Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raz mnie widzisz, raz nie widzisz i inne eseje o dizajnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Raz mnie widzisz, raz nie widzisz i inne eseje o dizajnie - ebook

Żyjemy w świecie zalewanym półprawdami, często pięknie opakowanymi. Intensywny namysł nad formami, jakie przyjmują idee, jest zatem być może najważniejszym rodzajem refleksji.

Któż mógłby być lepszym przewodnikiem po świecie współczesnego projektowania graficznego, dizajnu i reklamy, jeśli nie jeden z najważniejszych współczesnych projektantów, były przewodniczący AIGA (American Institute of Graphic Arts), partner w największej na świecie niezależnej agencji projektowej Pentagram i uczeń legendarnego Massima Vignellego? Bierut z dowcipem, energią i niespożytą dociekliwością w ponad pięćdziesięciu barwnych esejach przygląda się projektowaniu graficznemu, które w ciągu ostatnich dekad ze specjalistycznej dziedziny przeobraziło się w fenomen, o którym każdy ma swoje zdanie (kiedy ostatnio krytykowaliście zmianę jakiegoś logo?).

Od opowieści o pierwowzorach postaci serialu Mad Men, przez fascynującą relację z pracy przy kampanii prezydenckiej Hillary Clinton, po nauki, jakie na temat projektowania autor wyciągnął z serialu Rodzina Soprano – głos Bieruta jest zaskakujący, błyskotliwy, wnikliwy.

Jeśli projekt jest dobry, to czy klienci natychmiast się na nim nie poznają? – spytałem. Mój szef długo przyglądał mi się w milczeniu. Potem łagodnie i z niemałym współczuciem poklepał mnie po ramieniu: biedny mały.(fragment)

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65271-95-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Nie­wy­klu­czo­ne, że zo­sta­łem pro­jek­tan­tem gra­ficz­nym, po­nie­waż by­łem nie­speł­nio­nym pi­sa­rzem. Ow­szem, po­do­ba­ły mi się ob­ra­zy w mu­zeum w Cle­ve­land, ale zde­cy­do­wa­nie wo­la­łem pla­ka­ty w skle­pie z pa­miąt­ka­mi. Ob­ra­zy cze­ka­ły cier­pli­wie w ga­le­rii, pod­czas gdy pla­ka­ty wy­cho­dzi­ły do lu­dzi na uli­ce. Dzię­ki sło­wom sztu­ka oży­wa­ła. Z po­łą­cze­nia słów i ob­ra­zów ro­dzi­ły się idee.

Część mo­ich naj­wcze­śniej­szych prób twór­czych to pu­bli­ka­cje do­mo­wej ro­bo­ty, imi­ta­cje ulu­bio­nych cza­so­pism, jak „Mad” czy „Crac­ked”. Po­moc­ny oka­zał się fakt, że mój oj­ciec pra­co­wał w fir­mie sprze­da­ją­cej sprzęt dru­kar­ski. Pew­ne­go dnia wziął do pra­cy je­dy­ny eg­zem­plarz na­ry­so­wa­ne­go prze­ze mnie ko­mik­su i wró­cił z ca­łym pli­kiem ko­pii. Kse­ro­ko­piar­ki wciąż na­le­ża­ły do rzad­ko­ści, a po­wie­lacz w miej­sco­wej bi­blio­te­ce był dro­gi (ćwierć do­la­ra za stro­nę) i da­wał nie­ostre re­pro­duk­cje na nie­co tłu­stym pa­pie­rze. Na­kład przy­nie­sio­ny przez ojca za­chwy­cał: sze­lesz­czą­cy, wy­raź­ny, nie mó­wiąc o cu­dow­nym za­pa­chu. Pro­duk­cja ma­so­wa mia­ła pe­wien au­to­ry­tet. Wie­le lat póź­niej prze­czy­ta­łem wy­wiad z jed­nym z mo­ich guru, Edem Ru­schą, któ­ry opo­wia­dał, jak fi­nan­so­wał wła­sne przed­się­wzię­cia dru­kar­skie:

„Eks­cy­tu­ją­cy wi­dok czte­ry­stu iden­tycz­nych ksią­żek jest nie­mal wart tych pie­nię­dzy”. Za każ­dym ra­zem czu­ję ten dreszcz pod­nie­ce­nia.

Spy­ta­no mnie kie­dyś, czy pro­jek­tant gra­ficz­ny musi umieć ry­so­wać. Od­par­łem, że wolę ta­kie­go, któ­ry po­tra­fi czy­tać. Ty­po­gra­fia sta­no­wi punkt wyj­ścia ca­łej na­szej pra­cy. Kształ­ty li­ter ukła­da­ją się w sło­wa, na­stęp­nie zda­nia i aka­pi­ty, a wszyst­ko na usłu­gach ko­mu­ni­ko­wa­nia idei. Kie­dy pro­jek­tu­jesz logo, ra­czej nie dys­ku­tu­jesz o na­zwie fir­my klien­ta. A nie­jed­no­krot­nie zda­rza się, że już na­zwa za­wie­ra w so­bie pro­jekt. Od­po­wied­nia se­kwen­cja li­ter pro­jek­tu­je się nie­mal sama. Cza­sem zaś nie­for­tun­ny układ może wy­glą­dać źle bez wzglę­du na to, co zro­bisz. Gdy pro­jek­tan­ci gra­ficz­ni pra­cu­ją­cy z tek­stem do­bie­ra­ją krój pi­sma, dzia­ła­ją jak oso­ba od­po­wie­dzial­na za ob­sa­dę fil­mu. Jak po­win­na wy­glą­dać po­stać, któ­ra wy­po­wia­da naj­waż­niej­szą kwe­stię?

Może wła­śnie z po­wo­du bli­skich związ­ków ję­zy­ka i pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go czy­ta­nie i pi­sa­nie są z nim w in­nej re­la­cji niż z po­zo­sta­ły­mi ga­łę­zia­mi sztu­ki gra­ficz­nej. Pi­sa­rze siłą rze­czy uczest­ni­czą – czyn­nie bądź bez­wied­nie – w pro­ce­sie pro­jek­to­wa­nia. A każ­dy czy­tel­nik na świe­cie, czy tek­stem jest książ­ka li­czą­ca osiem­set stron, czy znak wyj­ścia zło­żo­ny z czte­rech li­ter, prze­ży­wa do­świad­cze­nie, za któ­re od­po­wie­dzial­ny jest (za­zwy­czaj nie­wi­docz­ny) pro­jek­tant gra­ficz­ny. Sło­wa są za­ra­zem su­row­cem pro­jek­tan­ta i jego ra­cją bytu, jed­no­cze­śnie środ­kiem do celu i sa­mym ce­lem. Po­dejrz­li­wie od­no­szę się do każ­de­go pro­jek­tan­ta gra­ficz­ne­go, któ­ry nie jest za­chłan­nym czy­tel­ni­kiem.

Kie­dy za­czy­na­łem pi­sać o pro­jek­to­wa­niu gra­ficz­nym, to­wa­rzy­szy­ła mi nie­pew­ność, jaką może po­jąć je­dy­nie czło­wiek, któ­ry przez całe ży­cie maj­stro­wał przy fon­tach. Na po­cząt­ku nie szło mi zbyt do­brze, na­wet te­raz jest to dość trud­ny pro­ces. W pra­cy pro­jek­tan­ta gra­ficz­ne­go za­wsze mo­głem li­czyć na rze­sze po­moc­ni­ków. Gdy sia­dam do pi­sa­nia, je­stem zda­ny wy­łącz­nie na sie­bie. Na szczę­ście dane mi było ze­tknąć się z do­bry­mi re­dak­to­ra­mi i współ­pra­cow­ni­ka­mi, ta­ki­mi jak Ste­ven Hel­ler, Chee Pe­arl­man, Rick Poy­nor, Bill Drent­tel i Jes­si­ca Hel­fand. Je­stem też wdzięcz­ny za rady (i po­le­cam je) do­świad­czo­nych pi­sa­rzy, ta­kich jak Wil­liam Zins­ser (w kwe­stii tego, jak waż­ne jest mieć coś do po­wie­dze­nia), Anne La­mott (o tym, jak sta­wić czo­ło prze­ra­ża­ją­cej pu­stej kart­ce), E.B. Whi­te (na te­mat skre­śla­nia zbęd­nych słów, cze­go na­dal nie cier­pię). Nie­wie­le rze­czy uda­je mi się ro­bić sa­mo­dziel­nie – jed­na z nich to pi­sa­nie. Dla­te­go wła­śnie jest tak wy­czer­pu­ją­ce i daje taką sa­tys­fak­cję.

Naj­star­szy tekst za­miesz­czo­ny w ni­niej­szej książ­ce li­czy so­bie pra­wie trzy­dzie­ści lat. W 1989 roku dzie­dzi­na pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go była wciąż sła­bo eks­plo­ro­wa­na przez pi­sa­rzy i kry­ty­ków. Pięk­nie ilu­stro­wa­ne pi­sma bran­żo­we za­miesz­cza­ły głów­nie po­chwal­ne re­cen­zje pro­jek­tów. Pierw­sza istot­na hi­sto­ria tej ga­łę­zi sztu­ki – Hi­sto­ry of Gra­phic De­sign (Hi­sto­ria pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go) Phi­li­pa Meg­g­sa – mia­ła za­le­d­wie pięć lat. Po­mysł pi­sa­nia o logo, pla­ka­tach i kro­jach pi­sma w spo­sób zaj­mu­ją­cy dla sze­ro­kiej pu­blicz­no­ści wy­dał­by się wów­czas na­iw­ny, o ile nie śmie­chu wart.

Obec­nie każ­dy, kto dys­po­nu­je od­po­wied­nim pro­gra­mem, fon­ta­mi oraz do­stę­pem do in­ter­ne­tu, może two­rzyć i pu­bli­ko­wać rze­czy, któ­re wpra­wi­ły­by w zdu­mie­nie dzie­wię­cio­let­nie­go ry­sow­ni­ka ko­mik­sów, któ­rym kie­dyś by­łem. Wszech­obec­ność pro­jek­tów gra­ficz­nych spra­wi­ła, że lu­dzie za­pra­gnę­li do­wie­dzieć się cze­goś o me­cha­ni­zmach ich po­wsta­wa­nia. W re­zul­ta­cie każ­de­go dnia o pro­jek­to­wa­niu gra­ficz­nym pi­sze się wię­cej, niż kie­dy­kol­wiek mi się śni­ło, i mowa tu za­rów­no o sąż­ni­stych ese­jach, jak i krót­kich tek­stach nie­prze­kra­cza­ją­cych stu czter­dzie­stu zna­ków. Dzię­ki uwa­dze skie­ro­wa­nej na spo­sób kształ­to­wa­nia wia­do­mo­ści mamy szan­sę stać się bar­dziej kry­tycz­ny­mi od­bior­ca­mi ko­mu­ni­ka­cji ma­so­wej. Każ­dy z nas jest wy­daw­cą. Każ­dy z nas jest kry­ty­kiem. Wszy­scy ży­je­my w świe­cie za­le­wa­nym błęd­ny­mi in­for­ma­cja­mi, pół­praw­da­mi i fał­szy­wy­mi opi­nia­mi, czę­sto pięk­nie opa­ko­wa­ny­mi. In­ten­syw­ny na­mysł nad for­ma­mi, ja­kie przyj­mu­ją idee, jest więc być może naj­waż­niej­szym ro­dza­jem my­śle­nia.43

Kry­ty­ka pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go jako sport dla wi­dzów1

Część pierw­sza: Z Vin­nym jest coś nie tak

Wy­obraź­my so­bie let­nie so­bot­nie po­po­łu­dnie na przed­mie­ściach Cle­ve­land, po­wiedz­my oko­ło 1968 roku. Mam dwa­na­ście lat. Mój oj­ciec kosi tra­wę za do­mem, po­dob­nie jak nasz są­siad Vin­ny. Obaj w tym sa­mym mo­men­cie po­sta­na­wia­ją zro­bić so­bie prze­rwę pod drzew­kiem ro­sną­cym na gra­ni­cy na­szych po­dwó­rek. Roz­ma­wia­ją o po­go­dzie, o Cle­ve­land In­dians, ty­po­wych spra­wach. Na­gle Vin­ny mówi:

– Słu­chaj, Len­ny, wi­dzia­łeś nowe opa­ko­wa­nie Tro­pi­ca­ny?

– Ja­kiej zno­wu Tro­pi­ca­ny? – pyta oj­ciec, nie­co za­sko­czo­ny. – Masz na my­śli sok po­ma­rań­czo­wy?

– Tak – po­twier­dza Vin­ny. – Za­uwa­ży­łeś, że zmie­ni­li opa­ko­wa­nie?

– Opa­ko­wa­nie? – Oj­ciec nie kry­je zdu­mie­nia. – Cho­dzi ci o kar­ton? O jego wy­gląd? – Vin­ny po­ta­ku­je. Oj­ciec ma wąt­pli­wo­ści. – Nie, chy­ba nie zwró­ci­łem uwa­gi.

– Cóż, zmie­ni­li je – mówi Vin­ny i odro­bi­nę się na­je­ża. – Wcze­śniej mie­li za­okrą­glo­ne pi­smo i ob­ra­zek po­ma­rań­czy z wbi­tą słom­ką. Te­raz li­te­ry są pro­ste, a po­ma­rań­cza i słom­ka znik­nę­ły. – Vin­ny pa­trzy na ojca pu­stym wzro­kiem. – Nie mogę uwie­rzyć, że nie za­uwa­ży­łeś.

– Sam nie wiem. Będę mu­siał się przyj­rzeć. To wy­glą­da na… – Oj­ciec szu­ka od­po­wied­nich słów. – Spo­rą zmia­nę.

– Ona mi się wca­le nie po­do­ba – stwier­dza Vin­ny. –Za­mie­rzam na­pi­sać do nich i po­in­for­mo­wać, że nie cier­pię no­we­go opa­ko­wa­nia. Też po­wi­nie­neś coś na­pi­sać.

Mój oj­ciec kiwa gło­wą, po­tem zer­ka przez ra­mię.

– Po­słu­chaj, Vin­ny, chy­ba zaj­rzę do Anne Ma­rie. Trzy­maj się. – Oj­ciec wra­ca do domu i kie­ru­je się do kuch­ni, gdzie przy zle­wie stoi moja mat­ka. Obo­je wy­glą­da­ją przez okno na po­dwó­rze za do­mem. – Anne Ma­rie, z Vin­nym jest chy­ba coś nie tak – mówi oj­ciec.

Po­wyż­sze zda­rze­nie jest oczy­wi­ście fik­cyj­ne. Czter­dzie­ści lat póź­niej Vin­ny nie był­by po­strze­ga­ny jako czło­wiek, któ­re­go na­le­ży bacz­nie ob­ser­wo­wać, może na­wet po­da­wać mu leki, ale stał­by się rzecz­ni­kiem nie­zwy­kle po­żą­da­nej gru­py do­ce­lo­wej. W 2009 roku Pep­si­Co Ame­ri­cas Be­ve­ra­ges zle­ci­ła Ar­nell Gro­up za­pro­jek­to­wa­nie no­we­go opa­ko­wa­nia ich fla­go­we­go soku, Tro­pi­ca­na Pure Pre­mium. Za spra­wą in­ter­ne­tu i me­diów spo­łecz­no­ścio­wych po wpro­wa­dze­niu no­we­go opa­ko­wa­nia nie do­szło do kil­ku po­iry­to­wa­nych roz­mów na po­dwó­rzu za do­mem, ale ru­szy­ła praw­dzi­wa fala skarg nie­za­do­wo­lo­nych kon­su­men­tów oraz żą­dań przy­wró­ce­nia uko­cha­ne­go, jak się na­gle oka­za­ło, opa­ko­wa­nia. „New York Ti­mes” re­la­cjo­no­wał:

Jak po­wie­dział Camp­bell: po­wo­dem zmia­ny de­cy­zji nie była ska­la pro­te­stu, po­nie­waż „ci lu­dzie sta­no­wi­li za­le­d­wie uła­mek pro­cen­ta wszyst­kich na­byw­ców pro­duk­tu”.

Kry­ty­ki wy­słu­cha­no, bo­wiem, jak po­wie­dział nam pan Cam­bell w wy­wia­dzie te­le­fo­nicz­nym w pią­tek, po­cho­dzi­ła od „na­szych naj­bar­dziej lo­jal­nych kon­su­men­tów”.

„Nie do­ce­ni­li­śmy głę­bo­kiej wię­zi emo­cjo­nal­nej”, jaka łą­czy­ła tych lu­dzi z ory­gi­nal­nym opa­ko­wa­niem, do­dał. „Ci kon­su­men­ci są dla nas bar­dzo waż­ni, dla­te­go za­re­ago­wa­li­śmy”2.

Re­ak­cja fir­my po­le­ga­ła na wy­rzu­ce­niu no­we­go pro­jek­tu opa­ko­wa­nia i przy­wró­ce­niu sta­re­go. Lu­dzie prze­mó­wi­li, zresz­tą nie po raz ostat­ni.

Część dru­ga: Wszy­scy chcą iść na Ha­rvard

Na po­cząt­ku tego roku Uni­wer­sy­tet Ka­li­for­nij­ski (UC) po ci­chu za­pre­zen­to­wał no­we­go logo. Spo­ro się zmie­ni­ło od 2009 roku, w tym opi­nia, czy moż­na po ci­chu za­pre­zen­to­wać logo. Co było nie­unik­nio­ne, logo w koń­cu zo­sta­ło za­uwa­żo­ne. Po Tro­pi­ca­nie, po „epic­kiej wpad­ce” fir­my Gap, po afe­rze z logo olim­pia­dy w Lon­dy­nie, przy­pra­wia­ją­cej lu­dzi o za­wa­ły, ni­ko­go nie po­win­no dzi­wić to, co się wy­da­rzy­ło. Mia­ło się wręcz po­czu­cie, że wszy­scy zna­my swo­je role w nad­cho­dzą­cym dra­ma­cie. Nowe logo? Pił­ka w grze! Kry­ty­ka pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go sta­ła się no­wym spor­tem, w któ­rym wszy­scy mogą brać udział.

Brand New, cie­szą­ca się zdu­mie­wa­ją­cą po­pu­lar­no­ścią stro­na Ar­mi­na Vita re­cen­zu­ją­ca logo, nie była jed­no­znacz­na w swo­jej opi­nii. No­wo­cze­sne i abs­trak­cyj­ne nowe logo UC, sa­do­wią­ce się w cen­trum ele­ganc­kie­go i atrak­cyj­ne­go sys­te­mu wi­zu­al­ne­go, było efek­tem pra­cy we­wnętrz­ne­go uni­wer­sy­tec­kie­go ze­spo­łu pro­jek­to­we­go. Mia­ło sym­bo­li­zo­wać ka­li­for­nij­ski sys­tem uczel­nia­ny, bę­dą­cy w isto­cie hol­din­giem obej­mu­ją­cym UCLA, UC Ber­ke­ley, UC Da­vis i inne szko­ły. Wszyst­kie one mia­ły za­cho­wać swo­je do­tych­cza­so­we lo­go­ty­py. Ko­men­ta­to­rzy pi­szą­cy na Brand New są za­zwy­czaj pro­jek­tan­ta­mi gra­ficz­ny­mi. Nie­któ­rym się po­do­ba­ło, in­nym nie3.

Po­dob­nej am­bi­wa­len­cji próż­no było szu­kać w spo­łecz­no­ści UC, zło­żo­nej ze stu­den­tów, wy­kła­dow­ców i ab­sol­wen­tów. Lu­dzie ci nie kry­li wście­kło­ści. Do Chan­ge.org skie­ro­wa­no pe­ty­cję „Za­trzy­mać nowe logo UC” pod­pi­sa­ną przez po­nad 54 000 osób. Pro­test prze­niósł się na łamy pra­so­we, gdzie pi­sa­no o „jed­nej z naj­gor­szych zmian logo w hi­sto­rii”, „od­ra­ża­ją­cym” pro­jek­cie, „fia­sku”. Pro­jek­tan­tów usi­ło­wa­li wspie­rać człon­ko­wie spo­łecz­no­ści pro­jek­to­wej, w tym Ar­min Vit, któ­ry zwró­cił się do kry­ty­ków z mało sub­tel­ną su­ge­stią: „Za­mknij­cie się. Se­rio. Za­mknij­cie się”4.

Uni­wer­sy­tet trzy­mał się dziel­nie przez ty­dzień, po czym ska­pi­tu­lo­wał. Wi­ce­pre­zy­dent UC Da­niel M. Do­oley oświad­czył:

– Jak­kol­wiek je­ste­śmy zda­nia, że za­kwe­stio­no­wa­ny ele­ment pro­jek­to­wy – nie­mal sły­chać, jak dła­wi się sło­wem „logo” – z cza­sem zy­skał­by ak­cep­ta­cję, waż­ne jest, aby­śmy wsłu­cha­li się i usza­no­wa­li ne­ga­tyw­ne opi­nie wy­ra­ża­ne przez stu­den­tów, wy­kła­dow­ców, ab­sol­wen­tów i in­nych człon­ków na­szej spo­łecz­no­ści.

„Świet­na wia­do­mość”, orze­kli opo­nen­ci. „Dru­zgo­cą­ce zwy­cię­stwo”.

Do­oley ubo­le­wał nad „fał­szy­wym dys­kur­sem”5 to­wa­rzy­szą­cym ca­łej spra­wie, zwłasz­cza nad roz­po­wszech­nia­niem po­gło­sek, że nowy sym­bol za­stą­pi stu­let­nie go­dło uczel­nia­ne. (We­dług ofi­cjal­nej wy­kład­ni sta­re go­dło mia­ło być na­dal uży­wa­ne na do­ku­men­tach wy­glą­da­ją­cych le­ci­wie, ta­kich jak dy­plo­my). Jak zwy­kle nikt nie de­kla­ro­wał wiel­kiej na­mięt­no­ści wo­bec sta­re­go do­bre­go go­dła, do­pó­ki nie za­gro­zi­ło mu nowe logo. Na­gle lu­dzie usta­wia­li się w ko­lej­ce, by śpie­wać pe­any na cześć sta­re­go.

Go­dło Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go nie jest oczy­wi­ście ni­czym in­nym jak ba­nal­nym pa­sti­szem, po­dob­nym do in­nych go­deł uczel­nia­nych: otwar­te księ­gi, cia­ła nie­bie­skie, slo­ga­ny, in­skryp­cje na obrze­żach. Wła­śnie w tym rzecz. Jak to ujął je­den z ko­men­ta­to­rów z Brand New, ab­sol­went UC: „Pro­szę, za­daj­cie so­bie trud i przyj­rzyj­cie się stro­nom in­ter­ne­to­wym oraz logo Oks­for­du, Cam­brid­ge, Ha­rvar­du czy Prin­ce­ton. Wszę­dzie znaj­dzie­cie go­dło czy herb uczel­ni po le­wej stro­nie jej na­zwy. Po­mniej­sze i/lub now­sze uczel­nie mają za­zwy­czaj logo w bar­dziej kor­po­ra­cyj­nym sty­lu, po­nie­waż go­dło czy tra­dy­cyj­ny herb nie pa­so­wa­ły­by, sta­no­wi­ły­by wręcz prze­jaw uzur­pa­cji”. Krót­ko mó­wiąc, nie waż się my­lić mo­jej alma ma­ter z tymi dru­go­rzęd­ny­mi szkół­ka­mi, któ­re nie mają na­le­ży­te­go go­dła. (Ten sam ko­men­ta­tor w okrut­ny spo­sób wy­ra­ża się z nie­skry­wa­nym nie­sma­kiem o uczel­ni sa­me­go Ar­mi­na Vita, „dru­go­li­go­wej szko­le w pół­noc­nym Mek­sy­ku o na­zwie Uni­wer­sy­tet Anáhu­ac”. W tym przy­pad­ku Vit ma ra­cję: za­mknij­cie się)6.

Oso­by pro­te­stu­ją­ce prze­ciw logo UC przy­po­mnia­ły nam o tym, jak bar­dzo pro­jek­tan­ci róż­nią się od zwy­kłych lu­dzi. Pro­jek­tan­ci mają ten­den­cję do przy­wią­zy­wa­nia zbyt du­żej wagi do wy­róż­nia­nia się i ory­gi­nal­no­ści. Tego uczą nas w szko­le pro­jek­to­wej. Naj­lep­sze roz­wią­za­nia są two­rzo­ne ex ni­hi­lo, do­ko­nu­ją prze­ło­mu, nie są do ni­cze­go po­dob­ne. Każ­dy chce się wy­róż­niać, w prze­ciw­nym ra­zie po co to całe za­mie­sza­nie? Tyl­ko że to nie­praw­da. Więk­szość lu­dzi nie chce się wy­róż­niać, ale do­pa­so­wać. Do­kład­nie rzecz bio­rąc, chcą się do­pa­so­wać do lu­dzi, któ­rych lu­bią albo do któ­rych prag­­ną się upodob­nić. Na pew­nym eta­pie dys­ku­sji Ar­min Vit za­mie­ścił wy­ni­ki po­szu­ki­wa­nia w Go­ogle go­deł uni­wer­sy­tec­kich. Czy ko­go­kol­wiek zdzi­wi­ło, że wszyst­kie wy­glą­da­ły tak samo?

Kie­dy lu­dzie wy­bie­ra­ją się na stu­dia, naj­czę­ściej wy­obra­ża­ją so­bie, że idą na uczel­nię w ro­dza­ju Ha­rvar­du. Je­śli nie idziesz na Ha­rvard, le­piej, żeby ja­kieś fi­ku­śne logo nie przy­po­mi­na­ło ci o tym fak­cie. Po ukoń­cze­niu stu­diów go­dło sym­bo­li­zu­je do­świad­cze­nie, któ­re ku­pi­łeś i za któ­re za­pła­ci­łeś. Zmia­nę tego sym­bo­lu po fak­cie moż­na po­rów­nać do wi­zy­ty w czy­imś domu, za­bra­nia stam­tąd rze­czy na­le­żą­cych do wła­ści­cie­la, a na­stęp­nie za­stą­pie­nia ich rze­cza­mi, o któ­re nie pro­sił i wca­le ich nie chce. Nic dziw­ne­go, że lu­dzie się wku­rza­ją.

Część trze­cia: Kie­dy przy­cho­dzi co do cze­go

W paź­dzier­ni­ku 2011 roku w Wal­ker Art Cen­ter otwar­to wy­sta­wę Gra­phic De­sign: Now in Pro­duc­tion (Pro­jek­to­wa­nie gra­fi­cze: w pro­duk­cji). Wy­sta­wa, zor­ga­ni­zo­wa­na przez Wal­ker oraz Co­oper-He­witt Na­tio­nal De­sign Mu­seum, sta­no­wi­ła prze­gląd współ­cze­snych do­ko­nań z sil­nym prze­chy­łem w kie­run­ku ni­sko­na­kła­do­wych prac lu­dzi spo­za głów­ne­go nur­tu, ma­łych pra­cow­ni i twór­ców bez for­mal­ne­go wy­kształ­ce­nia w dzie­dzi­nie pro­jek­to­wa­nia. Pre­zen­to­wa­ne pra­ce ta­kich ar­ty­stów, jak Da­niel Eatock, Ke­etra Dean Di­xon, Me­ta­ha­ven, Mike Per­ry i Chri­stien Me­in­dert­sma były moc­ne, pro­wo­ku­ją­ce, a wy­sta­wa ze­bra­ła do­bre re­cen­zje.

Więk­szość wy­sta­wio­nych prac o cha­rak­te­rze eks­pe­ry­men­tal­nym była prze­zna­czo­na dla wą­skie­go krę­gu od­bior­ców, o ile w ogó­le pro­jek­to­wa­no je z my­ślą o nich. Wy­ją­tek sta­no­wi­ła prze­strzeń wy­sta­wo­wa po­świę­co­na współ­cze­snym pro­jek­tom wi­ze­run­ko­wym. Zwie­dza­ją­cych za­chę­ca­no na przy­kład do zgłę­bie­nia se­kre­tów „pla­ka­tu” Da­nie­la Eatoc­ka, czy­li czy­stej kar­ty pa­pie­ru po­ło­żo­nej na dzie­siąt­kach fla­ma­strów po­sta­wio­nych na sztorc. W ko­ry­ta­rzu wej­ścio­wym zwie­dza­ją­cy na­po­ty­ka­li zna­jo­me, jaw­nie ko­mer­cyj­ne logo Star­buck­sa, Co­me­dy Cen­tral, AOL czy Po­pey­es Chic­ken & Bi­scu­its. Kon­trast był spo­ry i bu­dził dez­orien­ta­cję.

Ku­ra­to­ra­mi tej czę­ści wy­sta­wy byli Ar­min Vit i Bry­ony Go­mez-Pa­la­cio z Brand New. Ko­men­ta­to­rów on­li­ne za­chę­ca­no do gło­so­wa­nia na po­szcze­gól­ne eks­po­na­ty. Twór­cy in­sta­la­cji od­da­li w Wal­ker Art Cen­ter uro­czy hołd dla sys­te­mu gło­so­wa­nia pro­pa­go­wa­ne­go przez Brand New: zwie­dza­ją­cy mo­gli gło­so­wać na nowe pro­jek­ty, umiesz­cza­jąc szto­ny po­ke­ro­we w dwóch prze­zro­czy­stych ru­rach: jed­nej dla daw­nej wer­sji logo, dru­giej dla no­wej. W ten spo­sób po­wstał ran­king po­pu­lar­no­ści, we­ry­fi­ko­wa­ny na bie­żą­co z każ­dym ko­lej­nym dniem wy­sta­wy.

Po Wal­ker wy­sta­wa Now in Pro­duc­tion prze­nio­sła się do Co­oper-He­witt Na­tio­nal De­sign Mu­seum w No­wym Jor­ku, co wią­za­ło się z wy­zwa­niem. Z po­wo­du trwa­ją­cej od lat re­no­wa­cji głów­ny bu­dy­nek mu­zeum jest za­mknię­ty, na­le­ża­ło więc zna­leźć al­ter­na­tyw­ne sie­dzi­by dla wy­staw. No­wo­jor­ski ze­spół wpadł na in­te­re­su­ją­ce roz­wią­za­nie: Go­ver­nors Is­land, li­czą­cą 69 hek­ta­rów daw­ną bazę woj­sko­wą i park na­ro­do­wy, po­ło­żo­ną nie­speł­na ki­lo­metr od naj­da­lej na po­łu­dnie wy­su­nię­te­go krań­ca Man­hat­ta­nu. Wy­sta­wę otwar­to w Bu­dyn­ku 110 w week­end Me­mo­rial Day7.

Bu­dy­nek 110, po­ło­żo­ny nie­opo­dal miej­sca za­ła­dun­ku i roz­ła­dun­ku pro­mów, nie speł­nia mu­ze­al­nych stan­dar­dów wy­sta­wien­ni­czych. Ni­skie skle­pie­nia i szorst­kie po­wierzch­nie bar­dzo róż­nią się od czy­stych, do­brze oświe­tlo­nych ga­le­rii Wal­ker. Mimo to Bu­dy­nek 110 miał dwie ce­chy god­ne uwa­gi. Po pierw­sze, był je­dy­nym kli­ma­ty­zo­wa­nym bu­dyn­kiem na wy­spie, a trwa­ło wła­śnie jed­no z naj­bar­dziej upal­nych lat w hi­sto­rii No­we­go Jor­ku; po dru­gie, szczy­cił się je­dy­ny­mi to­a­le­ta­mi pod da­chem na wy­spie. Aby do­trzeć do to­a­le­ty, na­le­ża­ło przejść dłu­gim ko­ry­ta­rzem, po­dob­nym do szkol­ne­go. Mu­ze­al­ni­cy z Co­oper-He­witt wpa­dli na świet­ny po­mysł, by wy­sta­wa roz­po­czy­na­ła się już na ko­ry­ta­rzu, tam też usta­wi­li urzą­dze­nie do gło­so­wa­nia. Dzię­ki temu tra­fia­li na nie nie tyl­ko en­tu­zja­ści pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go, ale cały prze­krój lud­no­ści: mat­ki z wóz­ka­mi, dzie­cia­ki na ska­te­bo­ar­dach, bie­ga­cze i tu­ry­ści.

Re­ak­cje lu­dzi oraz zmie­nia­ją­ce się wy­ni­ki gło­so­wa­nia ob­ser­wo­wa­ło się z za­par­tym tchem. Dzi­wi­ło mnie, jak czę­sto cy­wi­le „my­li­li się”, en­tu­zja­stycz­nie gło­su­jąc na sta­rą wer­sję logo Co­me­dy Cen­tral (ro­dem z kre­sków­ki), nie­po­trzeb­nie prze­ła­do­wa­ne, nie­pew­ne sta­re logo Star­buck­sa, trą­cą­cą mysz­ką roz­pry­sku­ją­cą się pla­mę, czy­li daw­ne logo ka­na­łu te­le­wi­zyj­ne­go Nic­ke­lo­de­on. Po kil­ku go­dzi­nach kli­ma­ty­zo­wa­nych ob­ser­wa­cji an­tro­po­lo­gicz­nych wy­ła­nia­ły się za­sa­dy, z któ­rych nie­mal wszyst­kie spraw­dza­ły się za­rów­no w moim ży­ciu za­wo­do­wym, jak i w Bu­dyn­ku 110.

Po pierw­sze, w pro­jek­to­wa­niu logo nie­któ­rzy lu­dzie wolą rze­czy skom­pli­ko­wa­ne od pro­stych. Pro­ste rze­czy wy­da­ją się zbyt ła­twe do wy­ko­na­nia, dla­te­go lu­dzi zdu­mie­wa fakt, że trze­ba aż pro­fe­sjo­na­li­stów, by za­pro­jek­to­wać logo „USA To­day”, bę­dą­ce w za­sa­dzie nie­bie­skim ko­łem. „Ile za to za­pła­ci­li?” czy „Mój czte­ro­let­ni syn mógł­by to zro­bić” są tak czę­sty­mi re­ak­cja­mi, że za­czy­nasz po­dej­rze­wać, iż są wgra­ne w ludz­kie mó­zgi. (Je­śli przy­cho­dzi ci do gło­wy kontr­ar­gu­ment w po­sta­ci kon­cen­trycz­nych krę­gów fir­my Tar­get albo fal­ki Nike, je­steś w błę­dzie: od razu moż­na prze­wi­dzieć, jak przy­wo­ła­no by czte­ro­let­nich pro­jek­tan­tów, gdy­by Tar­get za­pre­zen­to­wał swo­je kon­cen­trycz­ne logo au­tor­stwa Uni­mar­ku w dzi­siej­szych cza­sach).

Po dru­gie, lu­dzie wolą roz­wią­za­nia do­słow­ne od me­ta­fo­rycz­nych. Wolą roz­pry­sku­ją­ce się pla­my jako logo Nic­ke­lo­de­on od plam me­ta­fo­rycz­nych, wolą ry­sun­ki Sa­tur­na w logo ka­na­łu scien­ce fic­tion od przed­sta­wień me­ta­fo­rycz­nych. Re­agu­ją po­dejrz­li­wo­ścią, o ile nie po­gar­dą, gdy pro­jek­tan­ci od­wo­łu­ją się do mi­stycz­nych ko­no­ta­cji ko­lo­rów i kształ­tów, do zna­czeń otwar­tych dla in­ter­pre­ta­cji albo ujaw­nia­ją­cych się do­pie­ro po do­kład­nym przyj­rze­niu się. (Rzad­kim i le­gen­dar­nym wy­jąt­kiem jest ukry­ta strzał­ka w logo fir­my Fe­dEx. Wszy­scy uwiel­bia­ją tę strzał­kę!)

Po trze­cie, i naj­waż­niej­sze, lu­dzie wolą to, do cze­go są przy­zwy­cza­je­ni, od każ­dej no­wej rze­czy, któ­rą pró­bu­jesz im na­rzu­cić. Pod­nio­są się gło­sy mó­wią­ce, że lu­dziom po­do­ba­ją się no­wo­ści, pod wa­run­kiem że są na­praw­dę do­bre. Pod­czas de­bat w sty­lu tej wo­kół no­we­go logo Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go wie­le osób ar­gu­men­tu­je, że pro­blem po­le­ga na nie­do­brym no­wym pro­jek­cie. Pi­sząc o zja­wi­sku, któ­re okre­śla mia­nem „za­dep­ty­wa­nia przez tłum”, dzien­ni­karz „New York” Paul Ford twier­dzi, że lu­dzie tak na­praw­dę lu­bią zmia­ny. Ford zrów­nu­je zmia­nę z „no­win­ką”, po­da­jąc przy­kład „ta­ble­tów z mniej­szy­mi ekra­na­mi, iPho­ne’ów z więk­szy­mi ekra­na­mi, no­wych fil­mów z Bat­ma­nem, Gan­gnam Sty­le”8. Przy­kro mi, ale zmia­na nie po­le­ga na wpro­wa­dze­niu na ry­nek iPho­ne’a z więk­szym ekra­nem, któ­ry mo­żesz ku­pić, je­śli masz na to ocho­tę. Zmia­na to za­stą­pie­nie cał­kiem do­brej apli­ka­cji z ma­pa­mi w two­im iPho­ne’ie nową. Wszy­scy wie­my, jak to się skoń­czy­ło.

Część czwar­ta: Pro­szę, po­wiedz­cie, że to żart

Z wła­sne­go do­świad­cze­nia wiem, jak bar­dzo kon­su­men­ci nie lu­bią zmian. Chy­ba do­my­ślam się dla­cze­go. Kil­ka lat temu Pen­ta­gra­mo­wi zle­co­no za­pro­jek­to­wa­nie no­we­go logo roz­gry­wek uczel­ni na­le­żą­cych do Big Ten. Nie mia­ła to być zmia­na dla sa­mej zmia­ny. Ist­nie­ją­ce logo za­wie­ra­ło licz­bę je­de­na­ście, na mo­dłę strzał­ki Fe­dEx, co pod­kre­śla­ło, że licz­ba dru­żyn uczest­ni­czą­cych w kon­fe­ren­cji nie od­po­wia­da­ła na­zwie. Te­raz kon­fe­ren­cja roz­ra­sta­ła się do dwu­na­stu dru­żyn i po­ja­wi­ła się po­trze­ba no­we­go logo, naj­le­piej ta­kie­go, któ­re nie stra­ci­ło­by szyb­ko na ak­tu­al­no­ści.9

Chy­ba tyl­ko ki­bi­ce spor­to­wi eks­cy­tu­ją się lo­go­ty­pa­mi jesz­cze bar­dziej niż ab­sol­wen­ci wyż­szych uczel­ni. Na­sze zle­ce­nie, do­ty­czą­ce obu tych śro­do­wisk, za­mie­ni­ło się w pan­de­mo­nium. Tuż po za­pre­zen­to­wa­niu no­we­go logo (włą­cza­ją­ce licz­bę 10 w sło­wo „big”) za­czę­ły na­pły­wać re­ak­cje, nie­mal w 100 pro­cen­tach ne­ga­tyw­ne: „epic­ka po­raż­ka”, „wy­glą­da jak wy­ko­na­ne w 25 se­kund”, „naj­bar­dziej ge­jow­ska rzecz, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem”, wresz­cie nie­uchron­ny wnio­sek, że logo wy­glą­da jak coś, co „czte­ro­la­tek z Chi­ca­go za­pro­jek­to­wał we śnie”. O co wła­ści­wie cho­dzi z tymi czte­ro­lat­ka­mi?

Po­tem za­czę­to do nas przy­sy­łać ma­ile. „Po­win­ni­ście się wsty­dzić”. „Mar­ne i nud­ne”. „Tra­ge­dia”. „Pro­szę, po­wiedz­cie, że to żart”. „Moje trzy­na­sto­let­nie dziec­ko zro­bi­ło­by coś lep­sze­go, gdy­by do­sta­ło kart­kę i ołó­wek”. (To już chy­ba pe­wien po­stęp).

Wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że lu­dzie, któ­rzy za­da­li so­bie trud, by spraw­dzić nasz ad­res ma­ilo­wy i do nas na­pi­sać – nie­waż­ne, ile za­miesz­cza­jąc w tym li­ście obelg – za­słu­gu­ją na od­po­wiedź, od­pi­sa­li­śmy, wy­ra­ża­jąc żal, że na­sza pra­ca ich za­wio­dła, oraz na­dzie­ję, że z cza­sem prze­ko­na­ją się do no­we­go logo. Każ­dy list koń­czy­li­śmy sło­wa­mi uzna­nia dla żar­li­wo­ści na­szych ko­re­spon­den­tów. „Wła­śnie ta żar­li­wość za­peł­nia try­bu­ny na me­czach”, po­wie­dzia­łem „Fast Com­pa­ny”10. Nie­mal każ­da oso­ba, któ­rej od­po­wie­dzie­li­śmy, od­pi­sa­ła. Nie­któ­rzy zła­go­dzi­li kry­ty­kę, inni nie, wszy­scy jed­nak dzi­wi­li się, że kto­kol­wiek do nich na­pi­sał. Naj­wy­raź­niej część gnie­wu wy­ni­ka­ła z prze­ko­na­nia, że nowe logo na­rzu­ca­ją im „eks­per­ci” nie­dba­ją­cy o uczu­cia od­da­nych fa­nów, któ­rych prze­cież z daw­ny­mi zna­ka­mi łą­czą wy­jąt­ko­we prze­ży­cia, te­raz uzna­ne za nie­waż­ne.

Wła­śnie to po­czu­cie alie­na­cji, bar­dziej niż co­kol­wiek in­ne­go, jest przy­czy­ną na­si­la­ją­cej się fali ma­so­we­go za­dep­ty­wa­nia lo­go­ty­pów. W tym punk­cie pi­szą­cy na ła­mach „New York” Paul Ford ma cał­ko­wi­tą ra­cję: „Lu­dzie nie lu­bią, gdy maj­stru­je się przy ich hi­sto­riach. Ocze­ku­ją pew­nej cią­gło­ści, a gdy wy­da­rza się coś od­wrot­ne­go, re­agu­ją nie­pro­por­cjo­nal­nie moc­no w sto­sun­ku do czyn­ni­ków ze­wnętrz­nych, ale cał­ko­wi­cie pro­por­cjo­nal­nie w sto­sun­ku do od­czu­wa­ne­go gnie­wu i nie­po­ko­ju”. W tym kon­kret­nym przy­pad­ku nasz (cu­dow­ny) klient trwał moc­no na swo­im sta­no­wi­sku, gniew osłabł i po dwóch la­tach lu­dzie chy­ba na­praw­dę prze­ko­nu­ją się do no­we­go logo.

Część pią­ta: Ilu psy­chia­trów po­trze­ba, aby zmie­nić ża­rów­kę?

Nie­za­leż­nie od tego, czy po­cho­dzi od ogó­łu od­bior­ców czy od za­wo­do­wych pro­jek­tan­tów, taka kry­ty­ka za­wsze ma pod­tekst: zro­bił­bym to le­piej. I wiesz co? Mo­żesz mieć ra­cję. Jed­nak to nie w za­pro­jek­to­wa­niu no­we­go logo leży trud­ność.

Sześć lat przed tym, gdy Tro­pi­ca­na obu­rzy­ła wy­znaw­ców daw­ne­go opa­ko­wa­nia no­wym, inna fir­ma zmie­ni­ła logo, wy­wo­łu­jąc gło­śne pro­te­sty. Cho­dzi o UPS i logo z „pacz­ką, wstąż­ką i tar­czą” za­pro­jek­to­wa­ne przez Pau­la Ran­da w 1961 roku11. Gło­sy pro­te­stu ogra­ni­cza­ły się w znacz­nej mie­rze do śro­do­wi­ska pro­jek­tan­tów, roz­brzmie­wa­ły jed­nak na tyle do­no­śnie, że sta­ły się naj­go­ręt­szym te­ma­tem na Spe­ak Up, no­wym blo­gu, stwo­rzo­nym rok wcze­śniej przez dwo­je mło­dych imi­gran­tów z Mek­sy­ku, któ­rzy od­gry­wa­ją tak po­cze­sną rolę w na­szej opo­wie­ści: Ar­mi­na Vita i Bry­ony Go­mez-Pa­la­cio. Na­de­sła­no 169 ko­men­ta­rzy, w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści ne­ga­tyw­nych: nowy pro­jekt au­tor­stwa Fu­tu­re­Brand był „gów­nia­ny”, „tan­det­ny”, „bez­sen­sow­ny”, „dur­ny”, „od­ra­ża­ją­co nie­ory­gi­nal­ny” i tak da­lej, przy czym epi­te­ty te po­cho­dzą tyl­ko z pierw­szych kil­ku­na­stu ko­men­ta­rzy. Wie­lu re­spon­den­tów wy­ra­ża­ło prze­ko­na­nie, że czter­dzie­sto­let­nie­go logo Pau­la Ran­da nie na­le­ża­ło zmie­niać, a je­śli już, to moż­na było to zro­bić le­piej.

Ko­men­ta­rze te czy­ta­łem z mie­sza­ny­mi uczu­cia­mi z po­wo­du, któ­ry nie był po­wszech­nie zna­ny. Od koń­ca 1996 do po­cząt­ku 1999 roku pra­co­wa­łem z ze­spo­łem w na­szej fir­mie nad no­wym wi­ze­run­kiem UPS. Za­trud­nio­no nas z kil­ku po­wo­dów: ba­da­nia wy­ka­zy­wa­ły, że fir­ma jest po­strze­ga­na jako wol­niej­sza, mniej ela­stycz­na i sła­biej za­awan­so­wa­na tech­no­lo­gicz­nie niż kon­ku­ren­cja. Je­śli na­wet logo z cza­sów ad­mi­ni­stra­cji Ken­ne­dy’ego, wi­docz­ne na po­nad 80 000 brą­zo­wych fur­go­ne­tek, nie wzmac­nia­ło tego wi­ze­run­ku, to z pew­no­ścią go nie zmie­nia­ło. Za­da­nie po­le­ga­ło na zmia­nie po­strze­ga­nia fir­my po­przez prze­obra­że­nie jej wi­ze­run­ku. Ale jak?

Do pra­cy przy­stę­po­wa­li­śmy, czu­jąc brze­mię Ran­da. Oso­bi­ście mia­łem sen­ty­ment do brą­zo­wej fur­go­net­ki bę­dą­cej ame­ry­kań­ską iko­ną, zu­peł­nie jak bu­tel­ka coca coli. Dla­te­go mój pierw­szy po­mysł po­do­bał mi się naj­bar­dziej: w ogó­le nie zmie­niać logo ani fur­go­ne­tek. Za­miast tego prze­ma­lo­wać 10 000 sa­mo­cho­dów na czer­wo­no, po­ma­rań­czo­wo, zie­lo­no, fio­le­to­wo i nie­bie­sko, resz­tę zaś zo­sta­wić w ko­lo­rze brą­zo­wym. Je­śli UPS już „po­sia­da­ła brąz”, w ten spo­sób do­sta­ną dru­gą naj­lep­szą rzecz: wej­dą w po­sia­da­nie ca­łe­go spek­trum. Wy­obraź­cie so­bie, jaką fraj­dę spra­wia­ło­by za­uwa­że­nie na uli­cy no­we­go ko­lo­ru. Już sły­sza­łem ra­do­sne gło­sy ame­ry­kań­skich dzie­ci wo­ła­ją­cych:

– Tam jest po­ma­rań­czo­wa!

Na­zwa­łem to stra­te­gią M&M12, a po pierw­szej pre­zen­ta­cji wsy­pa­łem za­war­tość du­żej to­reb­ki M&M’s do szkla­nej misy na sto­le kon­fe­ren­cyj­nym, prze­ko­na­ny, że zła­pa­łem Pana Boga za nogi.

Klient tego nie ku­pił. Po­dob­nie jak nie ku­pił żad­ne­go z pro­jek­tów pro­po­no­wa­nych przez nas w cią­gu ko­lej­nych dwóch lat. Ow­szem, otrzy­my­wa­li­śmy sło­wa za­chę­ty, kon­struk­tyw­ne wska­zów­ki, pła­co­no nam do­brze i trak­to­wa­no z sza­cun­kiem. Nie­któ­re z na­szych pro­po­zy­cji o mały włos nie zo­sta­ły przy­ję­te. Pa­mię­tam pre­zen­ta­cję dla sze­fów w pil­nie strze­żo­nym obiek­cie, gdzie je­den z na­szych pro­jek­tów do­stą­pił za­szczy­tu: po­ma­lo­wa­no fur­go­net­kę UPS. Mimo to ża­den z po­my­słów nie prze­szedł. (W trak­cie prac do­wie­dzia­łem się, że nie by­li­śmy sami. Co naj­mniej dwie inne zna­ne fir­my pro­jek­to­we za­an­ga­żo­wa­no przed nami, ale żad­nej nie uda­ło się do­pro­wa­dzić do re­ali­za­cji). Po­dej­rze­wa­li­śmy, że klient nie doj­rzał do tak dra­ma­tycz­ne­go kro­ku. Przy­po­mniał mi się dow­cip o tym, ilu psy­chia­trów po­trze­ba, aby zmie­nić ża­rów­kę. Wy­star­czy je­den, ale ża­rów­ka na­praw­dę musi chcieć się zmie­nić.

Mniej wię­cej czte­ry lata póź­niej UPS doj­rza­ła do zmian i logo Ran­da zo­sta­ło za­stą­pio­ne no­wym, któ­re dziś wszy­scy zna­my, a wów­czas zna­la­zło się w ogniu kry­ty­ki pro­jek­tan­tów. Ja jed­nak nie kry­ty­ko­wa­łem. Czy nowe logo mi się po­do­ba­ło? Wła­ści­wie nie. (Zga­dza­łem się z moją ko­le­żan­ką Tra­cey Ca­me­ron, któ­ra stu­dio­wa­ła z Ran­dem w Yale i okre­śli­ła nowe logo mia­nem „zło­tej za­cze­ski”). Czy było lep­sze niż pre­zen­to­wa­ne przez nas pro­po­zy­cje? Nie­ko­niecz­nie. Jed­nak Fu­tu­re­Brand do­ko­na­ła cze­goś, co nie uda­ło się ani nam, ani in­nym: prze­ko­na­li klien­ta do za­ak­cep­to­wa­nia ich pro­jek­tu.

Punk­tem wyj­ścia dla kry­ty­ki pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go jako spor­tu dla wi­dzów jest: „Ja umiał­bym to zro­bić le­piej”. I to praw­da! Ale sam po­mysł nie wy­star­czy. Wy­chu­cha­nie pięk­ne­go roz­wią­za­nia nie wy­star­czy. Zro­bie­nie osza­ła­mia­ją­cej pre­zen­ta­cji nie wy­star­czy. Prze­ko­na­nie ko­le­gów nie wy­star­czy. Choć­byś zro­bił to wszyst­ko, wciąż cze­ka cię trud­ne za­da­nie po­le­ga­ją­ce na sprze­da­niu po­my­słu klien­to­wi. Po­dob­nie jak wszyst­kie zło­żo­ne sy­tu­acje biz­ne­so­we, pro­ces ten może być uwa­run­ko­wa­ny przez po­li­ty­kę, po­trze­by chwi­li, czyn­ni­ki zu­peł­nie nie­zwią­za­ne z wy­bit­no­ścią pro­jek­tu. No wiesz, samo ży­cie. Oka­zu­je się, że stwo­rze­nie pięk­ne­go pro­jek­tu jest tyl­ko pierw­szym eta­pem dłu­gie­go nie­bez­piecz­ne­go pro­ce­su bez gwa­ran­cji po­wo­dze­nia. Albo, jak to ujął zwięź­lej Chri­sto­pher Sim­mons: „Pro­jekt nie jest pro­duk­tem, lecz pro­ce­sem”13.

Nie pro­po­nu­ję, by ten zło­żo­ny pro­ces stał się wy­mów­ką czy wy­tłu­ma­cze­niem. Nie­wie­le stwier­dzeń w świe­cie pro­jek­to­wa­nia brzmia­ło­by smut­niej niż: „Klient ka­zał mi to zro­bić”. Nie su­ge­ru­ję też, że re­zul­ta­tu nie na­le­ży bacz­nie ana­li­zo­wać. Po­win­no się nas oce­niać na pod­sta­wie na­szych do­ko­nań. Moż­li­we jed­nak, że dys­ku­sje na te­mat logo nie po­win­ny się ogra­ni­czać do: Czy mógł­bym to zro­bić le­piej? Może na­le­ży też za­py­tać: Jaki był cel? Jaki był pro­ces? Cze­mu słu­żył ten pro­jekt? Jak na­le­ży oce­niać suk­ces? Rzad­ko wy­cho­dzi­my poza pierw­sze wra­że­nie, za­miast tego po­prze­sta­je­my na war­kli­wych osą­dach. Czy na­le­ży się dzi­wić, kie­dy tłum od­bior­ców idzie w ślad za nami?

Część szó­sta: Mia­łem ma­rze­nie

Ach, tłum od­bior­ców. Przed laty lu­dzie tacy jak mój oj­ciec i nasz są­siad Vin­ny z rów­nym praw­do­po­do­bień­stwem mo­gli roz­ma­wiać na po­dwó­rzu o opa­ko­wa­niu soku po­ma­rań­czo­we­go czy go­dłach uczel­nia­nych jak o cząst­kach ele­men­tar­nych czy po­ko­ju west­fal­skim. Mimo to ma­rzył mi się dzień, kie­dy do świa­do­mo­ści zwy­czaj­nych lu­dzi po­kro­ju mego ojca tra­fią ta­kie rze­czy, jak pro­jek­to­wa­nie gra­ficz­ne, kro­je pi­sma, logo, opa­ko­wa­nia; kie­dy o tych spra­wach bę­dzie się dys­ku­to­wa­ło rów­nie po­waż­nie jak o książ­kach czy fil­mach. I pa­trz­cie, do cze­go do­szło.

Kie­dyś wy­da­wa­ło się, że ro­zum­na kry­ty­ka pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go ma przed sobą świe­tla­ną przy­szłość. Dzie­sięć lat temu ro­sną­ca licz­ba blo­gów, z pio­nier­skim Spe­ak Up na cze­le, do­star­cza­ła wię­cej in­for­ma­cji, niż mo­gła­by przy­swo­ić za­in­te­re­so­wa­na oso­ba. W 2009 roku Vit i Go­mez-Pa­la­cio, nie mo­gąc się oprzeć po­py­to­wi wy­kre­owa­ne­mu przez go­rącz­ko­we dys­ku­sje na te­mat logo, za­mknę­li Spe­ak Up i za­stą­pi­li go Brand New. Za­miast wni­kli­wych, eklek­tycz­nych tek­stów po­ja­wi­ły się płyt­kie, wy­wo­łu­ją­ce dresz­czyk emo­cji gło­so­wa­nia nad za­le­ta­mi i wa­da­mi ko­lej­nych lo­go­ty­pów.

W tym sa­mym roku za­mknię­to cza­so­pi­smo „I.D.” uka­zu­ją­ce się od pięć­dzie­się­ciu pię­ciu lat. Ty­dzień temu F+W Me­dia zwol­ni­ło ze­spół naj­star­sze­go w Sta­nach Zjed­no­czo­nych pi­sma po­świę­co­ne­go pro­jek­to­wa­niu, li­czą­ce­go so­bie sie­dem­dzie­siąt trzy lata „Print”. Ogło­szo­no, że dzia­łal­ność zo­sta­nie prze­nie­sio­na do Cin­cin­na­ti. (Cho­ciaż jako po­wód po­da­no „sy­ner­gię”, bar­dziej przy­wo­dzi to na myśl hi­sto­rię nie­sub­or­dy­no­wa­ne­go so­wiec­kie­go dy­plo­ma­ty we­zwa­ne­go do Mo­skwy, gdzie od­de­le­go­wa­nie na Sy­be­rię koń­czy­ło się za­zwy­czaj wy­stę­pem przed plu­to­nem eg­ze­ku­cyj­nym). Od 1994 do 2006 roku po­mo­głem zre­da­go­wać pięć an­to­lo­gii kry­ty­ki pro­jek­to­wej zło­żo­nych z tek­stów z cza­so­pism, dzien­ni­ków i blo­gów: bli­sko 1400 stron ro­zum­nych, wni­kli­wych roz­wa­żań o na­szej dzie­dzi­nie. Wo­bec wy­sy­cha­nia ko­lej­nych oaz da­nych wąt­pię, czy uda­ło­by się ze­brać dość ma­te­ria­łu na szó­sty tom.

„W na­szym dą­że­niu do kształ­to­wa­nia wi­zu­al­nych aspek­tów oto­cze­nia nie mo­że­my już kie­ro­wać się ład­ny­mi ob­raz­ka­mi. Nad­szedł czas de­bat, ana­li­zo­wa­nia war­to­ści, ba­da­nia teo­rii sta­no­wią­cych część na­sze­go dzie­dzic­twa i spraw­dza­nia, czy na­da­ją się do wy­ra­ża­nia na­szych cza­sów”14. Tak w 1983 roku pi­sał Mas­si­mo Vi­gnel­li, a jego wo­ła­nie o kry­ty­kę po­zo­sta­je ak­tu­al­ne. Na co się go­dzi­my trzy­dzie­ści lat póź­niej? Nie­koń­czą­ce się po­tycz­ki, prze­ty­ka­ne co pe­wien czas lin­czem do­ko­ny­wa­nym przez ano­ni­mo­wych osob­ni­ków, któ­rych ce­chu­je głę­bia my­śli fi­lo­zo­fów ba­ro­wych i zdol­ność kon­cen­tra­cji rów­na dłu­go­ści ży­cia musz­ki owo­co­wej.

Wszyst­ko to dzie­je się w okre­sie, gdy pro­jek­to­wa­niem zaj­mu­je się wię­cej lu­dzi niż kie­dy­kol­wiek, a pro­jek­tan­ci, je­śli dać im szan­sę, mogą w prze­ko­nu­ją­cy, in­spi­ru­ją­cy spo­sób pro­pa­go­wać moc pro­jek­to­wa­nia. Może nad­szedł czas, by prze­stać krzy­czeć z try­bun i wró­cić na bo­isko.

1 Tekst uka­zał się po raz pierw­szy w De­sign Ob­se­rver 14 stycz­nia 2013.

2 Stu­art El­liott, Tro­pi­ca­na Di­sco­vers Some Buy­ers Are Pas­sio­na­te Abo­ut Pac­ka­ging, „New York Ti­mes”, 22 lu­te­go 2009.

3 IC, UC, We All C for Ca­li­for­nia, Brand New, 20 li­sto­pa­da 2012.

4 Re­ak­cje za­czerp­nię­te z The Uni­ver­si­ty of Ca­li­for­nia de­buts one of the worst logo re­brands in hi­sto­ry, „The San Fran­ci­sco Ego­tist”, 11 grud­nia, 2012; Pri­scil­la Frank, UC Logo Fail, „The Huf­fing­ton Post”, 13 grud­nia 2012; Chri­sto­pher Kni­ght, New UC logo on su­spen­sion after much well-de­se­rved cri­ti­cism, „Los An­ge­les Ti­mes”, 14 grud­nia 2012.

5 Cy­tat z Do­oley’a po­cho­dzi z Lar­ry Gor­don, UC drops con­tro­ver­sial new logo, „Los An­ge­les Ti­mes”, 15 grud­nia 2012.

6

Ory­gi­nal­ne go­dło Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go oraz pro­po­no­wa­na nowa wer­sja, 2012

7 28 maja, ame­ry­kań­skie świę­to pań­stwo­we upa­mięt­nia­ją­ce żoł­nie­rzy, któ­rzy zgi­nę­li na służ­bie.

8 Paul Ford, Crowd­sma­shed, „New York”, 21 grud­nia 2012.

9

Logo Big Ten, Pen­ta­gram, 2010

10 Ste­pha­nie Orma, Why Do Col­le­ge Sports Fans Hate the Big Ten’s Smart New Logo?, „Fast Com­pa­ny De­sign”, 27 grud­nia 2010.

11 UPS Says Bye-Bye to Rand, Spe­ak Up, 25 mar­ca 2003.

12 Wię­cej o mo­jej stra­te­gii M&M w ar­ty­ku­le Kar­rie Ja­cob Le­ar­ning to Love Brown, „New York Ti­mes”, 20 sierp­nia 1998.

13 Chri­sto­pher Sim­mons, It’s Not Abo­ut the Logo, „Te­aching De­sign”, 13 grud­nia 2012.

14 Mas­si­mo Vi­gnel­li, Call for Cri­ti­cism, w: Mi­cha­el Bie­rut, Jes­si­ca Hel­fand, Ste­ven Hel­ler, Rick Poy­nor (red.), Lo­oking Clo­ser 3: Clas­sic Wri­tings on Gra­phic De­sign, Al­l­worth Press, New York 1999.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: