Ratunek - ebook
Ratunek - ebook
Odkryli tajemnicę metalowej maski. Spod niej spojrzała na nich śmierć.
Soren, nowy mieszkaniec Wielkiego Drzewa Ga’Hoole, niespodziewanie odzyskał swoją siostrę, Eglantynę, i wszystko zdaje się powoli układać w jego życiu. Problem w tym, że zniknął jego mentor, Ezylryb. Co gorsza, Soren wkrótce odkrywa, że Ezylryb jest w niebezpieczeństwie. Drużyna przyjaciół — Gylfie, Zmierzch i Kopek — niezwłocznie rusza mu na ratunek.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65122-52-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SOREN: płomykówka, Tyto alba, z lasu Tyto; uprowadzony w wieku trzech tygodni przez patrole Akademii św. Ajgoliusza
Jego rodzina:
KLUDD: płomykówka, Tyto alba, starszy brat
EGLANTYNA: płomykówka, Tyto alba, młodsza siostra
NOKTUS: płomykówka, Tyto alba, ojciec
MARELLA: płomykówka, Tyto alba, matka
Służąca rodziny:
PANI PYTON: ślepy wąż
GYLFIE: kaktusówka, Micrathene whitneyi, z pustynnego Królestwa Kuneer; uprowadzona w wieku trzech tygodni przez patrole Akademii św. Ajgoliusza
ZMIERZCH: puszczyk mszarny, Strix nebulosa, wolny lotnik; osierocony kilka godzin po wykluciu
KOPEK: pójdźka ziemna, Speotyto cunicularia, z pustynnego królestwa Kuneer; zagubiony na pustyni po ataku, w którym jego brat został zabity przez Jatta i Jutta
BORON: puchacz śnieżny, Nyctea scandiaca; król Hoole
BARRAN: puchacz śnieżny, Nyctea scandiaca; królowa Hoole
STRIX STRUMA: puszczyk plamisty, Strix occidentalis; nobliwa nauczycielka nawigacji w Wielkim Drzewie Ga’Hoole
EZYLRYB: syczoń plamisty, Megascops trichopsis; mądry ryb interpretacji pogody w Wielkim Drzewie Ga’Hoole; mentor Sorena
PUT: włochatka zwyczajna, Aegolius funereus; asystent Ezylryba
MADAM BRZDĘK: puchacz śnieżny, Nyctea scandiaca; elegancka śpiewaczka w Wielkim Drzewie Ga’Hoole
OKTAWIA: służąca Madam Brzdęk
FAŁDA: pójdźka, Speotyto cunicularia, ryb wiedzy o drzewie Ga’Hoole
BUBO: puchacz wirginijski, Bubo virginianus; kowal
w Wielkim Drzewie Ga’Hoole
HANDLARKA MAGS: sroka, obwoźna handlarka
OTULISSA: puszczyk plamisty, Strix occidentalis; uczennica w Wielkim Drzewie Ga’Hoole szczycąca się znakomitym rodowodem
PIERWIOSNEK: sóweczka dwuplamista, Glaucidium gnoma; uratowana z pożaru lasu i przyniesiona do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole
MARCIN: włochatka mała, Aegolius acadicus; uratowany
i przyniesiony do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole
RÓŻA: uszatka błotna, Asio flammeus; przyniesiona do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole
ORZESZEK: płomykówka duża, Tyto novaehollandiae, uratowany po Wielkim Strąceniu, został przyprowadzony do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole
KOWAL-WŁÓCZĘGA ZE SREBRNEGO CAŁUNU: puchacz śnieżny, Nyctea scandiaca, kowal niezwiązany z żadnym królestwem w sowim świecieRozdział pierwszy
Krwawy świt
Ogon komety przeciął świt, a w czerwonym świetle wschodzącego słońca przez moment wydawało się, jakby kometa krwawiła w locie. Wszystkie sowy poszły już spać do swoich dziupli w Wielkim Drzewie Ga’Hoole. Wszystkie, poza Sorenem, który siedział na najwyższej gałęzi największego drzewa Ga’Hoole na świecie. Obserwował horyzont, wypatrując swojego ukochanego nauczyciela, Ezylryba.
Ezylryb zniknął prawie dwa miesiące temu. Syczoń plamisty, najstarszy nauczyciel, lub ryb, jak również ich nazywano, wyleciał późnej, letniej nocy, by pomóc w misji ratunkowej podczas wydarzenia zwanego teraz Wielkim Strąceniem. Dziesiątki młodych sów znaleziono wtedy rozrzucone po ziemi w niewyjaśnionych okolicznościach. Niektóre z nich zostały śmiertelnie ranne, inne ogłuszone, bełkotały coś bez sensu. Znaleziono je z dala od gniazd, na otwartej przestrzeni, gdzie prawie nie było drzew z dziuplami. Nikt nie miał pojęcia, skąd sówki się tam wzięły — większość z nich dopiero zaczynała latać. Zupełnie jakby wypadły z nocnego nieba. Jedną z tych sówek była siostra Sorena, Eglantyna.
Soren, który został wyrzucony z gniazda przez swojego brata Kludda i porwany przez brutalne sowy z Akademii św. Ajgoliusza, stracił nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze siostrę i rodziców. Nawet kiedy uciekł z akademii ze swoją najlepszą przyjaciółką Gylfie, małą kaktusówką, która również została porwana, nie ośmielił się mieć nadziei. Ale wtedy Eglantyna została odnaleziona przez dwójkę jego przyjaciół — puszczyka mszarnego Zmierzcha i pójdźkę Kopka, którzy razem z innymi brali udział w misjach ratunkowych podczas Wielkiego Strącenia. A Ezylryb, który prawie nie opuszczał drzewa, gdy nie wypełniał swoich obowiązków jako lider brygady pogodowej i górniczej, wyleciał na miejsce wydarzeń, by rozwikłać ich zagadkę. Ale nigdy nie wrócił.
Sorenowi wydawało się to wyjątkowo niesprawiedliwe, że kiedy wreszcie odzyskał siostrę, jego ulubiony nauczyciel zniknął. Może i było to samolubne, ale nic nie mógł na to poradzić. Soren czuł, że prawie wszystko, co wie, nauczył się właśnie od gburowatego, starego syczonia. Ezylryb nie był zbyt przystojny — jedno z oczu miał stale przymknięte, a lewa noga była kompletnie pokiereszowana i brakowało jej jednego szpona. Jego głos brzmiał jak coś pomiędzy warczeniem a odgłosem odległego grzmotu. Ezylryb nie był szczególnie czarującą sową.
— Niełatwo go polubić — powiedziała kiedyś Gylfie. Sorenowi się to udało.
Jako członek zarówno brygady interpretacji pogody, jak i brygady górniczej, która przelatywała przez płonące lasy w poszukiwaniu węgielków do kuźni kowala Bubona, Soren uczył się bezpośrednio od mistrza. I mimo że Ezylryb był surowy, często zrzędził i nie znosił wymówek, w całym drzewie Ga’Hoole nie było nikogo bardziej oddanego swoim uczniom i innym członkom brygady.
Brygady to małe zespoły, na które podzielone są sowy. Nabywa się w nich konkretne umiejętności, niezbędne do przetrwania nie tylko sowom z drzewa Ga’Hoole, ale wszystkim sowim królestwom. Ezylryb był przywódcą dwóch brygad — pogodowej i górniczej. I mimo że bywał gburem, lubił opowiadać kawały — często bardzo niestosowne, co nie podobało się Otulissie, samicy puszczyka plamistego w wieku Sorena, bardzo pruderyjnej, dobrze wychowanej i nieco pretensjonalnej. Otulissa bez przerwy opowiadała o swoich zacnych przodkach. Jednym z jej ulubionych słów było „odrażający”. Bez przerwy „odrażała” ją „ordynarność” Ezylryba, jego „brak ogłady” i „nieokrzesanie”. Ezylryb z kolei ciągle powtarzał, by Otulissa „sobie dmuchnęła”. To jedno z najbardziej niegrzecznych określeń, których używały sowy, gdy chciały, by ktoś się zamknął. Mimo że bez przerwy się sprzeczali, Otulissa stała się dobrym członkiem brygady, a tylko to liczyło się dla Ezylryba.
Teraz jednak nikt się nie sprzeczał ani nie opowiadał ordynarnych dowcipów. Nie wspinali się już na zmarszczki wiatru, nie latali do góry nogami w rynnie, nie robili tumultu ani żadnych innych wspaniałych manewrów, które zwykle wykonywały sowy z brygady interpretacji pogody, latając przez wichury, a nawet huragany. Życie bez Ezylryba wydawało się nudne, noc była jakby mniej czarna, a gwiazdy stały się wypłowiałe; nawet teraz, kiedy kometa przecinała świt jak wielka świeża rana na niebie.
— Niektórzy mówią, że kometa to znak. — Soren poczuł, że gałąź, na której siedzi, drży.
— Oktawia!
Gruba, stara wężyca, jedna ze służących, wpełzła na gałąź.
— Co tutaj robisz? — zapytał Soren.
— To samo, co ty. Szukam Ezylryba. — Oktawia westchnęła. Podobnie jak każda inna służąca wężyca, która sprzątała sowie dziuple, tak by nie zalęgły się w nich robaki, była ślepa. Nie miała nawet oczu, tylko dwa wcięcia w miejscach, gdzie powinny się one znajdować. Służące były jednak znane ze swoich umiejętności sensorycznych. Słyszały i czuły to, czego inne stworzenia nie potrafiły. Oktawia usłyszałaby więc uderzenia skrzydeł Ezylryba. Mimo że sowy latają bardzo cicho, każda z nich miała swój wyjątkowy sposób wprawiania powietrza w drganie, słyszalne tylko dla służących węży. A Oktawia, która od dawna związana była z muzyką i miała za sobą lata spędzone w gildii harfistek pod przewodnictwem Madam Brzdęk, była szczególnie podatna na różnego rodzaju wibracje.
Gildia harfistek była jedną z najbardziej prestiżowych gildii, do której wybierano służące. Kochana Pani Pyton, która służyła w rodzinnej dziupli Sorena i z którą nieoczekiwanie spotkał się ponownie, również należała do tej gildii. Jej członkinie zaplatały się wokół strun harfy, akompaniując Madam Brzdęk, pięknej sowie śnieżnej o imponującym głosie. Oktawia służyła zarówno Madam Brzdęk, jak i Ezylrybowi. Do Wielkiego Drzewa Ga’Hoole przybyła wraz z Ezylrybem wiele lat temu z Północnych Wód — terenu znajdującego się w Północnych Królestwach. Oktawia była bardzo oddana Ezylrybowi, i mimo że nikomu nie opowiedziała, jak się poznali, mówiło się, że została przez niego uratowana i w przeciwieństwie do innych węży, nie urodziła się niewidoma. Stało się coś, co sprawiło, że straciła wzrok. Nie miała też różanych łusek, które posiadały inne węże. Jej łuski były bladoniebieskie z odcieniem zieleni.
Stara wężyca znowu westchnęła.
— Zupełnie tego nie rozumiem — powiedział Soren. — Jest zbyt mądry, by się tak po prostu zgubić.
Oktawia potrząsnęła głową.
— Nie wydaje mi się, żeby się zgubił, Sorenie.
Soren odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. W takim razie co jej się wydaje? Że Ezylryb nie żyje? Oktawia nie odzywała się ostatnio zbyt wiele. Zupełnie jakby bała się snuć jakiekolwiek domysły na temat tego, co stało się z jej ukochanym panem. Barran i Boron, władcy wielkiego drzewa, bez przerwy spekulowali, co mogło się z nim stać, podobnie jak Strix Struma, inna szanowana nauczycielka. Ale stworzenie, które znało Ezylryba najdłużej i najlepiej, nie mówiło zupełnie nic, a Soren obawiał się, że Oktawia wie o czymś przerażającym, czymś tak strasznym, że nie była w stanie tego wypowiedzieć. I dlatego bez przerwy milczała. Soren czuł to w swoim mielcu, czyli tam, gdzie sowy odczuwały najsilniejsze uczucia i gdzie działała ich intuicja. Mógł komuś o tym powiedzieć? Tylko komu? Otulissie? Nigdy. Może mógłby porozmawiać o tym ze swoją najlepszą przyjaciółką, Gylfie, ale ona była zbyt praktyczna. Lubiła konkretne dowody i czepiała się słówek. Soren był prawie pewien, że gdy wyzna, iż czuje, że Oktawia coś wie, Gylfie zapyta go, co ma na myśli, mówiąc „czuję”.
— Lepiej już idź — powiedziała Oktawia. — Pora spać. Czuję, że słońce już prawie wzeszło.
— Czujesz też kometę? — zapytał niespodziewanie Soren.
— Och. — Oktawia wydała odgłos przypominający cichy jęk lub wydech. — Nie wiem — powiedziała. Ale Soren był pewien, że tak naprawdę wiedziała. Wyczuła kometę i zmartwiło ją to. Nie powinien był pytać, ale nie mógł się powstrzymać:
— Naprawdę wierzysz w to, co mówią inni? Że to znak?
— Kim są inni? — zapytała ostro. — Nie słyszałam, żeby ktokolwiek tutaj, w drzewie, paplał coś o znakach.
— A ty? Przecież sama niedawno o tym mówiłaś.
Oktawia odpowiedziała po chwili:
— Posłuchaj, Sorenie, jestem tylko starym, grubym wężem z Północnych Królestw na Północnych Wodach. Z natury jesteśmy podejrzliwe, więc nie zwracaj na mnie uwagi. A teraz leć do swojej dziupli.
— Tak jest — odpowiedział Soren. Nie warto było irytować wężycy.
Tak więc młody samiec płomykówi przeleciał w dół pomiędzy rozrastającymi się gałęziami Wielkiego Drzewa Ga’Hoole do dziupli, którą dzielił ze swoją siostrą, Eglantyną i swoimi najlepszymi przyjaciółmi: Gylfie, Zmierzchem i Kopkiem. Lecąc między konarami, widział, jak wschodzi słońce, czerwone i jasne. Kiedy o horyzont oparły się chmury w kolorze krwi, Soren poczuł ogromny lęk przechodzący przez jego kości i wprawiający jego mielec w drżenie.
Kopek! Dlaczego wcześniej nie pomyślał, by podzielić się z nim swoimi odczuciami co do Oktawii? Soren zamrugał, wchodząc do dziupli oświetlonej przydymionym światłem i widząc swoich śpiących przyjaciół. Kopek był dość osobliwą sową, w każdym tego słowa znaczeniu. Przede wszystkim, przez całe swoje życie — dopóki nie został osierocony — mieszkał nie w dziupli, a w norce. Miał długie, silne, nieopierzone nogi i kiedy Soren, Gylfie i Zmierzch go poznali, wolał biegać, niż latać. Chciał przejść przez pustynię w poszukiwaniu rodziców, zanim pojawiło się śmiertelne niebezpieczeństwo i trójka przyjaciół przekonała go, by tego nie robił. Był wiecznie spięty, bardzo wrażliwy i wszystkim się martwił, ale jednocześnie dużo rozmyślał. Zadawał bardzo dziwne pytania. Boron powiedział, że Kopek posiada „filozoficzny tok myślenia”. Soren nie był pewien, co to znaczy. Był za to pewien, że gdy powie Kopkowi, że wydaje mu się, jakby Oktawia wiedziała coś więcej na temat Ezylryba, Kopek zacznie drążyć temat. Nie będzie czepiać się słówek, ani nie powie: „No i co z tym zrobisz?”, tak jak uczynił to Zmierzch.
Soren chciałby obudzić go już teraz i podzielić się swoimi przemyśleniami. Ale nie mógł ryzykować obudzenia pozostałych. Będzie musiał poczekać do Pierwszej Czerni, aż wszyscy się obudzą.
Soren postanowił więc usadowić się w swoim kąciku na łóżku z mchu i puchu. Zanim zasnął, spojrzał jeszcze raz na Kopka. W odróżnieniu od pozostałych, Kopek spał nie na stojąco czy na siedząco, tylko w dziwnej pozycji przypominającej kucnięcie podparte jego krótkim, krępym ogonem, z nogami rozstawionymi na boki. Wielki Glauksie, on nawet śpi w dziwny sposób — pomyślał Soren i zasnął.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki