Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pusty tron - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Pusty tron - ebook

Jak „Gra o tron”, ale prawdziwa.

„The Observer”

Bernard Cornwell tworzy najlepsze sceny batalistyczne spośród wszystkich pisarzy, których czytałem.

George R.R. Martin

Ósmy tom bestsellerowej serii Bernarda Cornwella o losach bohaterskiego Uhtreda z Bebbanburga. Na jej podstawie BBC realizuje serial „Upadek królestwa”.

Rok 911. Władca Mercji Aethelred umiera, nie pozostawiwszy prawowitego następcy. O sukcesji zdecyduje witan. Uhtred bierze udział w obradach, popiera Aethelflaed – córkę Alfreda Wielkiego, siostrę króla Wessexu Edwarda i wdowę po Aethelredzie.

Czy jednak sascy wojownicy zaakceptują kobietę jako przywódcę?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-825-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nazwy geograficzne

W czasach anglosaskich sposób zapisu nazw geograficznych cechowała pewna dowolność – brakowało konsekwencji w pisowni, a nierzadko nawet zgody co do samej nazwy. I tak na przykład Londyn często określany był mianem Lundonii, Lundenbergu, Lundenne, Lundene, Lundenwicu, Lundenceasteru, a także Lundres. Bez wątpienia znajdą się czytelnicy, którzy będą woleli inne warianty nazw aniżeli te, których użyłem w powieści* i których wykaz zamieszczam poniżej. W swoim wyborze kierowałem się zazwyczaj pisownią zaproponowaną w _Oxford Dictionary of English Place-Names_ lub w _Cambridge Dictionary of English Place-Names_ dla okresu przypadającego na lata panowania Alfreda, to jest 871–899. Mam jednak pełną świadomość, że nawet ta strategia czasami okazywała się zawodna. Przykładowo nazwa Hayling w 956 roku zapisywana była zarówno jako Heilincigae, jak i Haeglingaiggae. Przyznaję, że i ja nie zawsze byłem wierny przyjętemu kluczowi: wolałem posługiwać się nazwą Northumbria zamiast Nordhymbralond, by uniknąć posądzenia, iż sugeruję, że granice tego historycznego królestwa pokrywały się ze współczesnymi granicami hrabstwa Northumberland. Dlatego prezentowaną tu listę nazw – jak i samą ich pisownię – cechuje swoista kapryśność.

--------------- -------------------------------------------------------------------------------
Abergwaun Fishguard, hrabstwo Pembrokeshire
Alencestre Alcester, hrabstwo Warwickshire
Beamfleot Benfleet, hrabstwo Essex
Bebbanburg zamek Bamburgh, hrabstwo Northumberland
Brunanburh Bromborough, hrabstwo Cheshire
Cadum Caen, Normandia
Ceaster Chester, hrabstwo Cheshire
Cirrenceastre Cirencester, hrabstwo Gloucestershire
Cracgelad Cricklade, hrabstwo Wiltshire
Defnascir hrabstwo Devonshire
Eoferwic York, hrabstwo Yorkshire
Eveshomme Evesham, hrabstwo Worcestershire
Exanceaster Exeter, hrabstwo Devon
Fagranforda Fairford, hrabstwo Gloucestershire
Fearnhamme Farnham, hrabstwo Surrey
Gleawecestre Gloucester, hrabstwo Gloucestershire
Lundi wyspa Lundy, hrabstwo Devon
Maerse rzeka Mersey
Neustria najdalej na zachód wysunięta prowincja państwa Franków (obejmująca Normandię)
Saefern rzeka Severn
Scireburnan Sherborne, hrabstwo Dorset
Sealtwic Droitwich, hrabstwo Worcestershire
Teotanheale Tettenhall, hrabstwo West Midlands
Thornsaeta hrabstwo Dorset
Tyddewi St Davids, hrabstwo Pembrokeshire
Wiltunscir hrabstwo Wiltshire
Wintanceaster Winchester, hrabstwo Hampshire
Wirhealum półwysep Wirral, hrabstwo Cheshire
--------------- -------------------------------------------------------------------------------

* Z uwagi na funkcjonujące spolszczenia w tłumaczeniu postanowiono posługiwać się współczesnym terminem Londyn zamiast proponowanego przez autora Lundene. Ten sam zabieg zastosowano w przypadku Tamizy (w dosłownym tłumaczeniu: rzeka Temes). (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).Nazywam się Uhtred. Jestem synem Uhtreda, syna Uhtreda, którego ojciec również miał na imię Uhtred. Mój ojciec zapisywał swoje imię Uhtred, ale widywałem też pisownię Utred, Ughtred czy nawet Ootred. Niektóre z tych imion można znaleźć na starodawnych pergaminach zaświadczających, że Uhtred, syn Uhtreda i wnuk Uhtreda, jest jedynym prawowitym właścicielem gruntów starannie wyznaczonych przez kamienie, groble, dęby, jesion, mokradła i morze. Ziemia ta leży na północy kraju, który nauczyliśmy się nazywać Englaland. To ziemia pod wietrznym niebem, smagana przez fale. Nazywamy ją Bebbanburg.

Po raz pierwszy ujrzałem Bebbanburg dopiero jako dorosły mężczyzna. Nasz pierwszy atak na wysokie mury zakończył się niepowodzeniem. W owym czasie tą potężną fortecą dowodził bratanek mego ojca. Jego ojciec ukradł ją mojemu ojcu. To była rodowa pomsta. Kościół usiłował ją powstrzymać, twierdząc, że nieprzyjaciółmi wszystkich saskich chrześcijan są poganie z Północy, zarówno Duńczycy, jak i Norwegowie, ale mój ojciec kazał mi przysiąc, że przystąpię do rodowej pomsty. Gdybym odmówił, ojciec by mnie wydziedziczył, tak jak wydziedziczył mojego starszego brata – nie dlatego, że ten nie chciał przystąpić do rodowej pomsty, ale dlatego, że został chrześcijańskim kapłanem. Niegdyś nazywałem się Osbert, ale kiedy mój starszy brat został kapłanem, dostałem jego imię. Nazywam się Uhtred z Bebbanburga.

Mój ojciec był poganinem, wojownikiem i budził lęk. Często mi mówił, że bał się swego ojca, ale trudno dać temu wiarę, ponieważ najwyraźniej niczego się nie bał. Wielu ludzi uważa, że gdyby nie mój ojciec, nasz kraj nosiłby nazwę Daneland i oddawalibyśmy cześć Thorowi oraz Wodanowi. To prawdziwe słowa. Prawdziwe, ale i osobliwe, albowiem mój ojciec nienawidził chrześcijańskiego boga, nazywał go ukrzyżowanym bogiem. Pomimo tej nienawiści większość życia poświęcił na walkę z poganami. Kościół nie przyzna, że Englaland istnieje dzięki mojemu ojcu – utrzymuje, że kraj stworzyli i podbili chrześcijańscy wojownicy, ale mieszkańcy Englalandu znają prawdę. Mój ojciec winien nazywać się Uhtred z Englalandu.

Jednak w roku Pańskim 911 nie było Englalandu. Istniały Wessex, Mercja, Anglia Wschodnia i Northumbria, a gdy zima tamtego roku przechodziła w posępną wiosnę, przebywałem właśnie na granicy Mercji i Northumbrii, w gęstych lasach na północ od rzeki Maerse. Było nas trzydziestu ośmiu, wszyscy na koniach. Wszyscy czekaliśmy na wzgórzu, w ogołoconym przez zimę lesie. Pod nami leżała dolina, gdzie niewielki bystry strumień płynął na południe, a w cienistych wąwozach utrzymywał się szron. Dolina świeciła pustkami, chociaż dopiero co sześćdziesięciu pięciu jeźdźców pogalopowało wzdłuż potoku na południe i zniknęło w miejscu, gdzie dolina i woda skręcają ostro na zachód.

– Już niedługo – rzekł Raedwald.

Powiedział tak tylko z powodu zdenerwowania, a ja nie odpowiedziałem. Sam odczuwałem niepokój, ale starałem się tego nie okazywać. Wyobrażałem sobie, jak na moim miejscu postępowałby ojciec. Siedziałby w siodle nieruchomo, przygarbiony i zasępiony, więc i ja przygarbiłem się i utkwiłem wzrok w dolinie. Dotknąłem rękojeści miecza.

Nazywał się Kruczy Dziób. Przypuszczam, że wcześniej nosił inne miano, należał bowiem do Sigurda Thorrsona, który musiał nadać mieczowi imię, ale nigdy go nie poznałem. Początkowo sądziłem, że miecz zwie się Vlfberht, ponieważ właśnie to dziwne miano wypisano na klindze dużymi literami: „†VLFBERH†T”.

Przyjaciel mojego ojca Finan powiedział mi, że Vlfberht to imię frankijskiego płatnerza, który wykuł miecz. Podobno wytwarza on najznakomitsze i najdroższe ostrza w całym chrześcijańskim świecie. Spytałem Finana, jak możemy odnaleźć Vlfberhta i kupić więcej mieczy, ale Finan mówi, że Vlfberht jest czarodziejskim płatnerzem, który pracuje potajemnie. Kowal zostawia palenisko na noc, a gdy wraca nazajutrz, stwierdza, że kuźnię odwiedził Vlfberht i zostawił miecz wykuty w ogniu piekielnym, przesycony smoczą krwią. Nazwałem ten miecz Kruczym Dziobem, ponieważ na proporcu Sigurda widniał kruk. Właśnie tym mieczem walczył ze mną Sigurd, gdy rozprułem mu brzuch saksem. Doskonale pamiętam cios mieczem, pamiętam, jak jego zbroja nagle ustąpiła, a w oczach mojego przeciwnika pojawił się wyraz zrozumienia, gdy pojął, że umiera. Pamiętam, z jakim uniesieniem przeciągnąłem saksem, by wylać z niego życiodajną krew. Działo się to w zeszłym roku podczas bitwy pod Teotanheale, kiedy wygnaliśmy Duńczyków ze środkowej Mercji. Podczas tamtej bitwy mój ojciec zabił Kanuta Ranulfsona, ale również wtedy ojca ranił miecz Kanuta, Lodowa Furia.

Kruczy Dziób był dobrym mieczem – uważałem, że przewyższa nawet Oddech Węża, miecz mego ojca. Mimo długiej klingi Kruczy Dziób był zadziwiająco lekki, inne ostrza kruszyły się o niego. To była broń wojownika i miałem ją ze sobą w lesie na wzgórzu nad oszronioną doliną, gdzie płynął rwący strumień. Prócz Kruczego Dzioba wziąłem też swój saks, Attora. Attor znaczy „trucizna”. Był to krótki miecz, przydatny w walce w tłoku, w murze tarcz. Attor potrafił kąsać i właśnie jego jad zabił Sigurda. Miałem też okrągłą tarczę z wymalowanym wilczym łbem, godłem naszego rodu. Nosiłem hełm z łbem wilka, na skórzaną kamizelę wdziałem frankijską kolczugę, a na to wszystko płaszcz z niedźwiedziego futra. Jestem Uhtred Uhtredson, prawowity pan na Bebbanburgu, a tego dnia ogarniało mnie zdenerwowanie.

Stałem na czele grupy wojów. Miałem tylko dwadzieścia jeden lat – niektórzy z ludzi czekających za moimi plecami byli niemal dwa razy starsi – ale jako syn pana Uhtreda dowodziłem. Większość ludzi ukryła się wśród drzew, przy mnie stali tylko Raedwald i Sihtric. Obaj starsi ode mnie, obaj mieli służyć mi radą czy raczej powstrzymywać przed głupim uporem. Sihtrica, jednego z zaufanych mego ojca, znałem od zawsze, natomiast Raedwald służył pani Aethelflaed.

– Może nie nadciągają – powiedział Raedwald.

Coś mi mówiło, że ten zrównoważony, ostrożny człowiek liczył na to, iż nieprzyjaciel się nie pojawi.

– Nadciągają – warknął Sihtric.

I tak było. Z północy runęła banda jeźdźców z tarczami, włóczniami, toporami i mieczami. Norwegowie. Pochyliłem się w przód na siodle, usiłując zliczyć jeźdźców, którzy dali koniom ostrogę nad strumieniem. Trzy grupy? Co najmniej stu ludzi, wśród nich Haki Grimmson, w każdym razie widziałem jego proporzec z okrętem.

– Stu dwudziestu – stwierdził Sihtric.

– Więcej – rzucił Raedwald.

– Stu dwudziestu – powtórzył beznamiętnie Sihtric.

Stu dwudziestu jezdnych ścigało sześćdziesięciu pięciu, którzy chwilę wcześniej przejechali doliną. Stu dwudziestu pod proporcem Hakiego Grimmsona mającym przedstawiać czerwony okręt na białym morzu, ale czerwony barwnik wełny wyblakł i zbrązowiał, poplamił białe morze, przez co zdawało się, że okręt z wysokim dziobem krwawi. Chorąży jechał za rosłym wojownikiem na masywnym karym koniu, więc domyśliłem się, że ów potężny woj to Haki. Ten Norweg osiadł w Irlandii, skąd przeprawił się do Brytanii, znalazł ziemię na północ od rzeki Maerse i postanowił się wzbogacić najazdami na południe, w głąb Mercji. Haki zabierał niewolników, bydło i majątek, przypuścił nawet szturm na rzymskie mury Ceasteru, ale garnizon pani Aethelflaed bez trudu go odparł. Krótko mówiąc, Haki się naprzykrzał, dlatego też ruszyliśmy na północ i przekroczywszy Maerse, ukryliśmy się wśród ogołoconych przez zimę drzew, skąd patrzyliśmy, jak jego grupa wojenna galopuje na południe zamarzniętą drogą wzdłuż strumienia.

– Powinniśmy… – zaczął Raedwald.

– Jeszcze nie – przerwałem mu i dotknąłem Kruczego Dzioba, tak by poruszył się w pochwie.

– Jeszcze nie – zgodził się Sihtric.

– Godricu! – zawołałem, a mój dwunastoletni giermek Godric Grindanson spiął konia i oderwał się od czekających. – Włócznia – rozkazałem.

– Panie – powiedział Godric, podając mi długą na dziewięć stóp jesionową włócznię z ciężkim żelaznym grotem.

– Jedź za nami – poleciłem mu. – W sporej odległości. Masz róg?

– Tak, panie.

Godric pokazał instrument. Jego odgłos mógł wezwać na pomoc sześćdziesięciu pięciu ludzi, jeśli sprawy przybrałyby zły obrót, chociaż wątpiłem, czy mogliby nam pomóc, gdyby posępni jezdni Hakiego zaatakowali mój mały oddział.

– Jeśli zsiądą z koni, pomożesz je przepłoszyć – zwrócił się do mojego giermka Sihtric.

– Powinienem trzymać się blisko… – zaczął chłopak i niewątpliwie chciał prosić, by pozwolili mu zostać u mego boku, a tym samym włączyć się do walki, ale urwał w pół zdania, bo Sihtric zdzielił go w twarz wierzchem dłoni.

– Pomożesz przepłoszyć konie – warknął Sihtric.

– Tak jest – odparł młodzik. Z jego wargi sączyła się krew.

Sihtric poluzował miecz w pochwie. Jako chłopiec służył mojemu ojcu i z pewnością pragnął wtedy walczyć u boku dorosłych, ale nie było rychlejszej śmierci dla młodzieńca niż walka z zaprawionymi w bojach Norwegami.

– Jesteśmy gotowi? – zwrócił się do mnie niecierpliwie.

– Zabijmy drani – powiedziałem.

Banda Hakiego skręciła na zachód i zniknęła nam z oczu. Jechali wzdłuż strumienia wpadającego do dopływu Maerse około dwóch mil od ostrego skrętu doliny na zachód. Oba strumienie łączyły się pod pagórkiem, właściwie podłużnym trawiastym kopcem podobnym do tych, jakie usypywali dawni ludzie. Właśnie tam Haki miał umrzeć lub zostać pokonany, co ostatecznie wychodziło na to samo.

Daliśmy koniom ostrogi, zjechaliśmy ze wzgórza, ale nie spieszyłem się, nie chciałem bowiem, by ludzie Hakiego odwrócili się i nas dostrzegli. Po dotarciu do strumienia skręciliśmy na południe. Nie galopowaliśmy, wręcz zwolniłem, kiedy Sihtric pojechał przodem na zwiady. Patrzyłem, jak zsiada z konia i znajduje miejsce, skąd roztaczał się widok na zachód. Siedział przykucnięty i ostrzegał nas gestem dłoni, dopiero po pewnym czasie podbiegł do swego konia i machnął nam, żebyśmy dołączyli. Obdarzył mnie szerokim uśmiechem.

– Zatrzymali się w dolinie – wyseplenił, ponieważ w bitwie pod Teotanheale duńska włócznia pozbawiła go przednich zębów. – Potem przygotowali tarcze.

Wcześniej Norwegowie jechali za nami z tarczami na plecach, ale Haki najwyraźniej spodziewał się kłopotów u wylotu doliny, więc przygotował ludzi do walki. Nasze tarcze trzymaliśmy już w pogotowiu.

– Na końcu doliny zsiądą z koni – stwierdziłem.

– I zewrą tarcze.

– Czyli nie ma pośpiechu – dokończyłem z uśmiechem.

– Może oni się pospieszą – zasugerował Raedwald. Niepokoił się, że walka może się zacząć bez nas.

– Czeka na nich sześćdziesięciu pięciu Sasów – powiedziałem, kręcąc głową. – Haki może i ma przewagę liczebną, ale nie traci czujności.

Norwegowie mogli mieć prawie dwa razy więcej wojowników niż czatujący Sasi, ale ci ostatni zajęli pozycję na wzgórzu i już zwarli tarcze. Haki musiał nakazać swoim ludziom zejście z koni w sporej odległości, by nie zostali zaatakowani, gdy tworzyli mur tarcz. Dopiero wtedy, po odprowadzeniu koni, mogli ruszyć, a natarcie musiało odbywać się powoli. Walka w murze tarcz wymaga olbrzymiej odwagi, kiedy czujesz oddech nieprzyjaciela, ostrza świszczą i dźgają. Haki nacierałby powoli, pewny swoich sił, ale uważałby na ewentualną saską zasadzkę. Nie mógł sobie pozwolić na stratę ludzi. Mógł liczyć na rozstrzygnięcie walki na swoją korzyść w miejscu, gdzie strumień wpadał do rzeki, ale z pewnością nie zamierzał tracić czujności.

Norwegowie z Irlandii przenikali na teren Brytanii. Finan, towarzysz mojego ojca, twierdził, że siła irlandzkich klanów była zbyt wielka, toteż Norwegowie zostali przykuci do wschodniego wybrzeża Irlandii. Jednak po tej stronie morza, na północ od Maerse i na południe od szkockich królestw, rozciągała się dzika, niepodbita kraina, więc ich okręty przemierzały fale i wojownicy osiedlali się w dolinach Kumbrii. Nominalnie Kumbria należała do Northumbrii, ale duński król w Eoferwicu przychylnie patrzył na nowo przybyłych. Duńczycy obawiali się rosnącej potęgi Sasów, a Norwegowie z Irlandii byli waleczni i mogli pomóc Duńczykom w utrzymaniu władzy. Haki przybył po prostu jako ostatni. Liczył na wzbogacenie się kosztem Mercji i właśnie z tego powodu posłano nas, abyśmy go zniszczyli.

– Pamiętajcie! – zawołałem do swoich. – Tylko jeden z nich ma pozostać przy życiu.

Jednego zostaw przy życiu, tak zawsze radził mój ojciec. Niech jeden człowiek zaniesie złe nowiny do domu i odstraszy innych, choć podejrzewałem, że przybyli tu wszyscy ludzie Hakiego, co znaczyło, że ten, który przeżyje, o ile taki będzie, przekaże wieści o klęsce wdowom i sierotom. Kapłani mówią nam, że winniśmy kochać nieprzyjaciół, ale nie okazywać im litości, i Haki na żadną litość nie zasłużył. Plądrował ziemie wokół Ceasteru, a tamtejszy garnizon, zdolny przetrwać oblężenie, ale niemogący walczyć z oblegającymi i jednocześnie wysłać wojowników za Maerse, poprosił o wsparcie. My byliśmy owym wsparciem, jechaliśmy na zachód wzdłuż strumienia, który stawał się coraz szerszy i płytszy, woda nie rwała już po kamieniach. Karłowate olchy były tu grubsze, ich nagie gałęzie, smagane nieustannym wichrem znad morza, wykrzywiały się na wschód. Minęliśmy spalone gospodarstwo, gdzie nie zostało nic prócz poczerniałych kamieni paleniska. To był najdalej na południe wysunięty przyczółek Hakiego i właśnie to miejsce zaatakowaliśmy w pierwszej kolejności. W ciągu dwóch tygodni od przybycia do Ceasteru spaliliśmy tuzin jego osad, zabraliśmy mu dziesiątki sztuk bydła, zabijaliśmy jego ludzi, braliśmy jego dzieci w niewolę. Teraz Haki sądził, że zapędził nas w kozi róg.

Mój rumak poruszył się, przez co ciężki złoty krzyż wiszący mi na szyi uderzył o pierś. Powiodłem wzrokiem na południe, gdzie na ciemniejącym niebie srebrzyła się przesłonięta chmurami tarcza słoneczna, i zmówiłem cichą modlitwę do Wodana. Jestem w połowie poganinem, może mniej niż w połowie, ale nawet mojemu ojcu zdarzało się modlić do chrześcijańskiego boga. „Jest wielu bogów – powtarzał mi nieraz. – Nigdy nie wiadomo, który akurat czuwa, więc módl się do wszystkich”.

Modliłem się zatem do Wodana. Jestem z twojej krwi – mówiłem – więc mnie ochraniaj. Naprawdę byłem z jego krwi, albowiem nasz ród wywodził się od Wodana. Bóg ten zstąpił na ziemię i położył się z kobietą, ale działo się to na długo przed tym, zanim nasi ludzie przemierzyli morze i zajęli Brytanię. „On nie położył się z kobietą – słyszałem wzgardliwy głos ojca, gdy jechałem przed siebie. – Porządnie ją wychędożył, a w takiej chwili się nie leży”. Zastanawiałem się, czemu bogowie nie zstępują już na ziemię. Gdyby tak było, znacznie łatwiej by się wierzyło.

– Nie tak szybko! – zawołał Sihtric, a ja przestałem rozmyślać o bogach chędożących dziewczęta i zobaczyłem, że trzech naszych młodszych ludzi wysforowało się do przodu. – Cofnąć się – rozkazał, po czym odwrócił się do mnie z uśmiechem. – Już niedaleko, panie.

– Powinniśmy ruszyć na zwiady – doradził Raedwald.

– Wystarczy zwiadów – odparłem. – Jedziemy dalej.

Wiedziałem, że Haki każe swoim ludziom zsiąść z koni i zaatakować czekający mur tarcz. Konie nie pogalopują na tarcze, ale odbiegną na bok, więc ludzie Hakiego utworzą własny mur tarcz, by zaatakować Sasów czekających na długim, niskim kopcu. My dobierzemy się do nich od tyłu, a konie ruszą na tylny szereg muru, który nigdy nie jest tak mocny jak przedni. Na froncie są zwarte tarcze i błyszcząca broń, na tyłach zaczyna się panika.

Skręciliśmy nieco na północ, przemierzyliśmy grzbiet wzgórza i wtedy ich zobaczyliśmy. Słońce przebiło się przez chmury, oświetliło chrześcijańskie proporce na szczycie wzgórza, błysnęły ostrza. Sześćdziesięciu pięciu ludzi, zaledwie sześćdziesięciu pięciu, zwarty mur tarcz w dwóch szeregach na wzgórzu, pod proporcami z krzyżami. Między nimi a nami dopiero tworzył się mur tarcz Hakiego, a najbliżej nas, po prawej, jego giermkowie pilnowali wierzchowców.

– Raedwaldzie! – krzyknąłem. – Trzech ludzi do przepłoszenia koni!

– Panie – odparł posłusznie.

– Jedź z nimi, Godricu! – zawołałem do swego giermka.

Dźwignąłem ciężką jesionową włócznię. Norwegowie wciąż jeszcze nas nie dostrzegli. Wiedzieli tylko, że grupa jezdnych z Mercji zapuściła się w głąb terytorium Hakiego, Norwegowie ruszyli za nimi, żeby ich wybić, ale mieli się przekonać, że zostali zwabieni w zasadzkę.

– Zabić ich! – wrzasnąłem i spiąłem konia.

Zabić ich. O tym właśnie śpiewają poeci. Nocą, w komnacie, gdy pod powałą gęstnieje dym z paleniska, ale leje się do rogów, harfista brzdąka w struny i niosą się pieśni bitewne. To pieśni naszego rodu, naszego ludu, dzięki nim pamiętamy o przeszłości. Poetę nazywamy bardem. Bard to ktoś, kto nadaje rzeczom kształt. Poeta kształtuje naszą przeszłość, abyśmy pamiętali o chwale naszych przodków, o tym, jak pozyskali dla nas ziemię, kobiety, bydło i chwałę. Pomyślałem, że nie powstanie żadna norweska pieśń o Hakim, będzie to bowiem saska pieśń o saskiej wiktorii.

Ruszyliśmy na nich. Mocno dzierżyłem włócznię, tarczę tuż przy ciele, Hearding, mój dzielny rumak, tłukł ziemię kopytami, po mojej lewej i prawej galopowały konie, sterczały nisko włócznie, końskie oddechy parowały, nieprzyjaciel odwrócił się zdumiony, a ludzie z tyłu muru nie mieli pojęcia, co począć. Niektórzy pobiegli do swych koni, inni próbowali zewrzeć nową formację i stawić nam czoło, ja jednak ujrzałem szczeliny i pojąłem, że są już martwi. Dalej, na kopcu, czekający Sasi dosiadali już koni, ale to my mieliśmy rozpocząć rzeź.

I rozpoczęliśmy.

Utkwiłem wzrok w wysokim wojowniku z czarną brodą, w kunsztownej kolczudze i hełmie ozdobionym orlimi piórami. Człowiek ten wołał, przypuszczalnie nakazywał ludziom połączyć tarcze z jego własną, na której widniał orzeł z rozpostartymi skrzydłami, ale dostrzegł mój wzrok, zrozumiał, co go czeka, przygotował się, uniósł orlą tarczę, zamierzył się mieczem, aż pojąłem, że chce zadać cios Heardingowi, licząc na to, że oślepi mego konia lub wybije mu zęby. Zawsze walcz z koniem, nie z jeźdźcem. Zrań albo zabij wierzchowca, wtedy jeździec padnie twoim łupem. Mur tarcz pękał, pierzchał w panice, usłyszałem krzyki, gdy moi ludzie próbowali ścigać uciekających. Naparłem na włócznię, wycelowałem, dotknąłem Heardinga lewym kolanem i skręcił w lewo w chwili, gdy brodacz zadał cios. Jego miecz ciął Heardinga w pierś, popłynęła krew, ale to nie było zabójcze cięcie, nie mogło zrobić koniowi większej krzywdy, moja włócznia przecięła tarczę brodacza, wierzbowe deszczułki trzasnęły, grot włóczni rozdarł kolczugę. Czując, jak mostek tamtego się łamie, odrzuciłem jesionową włócznię, dobyłem Kruczy Dziób, zawróciłem Heardinga, aby wbić Kruczy Dziób w kręgosłup innego wojownika. Wykuta przez czarownika klinga przeszła przez kolczugę jak przez korę drzewa. Hearding runął między dwóch wojów, obu przewracając na ziemię, ponownie zawróciliśmy, wokół nas roiło się od spanikowanych ludzi masakrowanych przez konnych, z kopca zjechali kolejni, wszyscy nasi ludzie nieśli śmierć, krzyczeli, furkotały w górze proporce.

– Merewalhu! – rozległ się ostry okrzyk. – Zatrzymaj konie.

Garstka Norwegów dobiegła do wierzchowców, ale zaprawiony w boju Merewalh poprowadził swoich, by ich wytłuc. Haki nadal żył, otoczony przez trzydziestu–czterdziestu wojów, którzy utworzyli mur tarcz wokół swego pana. Mogli jedynie patrzeć na śmierć towarzyszy. Kilku naszych też padło. Widziałem trzy konie bez jeźdźców oraz wierzchowca, który dogorywał w kałuży posoki, ryjąc ziemię kopytami. Skręciłem w tamtą stronę i ciąłem wojownika, który właśnie wstał, oszołomiony, więc jeszcze bardziej ogłuszyłem go ciosem w hełm, aż runął ponownie. Po mojej lewej ryknął wojownik, wymachując oburącz toporem, Hearding skręcił, zwinny jak kot, obuch ześlizgnął się po mojej tarczy, ponownie zawróciliśmy, Kruczy Dziób ciął tylko raz i zobaczyłem jasną krew. Krzyczałem w uniesieniu, wołałem swoje imię, aby umierający wiedzieli, kto sprowadził na nich zagładę.

Spiąłem konia i pognałem dalej, zakląłem pod nosem i zacząłem wypatrywać siwka zwanego Gast. W końcu dostrzegłem go pięćdziesiąt–sześćdziesiąt kroków od siebie. Dosiadająca go osoba, z mieczem w dłoni, galopowała w kierunku ludzi osłaniających Hakiego tarczami, ale trzy inne konie zabiegły drogę siwkowi. Po chwili musiałem jednak zapomnieć o Gaście, ponieważ jeden z nieprzyjaciół nagle zadał mi cios mieczem znad głowy. Nie miał już hełmu, połowę twarzy zalała mu krew. Na jego tułowiu też widziałem posokę, ale oblicze miał posępne, a oczy bezlitosne. Ruszył na mnie, grożąc mi śmiercią, więc przywitałem jego miecz Kruczym Dziobem, klinga tamtego pękła na dwie części, z których górna utkwiła w łęku mego siodła. Dolna połowa ostrza przecięła mój prawy but, poczułem napływającą krew, gdy wróg się zatoczył. Kruczym Dziobem roztrzaskałem mu czaszkę, pognałem dalej i ujrzałem, że Gerbruht zsiadł z konia i okłada toporem człowieka, który był już martwy, albo niewiele mu do tego brakowało. Gerbruht zdążył wypatroszyć ofiarę, teraz najwyraźniej postanowił oddzielić mięso od kości, z wściekłym rykiem wymachiwał ciężkim ostrzem, na trawę tryskała krew, padały strzępy ciała, kawałki kolczugi i odłamki kości.

– Co robisz?! – zawołałem.

– Nazwał mnie grubasem! – odkrzyknął Gerbruht, Fryz, który dołączył do nas zimą. – Ten psi syn nazwał mnie grubasem!

– Jesteś gruby – zauważyłem, zgodnie z prawdą.

Gerbruht miał brzuch jak świnia, nogi niczym pnie, potrójny podbródek, był jednak obdarzony ogromną siłą. Jako wróg na polu bitwy budził grozę, za to dobrze było go mieć u boku w murze tarcz.

– Więcej nie nazwie mnie grubasem – warknął Gerbruht, po czym przeciął toporem czaszkę nieboszczyka, rozpłatując twarz i odsłaniając mózg. – Chuderlawy sukinsyn.

– Za dużo jesz – stwierdziłem.

– To dlatego, że stale dręczy mnie głód.

Zawróciłem konia i ujrzałem, że walka dobiegła końca. Haki i jego towarzysze z tarczami nadal żyli, ale zostali zdziesiątkowani i otoczeni. Walczący po naszej stronie Sasi zsiadali z koni, aby dobić rannych i ogołocić ciała z kolczug, broni, srebra i złota. Nieprzyjaciele, wzorem wszystkich ludzi z Północy, lubili nosić bransolety na ramionach, by chełpić się sprawnością bitewną. Na pociętej mieczami, przesiąkniętej krwią opończy usypaliśmy spory stos z bransolet, brosz, ozdobnych pochew i naszyjników. Zabitemu brodaczowi zabrałem złoty naramiennik z wyrytymi kanciastymi literami Norwegów, przeciągnąłem go przez lewy przegub, by dołączył do innych. Sihtric uśmiechał się szeroko. Miał jeńca, chłopca, który był już prawie mężczyzną.

– Nasz jedyny ocalały, panie – oznajmił.

– Nada się – odparłem. – Odetnij mu dłoń mieczową, daj konia i może jechać.

Haki nie spuszczał z nas oczu. Podjechałem do garstki ocalałych Norwegów i uważnie przyjrzałem się temu krępemu brodaczowi z bliznami na twarzy. W zamęcie bitewnym hełm zsunął mu się z głowy, a skołtunione włosy pociemniały od krwi. Uszy sterczały mu jak ucha dzbana. Haki buńczucznie odwzajemnił moje spojrzenie. Na kolczudze na jego piersi połyskiwał złoty młot Thora. Wokół Norwega naliczyłem dwudziestu siedmiu wojów, którzy zwarli krąg, wystawiając przed siebie tarcze.

– Zostań chrześcijaninem, a może zachowasz życie! – zawołałem do niego po duńsku.

Haki zrozumiał, chociaż wątpię, by był to jego ojczysty język. Na moją propozycję zaśmiał się i splunął. Nie miałem nawet pewności, czy powiedziałem mu prawdę, choć wielu pokonanym darowano życie, jeśli zgodzili się przyjąć chrzest. Decyzja nie należała do mnie, lecz do osoby na siwku imieniem Gast. Odwróciłem się do kręgu jeźdźców, którzy otoczyli Hakiego i jego ludzi. Postać na siwym koniu zerknęła na mnie i rzuciła:

– Hakiego weźcie żywego, resztę zabić.

Nie trwało to długo. Większość najwaleczniejszych Norwegów już nie żyła, a przy Hakim trwała zaledwie garstka doświadczonych wojowników, resztę stanowili młodzicy, którzy krzyczeli, że się poddają, ale i tak poszli pod nóż. Przyglądałem się rzezi. Merewalh, zacny człowiek, który porzucił służbę u pana Aethelreda i stanął przy Aethelflaed, kierował atakiem i to właśnie on wyciągnął Hakiego ze stosu zakrwawionych ciał, odebrał mu miecz i tarczę, po czym kazał klęknąć przed siwkiem.

Haki podniósł wzrok. Słońce stało nisko na zachodzie, za postacią na siwym koniu, oślepiając Hakiego, ale wyczuł on nienawiść i wzgardę patrzących na niego oczu. Haki przekręcił głowę, tak by jego oblicze znalazło się w cieniu jeźdźca, może więc widział frankijską zbroję, wypolerowaną piaskiem, aż lśniła jak srebro. Widział biały wełniany płaszcz, obszyty jedwabistym zimowym futrem łasicy. Widział wysokie buty zszyte białym sznurkiem, długą pochwę zdobioną polerowanym srebrem, a gdyby ośmielił się spojrzeć wyżej, zobaczyłby zimne niebieskie oczy, surową twarz okoloną złocistymi włosami pod hełmem wypolerowanym na taki sam wysoki połysk jak zbroja. Hełm ze srebrnym otokiem był zwieńczony srebrnym krzyżem.

– Zabrać mu zbroję – rozkazała biało odziana osoba na siwku.

– Tak, pani – odparł Merewalh.

Panią była Aethelflaed, córka Alfreda, niegdyś króla Wessexu. Poślubiła Aethelreda, pana Mercji, lecz wszyscy w Wessexie i Mercji wiedzieli, że przez lata była kochanką mego ojca. To

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: