Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Recenzje, szkice, rozprawy literackie 1947-1956 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,90

Recenzje, szkice, rozprawy literackie 1947-1956 - ebook

Drugi tom wydania krytycznego Dzieł zebranych jednego z największych pisarzy polskich XX wieku, współzałożyciela i wieloletniego członka redakcji „Kultury” paryskiej, autora wielkich świadectw minionego wieku: Innego Świata oraz Dziennika pisanego nocą. Książka zawiera rozproszone artykuły opublikowane przez pisarza podczas pobytu w Anglii, głównie w tygodniku „Wiadomości” oraz w miesięczniku „Kultura”, a także innych pismach, np. „Lwów i Wilno”.

Gustaw Herling-Grudziński pisze krytycznie . o Kwiatach polskich Tuwima, Murach Jerycha Brezy i Matce Joannie od Aniołów Iwaszkiewicza, rozplątuje gordyjskie Węzły życia Nałkowskiej, prowadzi rozważania na temat twórczości Orwella, Conrada i Miłosza, komentuje bieżące wydarzenia i sytuację polityczną w kraju oraz na emigracji. Do tej pory w ramach Dzieł zebranych pisarza, nakładem Wydawnictwa Literackiego, ukazał się tom Recenzje, szkice, rozprawy literackie 1935-1946. W przygotowaniu jest druga część tomu drugiego, zawierająca artykuły, szkice i wystąpienia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z lat 1957-2000 oraz niepublikowane dotąd felietony pisarza wygłaszane w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa (1953-1968).

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07224-0
Rozmiar pliku: 9,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Federico García Lorca
w przekładach Józefa Łobodowskiego

Federico García Lorca został uznany przez międzynarodową publiczność czytelników i krytyków jako pisarz, poeta i artysta dopiero po lipcu 1936, tzn. w chwili, kiedy przestał już istnieć jako twórca, zginął bowiem, zamordowany w Granadzie przez oddziały gen. Franco, w pierwszych dniach wojny domowej. Dlatego to jego nazwisko znalazło się wśród poetów i pisarzy europejskich bardziej nowoczesnych i nowatorskich niż on: cytowano go jednym tchem z Eugeniem Montalem i T.S. Eliotem, podczas gdy jego dzieło, chociaż reprezentujące niewątpliwie szczyt najnowszej literatury hiszpańskiej, nie jest prawdziwym odnowieniem poezji i teatru poetycznego i można je odnieść raczej do czasów Rainera Marii Rilkego w Niemczech, Paula Valéry’ego we Francji, jeżeli nie bezpośrednio do samego d’Annunzia we Włoszech.

W okresie tym reprezentantem poezji hiszpańskiej był przedsiębiorczy Ramón del Valle Inclán, pisarz może mniej emfatyczny niż d’Annunzio, lecz jeszcze bardziej od niego przywiązany do szukania efektów zewnętrznych, poszukiwacz malowniczości (_pittoresco_), przeładowany motywami dekadenckimi. Następujący po nim bezpośrednio Antonio Machado i Juan Ramón Jiménez, przezwyciężywszy tematykę dekadencką, zmusili poezję hiszpańską do zawarcia się w kręgu stosunków pomiędzy pamięcią a naturą, nostalgią a naturą. Nadało to poezji hiszpańskiej, nadmiernie przywiązanej do efektów dźwiękowych swej mowy, większą wizualność i ruch. Zwłaszcza u Jiméneza dostrzega się wypracowany impresjonizm obrazów, nigdy bezpośrednich, a które jednak stwarzają wrażenie bezpośredniości dzięki doskonałej tonacji osiągniętej przez grę dźwięków. Młody Lorca, który w roku 1917 pisał swoje pierwsze wiersze, całym swym olbrzymim talentem naśladował Jiméneza.

Dalszy rozwój Lorki aż do r. 1935 (_Llanto por Ignacio Sánchez Mejías_) prowadził poezję hiszpańską do prawie nie istniejącej w niej przedtem ostrości wyrazu lirycznego. Stosunek pomiędzy pamięcią a naturą i nostalgią a naturą stawał się niewyczerpanym źródłem przeżyć niezwykle wrażliwego poety. Łatwość kojarzenia obrazów przygotowała teren dla najbardziej niezwykłych i ryzykownych powiązań. Możliwości przechodzenia od obrazu do obrazu wzrastały. A zarówno w tych skojarzeniach, jak i w przejściach nie było zdania, które by nie miało na celu wzmożenia przejrzystości wizualnej, nawet tam, gdzie było ono tylko zapełnieniem luki w śpiewie. Doszedł więc Lorca do osiągnięcia absolutnej wizualności wiersza, połączonej z uzupełniającym ją wykończeniem dźwiękowym, jak w piosence ludowej. I dlatego nie zabrakło w Madrycie i w Buenos Aires głosów, które z uznaniem samego Lorki dążyły do wytłumaczenia pozornych nielogiczności jego poezji jako literackiego odpowiednika malarstwa Picassa. W rzeczywistości jednak tkwił on nadal w impresjonizmie. U twórców bardziej nowoczesnych, jak Montale i Eliot, głos poety stawał się „pionowy”, wzbijał się od dołu wzwyż lub odwrotnie – z niebios do piekła lub z piekła do niebios, bez dodawania naturalistycznego akompaniamentu natury; u Lorki, mimo zawrotnego przyśpieszenia skojarzeń, pozostał dominującym głos „poziomy”, „ruch naprzód i wstecz”, określony zawsze przez czysto zewnętrzną wizualność przedmiotów naturalnych i w istocie przez tę zewnętrzność uwarunkowany. I poruszał się on z pełną świadomością odbieranych doznań, niekiedy zadowalając się łatwymi efektami, poszukiwaniem elegancji i wykwintności nawet.

Najoczywistszym dowodem zewnętrzności Lorki, pomimo intensywności tak wzniosłej jak w _Llanto por Ignacio_ lub tak delikatnej jak w _Dialogo del Amarga_, jest jego teatr poetycki, komedie i dramaty, gdy jego poezja przechodzi próbę zastosowań o długim oddechu. Zachowuje się tam Lorca jak Hofmannsthal albo d’Annunzio (lub, dodajmy, Wyspiański, zwłaszcza Wyspiański z _Klątwy_ i _Sędziów_): postacie, środowisko, motywy wyjmuje on jakby z literatury naturalistycznej i „upiększa” je; „upiększa” arabeskami swego niezwykle osobistego świata wizualności poetyckiej. Nie umniejsza to bynajmniej faktu, że najgłośniejszy z jego dramatów, _Bodas de sangre_ (_Krwawe zaślubiny_), jest najwyższym osiągnięciem w tym rodzaju. Ale nie należy zapominać, że w całości poezja Lorki jest równie odległa od dramatycznych wyżyn poezji _Mordu w katedrze_ T.S. Eliota jak _Figlia di Iorio_ d’Annunzia.

Federico García Lorca, ur. w Fuentevaqueros (Granada) w r. 1899, studiował w Almerii, Granadzie i Madrycie. Pisał wiersze, pieśni, komedie i dramaty (większość z nich ukazała się pośmiertnie), malował (pierwsza jego wystawa w Barcelonie – 1927) oraz był reżyserem i twórcą teatru w rodzaju wędrownej Reduty Osterwy. Wiele lat spędził w obu Amerykach. Zginął rozstrzelany przez oddziały gen. Franco w Granadzie, w lipcu 1936, w pierwszych dniach rewolty faszystowskiej.

Opracowane na podstawie szkicu krytyka i powieściopisarza włoskiego Elia Vittoriniego.„Z dymem pożarów”

Najbardziej bezlitosne i chłoszczące karty _Legendy Młodej Polski_ poświęcone są polskiej bezdziejowości. Rozumiał przez nią Brzozowski „widmo Rejtana, strzegące progu każdej polskiej spiżarni i każdej narodowej alkowy”, rozumiał „psychologię Polaka, który swoją przymusową niedojrzałość przekuł we własnych oczach w pewien gatunek wyższości, który z niewoli swej i bezwładu uczynił olimpijski spokój i naprawdę wierzył, że w jego wyjałowionej głowie wszystko jest tak powietrzne i błahe nie dlatego, że świat rzeczy poważnych pozostał poza granicami jego woli i działania, lecz dlatego że w ogóle nic trudnego i głębokiego nie istnieje”.

*

Szkic, z którego wyjęte są powyższe myśli, nosi nazwę _Polska zdziecinniała_ i jest słynnym już dzisiaj atakiem na twórczość Sienkiewicza. Nie o autora _Trylogii_ tylko chodzi jednak Brzozowskiemu. Poza tą hipotetyczną konstrukcją kryje się prawda o całym, jakże potężnym, nurcie literatury polskiej, który z szału uczynił świętość narodową, z niewiedzy naukę ścisłą, z nieświadomości sakrament polskiego Kościoła, z irracjonalnych porywów dogmat patriotyczny. Gdzież jest na świecie literatura, w której by myśl była tak pogardzana na rzecz uczucia, jasne i konsekwentne działanie na rzecz bohaterskiej młócki na oślep, trud zwycięstwa na rzecz glorii zwycięstwa, mądrość i doświadczenie klęski na rzecz masochistycznego upajania się klęską? Gdzie jest literatura tak tłumnie zaludniona przez świętych, a tak jednocześnie tragicznie opuszczona przez zwykłych ludzi? Tak wiecznie bezgraniczna, a tak w gruncie rzeczy ograniczona? „Formą znieprawienia duchowego” nazwał to Brzozowski. „Czyni bowiem stanem nieodpowiedzialnego posiadania, bezmozolnego użycia to, co człowiek wytrwałą i tragiczną pracą wywalczył”. Uraczono nas niedawno nowym dopływem do tego nurtu. Ukazał się tom opowiadań Goetla pn. _Kapitan Łuna_.

*

Temat powstania warszawskiego znika powoli z łamów prasy polskiej. Takie są zmienne koleje losu każdego nie dość jeszcze zobiektywizowanego wydarzenia historycznego pod piórem publicystów. I dobrze się stało, że przestaliśmy nareszcie rozważać w naiwnych kategoriach sporu „kto winien” zjawisko, które poza wszystkim przecież było także spontanicznym wystąpieniem politycznym ludu Warszawy. Ale od pisarzy, którzy biorą powstanie warszawskie na swój warsztat literacki, mamy prawo żądać czegoś więcej; mamy prawo żądać, aby pokazali nam jego problematykę.

*

Na próżno szukałby czytelnik tej problematyki w książce Goetla. Oto tradycyjna sceneria i oto główne osoby dramatu: mały ziemiański dworek na peryferiach Warszawy w opowiadaniu _Szopen._ Wszystko jak za dawnych, dobrych czasów. „Zacisze, wdzięk, osamotnienie przeszło moje wszelkie oczekiwania. Pan Konstanty powitał mnie z godziwą kordialnością rodaka, występując w roli ni to gospodarza domu, ni to kustosza narodowych cenności i pamiątek. W domu zastałem już gości, wcale sympatycznych. Jakiś architekt, jakiś lekarz, jakiś społecznik, zagmatwany po uszy w podziemnej robocie. Robili wrażenie bywalców. Skąd się tu wzięli? Prawdopodobnie znikąd... tak jak ja”.

*

Owo „znikąd” nie jest tylko brakiem dokładnego adresu. Jest dumnym określeniem poszlacheckiej, inteligenckiej fanfaronady narodowej i nieokreśloności społecznej, jest biletem wizytowym ludzi, na którym zamiast korony z pałkami widnieć by mógł wspaniały, prawie rodowy tytuł: bywalec. Bywalec sprawy polskiej. Tajemniczy nocny gość, który wchodzi bez pukania, ma zagadkową twarz przesłoniętą tarczą milczenia, gardzi życiem własnym i innych i znika równie niespodzianie, jak przyszedł. „Bo takie są moje obyczaje” – mógłby powtórzyć za swym arcywzorem i patronem, Przełęckim. Jakaż to kapitalna ilustracja do książeczki Chałasińskiego o _Genealogii społecznej inteligencji polskiej_!

Na tle tego zacisznego, przepełnionego muzyką Szopenowską saloniku zaczyna się dziać dziwna sprawa. Oczy wszystkich, i męża, i bywalców, przykuwa tajemnicza postać pani Renaty. W pani Renacie jest dla odmiany jakieś „coś”. „To coś w pani Renacie” (jakże bogaty jest ów dramatyczny słownik zaimków, opisujących i wyrażających polskie gusła narodowe!), „ukryte i nieuchwytne, dochodziło do osobliwego wyrazu z chwilą, gdy panna Sabina popisywała się Szopenem”.

*

Z początku sądzimy, że owo „coś” ma jakiś sens erotyczny. Ale gdzie tam! Pani Renata chce po prostu „jąć się czegoś, przylgnąć tam, wejść w ten tok”. (Rzecz dzieje się przed wybuchem powstania). Tak więc rozmowa narratora z panią Renatą, rozmowa, po której mieliśmy prawo spodziewać się jakichś dreszczyków erotycznych, zamienia się w nudny dialog narodowy, w którym tyleż jest przebiegłej i aluzyjnej galanterii męskiej, co zalotnej paplaniny kobiecej. Pani Renata dopomina się o wzięcie udziału w tym czymś, jak kobieta, która nie może znieść myśli, że jakiś bal odbędzie się bez niej. „Proszę pani – powiada głucho narrator – z panią nie ma rozmowy, jak nie ma rozmowy z płomieniem. Niech pani pozwoli, że ja sobie to rozważę”. Tak się kończy ów flirt patriotyczny. Reszta jest jasna. Warszawa walczy i ogarnia swym płomieniem dworek na Marymoncie, panią Renatę, salonik z fortepianem i Szopena.

*

Inne opowiadanie: _Contre coeur_. Bohater wbrew rozsądkowi, wbrew własnej niewierze w celowość powstania rzuca się w wir walki i pod koniec znajduje, że „nie żył _contre coeur_”. Że miały sens i „tamte dni, i cały świat”. W noweli _Bohater_ skromny, cichy człowiek wzbija się na szczyty poświęcenia i samozaparcia, bo też zagrało w nim nagle „coś”. W opowiadaniu tytułowym powracający z zagranicy do kraju kapitan idzie do lasu, bo dostrzega na horyzoncie swego miasteczka rodzinnego łunę; łunę, która stała się dlań od września obsesją. I być może to opowiadanie ma u Goetla najprawdziwszy wydźwięk psychologiczny. Sprawy bowiem proste, sprawy, o których powinny rozstrzygać nasze myśli i uczucia, uważa on w gruncie rzeczy za tajemnicze i podziwu godne... obsesje.

Odwaga? Zapewne. „Pierwszą z historycznych form psyche polskiej była wsparta na sobie, nie znająca przyrody, prawa, nauki, pracy – odwaga” (Brzozowski). I jeszcze: „Nie to, czego nie chcesz, lecz jak umiesz chcieć, nie od czego się uchylasz, lecz co tworzysz, jak i co budujesz i co o twoich budowach sądzi wiecznie obecna i coś swojego tworząca pozaludzka moc, oto są zagadnienia”.

*

W kraju szedł do niedawna koncentryczny ogień prasy reżymowej i niereżymowej na opuszczone pozycje powstania warszawskiego.

Właśnie dlatego musimy żądać, aby stało się ono w literaturze polskiej nie jaśniepańskim gestem i niezrozumiałą dla całego świata fantazją „romantyczną”, rozgrywającą się w oparach muzyki Szopenowskiej i na tle krwawej łuny – ale zagadnieniem. Zagadnieniem, które próbował postawić tragicznie i rozstrzygnąć daremnie – cały, tym razem naprawdę c a ł y, naród polski.„Bój napowietrzny”

Dnia 14 czerwca br. czterdziestu pisarzy polskich przebywających na emigracji podpisało uchwałę, zobowiązując się w niej dobrowolnie i niejako p r o g r a m o w o nie „ogłaszać w pismach i wydawnictwach kierowanych przez władze narzucone utworów swoich, dawnych i nowych”.

Tę „dramatyczną, jeśli nie tragiczną decyzję” poprzedza krótka analiza sytuacji politycznej w kraju, w której czytamy: „W Polsce, opanowanej przez Sowiety i rządzonej przez władze narzucone z Moskwy, nie istnieje wolność myśli i słowa. Ruch wydawniczy jest kierowany lub nadzorowany przez te władze, które popierają to, co im służy, a tępią wszystko inne. Jak we wszystkich dziedzinach życia, tak i w tej, szczególnie dotkliwie i złowrogo, Polska jest krajem pozbawionym wolności, bez względu na przejściowe pozory . Naród polski, jak poprzednio przeciwko najazdowi niemieckiemu, tak obecnie przeciw najazdowi rosyjskiemu i jego rzeczywistej wszechwładzy w kraju walczy o wolność wszelkimi dostępnymi mu sposobami. Tą częścią narodu polskiego, której zadaniem jest otwarta walka o wolność, całość i niepodległość, jest emigracja polityczna. Pisarzom na obczyźnie, którym dane są inne niż pisarzom w kraju warunki pracy, przypadają w tej walce z tradycji i z istoty ich powołania obowiązki wyraźne i doniosłe”. Zgromadzeni na walnym zebraniu w Londynie pisarze „uchylając świadomie, w imię wyższych wskazań narodowych, możliwość natychmiastowego, lecz obcą wolą kierowanego docierania do czytelnika w kraju, co jest żywiołowym pragnieniem każdego piszącego, nie zaniedbają żadnego wysiłku, aby ich głos swobodny był słyszany w niewolnym i cierpiącym kraju”. Postanowienie swoje pisarze polscy na obczyźnie uważają za „wyraz i formę walki”.

Uchwała ta, której założenia ideologiczne oraz bezpośrednie i bardziej uchwytne pobudki praktyczne wyjaśnione zostały w tydzień później w artykułach Tymona Terleckiego i Stefanii Zahorskiej, przeszła w pierwszej chwili bez echa. Powitały ją tylko prześmiewki nadwornych skrybów reżymowych w kraju i – co znacznie bardziej zastanawiające – listowne głosy krytyki ze strony pisarzy i ludzi jak najdalej od tego reżymu stojących. Dopiero parę odważnych wystąpień frankfurckiej „Kroniki” wywołało na łamach „Dziennika Polskiego” w Londynie istną burzę w szklance wody. Posypały się artykuliki i listy do redakcji, które – jak to zwykle bywa w piśmie codziennym, dysponującym niewielką ilością miejsca – nie wyszły jednak poza ton czysto deklaratywny: nie podpisałem, bo uważam... podpisałem, bo wierzę... A tymczasem uchwała Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie jest zagadnieniem, które wymaga szerszego omówienia, i oglądana we właściwej perspektywie może się stać punktem wyjścia do prześledzenia i zrewidowania naszego stosunku do kraju i naszej racji bytu na obczyźnie.

I

Uważam, że uchwała Związku Pisarzy jest (a) niemoralna, (b) wynika z uproszczonego obrazu sytuacji w kraju, (c) opiera się na koncepcji getta kulturalnego na emigracji, (d) zrywa pomiędzy nami i krajem jedną z ostatnich więzi duchowych i kulturalnych.

Postaram się kolejno dowieść prawdziwości wszystkich tych twierdzeń.

Uchwała z 14 czerwca jest n i e m o r a l n a w stosunku do pisarzy na emigracji, w stosunku do pisarzy w kraju i w stosunku do całego kraju.

Byłoby truizmem dowodzić, że „zdrada klerków”, o której pisał po pierwszej wojnie światowej Julian Benda, pogłębiła się w naszych oczach jeszcze bardziej i osiągnęła chyba swój szczytowy punkt nasilenia. To, co niepokoiło Bendę, jest w porównaniu z zaangażowaniem politycznym współczesnych pisarzy dziecinną igraszką. Nie ma dziś pisarza, który mógłby o sobie powiedzieć z czystym sumieniem: ja stoję z boku, mnie to wszystko nic nie obchodzi, ja bronię „prawdy transcendentnej”. Pisarze polscy, którzy pozostali na emigracji, dokonali więc już wyboru politycznego przez sam fakt tej decyzji, opowiedzieli się politycznie, i ten ich krok można interpretować tylko dwojako: albo jako akt pełnej samowiedzy politycznej, albo jako wyraz zamaskowanego dążenia do wygody osobistej. Innej interpretacji nie ma i w dalszych naszych rozważaniach stajemy oczywiście bez wahania na gruncie tej pierwszej.

Co z niej wynika? Oprócz doraźnego zachłyśnięcia się patriotycznym gestem – rzecz bardzo groźna. Jeżeli rozwój życia politycznego na całej kuli ziemskiej zmierza ku stopniowej i zda się nieuchronnej likwidacji „klerkizmu” – to rola prawdziwych pisarzy polegać musi nie na jej przyspieszaniu, ale na jej opóźnianiu. Znaczy to, że pisarz, który w czasach szalejącej na całym świecie burzy politycznej nie chce lub nie może schronić się pod parasol swej rzekomej apolityczności – musi przynajmniej pilnie uważać, aby nie „znacjonalizowano” zupełnie trzech jego ostatnich wolności: prawa własnego i niezależnego osądu rzeczywistości, w której żyje, prawa swobodnego wyboru formy i środków wyrazu artystycznego oraz prawa wyboru dróg, jakimi zamierza dotrzeć do czytelnika. To są trzy ostatnie filary sumienia wolnego pisarza. To jest ostatnia linia obrony niezależnego pisarstwa. Jeżeli i ona zostanie przerwana, pisarze staną się urzędnikami reżymów lub doktryn, w zasięgu których działają i tworzą.

Rzecznicy uchwały twierdzą, że powzięta ona została _in articulo mortis. In articulo mortis_ czego? Podobno odporności i jednolitości grupy polskich pisarzy emigracyjnych w obliczu najazdu Borejszy kusiciela. Wiadomo już, że paru pisarzy poszło do Borejszy, a paru zamierzało to zrobić. Uchwała więc pomyślana była jako napiętnowanie tych, którzy poszli, i powstrzymanie tych, którzy się wybierali. Szczególnej pikanterii dodaje uchwale fakt, że podpisał ją również profesor Władysław Studnicki, który, jak wiadomo, „chodził” w czasie wojny do Franka. Przypuszczam, że jeżeli nie pociągnięto go dotąd przed sąd Rzeczypospolitej lub co najmniej pod pręgierz opinii publicznej, to jedynie dlatego, że chodził do Franka nie aby Polaków gubić, ale aby ich – w swoim oczywiście mniemaniu – ratować. Wynikałoby z tego, że twórcy uchwały uznawali w swej podświadomości rozróżnienie pomiędzy tym, c o człowiek robi, i tym, j a k to robi. Jeżeli tak, to powinni by również uznać, że ważny jest nie sam f a k t spotkania z Borejszą, ale c e l tego spotkania. Nie sama (jakże słuszna i uzasadniona) chęć drukowania w kraju, ale to, c o i na j a k i c h w a r u n k a c h pisarz emigracyjny chce w kraju wydrukować.

Wydaje mi się więc, że uchwała godzi w dobre imię pisarza polskiego na emigracji, bo niejako in blanco wyraża mu votum nieufności. Biorąc w obronę wysoki standard moralny emigracji, zrodziła się właściwie z milczącego założenia, że ten standard jest niski, bardzo niski. Że nie można mieć absolutnie żadnej pewności, co zrobi, jak się zachowa i na co się zgodzi taki emigracyjny królik, gdy wypadnie mu stanąć oko w oko z Borejszą kusicielem.

Jeżeli tak jest naprawdę, to uchwała nic tu nie pomoże. Kto chciał zostać Conradem w spódnicy i przy zupełnej prawie obojętności na sprawy polskie potraktować kraj jako rynek zbytu dla swoich książek – ten już to zrobił. Kto zaś „chciałby, ale się boi” – zrobi to nieco później. A Conrada, jak wiadomo, uważa się za pisarza angielskiego, który opuścił na zawsze Polskę, i jego stosunek do spraw polskich bada się nie jako problem narodowo-moralny, ale jako fenomen psychologiczno-literacki.

Jeżeli natomiast tak nie jest – a musimy wierzyć, że tak nie jest, bo w przeciwnym razie nie moglibyśmy brać ani uchwały, ani pisarzy polskich na emigracji na serio – to pozostaje jedno kryterium: kryterium sumienia i godności pisarza. Jeśli żywimy w stosunku do pisarza nie totalistyczną podejrzliwość, ale demokratyczne zaufanie, to musimy również wierzyć, że znalazłszy się w walce, będzie on znał cenę swej ludzkiej godności i swego pisarskiego powołania. Że wykreśli sobie s a m granicę, poza którą nie wyjdzie nigdy w swych usiłowaniach dotarcia do czytelnika w kraju: nie zgodzi się mianowicie na przystosowaną do potrzeb reżymu cenzurę swych utworów i podkreśli wyraźnie, że fakt wydrukowania jego utworu w kraju nie będzie miał wpływu na to, co i jak pisać on będzie dalej na emigracji. Z tymi dwoma zastrzeżeniami nie wolno pisarzowi polskiemu na emigracji wyrzec się ani jednej sposobności dotarcia do czytelnika w kraju.

Uchwała jest niemoralna w stosunku do pisarzy w kraju, bo zakładając, że „tą częścią narodu polskiego, której zadaniem jest otwarta walka o wolność, całość i niepodległość, jest emigracja polityczna” oraz że „pisarzom na obczyźnie, którym dane są inne niż pisarzom w kraju warunki pracy, przypadają w tej walce z tradycji i z istoty ich powołania obowiązki wyraźne i doniosłe” – przewiduje w tej walce dla pisarzy w kraju mniejszą niejako rolę i mniejsze znaczenie. Nie wiem, czy to jest prawda, czy tylko wytwór gorączkowo pracującej wyobraźni. Ale gdyby nawet tak było, to nie należało tego mówić. Każdy człowiek, który brał udział w jakiejkolwiek walce, np. na froncie, wie, jak niemoralną rzeczą byłoby mówić artylerzyście, że z istoty jego powołania przypadają mu w porównaniu z piechurem mniej doniosłe i mniej wyraźne obowiązki w natarciu. Zwłaszcza że jak dotychczas naprawdę nie wiadomo, kto w tej walce jest piechurem, a kto artylerzystą dalekiego zasięgu.

Uchwała jest niemoralna w stosunku do całego kraju. Pomijam tu fakt, że żaden normalny pisarz nie ma prawa pozbawiać p r o g r a m o w o czytelnika możliwości korzystania z wytworów jego sztuki. Weźmy inny, znacznie lepszy przykład. Nie ma chyba Polaka na emigracji, który by się szczerze nie cieszył z pozyskania przez Polskę nowych ziem na zachodzie. Jest to dla Polski jedna z niewielu jasnych stron tej wojny i radość z tych ziem poniemieckich, zaludnianych przez polskich chłopów, robotników i inteligentów, przesłania nawet chwilami pamięć o konfiguracji politycznej, w jakiej to pozyskanie nastąpiło. Słowem, niezależnie od dalszego biegu wydarzeń politycznych, i naszym także zdaniem, Polska musi te ziemie utrzymać i ściśle je ze sobą zespolić. Wątpię, czy istnieje na emigracji umysł tak krystalicznie abstrakcyjny, aby sądzić, że w razie zmiany sytuacji światowej należałoby ten sowiecki „dar Danaów” najpierw zwrócić Niemcom, a potem go od nich idealnie czystymi rękami na nowo wywalczyć. Co my tu na emigracji możemy zrobić, aby te ziemie zostały przy Polsce? Nie możemy ich zaludniać, bo siedzimy za granicą – to prawda. Możemy natomiast myśl o prawie Polski do ziem odzyskanych głosić wśród obcych. Możemy również robić wszystko, co w naszej mocy, aby każdy Polak, który osiadł na Zachodzie, wczepił się jak najgłębiej pazurami, wkorzenił się w tę ziemię. Od tego chyba między innymi zależy, czy tam przetrwa, czy nie da się stamtąd wyrwać z korzeniami, gdy zadmą inne wiatry. Musi mu na to starczyć sił, które poza argumentami rozumowymi daje także wiara, że te ziemie były niegdyś nasze. Tę wiarę głoszą m.in. dwie przedwojenne książki: _Na tropach Smętka_ Wańkowicza i _Ziemia gromadzi prochy_ Kisielewskiego. Ich autorzy przebywają za granicą i jeden co najmniej (Kisielewski), podpisując uchwałę z 14 czerwca, zobowiązał się „nie ogłaszać w wydawnictwach kierowanych przez władze narzucone utworów swoich d a w n y c h i nowych”.

II

Obracaliśmy się dotychczas wśród zagadnień z zakresu etyki pisarskiej lub z jej pogranicza. Musimy teraz przejść do jądra całego problemu, do próby zrekonstruowania obrazu kraju i emigracji, który czterdziestu pisarzom polskim na obczyźnie podyktował decyzję podpisania uchwały z 14 czerwca.

Dla każdego uważnego czytelnika uchwały i komentarzy do niej jasnym się staje od razu, że zaciążył nad nią fatalnie duch szukania analogii historycznych do dawnych emigracji i chęć przedłużenia XIX-wiecznej tradycji popowstaniowej. Wydaje mi się, że tu właśnie tkwi źródło błędu.

Pamiętamy piękne powiedzenie emigranta Słowackiego o tym, że jego twórczość poetycka bierze udział w „boju napowietrznym, który o narodowość naszą się toczy”.

Jakie to były czasy? Nowsza socjologia wykazuje ponad wszelką wątpliwość, że emigracja popowstaniowa dała początek formacji społecznej, którą nazywamy dziś inteligencją. Zwrócił na to uwagę już Brzozowski, wspomniał o tym niedawno prof. Chałasiński w swojej _Genealogii społecznej inteligencji polskiej_, pisał na ten temat przed wojną świetny krytyk Ludwik Fryde w studium _Brzozowski jako ideolog inteligencji polskiej._ „Na emigracji – twierdził Fryde – z rozbitków narodu szlacheckiego utworzyło się pierwsze pokolenie inteligencji polskiej”. Na emigracji powstał nowy typ Polaka, przechowującego wygnaną z granic kraju ideę Polski we własnym duchowym depozycie, we własnych przeżyciach patriotycznych, mistycznych i artystycznych. Mała grupka ludzi, oderwanych od codziennego życia narodu, w sztuce, rozmyślaniach i apostolstwie podtrzymywała płomień idealnej Polski. Polska jako akt wiary i wytwór myśli rosła nie na swej naturalnej glebie, gdzie dogorywała właśnie kultura szlachecka, ale na paryskim bruku, w duszach swych emigracyjnych wyznawców.

Był to szczególny wypadek tworzenia się grupy społecznej nie w myśl praw rozwoju ekonomicznego, ale na planie rozwoju narodowego. Jeżeli przyjąć encyklopedyczne określenie, że inteligencja jest „tą częścią narodu, która ma aspiracje do bezinteresownego myślenia”, to trzeba przyznać, że pierwsze zastępy emigracyjnej inteligencji polskiej posiadły istotnie przywilej bezinteresownego myślenia o Polsce. Dzięki temu właśnie outsiderzy macierzystej warstwy społecznej przemienili się w wizjonerskich przywódców „dziewiczych” klas społecznych, które wchodziły dopiero na arenę dziejów.

Badacze stosunków społecznych w Europie XIX wieku twierdzą, że załamanie się tej idealistycznej postawy romantycznej nastąpiło w okresie Wiosny Ludów, a więc w latach 1848–1849. Badacze analogicznych zagadnień w Polsce wywodzą, że u nas zjawisko to przypada na rok 1905. Obie te hipotezy cechuje wspólne przeświadczenie, że wypadki historyczne postawiły idealistyczną elitę inteligencką wobec dylematu: albo dołączyć do wyzwoleńczego ruchu proletariatu we wszystkich jego przejawach – narodowych, społecznych i ekonomicznych, albo stać się porzuconymi i zawiedzionymi kochankami klas społecznych, które w ogniu walki pozbyły się na szczęście ciężaru swego „dziewictwa”. Koestler w interesującym szkicu o inteligencji (_The Yogi and the Commissar_) określa ten dylemat jako konieczność dźwignięcia przez inteligencję „_the burden and the privilege of responsibility_”, co w przekładzie na język polski należałoby raczej oddać jako „obowiązek i przywilej u c z e s t n i c t w a”.

Jak te sprawy wyglądają dzisiaj? Prawie cały naród polski żyje, pracuje i dostępnymi mu środkami walczy o wolność w granicach swego własnego kraju. W atmosferze niewoli, ucisku politycznego i szalejącego faszyzmu „ludowego” czyni to również lwia część inteligencji polskiej. Są wśród niej ludzie, którzy się ześwinili i którzy postąpiliby dokładnie tak samo w każdym innym ustroju politycznym: prostytutka nie wybiera przecież kochanków, określa jedynie wysokość stawki. „Prof. Konstanty Grzybowski – powiedział ktoś dowcipnie – wcale się nie zmienił. A czy to jego wina, że reżymy się zmieniają?” Ale poza tą bandą karierowiczów istnieje przecież cała masa inteligentów pracujących: lekarzy, uczonych, inżynierów, nauczycieli i pisarzy, którzy swój wysiłek w ramach narzuconej rzeczywistości krajowej uważają za „wyraz i formę walki”. Czy można tym ludziom, czy można całemu narodowi polskiemu doradzać w tej sytuacji tylko tyle, aby „trwał niezłomnie i czekał”? Czy można robotnikowi polskiemu, który na terenie swojej fabryki walczy przeciwko wszechwładzy PPR, powiedzieć, że to „nie ma znaczenia”? Czy można inżynierowi polskiemu, który odbudowuje Warszawę, powiedzieć, że to „dla obcych”? Czy można wreszcie pisarzowi polskiemu, który ogłosił artykuł demaskujący krętactwo intelektualne reżymowych pismaków, powiedzieć, że to „i tak nic nie pomoże”? Myślę, że nie można. I to wcale nie dlatego, że byłoby to niemoralne, ale dlatego, że byłaby to n i e p r a w d a.

Istniejący w Polsce stan rzeczy zaatakował nasze życie narodowe w sposób znacznie bardziej groźny i dotkliwy niż niewola XIX wieku. Uderzył bowiem nie w skórę, ale w rdzeń, w najdrobniejsze żyłki krwiobiegu, w najczulsze unerwienia. Wszędzie tam, gdzie płynie ledwie dostrzegalny strumyk życia społecznego, ekonomicznego, kulturalnego i naukowego – toczy się walka o opóźnienie tempa sowietyzacji. Każdy, kto bierze w niej udział, ma to poczucie i ceni je sobie. Oczekuje zaś od emigracji nie sceptycznej aprobaty, ale pomocy. Jeżeli niezależny pisarz w kraju ogłasza na łamach stosunkowo niezależnego pisma krajowego dość (jak na panujące w Polsce stosunki) odważny artykuł, a jednocześnie dowiaduje się, że pisarz polski na emigracji uważałby drukowanie w tym samym piśmie za rzecz poniżej własnej godności narodowej i pisarskiej – to jedno z dwojga: musi nabrać albo wstrętu do samego siebie, albo niechęci do swego kolegi z emigracji. I wówczas właśnie powstaje groźba, że wyrwa spowodowana długoletnią rozłąką przebiegać będzie nie tak, jak tego chce prof. Stroński, to znaczy pomiędzy okupantem i narodem (w kraju i na wygnaniu), ale dokładnie tak, jak sobie to wyobraża Józef Czapski, tzn. pomiędzy krajem i emigracją.

Być może wolelibyśmy, aby sytuacja w kraju była „jaśniejsza” i bardziej „jednoznaczna”: z jednej strony samotna „Kuźnica”, a z drugiej samotny i milczący naród polski. Ale tak nie jest. Pomiędzy nadczerwienią i ultrafioletem istnieje jeszcze cała tęcza kolorów innych, bo takie są prawa życia, które cudem uniknęło śmierci. Dzisiejsza niewola jest totalna i obrona przeciwko niej musi być również totalna, na wszystkich odcinkach działania i twórczości. Polska stała się po tej wojnie zbyt powszechnym przeżyciem całego narodu, aby oderwawszy się od ziemi, mogła zbiec jako wartość czysto duchowa na londyński lub paryski bruk. Toteż czasy, w których trwał „bój napowietrzny” małej garstki emigrantów, przechowujących i wzbogacających depozyt Polski we własnych wygnańczych duszach – należą już do przeszłości. Powtórzenie tej roli po latach, które na inteligencję nałożyły „obowiązek i przywilej uczestnictwa”, uczyniłoby z dzisiejszej emigracji literackiej nie źródło siły narodowej i mocy moralnej, ale getto kulturalne. Obawiam się, że na takiej właśnie niewyznanej przesłance getta kulturalnego oparła się uchwała z 14 czerwca.

Rzecznicy uchwały obawiają się, że drukowanie w kraju stwarzałoby jeszcze jeden „pozór wolności”, której w Polsce nie ma. Z tymi „pozorami wolności” jest tak: albo ich jest za dużo i wtedy przestają być pozorami, a stają się prawdziwą wolnością, albo ich jest za mało i wtedy jeden więcej czy jeden mniej nie ma żadnego znaczenia. Jeśli chodzi o kraj, to jest ich tam, niestety, stanowczo za mało i będzie coraz mniej. Człowiek więc odczuwający coraz dotkliwszą niewolę w Polsce nie będzie szukał dowodów jej istnienia w zachowaniu się pisarzy polskich na emigracji, ale w zachowaniu się bezpieki i PPR w kraju. Pisarze polscy zostali na emigracji, żeby za granicami Polski pisać to, czego w Polsce pisać nie wolno. Właściwy sens ich decyzji jest może w tej chwili dla kraju nieczytelny i mało przejrzysty, ale przyjdzie czas, gdy ukaże się w całej pełni. Już teraz natomiast powinni do kraju pisać to, co jeszcze ciągle pisać w nim wolno. Powinni to uczynić w imię zachowania ostatniej więzi kulturalnej łączącej ich z krajem i dla dobra literatury polskiej, która wyszła z tej wojny tak strasznie okaleczona i zubożona.

Bój o Polskę nie jest napowietrzny, jest raczej bardzo naziemny. Trudno odróżnić, co w nim jest „walką otwartą”, a co walką z ukrycia. Można nie osiągnąć żadnych wyników w próbach dopomożenia mu z emigracji, a l e n i e w o l n o s i ę o d e ń p r o g r a m o w o o d g r a d z a ć.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: