Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rob Halford. Wyznanie. Autobiografia wokalisty Judas Priest - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rob Halford. Wyznanie. Autobiografia wokalisty Judas Priest - ebook

Nazwana jedną z najlepszych muzycznych książek 2020 roku przez magazyny „Rolling Stone” i „Kirkus Reviews”

Legendarny frontman Judas Priest – jednej z najpopularniejszych grup heavymetalowych wszech czasów – świętuje pięć dekad swojej kariery w niezwykle szczerych wspomnieniach.

Rob Halford, frontman znanych na całym świecie ikon metalu – grupy Judas Priest – to prawdziwy „Metalowy Bóg”. Na jego charakter oraz twórczość wypływ miało dorastanie w Black Country – sercu przemysłu Wielkiej Brytanii.

Wyznanie, jego szczera autobiografia, to niezapomniana rockandrollowa opowieść o drodze z osiedla komunalnego w Walsall ku wielkiej sławie, z przystankami na alkoholizm i uzależnienie od narkotyków, zaliczenie kilku cel w aresztach, niezbyt fortunne seksualne przygody, wielką osobistą tragedię, ale także odwyk, coming out i duchowe odnowienie oraz… miłość.

Teraz wyznaje całą prawdę o swoich wzlotach i upadkach.

Wyznanie to historia niezwykłych pięciu dekad w branży muzycznej, opowiedziana z typowym dla Halforda autoironicznym humorem rodem z Black Country. To także opowieść o nietypowych spotkaniach z przeróżnymi postaciami – od Supermana po Andy’ego Warhola, Madonnę, Jacka Nicholsona i królową. To jednak przede wszystkim hołd dla siły ognia i potęgi heavy metalu.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8210-167-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE
DUSZĘ SIĘ!

Początek lat 60. Jest wpół do dziewiątej rano w środku tygodnia. Czas do szkoły. Mówię mamie „papa” i wychodzę. Za furtką skręcam w lewo, idę do końca naszej ulicy, znowu skręcam w lewo, w Darwin Road. Idę nią przez chwilę, potem w prawo, biorę głęboki oddech… i przechodzę przez kanał.

Tuż przy tym kanale – przy „skrócie”, jak nazywamy w Walsall to miejsce – znajdowała się huta metali G. & R. Thomas Ltd. Było to jedno z tych miejsc z piekła rodem, dzięki którym Black Country otrzymało swój przydomek w czasach rewolucji przemysłowej – hałaśliwa, śmierdząca, okropna fabryka, gdzie pracowała większość chłopaków z Walsall.

W czasach mojego dzieciństwa zakład hałasował i zasmradzał okolicę przez całą dobę. Wygaszanie wielkich pieców, a następnie ponowne ich uruchamianie następnego dnia było zbyt pracochłonne i kosztowne, więc huta pracowała bez przerwy. Trudno uwierzyć, jaki syf się stamtąd wydobywał.

Zakłady obróbki metali, takie jak G. & R. Thomas Ltd., ukształtowały i zdominowały nie tylko krajobraz miejsca, w którym mieszkałem, lecz także styl naszego życia. Gdy mama zrobiła pranie, rozwieszała białe prześcieradła na sznurkach przed domem. Kiedy wnosiła je z powrotem, były pokryte szaro-czarnym osadem. Gdy na lekcjach usiłowałem pisać, moja ławka wibrowała w rytm pracy olbrzymiej prasy parowej znajdującej się w zakładzie po drugiej stronie ulicy.

ŁUP! ŁUP! ŁUP!

Czasami w drodze do szkoły widziałem sylwetki pracowników G. & R. Thomas Ltd., którzy przechylali olbrzymi kocioł nad piaszczystym dołem. Stopiony metal spływał niczym lawa i natychmiast tężał, tworząc wielkie bloki hutniczej surówki.

Surówka. Brzmi strasznie i tak też to wyglądało.

Przechodzenie obok zakładu w trakcie mojej codziennej drogi do szkoły było sporym wyzwaniem, któremu nie zawsze potrafiłem sprostać. Spowijające nasz skrót opary z huty były silnie trujące. Jeśli wiało w złą stronę – a chyba nigdy nie wyglądało to inaczej – w powietrzu przemieszczały się spore ilości piasku, które wpadały do oczu i zostawały tam na całe dni. Co za ból!

_Zawsze mówiłem, że miałem doświadczenie z ciężkim metalem, zanim wymyślono muzykę o takiej nazwie…_

Nabierałem powietrza, mocno ściskałem szkolną torbę i przebiegałem przez most, jak najszybciej się dało. W niektóre dni, gdy smog był tak gęsty, że można by kroić powietrze nożem, mój umysł panikował i buntował się w trakcie wyzwania:

_Duszę się!_

Tak naprawdę nigdy się nie udusiłem i zawsze udawało mi się jakoś przedostać na drugą stronę kanału, nawet jeśli potem kasłałem i się krztusiłem. Ta sama próba czekała mnie w trakcie powrotu do domu. Przyzwyczaiłem się do tego. Tak wyglądało życie w Black Country.

Wiele razy w życiu miałem wrażenie, że się duszę. Przez lata miewałem klaustrofobiczne lęki, czułem, że jestem w potrzasku. Byłem wokalistą jednej z największych grup heavymetalowych na świecie, a jednocześnie bałem się wyjawić światu, że jestem gejem. Gdy nie mogłem spać w nocy, często się zastanawiałem:

_Co by się stało, gdybym się ujawnił?_

_Czy stracilibyśmy fanów?_

_Czy oznaczałoby to koniec Judas Priest?_

Ten strach zawiódł mnie w niezwykle mroczne miejsca. Pogrążony w nałogach, często nie byłem w stanie oddychać. Dusiłem się także wtedy, gdy angażowałem się w kolejne związki z mężczyznami, którzy nawet nie mieli tej samej orientacji seksualnej. A najtrudniejszy okazał się dzień, gdy mój trapiony problemami osobistymi kochanek przytulił mnie na pożegnanie… a kilka minut później przystawił sobie pistolet do głowy. I nacisnął spust.

Tak właśnie kończą często ci, którzy się duszą. Ze mną było bardzo podobnie. Mój destrukcyjny styl życia prawie mnie wykończył. Sam też próbowałem się zabić. Ale przetrwałem! Przedarłem się na drugą stronę. Wziąłem głęboki oddech i przeszedłem przez most na drugi brzeg.

Dziś jestem czysty, trzeźwy, zakochany i szczęśliwy… a także nieustraszony. Jestem wobec siebie szczery, a to oznacza, że nikt i nic nie jest mnie w stanie zranić. Jestem rockowym odpowiednikiem mojego idola z czasów dzieciństwa, Quentina Crispa (który jeszcze pojawi się w tej opowieści). Jestem homoseksualnym dostojnikiem heavymetalowego świata.

Wymyśliłem idealny tytuł dla tych wspomnień: _Wyznanie_. Nie mógłby być trafniejszy. Uwierzcie mi: ten sprzedajny kapłan grzeszył na potęgę, a teraz przyszedł czas, by wyznać wszystkie grzechy. Może dojdziecie nawet do wniosku, że warto dać mi swoje błogosławieństwo.

Zatem pomódlmy się.

_Wyznanie_ to opowieść o tym, jak nauczyłem się znowu oddychać.1
NAPRZÓD, ŚLICZNA ŁÓDECZKO…

Wszystko zaczęło się w Beechdale Estate.

I było bardzo dobrze.

Po zakończeniu drugiej wojny światowej Brytyjczycy podziękowali Winstonowi Churchillowi za jego starania, odsuwając go od władzy i wybierając laburzystów. Nowy rząd szybko wprowadził rozległe programy socjalne, zakładające między innymi budowę setek tysięcy nowych domów, których tak brakowało po wojnie.

Za rządów premiera Clementa Attlee i odpowiedzialnego za odbudowę kraju ministra Aneurina Bevana zaczęły masowo pojawiać się nowe osiedla, które miały zastąpić zbombardowane domy i zapewnić dach nad głową brytyjskiej klasie robotniczej. Jednym z tego typu osiedli było Gypsy Lane Estate w Walsall, przemianowane wkrótce na Beechdale.

Beechdale powstało na początku lat 50. na dawnych terenach pofabrycznych – 15 minut pieszo od centrum Walsall i 16 kilometrów na północ od Birmingham. Był to mój dom przez pierwsze dwie dekady życia – centrum mojego świata, moich nadziei, marzeń, obaw, triumfów i porażek. Ale to nie znaczy, że się tam urodziłem.

Moi rodzice, Joan i Barry Halfordowie, pobrali się w marcu 1950 roku i zamieszkali z rodzicami mamy w Birchills, dzielnicy Walsall. Dom był malutki, więc gdy mama zaszła w ciążę, przeniosła się z tatą do swojej siostry, Gladys, która mieszkała z mężem w Sutton Coldfield, miejscowości znajdującej się przy drodze do Brum (tak my, ludzie z Black Country, mówimy o Birmingham).

Urodziłem się 25 sierpnia 1951 roku – Robert John Arthur Halford. Arthur to częste imię w naszej rodzinie. Mój tata miał tak na drugie imię, identycznie nazywał się też mój dziadek. (On z kolei na drugie miał Flavel. Całe szczęście, że mi tego oszczędzono!)

Rok później urodziła się moja siostra Sue i rodzice otrzymali dom komunalny przy Lichfield Road w Walsall. W 1953 roku nasza rodzina przeniosła się na osiedle Beechdale, do domu przy Kelvin Road 38.

Solidne, zbudowane z czerwonej cegły bliźniaki i szeregowce w Beechdale oferowały dość podstawowe udogodnienia, jak to zwykle brytyjskie domy komunalne, ale podobnie jak w przypadku innych przedsięwzięć ery Bevana, z ich budową wiązała się spora dawka idealizmu. Były większe, niż zakładało rozporządzenie rządowe, miały nawet małe ogródki z przodu i z tyłu.

Zapewne władze Walsall sądziły, że wokół domów powstaną piękne trawniki i kwietne ogrody… ale nie do końca tak wyszło. W powojennej rzeczywistości wciąż racjonowano wiele rzeczy, więc rodziny z Beechdale wykorzystywały przestrzeń wokół domów, by hodować ziemniaki i inne warzywa. Wychodziło się z domu prosto na działkę.

Wciąż mam w głowie dokładny plan budynku przy Kelvin Road 38. Na parterze znajdowały się salon, kuchnia i mały pokój, na górze zaś mieliśmy ubikację, malutką łazienkę, sypialnię rodziców, graciarnię oraz drugą sypialnię, którą dzieliłem z Sue. Moje łóżko stało przy oknie.

W Beechdale panowała miła, sąsiedzka atmosfera. Ludzie ciągle do siebie zaglądali. Niektórzy uważali, że okolica była nieciekawa, ale miałem na ten temat inne zdanie. Mama ostrzegała mnie, żebym trzymał się z dala od pewnych ulic – „Choćby nie wiem co, nie zapuszczaj się tam!” – ale nigdy nie zobaczyłem przy nich niczego gorszego niż kilka starych, zardzewiałych lodówek stojących w ogródku. Nic, co można by porównać z Gorbals.

Tata, podobnie jak wszyscy mężczyźni z klasy robotniczej w Black Country, był zatrudniony w zakładach branży metalowej. Zaczynał jako technik w firmie Helliwells, która produkowała części do samolotów i znajdowała się przy od dawna już nieistniejącym lotnisku w Walsall.

Praca ta mu pasowała, bo zawsze interesował się samolotami. Był rezerwistą RAF-u i marzył o tym, by dostać powołanie do sił powietrznych, ale zamiast tego trafił do lądowych i całą drugą wojnę światową spędził w bazach wojskowych na równinie Salisbury.

Odziedziczyłem po tacie zainteresowanie samolotami, więc często sklejaliśmy razem modele Flying Fortress, Spitfire czy Hurricane. Tata zabierał mnie na lotnisko, gdzie obserwowaliśmy startujące szybowce. Raz czy dwa pojechaliśmy też do Londynu, żeby oglądać maszyny na Heathrow. To dopiero było przeżycie.

Po Helliwells tata pracował w fabryce wytwarzającej rury stalowe. Gdy jeden z pracowników otworzył własny interes, firmę o nazwie Tube Fabs, ojciec do niego dołączył. Opuścił halę produkcyjną, by zostać kupcem. Nie musieliśmy już uprawiać w naszym ogródku ziemniaków, więc posialiśmy mały trawnik, pośrodku którego biegła ścieżka. Kupiliśmy też samochód. To było coś. Nic specjalnego, zaledwie ford prefect, ale w jakiś sposób czułem, że poprawiliśmy status społeczny. Podobało mi się to, że zamiast jeździć wszędzie autobusem, czasami byłem wożony autem.

Gdy ja i Sue byliśmy mali, mama zajmowała się domem – jak większość kobiet w tamtych czasach. Codziennie sprzątała i utrzymywała go w nieskazitelnym porządku. Żyła zgodnie z angielskim przysłowiem, że porządek stoi zaraz obok boskości. O każdej porze dnia i nocy nasz dom wyglądał niczym podczas prezentacji dla potencjalnych kupców.

Mieliśmy piecyki na węgiel i mama zawsze zrzędziła na jednego z naszych dalekich krewnych, Jacka, gdy ten dostarczał nam wielkie worki węgla. Obserwowałem przez okno, jak zdejmował je z ciężarówki i szedł cały w sadzy w stronę domu – mijając po drodze motocykl taty – by wrzucić ładunek do szopy.

– Ino mnie tam nie nabrudź za bardzo, Jack! – strofowała go mama.

– To węgiel, złociutka! – mówił ze śmiechem Jack. – Nic nie poradzę.

Przyszłość dotarła do naszego domu w postaci grzałki zanurzeniowej. Aby zaoszczędzić pieniądze, mama pozwalała nam jej używać przed kąpielą zaledwie na kwadrans, więc myliśmy się w kilkunastu centymetrach letniej wody. Czasami nagle w domu gasły światła, bo zapomnieliśmy zasilić licznik.

Rodzice wkładali monety do licznika znajdującego się w schowku w naszym salonie. Było w nim tak zimno, że mama stawiała tam często galaretkę, by stężała. Gdy pojawiał się u nas człowiek zbierający opłaty, czasami zostawało pięć czy sześć pensów. Jeśli mieliśmy szczęście, dostawaliśmy z Sue po jednym czy dwa.

W zimowe noce dom przy Kelvin Road 38 przypominał Syberię. Zakopywałem się pod kocami i obserwowałem wzory tworzone przez szron po wewnętrznej stronie okien. Na podłodze w sypialni mieliśmy linoleum, więc jeśli chciałem skorzystać w nocy z ubikacji, musiałem biec po lodowatej podłodze.

Sama ubikacja była maleńka. Gdy siadało się na kiblu, człowiek dotykał kolanami ścian. Tata dużo palił. Często zabierał do toalety gazetę i przesiadywał tam przez godzinę, cały czas z zapalonym papierosem.

Gdy tam zmierzał, mama często go napominała: „Ej! Otwórz tam okno!”. Zimą nigdy tego nie robił. Gdy wychodził, musieliśmy odczekać dobre pięć minut, żeby wywiało papierosowy dym. I nie tylko to.

W każdy piątkowy wieczór tata kładł na stół zarobione pieniądze. Mama zajmowała się wszystkimi sprawami finansowymi. Jedliśmy proste posiłki: mięso i warzywa lub ryba z frytkami ze sklepu sprzedającego jedzenie na wynos czy z furgonetki z frytkami, która jeździła po naszym osiedlu co piątek. Trafiała się też smakowita miejscowa potrawa: fagot z groszkiem (do wszystkich moich znajomych amerykańskich gejów: tak, w Anglii naprawdę istnieje potrawa mięsna, na którą mówi się fagot z groszkiem!).

Przyszedł czas na szkołę. Byłem przerażony, gdy szedłem pierwszego dnia do Beechdale Infant School, ściskając mamę za rękę. Przedzieraliśmy się przez błoto, bo budowa osiedla jeszcze się nie skończyła. Szkoła znajdowała się zaledwie dwie ulice od naszego domu, ale dla mnie było to jak sto kilometrów.

Cóż za tragedia! Gdy dotarliśmy na miejsce i mama mnie uściskała, a następnie pożegnała się ze mną w dziwny, typowy dla Black Country sposób – „papatki, Rob!” – i poszła… odbiło mi. Porzucili mnie! Wyłem jak szalony.

Pierwsze dni w szkole były dla mnie traumatycznym przeżyciem, ale potem zbliżyłem się do wspaniałej nauczycielki, która w moich pięcioletnich oczach wyglądała niczym gwiazda filmowa. Co rano chwytałem się jej spódnicy. Jeśli ona tu jest, to szkoła musi być w porządku!

Nauczycielka ratowała mi życie, była dla mnie prawdziwym aniołem. Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć, jak się nazywała! Tak naprawdę niewiele pamiętam z tej pierwszej szkoły, poza początkowym przerażeniem – a także tym, że zmuszono mnie do udziału w jasełkach.

Jak co roku przyszło Boże Narodzenie i zostałem obsadzony w roli jednego z trzech królów. Wciąż pamiętam swoją kwestię: „Dostrzegliśmy gwiazdę na Wschodzie!”. Mój problem polegał na tym, że – jak to bywa w przypadku prawdziwych królów – musiałem nosić koronę.

Była z kartonu. Z tyłu spinał ją zacisk do papieru, który wpijał mi się w skórę. Gdy tylko nauczycielka wkładała mi ją na głowę, czułem, jakby wiercono mi dziurę w czaszce. Ciągle więc majstrowałem przy koronie, a nauczycielka traciła do mnie cierpliwość.

– Robercie, zostaw ją w spokoju!

– Ale, psze pani, to boli! Ała!

– Zaraz przestanie!

Nie przestawało. Przez całe nasze dziecięce przedstawienie ukazujące narodziny naszego Pana Jezusa Chrystusa ten cholerny zacisk wbijał mi się w czaszkę i sprawiał potężny ból.

Nigdy tak naprawdę nie poznałem rodziców mamy, bo zmarli, gdy byłem młody, ale uwielbiałem rodziców taty, Arthura i Cissy. Mieszkali trzy kilometry od nas i spędziłem u nich w domu wiele weekendów. Tata często zawoził mnie do dziadków w piątek wieczorem i odbierał w niedzielę po południu.

Ubikacja znajdowała się tam na zewnątrz, więc nocne wyprawy do niej były jeszcze gorsze niż u nas. Zbierałem się na odwagę, by otworzyć kuchenne drzwi i przemknąć w ciemności do małego ceglanego wychodka postawionego w ogródku za domem. Zimą siedzisko było tak lodowate, że bałem się, że do niego przymarznę.

Dziadek nie należał do zwolenników papieru toaletowego. „Po co marnować na to pieniądze? Wystarczy gazeta! W czasie wojny tak właśnie sobie radziliśmy!” – mówił. Gdy miałem zatem siedem lat, przesiadywałem w egipskich ciemnościach w wychodku postawionym w ogródku, szczękając zębami z zimna, i podcierałem się numerami „Walsall Express & Star”.

Babcia i dziadek potrafili znakomicie opowiadać. Mówili, jak uciekali do schronu przeciwlotniczego w czasie wojny i spoglądali w niebo na nazistowskie bombowce, które leciały na Coventry. Wciąż pamiętam ich książeczki z przydziałami na mleko i cukier, włożone w pomarańczowo-brązowe okładki. Przypominały arkusze z losami na loterię.

Dziadek walczył w trakcie pierwszej wojny światowej w bitwie nad Sommą, ale podobnie jak większość mężczyzn, którzy przetrwali piekło wojny, nigdy o tym nie mówił. Pewnego dnia jednak, gdy myszkowałem w domu dziadków, dokonałem niezwykłego odkrycia.

Babcia przygotowywała mi małe posłanie w ich pokoju, łącząc ze sobą dwa krzesła i kładąc na nich kilka poduszek – nigdy nie spałem na wygodniejszym łóżku. Obok niego znajdowała się mała szafka, schowana za zasłonką. Pewnego dnia ją odsłoniłem i zobaczyłem walizkę.

Po jej otwarciu… znalazłem masę pamiątek z pierwszej wojny światowej – pistolet Luger, maskę gazową i mnóstwo niemieckich insygniów mundurowych. Ale najbardziej niesamowitym znaleziskiem był prawdziwy stary hełm w stylu generała Kitchenera, ze szpikulcem na czubku.

Włożyłem hełm i postanowiłem poszukać babci i dziadka. Głowa kiwała mi się pod ciężarem znaleziska. „Co to, dziadku?” – spytałem. Gdy mnie zobaczył, z początku nieco się zdenerwował i krzyknął, żebym to zdjął… Ale dziadkowie nigdy nie złościli się na mnie zbyt długo.

A ja coraz chętniej spędzałem z nimi weekendy, bo w domu między rodzicami co rusz wybuchały straszne awantury.

Nigdy nie kłócili się przy nas, ale gdy tylko ja i Sue szliśmy spać, robiło się nerwowo. Krzyczeli na siebie i nie przebierali w słowach. Nie wiedzieliśmy, o co im idzie, ale słuchając tych awantur, krzywiliśmy się w łóżkach.

Gdy już zaczęli, krzyczeli coraz głośniej, a zdarzało się i tak, że tata uderzył mamę. Nie działo się to zbyt często, ale bywało, że pośród wrzasków słychać było odgłos uderzenia i płacz mamy. Dla dziecka nie ma gorszego dźwięku.

Od czasu do czasu to jedno, to drugie odgrażało się, że odejdzie. Tata raz spełnił tę zapowiedź. Ja i Sue byliśmy akurat w salonie. Awantura rozpoczęła się w kuchni i w pewnym momencie usłyszeliśmy jego krzyk: „To koniec – wynoszę się!”.

Pobiegł na górę, spakował walizkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Gapiłem się przez okno, obserwując, jak znika w półmroku na końcu ulicy. Byłem załamany. Odszedł! Tata odszedł! Już nigdy go nie zobaczę!

Doszedł do końca drogi, po czym zawrócił, ale przez tych kilka sekund czułem się tak, jakby zawalił się cały mój świat. Wysłuchiwanie tych karczemnych awantur wpłynęło na mnie, choć w pełni pojąłem to dopiero na późniejszym etapie mojego życia.

Ale nie zamierzam się w tej książce żalić – zdecydowanie nie! Te kłótnie miały na mnie spory wpływ, ale sytuacja nieco się uspokoiła, gdy ja i Sue podrośliśmy. Mama i tata byli kochającymi, opiekuńczymi rodzicami. Nigdy w życiu nie napisałbym, że miałem nieszczęśliwe dzieciństwo.

Mama była niezwykle spokojną, zrównoważoną osobą, prawdziwą opoką dla nas. Gdy spędzaliśmy czas w gronie rodzinnym, nigdy nie zauważyłem, by straciła nad sobą kontrolę… poza tym jednym razem, gdy poszliśmy na zawody wrestlingu.

Wciąż byłem bardzo młody, ale pamiętam ten dzień, jakby zdarzyło się to wczoraj. Udaliśmy się do Walsall Town Hall. Mieliśmy dobre miejsca, w pobliżu ringu. Usiedliśmy, a kiedy zaczęła się pierwsza walka, mamie puściły hamulce.

Jeden z wrestlerów zastosował nieprzepisowy chwyt, a ona wstała i zaczęła go wyzywać: „Nie możesz tak robić, ty cholerny oszuście! Sędzia! Sędzia! Zdyskwalifikuj go!”. Zachowywała się jak w amoku. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie.

Osłupiałem, a tata był przerażony. „Siadaj, kobieto! – syknął do niej. – Robisz z nas pośmiewisko!”

Mama usiadła, ale wciąż narzekała pod nosem: „Powinni go za to wywalić z ringu!”.

Na tym się nie skończyło. Gdy ten zły znowu spróbował brudnych gierek, mama wyskoczyła ze swojego miejsca i popędziła niczym błyskawica w stronę ringu, a następnie zaczęła okładać go zza lin torebką. Łup!

Wciąż mam przed oczami wyraz twarzy taty. Rodzina Halfordów już nigdy nie wybrała się na wrestling.

Lubiłem zaglądać do centrum miasta. Podobał mi się zgiełk Walsall. Mama, Sue i ja wsiadaliśmy do trolejbusu na przystanku przy pubie Three Men in a Boat i jechaliśmy na bazarek na wzgórzu prowadzącym do kościoła św. Mateusza.

Sue i ja błagaliśmy mamę, żeby wejść po słodycze do sklepu Woolworth przy Park Street, głównej ulicy Walsall. Pewnego razu dostałem tam ataku paniki. Usłyszałem komunikat sprzedawców, że wkrótce zamykają, i wpadłem w popłoch.

„Mamo – krzyczałem – musimy wychodzić! Szybko! Zamykają!” Byłem przerażony. Wyobrażałem sobie, że spędzimy noc uwięzieni w sklepie. Chwilę później pomyślałem jednak: Zaraz, zamkną nas z tymi wszystkimi słodyczami? No to nie tak źle…

W niektóre weekendy mama zabierała nas do miejscowego kina Savoy na poranne seanse dla dzieci. Oglądaliśmy różne filmy albo odcinki serialu _The Cisco Kid_. Niewiele było słychać, bo panował olbrzymi gwar – dzieciaki pod wpływem napojów gazowanych biegały jak w amoku i darły się na cały głos.

W 1957 roku do Walsall przybyła królowa. Poszedłem do miejscowego arboretum. Byłem niezwykle podekscytowany. To przecież królowa! Ta z telewizji! Miała na sobie niezwykle jaskrawy płaszcz. Gdy machała do zgromadzonego tłumu, wyobrażałem sobie, że robi to tylko dla mnie.

Później dowiedziałem się, że właśnie w Walsall wytwarzali dla niej siodła, co napawało mnie niezwykłą dumą. Miasto to jest znane z wyrobów skórzanych. Pewnego razu wybrałem się z klasą do jednej z fabryk, w których je produkowano. Obserwowałem, jak wytwarzano tam bicze i inne skórzane przedmioty z łańcuchami czy ćwiekami. Musiało mi się spodobać, bo 60 lat później wciąż noszę takie rzeczy. _Skóra, łańcuchy, baty i ćwieki_ – to mógłby być dobry tytuł dla tej książki!

Walsall w czasie Bożego Narodzenia przeradzało się w magiczne miejsce pokryte śniegiem. Pewien gość o wyglądzie włóczęgi sprzedawał gorące ziemniaki i pieczone kasztany. Jego dłonie były całe czarne od pieca, którego używał, ale to mnie nie zniechęcało. „Mamo, mogę ziemniaka? Proszę!”

Gość wręczał mi posolonego ziemniaka zawiniętego w gazetę. Dla mnie było to coś egzotycznego i smakowało niczym kawior – nie żebym miał wtedy jakiekolwiek pojęcie o tym, jak smakuje kawior. W sumie to dalej nie mam.

Wszystkie Boże Narodzenia w moim dzieciństwie wyglądały podobnie. Nie mogłem spać całą noc, nerwowo wyczekując momentu, kiedy będę mógł rozpakować prezenty, a już o ósmej rano było po wszystkim. Dostawałem mieszankę słodyczy – wafelki KitKat, żelki Rowntree’s Fruit Pastilles czy cukierki Smarties – i przez cały dzień nie myślałem o niczym innym.

– Mamo, mogę kitkata?

– Nie, już szykuję indyka! Napchasz się przed świąteczną kolacją!

– No, mamo! A mogę smartie?

– Dobrze, ale tylko jednego!

– Dzięki, mamo!

A dziesięć minut później zaczynałem znowu:

– Mamo, mogę kitkata?

I tak w kółko, aż do tradycyjnego orędzia królowej, a nawet dłużej.

Pewnego razu dostałem od taty świetny prezent – małą kolejkę parową z kotłem. Wlewało się do niego spirytus i podpalało, następnie fioletowy płomień trafiał do małego bojlera, do którego dolewało się wody, a to napędzało koła. Piękny cud techniki.

W 1958 roku poszedłem do szkoły Beechdale Juniors, znajdującej się tuż obok placówki dla najmniejszych dzieci. Nauka była teraz nieco trudniejsza, musiałem opanować sztukę pisania… wiecznym piórem! To niesamowite, że ich wtedy używaliśmy.

Gdy nauczyłem się czytać, zainteresowałem się komiksami. Co tydzień dostawałem kolejne numery _Beano_ i _Dandy_. Wrzucano je przez nasze drzwi tuż przed moim wyjściem do szkoły i przez cały poranek marzyłem o przerwie na lunch, podczas której mogłem iść do domu i wreszcie je poczytać.

Uwielbiałem historyjki z postaciami takimi jak Dennis Rozrabiaka, Korky the Cat czy Minnie the Minx, ale te komiksy nie zawierały chyba najodpowiedniejszego przesłania dla dzieci. Pamiętam jednego z bohaterów _Beano_ o imieniu Little Plum. Mówił: „Ja palić fajkum pokojum!”. Brytyjskie dzieci dorastały, sądząc, że Indianie mówią właśnie w ten sposób!

Cóż, lata 50. w Wielkiej Brytanii nie były czasem poprawności politycznej. U dziadków miałem swoją skarbonkę na kieszonkowe, metalowe popiersie czarnego faceta z nienaturalnie wielkimi ustami. Wkładało się mu w dłoń wielkiego starego pensa i naciskało na ramię, a ręka unosiła się, po czym moneta wpadała między usta. Jak nazywała się ta wspaniała zabawka? Black Sambo.

Jakoś nie sądzę, żeby jeszcze kiedyś wznowiono jej produkcję…

Uwielbiałem telewizję i w porze lunchu biegłem co sił w nogach ze szkoły do domu, żeby zdążyć na programy dla dzieci. Wciągnąłem się w czarno-białe seriale animowane Gerry’ego i Sylvii Andersonów. _The Adventures of Twizzle_ opowiadał o chłopcu, którego ręce i nogi się wydłużały, bohater _Torchy the Battery Boy_ miał lampkę zamontowaną w głowie, a _Four Feather Falls_ było o szeryfie mającym magiczną broń i gadającego konia.

Później historyjki Andersonów stawały się coraz bardziej wyszukane. Powstały takie seriale jak _Fireball XL5_, _Stingray_ czy _Thunderbirds_. Uwielbiałem je, podobnie jak programy typu _Muffin the Mule_, w którym wytworna dama śpiewała przy pianinie, akompaniując tańczącemu, zabawkowemu osłu, czy _The Woodentops_ – jego bohaterami byli poruszający się dziwacznie członkowie rodziny lalek.

Byłem więc zwykłym dzieciakiem robiącym zwykłe rzeczy pod koniec lat 50. Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Mówią na to chwila olśnienia – moment, w którym czujesz, że wszystko w życiu nabiera sensu.

A wyglądało to tak.

Uczyłem się wtedy w Beechdale Juniors. Podczas lekcji muzyki nauczycielka wybierała osoby do szkolnego chóru. Siedziała przy pianinie, a wszyscy uczniowie z klasy mieli po kolei wstawać i śpiewać.

Nauczycielka grała szkocką kołysankę o Ślicznym Księciu Karolku zatytułowaną _The Skye Boat Song_. Znałem ją, bo kiedyś już śpiewaliśmy ją w szkole, więc gdy przyszła moja kolej, stanąłem przed całą klasą i zaśpiewałem:

Prędzej, śliczna łódeczko, pędź jak na skrzydłach ptak

Naprzód, woła załoga, przed siebie gnaj

Zabierz chłopca, co królem ma być

Przez morze na wyspę Skye.

Lubiłem tę piosenkę, więc zaśpiewałem ją śmiało. Gdy skończyłem, zauważyłem, że nauczycielka uważnie mi się przypatruje. Przez chwilę milczała, a następnie powiedziała:

– Zaśpiewaj nam jeszcze raz.

– Tak jest, proszę pani.

Odwróciła się w stronę pozostałych dzieci.

– Uwaga, wszyscy, bądźcie cicho i posłuchajcie Roberta – nakazała. – Słuchajcie!

Nie byłem pewny, o co chodzi, ale zagrała ponownie _The Skye Boat Song_, więc znowu zaśpiewałem. Gdy skończyłem, stało się coś dziwnego: klasa zaczęła spontanicznie klaskać.

– Chodź ze mną – powiedziała nauczycielka, a następnie zaprowadziła mnie do sali obok. Tam zamieniła kilka słów z innym nauczycielem, który kiwnął głową.

– Dzieci, chcę, żebyście posłuchały, jak Robert Halford śpiewa tę piosenkę – powiedział.

Robiło się coraz dziwniej_._

Ponownie zaśpiewałem tę samą piosenkę, tym razem bez akompaniamentu pianina. Gdy skończyłem, wszyscy zaczęli klaskać, zupełnie jak chwilę wcześniej w mojej klasie. Stałem przed nimi i całym sobą chłonąłem ich podziw.

To było cholernie przyjemne uczucie!

Wiem, że każdy dzieciak uwielbia być podziwiany i domaga się uwagi, ale w moim przypadku chodziło o coś więcej. To właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałem: OK, właśnie to chcę robić w życiu! Czułem się wspaniale. Gdy opowiadam, że był to pierwszy dzień mojej kariery w branży muzycznej, nie jest to do końca żart. W pewnym sensie tak właśnie było.

Na koniec nauki w Beechdale Juniors czekały mnie egzaminy. Pisał je każdy dzieciak w Wielkiej Brytanii. Ich wyniki pokazywały, czy jesteś na tyle kumaty, żeby iść do lepszej szkoły, czy trafisz do słabszej. Zdałem nieźle, ale nie chciałem rozstawać się z kumplami, więc zrezygnowałem z tej lepszej.

Zresztą moją głowę zaprzątały wtedy inne sprawy.

Gdy zacząłem dojrzewać, zrozumiałem, że nie jestem taki jak inni chłopcy.Czarna kraina – obszar w środkowej Anglii, pomiędzy Wolverhampton i Birmingham. Od XIX wieku słynął z przemysłu wydobywczego i metalowego, a swą nazwę zawdzięcza ogromnemu zanieczyszczeniu powietrza, którego efektem było pokrycie całej okolicy czarnym osadem (przyp. tłum.).

Gorbals to niegdyś gęsto zaludniona i niezbyt przyjazna robotnicza dzielnica Glasgow, często pojawiająca się w literaturze (przyp. tłum.).

_Faggot_ to także potoczne angielskie określenie osoby homoseksualnej (przyp. tłum.).

Nazwa pubu wzięła się od tytułu humorystycznej powieści sławnego syna Walsall Jerome’a K. Jerome’a, _Trzech panów w łódce (nie licząc psa)_.

_Kitchen-sink drama_ to pojęcie związane z teatrem brytyjskim, odnoszące się do specyficznego realizmu w twórczości niektórych autorów, głównie w latach 60. i 70. Termin ten (dramat kuchennego zlewu) odnosił się do naturalistycznego tła akcji. Dzieła przypisane do tego gatunku poświęcone były przede wszystkim brytyjskiej klasie robotniczej i ukazywały rzeczywistość społeczną, nie miały natomiast zazwyczaj tradycyjnej fabuły (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: