Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rocznica - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
22 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rocznica - ebook

Trzy pary. Jeden weekend.

Błyskotliwa i urzekająca powieść od bestsellerowej irlandzkiej autorki Roisin Meaney.

Lily i Charlie rozstali się po dwudziestu sześciu latach małżeństwa. Teraz, gdy ich rozwód ma nastąpić za kilka miesięcy, Lily, razem ze swoim nowym partnerem, niezawodnym Joe, postanawia zebrać całą rodzinę na ostatni weekend w Land's End, ich starym letnim domu nad morzem. Lily musi przekazać Charliemu, swojej córce Poll i synowi Thomasowi kilka wieści — wieści, którymi nie będą zachwyceni.

Ale gdy rodzina udaje się do Land's End ze swoimi nowymi partnerami, pieczołowicie ułożone plany Lily stają się zagrożone.

Podczas gdy znacznie młodsza dziewczyna Charliego, Chloe, strzeże własnego sekretu, córka Lili, Poll wydaje się sabotować swój pozornie doskonały związek, a Thomas zmaga się z decyzją, która może potencjalnie rozbić jego rodzinę.

A pośród tego dramatu wszyscy zapominają, że w ten weekend akurat wypada również rocznica ślubu Lily i Charliego...

Czy wszystkie pary przetrwają weekend i pozostaną razem?

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8251-226-7
Rozmiar pliku: 906 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LILY

Czyta, kiedy dzwoni telefon. A raczej próbuje czytać. Jej spojrzenie prześlizguje się po kartce, rozpoznając poszczególne słowa, nie łącząc ich jednak w sensowny ciąg. Bardzo się stara skoncentrować, lecz ministerialny okólnik okazuje się równie nużący i rozwlekły jak większość tego typu oficjalnych dokumentów – czy one biorą udział w konkursie na to, który najszybciej potrafi zanudzić? – zresztą jej myśli i tak uciekają do Land’s End, dokąd wybiera się za dwa dni.

I wtedy dzwoni telefon, a jego elektroniczny terkot wypełnia nagle gabinet, sprawiając, że trzymany przez nią dokument lekko podskakuje. Bierze do ręki słuchawkę, a jej wzrok biegnie w stronę okna z mało ekscytującym widokiem na szkolny dziedziniec i tylną furtkę.

– Tak?

– To Enid – mówi jej sekretarka. – Chce z panią rozmawiać. Nalega.

Enid, na litość boską. Trzeci telefon w tym tygodniu – a może czwarty? Czy ta kobieta nie ma nic lepszego do roboty?

– Powiedz jej, że jestem zajęta. Powiedz, że oddzwonię jutro.

– Twierdzi, że to ważne.

Lily wzdycha. W przypadku Enid zawsze chodzi o coś bardzo ważnego.

– Przyjmij wiadomość, Norah. Powiedz, że wyszłam.

– Niestety już powiedziałam, że pani tu jest.

No i znowu ta grzeczna nieustępliwość, to niemal nieposłuszeństwo, które Norah udaje się wlać do niemal każdej ich rozmowy, nieważne, jak krótkiej. Norah nie spodobało się, że Lily siedem lat temu, po dojściu do władzy, zmieniła jej mało efektywny system przechowywania dokumentów; od tamtej pory zachowanie sekretarki niewiele dzieli od bezczelności. Pewnego dnia miarka się przebierze i nie bacząc na związki zawodowe, Lily każe jej się spakować.

– No dobrze, daj mi ją. Ale nie łącz żadnych innych rozmów aż do popołudnia. Mów, że jestem na zebraniu i nie można mi przeszkadzać. Bez wyjątków.

Rozlega się ciche kliknięcie i oto mamy Enid, oddychającą głośno do lewego ucha Lily. Piersiastą, obdarzoną kilkoma podbródkami Enid, aktualną przewodniczącą komitetu rodzicielskiego. Z pieprzyka obok dolnej wargi wyrastają trzy długie, czarne włosy, które podczas każdego spotkania przyciągają pełne odrazy spojrzenie Lily. Skoro już nie może ich wyrwać, to mogłaby je chociaż rozjaśnić.

Lily pozwala jej czekać, ze wzrokiem niezmiennie utkwionym w dziedziniec i przemykających przez niego zwyczajowym spóźnialskich. Dwójka O’Neillów, niepotrafiąca ogarnąć kwestii punktualności, nawet gdyby próbowała. No i ta biedna Babs Harty, ostatnia z długiej listy Hartych, równie nieogarnięta jak jej starsze rodzeństwo. Zważywszy na chaotyczną sytuację w domu, to cud, że w ogóle udaje jej się dotrzeć do szkoły. Ta siódemka nieszczęśników już dawno powinna była trafić do opieki zastępczej – matka pije jak szewc i klnie jak marynarz, a ojciec częściej przebywa w więzieniu niż na wolności.

A teraz pod bramę swoim bmw podjeżdża Ivy Lyons, jak zawsze dziesięć minut po pierwszym dzwonku. Wypuszczając z auta swoje dwa skarby, bezwstydnie zerka w stronę okna gabinetu Lily. Rządzi miejscowym klubem golfowym. Restauracja należąca do jej męża Victora jest jedynym lokalem w okolicy z gwiazdką Michelina. Tacy ludzie ustalają własne zasady; szkoda czasu na stawianie się im, więc Lily nie zawraca tym sobie głowy.

Obraca się na fotelu i jej spojrzenie zatrzymuje się na stojącym na biurku oprawionym w ramkę zdjęciu Poll i Thomasa.

– Enid, co mogę dla pani zrobić?

– Och, dzień dobry, pani Murphy. Przykro mi, że znowu zawracam pani głowę. – Wcale nie jest jej przykro, kocha zawracać innym głowę. – Obawiam się, że pojawiły się jedna czy dwie skargi dotyczące przedstawienia, na które w zeszłym tygodniu wybrały się piąte klasy. – Niski, niemal męski głos przekonany o wadze tego, co ma do przekazania. Lily oczami wyobraźni widzi wyrastające z pieprzyka włoski. – Uznałam, że powinnam je pani przekazać, pani Murphy.

Jakżeby inaczej. Ta kobieta uwielbia kontrowersje.

– W czym dokładnie tkwi problem, Enid?

Jakby Lily nie wiedziała.

– Pojawiły się w niej przekleństwa.

Ach, przekleństwa. To straszne słowo na K, to samo, które Lily słyszy na szkolnych korytarzach wielokrotnie w ciągu dnia. Niektórzy rzucają nim jak konfetti. Udaje, że nie słyszy, w przeciwnym razie nie robiłaby nic innego, tylko zbierała je z podłogi.

– Obawiam się, Enid, że nie mam nad tym kontroli. Jak pani wie – przypuszczalnie nie wie, bo jej kochany Conrad nie chodzi jeszcze do piątej klasy – ta sztuka znajduje się na liście lektur obowiązkowych i nie da się jej ominąć. Mogę jedynie zasugerować, aby rodzice poruszyli tę kwestię w Ministerstwie Edukacji. Jeśli pani chce, to mogę dać dane kontaktowe.

Cisza. Niewłaściwa odpowiedź. Lily przesuwa zdjęcie odrobinę w prawo i zauważa, jak bardzo radośnie wyglądają na nim jej dzieci . Poll ma koło trzech lat, czyli Thomas pięć albo sześć. Oboje siedzą na plaży w Land’s End, otulone ręcznikami Kitty. Mokre włosy, szerokie uśmiechy. Urocze ząbki Poll, piegowata buźka, za którą tak szaleli amerykańscy goście pensjonatu.

– Wobec tego przekażę tę informację – mówi w końcu Enid. Jej słowa przesiąknięte są urazą. A potem żegna się, aby poodgrywać ważną gdzieś indziej. We wrześniu zmiana składu rady rodziców: przy odrobinie szczęścia ktoś nowy zgłosi swoją kandydaturę na przewodniczącego i zepchnie ją ze stołka.

Przez resztę przedpołudnia Lily zajmuje się listami i e-mailami, oddzwania i mozolnie odhacza kolejne okólniki. Kiedy rozlega się dzwonek na przerwę na lunch, udaje się do pokoju nauczycielskiego, świadoma tego, że kiedy otwiera drzwi, w zgromadzonych w nim osobach następuje pewna niewielka zmiana. Po siedmiu latach jest przyzwyczajona do skutków swojego awansu. Nie jest już jedną z nich i nie zamierzają pozwolić jej o tym zapomnieć.

Nie potrafi tego zrozumieć. Nie panoszy się, stara się traktować wszystkich nauczycieli w sposób sprawiedliwy, w przypadku problemów z rodzicami bierze ich stronę – nawet jeśli prywatnie uważa, że to rodzice mają rację – lecz mimo tego wszystkiego pozostaje dojmująco świadoma, że nie jest popularna. Szanowana, owszem. Lubiana – nie bardzo. I nie ma znaczenia fakt, że jest najbardziej kompetentnym dyrektorem, jakiego ta szkoła miała w ostatnich kilku dekadach.

Wmawia sobie, że tak będzie najlepiej. Jest ich szefową, nie przyjaciółką, a próby bycia jedną i drugą skazane by były na porażkę. Poza tym ma mnóstwo przyjaciół poza szkołą.

– Lily, kawy?

Przy zlewie stoi Yvette. Jej zastępczyni i osoba, którą może ostrożnie nazwać swoją sojuszniczką.

– Chętnie, dziękuję.

Siada i zdejmuje wieczko z jogurtu, przypominając sobie te szepty pośród grona pedagogicznego po tym, jak ona i Charlie się rozstali. Nikt nic nie powiedział jej prosto w twarz – cóż, nie wydała oficjalnego oświadczenia, wiedząc, że i tak się o wszystkim dowiedzą, no i tak się właśnie stało. Widziała to po spojrzeniach, po prowadzonych ściszonymi głosami rozmowach, które urywały się, kiedy tylko się pojawiała.

A kiedy do równania doszła Chloë, o tym także się dowiedzieli. Wieści szybko się rozeszły. Lily ignorowała litościwe spojrzenia, udawała, że nie słyszy okazjonalnych parsknięć. Powiedziała sobie, że to cena, jaką płaci za znalezienie się na zawodowym szczycie, za to, że co dwa tygodnie otrzymuje większy przelew.

– Uff. – Yvette stawia na stole dwa kubki i siada powoli na krześle obok Lily. – Przypomnij mi, ile jeszcze zostało dekad do weekendu.

– Aż tak ciężko?

Młodsza koleżanka posyła jej uśmiech, który bardziej przypomina grymas.

– To ten etap, kiedy odliczam godziny.

W ósmym miesiącu ciąży z czwartym dzieckiem, za dziewięć dni odchodzi na urlop macierzyński. Jej mąż Eddie jest malarzem i tapeciarzem, przynajmniej w teorii. Kiepski w swoim fachu, a Lily zdarzyło się usłyszeć w pokoju nauczycielskim, że lubi wypić.

– Gotowa na weekend? – pyta Yvette.

– Jako tako. Tak sobie myślę, aby w piątek wyjść nieco wcześniej, może o drugiej. Zastąpisz mnie?

– Oczywiście.

Dobrze, że ma Yvette, niezawodną i sumienną, kiedy jednak pójdzie na macierzyński, Lily zostanie tylko Marian, następna w hierarchii. Problem w tym, że Marian i praca nie idą w parze. Rano Marian zawsze zjawia się jako ostatnia – „Znowu te potworne korki!” – a po lekcjach jako pierwsza zwalnia miejsce na szkolnym parkingu i Lily zmuszona była nie raz poruszać z nią temat skarg rodziców na niesprawdzoną pracę domową i chaotyczne ocenianie. Niestety Yvette nie wróci wcześniej niż w styczniu.

Po lunchu ma spotkanie z parą, której syn nie radzi sobie tak dobrze, jak się spodziewali. Nie ubierając tego w takie akurat słowa, Lily próbuje im delikatnie przekazać, że może ma to związek z faktem, że nie jest tak inteligentny, jak mieli nadzieję. Matka zaciska usta, ojciec zaś raz po raz sapie. Nikt nie jest równie ślepy jak oddani rodzice z wielkimi ambicjami w stosunku do swego raczej przeciętnego potomstwa.

Kiedy w końcu się ich pozbywa, piętnaście minut przed końcem pracy, sprawdza wyciszony telefon i przekonuje się, że ma nieodebrane połączenie od Agnety. Nagrała się na pocztę głosową. No a jakże.

_Lil, znalazłam przecudowną florystkę – musisz ją poznać. Układa boskie bukiety. Zadzwoń do mnie._

Problem w tym, że Lily ma w nosie bukiety, boskie czy nie boskie. Pragnie cichego ślubu – drugiego, po pięćdziesiątce, kto robi wtedy wielkie halo? – tymczasem Agneta chce czegoś dokładnie przeciwnego. Lily żałuje, że w ogóle powiedziała jej o tym, że ponownie wychodzi za mąż, no ale przecież musiała, gdyż jej przyjaciółka będzie jedynym gościem spoza rodziny. Gdyby tylko przestała robić z całej uroczystości coś, na co Lily nie ma w ogóle ochoty.

Wieczorem oddzwoni, da się namówić na spotkanie z przecudowną florystką i niewątpliwie skończy się to zamówieniem horrendalnie drogiego bukietu, który kilka godzin po ślubie z Joem wyląduje w koszu – chyba że Agneta przechwyci kwiaty, aby je zamrozić, ususzyć czy zrobić z nimi coś jeszcze innego. Tak, już to widzi. Jak to możliwe, że zostały w ogóle przyjaciółkami, w dodatku najlepszymi?

Uporządkowawszy biurko, sprawdza godzinę. Za osiem minut będzie musiała zająć miejsce przy tylnym wyjściu i nadzorować zachowanie opuszczających szkołę uczniów. To zadanie Yvette, ale Lily przejęła je kilka tygodni temu, kiedy dłuższe stanie stało się dla jej zastępczyni niemałym problemem. Odchyla się, zamyka oczy i jej myśli biegną ku czekającemu ją weekendowi, ku Land’s End.

Sześć osób – dwie pary i dwoje singli – i pięć sypialni do podziału. Z Thomasem sprawa jest prosta: weźmie tę małą z dwoma pojedynczymi łóżkami. Wie, że Charlie będzie liczył na zielony pokój z widokiem na morze, ten, w którym wychowała się Lily, ten, który przydzielono jemu i Lily, kiedy dzieciaki wyrosły już z wakacji w Land’s End, a Kitty objęła w posiadanie rodzinną sypialnię na piętrze. Zielony pokój jest ładny, drugi pod tym względem w domu. Będzie go chciał, ale nie dostanie.

Zakwateruje go w tym podwójnym w tylnej części domu, obok Thomasa, w spokojnym pokoju narożnym z dwoma oknami, a Poll i Aidanowi pozwoli wziąć ten zielony. Jeśli Charlie będzie się skarżył, powie, że uznała, że podczas swojego pierwszego pobytu w Land’s End Aidan powinien cieszyć się widokiem na morze.

A dla niej i Joego zostaje główna sypialnia.

No jasne. Gdzie indziej mieliby spać?

Tyle że…

Przestań. Nie bądź niemądra. To tylko pokój. Sprzęty – łóżko, szafa, komoda i fotel – pamiętają lepsze czasy. No i dywanik przy łóżku, który prawie pięćdziesiąt lat temu przybył z Ameryki. I piękne wykuszowe okno z widokiem na Atlantyk.

To dawna sypialnia jej dziadków, a potem rodziców. A teraz kolej na Lily. I Joego. Jego pierwszy nocleg w Land’s End – a jeśli jej plany związane z tym miejscem wypalą, przypuszczalnie także ostatni.

Jej plany związane z tym miejscem – brzmiało to tak, jakby szykowała jakiś wielki projekt, gdy tymczasem prawda wygląda zupełnie inaczej. Podjęcie decyzji nie przyszło jej łatwo: kosztowało wiele godzin zaglądania w głąb swojej duszy i bezsennych nocy. To, co planuje, nie będzie stanowić powodu do świętowania – wprost przeciwnie, Lily spodziewa się, że jej wieści spotkają się z konsternacją i niepokojem – ale to jedyne logiczne rozwiązanie.

Ma lekkie wyrzuty sumienia, że Joe i pozostali nic o tym jeszcze nie wiedzą. Za kilka miesięcy biorą ślub i będą sobie przysięgać, że spędzą ze sobą resztę życia. W mieście mieszkają już razem – Joe wprowadził się do niej w grudniu – więc to trochę nie fair, że nie podzieliła się z nim swoimi planami. Z drugiej strony nic go z Land’s End nie łączy, nie ma z tym miejscem żadnych sentymentalnych powiązań. Nie, najlepiej zaczekać i powiedzieć wszystkim razem. Może podczas sobotniej kolacji, kiedy wszyscy się już zjadą. Tak, to powinna być dobra pora.

A tymczasem pozostaje kwestia głównej sypialni. I jej mentalna blokada.

Przed dwadzieścia sześć lat małżeństwa ona i Charlie nigdy tam nie sypiali. Gdy mieszkała tam jeszcze jej matka, coś takiego w ogóle nie wchodziło w grę – a kiedy nadeszła pora, aby ją przeprowadzić, Lily i Charlie byli już w separacji.

A teraz mama nie żyje, odeszła od nich sześć tygodni temu, gdy siedzieli w domu opieki wokół jej łóżka z tą paskudną, błyszczącą, niebieską narzutą. I choć minęły dwa lata od czasu, kiedy zajmowała ten pokój w Land’s End, nadal będzie się wydawało, że należy do niej. Będzie nią pachniał. Wszystko w nim będzie ją przypominać.

Bzdura. To tylko pokój. Weź się w garść.

Przynajmniej Chloë nie przyjeżdża. Ciesz się z drobiazgów. Aczkolwiek nieobecność Chloë podczas rodzinnego weekendu to wcale nie taki drobiazg.

Otwiera oczy i sprawdza godzinę, po czym wychodzi z gabinetu i udaje się w stronę tylnego wyjścia.POLL

Formuje nos, wydobywając go z ostrożnie z kuli, jaką jest twarz, skupiając się na wygięciach i zagłębieniach. Glina jest taka cudownie gładka. Wdycha jej mokry, lekko metaliczny zapach, odczuwając niemal jej smak. Zapach, który nauczyła się kochać, zapach, któremu zawsze udaje się zabrać ją w bardziej szczęśliwe miejsce.

Ale to nie jest wcale jej ulubiony zapach. Tym ulubionym jest ostra, niemal antyseptyczna woń morza, które przetacza się po kamienistej plaży niecałe sto metrów od furtki do Land’s End, oraz zmywanych przez nie wodorostów. Woń, która zamieszkuje także dom, zakradając się do każdego zakamarka, tak że nawet leżąc w łóżku, człowiek ma wrażenie, że unosi się na wodzie.

Minęły ponad dwa lata, odkąd po raz ostatni odwiedziła to miejsce, lecz w tym czasie nie było choćby jednego dnia, gdy nie wślizgiwało się do jej myśli. Kiedy zamyka oczy, widzi każdy szczegół tego dużego niebieskiego domu nad morzem. W myślach przechadza się po nim, rozpoznając każdą wypukłość w ścianie, każdy wytarty fragment dywanu, każdą trzeszczącą deskę w podłodze – a teraz marzy, aby znowu go zobaczyć.

I tak się stanie, już pojutrze. Na tę myśl rozpiera ją radość. Wraca tam i nie może się doczekać, nawet jeśli towarzyszyć temu będzie bezbrzeżny smutek. Land’s End bez babci, bez choćby perspektywy, że jeszcze ją tam zobaczy, to coś, nad czym nie może rozmyślać zbyt długo, ale mimo wszystko chce tam jechać. Teraz jeszcze bardziej niż do tej pory pragnie przejść się po pokojach i powspominać wszystkie dobre czasy.

– Herbaty?

Odwraca się. Emma nalewa właśnie wodę do czajnika.

– Jasne.

– Z cytryną i imbirem?

– Waniliowy chai. Dzięki.

Zanurza palce w wiaderku z wodą i przysiada na piętach. Pociera dłonie, po czym skupia się na ustach. Dzisiaj pracuje nad Felicity, sześćdziesięcioczteroletnią przełożoną pielęgniarek w tętniącym życiu szpitalu położniczym, która marzy o tym, aby na grzbiecie wielbłąda przejechać pustynię Gobi. Felicity miewa cięty język, zwłaszcza w stosunku do tych młodszych pielęgniarek, ale jeśli tylko ktoś jej potrzebuje, zostaje dłużej w pracy.

Jako piętnastolatka zakochała się w swoim nauczycielu hiszpańskiego, niestety bez wzajemności. Nigdy nie znalazła nikogo innego, chyba że liczy się Gregory. W dni wolne od pracy Felicity stroi się i popołudniami chodzi na tańce z Gregorym, który dawno temu, w pewne słoneczne lato, wybrukował jej podjazd, a od dwudziestu lat próbuje ją nakłonić do wzięcia z nim ślubu.

Poll każdej głowie nadaje imię i własną historię. Tym sposobem wydają jej się prawdziwe, kiedy tworzy rysy twarzy, rzeźbi uszy i decyduje się na takie, a nie inne brwi, nosy i kości policzkowe. Jedynym problemem w tworzeniu tych historii jest to, że tęskni za ich bohaterami, kiedy są już gotowi, kiedy musi pozwolić im odejść i zabrać się za kolejnego.

Czasami przyłapuje się na myśleniu o nich, zastanawianiu, czy trafili do dobrych domów. Gdzie jest Belinda, dwunastoletnia geniuszka z astmą, która zna pięć języków i potrafi przeczytać _Annę Kareninę_ w oryginale? Nie każdy poradziłby sobie z Belindą. A co się dzieje z Thaddeusem, w wieku stu trzynastu lat najstarszym mieszkańcem Irlandii? Czy nadal każdego dnia pływa w morzu? Biedny Thaddeus nie byłby szczęśliwy w środku miasta, co to, to nie.

Każda z tych postaci wymaga czasu i mnóstwa cierpliwości. To jej piąte podejście do Felicity. Nie zawsze łatwo jest uzyskać rysy twarzy pasujące do obrazu w jej głowie, obrazu, który oczami wyobraźni widzi tak wyraźnie – kiedy jednak to się udaje, nie żal tych wszystkich falstartów.

Herbata gotowa. Poll obejmuje dłońmi swój kubek i wdycha zapach cynamonu.

– Wspominałam już, jak bardzo nie mogę się doczekać weekendu?

– Raz czy dwa. – Emma zakłada ciemnobrązowe włosy za ucho, pozostawiając na nim turkusowy ślad. – Jeszcze tylko dwie noce. No ale czy jesteś pewna, że dasz sobie radę z takim rodzinnym zjazdem?

– Dam. Wszyscy się dogadujemy. – Mniej więcej. Mniej z tatą, więcej z mamą. Dobrze z Thomasem.

– Przypomnij mi, Aidan widział już ten dom?

Na dźwięk jego imienia serce Poll wykonuje radosny podskok.

– Nie, to będzie jego pierwszy raz. – I może ostatni: ta myśl wbija się w nią niczym odłamek lodu.

– Leży nad samym morzem, prawda?

– Zgadza się. Pół godziny na zachód od Galway.

– Fajnie. Ale trochę jeszcze za zimno na kąpiel.

– Na wszelki wypadek zabiorę strój kąpielowy. – Oczywiście, że będzie się kąpać. Nie da się pojechać do Land’s End i nie zamoczyć się w wodzie. – A właśnie, masz niebieskie ucho.

Emma dmucha na swoją herbatę.

– Dzięki za info.

Jej uszy – i inne odsłonięte części ciała – na koniec dnia zawsze są dość kolorowe. Emma zamienia zdjęcia domów klientów, ich ogrodów, dzieci albo zwierząt w piękne akwarele. Ma listę oczekujących, ale przy żadnym zleceniu się nie spieszy. Może sobie na coś takiego pozwolić: jej mąż, Tom, ma świetnie prosperującą firmę kurierską. Na długi weekend lecą do Nowego Jorku, gdzie zatrzymają się w apartamencie z widokiem na Central Park, a tak w ogóle to weekend wydłużą sobie do tygodnia.

To studio należy do Emmy. Ona i Poll poznały się pięć lat temu w szpitalu: Emma przeszła operację usunięcia wyrostka robaczkowego tego samego dnia, kiedy Poll wycięto migdałki. Po zabiegach trafiły na sąsiadujące ze sobą łóżka, a kiedy Poll wspomniała, że właśnie ukończyła akademię sztuk pięknych i szuka studia, Emma zaoferowała miejsce w swoim.

– Nie potrzebuję czynszu, lecz kogoś, z kim będę mogła pogawędzić w czasie przerwy na herbatę – oznajmiła. – Przez resztę czasu muszę mieć zupełną ciszę. Żadnych rozmów, żadnej muzyki, żadnego radia. Pasuje ci to?

Pewnie, że pasowało. Poll nie wyobrażała sobie prowadzenia z kimś rozmowy w trakcie tworzenia swoich głów – byłoby to niczym zaproszenie kogoś, kogo ledwie zna, do łazienki, aby patrzył, jak ona myje zęby.

Taki układ idealnie pasuje im obu. Pracują w tej samej przestrzeni pięć dni w tygodniu i gdyby ktoś zapytał, Poll powiedziałaby, że się przyjaźnią, aczkolwiek żadna z nich nie zasugerowała nigdy pójścia po pracy na drinka, nie wręczały sobie także kartek ani prezentów na Gwiazdkę czy urodziny. Ich relacja jest przede wszystkim biznesowa, z dwiema dziesięciominutowymi pogawędkami każdego dnia, podczas których wyciekają fragmenty ich życia osobistego.

Dopiwszy herbatę, wracają do pracy. Poll pracuje nad uśmiechem Felicity, umieszcza w policzku dołeczek, dokonuje poprawek przy oczach tak, by nabrały bardziej melancholijnego wyrazu. Może siostra przełożona myśli właśnie o tych wszystkich dzieciach, którym na przestrzeni lat pomogła przyjść na świat, albo o tych, których sama nie miała. Może rozmyśla o ostatnim prezencie od Gregory’ego, diamentowej broszce w kształcie misia, którą nosić będzie na pewno wyłącznie podczas ich tanecznych popołudni. Szczodry, nic nierozumiejący Gregory: gdyby w końcu przestał tak bardzo się starać, może i powiedziałaby „tak”.

Ceramika to dla Poll zbawienie. Praca z gliną utrzymuje jej demony na bezpieczną odległość; w pracy może się uważać za szczęśliwą. Jest szczęśliwa, a raczej na tyle szczęśliwa, na ile potrafi.

Aidan oczywiście także czyni ją szczęśliwą – to znaczy czynił, dopóki demony nie dowiedziały się o tym i nie uznały, że dosyć tego dobrego. Jak zawsze walczy z nimi, tyle że jak na razie nie udało jej się wygrać i teraz też nie żywi w tym względzie nadziei.

Dopieszczając podbródek Felicity, wraca myślami do swojego pierwszego spotkania z Aidanem. Pamięta każde słowo ich rozmowy. Była dwa lata po studiach, wynajmowała dom do spółki z dwojgiem przyjaciół, a trzy wieczory w tygodniu i weekendy pracowała w barze niedużego hotelu należącego do znajomych jej rodziców. Praca nie należała do szczególnie męczących, a dzięki niej miała na rachunki, glinę i inne drobiazgi potrzebne do tworzenia głów, lecz przez to, że codziennie pracowała w studiu Emmy, zostawało jej naprawdę niewiele wolnego czasu.

Kończyło jej się także miejsce do przechowywania głów. Starała się, jak mogła, aby znaleźć na nie nabywców. Robiła zdjęcia i wrzucała je na swoje konta w mediach społecznościowych, prosząc znajomych o udostępnianie. Dawała przykładowe głowy znajomym, którzy obiecywali prezentować je w swoich miejscach pracy. Wynajmowała stoisko na każdym możliwym evencie rękodzielniczym. Robiła, co tylko była w stanie, aby się rozreklamować, lecz do sprzedaży dochodziło sporadycznie, a dochody z niej były żałośnie małe.

Za każdym razem, kiedy jedno z rodziców – zazwyczaj mama – pytało o to, czy szuka jakiegoś oficjalnego punktu sprzedaży swoich prac, Poll odpowiadała, że nadal tworzy swoją kolekcję, gdy tymczasem ta kolekcja była już naprawdę pokaźna.

– Będziesz musiała poszukać jakiejś galerii – powiedziała Emma. – Jesteś beznadziejną bizneswoman, powinnaś żądać trzy razy wyższej ceny.

– Co? Ale nawet za tyle prawie nic nie udaje mi się sprzedać.

– To dlatego, że twoich prac nie widzą odpowiedni ludzie. Powinnaś odezwać się do tej galerii na Portland Avenue, ja i Tom kupiliśmy tam sporo uroczych drobiazgów.

Poll wzdrygnęła się na myśl o odwiedzeniu galerii, jakiejkolwiek galerii, ale w szczególności tej, która mieściła się na Portland Avenue. Podziwiała ją każdego dnia w drodze do studia. Z tą swoją jasnoszarą fasadą, bordowymi drzwiami, prezentowanymi na szklanych półkach w witrynie ceramiką i biżuterią wyglądała na galerię z klasą i potwornie drogą. Nigdy nie zdecydowała się do niej wejść. Chętnie by się tam rozejrzała, tyle że ta cała otoczka wywoływała w niej onieśmielenie.

– Nie sądzę, aby moje prace tam pasowały – westchnęła. – Są za mało wytworne.

– Bzdura. Nie ma czegoś takiego jak wytworna sztuka i nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba. Twoje głowy są cudne i wielu ludzi byłoby nimi zachwyconych. Daj spokój, nie masz nic do stracenia, a właściciel jest naprawdę sympatyczny. Pomyśl, gdyby udało ci się zarabiać wystarczająco na sztuce, mogłabyś odpuścić pracę w barze i mieć więcej czasu dla siebie.

Utrzymywanie się ze sztuki – to było jej marzenie, prawda? Chyba warto trochę przecierpieć, aby się zbliżyć do jego realizacji?

Celowo nie skontaktowała się z właścicielem galerii, aby umówić się na spotkanie.

– Po prostu się tam zjaw – tak jej poradziła Emma. – Łatwo odpowiedzieć odmownie na e-mail, jeśli jest się zajętym. Kiedy zjawisz się tam osobiście, zaciekawi go, co masz do zaoferowania.

Poll postanowiła zabrać ze sobą trzy ulubione głowy. Miała przećwiczoną w myślach przemowę – tyle że tamtego dnia nic nie poszło zgodnie z planem.

Gdy znalazła się pod galerią, wychodzący z niej mężczyzna zamaszyście otworzył drzwi. Poll pospiesznie zrobiła krok w tył, aby uniknąć zderzenia, niestety krawędź drzwi uderzyła w niesiony przez nią karton, przez co ten wylądował na ziemi, a jej cenne dzieła – Hattie, Gordon i Chester – rozpadły się na milion kawałków.

Następnie skompromitowała się niepohamowanym szlochem w to dość chłodne popołudnie, aż w końcu pojawił się właściciel z plastikowym kubkiem z wodą i zaprosił ją do środka, odprawiając nie przestającego przepraszać mężczyznę, który doprowadził do tej katastrofy.

Kiedy nieco się otrząsnęła, zarejestrowała szerokie usta, okulary w ciemnych oprawkach, czuprynę w kolorze piasku. Wskazał głową na karton w jej objęciach.

– Zgaduję, że zawartość była łatwo tłukąca się.

Przytaknęła i wytarła twarz rękawem. Ledwie była w stanie spojrzeć temu człowiekowi w oczy. Zrobiła z siebie idiotkę, zanim jeszcze zdążyli się poznać.

– Co to więc było?

– Ceramika. Ja… tworzę głowy. Z gliny. – Boże, nawet to brzmiało absurdalnie. Naszykowany scenariusz uleciał z jej świadomości w chwili, gdy karton wylądował na ziemi.

– Gliniane głowy – rzekł powoli. – Ludzkie głowy?

– Tak, tyle że mniejsze. Właściwie to karykatury.

– Są na czymś osadzone?

– Tak, to znaczy mają drewnianą podstawę, lecz są na sprężynie. Można powiedzieć, że się kiwają.

– Kiwające się głowy.

Po raz pierwszy uśmiechnął się i rysy jego twarzy natychmiast uległy złagodzeniu. Nie wyglądał już surowo, wyglądał… uroczo.

Poll dodało to odwagi.

– Dzięki temu wydają się bardziej żywe. To znaczy, kiedy się poruszają.

– Wyobrażam sobie. Ma pani w telefonie jakieś zdjęcia?

Pewnie, całe mnóstwo, tyle że kiedy zaczęła szukać telefonu, przekonała się, że zostawiła go w studiu. Większą amatorką nie mogła się już wydać.

To go jednak nie zniechęciło.

– Zakładam jednak, że ma pani inne głowy.

Po raz pierwszy porządnie mu się przyjrzała. Zielonkawe oczy albo coś między brązem a zielenią. Oprawki wyglądały na drogie. Wszystko w nim wyglądało na drogie.

I wtedy nieuchronnie do głosu doszły demony. Obejrzyj się, tak mówiły. Nie widzisz, że ta galeria jest zbyt wyrafinowana jak na twoje klaunowate głowy? Ten człowiek z pewnością co drugi dzień nagabywany jest przez idiotki jej pokroju, liczące na to, że mu zaimponują swoimi żałosnymi przedsięwzięciami. Ponaglały ją, aby stąd wyszła, nim do końca się upokorzy.

Mężczyzna czekał. Musiała coś powiedzieć.

– Przepraszam, ja chyba… źle coś zrozumiałam.

Nagle zapragnęła stąd uciec, pogrzebać ten potworny epizod i na zawsze wyrzucić go z pamięci. Praca w barze nie była wcale taka zła. Niewielu artystom udawało się żyć ze sztuki – jakże zarozumiała była, sądząc, że może się stać jednym z nich.

– Pozwoli pani, że sam to ocenię? – zapytał. – Może zajrzeć tu pani jutro z czymś więcej?

Nadal chciał obejrzeć jej głowy. Chciał, aby wróciła. Demony na chwilę ucichły.

– Tak – odparła, starając się nie dopuścić do tego, aby na jej twarzy pojawił się idiotyczny uśmiech. „Cordelia”, pomyślała. „I Jason, i może Heather”. – Kiedy… jaka godzina by panu odpowiadała?

– Mniej więcej taka, jak dziś.

– Dziękuję. To znaczy za pańską pomoc.

– Żaden problem.

– I za to, że zgodził się pan… obejrzeć moje prace.

– To przecież moja praca. – Kolejny uśmiech. A uśmiech miał naprawdę ładny.

Nie zapytał ją o imię. Ona nie znała jego.

– Jestem Poll Cunningham – rzekła, wyciągając rękę.

Uścisk jego dłoni okazał się zdecydowany.

– Aidan Grimes. Miło cię poznać, Poll. Do zobaczenia jutro.

Gdy wróciła do studia, Emmy akurat nie było. Ze zniszczonych głów uratowała, co się dało – dwa turkusowe guziki, różowe piórko, złoty drucik, którego użyła do zrobienia kolczyków Hattie, pomarańczowy sznurek tworzący włosy Chestera – resztę zaś wyrzuciła do kosza. Deliberowała nad pozostałymi okazami ze swojej kolekcji – całą czterdziestką siódemką – wybierając najpierw jedną, potem inną, potem jeszcze inną, aż w końcu miała w głowie mętlik.

Ostatecznie zdecydowała się na te, o których myślała od samego początku: nieśmiałą, rumieniącą się Cordelię, treserkę psów przedkładającą towarzystwo zwierząt nad ludzi; sześćdziesięcioparoletniego Jasona, emerytowanego bibliotekarza, detektywa amatora i potajemnego crossdressera; oraz małą, piegowatą Heather, dwulatkę, najmłodszą z jej dzieł. Nazajutrz zapakowała je – więcej folii bąbelkowej, znacznie więcej folii bąbelkowej – i zaprezentowała Aidanowi Grimesowi.

A w czasie, kiedy się nimi zachwycał i zasugerował, aby przyniosła jeszcze trzy, tak by mógł je wystawić na sześciotygodniowy okres próbny, w czasie, kiedy zaproponował cenę czterokrotnie wyższą niż to, co sobie wcześniej wyobrażała, i kiedy poczęstował ją wyśmienitą kawą, ona się w nim zakochała.

Miłość zawsze brała ją z zaskoczenia i nie traciła czasu. Ale miłość była nie tylko jej przyjaciółką, lecz i wrogiem. Jej serce złamane zostało mnóstwo razy; mnóstwo razy przysięgała sobie, że już zawsze będzie unikać miłości, że gdy tylko wyczuje jej pierwsze oznaki, puści się biegiem w przeciwnym kierunku.

Ale głupią prawdą jest to, że Poll nie w miłości ma wroga, lecz w samej sobie. Głupią, bezsensową rzeczywistością jest to, że to zawsze ona kończy związki. To ona odchodzi, zmuszona do tego przez coś, jakieś wewnętrzne głosy – owszem, jakieś demony – które nalegają, by zakończyła relację.

„Nie zasługujesz na to, aby być szczęśliwą”, szepczą te głosy. „Nie jesteś dla niego wystarczająco dobra. Odejdź, nim on skończy z tobą”. No i tchórzliwie zawsze odchodzi, gdyż głosy, demony dręczą ją, dopóki tego nie zrobi.

Ale nagle w jej życiu pojawił się Aidan. Miłość znowu się objawiła, siedem miesięcy po tym, jak Poll pożegnała się z Johnem, swoim ostatnimi chłopakiem, nie potrafiąc mu nawet wyjaśnić powodów swojej decyzji. Rok po tym, jak zakochała się w Aidanie – rok, podczas którego głowy zaczęły się sprzedawać, rok coraz bardziej regularnego dochodu, rok durzenia się w nim w tajemnicy – on zaprosił ją na randkę; trzy miesiące później spędziła pierwszą noc w jego apartamencie. Teraz ich związek trwał już ponad dwa lata – znacznie dłużej, niż wszystkie poprzednie – i kiedy Poll uznała, że w końcu się zniechęciły i sobie poszły, demony znowu zaczynają szeptać.

A ona się boi. Ma dwadzieścia sześć lat, jest zakochana po uszy i potwornie się boi.

Nie chce tego kończyć. Na myśl o tym wszystko w niej się buntuje. Jak może odejść od niego, kiedy wszystko, co on mówi, wszystko, co robi, sprawia, że jej serce czuje się pełne? Jak może się pożegnać, kiedy on jest jej drugą połówką, tą, która dopełnia resztę? Co jest z nią nie tak, że nie umie sobie pozwolić na bycie szczęśliwą? Czy jej przeznaczeniem jest życie w pojedynkę?

W Land’s End zamierza zapytać o to babcię. Zamierza namierzyć jej ducha, istotę, czy jak się to mówi, i poprosić o pomoc. Nie wyrzeknie się Aidana bez prawdziwej walki, niemniej potrzebuje pomocy – a jeśli jest ktoś, kto może jej udzielić, to właśnie babcia.

Ukochana babcia, która w dzieciństwie mówiła na nią Pollywoll i nauczyła ją robić omlety, kiedy była już na tyle duża, aby ubijać jajka i trzeć ser. Babcia, która niesforne włosy Poll splatała w warkocz, tak że zwijał jej się na plecach niczym gruby pomarańczowy sznur kończący się śliczną, błękitną wstążką.

To babcia powiedziała, że jej oczy mają barwę morza w pochmurny dzień, co uczyniło szary o wiele mniej nudnym. To babcia stwierdziła, że jej piegi to oznaki piękna, i że ma magiczny uśmiech. To babcia powiedziała, kiedy Poll wypłakiwała jej się na ramieniu po nastoletniej tragedii, że tak będzie najlepiej.

– Nie byliście dla siebie stworzeni. Dlatego się rozstaliście. Pewnego dnia znajdziesz tego właściwego. Znajdziesz go albo on znajdzie ciebie, a kiedy tak się stanie, będziesz wiedziała, że to właśnie on. Kiedy poznałam twojego dziadka, wiedziałam.

Ale babcia nie miała pojęcia o demonach – Poll zbyt się krępowała, aby jej o nich powiedzieć. Po każdym rozstaniu udawała, że to chłopak zakończył związek, nie ona. Nie traktowała tego jak kłamstwo, bo odczuwała równie wielki smutek, jakby to ona została porzucona. To jedyne, co ukrywała przed babcią. Ale teraz wszystko jej powie. Znajdzie sposób na to, aby jej opowiedzieć o głosach, a babcia będzie wiedziała, w jaki sposób je uciszyć.

Przez resztę dnia cyzeluje rysy twarzy Felicity. Kiedy jest zadowolona z efektu, igłą do cerowania robi ostrożnie dziurki na czaszce, gdzie po wysuszeniu i wypaleniu będzie miejsce na spiralki cienkiego, miedzianego drutu. Felicity ma niestety włosy takie jak Poll: puszące się i irytujące. Przygotowuje także beret z zielonego filcu, który umieści na włosach. Ostrożnie przenosi głowę na metalową kratkę leżącą na drewnianym stole obok osuszacza. Następnie sprząta i szeptem żegna się z malującą Emmą. Pieszo udaje się do domu.

Tuż przed szóstą w kuchni mieszkania Aidana – naszego mieszkania, o czym jej ciągle przypomina, ale ona w myślach nadal nazywa je „jego mieszkaniem” – kroi warzywa w słupki, po czym z lodówki wyjmuje dwa dzwonka łososia. Do wrzącej wody wkłada rybę. W woku umieszcza łyżeczkę oleju kokosowego i w czasie, kiedy się rozpuszcza, dzwoni do Aidana.

– Kolacja za dziesięć minut.

– Super. Umieram z głodu.

Rozłącza się z cichym kliknięciem. Nie należy do osób chętnie gawędzących przez telefon. Poll wrzuca do woka warzywa i wyobraża sobie, jak jej ukochany pięć ulic stąd bierze klucze, zakłada lnianą marynarkę w kolorze granatowym. Widzi, jak wstukuje kod na klawiaturze alarmu i zamyka drzwi, słyszy, jak zasuwki wskakują na swoje miejsce. Widzi, jak opuszcza metalowe rolety, zapewniając bezpieczeństwo wszystkim swoim pięknym, drogocennym rzeczom.

Teraz zaczyna iść: towarzyszy temu cichy, pospieszny stukot butów ze skórzanymi podeszwami o beton, kiedy mija delikatesy, sklep monopolowy i sklep mięsny dla muzułmanów. Teraz przechodzi obok butiku dla dzieci z maleńkimi, absurdalnie drogimi ubrankami, i wąskiego, małego lokalu oferującego przeróbki krawieckie prowadzonego przez dwie olśniewające kobiety pochodzące z jakiegoś kraju w Europie Wschodniej. Z pewnością siostry, bo mają identyczne nosy, aczkolwiek jedna jest filigranowa, druga zaś wyższa od Aidana.

Gdy przechodzi pod rosnącymi wzdłuż Portland Avenue wawrzynami, spowija go raz słońce, raz cień. Teraz skręca i z lewej strony ma park ze srebrnymi barierkami, po prawej – szkołę z fasadą w kolorze wyblakłej zieleni i powiewającymi na dziedzińcu chorągiewkami, za nią zaś – kościół i plebanię z ogrodem pełnym krzewów różanych. Ta trasa jest dla niej tak znajoma, że pokonałaby ją z zasłoniętymi oczami.

Babcia nigdy nie widziała galerii. Poll z największą ochotą by ją do niej zabrała, zaprezentowała wiszące na ścianach obrazy, półki z delikatnymi, kruchymi przedmiotami. Nawet gdyby nie rozumiała, co ogląda, może na jakimś poziomie spodobałyby jej się te eksponaty? Czy nie miała prawa do tego, aby zapewniły radość jej biednemu, zamroczonemu sercu?

I z pewnością rozpoznałaby dzieła swojej wnuczki, obok których znajdowały się kartki z historią każdej z postaci i imieniem i nazwiskiem ich twórcy. Poll podarowała jej jedną ze swoich pierwszych głów, farmerkę Josephine. Przez kilka lat stała na parapecie sypialni babci, po czym razem z nią pojechała do domu opieki.

Nigdy jednak do tego nie doszło. Babcia nie odwiedziła tej galerii i Poll wiedziała, że tak się już nie stanie, nieważne, jak bardzo by o tym marzyła.

Potrząsa wokiem, mieszając jego zawartość. Na stole układa sztućce i przyprawy. Z wody wyjmuje ostrożnie dzwonka, kładzie je na talerzach i zakrywa folią aluminiową.

Słyszy odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a po nich szybkie kroki na schodach. Uśmiecha się, a szczęście trzepocze w niej niczym uwięziony motyl. Myśli o sobocie, kiedy Aidan zamknie galerię na długi weekend i razem pojadą do Land’s End.

Tyle że nie okazał szczególnego entuzjazmu, kiedy dwa tygodnie temu napomknęła o tym wyjeździe. „Myślałem, że nic nie będziemy wtedy robić”, tak powiedział. Prawda?

Owszem, ale ostatecznie się zgodził.

Tylko po to, aby ją uciszyć. Nie chce tam jechać – to ostatnie miejsce, w którym ma ochotę się znaleźć.

Przestańcie. Przestańcie. Zamknijcie się.

Drzwi się otwierają.

– Witaj, piękna – mówi.

Poll odwraca się i obdarza go promiennym uśmiechem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: