiących się w środku auta i kierowcę, trzymającego telefon komórkowy w ręce i piszącego wiadomość tekstową.

— Idioci — skwitował to tylko i ruszył dalej.

Gdy dojechał do swojego domu, wprowadził rower na klatkę schodową i oparł go o ścianę, tuż przy drzwiach. W środku skierował się od razu w stronę łazienki, gdzie wziął szybki prysznic, po czym przebrał się w wyjściowe, eleganckie ubranie i już po kilkunastu minutach był gotowy do wyjścia. Tym razem jednak nie wsiadał na rower, ale wyjechał z garażu swoim ulubionym, srebrnym jeepem.

Zajechał nim pod jeden z mijanych przez niego wcześniej pubów i gdy tylko zbliżył się do wejścia, zaczepiło go kilku wyrostków:

— A ty tu, czego? — wyszedł mu naprzeciw Arek, krótko ścięty osiemnastolatek ze złotym łańcuchem na szyi.

Dwóch jego kolegów stanęło tuż za nim, a dwie dziewczyny im towarzyszące zaczęły przyglądać im się z uwagą.

— Skopać ci mordę, szczylu? — zapytał go Tomasz, przybliżając się do niego tak blisko, że aż poczuli swój oddech.

Arek jeszcze przez chwilę zgrywał niewzruszonego i chętnego do bitki, aż po chwili uśmiechnął się i obłapiając się nawzajem, powiedział:

— Czekaliśmy na ciebie, braciszku.

Wszyscy zaczęli się witać serdecznie i wraz z Tomaszem weszli do środka. Zajęli miejsce w sali, gdzie grała głośna muzyka, a tuż obok nich mnóstwo ludzi bawiło się na parkiecie. Szybko otrzymali zamówione drinki i piwa, po czym zaczęli rozmawiać i bawić się wraz z innymi.

Tomasz spotykał się z nimi prawie każdego piątku, chcąc nie tylko mieć brata pod kontrolą, ale i samemu zrelaksować się po nudnej i niezbyt zadowalającej go pracy. Należał do przystojnych, dobrze zbudowanych mężczyzn, przez co nigdy nie miał problemu z poznaniem dziewczyn podczas takich imprez. Tak też było i tego wieczora. Szybko znalazł sobie partnerkę do nocnej zabawy, dzięki której zapominał o dzisiejszych zmartwieniach i tak drażniących go cwaniakach.

Bawili się całą noc i dopiero nad ranem, gdy już mieli wszyscy dość, wyszli z pubu, by powrócić do domu.

— Wsiadajcie, zabiorę was do domu — zawołał do wszystkich Tomasz.

— Dzięki, ale dziś mamy odwózkę — odpowiedział mu Arek, wskazując na jedną z dziewczyn, która w ogóle nie piła alkoholu podczas imprezy.

Młodszy brat podszedł do niego i uściskał go mocno, pytając:

— Widzimy się za tydzień?

— Dzisiaj zaczynam urlop, więc wpadnij do mnie w tygodniu. Pójdziemy gdzieś się zabawić.

— Może chcesz dorobić sobie w naszym warsztacie? Ostatnio mamy trochę więcej roboty.

— Wiesz jaki mam stosunek do złodziei.

— Przecież my ich nie kradniemy — odpowiedział mu uśmiechając się pod nosem. — My tylko rozkładamy auta na części.

— Nie, dzięki. Obiecałeś z tym skończyć.

— Jeszcze trochę kasy nazbieram i wyjadę stąd, o mnie się nie martw. Lepiej chłodź kilka zero siedem, bo wpadnę do ciebie na pewno — odpowiedział i wyściskał starszego brata, odchodząc do swoich znajomych. — Trzymaj się.

— Ty też.

Nowa koleżanka Tomasza, przyglądała im się uważnie i widząc, że jej kierowca wsiada za kierownicę bez żadnych oporów, usiadła obok niego, ale zamykając drzwi, zapytała:

— Nie piłeś?

— Nie aż tyle, żebym nie mógł prowadzić — odparł zadowolony z siebie, ale widząc jej niepewną minę zaraz dodał: — Spokojnie, zawsze kończę pić przed północą. Już wszystko zeszło ze mnie.

Włączył silnik, mrugnął jej okiem, a gdy ta odwzajemniła jego uśmiech, ruszył, by zabrać ją do swojego domu. Dorota, bo tak jej było na imię, przez całą drogę przyglądała się całej elektronice samochodu, podziwiała skórę, którą były pokryte fotele, by po chwili, zapytać:

— Często zabierasz laski do siebie?

— To zależy.

— Od czego?

— Jak często imprezuję — odpowiedział i mrugnął jej okiem.

Dziewczyna zaśmiała się i uderzyła go delikatnie w ramię, mówiąc:

— Dowcipniś. Podoba mi się twoje poczucie humoru… i twoje auto.

— Lubisz jeepy?

— Tak, lubię duże rzeczy — odpowiedziała, uśmiechając się do niego zalotnie.

— To jeszcze kilka takich rzeczy mam dla ciebie w zanadrzu — odparł, śmiejąc się wraz z nią, ale chcąc wprawić ją w małe zakłopotanie, zapytał: — A ty często wsiadasz do obcych samochodów?

— To zależy — odpowiedziała, uśmiechając się do niego, zadowolona z siebie.

— Od czego? — zapytał, choć domyślał się odpowiedzi.

— Od samochodu — odpowiedziała i zaśmiała się.

Uśmiechnął się do niej, licząc dokładnie na taką odpowiedź i zatrzymał się przed czerwonym światłem, skoncentrowany na drodze.

— Przejechałeś kiedyś na czerwonym świetle? — zapytała go Dorota.

Spojrzał na nią zaskoczony pytaniem, a ta wbijając w niego swoje duże, lekko pijane oczy, czekała na odpowiedź.

— Kiedyś — odparł, chcąc ukrócić ten temat.

— To rusz teraz — powiedziała, spoglądając na puste ulice przed nimi. — Będzie fajnie.

Tomasz rozejrzał się, by upewnić się, że nie ma w pobliżu radiowozu policyjnego i widząc, że ulice o tej porze są puste, ruszył zgodnie z jej życzeniem. Dziewczyna zadowolona zaczęła krzyczeć, a on widząc, że nakręca to ją coraz bardziej, przyspieszył, by pokazać jej z jaką prędkością mogą pokonać długi, prosty odcinek drogi przed nimi. Dorota czując prędkość, aż się zaparła nogami i pochwyciła mocniej pas wiszący swobodnie obok niej, zadowolona patrząc na mijające ich coraz szybciej budynki.

— Szybciej! — krzyknęła szczęśliwa. — Szybciej!

Tomasz też lubił prędkość, więc nie odpuszczał. Wcisnął pedał gazu i samochód przyspieszył z impetem. Przed nimi już było widać kolejne skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Popatrzyli na siebie zadowoleni i ani myśleli zwalniać. Zbliżali się z ogromną prędkością do niego, a światła jak na złość zmieniły się na pomarańczowe i zaraz miało zaświecić się czerwone. Tomasz mając nadzieję, że o tej porze i na tym skrzyżowaniu nie zastanie żywej duszy, pochwycił mocno w dłonie kierownicę i parł do przodu. Im byli bliżej, tym dziewczyna krzyczała z radości jeszcze głośniej. Tomasz czując już lekkie podenerwowanie spoglądał na boki, wypatrując jakiegokolwiek pojazdu, ale na ich szczęście nie było ani jednego. Przejechali przez skrzyżowanie na czerwonym świetle z ogromną prędkością cało, a Dorota krzycząc, aż zaczęła tracić głos.

— Jesteś boski — powiedziała z lekką chrypką, zadowolona z jego ryzyka.

Tomasz zadowolony z jej słów, tylko mrugnął jej okiem i ani myślał teraz zwalniać. Od domu dzieliło go zaledwie kilkaset metrów, przez co, już wiedział, co go czeka za kilka minut w jego sypialni z tak uszczęśliwioną dziewczyną.

— W życiu nie byłam tak bardzo podniecona — powiedziała, potwierdzając jego domysły i położyła mu rękę na udzie.

Czując, jak zbliża ją do jego krocza, tylko zerknął na nią zadowolony i wtedy najechał na coś dużego, co wybiło mu kierownicę z rąk. Szybko powrócił wzrokiem na ulicę i próbował opanować samochód, ale nie był w stanie zareagować odpowiednio szybko. Auto obróciło się bokiem i przy ogromnej prędkości, zaczęło koziołkować przez całą szerokość ulicy. Żadne z nich nie miało zapiętych pasów, przez co ich ciała latały po całym wnętrzu samochodu, aż w końcu zatrzymali się na starym, szerokim drzewie, rosnącym tuż obok ulicy, a ich ciała zostały przygniecione w metalowej pułapce. Nie mieli szans tego przeżyć, zginęli na miejscu.

***

— Zaraz, zaraz — przerwał mu ksiądz Marek jego opowieść. — O kim pan mi w końcu opowiada? — Myślałem, że mówi pan o sobie.

— No i tak jest.

— Przecież przed chwilą mi pan powiedział, że ktoś zginął w wypadku samochodowym.

— Nie słucha ksiądz dobrze. Po pierwsze, miał mi ksiądz nie przerywać, a po drugie, wierzy ksiądz w Boga? — zapytał ostrym tonem.

— Tak, oczywiście, że tak. Co, to za pytanie?

— Chyba jednak nie tak mocno, jak ksiądz powinien.

Ksiądz Marek popatrzył na niego nieufnie, po czym jego wzrok powędrował na obraz świętego Walentego, co od razu przypomniało mu w jakim miejscu się znajduje. Niby dlaczego miałby oczekiwać od pacjentów szpitala psychiatrycznego racjonalnego myślenia? Przecież zgodził się go tylko wysłuchać, a nie wierzyć w to, co mówi, a tym bardziej się tym przejmować. Zaśmiał się delikatnie sam do siebie i wracając wzrokiem do swojego rozmówcy, powiedział:

— Przepraszam, już nie będę przerywał. Proszę kontynuować.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: