Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Romeo i Julia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Romeo i Julia - ebook

Pani Capulet zamierza wydać swoją córkę, Julię, za krewnego księcia Werony, Parisa. Wydaje bal, na którym młodzi mają się zapoznać. Wśród przybyłych pojawia się też Romeo, potomek zwaśnionego z nimi rodu Monteki. Romeo i Julia od pierwszej chwili zakochują się w sobie. Wkrótce w tajemnicy biorą ślub. Los nie zawsze jednak sprzyja miłości…

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-502-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ESCA­LUS, książę Werony

PARIS, młody szlach­cic, krewny księ­cia

głowy dwu skłó­co­nych rodów

MON­TEKI

CAPU­LET

STA­RZEC, z rodu Capu­le­tów

ROMEO, syn pana Mon­teki

MER­CU­TIO, krewny księ­cia i przy­ja­ciel Romea

BENVO­LIO, sio­strze­niec pana Mon­teki i przy­ja­ciel Romea

TYBALT, bra­ta­nek pani Capu­let

BRAT WAW­RZY­NIEC, fran­cisz­ka­nin

BRAT JAN, z tego samego zakonu

BAL­TA­ZAR, sługa Romea

słu­dzy Capu­leta

SAMP­SON

GRZE­GORZ

PIOTR, sługa pia­stunki Julii

ABRA­HAM, sługa Mon­te­kich

APTE­KARZ

TRZEJ MUZY­KANCI

PAŹ Parisa; inny PAŹ; OFI­CER

PANI MON­TEKI, żona pana Mon­teki

PANI CAPU­LET, żona Capu­leta

JULIA, córka Capu­leta

PIA­STUNKA Julii

Oby­wa­tele Werony; Krewni obu rodów, Maski, Straż, Pachoł­ko­wie i Służba

Miej­sce: Werona, a raz w akcie pią­tym Man­tuaPROLOG

Pro­log

Wcho­dzi CHÓR.

CHÓR

Dwa rody, równą odziane god­no­ścią,

W pięk­nej Wero­nie, gdzie prze­biega sztuka,

Gniew dawny nową pod­sy­cają zło­ścią

I krew szla­chetna dło­nie szlachty bruka.

Z lędźwi dwu wro­gów zro­dziło się życie

Pary kochan­ków, przez gwiazdy prze­klę­tych,

A wraz z ich śmier­cią smętną, jak ujrzy­cie,

Zmarła nie­na­wiść rodzi­ców zawzię­tych.

Dzieje miło­ści, śmier­cią nazna­czo­nej,

I nie­na­wi­ści dwu skłó­co­nych rodzin,

Jedy­nie zgo­nem dzieci uga­szo­nej,

Ukaże scena ta w ciągu dwu godzin.

Słu­chaj­cie zatem, a co umknie uszom,

Akto­rzy sztuką swą nad­ro­bić muszą.Scena I

Scena I

Werona. Plac miej­ski.

Wcho­dzą SAMP­SON i GRZE­GORZ, słu­dzy domu Capu­le­tów, nio­sąc mie­cze i tar­cze.

Samp­son

Daję słowo, Grze­go­rzu, że nie będziemy sie­dzieli na roz­ża­rzo­nych węglach.

Grze­gorz

Nie będziemy; musie­li­by­śmy mieć kamienne zadki.

Samp­son

Chcę rzec, że będąc w gnie­wie, prze­szyję obna­żo­nym mie­czem jak żoł­nierz.

Grze­gorz

Tak, ale póki co, wysta­wiasz obna­żoną szyję nad koł­nierz.

Samp­son

Gdy mnie co poru­szy, ude­rzam prędko.

Grze­gorz

Ale nie­prędko poru­szy cię coś tak, byś ude­rzył.

Samp­son

Poru­szy mnie nawet pies z domu Mon­te­kich.

Grze­gorz

Poru­szyć to wpra­wić w ruch, a waleczni stoją nie­wzru­sze­nie; jeśli więc poru­szy cię, uciek­niesz.

Samp­son

Pies z tego domu poru­szy mnie, każąc stać nie­wzru­sze­nie. Oprę się o mur, widząc męż­czy­znę lub dziewkę Mon­te­kich.

Grze­gorz

Widać z tego, że jesteś osła­błym chłyst­kiem, gdyż tylko naj­słabsi opie­rają się o mur.

Samp­son

To prawda; dla­tego kobiety, jako słab­sze, bywają przy­pie­rane do muru. – Tak więc ode­prę męż­czyzn Mon­te­kich od muru, a przy­prę do niego ich dziewki.

Grze­gorz

To spór naszych panów i nas, ich ludzi.

Samp­son

Wszystko mi jedno: okażę się tyra­nem. Poza­rzy­nam męż­czyzn, a póź­niej będę rżnął okrut­nie dziewki, gdy oręż spo­cznie w pochwie.

Grze­gorz

Będziesz rżnął orę­żem w pochwie?

Samp­son

Przyj­mij to tak, jak poj­mu­jesz.

Grze­gorz

Poj­mie to ten, kto poczuje.

Samp­son

Mnie poczują, póki stoję. Wia­domo, że kawał chłopa ze mnie.

Grze­gorz

Dobrze, że nie ryby, bo był­byś płotką. Obnaż swe narzę­dzie; oto nad­cho­dzi dwóch z domu Mon­te­kich.

Wcho­dzą ABRA­HAM i BAL­TA­ZAR, dwaj słu­dzy Mon­te­kich.

Samp­son

Już obna­ży­łem oręż. Roz­pocz­nij sprzeczkę, a ja za tobą stanę.

Grze­gorz

Co? Za mną? Żeby uciec?

Samp­son

Nie lękaj się o mnie.

Grze­gorz

Nie, Matko Boża, lękam się cie­bie!

Samp­son

Prawo winno być po naszej stro­nie. Nie­chaj oni zaczną.

Grze­gorz

Zmarsz­czę się, prze­cho­dząc, i nie­chaj uczy­nią, jak zechcą.

Samp­son

Nie, jak się odważą. Zwrócę się ku nim i chwycę kciuk w zęby¹. Okryją się hańbą, jeśli to zniosą.

Abra­ham

Czy prze­ciw nam chwy­ci­łeś kciuk w zęby, panie?

Samp­son

Chwy­ci­łem kciuk w zęby, panie.

Abra­ham

Czy prze­ciw nam chwy­ci­łeś kciuk w zęby, panie?

Samp­son

na _stro­nie_ do Grze­go­rza

Czy prawo będzie po naszej stro­nie, jeśli powiem: „tak”?

Grze­gorz

na stro­nie

Nie.

Samp­son

Nie, panie, nie chwy­ci­łem kciuka w zęby prze­ciw tobie, panie; ale chwy­tam go sobie w zęby, panie.

Grze­gorz

Szu­kasz sprzeczki, panie?

Abra­ham

Sprzeczki, panie! Nie, panie.

Samp­son

Jeśli szu­kasz, panie, jestem do usług jako sługa pana nie gor­szego niż twój, panie.

Abra­ham

I nie lep­szego.

Samp­son

To prawda, panie.

Grze­gorz

na stro­nie do Samp­sona

Powiedz: „lep­szego”. Nad­cho­dzi jeden z krew­nych mego pana.

Samp­son

Lep­szego, panie.

Abra­ham

Kła­miesz.

Samp­son

Obnaż­cie mie­cze, jeśli jeste­ście mężami – Grze­go­rzu, pamię­taj, byś ciął z roz­ma­chem.

Wal­czą.

Wcho­dzi BENVO­LIO.

Benvo­lio

Rozejść się, głupcy!

Pod­bija ich mie­cze.

Oręż do pochew. Jest to szał bez­myślny.

Wcho­dzi TYBALT.

Tybalt

Co, z obna­żo­nym mie­czem wśród pro­sta­ków? Benvo­lio, obróć się; spójrz na śmierć swoją.

Benvo­lio

Pokój przy­wra­cam tu; włóż miecz do pochwy

Albo wraz ze mną roz­dziel nim tych ludzi.

Tybalt

Co? Gdy miecz nagi, mówisz o pokoju?!

Brzy­dzę się sło­wem tym, jak brzy­dzę pie­kłem,

Każ­dym z Mon­te­kich i tobą, ty tchó­rzu.

Broń się!

Wal­czą.

Wcho­dzą Stron­nicy obu rodów i dołą­czają do walki;
póź­niej wcho­dzi trzech lub czte­rech Oby­wa­teli z pał­kami.

Oby­wa­tele

Bij ich ber­dy­szem, pałką, par­ty­zaną!

Bij­cie Mon­te­kich! Bij­cie Capu­le­tów!

Wcho­dzą stary CAPU­LET w poran­nej sza­cie
i PANI CAPU­LET.

Capu­let

Cóż to za wrzawa? Miecz długi podaj­cie!

Pani Capu­let

Laskę, tak, laskę! – Czemu o miecz wołasz?

Capu­let

Mój miecz, powia­dam! Już stary Mon­teki

Nad­cho­dzi, godząc we mnie nagim ostrzem.

Wcho­dzą stary MON­TEKI i PANI MON­TEKI.

Mon­teki

To łotr Capu­let! – Puść­cie mnie do niego.

Pani Mon­teki

Nie zro­bisz kroku w stronę wroga swego.

Wcho­dzi KSIĄŻĘ ESCA­LUS z orsza­kiem.

Książę Esca­lus

Ludzie nie­sforni, wro­go­wie pokoju,

Któ­rzy bru­ka­cie swą stal krwią sąsiada –

Co, nie chcą słu­chać? – Pół ludzie, pół bestie,

Któ­rzy zacie­kłych spo­rów żar tłu­mi­cie

W żywych fon­tan­nach swej krwi pur­pu­ro­wej –

Pod grozą tor­tur wypuść­cie bez zwłoki

Z dłoni skrwa­wio­nych roz­wście­czone mie­cze.

Oto co gniewny książę posta­na­wia:

Trzy bójki z waszych bła­hych słów powstały,

Tak, z twych, Mon­teki, i z twych, Capu­le­cie;

I trzy­kroć pierzch­nął spo­kój z naszych ulic,

Każąc sędzi­wym miesz­kań­com Werony

Odrzu­cić godne i dostojne laski

I dło­nią starą ująć stary oręż,

By ostrzem rdzą nad­żar­tym wśród pokoju

Roz­dzie­lać waszą zaja­dłą nie­na­wiść.

Jeśli raz jesz­cze zechce­cie zakłó­cić

Spo­kój tych ulic, zapła­ci­cie życiem

Cenę pokoju. Teraz precz stąd, wszy­scy –

Ty, Capu­le­cie, pójdź nie­zwłocz­nie ze mną –

Mon­teki w sali daw­nego ratu­sza,

Gdzie odpra­wiamy sądy, ma się sta­wić,

Byśmy swą wolę mogli mu obja­wić.

Powta­rzam, precz stąd. Zgi­nie, kto zosta­nie.

Wycho­dzą wszy­scy prócz PANA MON­TEKI, PANI MON­TEKI i BENVO­LIA.

Mon­teki

Kto znów roz­pa­lił tę starą nie­na­wiść? –

Mów, mój sio­strzeń­cze; widzia­łeś począ­tek?

Benvo­lio

Kiedy nad­sze­dłem, ludzie twego wroga

Już bój zacięty toczyli z two­imi;

Nagim orę­żem chcia­łem ich roz­dzie­lić,

Gdy nagle nad­szedł roz­ogniony Tybalt

Z wznie­sio­nym mie­czem i tchnąc w moje uszy

Wyzwa­niem, począł powie­trze nad głową

Ciąć; na co ono, zgoła nie­zra­nione,

Odpo­wia­dało mu wzgar­dli­wym świ­stem.

Gdy nastą­piła cięć i pchnięć wymiana,

Już ze stron obu tłum do boju pędził,

Aż nad­szedł książę i wszyst­kich prze­pę­dził.

Pani Mon­teki

Ach, gdzie Romeo? Czyś widział go dzi­siaj?

Jestem szczę­śliwa, że go tu nie było.

Benvo­lio

Pani, godzinę wcze­śniej, niźli słońce

Zer­k­nęło z okna zło­tego na wscho­dzie,

Myśl nie­spo­kojna wygnała mnie z mia­sta;

I tam, gdzie rośnie na zachód od grodu

Syko­mo­rowy gaj, ujrza­łem twego

Syna. Pra­gną­łem się do niego zbli­żyć,

Lecz gdy mnie dostrzegł, skrył się mię­dzy drzewa.

Ja, mie­rząc jego uczu­cia wła­snymi,

Które kazały mi dążyć do miej­sca,

Gdzie mnie naj­trud­niej mógłby ktoś odna­leźć,

I sam dla sie­bie będąc towa­rzy­stwem

Zbyt licz­nym, wła­sny mój nastrój ści­ga­łem,

Chcąc umknąć temu, który chciał mi umknąć.

Mon­teki

Nie­raz widziano go tam o poranku,

Mie­sza­ją­cego łzy z poranną rosą

I chmury wes­tchnień ślą­cego ku chmu­rom;

Lecz kiedy tylko słońce, szczę­ście świata,

Poczyna w dali na wscho­dzie roz­su­wać

Firanki mroku przy łożu Aurory,

Mój syn mar­kotny ucieka od świata

I w samot­no­ści, skryty w swej kom­na­cie

Przed ślicz­nym bla­skiem dnia, zamyka okna,

By sztuczną nocą tam sie­bie oto­czyć.

Nastrój ów mroczne chwile zapo­wiada;

Musi przy­czynę zwal­czyć dobra rada.

Benvo­lio

Wuju szla­chetny, czy znasz tę przy­czynę?

Mon­teki

Nie znam, a on mi jej nie chce wyja­wić.

Benvo­lio

Czy pró­bo­wa­łeś go może wyba­dać?

Mon­teki

Sam pró­bo­wa­łem, pró­bo­wali inni,

Lecz on, jedyny powier­nik swych uczuć,

Jest wobec sie­bie – nie powiem, tak szczery –

Lecz tak zamknięty, skryty, tak daleki

Od wyja­wie­nia głębi swego wnę­trza,

Jak pąk kąsany przez złego robaka,

Nim słod­kie płatki roz­wi­nie w powie­trzu

I swej urody obraz prze­śle słońcu.

Wie­dząc, skąd biorą się te jego smutki,

Można ule­czyć je, ręcząc za skutki.

Wcho­dzi ROMEO.

Benvo­lio

Oto nad­cho­dzi; odejdź­cie na chwilę;

Poznam ból jego lub wielce się mylę.

Mon­teki

Obyś mógł poznać to, co zata­jono;

Pozo­stań tutaj – a my pójdźmy, żono.

Wycho­dzą Pan i Pani Mon­teki.

Benvo­lio

Dobrego ranka życzę ci, kuzy­nie.

Romeo

Ranka? Więc słońce nie stoi wysoko?

Benvo­lio

Biła dzie­wiąta.

Romeo

Ach, jakże się wloką

Smutne godziny. Czyżby to mój ojciec

Odszedł tak szybko stąd?

Benvo­lio

Tak, to on był. Jaki

Smu­tek wydłuża godziny Romea?

Romeo

Brak tego, co by umiało je skró­cić.

Benvo­lio

Zako­chany?

Romeo

Nie –

Benvo­lio

Nie­za­ko­chany?

Romeo

Nie; zako­chany, ale nie­ko­chany.

Benvo­lio

To źle, że miłość, obraz łagod­no­ści,

Szorstka i wład­cza jest w rze­czy­wi­sto­ści.

Romeo

To źle, że miłość, choć ślepa i głu­cha,

Idzie, gdzie zechce, i czego chce słu­cha.

Gdzie jeść będziemy? – O! – wal­czono tutaj?

Nie opo­wia­daj mi, już wiem o wszyst­kim.

Tu jest nie­na­wiść, lecz wię­cej miło­ści.

O zła miło­ści, nie­na­wi­ści miła!

Nicość z niczego cie­bie uro­dziła!

O ciężki bla­sku! Poważna próż­no­ści!

Kształ­tów powab­nych bez­kształtny cha­osie!

Dymie świe­tli­sty i piórko z oło­wiu,

Pło­mie­niu zimny i cho­robo w zdro­wiu!

O, nie­bę­dący sobą śnie na jawie! –

Łask mi udziela miłość nie­ła­ska­wie.

Czy się nie śmie­jesz?

Benvo­lio

Pła­kał­bym, kuzy­nie.

Romeo

Nad czym, me serce?

Benvo­lio

Nad ser­cem twym dro­gim.

Romeo

Cóż, miłość bywa uczu­ciem zło­wro­gim. –

Ból ciężki gnie­cie biedne serce moje;

Wzro­śnie, gdy dodasz mu współ­czu­cie twoje.

Tak oka­zane twe uczu­cie wierne

Pomnoży tro­ski me, i tak nad­mierne.

Miłość to opar, co z wes­tchnień ucho­dzi;

Rosnąc, w kochan­ków oczach pło­mień rodzi;

Cier­piąc, kocha­nek w łez morze ją zmie­nia.

Czymże jest wię­cej? Sza­leń­stwem mil­czą­cym,

Dła­wiącą żół­cią i lekiem koją­cym. –

Żegnaj, kuzy­nie.

Benvo­lio

Stój! Przy­krość mi spra­wiasz,

Gdy tak odcho­dzisz i mnie pozo­sta­wiasz.

Romeo

Cóż, zagu­bi­łem się. Nie stoję tutaj.

To nie Romeo. On gdzie indziej błą­dzi.

Benvo­lio

Kogo miłu­jesz? Zawierz mi twe smutki.

Romeo

Co, czy mam jęcząc powie­dzieć ci?

Benvo­lio

Jęcząc?

Nie, ale powiedz mi ze smut­kiem, kogo.

Romeo

Pro­sić cho­rego, by zro­bił testa­ment

Ze smut­kiem? – Słowo to wzbu­dzi w nim lament!

Ze smut­kiem: kocham kobietę, kuzy­nie.

Benvo­lio

Nie­mal odga­dłem to, myśląc, że kochasz.

Romeo

Tra­fi­łeś w śro­dek tar­czy! – Gdyż jest piękna.

Benvo­lio

Ów piękny śro­dek daje się ugo­dzić.

Romeo

Pudło; ma ona Diany oby­czaje:

Tra­fić Kupida strzałą się nie daje,

Jak w zbroi skryta żyje w swej czy­sto­ści

I nie prze­bije jej strzała miło­ści.

Nie dba o słó­wek czu­łych oblę­że­nie

Ani o szturmy natar­czy­wych spoj­rzeń,

Ani o złoto, które kusi świę­tych.

Biedna jest jed­nak, choć w pięk­ność bogata,

Gdyż skarb prze­pad­nie, gdy zej­dzie ze świata.

Benvo­lio

A więc w czy­sto­ści życie pra­gnie stra­wić?

Romeo

Tak oszczę­dza­jąc, będzie mar­no­tra­wić.

Gdyż pięk­ność dzięki takiej suro­wo­ści

Odcięta musi być od potom­no­ści.

Zbyt piękna, mądra zbyt, zbyt mądrze piękna,

By ją zba­wiły mej roz­pa­czy piętna.

Przy­się­gła ni­gdy nie kochać, dla­tego

Choć zmar­łem, żyję, na świa­dec­two tego.

Benvo­lio

Chciej mnie posłu­chać, nie myśl o niej wię­cej.

Romeo

O, ucz mnie, pro­szę, jak nie myśleć wię­cej.

Benvo­lio

Zwró­ciw­szy wol­ność oczom, badaj inne

Pięk­no­ści.

Romeo

Jest to droga, by przy­wo­łać

Ponow­nie na myśl jej nie­zwy­kłą pięk­ność.

Szczę­śliwe maski na licach dam pięk­nych

Czarne są, każą więc sądzić, że jasne

Jest to, co kryją. Dotknięty śle­potą

Jak ma zapo­mnieć o stra­co­nym wzroku?

Ukaż mi damę o wiel­kiej uro­dzie;

Czym będzie ona? Jedy­nie stwier­dze­niem,

Że choć ta piękna, tamta jest pięk­niej­sza.

Bądź zdrów. Me serce zapo­mnieć nie może.

Benvo­lio

Niech sko­nam w nędzy, jed­nak się założę!

Wycho­dzą.Scena II

Scena II

Miej­sce to samo. Ulica.

Wcho­dzą CAPU­LET, HRA­BIA PARIS i Sługa.

Capu­let

Lecz jest podobną karą zagro­żony

Także Mon­teki. Dwóm tak sta­rym ludziom

Nie­trudno pokój zacho­wać, jak sądzę.

Paris

Z rów­nie szla­chet­nych rodów pocho­dzi­cie

I żal to wielki na spór wasz spo­glą­dać.

Lecz o zalo­tach mych cóż powiesz, panie?

Capu­let

To samo, co ci już wcze­śniej mówi­łem:

Jesz­cze me dziecko nie poznało świata,

Nie ukoń­czyło nawet lat czter­na­stu;

Niech jesz­cze dwa­kroć lato się roz­śmieje,

A do mał­żeń­stwa, jak sądzę, doj­rzeje.

Paris

Młod­sze niż ona mat­kami zostają.

Capu­let

Więdną, gdyż nazbyt szybko roz­kwi­tają.

Zie­mia połknęła wszyst­kie me nadzieje

Prócz niej, nadziei jedy­nej ziem moich.

Sta­raj się jed­nak o jej serca względy,

Do zgody mojej wie­dzie droga tędy.

Jeśli się zgo­dzi, wów­czas w tym wybo­rze

I zgoda ojca pomie­ścić się może.

Dziś wie­czór ucztę u sie­bie wydaję,

Będą tam tańce daw­nym oby­cza­jem.

Jeśli i cie­bie nie zabrak­nie przy tym

Wśród miłych gości, będzie to zaszczy­tem;

Ty, naj­ser­decz­niej z wszyst­kich zapro­szony,

Będziesz wśród cen­nych naj­bar­dziej ceniony.

Tego wie­czora w mej sie­dzi­bie bied­nej

Zejdą się gwiazdy; przyj­rzyj się nie­jed­nej,

Bo choć stą­pa­jąc, zdo­bią zie­mię naszą,

Prze­cież blask świa­teł na nie­bio­sach gaszą.

Ucie­chy, którą jurny mło­dzian czuje,

Gdy w pięk­nej sza­cie Kwie­cień nastę­puje,

A z pól umyka Zima, zła i chora,

Zaznasz w domo­stwie mym tego wie­czora

Wśród świe­żych pąków urody dziew­czę­cej.

Obej­rzyj wszyst­kie, lecz patrz naj­go­rę­cej

Na naj­god­niej­szą. Będzie mię­dzy nimi

I moja, choć jej nie rów­nam z innymi.

Pójdź.

do Sługi, dając mu papier

Chłop­cze, obie­gnij uro­czą Weronę,

Znajdź każdą tutaj spi­saną per­sonę

I nie miesz­ka­jąc², oświadcz wszyst­kim grzecz­nie,

Że ja i dom mój witamy ser­decz­nie.

Wycho­dzą Capu­let i Paris.

Sługa

Odna­leźć wszyst­kie spi­sane per­sony! A napi­sano tu, żeby szewc zaj­mo­wał się swym łok­ciem, kra­wiec kopy­tem, rybak pędz­lem, a malarz sie­ciami. Wysłano mnie, bym odna­lazł per­sony tu spi­sane, lecz ni­gdy nie dowiem się, co wypi­sała per­sona, która je tu spi­sała. Muszę zwró­cić się do uczo­nych w piśmie: – oto nad­cho­dzą w dobrej chwili.

Wcho­dzą BENVO­LIO i ROMEO.

Benvo­lio

Fraszka, czło­wieku, ogień w ogniu ginie;

Ból jeden mija, gdy drugi się zro­dzi;

Spoj­rzyj za sie­bie, zawrót głowy minie;

Stara cho­roba przy nowej prze­cho­dzi;

Nowa zaraza do oka wpusz­czona

Sprawi, że stary, zatę­chły jad skona.

Romeo

Listek bob­kowy dopo­maga świet­nie.

Benvo­lio

Na co pomaga?

Romeo

Na zła­many goleń.

Benvo­lio

Czyś ty osza­lał, Romeo?

Romeo

Nie. Wpa­dłem w gor­szy stan niźli sza­leń­stwo:

Sie­dzę w wię­zie­niu, pozba­wiony jadła,

Tor­tu­ro­wany, chło­stany. – Czło­wieku

Dobry, dobrego popo­łu­dnia życzę.

Sługa

I tobie, panie. Lecz czy umiesz czy­tać?

Romeo

Tak, los czy­tam z mojego nie­szczę­ścia.

Sługa

Tego mogłeś się nauczyć bez książki. Lecz pytam o to, czy możesz prze­czy­tać to, co widzisz.

Romeo

Tak, jeśli język ten znam i litery.

Sługa

Uczci­wie rze­kłeś; pozo­stań­cie z Bogiem.

Romeo

Cze­kaj, czło­wieku; umiem czy­tać.

Czyta.

„Signor Mar­tino z mał­żonką i cór­kami; hra­bia Anselme ze swymi uro­dzi­wymi sio­strami; pani wdowa po Vitru­viu; signor Pla­cen­tio ze swymi uro­czymi sio­strze­ni­cami; Mer­cu­tio i jego brat Valen­tino; mój stryj Capu­let z mał­żonką i cór­kami; moja piękna sio­strze­nica Rosa­lina; Livia; signor Valen­tino i jego kuzyn Tybalt; Lucio i wesoła Helena”.

Oddaje papier.

Piękne zgro­ma­dze­nie. Gdzie mają przy­być?

Sługa

Tam.

Romeo

Gdzie?

Sługa

Na wie­cze­rzę do naszego domu.

Romeo

Czy­jego domu?

Sługa

Mego pana.

Romeo

Powi­nie­nem był doprawdy wcze­śniej cię o to spy­tać.

Sługa

Powiem ci bez pyta­nia: pan mój to potężny i bogaty Capu­let, więc jeśli nie jeste­ście z domu Mon­te­kich, przy­bądź­cie, pro­szę, i wychyl­cie puchar wina. Niech się wam szczę­ści!

Wycho­dzi.

Benvo­lio

Na tej dorocz­nej uczcie Capu­leta

Wie­cze­rzać będzie piękna Rosa­lina –

Którą tak kochasz – a z nią wszyst­kie inne

Podziwu godne pięk­no­ści Werony.

Idź tam i okiem bez­stron­nym porów­naj

Jej lico z każ­dym innym, które wskażę.

Jeśli się uda, będzie odmie­niona,

Ujrzysz, że nie jest to łabędź, lecz wrona.

Romeo

Jeśli mych oczu spoj­rze­nie nabożne

Stwo­rzy fałsz taki, nie­chaj w ogniu tonie,

A że zato­pić oka w łzach nie można,

Nie­chaj na sto­sie jak here­tyk spło­nie!

Inna pięk­niej­sza? Słońce, które bie­gło,

Odkąd świat świa­tem, rów­nej nie dostrze­gło.

Benvo­lio

Fraszka! W twych oczach jej wdzięki waży­łeś,

Gdy ją jej samej w nich prze­ciw­sta­wi­łeś.

Lecz rzuć na owe szale krysz­ta­łowe

Ją, a naprze­ciw połóż liczko nowe,

Które ci pod­czas wie­cze­rzy tam wskażę;

I tę naj­lep­szą łatwo nim prze­ważę.

Romeo

Pójdę nie po to, bym wie­rzył w twe słowa,

Lecz by mą wiarę umoc­nić od nowa.

Wycho­dzą.Scena III

Scena III

Miej­sce to samo. Kom­nata w domu Capu­le­tów.

Wcho­dzą PANI CAPU­LET i PIA­STUNKA.

Pani Capu­let

Gdzie moja córka? Poproś ją tu, nia­niu.

Pia­stunka

Na me dzie­wic­two – mające lat tuzin –

Już ją woła­łam. Hej, jagniątko! Ptaszku!

Boże ucho­waj! – Gdzie ona jest? – Julio!

Wcho­dzi JULIA.

Julia

Co? Kto mnie woła?

Pia­stunka

Twoja matka.

Julia

Pani, tu jestem; czego sobie życzysz?

Pani Capu­let

Jest pewna sprawa, – nia­niu, wyjdź na chwilę,

Musimy w cztery oczy to omó­wić;

Nia­niu, wróć, gdyż coś sobie przy­po­mnia­łam;

Chcę, żebyś była przy naszej roz­mo­wie.

Wiesz, że ma córka wcho­dzi w wiek prze­śliczny?

Pia­stunka

Klnę się, że znam jej wiek, co do godziny.

Pani Capu­let

Nie skoń­czyła jesz­cze czter­na­stu lat.

Pia­stunka

Posta­wię w zakład czter­na­ście zębów – choć z żalem trzeba przy­znać, że mam ich tylko cztery – nie skoń­czyła jesz­cze czter­na­stu. Ile jesz­cze do Zie­lo­nych Świąt?

Pani Capu­let

Nieco wię­cej niż dwa tygo­dnie.

Pia­stunka

Czy mniej, czy wię­cej, lecz w jed­nym dniu roku,

W wigi­lię Świąt Zie­lo­nych skoń­czy latek

Czter­na­ście. Ona i Suzanna – Nie­chaj

Da Pan Bóg wszyst­kim duszom chrze­ści­jań­skim

Odpo­czy­wa­nie wieczne! – Były w rów­nym

Wieku; Suzanna jest teraz u Boga;

Za dobra była dla mnie – lecz, jak rze­kłam,

Nocą w wigi­lię Świąt Zie­lo­nych skoń­czy

Czter­na­ście. Pewne to jest, Matko Boża,

Dobrze pamię­tam. Od trzę­sie­nia ziemi

Rok jede­na­sty mija; odłą­czy­łam

Ją wtedy wła­śnie od piersi. – O, tego

To nie zapo­mnę ni­gdy; wła­śnie w dzień ten

Z wszyst­kich dni roku; bo natar­łam sobie

Cycek pio­łu­nem, sie­dząc na sło­neczku

Przy gołęb­niku, pod murem; pan z panią

Byli w Man­tui; – no, czy złą mam pamięć?

Ale, jak rze­kłam, kiedy to poczuło

Pio­łun na sutce i całą tę gorycz,

Jak nie zawrza­śnie. Zachwiał się gołęb­nik,

Nie było jed­nak z pew­no­ścią przy­czyny,

By dalej pod nim sie­dzieć.

Lat jede­na­ście od dnia tego prze­szło,

Bo stać umiała już, tak, na Krzyż Święty,

Umiała bie­gać i wędro­wać wkoło.

A o dzień wcze­śniej czoło sobie stłu­kła;

I wów­czas mąż mój – Panie, świeć nad jego

Duszą! A był to człek wielce ucieszny –

Pod­niósł to dziecko. „Na wznak padasz?” – mówi –

„Na wznak upad­niesz, gdy będziesz mądrzej­sza.

Nie­prawda, Jul­ciu?”. I, na me zba­wie­nie,

Śliczne bie­dac­two zaprze­stało pła­czu

I „Tak” odparło. Taki to żart wyszedł!

I choć­bym miała tysiąc lat żyć, ręczę,

Że nie zapo­mnę go. „Na wznak upad­niesz,

Jul­ciu?”, a mały ów, śliczny głup­ta­sek

„Tak” odparł.

Pani Capu­let

Dość już. Ucisz się już, pro­szę.

Pia­stunka

Tak, pani, – ale muszę śmiać się, kiedy

Przy­po­mnę sobie, że ten mały głup­tas

Zaprze­stał pła­czu i „Tak” odpo­wie­dział.

A prze­cież, ręczę, że miała na czole

Guza wiel­kiego jak kogu­cie jajo;

Ból był nie­mały i pła­kała gorzko.

„No” – mówi mąż mój – „na twarz padasz teraz;

Na wznak upad­niesz, gdy będziesz mądrzej­sza.

Czy nie tak, Jul­ciu?” A ona uci­chła

I „Tak” odparła.

Julia

I ty ucich­nij, nia­niu; zamilcz, bła­gam.

Pia­stunka

Milknę, skoń­czy­łam. Niech ci Bóg da zdro­wie!

Z tych wszyst­kich dzieci, które wykar­mi­łam,

Ty naj­pięk­niej­sza byłaś. Gdy­bym mogła

Ujrzeć wesele twe na wła­sne oczy;

Wię­cej nie pra­gnę.

Pani Capu­let

Ślub ten przed­mio­tem ma być tej roz­mowy;

Wesele! Wła­śnie tu przy­szłam, by mówić

O tym weselu. – Córko moja, Julio,

Powiedz, co sądzisz o swym zamąż­pój­ściu?

Julia

Że jest to zaszczyt, o któ­rym nie marzę.

Pia­stunka

Zaszczyt! Ach, gdy­bym nie była jedyną

Twą kar­mi­cielką, rze­kła­bym, że pew­nie

Takie mądro­ści wyssa­łaś wprost z cycka.

Pani Capu­let

Cóż, pomyśl teraz o swym zamąż­pój­ściu;

Tutaj w Wero­nie panny z dobrych domów,

Młod­sze niż jesteś ty, są już mat­kami,

A według mego obli­cze­nia byłam

Już matką twoją w wieku, w któ­rym panną

Ty jesteś. Tak więc, by rzec to pokrótce:

Waleczny Paris prosi o twą miłość.

Pia­stunka

Panienko, oto czło­wiek! A rów­nego

Świat nie zna! – Forma to żywa na posąg.

Pani Capu­let

To naj­wspa­nial­szy kwiat lata Werony.

Pia­stunka

Tak, tak, to kwiat jest; klnę się, kwiat nad kwiaty.

Pani Capu­let

Powiedz, czy możesz kochać tego pana?

Wie­czo­rem ujrzysz go u nas na uczcie.

Lico mło­dego Parisa odczy­taj

Jak księgę pió­rem piękna nakre­śloną.

Przy­patrz się rysom idą­cym w zawody,

By każdy wszyst­kim mógł dodać urody.

A co ta księga uro­cza ukryje,

Na mar­gi­ne­sie oczu wnet ożyje.

Miło­sna księga ta, kocha­nek prawy,

Wadę ma jedną, brak­nie jej oprawy.

Morze okrywa rybę, a uroda

W pięk­nej opra­wie piękna sobie doda.

Dzieło tym więk­szą okryje się chwałą,

Gdy treść wspa­niała ma szatę wspa­niałą.

Zostaw­szy twoim, ów mąż naj­pięk­niej­szy

Urodą swoją two­jej nie umniej­szy.

Pia­stunka

Powięk­szy. Baby przez męż­czyzn pęcz­nieją.

Pani Capu­let

Mów krótko: spełni Paris twe marze­nia?

Julia

Zoba­czę, jeśli dość na to patrze­nia,

Lecz nie zapusz­czę głę­biej oka mego,

Niż to wynika z nakazu two­jego.

Wcho­dzi Sługa.

Sługa

Pani, przy­byli już goście, wie­cze­rzę podają, cie­bie wołają, panienkę wzy­wają, pia­stunkę klną w kre­den­sie, a wszystko to w naj­więk­szym pośpie­chu. Muszę iść stąd, by poda­wać. Bła­gam was, panie, ruszaj­cie za mną bez zwłoki.

Pani Capu­let

Tak.

Wycho­dzi Sługa.

Julio, czeka hra­bia nie­cier­pliwy.

Pia­stunka

Szczę­śliwe noce niech da dzień szczę­śliwy.

Wycho­dzą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: