Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozbitek z "Cynthii" - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbitek z "Cynthii" - ebook

Rok 1870. Podczas wizyty u swojego przyjaciela, nauczyciela Malariusa, doktora Schwaryencronę uderza błyskotliwa inteligencja młodego Erika. Interesuje się nim i dowiaduje się, że chłopiec został dwanaście lat wcześniej adoptowany przez rybaka Herseboma, który wychowywał go razem z dwójką swoich dzieci. Niezwykły szczegół – Erik został podjęty z morza w kołysce przymocowanej do boi noszącej nazwę zaginionego statku – „Cynthia”.

Doktor zaproponował Erykowi kontynuowanie studiów w Sztokholmie i dyskretnie zajął się znalezieniem jego prawdziwej rodziny. Trzy lata później, teraz już jako zdolny student, Erik dowiaduje się, że nie jest synem norweskiego rybaka. Wybiera się z doktorem w podróż do Nowego Jorku i trafia na ślad niejakiego O’Donoghana, marynarza, który zdaje się znać tajemnicę zatonięcia „Cynthii”.

W wieku 22 lat Erik rozpoczyna studia medyczne i uzyskuje dyplom kapitana żeglugi wielkiej, co umożliwia mu zaokrętowanie na „Alasce”, którą rząd szwedzki wysyła na poszukiwanie odkrywcy Nordenskjölda. Rzeczywiście, dowiedział się, że O’Donoghan także bierze udział w tamtej ekspedycji.

Kłopotliwy pasażer nazywający się Tudor Brown próbuje zniweczyć projekt, a statek osiada na rafie u wybrzeży Bretanii. Erik, który został kapitanem statku po samobójstwie dowódcy, kazał podnieść i naprawić „Alaskę”; teraz musi dotrzeć do Przejścia Północno-Zachodniego, zanim nastanie zima. W końcu znajduje statek Nordenskjölda, ale po poszukiwanym świadku nie ma śladu.

W rzeczywistości Brown uprowadził marynarza na swój jacht; rozpoczyna się pościg, w którym Erik taranuje i zatapia statek przeciwnika. Na barierze lodowej O’Donoghan zostaje zabity przez Browna w chwili, gdy wreszcie ma zamiar przemówić; morderca sam zostaje zastrzelony przez Herseboma. Erik przyprowadza „Alaskę” do Sztokholmu i wydaje się, że stracił wszelką nadzieję na odnalezienie swojego pochodzenia. Ale szczęście mu sprzyja: jego historia, opublikowana w europejskich gazetach, przyciąga uwagę pana Durriena, który poznał młodego człowieka we Francji. Rozpoznaje w nim swojego wnuka, który zaginął w zatonięciu „Cynthii” dwie dekady wcześniej. Erik odnajduje w Paryżu swoją prawdziwą matkę, dowiaduje się, że jest obywatelem Francji, a jego ojciec został zamordowany i okradziony przez Browna, swojego wspólnika. Rozumiemy teraz determinację Browna, by jedyny spadkobierca zniknął.

Po powrocie do swojej posiadłości Eryk, teraz bogaty, nie zapomni o swojej pierwszej rodzinie i obsypie ją swoją hojnością; wkrótce poślubi Vandę, córkę swoich przybranych rodziców.

2023 Rozbitek z "Cynthii"

Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn; redakcja Marzena Kwietniewska-Talarczyk; ilustracje George Roux (zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydania francuskiego; [wstęp Krzysztof Czubaszek]; skład Andrzej Zydorczak

Wydanie I [w tej serii]

Ruda Śląska: Wydawca: JAMAKASZ Andrzej Zydorczak

Inowrocław: druk i oprawa TOTEM.com.pl Sp. z o.o.

1 t. 260,[9] s.; [19] ilustracji cz.-b., 6 kart tablicowych kolorowych; 21,5×15,5 cm

([seria:] „Biblioteka Andrzeja”, Tom 103; Patron serii „Biblioteka Andrzeja”: Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a

Nakład: 200 egz. numerowanych

 

ISBN 978-83-66980-85-3,  oprawa tekturowa lakierowana

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66980-87-7
Rozmiar pliku: 6,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Rozbitek z „Cynthii” to pierwsza i jedyna powieść tandemu Verne–Laurie, w której ten drugi autor figuruje na okładce. W dwóch poprzednich (Pięćset milionów begum i Gwiazda Południa) został pominięty, między innymi dlatego, że wkład Juliusza Verne’a w ich opracowanie, na podstawie wyjściowego materiału dostarczonego przez Andrégo Laurie, był znaczny. Natomiast w przypadku ich trzeciej wspólnej książki Czarodziej z Nantes ograniczył się jedynie do jej gruntownego przeredagowania.

Powieść w duchu Przygód kapitana Hatterasa, której ostatnie szlify nadał autor „Niezwykłych Podróży”, napisał młodszy o szesnaście lat były komunard, zesłaniec, pisarz, tłumacz i dziennikarz Paschal Grousset (1844-1909). Używał on wielu pseudonimów, a André Laurie był jednym z nich. Z Juliuszem Verne’em poznał się dzięki Jules’owi Hetzelowi, w którego wydawnictwie publikował swe utwory, gdy po ucieczce z katorgi w Nowej Kaledonii osiadł w Londynie.

Niewielkie objętościowo dzieło Lauriego i Verne’a drukowane było w odcinkach na łamach „Magasin d’Éducation et Récréation” od 1 stycznia do 15 listopada 1885 roku i zaraz po zakończeniu serialu prasowego trafiło do rąk czytelników w formie książki, ozdobionej ilustracjami George’a Roux. Tom ten nie zaliczał się do serii „Niezwykłe Podróże”.

Po polsku Rozbitek z „Cynthii” ukazał się do tej pory dwa razy. Co ciekawe oba wydania, choć w różnych przekładach, pojawiły się równolegle w tym samym 1990 r. Tłumaczenie Aleksandry Mańki-Chmury wyszło w Wydawnictwie „Śląsk”, zaś Izabelli Rogozińskiej w warszawskiej Spółce Wydawniczo-Księgarskiej.

dr Krzysztof Czubaszek

prezes Prezes Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’aRozdział I

Przyjaciel pana Malariusa

Ani w Europie, ani nigdzie indziej nie ma przypuszczalnie uczonego, którego oblicze byłoby bardziej znane publicznie aniżeli twarz doktora Schwaryencrony1 ze Sztokholmu; jego portret, drukowany przez sprzedawców, widnieje pod znakiem fabrycznym należącego doń przedsiębiorstwa na milionach butelek zamkniętych zielonym lakiem i docierających do najdalszych krańców globu.

Prawdomówność każe napisać, że te butelki zawierają wyłącznie olej z wątroby dorsza, ceniony, a nawet dobroczynny lek, przynoszący mieszkańcom Norwegii każdego roku zysk w kwocie mającej od siedmiu do ośmiu cyfr, podawanej w kroner2, czyli „koronach”, z których każda odpowiada wartości jednego franka3 trzydziestu dziewięciu centymów.

Dawniej wytwarzaniem oleju zajmowali się rybacy. Dziś sposoby jego pozyskiwania są bardziej naukowe, a księciem tej szczególnej branży jest właśnie doktor Schwaryencrona.

Nie ma nikogo, kto nie rozpoznałby tej spiczastej brody, tej pary okularów, tego haczykowatego nosa i tej czapki ze skóry wydry. Grawiura4 portretu może i nie jest najlepsza, ale na pewno cechuje ją uderzające podobieństwo do doktora. Dowodem tego jest wydarzenie, do jakiego doszło pewnego dnia w szkole podstawowej w Noroë5 na zachodnim wybrzeżu Norwegii, kilka lig6 od Bergen7.

Właśnie wybiła godzina druga po południu. Uczniowie w dużej klasie z pokrytą piaskiem podłogą – dziewczynki siedziały po lewej stronie, a chłopcy po prawej – śledzili na czarnej tablicy wywody pewnej teorii przedstawianej im przez nauczyciela, pana Malariusa, gdy nagle drzwi się otworzyły i na progu ukazała się futrzana pelisa8, futrzane buty, futrzane rękawiczki oraz czapka ze skóry wydry.

Uczniowie natychmiast wstali z szacunkiem, jak nakazuje grzeczność, gdy do klasy wchodzi gość. Żaden z nich nigdy wcześniej nie spotkał przybysza. Wszyscy jednak szeptali, gdy tylko go zobaczyli:

– Pan doktor Schwaryencrona!

Tak wielkie było jego podobieństwo do portretu wyrytego na butelkach!

Trzeba powiedzieć, że owe butelki mniej lub bardziej stale tkwiły przed oczami uczniów pana Malariusa, a to dlatego, że jedna z głównych fabryk doktora znajdowała się właśnie w Noroë. Prawdą jest jednak i to, że już od wielu lat ten uczony człowiek nie postawił nogi w okolicy, a zatem żadne z dzieci przed tym dniem nie mogło się pochwalić, iż widziało go jako osobę z krwi i kości.

Czymś zupełnie innym była wyobraźnia. O doktorze Schwaryencronie dużo mówiono w Noroë podczas wieczornych pogawędek. Uszy muszą go często piec, jeżeli ludowy przesąd ma w tym przypadku choćby najmniejsze uzasadnienie.

W każdym razie ta powszechna i natychmiastowa rozpoznawalność oznaczała rzeczywisty triumf nieznanego autora portretu, triumf, którym ten skromny artysta miał pełne prawo się chlubić i którego mógłby mu zazdrościć niejeden modny fotograf.

Tak, były tam bez cienia wątpliwości spiczasta broda, para okularów, haczykowaty nos i czapka ze skóry wydry należące do słynnego uczonego. Niemożliwy był jakikolwiek błąd czy pomylenie go z kimś. Wszyscy uczniowie pana Malariusa włożyliby za to ręce do ognia.

Zaskoczyło ich, a nawet nieco rozczarowało spostrzeżenie, że doktor był człowiekiem o rozmiarach często spotykanych, przeciętnych, a nie olbrzymem, jak raczej go sobie wyobrażali. Czyż tak znakomity naukowiec mógł się zadowolić wzrostem wynoszącym pięć stóp i trzy cale9? Jego szpakowata głowa ledwo sięgała do ramienia pana Malariusa, a przecież wiek pochylił już nauczyciela. Pan Malarius był wszakże znacznie chudszy od lekarza, przez co sprawiał wrażenie dwakroć wyższego. Luźny brązowy płaszcz, który od długiego noszenia nabrał zielonkawego odcienia, powiewał na nim niby flaga na maszcie. Nosił krótkie bryczesy i buty zapinane na sprzączki, a spod czarnej jedwabnej czapki wystawało mu kilka kosmyków siwych włosów. Z jego różowej i uśmiechniętej twarzy biła niezmierna łagodność. Także i on nosił okulary, lecz wzrok nie przeszywał przez nie jak u doktora, a niebieskie oczy zdawały się przyglądać wszystkiemu z nieskończoną życzliwością.

Żaden z uczniów nie pamiętał, aby pan Malarius kiedykolwiek go ukarał. Nie wynikało stąd jednak, że go nie szanowali, był na to zbyt mocno kochany. Miał niezwykle dobre serce, i wszyscy go z tego doskonale znali! W Noroë wiedziano powszechnie, że w młodości zdał błyskotliwie różne egzaminy i że mógłby osiągać także kolejne stopnie naukowe, stać się osobą nazywaną herr professor na wielkim uniwersytecie, zdobywać zaszczyty i majątek. Miał jednak siostrę, biedną Kristinę, nieustannie chorującą i cierpiącą, a ponieważ za nic w świecie nie chciałaby opuścić swojej wsi, ponieważ bała się miasta i lękała się, że w nim umrze, pan Malarius bardzo spokojnie złożył siebie w ofierze. Objął ciężkie i skromne obowiązki nauczyciela w szkole. Kiedy zaś po dwudziestu latach Kristina odeszła, błogosławiąc go, pan Malarius, przyzwyczajony do swojego nieznanego nikomu życia, nie pomyślał nawet o rozpoczęciu innego. Pochłonięty swoją pracą, nie pamiętając, aby jej owocami dzielić się ze światem, niezmierną przyjemność czerpał z bycia wzorowym nauczycielem, z uczenia w najlepiej prowadzonej szkole w kraju, a zwłaszcza z wykraczania poza program edukacji podstawowej, aby udzielać lekcji na poziomie znacznie wyższym. Uwielbiał zachęcać swoich najlepszych uczniów do zdobywania wiedzy, wtajemniczać ich w nauki ścisłe, w literaturę starożytną i współczesną, w to wszystko, co zwykle jest przywilejem klasy ludzi bogatych lub zamożnych, a nie rybaków i chłopów.

„Dlaczego to, co jest dobre dla jednych, nie ma być dobre i dla innych? Biedni ludzie nie cieszą się wszystkimi radościami tego padołu łez, ale dlaczego należy odmawiać im tych płynących ze znajomości Homera i Szekspira, z poznawania nazwy gwiazdy, która prowadzi ich przez oceany albo rośliny, po której stąpają na ziemi! Bardzo wcześnie rozpoczynana praca ściśnie ich za gardło i przygniecie do bruzd roli! Niech przynajmniej w dzieciństwie napiją się z tych czystych źródeł i wezmą udział we wspólnym dziedzictwie ludzkości!”.

W niejednym kraju taki pogląd zostałby uznany za nierozważny, mogący obrzydzić maluczkim skromność ich losu i zachęcić do awanturnictwa. Lecz w Norwegii nikt nawet nie myśli żywić takich trosk. Patriarchalna łagodność charakterów, oddalenie od miast, pracowitość bardzo nielicznej ludności zdają się usuwać wszelkie niebezpieczeństwa płynące z tego rodzaju praktyk. Stąd też dochodzi do nich częściej, niż mogłoby się wydawać. Nigdzie indziej nie są one równie daleko idące, tak w najbiedniejszych szkołach wiejskich, jak i w średnich. Półwysep Skandynawski może właśnie dlatego szczycić się tym, że edukacja daje na nim, proporcjonalnie do liczby ludności, więcej uczonych i wybitnych ludzi wszelkiego rodzaju aniżeli jakakolwiek inna część Europy. Podróżujących po nim nieustannie uderza kontrast pomiędzy na wpół dziką przyrodą a fabrykami i dziełami sztuki, które wskazują na cywilizację wielce wyrafinowaną.

Ale może już czas, aby powrócić do doktora Schwaryencrony, którego zostawiliśmy na progu szkoły w Noroë.

Uczniowie szybko go rozpoznali, choć nigdy nie widzieli go na żywo, lecz inaczej było z ich nauczycielem, chociaż gościa znał od dawna.

– Dzień dobry, mój drogi Malariusie! – zawołał doktor serdecznie, zbliżając się z wyciągniętą dłonią do prowadzącego szkołę.

– Witam szanownego pana – odpowiedział nauczyciel, lekko oszołomiony, trochę onieśmielony, jak wszyscy samotnicy, i zaskoczony w połowie prowadzonego wywodu… – Proszę mi wybaczyć, że zapytam, kogo mam zaszczyt…?

– Co takiego?! Czyżbym się aż tak mocno zmienił od czasów, kiedy biegaliśmy razem po śniegu i paliliśmy w Christianii10 bardzo długie fajki? Czyżbyś zapomniał o bursie Kraussa i czy naprawdę muszę przywoływać, że byłem twoim towarzyszem i przyjacielem?

– Schwaryencrona…! – zawołał pan Malarius. – Czy to możliwe? To rzeczywiście ty…? Czy to pan, doktorze?

– Och, proszę cię, dość tych ceregieli…! Czyż nie jestem twoim starym Roffem, jak ty zawsze będziesz moim dzielnym Olafem, najlepszym, najmilszym przyjacielem, jakiego miałem w młodości? Tak, wiem dobrze, że czas leci i przez trzydzieści lat obaj troszeczkę się zmieniliśmy…! Ale serca nadal mamy młode, prawda? Czy nie znajdzie się w nim zawsze odrobina miejsca dla tych, których nauczyliśmy się kochać, gdy mając po dwadzieścia lat przy jednym stole jedliśmy suchy chleb?

Doktor roześmiał się przy tym i ścisnął obie dłonie pana Malariusa, który ze swej strony miał oczy wilgotne od łez.

– Drogi przyjacielu, mój dobry, doskonały doktorze! Nie zostaniemy tu. Dam wolne tym wszystkim łobuzom, którzy z pewnością nie będą się o to gniewać, i pójdziemy do mojego domu…

– Skądże znowu – sprzeciwił się doktor i obrócił się do uczniów, którzy z wielką ciekawością śledzili szczegóły tej sceny. – Nie powinienem ani przeszkadzać ci w pracy, ani zakłócać toku nauki tej znakomitej młodzieży…! Jeśli chcesz sprawić mi wielką przyjemność, to pozwól, że usiądę tu obok ciebie, a ty wrócisz do lekcji…

– Chętnie – zgodził się pan Malarius – lecz, prawdę mówiąc, trudno mi będzie mieć znowu zapał do wykładania geometrii, a jeszcze skoro dałem już wolne tymi dzieciom, sumienie nie pozwala mi cofnąć danego słowa…! Można jednak wybrnąć z tego w inny sposób. Polega on na tym, że doktor Schwaryencrona raczy uczynić zaszczyt moim uczniom i będzie ich przepytywał z tego, czego się nauczyli, a potem pozwoli im pomknąć do domu…!

– Doskonały pomysł…! Zgoda…! Oto stałem się wizytatorem! – rzekł doktor, po czym usiadłszy na krześle nauczyciela i odwróciwszy się do całej klasy, zapytał: – Powiedzcie, kto tu jest najlepszym uczniem.

– Erik Hersebom! – odpowiedziało mu bez wahania jakieś pięćdziesiąt młodzieńczych głosów.

– Aha, Erik Hersebom…? No dobrze, Eriku Hersebom, czy możesz tu podejść?

W pierwszej ławce wstał chłopiec mający około dwunastu lat i podszedł do biurka na podwyższeniu. Był dzieckiem poważnym i skupionym, którego myśląca twarz i duże oczy o głębokimi spojrzeniu wszędzie zwracałyby uwagę, lecz szczególnie przyciągały wzrok pośród otaczających go jasnowłosych główek. Podczas gdy wszyscy koledzy i koleżanki chłopca mieli włosy barwy lnu, różowe cery, a oczy zielone lub niebieskie, on miał włosy ciemnobrązowe, tak samo jak oczy, a skórę twarzy śniadą. Nie miał wydatnych kości policzkowych, krótkiego nosa ani potężnej budowy ciała dzieci ze Skandynawii. Mówiąc krótko, odróżniał się wyglądem od owej jakże odrębnej i jak wyraźnie rozpoznawalnej rasy, do której należeli jego szkolni koledzy.

Podobnie jak oni nosił ubranie z prostego wiejskiego sukna, na modłę chłopów z prowincji Bergen, ale szlachetność, delikatność jego głowy, noszonej na smukłej i eleganckiej szyi, wrodzony wdzięk ruchów i postawy razem wzięte wskazywały na jakby obce pochodzenie. Te osobliwe cechy musiałby od razu zauważyć każdy fizjolog, podobnie jak spostrzegł je doktor Schwaryencrona. Teraz jednak nie miał powodu, by się nad nimi rozwodzić. Dlatego przystąpił jedynie do pełnienia przyjętych obowiązków egzaminatora.

– Od czego zaczniemy? Może od gramatyki? – zapytał chłopca.

– Słucham pilnie pana doktora – odpowiedział skromnie Erik.

Doktor zadał mu dwa bardzo proste pytania i z zaskoczeniem wysłuchał prawidłowej odpowiedzi dotyczącej nie tylko języka szwedzkiego, ale także francuskiego i angielskiego. Wynikało to ze zwyczaju wpojonego uczniom przez pana Malariusa, który twierdził, że nauka trzech języków naraz jest niemal tak samo łatwa jak jednego.

– Czyli uczysz ich francuskiego i angielskiego? – zapytał doktor swojego przyjaciela.

– Dlaczego by nie, i jeszcze z elementami greki i łaciny… Nie dostrzegam krzywdy, jaką może im to wyrządzić.

– Ja także nie – odparł ze śmiechem doktor.

I otworzył na chybił trafił tom Cycerona11, z którego Erik Hersebom bardzo dobrze przetłumaczył niektóre zdania.

Fragment ten dotyczył cykuty12 wypitej przez Sokratesa. Pan Malarius poprosił doktora, aby zapytał, do jakiej rodziny należy ta roślina. Erik bez chwili wahania oświadczył, że do rodziny baldaszkowatych13, podrodziny Apioidaea14, i podał wszystkie cechy charakterystyczne tej rośliny.

Po botanice nastąpiło przejście do geometrii. Posługując się wyrażeniami naukowymi, Erik bardzo dobrze przedstawił twierdzenie dotyczące sumy kątów trójkąta.

Doktor popadał w coraz to większe zdumienie.

– Porozmawiajmy trochę o geografii – ciągnął przepytywanie. – Jakie morze graniczy od północy ze Skandynawią, Rosją i Syberią?

– Arktyczny Ocean Lodowaty.

– A jak nazywają się morza, z którymi ten ocean ma połączenie?

– Atlantyk na zachodzie i Pacyfik na wschodzie.

– Czy zechciałbyś wymienić dwa lub trzy ważne porty leżące nad Pacyfikiem?

– Wymienię Jokohamę w Japonii, Melbourne w Australii, San Francisco w stanie Kalifornia.

– No dobrze, ponieważ Ocean Lodowaty ma połączenie z jednej strony z Atlantykiem, który obmywa nasze wybrzeża, a z drugiej z Pacyfikiem, to czy nie uważasz, że najkrótsza droga do Jokohamy czy San Francisco wiedzie właśnie przez to arktyczne morze?

– Z pewnością, proszę pana – odpowiedział Erik – ta droga byłaby najkrótsza, gdyby tylko była dostępna. Dotychczas wszakże wszystkich żeglarzy, którzy próbowali podążać tym szlakiem, zatrzymywały lody, i musieli odstępować z takiej próby, jeśli przedtem nie spotkała ich śmierć.

– Mówisz więc, że podjęto wiele prób odkrycia Przejścia Północno-Wschodniego?

– Około pięćdziesięciu w ciągu ostatnich trzech wieków, i zawsze nadaremno.

– Czy mógłbyś mi wymienić niektóre z tych wypraw?

– Pierwszą wysłano w 1523 roku pod kierunkiem Sebastiana Cabota15. Składała się z trzech okrętów pod dowództwem nieszczęsnego sir Hugh Willoughby’ego16, który wraz z całą załogą zginął w Laponii. Jednemu z jego poruczników, Chancellorowi17, szczęście początkowo bardziej sprzyjało, i zdołał on wytyczyć bezpośrednią drogę przez morza arktyczne między kanałem La Manche a Rosją. Ale i jego przy drugiej próbie miało czekać rozbicie statku i śmierć. Wysłany w jego poszukiwaniu kapitan Stephen Borough18 zdołał przekroczyć cieśninę19 oddzielającą Nową Ziemię20 od Wyspy Wajgacz21 i wpłynąć na Morze Karskie22; lody i mgła uniemożliwiły mu jednak dalszą podróż… Nie powiodły się również dwie wyprawy podjęte w roku 158023. Do nowych poszukiwań piętnaście lat później powrócili jednak Holendrzy, którzy urządzili trzy kolejne wyprawy pod dowództwem Barentsa24, mające za cel odnalezienie Przejścia Północno-Wschodniego. W 1596 roku Barents zginął w lodach Nowej Ziemi… Dziesięć lat później Henry Hudson25, wysłany przez Holenderską Kompanię Wschodnioindyjską26, również poniósł klęskę podczas trzech kolejnych wypraw… Duńczycy nie mieli więcej szczęścia w roku 1653…27 W 1676 kapitan John Wood28 również poniósł klęskę… Po tym czasie przedsięwzięcie zostało uznane za niemożliwe do przeprowadzenia, a wszystkie potęgi morskie je porzuciły.

– Czy od tej pory nie zostało nigdy podjęte?

– Podjęła je Rosja, ogromnie zainteresowana, podobnie zresztą jak wszystkie państwa północne, odnalezieniem bezpośredniej drogi morskiej między swoimi wybrzeżami a Syberią. W ciągu jednego stulecia wysłała nie mniej niż osiemnaście kolejnych wypraw mających prowadzić badania Nowej Ziemi, Morza Karskiego oraz wschodnich i zachodnich brzegów Syberii. Wyprawy te zaowocowały wprawdzie lepszym poznaniem owych obszarów, lecz doszły do wniosku, że niemożliwe jest wytyczenie ciągłego przejścia przez wielkie morze arktyczne. Akademik von Baer29, który dokonał ostatniej próby takiej przygody w 1837 roku, po tych admirała Lütkego30 i Pachtusowa31, oświadczył, że ocean ten jest jedynie „zwykłym polem lodowym”, dla statków równie nieprzejezdnym jak kontynent.

– A zatem należy wyrzec się na zawsze wytyczenia Przejścia Północno-Wschodniego?

– Przynajmniej taki właśnie wniosek zdaje się wynikać z owych licznych i zawsze daremnych prób. Krążą jednak słuchy, że nasz wielki podróżnik Nordenskiöld32 myśli o wznowieniu tego przedsięwzięcia, do którego przygotował się poprzez krótsze wyprawy na morza arktyczne. Jeśli tak jest naprawdę, to podobną próbę uznaje za wykonalną. A skoro tak uważa ktoś równie dobrze znający się na sprawie, to jego przekonanie należy traktować poważnie.

Doktor Schwaryencrona zadawał tyle pytań o Przejście Północno-Wschodnie, ponieważ należał do osób najbardziej podziwiających Nordenskiölda. Dlatego był zachwycony ścisłością odpowiedzi. Skupił wyrażający najwyższe zainteresowanie wzrok na Eriku Hersebomie.

– Moje dziecko, gdzieś się nauczył tych wszystkich rzeczy? – zapytał go po dłuższym milczeniu.

– Tutaj, panie doktorze – odpowiedział zaskoczony tym pytaniem Erik.

– I nigdy nie chodziłeś do żadnej innej szkoły?

– Na pewno nie.

– Pan Malarius ma pełne prawo być z ciebie dumny! – powiedział doktor, odwracając się ponownie do nauczyciela.

– Jestem ogromnie zadowolony z Erika – stwierdził ten. – Jest moim uczniem od prawie ośmiu lat, bo zaczął, gdy był bardzo mały, i zawsze był najlepszy w swojej klasie.

Lekarz na nowo popadł w milczenie. Przenikliwy wzrok miał nadal z osobliwą mocą utkwiony w Eriku. Sprawiał wrażenie, że stara się osiągnąć rozwiązanie problemu, o którym nie chciał mówić na głos.

– Nie dałoby się lepiej odpowiedzieć na moje pytania i sądzę, że zadawanie dalszych jest niepotrzebne! Nie będę opóźniał waszego zwolnienia do domu, drogie dzieci, a ponieważ pan Malarius się na to zgadza, na dzisiaj kończymy.

Na te słowa nauczyciel klasnął w dłonie. Wszyscy uczniowie wstali jednocześnie, wzięli swoje książki i na wolnej przestrzeni przed ławkami ustawili się w czterech rzędach.

Pan Malarius klasnął po raz drugi. Kolumna wyruszyła marszem i z iście wojskowym porządkiem opuściła klasę.

Wydano trzeci znak, a cała szkoła, łamiąc szeregi, rozbiegła się z radosnymi okrzykami. W kilka chwil rozproszyła się na brzegach błękitnych wód północnych, odbijających kryte darnią dachy Noroë.

1 Schwaryencrona – być może przekręcona pisownia szwedzkiego słowa Sverigekrona, korona szwedzka.

2 Kroner (szwedzki, norweski) – u J. Verne’a kroners (-er to końcówka liczby mnogiej w języku szwedzkim, jak -s we francuskim), jednostka monetarna obowiązująca w Szwecji, Norwegii i Danii od roku 1875, po zawiązaniu przez te państwa Skandynawskiej Unii Monetarnej.

3 Frank – jednostka monetarna Francji używana w latach 1795-1999, dzielił się na 100 centymów.

4 Grawiura – rycina odbita z płyty metalowej.

5 Noroë – nie ma takiej miejscowości w okolicach Bergen, może chodzi o Nordvik, małą osadę leżącą 15 km na południe od Bergen, nad Lysefjorden, ze szkołą istniejącą od roku 1750, albo o osadę Nordås, 7 km na południe od Bergen, nad fiordem Nordåsvannet, ze szkołą Søråshøgda.

6 Liga (fr. lieue) – dawna francuska miara odległości, po wprowadzeniu miar metrycznych uznana za odpowiednik 4 km.

7 Bergen – miasto w południowo-zachodniej Norwegii, nad Morzem Norweskim, do połowy XIX wieku główny port i ośrodek miejski Norwegii, od roku 1217 stolica, obecnie drugie pod względem wielkości miasto Norwegii.

8 Pelisa – dawniej nazwa zimowego płaszcza podbitego futrem, głównie damskiego.

9 Stopy i cale to dawne miary długości, stosowane przed wprowadzeniem systemu metrycznego w 1795, używane także później; jedna stopa francuska wynosiła 0,3248 m, a jeden cal 27,1 mm, czyli doktor miał ok. 170,5 cm wzrostu.

10 Christiania – w latach 1674-1877 nazwa Oslo, stolicy Norwegii, na cześć króla Danii Chrystiana IV, w latach 1877-1924 nazwę tę zapisywano „Kristiania”.

11 Marek Tuliusz Cyceron (106-43 p.n.e.) – polityk, pisarz i najwybitniejszy mówca rzymski, jeden z mistrzów klasycznej łaciny.

12 Cykuta – trucizna używana głównie w starożytności, otrzymywana z różnych roślin, najczęściej szaleju jadowitego i szczwołu plamistego, porażająca układ oddechowy, w 399 roku p.n.e. na jej wypicie został skazany grecki filozof Sokrates (469-399), oskarżony o bezbożność.

13 Baldaszkowate (Apiaceae) – selerowate, rodzina bylin i krzewów z rzędu selerowców, ok. 3700 gatunków rosnących głównie w strefie umiarkowanej całego świata, najbardziej znane to warzywa koper i seler.

14 Apioidaea – podrodzina rodziny selerowatych, należą do niej szalej jadowity i seler zwyczajny.

15 Sebastiano Cabot (ok. 1476-ok. 1557) – u J. Verne’a: François-Sébastien Cabot; włoski żeglarz, brał udział w wyprawach ojca, działającego dla Anglii Johna Cabota, w roku 1505 na zlecenie króla Anglii Henryka VII szukał drogi do Azji na północ od Ameryki, potem służył Hiszpanii, w 1551 stanął na czele angielskiej Kompanii Moskiewskiej, na jej zlecenie zorganizował wyprawę mającą na celu odnalezienie Przejścia Północno-Wschodniego, sam w niej nie uczestniczył; w podanym roku 1523 służył Hiszpanii i złożył potajemnie ofertę Wenecji poszukania drogi do Chin, ale Przejściem Północno-Zachodnim, pomyłka zamiast roku 1553.

16 Hugh Willoughby (?-1554) – angielski wojskowy i żeglarz, w roku 1553 dowódca wyprawy mającej odnaleźć Przejście Północno-Zachodnie, podczas sztormu na północ od Skandynawii jego trzy statki zostały rozdzielone, statek Willoughby’ego, „Bona Esperanza”, dotarł w pobliże archipelagu Nowa Ziemia, ale nie zdołał na nim wylądować; w drodze powrotnej utknął w lodach przy wybrzeżu półwyspu Kola, cała załoga zginęła podczas srogiej zimy.

17 Richard Chancellor (?-1556) – angielski żeglarz i odkrywca, w wyprawie Willoughby’ego jego zastępca i główny nawigator, po rozdzieleniu przez sztorm jego statek „Edward Bonaventure” znalazł wejście na Morze Białe, wylądował w pobliżu późniejszego Archangielska, skąd na zaproszenie cara Iwana Groźnego udał się do Moskwy; po powrocie do Anglii wysłany z nową wyprawą na Morze Białe, zginął w drodze powrotnej.

18 Stephen Borough (1525-1584) – angielski żeglarz i odkrywca, uczestnik wyprawie Willoughby’ego, w roku 1556 stanął na czele wyprawy Kompanii Moskiewskiej mającej znaleźć Przejście Północno-Wschodnie, dotarł do cieśniny Karskie Wrota, zmuszony do zawrócenia; pierwszy sporządził mapy Morza Białego.

19 Mowa o cieśninie Karskie Wrota, między Nową Ziemią i Wajgaczem, łączy Morze Karskie z Morzem Barentsa.

20 Nowa Ziemia – archipelag na Oceanie Arktycznym, u północnych wybrzeżach Rosji, na granicy Europy i Azji.

21 Wajgacz – wyspa na Oceanie Arktycznym, między północnymi wybrzeżami Rosji a archipelagiem Nowa Ziemia.

22 Morze Karskie – część Oceanu Arktycznego pomiędzy Nową Ziemią, Syberią i archipelagami Ziemi Franciszka Józefa i Ziemi Północnej.

23 Chodzi o wyprawy angielskie pod dowództwem Arthura Peta, który dotarł do Wajgacza i odkrył cieśninę Jugorskij Szar między tą wyspą a lądem stałym, oraz Charlesa Jackmana, która zaginęła.

24 Willem Barents (ok. 1550-1597) – holenderski żeglarz i odkrywca, poprowadził trzy wyprawy mające odnaleźć Przejście Północno-Wschodnie(1594, 1595 i 1596); podczas pierwszej dotarł do Nowej Ziemi, podczas trzeciej odkrył Spitsbergen, próbował opłynąć Nową Ziemię od północy, zatrzymany przez lody, przezimował na jej wybrzeżu z całą załogą; zmarł w drodze powrotnej 20 czerwca 1597 roku, a nie 1596 i na łodzi, którą płynął, a nie w lodach.

25 Henry Hudson (ok. 1565-1611) – angielski żeglarz i odkrywca, w roku 1607 i 1608 podczas wysłanych przez Kompanię Moskiewską wypraw na wschód odkrył Wyspę Niedźwiedzią, dotarł do Nowej Ziemi, następne jego wyprawy poszukiwały Przejścia Północno-Zachodniego, dokonał wielu odkryć.

26 Holenderska Kompania Wschodnioindyjska – spółka handlowa założona w roku 1602 przez Republikę Zjednoczonych Prowincji, miała monopol na zakładanie kolonii w Azji i handel z nimi, rozwiązana w 1798, w roku 1609 wysłała Hudsona na poszukiwanie Przejścia Północno-Zachodniego, ten jednak zamiast na wschód, udał się na zachód.

27 Wyprawa handlowa wysłana przez Duńską Północną Kompanię Handlową; dotarła do Nowej Ziemi, opisana w wydanej w roku 1671 książce jej uczestnika, Francuza Pierre’a Martina de La Martinière.

28 John Wood (?-1682) – angielski żeglarz, kapitan statku „Speedwell”, w roku 1676 wysłany przez Karola II na poszukiwanie Przejścia Północno-Wschodniego, rozbił się u wybrzeży Nowej Ziemi, zdołał wrócić do Anglii.

29 Karl Ernst von Baer (1792-1876) – u J. Verne’a: Van Baër; rosyjski przyrodnik, embriolog, członek Petersburskiej Akademii Nauk, w 1837 prowadził na Nowej Ziemi badania wiecznej zmarzliny i roślinności, autor wielu prac naukowych.

30 Fiodor (Friedrich) Lütke (1797-1882) – rosyjski geograf, żeglarz, w latach 1821-1824 prowadził badania wybrzeży Nowej Ziemi, Morza Barentsa i Morza Białego, w latach 1826-1829 podczas wyprawy dookoła świata odkrył Karoliny.

31 Piotr Pachtusow (1800-1835) – rosyjski żeglarz, odkrywca, w roku 1832 i 1835 prowadził badania geodezyjne i meteorologiczne Nowej Ziemi, zimował na niej, twórca map tego archipelagu.

32 Nils Adolf Erik Nordenskiöld (1832-1901) – u J. Verne’a: Nordenskiold; fiński geolog i badacz polarny szwedzkiego pochodzenia, profesor uniwersytetu w Sztokholmie; w roku 1858 i 1861 badał Spitsbergen, w latach 1870-1873 Grenlandię, później Arktykę, w 1878-1879 jako pierwszy pokonał na statku parowym Przejście Północno-Wschodnie.Rozdział III

Przemyślenia maaster Herseboma

Następnego ranka doktor Schwaryencrona, przeprowadziwszy dokładną inspekcję swej fabryki, kończył śniadanie jedzone z jej kierownikiem, gdy zobaczył wchodzącą postać, w której rozpoznał maaster Herseboma, choć nie od razu i z pewnym trudem. Przybysz odziany w świąteczne ubranie składające się z dużej haftowanej kamizelki i podbitego futrem surduta i wysokiego cylindra bardzo różnił się wyglądem od rybaka w roboczej kurtce. Tym jednak, co najbardziej go zmieniło, był smutny i pełen pokory wyraz twarzy. Oczy miał zaczerwienione i sprawiał wrażenie, jakby nie przespał nocy.

Rzeczywiście tak było. Maaster Hersebom, który do tego dnia nie odczuwał nigdy najmniejszych wyrzutów sumienia, miał właśnie za sobą kilka bardzo smutnych godzin spędzonych na skórzanym materacu! Nad ranem podzielił się kilkoma wielce bolesnymi myślami z Katriną, która również nie zmrużyła oka.

– Kobieto, zastanawiam się nad tym, co powiedział nam doktor! – zawołał po wielu godzinach bezsenności.

– Też o tym myślę, odkąd tylko wyszedł – odpowiedziała zacna gospodyni.

– Uważam, że w tym wszystkim jest sporo prawdy i że może byliśmy bardziej samolubni, niźli nam się wydawało! Kto wie czy chłopiec nie ma prawa do jakiegoś wielkiego majątku, którego przez nasze zaniechanie został pozbawiony…? Kto wie czy od dwunastu lat nie jest opłakiwany przez rodzinę, która miałaby rację, zarzucając nam, że nie uczyniliśmy nic, aby zawrócić go krewnym?

– To właśnie sobie w głowie powtarzam – odparła z westchnieniem Katrina. – Jeśli żyje jego matka, to jakże ta biedna kobieta musi strasznie cierpieć, przekonana, że jej dziecko utonęło…! Stawiałam się na jej miejscu i kiedy tylko pomyślę, że w ten sposób stracilibyśmy naszego Ottona…! Nigdy już nie doznalibyśmy pocieszenia.

– Martwi mnie nie tylko matka, gdyż wszystko wskazuje na to, że nie żyje – powiedział Hersebom po chwili milczenia. – Nie sposób przecież przypuszczać, że dziecko w tym wieku mogłoby podróżować bez niej albo że zostałoby przywiązane do koła ratunkowego i pozostawione samotne na pastwę zagrożeń oceanu, gdyby nadal żyła…

– Rzeczywiście… ale co możemy tak naprawdę wiedzieć…? Może i ona jakimś cudem ocalała!

– A może nawet dziecko zostało jej odebrane…! Myśl ta przychodziła mi czasem do głowy – powiedział Hersebom. – Kto może wykluczyć, że ktoś miał interes w tym, aby zniknęło…? Umieszczenie maleństwa w ten sposób na kole jest postępkiem tak niezwykłym, że dopuszczalne są wszelkie domysły… a w tym przypadku bylibyśmy współwinni zbrodni, sprzyjalibyśmy jej powodzeniu…! Czy taka myśl nie jest straszna…?

– Kto mógłby zarzucać nam coś podobnego, nam, którzy myśleliśmy, że adoptując biedactwo spełniliśmy miłosierny uczynek?

– Och! To oczywiste, że nie mieliśmy złych zamiarów! Karmiliśmy malca i wychowaliśmy najlepiej, jak tylko potrafiliśmy! Nie wyklucza to jednak, że postąpiliśmy bardzo nierozważnie i może on kiedyś będzie miał prawo czynić nam wyrzuty…!

– Jestem pewna, że tego możemy się zupełnie nie obawiać! Już i tak jest wiele rzeczy, o które możemy się obwiniać.

– Jakże to dziwne, że ten sam postępek oglądany z różnych punktów widzenia może być oceniany na tak przeciwne sposoby! Nigdy bym sobie nawet nie wyobraził czegoś podobnego…! Jednak wystarczyło tylko kilka słów doktora, aby w głowach wszystko wywróciło nam się do góry nogami!

Tak właśnie rozmawiali ci dobrzy ludzie.

Wynikiem owej wymiany nocnych rozmyślań było to, że maaster Hersebom przyszedł do doktora Schwaryencrony, aby poradzić się go, co można zrobić, aby naprawić popełniony niegdyś błąd. Ten początkowo nie uważał za konieczne, by wracać do tego, co zostało powiedziane poprzedniego dnia. Rybaka przywitał serdecznie, rozmawiał z nim o pogodzie i cenach ryb, ale udawał też, że te odwiedziny uważa jedynie za wyraz uprzejmości.

Maaster Hersebomowi nie odpowiadało to ani trochę, dlatego zaczął napomykać o dręczącej go trosce, potem mówił o szkole pana Malariusa, aż wreszcie postanowił odrzucić krążenie ogródkami.

– Panie doktorze – powiedział, przechodząc wprost do rzeczy – moja żona i ja całą noc rozmyślaliśmy o tym, co wczoraj powiedział pan o małym… Nigdy nie przyszło nam do głowy, że wychowując go jako nasze dziecko, wyrządzamy mu krzywdę…! Pańskie słowa sprawiły jednak, że zmieniliśmy zdanie i chciałbym wiedzieć, co radzi nam pan zrobić, abyśmy nie grzeszyli już niewiedzą… Czy sądzi pan, że mamy jeszcze czas na poszukiwanie rodziny Erika?

– Nigdy nie jest za późno na spełnienie swojego obowiązku – odrzekł lekarz – choć oczywiście wasze zadanie jest teraz o wiele trudniejsze, niż byłoby w pierwszej chwili… Czy zgodzicie się powierzyć tę sprawę mnie? Chętnie ją przyjmę i obiecuję wam zajmować się nią z całą niezbędną energią – pod jednym wszakże warunkiem: że jednocześnie przekażecie mi dziecko, abym mógł je zabrać do Sztokholmu…

Uderzenie pałką spadające na głowę maaster Herseboma nie ogłuszyłoby go bardziej. Zbladł i wyraźnie się zaniepokoił.

– Przekazać panu Erika… wysłać do Sztokholmu…? A to dlaczego, panie doktorze? – zapytał zmienionym głosem.

– Powiem wam… Tym, co w owym dziecku przyciągnęło moją uwagę, oprócz cech fizycznych, które już na pierwszy rzut oka odróżniają go od kolegów, była wielka inteligencja i wyraźne powołanie do dalszej nauki. Jeszcze zanim poznałem wydarzenia, wskutek których utknął w Noroë, powiedziałem sobie, że byłoby zbrodnią pozostawienie równie zdolnego chłopca w wiejskiej szkole, nawet prowadzonej przez takiego nauczyciela jak Malarius – ponieważ nie znajdzie w niej niczego, co mogłoby wspomagać rozwój jego wyjątkowych zdolności, ani muzeów, ani zbiorów naukowych, ani bibliotek, ani dorównujących mu kolegów… To właśnie sprawiło, że wypytywałem o Erika, chciałem poznać jego historię. Już zanim ją usłyszałem, niezmiernie mocno pragnąłem zapewnić temu dziecku korzyści płynące z otrzymania pełnego wykształcenia… Pojmiecie zatem bez trudu, że gdy tylko posiadłem wiedzę o szczegółach, które mi przekazaliście, jeszcze bardziej utwierdziłem się w podjętym zamiarze. A zadanie, którego skłonny jestem się podjąć dla jego dobra, nie zdoła mnie powstrzymać… Nie muszę wam przypominać, maaster Hersebom, że wasz adoptowany syn pochodzi oczywiście z rodziny bogatej i dużo znaczącej. Czyżbyście chcieli, abym zdecydował się, jeśli odnajdę jego krewnych, by oddać im dziecko wychowane na wsi i pozbawione takiego wykształcenia, jakie jest przyjęte w nowym otoczeniu, do którego trafi…? Macie dość zdrowego rozsądku, aby rozumieć, że nie byłoby to słuszne.

Maaster Hersebom spuścił głowę. Ani się spostrzegł, jak dwie wielkie łzy spłynęły mu po ogorzałych policzkach.

– Ale przecież – powiedział – byłoby to rozstaniem się z nim na zawsze… Jeszcze nawet zanim dowiedzielibyśmy się, czy malec znajdzie drugą rodzinę, mielibyśmy wypędzić go z domu…?! Zbyt wiele wymaga pan ode mnie, panie doktorze, zbyt wiele od mojej żony… Chłopiec jest u nas szczęśliwy…! Dlaczego nie zostawić go nam przynajmniej do czasu, gdy zyska pewność, że ma przed sobą lepszy los?

– Szczęśliwy…! Kto może was zapewnić, że także później będzie szczęśliwy…? Kto powie, czy gdy dorośnie, nie będzie żałował, że został uratowany? Inteligentny i przewyższający innych, jaki może się stać, będzie się dusił w życiu, jakie możecie mu stworzyć w Noroë, mój drogi Hersebom…!

– Ależ, panie doktorze, to życie, którym pan gardzi, jest dla nas wystarczająco dobre… Dlaczego nie miałoby być i dla malca?

– Nie gardzę nim! – wykrzyknął z oburzeniem uczony. – Nikt bardziej ode mnie nie podziwia i nie szanuje pracy! Czy myślicie, mistrzu Hersebom, że mogłem zapomnieć, skąd pochodzę…?! Mój ojciec i dziadek byli rybakami tak jak wy! I właśnie dlatego, że byli dość dalekowzroczni, aby dać mi wykształcenie, doceniam w pełni jego dobrodziejstwo i chciałbym je zapewnić dziecku, które na nie zasługuje… Kieruje mną jedynie chęć, by mu pomóc, wierzcie mi…

– Och! Co mogę wiedzieć…? Erik daleko zajdzie, kiedy zrobi pan z niego „jaśnie pana”, który nie będzie umiał pracować własnymi rękoma… A jeśli nie odnajdzie pan jego rodziny, co po dwunastu latach jest bardziej niż prawdopodobne, to zaszkodzimy mu mocno, zamiast pomóc…! Och, panie doktorze, życie człowieka morza jest godne i równe dobre jak każde inne…! Dobra łódź pod nogami, świeża bryza we włosach i cztery lub pięć tuzinów dorsza na końcu sięgających dna wędek sprawiają, że norweski rybak nie obawia się niczego i niczego nikomu nie zawdzięcza…! Mówi pan, że takie życie nie dawałoby Erikowi szczęścia? Proszę wybaczyć, że uważam całkiem przeciwnie! Dobrze znam to dziecko…! Uwielbia książki, ale nade wszystko kocha morze! Można by rzec, że czuje, że było przez nie kołysane i wszystkie muzea świata nie dałyby mu pocieszenia, gdyby znalazł się od niego daleko!

– Przecież w Sztokholmie też mamy morze – odpowiedział z uśmiechem doktor, wbrew sobie poruszony tym pełnym uczucia oporem.

– To w końcu czego pan właściwie chce? – zapytał rybak, krzyżując ramiona. – Co pan doktor proponuje?

– Och…! Czy nie widzicie sami, że mimo wszystko czujecie konieczność zrobienia czegoś…? No dobrze, oto moja propozycja. Erik ma dwanaście, niemal trzynaście lat i wydaje się dzieckiem wyjątkowo uzdolnionym. Mało ważne, skąd pochodzi… Pomińmy tę rzecz… Zasługuje, by dać mu możliwość rozwoju i wykorzystywania posiadanych zdolności; na tym właśnie się teraz skupmy. Jestem bogaty i nie mam dzieci. Zobowiązuję się zapewnić mu takie możliwości, dać najlepszych nauczycieli i wszelkie dostępne ułatwienia pozwalające mu czerpać korzyści z pobieranych lekcji… Eksperyment potrwa dwa lata… W tym właśnie czasie wyruszę w podróż, zajmę się poszukiwaniami, będę zamieszczał ogłoszenia w gazetach, poruszę niebo i ziemię, aby odnaleźć rodziców dziecka…! Jeśli nie osiągnę tego w dwa lata, to nigdy już mi się nie uda! A jeżeli rodzice zostaną odnalezieni? Wówczas oczywiście to oni zadecydują o wszystkim, co należy zrobić…! Jeśli zaś ich nie odszukam, odeślę Erika do was! Będzie miał piętnaście lat, zobaczy już świat! Nadejdzie pora, aby powiedzieć mu prawdę o jego narodzinach; będzie mógł wtedy, polegając na naszych radach i na zasadnych ocenach jego nauczycieli, z pełną świadomością podjąć decyzję, jaką drogą chce podążać…! Jeśli postanowi być rybakiem, to nie będę mu się sprzeciwiał…! Jeśli zaś postawi na dalszą naukę, to przypuszczalnie wiele w niej osiągnie, a ja zobowiązuję się dopilnować, gdy ją ukończy, aby mógł wykonywać zawód, który sam wybierze…! Czy to wszystko nie wydaje wam się rozsądne?

– Bardziej niż rozsądnie…! Przez pańskie usta przemawia sama mądrość, panie doktorze! – zawołał maaster Hersebom, wyparty ze swoich ostatnich szańców. – Co to naprawdę daje wykształcenie! – dodał, kręcąc głową. – Pozwala łatwo radzić sobie z nieukami…! Trudno mi teraz przyjdzie powtórzenie tego wszystkiego mojej żonie…! Czy rychło zabierze pan małego…?

– Jutro…! Nawet o jeden dzień nie mogę opóźnić mojego powrotu do Sztokholmu.

Maaster Hersebom wydał westchnienie, które zabrzmiało podobnie do szlochu.

– Jutro… to już zaraz…! – powiedział. – No cóż! Co ma być, niech będzie…! Omówię to z żoną…

– Słusznie. Poradźcie się też pana Malariusa. Zobaczycie, że podziela moje zdanie.

– Och! Ani trochę nie wątpię – odparł rybak z pełnym smutku uśmiechem.

Uścisnął rękę podaną mu przez pana Schwaryencronę i odszedł mocno zamyślony.

Wieczorem, przed porą kolacji, doktor poszedł raz jeszcze do domu maaster Herseboma. Podobnie jak dzień wcześniej, jego rodzinę zastał zgromadzoną wokół kominka, ale teraz nie w równie spokojnym i szczęśliwym nastroju. Ojciec siedział dość daleko od ognia, milczący, z próżnującymi rękami. Katrina, mając oczy pełne łez, trzymała mocno dłonie Erika, który z policzkami ożywionymi nadzieją nowego przeznaczenia i oczami zmąconymi rozpaczą z powodu opuszczenia wszystkiego, co kochał, nie bardzo wiedział, któremu uczuciu pozwolić przeważyć. Mała Vanda skrywała twarzyczkę złożoną na kolanach rybaka. Widać było jedynie jej długie warkocze barwy srebrnoblond, które ciężko opadały na jej drobne, zgrabne ramiona. Otto, także poruszony do głębi zbliżającą się rozłąką, siedział bez ruchu obok swojego przybranego brata.

– Jakże jesteście wszyscy smętni i zrozpaczeni! – zawołał doktor, stanąwszy w progu. – Nie moglibyście okazywać większej rozpaczy, gdyby Erik miał właśnie wyruszyć na najdalszą i najbardziej niebezpieczną wyprawę…! Naprawdę nie chodzi o nic podobnego, zapewniam was, drodzy przyjaciele! Sztokholm nie leży na antypodach, a dziecko nie opuszcza was na zawsze! Będzie mogło do was pisać i nie wątpię, że będzie to robiło często! Czeka je taki sam los, jak wszystkich chłopców, którzy wyjeżdżają do szkoły średniej. Za dwa lata wróci do was dużo wyższy i doskonale wykształcony, spełniony pod każdym względem! Czy to aż tak wielki powód do rozpaczania…? Naprawdę, nie postępujecie rozsądnie!

Katrina dźwignęła się na nogi z wrodzoną godnością wieśniaczki z północy.

– Herr doktor, Bóg świadkiem, że jestem panu ogromnie wdzięczna za to, co robi pan dla naszego Erika – powiedziała. – Proszę nam nie zarzucać, że jego wyjazd napawa nas smutkiem. Hersebom wyjaśnił mi, że to rozstanie jest konieczne. Przystałam na nie. Nie może pan jednak wymagać, abym nie czuła żalu!

– Mamo – zawołał Erik – nie wyjadę, jeśli będzie to dla ciebie zbyt bolesne!

– Nie, moje dziecko – odparła zacna kobieta, ściskając go mocno. – Wykształcenie to dobrodziejstwo, którego nie mamy prawa ci odmawiać…! Idź, mój synu, i podziękuj panu doktorowi, który chce ci je zapewnić, a przykładaniem się do nauki udowadniaj mu nieustannie, że doceniasz jego ogromną dobroć!

– Dość, dość tego! – powiedział doktor, którego okulary zasnuła jakby dziwna mgiełka. – Czyżbyście chcieli sprawić, że ja także się rozczulę…? Porozmawiajmy raczej o sprawach praktycznych… Pojmujecie chyba, że chodzi o wyjazd, który nastąpi jutro z samego rana i że wszystko powinno być gotowe? Mówiąc wszystko, nie mam na myśli tego, że konieczny będzie wielki bagaż. Saniami pojedziemy tylko do Bergen, a stamtąd udamy się drogą żelazną. Erik potrzebuje jedynie trochę bielizny, a w Sztokholmie dostanie wszystko, co będzie mu niezbędne…

– Wszystko zostanie przygotowane – zapewniła po prostu pani Hersebom. – Vando – dodała z norweską uprzejmością – pan doktor nadal stoi!

Dziewczynka pospiesznie popchnęła w stronę pana Schwaryencrony wielki fotel z lakierowanej dębiny.

– Już wychodzę – powiedział doktor. – Malarius czeka na mnie z kolacją… No, flicka48 – dodał, kładąc dłoń na jasnowłosej główce dziecka – czy bardzo się na mnie gniewasz, że zabieram ci brata?

– Nie, panie doktorze – odrzekła z powagą Vanda. – Erik będzie tam szczęśliwszy. Nie jest stworzony do pozostania w wiosce!

– A ty, maleńka, będziesz bez niego nieszczęśliwa?

– Plaża zrobi się pusta – odpowiedziało łagodnie dziecko. – Mewy będą go szukały i nie znajdą. Niebieskie, małe fale będą zadziwione, że już go nie widzą, a dom będzie mi się wydawał pusty! Lecz Erik będzie zadowolony, mając tam książki i z tego, że zostanie uczonym.

– A jego dzielna siostrzyczka będzie się radowała szczęściem brata, prawda, moje dziecko? – zapytał doktor, składając pocałunek na czole dziewczynki. – I będzie z niego dumna, gdy wróci…! No, wszystko już ustalone! Muszę jak najszybciej stąd uciec! Do jutra!

– Panie doktorze – szepnęła nieśmiało Vanda – ja również chciałabym prosić pana o przysługę.

– Mów, flicka!

– Czy nie powiedział pan, że wyrusza saniami? Chciałabym, aby za pozwoleniem ojca i mamy, zgodził się pan, abym was odwiozła do pierwszej stacji poczty49.

– Och…! Och…! Rzecz w tym, że umówiłem się już na to z Regnild, córką mojego kierownika!

– Wiem o tym właśnie od niej. Zgodziła się ustąpić mi miejsca, jeśli pan raczy pozwolić.

– No dobrze, w takim razie wystarczy ci tylko uzyskać zgodę taty i mamy.

– Mam ją.

– A zatem, drogie dziecko, masz i moją – rzekł doktor, odchodząc.

Następnego ranka, gdy wielkie sanie zatrzymały się przed domem Hersebomów, mała Vanda, zgodnie ze swoją prośbą, siedziała na koźle i trzymała lejce. Miała powozić zaprzęgiem do następnej wioski, gdzie doktor wynajmie nowego konia i nową dziewczynkę, i tak kolejno aż do Bergen. Ten nieznany mu rodzaj woźnicy na pewno zaskoczyłby cudzoziemca, ale jest powszechnym zwyczajem w Szwecji i Norwegii. Według mężczyzn traciliby oni tylko czas na takie zadania i nierzadko ciężkie pojazdy powierza się dzieciom w wieku dziesięciu czy dwunastu lat, które umieją powozić nimi z niebywałą łatwością.

Ściśle opatulony w swoje futra doktor siedział już w głębi pojazdu. Erik zajął miejsce obok Vandy, serdecznie uściskawszy ojca i brata, którzy w wyrażaniu rozpaczy wywołanej u nich odjazdem poprzestali na milczącym smutku, a następnie dobrej Katriny, która była bardziej wylewna.

– Żegnaj, mój synu! – mówiła zalana łzami. – Nigdy nie zapominaj, czego nauczyli cię twoi biedni rodzice! Bądź uczciwy i dzielny! Nigdy nie kłam! Pracuj tak dobrze, jak tylko możesz! Zawsze chroń tych, którzy są od ciebie słabsi! A jeśli nie znajdziesz szczęścia, na które zasługujesz, wróć i znajdziesz je u nas.

Vanda pobudziła konia, który ruszył szybkim kłusem, powodując granie dzwoneczków. Powietrze było zimne, a droga twarda jak szkło. Tuż nad horyzontem blade słońce rozpościerało swój złoty płaszcz na zaśnieżony krajobraz. Po kilku minutach Noroë rozpłynęło się w oddali.

48 Flicka (szw.) – dziewczyna.

49 Stacja poczty – dawniej poczta oznaczała także system stacji wymiany koni lub powozów wzdłuż głównych traktów, prowadzonych przez państwo lub osoby prywatne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: